Słynny teolog odpowiada ateistom. - W ich przekonaniu zło i cierpienie to główny argument za nieistnieniem Boga, zwłaszcza takiego, którego wierzący uznają za wszechmocnego, dobrego i miłosiernego - pisze o. Hryniewicz. I dowodzi: - Bóg nie przytłacza człowieka. Powołując świat do istnienia, sam wystawił siebie na ryzyko wolnego wyboru - i zgubnych decyzji - ze strony istot rozumnych. Usunięcie Boga ze sceny świata nie wyjaśnia tajemnicy zła i nie czyni cierpienia lżejszym do zniesienia.
Już to wydarzenie pokazało, że mamy do czynienia z Bogiem, który potrafi się wycofać i pomniejszyć. Nie jest to Bóg natrętny, który ludziom przeszkadza i konkuruje z człowiekiem w dziejach świata.
Istnieją zresztą różne typy racjonalności. Mówienie o rozumie czy poznaniu o charakterze intuitywnym oraz o doświadczeniu prawdy o rzeczywistości ateista uzna z pewnością za pozbawione sensu. W dyskusjach nad wiarą na gruncie filozofii analitycznej i lingwistycznej niejednokrotnie podkreślano jednak, że sama logika nie wystarczy: Logic is not enough. Bóg nie jest logiczny na nasz ludzki sposób. Jego logiki zazwyczaj nie pojmujemy.
Aby pozostawić ludziom przestrzeń darowanej wolności, Bóg ogranicza swoją wszechmoc. Może stać się w pewnym sensie także "wszech-słaby". Oto jeden z paradoksów. Rosyjski filozof Mikołaj Bierdiajew zwykł mawiać, że pod pewnym względem Bóg jest słabszy od policjanta na ulicy. To nie jest Bóg, który przytłacza człowieka. Powołując świat do istnienia, sam wystawił siebie na ryzyko wolnego wyboru ze strony istot rozumnych oraz ich jakże często zgubnych decyzji.
Bóg potrafi się umniejszyć
Krzysztof Varga opublikował w "Gazecie" artykuł "My, ateiści" ("Magazyn Świąteczny" z 4-5 lutego), a w dyskusji, która wywołał, zabrał głos m.in. Michał Osypowicz ("Teiści, bądźcie racjonalni", "MŚ" z 18-19 lutego). Obaj uznają siebie za spokojnych, niewojujących, racjonalnych ateistów. W ich przekonaniu zło i cierpienie to główny argument za nieistnieniem Boga, zwłaszcza takiego, którego wierzący uznają za wszechmocnego, dobrego i miłosiernego.
Varga ubolewa, że "od tysięcy lat jesteśmy karmieni mitologiami religijnymi", a w tym także mitologią chrześcijańską. Gotów byłby zgodzić się na istnienie Boga, pod warunkiem że jest to "Bóg nieskończenie zły, mściwy i nienawidzący ludzkości". Z kolei Osypowicz nawołuje do racjonalności, zarzuca teistom ucieczkę od istotnych problemów i głównych argumentów na rzecz ateizmu. Wskazuje na logiczną sprzeczność w wierzeniach religijnych, na "nieracjonalność wiary i brak w niej logiki". Jego zdaniem przekonanie ludzi wierzących o wszechmocy, wszechwiedzy i dobroci Boga wyklucza wręcz, z racjonalnego punktu widzenia, nawet samą możliwość istnienia zła. Pyta więc, jak na przykład pogodzić zło Holocaustu z wiarą w takiego Boga.
Niełatwo ateiście uwierzyć, że Bóg umniejszający samego siebie wychodzi naprzeciw wolnemu stworzeniu jako Ten, który jest zdolny do współcierpienia, do udziału w dziejach świata i nieszczęściach ludzi. Męka i śmierć krzyżowa Jezusa to w oczach chrześcijan nieprzemijające ostrzeżenie przed zadawaniem cierpienia innym, dramatyczny apel na całe dzieje ludzkości. To wstrząsająca diagnoza sytuacji świata znaczonego piętnem cierpienia z winy samych ludzi.
Jak to więc jest z tą racjonalnością wierzących w obliczu zła i cierpienia? Czy wiara jest rzeczywiście postawą całkowicie irracjonalną? Nie bez obawy spłycenia tak trudnego problemu chciałbym ustosunkować się do kilku spraw poruszonych w dyskusji.
Po lekturze artykułu Vargi ktoś ze znajomych powiedział mi, że sami chrześcijanie przyczynili się w ogromnej mierze do okropności tego świata przez to, co w ciągu wieków czynili w imię Boga. Nie bez winy jest chyba również tradycyjna teodycea usiłująca usprawiedliwić sens zła i cierpienia.
Fakt ateizmu powinien przynaglać ludzi wierzących do rewizji wielu wyobrażeń o Bogu, które skłaniają do negacji Jego istnienia. Uszanujmy przekonania niewierzących, kiedy szczerze mówią o niemożliwości wiary w świecie takim, jaki znamy z własnego doświadczenia.
Wierzący solidarni z niewierzącymi
Zło i cierpienie sprawiają, że skłonni jesteśmy oskarżać samego Stwórcę o bezradność lub obojętność na los swoich stworzeń. Obwinianie Boga jest chyba najstarszym i najbardziej rozpowszechnionym sposobem protestu przeciwko złu. W oczach ludzi niewierzących skoro jest zło, to Bóg nie istnieje.
Problem zła wywołuje być może nie tyle pytanie o samo istnienie Boga, ile raczej o to, czy jest On Bogiem dobrym, mądrym, życzliwym i czy człowiek może liczyć na Jego pomoc. Z pewnością wiara w Boga byłaby łatwiejsza, gdyby zło w ogóle nie istniało. Ale ono istnieje i istnieć będzie w dziejach świata.
Negacja Boga i usunięcie Go z horyzontu naszego myślenia nie wyjaśniają bynajmniej dramatu zła i cierpienia. Jeśli zanegujemy istnienie Boga, wówczas człowiek sam musi dźwigać ogromne brzemię zła. Zarzut istnienia zła i oskarżenie zwracają się wtedy przeciwko niemu samemu. To on jest winny i odpowiedzialny za zło, które czyni. Staje się piekłem dla innych i dla samego siebie.
Człowiek wierzący nie zamyka się w samotnym i rozpaczliwym milczeniu. Wierzy mimo wszystko w dobroć i życzliwą obecność Boga. Mówi do Niego i przyzywa Go na różne sposoby. Stawia Mu pytania, nie godzi się ze złem, czyni Mu wyrzuty, skarży się, prosi, spiera się z Nim. Czyż nie zastanawia fakt, że wołanie i skarga osaczonego przez zło człowieka nieustannie rozlegają się w Psalmach? W ten sposób ten, kto wierzy, także zmaga się z Bogiem z powodu zła. Wyraża przez to swoją nadzieję, że Stwórca nie pozostanie obojętny. Jest w tej postawie mądrość zaufania i nadziei, które stanowią istotę jego wiary.
W obliczu zła nie tylko ludzie niewierzący mają więc w swoim osamotnieniu prawo do kontestacji i spierania się na temat Boga. Może właśnie na tym polega pewna solidarność wierzących z ateistami we wspólnym dzieleniu ludzkiej doli. W pewnych momentach razem odkrywamy, że jesteśmy do siebie bardzo podobni. Trzeba dostrzec rzeczywistość ludzkiego krzyku, skargi i bólu.
Pod ciężarem cierpienia wszyscy pytamy: dlaczego taki los? Różnica jest ta, że człowiek wierzący nie posuwa się do negacji samego istnienia Boga, choć i on często ma poczucie absurdalności świata wydanego złu, pomimo swojej wiary w dobrego Stwórcę. Dlatego czeka na wyjaśnienia ze strony swojego Boga. Pyta Go i przyzywa. Nie jest osamotniony. Biblia przekonuje, że ten Bóg jest po jego stronie i z nim w walce ze złem.
Jak chrześcijanin zmaga się ze złem
Zło nie skłania człowieka wierzącego do sprzeciwu wobec Boga. On wierzy, że sam Bóg sprzeciwia się złu w sposób niedostępny śmiertelnym i słabym ludziom. Sam zstąpił w sytuację naznaczoną złem, cierpieniem i nieszczęściem. Wyszedł naprzeciw ludzkiej niedoli. Przeszedł przez zło. Doświadczył go pierwszy w losie niewinnego Chrystusa, zdolnego unieść ciężar ludzkiej winy. Oto sedno chrześcijańskiej logiki zmagania ze złem i wiary w ostateczne ocalenie od zła panującego na świecie. Ta logika nie skazuje nas wszakże na bierne oczekiwanie ocalenia. Wręcz przeciwnie, zobowiązuje do zmagania ze złem razem z Bogiem.
Ze sprawą zła łączy Stwórcę nierozerwalny związek. Od samego początku On pierwszy zmaga się ze złem. Nie może się z nim pogodzić. Jest i pozostanie zawsze przeciwko złu. Ono nie wymyka się całkowicie Jego panowaniu i w końcu zostanie przezwyciężone. Występując przeciwko złu, przynagla ludzi do współdziałania.
Dzięki tej postawie wobec zła usprawiedliwia sam siebie. Nie musimy Go usprawiedliwiać, dowodząc, że zło tylko dopuszcza, że karze za grzechy lub że to potrzebne dla wyższego porządku i pełnej harmonii w świecie. Nie ma na zło innej skutecznej odpowiedzi oprócz sprzeciwu i zmagania z nim. Nie jest to tylko nasze ludzkie zmaganie. Wierzymy, że jesteśmy zjednoczeni z Bogiem przeciwko wspólnemu złu.
Holocaust. Gdzie był Bóg?
Chciałbym zatrzymać się nad wymienionym przez Michała Osypowicza złem Holocaustu. To prawda, że przerażony człowiek pyta, dlaczego Bóg zachował tyle razy milczenie w obliczu nadciągającego nieszczęścia i jemu nie zapobiegł. Czy jest Mu obojętne to, co człowiek potrafi uczynić człowiekowi?
Zło unicestwia, degraduje, załamuje nie tylko ciało, ale i ducha, triumfuje i rodzi ogrom cierpienia. Gdzie jest wówczas Bóg? Co czyni? Trwa w niewzruszonym milczeniu, sam bezgranicznie szczęśliwy? Czeka końca? Nie chce czy nie może położyć kresu zbrodniczym zamiarom ludzi? Jeśli Bóg jest dobry i troszczy się o swoje stworzenia, dlaczego muszą one doświadczać takiego nieszczęścia? Czyżby sam Bóg był bezradny i bezsilny wobec bezdroży ludzkiej wolności? Kto jest ostatecznie odpowiedzialny za Holocaust? Pytajmy: gdzie był wtedy człowiek?
Doświadczenie Holocaustu ma w sobie coś diabelskiego. Jak inaczej określić zabijanie Żyda tylko dlatego, że był Żydem? Jak zrozumieć świadome dążenie do poniżenia ofiar i pozbawienia ich ludzkiej godności, zanim wyda się je na całkowite unicestwienie? Holocaust był piekłem na powierzchni ziemi. Nic dziwnego, że wielu utraciło wiarę w Boga. Mówią o tym przejmujące świadectwa tych, którzy przeszli przez to piekło. Są to głosy rozpaczy. W doświadczeniu niezliczonych ofiar na pierwszy plan wysuwa się bolesne poczucie opuszczenia, nieobecności i milczenia Boga pośrodku nocy okrucieństwa i poniżenia.
Sądzę, że ateizm jest równie jak wiara bezsilny w obliczu cierpienia. A może przekonany ateista nie musi wyjaśniać i rozwiązywać sprzeczności wynikających z faktu istnienia zła? Nie uznaje przecież istnienia Boga dobrego i wszechmogącego. Może więc niepokoi go raczej pytanie o źródło i tajemnicę dobra, które potrafi się ostać nawet w obliczu największego zła.
Usunięcie Boga ze sceny świata nie wyjaśnia tajemnicy zła i nie czyni cierpienia lżejszym do zniesienia. Rozmiar ludzkiego zaślepienia i podłości zdaje się przekraczać nośność słów i poznawcze możliwości wiary. Wszelka próba wyjaśnienia wydaje się z góry skazana na niepowodzenie. Może być tylko nieporadnym przybliżeniem do sytuacji, w której Bóg zdaje się nieobecny, jakby wymawiał się, że ma z tym cokolwiek wspólnego.
Odpowiedź ze strony wierzących nie będzie nigdy zadowalająca. Jeżeli sam Bóg milczy w obliczu zwycięstwa zła w takiej godzinie, czy można odważyć się mówić? Jeżeli człowiek decyduje się na zło, Bóg go nie powstrzyma. Ostrzega tylko przed konsekwencjami tego kroku. Sam wyznaczył sobie granicę. Nie interweniuje w wolną decyzję wyrządzania krzywdy sobie i innym. Jako istoty wolne możemy kaleczyć się wzajemnie. Bóg nie odbiera daru wolności, gdyż stanowi ona o naszym człowieczeństwie. Dlatego właśnie świat widział już tak wiele okrucieństw i potworności.
Piekło stworzone ręką człowieka podcina w okrutny sposób korzenie wiary i nadziei. Ludzie wierzący są jednak przekonani, że Bóg był obecny wszędzie tam, gdzie cierpieli ludzie, w niemieckich obozach koncentracyjnych i sowieckich gułagach. Ale nikt z nas nie potrafi wyjaśnić sposobu tej obecności na samym dnie upodlenia i poniżenia ludzkiej godności.
Ufamy, że niepojęty Bóg pozostał milczącym świadkiem ludzkiego cierpienia, współczującym i bliskim człowiekowi. Rozumienie to uwalnia przynajmniej od buntu i pokusy oskarżania Boga o to, że nie stanął po stronie cierpiących. To nie Bóg jest przyczyną tego straszliwego zła, które nazywamy Holocaustem. To nie z Jego woli poszło na rzeź tak wiele niewinnych ofiar. Kto chciałby tłumaczyć ogrom cierpienia wolą Boga, stawałby po stronie katów i czynił Boga ich sprzymierzeńcem. To człowiek wybrał okrucieństwo.
Holocaust stał się symbolem piekła ludzkiej bezsilności i beznadziejności. Czy wiara chrześcijańska może wnieść w mrok takiego cierpienia jakieś rozjaśnienie?
Wrażliwość współczesnej myśli religijnej na ideę Boga współcierpiącego otwiera pewne nowe perspektywy. Nie mogą one wszakże rozproszyć wszystkich wątpliwości. Nie są w stanie wyjaśnić ogromu zła i jego niszczycielskiej siły, pozwalają jednak inaczej ustosunkować się do Boga, odnaleźć Jego bliskość i współczucie. To już bardzo dużo. Cierpiący człowiek nie odwraca się wtedy od Boga jako Kogoś odpowiedzialnego za jego nieszczęście. Wierzy, że Bóg był pośród cierpienia i zagłady milionów ludzi, że zstępował do piekła nieludzkiego świata i nie pozwolił, aby cierpienie ludzi było jedynie absurdem, czymś daremnym i bezsensownym. Ze zdumieniem odkrywa w Bogu tajemniczą wrażliwość na ludzkie cierpienie.
Bóg, czyli przyzywanie
Okrucieństwo ludzi nie może być argumentem przeciwko Bogu i Jego dobroci. Bóg nie milczał. W obozach śmierci ludzie nie przestawali modlić się do Niego. Ich rozpaczliwe wołania splatały się w jeden krzyk ludzkiego cierpienia. Solidarność w cierpieniu łączyła ludzi i zespalała ich w modlitwie. Wierzyli, że trzeba wołać do ukrywającego się Boga i pomagać innym. Może to było właśnie niewidzialne zwycięstwo wiary nad ludzką nieprawością, zwycięstwo dobra nad złem w ludzkim piekle?
Człowiek składał świadectwo wierności i zaufania niepojętemu Bogu w sytuacji, gdy mnożyły się znaki Jego odczuwalnej po ludzku nieobecności. W obliczu śmierci cóż znaczy przynależność religijna czy wyznaniowa? Byli tacy, co potrafili życie oddać za drugich, także niewierzący. Tacy ludzie stali się widzialnym znakiem obecności siły wyższej w obliczu piekieł świata.
Istnienie zła i cierpienia jest sytuacją mroczną i niezrozumiałą samą w sobie. Sytuacja ta przyzywa Boga, jest wołaniem o ocalenie. Jesteśmy istotami szukającymi ocalenia i nosimy w sobie przynajmniej niewyraźną intuicję, że istnieje świat szczęśliwy, bez łez, przemocy i cierpienia. Dlatego właśnie kierujemy wołanie w stronę tego niewidzialnego świata.
Według żydowskiego filozofa Martina Bubera samo słowo Bóg jest synonimem przyzywania i źródłem nadziei. Wolność ludzka może tworzyć piekło nie tylko dla innych ludzi, ale również dla samego Boga. Ogranicza On swoją wszechmoc, nie przerywa swego milczenia, nie interweniuje, choć tym samym przesłania swoją obecność w ludzkich dziejach. W swojej niepojętej dla nas postawie godzi się nawet na to, że zostanie odrzucony przez swoje rozumne stworzenia. Wiara jest zaufaniem. Odpowiedź Boga z trudem przebija się jednak przez Jego milczenie. Mrok wiary jest bolesnym doświadczeniem dla wierzących. Pozostanie takim do końca dziejów świata: niejasność i cząstkowość poznania jest istotnym wymiarem wiary i przestrzenią wolności.
Bóg pozostanie zawsze niepojęty dla człowieka. Być może jest tak, że osiągamy Boga bardziej przez samo przyzywanie, pragnienie i głód niż przez posiadanie Go; bardziej przez ciemności wiary i siłę zaufania niż przez samo światło rozumu; bardziej przez "zbieżność przeciwieństw" i "uczoną niewiedzę" (Mikołaj z Kuzy) niż przez zbytnie zaufanie do racjonalnego trudu myślenia. Im bardziej przybliżamy się do Niego, tym bardziej pogłębia się poczucie Jego niepoznawalności. Taka jest dola ludzkiej wiary i nadziei.
O wierze i niewierze sugestywnie pisał Leszek Kołakowski na początku obecnego stulecia:
"Wiara jest prawomocna. Niewiara jest prawomocna także. Prawomocność niewiary wspierana jest codziennie przez nienawiść i pychę tych wiernych, których do nienawiści i pychy wzywają źli kapłani. (...) Wiemy, oczywiście, że prawomocność niewiary wyraża się także nieraz przez głos ludzi pychą naładowanych, o nieomylności własnej przeświadczonych; takich ludzi mentalność jest wielce podobna do mentalności fanatyków religijnych; zwykle też nie wiedzą oni nic prawie o chrześcijaństwie i jego historii, czyli o historii europejskiej kultury; bo i po cóż czas tracić na słuchanie bajek? (...)
Wiara jest prawomocna. Niewiara jest prawomocna. Nie są to jednak dwa sprzeczne wzajem korpusy doktrynalne, dwa zbiory twierdzeń, ale raczej przeciwstawne postawy umysłowe i moralne. Mniemam, że obie są potrzebne naszej kulturze. Pochlebiam sobie, że znane mi są wszystkie argumenty, wspierające wiarę w Boga i wszystkie argumenty przeciwne, przy czym ani jedne, ani drugie nie są niezbite (...); racji absolutnie pewnych bowiem nie ma. To prawda, że te skłócenia przybierają czasem postać nieznośnie jadowitą, wyładowane są rozwścieczonym fanatyzmem. Tak bywa, nie jest to jednak nieuchronne" ("Wiara dobra, niewiara dobra" w: "Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi", Kraków 2002).
To właśnie Kołakowski niejednokrotnie przypominał, że rzeczywistość świata wciąż zaskakuje nas obszarami nieodkrytego jeszcze sensu. Każda religia głosi, że taki głęboki sens istnieje. Odpowiada w ten sposób na zakorzenioną w ludziach potrzebę sensu. Sens ten wymyka się jednak naszym doktrynom. W jakiejś mierze każda z nich jest tylko przybliżeniem, często zniekształcającym nieuchwytne bogactwo rzeczywistości. Przeczuwamy tajemnicze głębie tej rzeczywistości, której nadajemy różne nazwy, ale uchwycić tych głębi nie potrafimy.
Chyba na zawsze pozostanie i nurtować nas będzie myśl, że nasz świat zanurzony jest w inną, zwierzchnią rzeczywistość, której potrzebę, pomimo wszelkich niejasności, boleśnie odczuwamy. Już to powinno czynić nas ostrożniejszymi, skromniejszymi i bardziej wyrozumiałymi w naszych przekonaniach. Autentyczna wiara i nadzieja nie ranią innych swoją pewnością, zawsze tylko po ludzku odbieraną i wyrażaną.
Tym, co odpycha od wiary i nadziei, jest często nadmierna pewność siebie ze strony wierzących. Trudno przebić się przez taki pancerz pewności, który czyni człowieka niewrażliwym na odmienną sytuację duchową ludzi szukających, wątpiących lub niewierzących. Słowa i czyny ludzi opancerzonych swoją pewnością tracą wówczas przekonującą moc. Nie są wyrazem rzeczywistego czucia-wespół z innymi.
A przecież możliwa jest taka pewność wiary i nadziei, która nie chroni i nas samych przed pokusą niewiary i beznadziejności. Możliwa jest taka pewność nadziei, która nie odbiera zdolności do rozumienia niewiary innych, a wręcz przeciwnie - która uzdalnia do czucia-wespół i pogłębia poczucie ogólnoludzkiej solidarności.
<b>*Wacław Hryniewicz OMI</b>- ur. w 1936 r., od ponad pół wieku ksiądz w Zgromadzeniu Misjonarzy Oblatów. Profesor zwyczajny teologii. Współtwórca Instytutu Ekumenicznego KUL-u (1983), był m.in. jego dyrektorem i od początku jego istnienia kierownikiem Katedry Teologii Prawosławnej. W latach 1980-2005 członek Międzynarodowej Komisji Mieszanej ds. Dialogu Teologicznego między Kościołem Rzymskokatolickim i Kościołem Prawosławnym. Ekumenista, w latach 1979-84 konsultor watykańskiego Sekretariatu ds. Jedności Chrześcijan, w latach 1984-94 członek Komisji Episkopatu Polski ds. Ekumenizmu. Współtwórca dokumentu „Charta Oecumenica”, przyjętego przez różne Kościoły Europy, w tym przez rzymskokatolicki. Autorem trzytomowego „Zarysu chrześcijańskiej teologii paschalnej”. Od ponad 40 lat w swych książkach głosi nadzieję powszechnego zbawienia, ideę „pustego piekła”.
Więcej... http://wyborcza.pl/1,123455,11504702,Skoro_jest_zlo__to_czy_jest_Bog_.html?as=3&startsz=x#ixzz1rZ0mVABi