czwartek, 3 listopada 2011

Ks. Isakowicz: za biskupem Skworcem ciągną się niewyjaśnione samobójstwa i współpraca z SB


29 minut temuJacek Gądek Onet
Tadeusz Isakowicz-Zalewski ,fot. Dariusz GORAJSKI /Agencja Gazeta
Tadeusz Isakowicz-Zalewski ,fot. Dariusz GORAJSKI /Agencja Gazeta

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zalewski napisał w sieci, że porażką jest nominacja na metropolitę katowickiego biskupa Wiktora Skworca. Dlaczego? Bo - jak uzasadnia - bp Skworc był tajnym współpracownikiem SB, a także "ciągną się (za nim) niewyjaśnione sprawy samobójczych śmierci kilku jego podwładnych". - Wnioski z badań (…) poważnych instytucji zaprzeczają teoriom ks. Zaleskiego - komentuje ks. dr Jerzy Zoń, rzecznik biskupa tarnowskiego.

Z końcem października biskup tarnowski Wiktor Skworc został mianowany przez papieża Benedykta XVI nowym metropolitą katowickim. Zastąpi abpa Damiana Zimonia, który przechodzi na emeryturę. Nowy metropolita jest związany ze Śląskiem.

Ta nominacja wywołała zawód ks. Isakowicza, który zajmuje się historią Kościoła w czasach PRL-u. O decyzji Watykanu z ironią napisał, że "ucieszyła niektórych, w tym wielu księży diecezji tarnowskiej, którzy odetchnęli z ulgą z powodu odejścia nielubianego biskupa do Katowic". W jego ocenie "zasmuciła" jednak tych, którzy mieli nadzieję, że Kościół polski "wyciągnie wnioski z kryzysu lustracyjnego sprzed pięciu lat". Wtedy to wypłynęły dokumenty nt. przeszłości bpa Skworca. Z kolei w 2007 r. miało miejsce ogromne zamieszanie z nominacją i ingresem abpa Stanisława Wielgusa na metropolitę warszawskiego. Po ujawieniu jego kontaktów z SB błyskawicznie został emerytowany.

REKLAMA

- Awansowanie na arcybiskupa byłego tajnego współpracownika komunistycznej Służby Bezpieczeństwa o pseudonimach "Dąbrowski" i "Wiktor", za którym na dodatek ciągną się niewyjaśnione sprawy samobójczych śmierci kilku jego podwładnych, jest fatalnym ruchem - duszpasterz Ormian nie przebiera w słowach, gdy chodzi o bpa Skworca. Mowa np. o księdzu z parafii św. Małgorzaty w Nowym Sączu, proboszczu z Podgwizdowa (k. Bochni) oraz z Ochotnicy Górnej - wszyscy oni popełnili samobójstwa.

O taką, bardzo ostrą opinię, zapytaliśmy rzecznika biskupa tarnowskiego ks. dra Jerzego Zonia. W jego ocenie słowa ks. Isakowicza są "nadinterpretacją zaistniałych i znanych wszystkim faktów". - Napisać można niestety wszystko, najczęściej bez konsekwencji. Autor używa ciągle stylu sugerującego istnienie obszarów niezbadanych i kryjących tajemnice. Tymczasem sprawy poruszane przez niego badały albo powołana specjalnie komisja kościelna albo policja. Wnioski z badań wspomnianych, poważnych instytucji zaprzeczają teoriom ks. Zaleskiego - stwierdza ks. rzecznik.

Wedle ks. Isakowicza, który stale porusza temat inwigilacji Kościoła przez SB, ale i współpracy duchownych ze służbami PRL, bp Skworc został zwerbowany z powodu nielegalnego obrotu luksusowymi towarami. Jako TW zarejestrowano go w roku 1979.

Nowy arcybiskup katowicki Wiktor Skworc wywodzi się ze Śląska. Urodził się 19 maja 1948 r. w Rudzie Śląskiej i ukończył Wyższe Śląskie Seminarium Duchowne, które miało wówczas siedzibę w Krakowie. W trakcie studiów seminaryjnych pracował przez rok w kopalni węgla kamiennego (obowiązek praktyk kleryckich wprowadził biskup katowicki Herbert Bednorz). Przez szereg lat pełnił funkcję kanclerza kurii katowickiej, a od 1992 r. do chwili nominacji biskupiej był wikariuszem generalnym archidiecezji.

13 grudnia 1997 r. Jan Paweł II mianował go na biskupa tarnowskiego.

W 2006 r. okazało się, że z dokumentów, które znajdują się w katowickim oddziale IPN-u, wynika, iż w 1979 Służba Bezpieczeństwa PRL zarejestrowała Skworca jako tajnego współpracownika o pseudonimie "Dąbrowski". Został zatrzymany, gdy wiózł dla biskupa Herberta Bednorza szynki kupione w Baltonie i zaszantażowany ujawnieniem informacji o handlu deficytowymi towarami. Z zachowanych wpisów funkcjonariuszy SB wynika, że rozmowy z nim "nie spełniły oczekiwań oraz nadziei, jakie mieli, nawiązując z nim kontakt". Wyrejestrowano go w 1989. O kontaktach Skworca z SB wiedział biskup Bednorz.

Skworc osobiście poprosił o zbadanie zawartości swojej teczki. W wywiadzie dla "Gościa Niedzielnego" powiedział: "Trzeba się zmierzyć z własnym życiorysem. Bo życiorys każdego duchownego, a zwłaszcza biskupa, powinien być przezroczysty". W słowie pasterskim, napisanym po publikacji "Gościa Niedzielnego" bp Skworc oświadczył, że jego sumienia nie obciąża grzech przeciwko Kościołowi i przeciw człowiekowi. Podkreślił, że nigdy nie wyrażał zgody na współpracę, a określenie go jako TW było aktem jednostronnym, dokonanym bez jego wiedzy

Pożegnanie bpa Wiktora Skworca odbędzie się w sobotę 19 listopada. Mszy św. w tarnowskiej katedrze o godzinie 10.30 będzie przewodniczył metropolita krakowski kardynał Stanisław Dziwisz. Natomiast ingres nowego metropolity katowickiego odbędzie się w sobotę, 26 listopada.

Krwawa rzeź w Zaduszki - jedna z najokrutniejszych zbrodni PRL-u


mil
2011-11-02, ostatnia aktualizacja 2011-11-02 17:40

Sprawę Zakrzewskich relacjonowała prasa w całej Polsce
Sprawę Zakrzewskich relacjonowała prasa w całej Polsce
 Fot. za miesięcznikiem Policja 997

Po uroczystej kolacji zebrali się w pokoju ojca. Uklękli przed stolikiem, na którym stał krzyż i lichtarz i zmówili modlitwę do Najświętszej Panienki. Potem matka wzięła do ręki gromnicę. "Na zgubę Lipów, niech skapie" - powiedziała, przechylając świecę. "Na zgubę Lipów, niech skapie" - powtórzyli za nią wszyscy. "Niech zginą marnie" - dodała, a reszta z zacięciem powtórzyła. Wyrok został wydany. Niedługo Lipów nie będzie już na tym świecie.

Była noc z drugiego na trzeciego listopada 1969 roku, kiedy mieszkańcy wsi Rzepin w ówczesnym województwie kieleckim zauważyli pożar w zabudowaniach rodziny Lipów. Część sąsiadów natychmiast ruszyła do gaszenia ognia. Około godz. 3.20. na miejscu zjawiła się straż pożarna. Paliły się już wtedy wszystkie budynki. Mimo wysiłków, niczego nie udało się uratować.

Ze spalonego domu strażacy wynieśli pięć częściowo zwęglonych ciał: 45-letniego sołtysa wsi Mieczysława Lipy, jego 81-letniej matki Marianny, 54-letniej bratowej Zofii, 27-letniego bratanka Władysława oraz 18-letniej żony bratanka - Krystyny, która była w zaawansowanej ciąży.

Zebrany w pobliżu tłum gapiów był przerażony tym - jak się mogło wydawać - nieszczęśliwym wypadkiem.

Przerażający mord

Fragment protokołu z sekcji zwłok: "Na ciele wszystkich denatów można wyszczególnić następujące rodzaje ran: rąbane, tłuczone, miażdżone głowy i twarzy. Na ciele Mieczysława Lipy dodatkowo zidentyfikowano pięć ran kłutych w obrębie klatki piersiowej".

Na podstawie obrażeń zadanych ofiarom, milicja była niemal pewna, że za zbrodnię odpowiada więcej niż jedna osoba. Biegli ustalili, że przyczyną pożaru było podpalenie. Sprawcy podłożyli w obejściu snopki słomy w celu zatarcia śladów. Niemal wszystkie ofiary zostały zaatakowane w łóżkach; jedynie ciało Zofii znaleziono przy drzwiach wejściowych. Zwłoki Mieczysława i Władysława przeciągnięte były w różne części domu, prawdopodobnie żeby się spaliły. Ustalono również, że sprawcy do zamordowania ofiar użyli m.in. siekier, noży i motyk.

Śledczy rozważali dwa motywy zbrodni. Pierwszy - rabunkowy. Mieczysław Lipa jako sołtys miał zebrane ponad 20 tysięcy złotych na poczet podatków gruntowych. Świadkowie zeznali, że w ostatnich dniach zaciągnął także kredyt na sumę 60 tysięcy złotych. Tych pieniędzy nie znaleziono u niego w domu. Drugim motywem miała być zemsta. Przy tylu ofiarach można było wnioskować, że sprawcy nienawidzili i chcieli się pozbyć Lipów.

Niedługo po przeprowadzonej sekcji zwłok, odbył się pogrzeb zamordowanej rodziny. Jedną z osób niosących trumny miał być Józef Zakrzewski.

Mściwi rozbójnicy

Rodzina Zakrzewskich nie była we wsi zbytnio lubiana. Józef oraz dwaj jego synowie - Czesław i Adam - budzili powszechny strach. Uważano ich za rozbójników oraz osoby wyjątkowo zawistne i mściwe.

Wiadomo było, że Józef miał z sołtysem zatargi za niezapłacone podatki. Czesław był wcześniej wielokrotnie notowany za drobne napady rabunkowe i kradzieże.

Kiedy po dwóch tygodniach od pożaru, śledczy przesłuchali ponad 120 świadków, okazało się, że to Zakrzewskich najczęściej wskazywano jako potencjalnych sprawców zbrodni. Mimo to, milicja nie miała wystarczających dowodów przeciwko nim. Z tygodnia na tydzień eliminowano jednak kolejnych podejrzanych i coraz więcej śladów prowadziło do "wiejskich rozbójników".

W lutym 1970 roku zarządzono przeszukanie gospodarstw Zakrzewskich. Nie znaleziono jednak w nich nic podejrzanego. Tylko w domu Czesława, milicjanci ujawnili drewno skradzione z lasu. Stało się to pretekstem do jego aresztowania.

Agent specjalny

Kiedy Czesław trafił za kratki, śledczy byli niemal pewni, że ma on coś wspólnego z morderstwem Lipów. Postanowiono zastosować nadzwyczajne środki.

W celi podejrzanego umieszczono specjalnego agenta, który miał za zadanie zaprzyjaźnić się z Zakrzewskim i wydobyć od niego informacje na temat zabójstwa. Tak jak podejrzewano, Czesław - prosty, niezbyt inteligentny człowiek - wkrótce stał się wylewny w stosunku do współwięźnia. Często przechwalał się, że razem z bratem i ojcem zamordował Lipów, jednak podczas przesłuchań, wszystkiemu zaprzeczał. Wielokrotnie też nie odpowiadał na żadne pytania śledczych i symulował chorobę psychiczną.

Jego historie z celi były jednak wystarczające, aby przedłużono mu areszt, a niedługo potem przedstawiono zarzut udziału w zabójstwie. Czesław zrozumiał, że ma kłopoty.

List do Wolnej Europy i fałszywe oskarżenia

Jak podają niektóre źródła, przerażony Zakrzewski postanowił wybrnąć z sytuacji, zrzucając winę za morderstwo na sąsiada - Antoniego W. Powiedział śledczym, że mężczyzna zapłacił mu 10 tysięcy złotych za milczenie. Aby uwiarygodnić swoją historię, wskazał miejsce, w którym rzekomy sprawca ukrył narzędzia zbrodni i rzeczy należące do ofiar.

We wskazanym miejscu w lesie, odkopano karabin, pistolet, granat, zakrwawiony płaszcz i maskę. Rzeczy wysłano do laboratorium kryminalistycznego, gdzie wyszło na jaw, iż ze znalezionej broni zamordowani zostali w połowie lat 50. i na początku lat 60. Bolesław Hartung i Jan Borowiec. Śledczy (nie wierząc w historię o sąsiedzie-mordercy) uznali, że to Czesław odpowiada za zabójstwa i do niego należy znaleziona broń.

Inne źródła podają, że agent specjalny powiedział Czesławowi, iż może on uniknąć "stryczka" jeżeli opisze swoje zbrodnie w liście do Radia Wolna Europa, jako walkę z władzami komunistycznej Polski. Agenci Wolnej Europy mieliby go wtedy odbić i wywieźć za granicę, gdzie byłby bezpieczny.

Czesław posłuchał "współwięźnia", a następnego dnia podczas przeszukania celi, strażnicy znaleźli owy list. Z jego treści wynikało, że Zakrzewscy zamordowali Lipów, a wcześniej... zabili jeszcze trzy osoby: Bolesława Hartunga ze Starachowic, sołtysa Jana Żaczkiewicza oraz miejscowego dentystę Jana Borowca.

Zeznania Józefa i Adama

Wiadomo na pewno, że niecałe pięć miesięcy po aresztowaniu Czesława, śledczy mieli już mocne dowody przeciwko Zakrzewskim. Ponowne przeszukanie ich gospodarstw ujawniło słoik ze 120 tysiącami złotych, w częściowo zakrwawionych banknotach.

Wkrótce też Czesław zaczął szczerze odpowiadać na pytania śledczych i pogrążać ojca i brata. Ci początkowo wszystkiemu zaprzeczali, jednak przyparci do muru wieloma dowodami, w końcu zaczęli opowiadać o zbrodniach.

"Najpierw poszedłem ja z młodszym. Za nami szedł Czesiek. Zatrzymaliśmy się koło domu sołtysa i odbyliśmy krótką naradę. Potem wśliznęliśmy się przez małe okienko w podpiwniczeniu nowej stodoły Lipów. Stamtąd schodami wyszliśmy na podwórze. (...) Kiedy Adam oporządził Zośkę, ja z drugim chłopakiem wskoczyłem do mieszkania. Na łóżku leżał Władysław Lipa. Adam do niego dobiegł i nim tamten się podniósł, uderzył go nożem. W czasie jak dźgał Władysława, ten osunął się z łóżka. Obok Władysława na łóżku spała jego żona. Krzyknąłem do Czesława: "Bij!", co oznaczało, że ma zabić Krystynę Lipów. Posłuchał mnie, bo zaraz uderzył leżącą siekierą w głowę." - zeznał Józef Zakrzewski.

"Na drugim łóżku leżała Marianna Lipa. Ojciec mi ją wskazał i też kazał zabić. Zrobiłem to. Po tym wszystkim poszliśmy do drugiego pokoju, gdzie spał Mieczysław Lipa. Ojciec kazał mu oddać pieniądze. Wtedy on powiedział, że nic nie ma, bo wszystko wpłacił na poczcie, ale jak ojciec mu powtórzył rozkaz, to Mieczysław poszedł do łóżka Marianny i wyjął spod siennika banknoty, które położył na stole. Ojciec kazał mu się położyć na podłodze, co ten zaraz uczynił. Wtedy ojciec kazał mi, bym rozprawił się z nim siekierą" - opowiadał Adam.

Dziwny rytuał

Czesław opowiedział śledczym także o wcześniejszych zbrodniach: "Oba my go zabili z ojcem, ja karabinem w łeb, a ojciec nożem. Jak go wepchnęliśmy do studni, był już ubity. Ja powiedziałem ojcu, żeby Żaczkiewicza zabić. Był zły - mówił o morderstwie z 1957 roku.

Morderstwo Borowca również przypisał głównie sobie: "Ja go zabiłem, bo był niedobry dla ludzi jak Żaczkiewicz. W nocy przyszliśmy, Borowiec rwał zęby, powiedziałem że mnie ząb boli i otworzył. Wtedy ja powiedziałem "w tył zwrot". Uciekał w ogród, strzeliłem z karabinu, ojciec go nożem. Szłem zabić". Czesław wskazał też śledczym dokładne miejsce zabicia Hartunga, co potwierdziło całą historię.

Poza szokującymi opisami zbrodni, z zeznań Zakrzewskich wyłonił się także obraz dziwnych praktyk stosowanych przez rodzinę. Mieli oni wydawać wyroki śmierci na osoby, które im czymś zawiniły i odprawiać rytuał poprzedzający zbrodnie. Zbierali się wtedy wszyscy w pokoju ojca przed krzyżem. Matka - Halina Zakrzewska - chwytała zapaloną świecę i przechylając ją, wypowiadała słowa: "Na zgubę ..., niech skapie". Wszyscy powtarzali za nią. Wkrótce potem mieli za zadanie zamordować wrogów.

Śledczy jednak nie znaleźli żadnych dowodów, że kobieta wiedziała o zabójstwach.

Niepoczytalni i niewinni

Proces Zakrzewskich ruszył 22 marca 1971 roku przed Sądem Wojewódzkim w Kielcach. Sprawa była relacjonowana przez gazety w całej Polsce i - co niespotykane w tamtych czasach - przez telewizję. We wsiach posiadanie telewizora było rzadkością, toteż zainteresowani zbierali się nawet po kilkadziesiąt osób u bogatszych mieszkańców, aby popatrzeć na starcie morderczej rodziny z wymiarem sprawiedliwości. A było na co patrzeć.

MORDERCZA RODZINA PRZED SĄDEM - ZDJĘCIA >>>

Już na początku Józef i Adam Zakrzewscy zaprzeczyli przed sądem wszelkim swoim wcześniejszym zeznaniom. Tylko Czesław początkowo trzymał się tego, co powiedział śledczym. Józef nie krył swojego żalu z tego powodu i płacząc krzyczał do syna: "W co ty mnie dziecko wwalasz?! Co ty chcesz ode mnie?!". Adam, zanosząc się płaczem, ciągle zarzekał się, że u Lipów go nie było i jest niewinny.

Czwartego dnia procesu Czesław "dołączył do niewinnych" i zaprzeczył wszelkim dotychczasowym zeznaniom. Wtedy też rozpoczął się istny spektakl pełen łez, żalów i udawanej niepoczytalności. Zakrzewscy nie wiedzieli, kiedy się urodzili, kiedy się żenili, ani jak mają na imię ich dzieci czy bliscy. Czesław twierdził, że nie wie nawet, jakiej płci są jego potomkowie. Józef zaś, załamując co chwilę głos, grał niesłusznie pokaranego przez los: "Poniewierany jestem na starość! O Jezu, co ja żem się w życiu na to zasłużył! - żalił się.

Dopiero pod koniec procesu ojciec Zakrzewskich przyznał się do zbrodni i wziął całą winę na siebie, chcąc tym samym uchronić przed karą Adama. Twierdził, że młodszy syn został zmuszony do wszystkiego i szedł do Lipów "jak krowa do szlachtuza". Tę wersję potwierdził Czesław. Dodał, że Adama ojciec wyciągnął ze sobą grożąc mu i strasząc go karabinem. Sam nadal twierdził, że jest niewinny i zrzucił całą winę na Józefa.

28 czerwca 1971 roku sąd skazał 24-letniego Adama na 25 lat więzienia, a 66-letniego Józefa i 42-letniego Czesława na karę śmierci przez powieszenie. W trakcie ogłaszania wyroku, zgromadzeni na sali rozpraw ludzie krzyczele: Śmierć! Śmierć! Śmierć!" Wyrok wykonano w lutym 1972 roku. Kilka lat później, Adam powiesił się w więziennej celi.

Podobno przed samą egzekucją Czesław Zakrzewski kompletnie się załamał. Płakał, rzucał się, błagał o życie. Ojciec tymczasem pozostał hardy - dopalił papierosa i rzucił: "Na co mi spowiedź, gotowy jestem".

środa, 2 listopada 2011

Kontrowersyjny wpis radnego PiS dot. lądowania Boeinga. Prośba Jarosława Kaczyńskiego


dzisiaj, 17:27KDP / PAP
Poseł PiS Adam Hofman, fot. Maciej Stankiewicz/Onet.pl
Poseł PiS Adam Hofman, fot. Maciej Stankiewicz/Onet.pl

Rzecznik PiS Adam Hofman poinformował, że na wniosek prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, rzecznik dyscypliny partyjnej zajął się sprawą wpisów na Twitterze warszawskiego radnego PiS Macieja Maciejowskiego. Wpisy dotyczyły awaryjnego lądowania Boeinga 767.

Warszawski radny PiS, wiceprzewodniczący komisji kultury i niedawnykandydat tej partii na posła Maciej Maciejowski po informacji o awaryjnym lądowaniu Boeinga 767 napisał na Twitterze: "Cywilny boeing jest przygotowany do lądowania na brzuchu a bombowiec TU154 nie wytrzymuje zderzenia z brzozą tak?!!!!!!". Po chwili dodał: "a teraz te szuje z PO będą piały jaki to wielki sukces ryżego".

Ciąg dalszy nastąpił, gdy zapowiedziano konferencję prasową prezydenta Bronisława Komorowskiego, który pogratulował pilotowi kpt. Tadeuszowi Wronie mistrzowskiego lądowania na Okęciu z awarią podwozia. "Miała być konf LOT, ale to bydle musi sie podlansować, podziękuj swoim panom z Kremla pajacu" - napisał radny PiS. Po chwili uzupełnił wpis: "Opóźnienie merytorycznej konferencji LOT aby mógł się lansować Komorowski to skandal".

- Jarosław Kaczyński poprosił rzecznika dyscypliny o zajęcie się sprawą Macieja Maciejowskiego i dziś takie postępowanie się rozpoczęło - powiedział dziennikarzom Hofman.

Zauważył jednocześnie, że - ze strony Platformy - padały podobne określenia w stosunku do Lecha Kaczyńskiego. - Przypomnę tylko, że niestety tego typu określenia w stosunku do głowy państwa padały bardzo często. O bydle pisowskim mówił m.in. Władysław Bartoszewski i nigdy nikt z drugiej strony nie wyciągał wniosków. U nas są inne standardy - ocenił rzecznik PiS.