czwartek, 10 maja 2012

Dancewicz: Żyję ot tak

25 kwi, 10:05 Wiktor Krajewski / Onet.
Renata Dancewicz
fot. Reporter Poland

Lata 90. miała u swoich stóp. Pojawiała się w kluczowych produkcjach filmowych tamtego okresu: "Tato", "Ekstradycja" czy "Pułkownik Kwiatkowski". I za każdym razem olśniewała widzów nie tylko swoim talentem, ale i wyglądem. Widok jej nagich piersi potrafił rozczulić do łez nawet samego Marka Kondrata! W tym wywiadzie Renata Dancewicz zdradza między innymi, czy dziś rozebrałaby się na potrzeby filmu oraz kiedy kanapka ze szczypiorkiem smakuje najlepiej.

Zaprosiłaś mnie do swojego mieszkania. W którym pomieszczeniu toczy się życie w twoim domu?

Głównie w kuchni i salonie. Tu jest komputer, tu pracuję, tu jest też pokój dziecięcy, wszystko razem. Zawsze siedzimy tutaj na kupie i każde z nas coś robi.

Lubisz gotować dla całej rodziny?

Nie lubię i nie umiem. W ogóle szkoda mi czasu na gotowanie. Wychodzę z założenia, że nie wolno się do niczego zmuszać. Oczywiście jeśli ma się dziecko, trzeba mu czasami dać coś do jedzenia. Jednak ja mam to szczęście, że mój Jurek jest niejadkiem (śmiech).

Skoro gotowanie nie jest twoim hobby, to pewnie sprzątać lubisz?

Też nie! Ale do tej czynności mam jednak większe ciągoty, niż do stania przy garnkach i pichcenia w pocie czoła. Robię to jednak bardzo rzadko, wręcz sporadycznie. Wiesz co, dla mnie gotowanie jest czynnością charytatywną.

Co masz na myśli mówiąc "charytatywna"?

Bo jak już coś ugotujesz, to zazwyczaj nie chce ci się już tego jeść. Człowiek się nawącha do tego stopnia, że później nie ma już przyjemności z jedzenia. Więc głównie korzystają z tego inni.

Mnie nigdy nic nie wychodzi.

Mnie również bardzo często (śmiech). Skoro nie biorą dokładek, to jest to dobry weryfikator, że twoje starania poszły w cholerę (śmiech).

Domyślam się, że lubisz więc jeść w knajpach?

Mało, że lubię. Uwielbiam! To jest chyba najfajniejsza rzecz pod słońcem. W moim poprzednim mieszkaniu nie miałam nawet kuchni. Stała tylko mała lodówka i czajnik elektryczny. A jedzenie w knajpach? Zawsze smakuje najlepiej! W ogóle bardzo lubię jeść. A już najbardziej wtedy, gdy ktoś mi podaje do stołu.

Która kuchnia smakuje ci najbardziej?

Zdecydowanie tajska i hinduska.

Jesz w miejscach, które są modne na dany czas?

Niekoniecznie. Byłam w takich paru (śmiech). Ale jakoś nie czerpię przyjemności z przebywania w modnych restauracjach czy kawiarniach. Wiesz, zawsze wymaga to od ciebie, że trzeba się ładnie ubrać, umalować i ogólnie dobrze się prezentować.

Czyli mam rozumieć, że nie lubisz ładnie wyglądać?

Lubię, problem polega na tym, że nie za bardzo chcę mi się starać. Dla mnie jest to bardzo duży wysiłek. Są takie osoby, które naturalnie dobrze wyglądają i ubierają się modnie. A mi się po prostu nie chce! Dlatego tak często olewam bankiety czy inne premiery.

Właśnie, nie jesteś kojarzona z bywania. Nie widać cię na premierze nowych perfum, szczoteczki do zębów czy otwarciu spa.

Zdarza się to bardzo sporadycznie, żebym brała udział w tego typu eventach. Zupełnie mnie to nie kręci. Idziesz, zakładasz coś, fotografują cię, obgadają, a później nie wypada założyć tego samego drugi raz. Więc jaki w tym jest sens?

Zawsze możesz pożyczyć coś od projektantów, tak jak robią to inne gwiazdy.

Ale to trzeba pójść, przymierzyć, zrobić fryzurę i make-up. Szkoda życia na te głupoty! Wolę grać w karty, pojechać gdzieś daleko, poczytać książki czy iść do kina.

Wiesz jak funkcjonujesz w środowisku mediów?

Nie, może mi zdradzisz?

Jako osoba niezwykle mądra i inteligentna. Moi znajomi dziennikarze, kiedy dowiedzieli się, że dzisiaj z tobą porozmawiam powiedzieli: "O, ta ma w końcu coś do powiedzenia".

Naprawdę? (śmiech) Śmieszne jest to co mówisz.

Dlaczego?

Może ta opinia związana jest z tym, że lubię się wymądrzać. Jestem bardzo apodyktyczna i nie potrafię się kłócić. Bardzo wiele osób myśli wówczas, że na nich krzyczę.

O filmowym środowisku mówi się, że jest w nim masa głupków. Prawda to czy fałsz?

Od ludzi nie można zbyt wiele wymagać, bo przecież nie każdy musi być wielce interesujący lub być intelektualistą.

O aktorach krąży nawet taka opinia, że dla nich to lepiej jeżeli są głupi.

Aktor może być inteligentny, jeżeli nie przeszkadza mu to w pracy.

A tobie kiedyś to przeszkadzało?

Nie jestem fanatyczną aktorką. Nie należę do grona tych bardzo aktywnych, którzy zabiegają o rolę i cały czas spędzają na przesłuchaniach czy castingach. Często mam wrażenie, że pomyliłam się w wyborze zawodu.

Studiowałaś rok prawo. Wolałabyś być teraz prawniczką?

Chyba nie. Gdybym znalazła coś fajniejszego dla siebie, próbowałabym to wykonywać i się realizować. Ale teraz konkretnie nie przychodzi mi do głowy, co to by mogło być (śmiech).

A skąd u ciebie to poczucie złego wyboru?

Aktorzy muszą lubić się pokazywać. W takim pojęciu, że nie mogą odczuwać z tego tytułu przykrości. Osobiście nienawidzę, jeżeli ktoś się na mnie gapi.

Czujesz się wówczas skrępowana?

Mnie to bardzo paraliżuje. Tak już mam, a jak wiadomo, nie jest to dobre w zawodzie aktora.

Wielu aktorów jest nieśmiałych?

Bardzo wielu. Gajos często w wywiadach mówi, że nienawidził jak na przyjęciu ludzie myślą, że będzie niczym Tureckim. który sypie kawałami jak z rękawa. Jednak dla wielu aktorów ich praca to idealny sposób na wyżycie się. U mnie jednak tego wyżycia się nie ma. Kiedyś byłam chorobliwie nieśmiała, teraz się to zmieniło. Jestem asertywna, ale bardziej w typie intro.

To nie lubisz pewnie jeżeli ludzie na ulicy podchodzą i proszą cię o autograf?

Nie to, że nie lubię, bo ci ludzie zawsze podchodzą z dobrą intencją. Nikt nie podszedł do mnie ze słowami, że jestem głupią pindą. Pewnie nie chce się ludziom wykonywać takiego wysiłku (śmiech). Jak ktoś podchodzi i prosi o autograf czy zdjęcie, to...

Pozujesz z krzywym uśmiechem?

(śmiech) Czasami. Takie sytuacje zdarzają się dość często w związku z tym, że gram w "Na Wspólnej". Ludzie zazwyczaj utożsamiają mnie z moją postacią. Często radzą mi czy nawet pytają, dlaczego się puściłam i po co mi to nieślubne dziecko. Absolutne nie mam pretensji o sytuacje tego typu! Gdybym miała, musiałabym być skończoną kretynką, a nią nie jestem (śmiech). Nie czerpię przyjemności z popularności.

A co z poczuciem niespełnienia w zawodzie?

Po części je mam.

W latach 90. byłaś często obsadzana w wielu różnych filmach, a teraz nie ma na ciebie specjalnie szału.

Zagrałam wtedy w paru rzeczach, ale ja nigdy nie należałam do tych niezwykle zapracowanych aktorek. Pewnie dlatego, że nie latam, szukam czy sama wychodzę z inicjatywą i wymyślam własne projekty. Zazwyczaj czekam na propozycje. Jak są, to są, a jak ich nie ma, to nie ma. Oczywiście, zdarzają się momenty, kiedy nachodzi mnie uczucie, że nie do końca spełniam się w aktorstwie czy że nie robię nic więcej. Ale! Ja nie jestem pracoholiczką, tylko hedonistką i uwielbiam funkcjonować sobie ot tak. Dopóki starcza mi pieniędzy na życie jest dobrze

To chyba jest bardzo dobrze podejście, bo żyjesz bez tak zwanej "spinki"?

Niby tak, jednak każdy kij ma dwa końce.

Oglądałaś ostatnio jakiś polski film, o którym pomyślałaś: "Kurczę, chciałabym tu zagrać"?

Niedawno widziałam "Różę" i bardzo mi się podobała. Ostatnio wyśmiano "Big Love", ale moim zdaniem ten film ma w sobie coś bardzo ładnego, kilka kapitalnych scen erotycznych. I Aleksandra Hamkało była bardzo dobra.

A jesteś w fanclubie Antoniego Pawlickiego?

Jestem już chyba za stara, aby się nim jarać. Podobał mi się w "Jutro pójdziemy do kina" i serialu "Czas honoru".

Ta sama sytuacja jest z Janem Gierszałem. Moje wszystkie koleżanki marzą o randce z nim!

Bardzo podobał mi się u Borcucha we "Wszystko co kocham".

A "Sala samobójców"?

Ten film pozostawił mnie jakoś na boku.

Myślisz, że można się wkręcić w tak chorą relację przez internet?

Wydaje mi się, że człowiek może się wkręcić we wszystko. Chociaż sama bym się chyba w coś takiego nie dała wmanewrować.

Bo masz silną osobowość?

Bo nie jestem internetowa.

Sprawdzałem czy masz konto na Facebooku, ale tam cię nie znalazłem. Czemu?

Kiedyś podobno miałam swój profil, bo ktoś się pode mnie podszywał. Sama nie zakładam profili, bo nie jestem zwolenniczką wirtualnych kontaktów. Portal Bridgebaseonline jest jedynym miejscem w internecie, gdzie można mnie spotkać. Maila też nie sprawdzam nagminnie. Dopiero jeżeli ktoś wyśle mi smsa, że napisał mi wiadomość, to wtedy wchodzę do skrzynki i ją odczytuję.


Codziennie grasz w brydża?

Niestety nie, ale oddaje się tej pasji bardzo często.

Pamiętasz swoją pierwszą rozgrywkę brydżową?

Dość późno zaczęłam grać w brydża. Miałam wtedy dwadzieścia parę lat. Najpierw zaczęłam grać w karty w 3,5,8. Moje wspomnienia związane z tą grą są niezwykle ciepłe. Wynajmowałam mieszkanie z moim kolegą i psem. Nikt z nas nie miał pracy. Przychodziło do nas wówczas mnóstwo osób. Zawsze spotykaliśmy się wszyscy razem, rżnęliśmy w karty do 5.00 czy 6.00. Później szliśmy spać. Wstawaliśmy około 15.00. Ja zawsze mówiłam, że nie mogę już nawet patrzeć na karty, ale około 18.00 rączki już same zaczynały świerzbić i graliśmy od nowa. Całą jesień i zimę spędziliśmy w ten sposób. Było kapitalnie! Mam też fajne wspomnienia z wyjazdami na Mazury. Ani razu nie byliśmy nad jeziorem, tylko siedzieliśmy w domu i graliśmy.

To ty jesteś brydżoholiczką?

Można tak powiedzieć. Mój rekord to 42 godziny gry non stop. Kiedyś miałam pomysł, aby zaocznie studiować antropologię kultury. Zapisałam się więc na studia. Chodziłam na zajęcia, było bardzo uroczo... Pech chciał, że zawsze przychodzili do mnie chłopcy, z którymi do dziś gram w karty i kusili mnie, abym nie szła na zajęcia, a zagrała z nimi. No i zawsze kończyło się to wagarami (śmiech).

Na wydziale aktorskim nie mogłaś sobie pozwolić na luksus nie chodzenia na zajęcia?

Do momentu aż mnie z niej wyrzucili. Stało się to po 1,5 roku studiów. Kiedyś w nieistniejącym już radio Klasyka usłyszałam reklamę kursów brydża sportowego. Zapisałam się i uczęszczałam na zajęcia przez jeden semestr. Później zaczęłam brać udział w turniejach. I poszło!

Za co wyrzucili cię ze szkoły? To jakiś sekret?

Żaden sekret. Nie należałam do osób obowiązkowych, ani nie byłam przekonana o słuszności mojego wyboru. Zawsze kiedy miałam chandrę, jechałam sobie na przykład na tydzień do Ciechocinka i zostawiałam szkołę za sobą.

PWSFTviT było jednak twoim marzeniem, bo próbowałaś się dostać tam aż 2 razy.

Ale wiesz na jakiej zasadzie to działa? Zawsze kiedy cię gdzieś nie przyjmują, masz ochotę pokazać wszystkim, że jednak zrobisz to, choćby nie wiem co. Gdyby świętej pamięci Jan Machulski mnie nie wyrzucił, pewnie nic bym ze sobą nie robiła. A tak zostałam zmotywowana, zaczęłam biegać na zdjęcia próbne i starać się gdzieś zaczepić.

Dobrze wspominasz Łódź?

Bardzo. Wiele osób nie lubi Łodzi, szczególnie jej mieszkańcy. Ja jednak mam do tego miejsca sentyment. Jest to bardzo specyficzne miasto. Nie ma szczęścia do rządzących. Spędziłam tam 2 lata i zawsze jak tam jadę, chłonę miasto. Uwielbiam Cmentarz Żydowski i sytuacje kiedy idziesz sobie brzydką, brudną ulicą i nagle zza rogu wyłania się piękna secesyjna kamienica. Żałuję bardzo, że to miasto pozwoliło na utratę Festiwalu Camerimage. Łódź to idealne miejsce dla tego rodzaju wydarzeń.

Masz miejsce, do którego możesz wracać miliard razy, bo jest ci tam dobrze?

Jestem powsinogą i chyba nie mam takiego jednego punktu. Nie jestem jakoś specjalnie związana z Lubinem, bo to był dla mnie tylko przystanek w moim życiu. Dobrze czuję się w Warszawie, bo pasuje mi tu ogólny brak stylu. Jest wiele miejsc, w których możesz się uplasować. W Warszawie wszystko jest rozwalone i chaotyczne, a ja uwielbiam przecież formy przejściowe.

I każdy jest tu swój, bo przyjezdny.

Prawie wszyscy moi znajomi to przyjezdni warszawiacy (śmiech). Teraz tak sobie pomyślałam, że mogłabym mieszkać w Trójmieście.

Bo lubisz morze?

Lubię polskie morze, które jest zimne i szare. Poza tym tam jest klimat. Z wyjątkiem sezonu oczywiście. Czuję, że to jest bardzo dobre miejsce do mieszkania. Podobnie mam z Wrocławiem.

Skoro jesteś powsinogą to podróże masz pewnie we krwi?

Dają mi one wielką frajdę. Tak samo mam z mieszkaniem w hotelu. Ubóstwiam to poczucie zawieszenia. Nie mam wtedy normalnego życia, a coś zupełnie nowego. Teraz planuje z moimi przyjaciółkami wypad do Denver. Bierzemy samochód i będziemy jeździć po wybrzeżu przez dwa tygodnie.

Tak dla czystej przyjemności?

Tylko dla przyjemności (śmiech). Chociaż przeraża mnie długa podróż samolotem, bo się ich najzwyczajniej w świecie boję. Zawsze będąc w samolocie mam ochotę oglądać filmu katastroficzne. Piszę testament i się żegnam ze wszystkimi (śmiech). W tamtym roku obiecałam mojemu synowi i pojechaliśmy do RPA. Było zajebiście! Przylądek Dobrej Nadzieji, Kapsztad i inne klimaty. Jeździliśmy jeepami, byliśmy na safari...

Stoisz przed wyborem: ekskluzywny hotel, spa czy włóczenie się po dżungli. Co wybierasz?

Bardzo bym chciała wybrać wyprawę po dżungli. Ale nie mam nic przeciwko spa, masażowi i dopieszczaniu siebie samej. To są bardzo miłe rzeczy i nie chciałabym się ograniczać tylko do jednej. Tam gdzie nie ma cywilizacji i turystów zawsze jest fajnie. Dużo osób odbiera podróże w takie zakątki świata jako czysty snobizm. Pamiętam mój wyjazd do Tajlandii z przyjaciółką. Nie miałyśmy nic zorganizowane poza biletami. Pojechaliśmy w góry, trochę czasu spędziliśmy na wyspie. Wystarczał nam nasz przewodnik oraz wyobraźnia.

Masz na swoim koncie parę skandali.

Skandali na naszą miarę (śmiech).

Wnioskuję, że wyznajesz zasadę poszukiwania złotego środka?

Dotyczy to zarówno związku damsko-męskiego, męsko-męskiego i damsko-damskiego czy z dzieckiem. W każdym przypadku idzie się na kompromis, ponosi się kosztu i otrzymuje profity. Niektórych jednak rzeczy nie można sobie robić. Trzeba myśleć o sobie i się dopieszczać. Nikt inny nie zrobi tego za ciebie i dla ciebie.

Codziennie grasz w brydża?

Niestety nie, ale oddaje się tej pasji bardzo często.

Pamiętasz swoją pierwszą rozgrywkę brydżową?

Dość późno zaczęłam grać w brydża. Miałam wtedy dwadzieścia parę lat. Najpierw zaczęłam grać w karty w 3,5,8. Moje wspomnienia związane z tą grą są niezwykle ciepłe. Wynajmowałam mieszkanie z moim kolegą i psem. Nikt z nas nie miał pracy. Przychodziło do nas wówczas mnóstwo osób. Zawsze spotykaliśmy się wszyscy razem, rżnęliśmy w karty do 5.00 czy 6.00. Później szliśmy spać. Wstawaliśmy około 15.00. Ja zawsze mówiłam, że nie mogę już nawet patrzeć na karty, ale około 18.00 rączki już same zaczynały świerzbić i graliśmy od nowa. Całą jesień i zimę spędziliśmy w ten sposób. Było kapitalnie! Mam też fajne wspomnienia z wyjazdami na Mazury. Ani razu nie byliśmy nad jeziorem, tylko siedzieliśmy w domu i graliśmy.

To ty jesteś brydżoholiczką?

Można tak powiedzieć. Mój rekord to 42 godziny gry non stop. Kiedyś miałam pomysł, aby zaocznie studiować antropologię kultury. Zapisałam się więc na studia. Chodziłam na zajęcia, było bardzo uroczo... Pech chciał, że zawsze przychodzili do mnie chłopcy, z którymi do dziś gram w karty i kusili mnie, abym nie szła na zajęcia, a zagrała z nimi. No i zawsze kończyło się to wagarami (śmiech).

Na wydziale aktorskim nie mogłaś sobie pozwolić na luksus nie chodzenia na zajęcia?

Do momentu aż mnie z niej wyrzucili. Stało się to po 1,5 roku studiów. Kiedyś w nieistniejącym już radio Klasyka usłyszałam reklamę kursów brydża sportowego. Zapisałam się i uczęszczałam na zajęcia przez jeden semestr. Później zaczęłam brać udział w turniejach. I poszło!

Za co wyrzucili cię ze szkoły? To jakiś sekret?

Żaden sekret. Nie należałam do osób obowiązkowych, ani nie byłam przekonana o słuszności mojego wyboru. Zawsze kiedy miałam chandrę, jechałam sobie na przykład na tydzień do Ciechocinka i zostawiałam szkołę za sobą.

PWSFTviT było jednak twoim marzeniem, bo próbowałaś się dostać tam aż 2 razy.

Ale wiesz na jakiej zasadzie to działa? Zawsze kiedy cię gdzieś nie przyjmują, masz ochotę pokazać wszystkim, że jednak zrobisz to, choćby nie wiem co. Gdyby świętej pamięci Jan Machulski mnie nie wyrzucił, pewnie nic bym ze sobą nie robiła. A tak zostałam zmotywowana, zaczęłam biegać na zdjęcia próbne i starać się gdzieś zaczepić.

Dobrze wspominasz Łódź?

Bardzo. Wiele osób nie lubi Łodzi, szczególnie jej mieszkańcy. Ja jednak mam do tego miejsca sentyment. Jest to bardzo specyficzne miasto. Nie ma szczęścia do rządzących. Spędziłam tam 2 lata i zawsze jak tam jadę, chłonę miasto. Uwielbiam Cmentarz Żydowski i sytuacje kiedy idziesz sobie brzydką, brudną ulicą i nagle zza rogu wyłania się piękna secesyjna kamienica. Żałuję bardzo, że to miasto pozwoliło na utratę Festiwalu Camerimage. Łódź to idealne miejsce dla tego rodzaju wydarzeń.

Masz miejsce, do którego możesz wracać miliard razy, bo jest ci tam dobrze?

Jestem powsinogą i chyba nie mam takiego jednego punktu. Nie jestem jakoś specjalnie związana z Lubinem, bo to był dla mnie tylko przystanek w moim życiu. Dobrze czuję się w Warszawie, bo pasuje mi tu ogólny brak stylu. Jest wiele miejsc, w których możesz się uplasować. W Warszawie wszystko jest rozwalone i chaotyczne, a ja uwielbiam przecież formy przejściowe.

I każdy jest tu swój, bo przyjezdny.

Prawie wszyscy moi znajomi to przyjezdni warszawiacy (śmiech). Teraz tak sobie pomyślałam, że mogłabym mieszkać w Trójmieście.

Bo lubisz morze?

Lubię polskie morze, które jest zimne i szare. Poza tym tam jest klimat. Z wyjątkiem sezonu oczywiście. Czuję, że to jest bardzo dobre miejsce do mieszkania. Podobnie mam z Wrocławiem.

Skoro jesteś powsinogą to podróże masz pewnie we krwi?

Dają mi one wielką frajdę. Tak samo mam z mieszkaniem w hotelu. Ubóstwiam to poczucie zawieszenia. Nie mam wtedy normalnego życia, a coś zupełnie nowego. Teraz planuje z moimi przyjaciółkami wypad do Denver. Bierzemy samochód i będziemy jeździć po wybrzeżu przez dwa tygodnie.

Tak dla czystej przyjemności?

Tylko dla przyjemności (śmiech). Chociaż przeraża mnie długa podróż samolotem, bo się ich najzwyczajniej w świecie boję. Zawsze będąc w samolocie mam ochotę oglądać filmu katastroficzne. Piszę testament i się żegnam ze wszystkimi (śmiech). W tamtym roku obiecałam mojemu synowi i pojechaliśmy do RPA. Było zajebiście! Przylądek Dobrej Nadzieji, Kapsztad i inne klimaty. Jeździliśmy jeepami, byliśmy na safari...

Stoisz przed wyborem: ekskluzywny hotel, spa czy włóczenie się po dżungli. Co wybierasz?

Bardzo bym chciała wybrać wyprawę po dżungli. Ale nie mam nic przeciwko spa, masażowi i dopieszczaniu siebie samej. To są bardzo miłe rzeczy i nie chciałabym się ograniczać tylko do jednej. Tam gdzie nie ma cywilizacji i turystów zawsze jest fajnie. Dużo osób odbiera podróże w takie zakątki świata jako czysty snobizm. Pamiętam mój wyjazd do Tajlandii z przyjaciółką. Nie miałyśmy nic zorganizowane poza biletami. Pojechaliśmy w góry, trochę czasu spędziliśmy na wyspie. Wystarczał nam nasz przewodnik oraz wyobraźnia.

Masz na swoim koncie parę skandali.

Skandali na naszą miarę (śmiech).

Wnioskuję, że wyznajesz zasadę poszukiwania złotego środka?

Dotyczy to zarówno związku damsko-męskiego, męsko-męskiego i damsko-damskiego czy z dzieckiem. W każdym przypadku idzie się na kompromis, ponosi się kosztu i otrzymuje profity. Niektórych jednak rzeczy nie można sobie robić. Trzeba myśleć o sobie i się dopieszczać. Nikt inny nie zrobi tego za ciebie i dla ciebie.

A ty jak siebie dopieszczasz?

Nie daję wmówić sobie czegoś, czego nie chcę. Dbam o swoją higienę psychiczną i staram się robić zazwyczaj to, co lubię. Żyję na luzie. Nie jaram się wychowywaniem dziecka, tym, aby było zapisane od 6.00 do 22.00 na różne zajęcia i kółka. Po pierwsze nie chcę mi się go wozić, bo mam też swoje rzeczy do robienia, a po drugie, wychodzę z założenia, że każdy musi mieć dzieciństwo. I ponudzić się musi czasem jest fajne.

Boisz się, że coś ci umknie w życiu?

Jest teraz tyle rzeczy i tyle możliwości, że nie sposób jest spróbować wszystkiego w swoim życiu. Tak samo rozumiem, że ktoś może nie lubić tego typu eskapad. Skoro czegoś nie potrzebujesz, to po cholerę masz to robić. I nie można myśleć nigdy w kategoriach, że coś się powinno. Takie myślenie może doprowadzić do nerwicy. Ja wiem, że tenis, golf oraz czasy all inclusive nie są dla mnie, więc z nich nie korzystam i nawet nie staram się do nich przekonać, choć może zostałabym ich fanką. Nie czuję woli bożej i pozwalam sobie odpuścić.

Tenis nie, golf też nie. To jaki sport lubisz?

Ja w ogóle nie lubię męczyć się bez sensu.

Coś tu oszukujesz. Jeść lubisz, a sportu nienawidzisz. W jaki niby sposób jesteś taka szczupła?

Dużo palę! (śmiech)

Potrafiłabyś pojechać gdzieś na koniec świata sama?

Potrafiłabym. Lubię być sama ze sobą. Uwielbiam na przykład chodzić sama do kina. Zazwyczaj chodzę na seanse poranne. Jest wtedy mało ludzi.

Chodzisz do multipleksu?

Zdecydowanie wolę oglądać filmy w małych i kameralnych kinach. Oczywiście czasami niestety muszę iść do multipleksu na film dziecięcy z popcornem i colą. Ale ledwo daję wówczas radę. Ogłusza mnie ten poziom dźwięku, a długość reklam jest nie do zniesienia.

Wpisując twoje imię i nazwisko w wyszukiwarkę internetową wiesz jakie hasło się pojawia?

Nie wiem, uświadom mnie.

"Renata Dancewicz nago". To samo tyczy się ludzi. Kojarzą głównie twoje piersi i nazywają cię seksbombą. Nie wkurzą cię to jako osoby, która epatuje swój feminizm na każdym kroku?

To może wydawać się dziwne, ale nie. Jestem aktorką, a nie laską z uniwerku czy intelektualistką. Oczywiście, teraz czasem myślę, że kilka ról mogłam sobie darować, ale jak człowiek ma dwadzieścia parę lat, to trudno mieć świadomość trzeźwego wyboru. Niektórzy posiadają tę cechę, ja nie. Aktorstwo nigdy nie było dla mnie sprawą życia i śmierci. Dlatego też nigdy nie traktowałam siebie i swój wizerunek poważnie. Mam na swoim koncie mnóstwo niepotrzebnych sesji i nie mówię teraz o rozbieranych zdjęciach, ale ogólnie.

W "Playboy'u" byłaś.

Nawet dwa razy. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego ludzkość tak jara się nagością, ale tak właśnie jest. Zazwyczaj grałam młode, niewinne dziewczyny i ta nagość była w filmach potrzebna. Dziś nie staram się analizować tego, jak postrzegają mnie ludzie i nie wkręcam się w to. Pewnie gdybym zaczęła się zastanawiać, to czułabym się źle. A z drugiej strony nie mam na to najmniejszego wpływu. To zdarzyło się kiedyś, zdjęcia istnieją. Przecież nie będę teraz chodzić i niszczyć wszystkich, na których jestem rozebrana.

Teraz zagrałabyś w filmie, w którym musiałabyś się rozebrać?

Gdyby był to fajny scenariusz i ciekawa rola, to nie widzę najmniejszego problemu. Dla samego rozbierania się nie zagrałabym nigdzie. Chyba jestem już na to za dorosła.

Kiedy zaczynałaś grać, w polskiej kinematografii panował trend, że film nie miał prawa bytu bez rozbieranej sceny.

Racja. Wszystkie aktorki w jakimś stopniu rozbierają się w swojej pracy, bo w filmach zazwyczaj roi się od wątków miłosnych czy seksualnych. Zagranie takich scen to niezwykle trudne zadanie. Ale jak widać, większość aktorów i aktorek do dziś próbuje to robić (śmiech).

A to nie było trochę tak, że każdy scenariusz, który otrzymywałaś, to bach!, scena rozbierana?

Pierwszą dużą rolę zagrałam w "Diabelskiej edukacji". Film dotykał tematyki niewinności, kuszenia. Marek Kondrat grał w pewnym sensie postać diabła. Po przeczytaniu scenariusza w pierwszym momencie odmówiłam udziału w projekcie. Wystraszyła mnie ilość nagości w scenach. Później poszłam jednak po rozum do głowy i pogadałam z kilkoma osobami. Wszyscy zgodnie uświadomili mi, że "Diabelska edukacja" może być moją szansą, która się już nigdy nie powtórzy. W finale film jest niezwykle malarski i ładny w obrazku. Taka w pewnym stopniu impresja. W "Pułkowniku Kwiatkowskim" natomiast początkowo nie było żadnej sceny rozbieranej.

To ją sama dopisałaś?

(śmiech) Na wstępie powiedziałam, że bez rozbierania nie wezmę w udziału w filmie! A tak na serio, scena kiedy ja śpię i Marek Kondrat płacze patrząc na mój biust, została dopisana później. Kiedy Kazio Kutz przyszedł i powiedział o swoim pomyśle, zrobiło mi się z lekka słabo. Markowi też za bardzo nie spodobał się ta wizja. Bo jak to? Leży goła dziewczyna i on płacze. Ale Kutz miał rację! Scena wyszła kapitalnie!

Jest kultowa!

Pamiętam, że po Festiwalu w Gdyni w "Nie" napisali, że z całego tygodnia i wszystkich filmów pozostaną w pamięci tylko cycki Renaty Dancewicz (śmiech).

To był dla ciebie komplement?

Średniej jakości. No, ale tak mężczyźni właśnie patrzą na kobiety. Zwracają uwagę głównie na walory estetyczne.

A wy tak niby nie robicie?

Oczywiście, że też zawracamy uwagę na wygląd. Inna jest jednak rola i pozycja mężczyzn w świecie, niż kobiet. Zazwyczaj jesteśmy traktowane przedmiotowo i jesteśmy warte tyle, na ile wyglądamy. Co dla mnie jest bardzo słabe. Tak samo słabe jak fakt, że na kobietach spoczywa ciężar rozmnażania się ludzkości.

Codziennie grasz w brydża?

Niestety nie, ale oddaje się tej pasji bardzo często.

Pamiętasz swoją pierwszą rozgrywkę brydżową?

Dość późno zaczęłam grać w brydża. Miałam wtedy dwadzieścia parę lat. Najpierw zaczęłam grać w karty w 3,5,8. Moje wspomnienia związane z tą grą są niezwykle ciepłe. Wynajmowałam mieszkanie z moim kolegą i psem. Nikt z nas nie miał pracy. Przychodziło do nas wówczas mnóstwo osób. Zawsze spotykaliśmy się wszyscy razem, rżnęliśmy w karty do 5.00 czy 6.00. Później szliśmy spać. Wstawaliśmy około 15.00. Ja zawsze mówiłam, że nie mogę już nawet patrzeć na karty, ale około 18.00 rączki już same zaczynały świerzbić i graliśmy od nowa. Całą jesień i zimę spędziliśmy w ten sposób. Było kapitalnie! Mam też fajne wspomnienia z wyjazdami na Mazury. Ani razu nie byliśmy nad jeziorem, tylko siedzieliśmy w domu i graliśmy.

To ty jesteś brydżoholiczką?

Można tak powiedzieć. Mój rekord to 42 godziny gry non stop. Kiedyś miałam pomysł, aby zaocznie studiować antropologię kultury. Zapisałam się więc na studia. Chodziłam na zajęcia, było bardzo uroczo... Pech chciał, że zawsze przychodzili do mnie chłopcy, z którymi do dziś gram w karty i kusili mnie, abym nie szła na zajęcia, a zagrała z nimi. No i zawsze kończyło się to wagarami (śmiech).

Na wydziale aktorskim nie mogłaś sobie pozwolić na luksus nie chodzenia na zajęcia?

Do momentu aż mnie z niej wyrzucili. Stało się to po 1,5 roku studiów. Kiedyś w nieistniejącym już radio Klasyka usłyszałam reklamę kursów brydża sportowego. Zapisałam się i uczęszczałam na zajęcia przez jeden semestr. Później zaczęłam brać udział w turniejach. I poszło!

Za co wyrzucili cię ze szkoły? To jakiś sekret?

Żaden sekret. Nie należałam do osób obowiązkowych, ani nie byłam przekonana o słuszności mojego wyboru. Zawsze kiedy miałam chandrę, jechałam sobie na przykład na tydzień do Ciechocinka i zostawiałam szkołę za sobą.

PWSFTviT było jednak twoim marzeniem, bo próbowałaś się dostać tam aż 2 razy.

Ale wiesz na jakiej zasadzie to działa? Zawsze kiedy cię gdzieś nie przyjmują, masz ochotę pokazać wszystkim, że jednak zrobisz to, choćby nie wiem co. Gdyby świętej pamięci Jan Machulski mnie nie wyrzucił, pewnie nic bym ze sobą nie robiła. A tak zostałam zmotywowana, zaczęłam biegać na zdjęcia próbne i starać się gdzieś zaczepić.

Dobrze wspominasz Łódź?

Bardzo. Wiele osób nie lubi Łodzi, szczególnie jej mieszkańcy. Ja jednak mam do tego miejsca sentyment. Jest to bardzo specyficzne miasto. Nie ma szczęścia do rządzących. Spędziłam tam 2 lata i zawsze jak tam jadę, chłonę miasto. Uwielbiam Cmentarz Żydowski i sytuacje kiedy idziesz sobie brzydką, brudną ulicą i nagle zza rogu wyłania się piękna secesyjna kamienica. Żałuję bardzo, że to miasto pozwoliło na utratę Festiwalu Camerimage. Łódź to idealne miejsce dla tego rodzaju wydarzeń.

Masz miejsce, do którego możesz wracać miliard razy, bo jest ci tam dobrze?

Jestem powsinogą i chyba nie mam takiego jednego punktu. Nie jestem jakoś specjalnie związana z Lubinem, bo to był dla mnie tylko przystanek w moim życiu. Dobrze czuję się w Warszawie, bo pasuje mi tu ogólny brak stylu. Jest wiele miejsc, w których możesz się uplasować. W Warszawie wszystko jest rozwalone i chaotyczne, a ja uwielbiam przecież formy przejściowe.

I każdy jest tu swój, bo przyjezdny.

Prawie wszyscy moi znajomi to przyjezdni warszawiacy (śmiech). Teraz tak sobie pomyślałam, że mogłabym mieszkać w Trójmieście.

Bo lubisz morze?

Lubię polskie morze, które jest zimne i szare. Poza tym tam jest klimat. Z wyjątkiem sezonu oczywiście. Czuję, że to jest bardzo dobre miejsce do mieszkania. Podobnie mam z Wrocławiem.

Skoro jesteś powsinogą to podróże masz pewnie we krwi?

Dają mi one wielką frajdę. Tak samo mam z mieszkaniem w hotelu. Ubóstwiam to poczucie zawieszenia. Nie mam wtedy normalnego życia, a coś zupełnie nowego. Teraz planuje z moimi przyjaciółkami wypad do Denver. Bierzemy samochód i będziemy jeździć po wybrzeżu przez dwa tygodnie.

Tak dla czystej przyjemności?

Tylko dla przyjemności (śmiech). Chociaż przeraża mnie długa podróż samolotem, bo się ich najzwyczajniej w świecie boję. Zawsze będąc w samolocie mam ochotę oglądać filmu katastroficzne. Piszę testament i się żegnam ze wszystkimi (śmiech). W tamtym roku obiecałam mojemu synowi i pojechaliśmy do RPA. Było zajebiście! Przylądek Dobrej Nadzieji, Kapsztad i inne klimaty. Jeździliśmy jeepami, byliśmy na safari...

Stoisz przed wyborem: ekskluzywny hotel, spa czy włóczenie się po dżungli. Co wybierasz?

Bardzo bym chciała wybrać wyprawę po dżungli. Ale nie mam nic przeciwko spa, masażowi i dopieszczaniu siebie samej. To są bardzo miłe rzeczy i nie chciałabym się ograniczać tylko do jednej. Tam gdzie nie ma cywilizacji i turystów zawsze jest fajnie. Dużo osób odbiera podróże w takie zakątki świata jako czysty snobizm. Pamiętam mój wyjazd do Tajlandii z przyjaciółką. Nie miałyśmy nic zorganizowane poza biletami. Pojechaliśmy w góry, trochę czasu spędziliśmy na wyspie. Wystarczał nam nasz przewodnik oraz wyobraźnia.

Masz na swoim koncie parę skandali.

Skandali na naszą miarę (śmiech).

Wnioskuję, że wyznajesz zasadę poszukiwania złotego środka?

Dotyczy to zarówno związku damsko-męskiego, męsko-męskiego i damsko-damskiego czy z dzieckiem. W każdym przypadku idzie się na kompromis, ponosi się kosztu i otrzymuje profity. Niektórych jednak rzeczy nie można sobie robić. Trzeba myśleć o sobie i się dopieszczać. Nikt inny nie zrobi tego za ciebie i dla ciebie.

A ty jak siebie dopieszczasz?

Nie daję wmówić sobie czegoś, czego nie chcę. Dbam o swoją higienę psychiczną i staram się robić zazwyczaj to, co lubię. Żyję na luzie. Nie jaram się wychowywaniem dziecka, tym, aby było zapisane od 6.00 do 22.00 na różne zajęcia i kółka. Po pierwsze nie chcę mi się go wozić, bo mam też swoje rzeczy do robienia, a po drugie, wychodzę z założenia, że każdy musi mieć dzieciństwo. I ponudzić się musi czasem jest fajne.

Boisz się, że coś ci umknie w życiu?

Jest teraz tyle rzeczy i tyle możliwości, że nie sposób jest spróbować wszystkiego w swoim życiu. Tak samo rozumiem, że ktoś może nie lubić tego typu eskapad. Skoro czegoś nie potrzebujesz, to po cholerę masz to robić. I nie można myśleć nigdy w kategoriach, że coś się powinno. Takie myślenie może doprowadzić do nerwicy. Ja wiem, że tenis, golf oraz czasy all inclusive nie są dla mnie, więc z nich nie korzystam i nawet nie staram się do nich przekonać, choć może zostałabym ich fanką. Nie czuję woli bożej i pozwalam sobie odpuścić.

Tenis nie, golf też nie. To jaki sport lubisz?

Ja w ogóle nie lubię męczyć się bez sensu.

Coś tu oszukujesz. Jeść lubisz, a sportu nienawidzisz. W jaki niby sposób jesteś taka szczupła?

Dużo palę! (śmiech)

Potrafiłabyś pojechać gdzieś na koniec świata sama?

Potrafiłabym. Lubię być sama ze sobą. Uwielbiam na przykład chodzić sama do kina. Zazwyczaj chodzę na seanse poranne. Jest wtedy mało ludzi.

Chodzisz do multipleksu?

Zdecydowanie wolę oglądać filmy w małych i kameralnych kinach. Oczywiście czasami niestety muszę iść do multipleksu na film dziecięcy z popcornem i colą. Ale ledwo daję wówczas radę. Ogłusza mnie ten poziom dźwięku, a długość reklam jest nie do zniesienia.

Wpisując twoje imię i nazwisko w wyszukiwarkę internetową wiesz jakie hasło się pojawia?

Nie wiem, uświadom mnie.

"Renata Dancewicz nago". To samo tyczy się ludzi. Kojarzą głównie twoje piersi i nazywają cię seksbombą. Nie wkurzą cię to jako osoby, która epatuje swój feminizm na każdym kroku?

To może wydawać się dziwne, ale nie. Jestem aktorką, a nie laską z uniwerku czy intelektualistką. Oczywiście, teraz czasem myślę, że kilka ról mogłam sobie darować, ale jak człowiek ma dwadzieścia parę lat, to trudno mieć świadomość trzeźwego wyboru. Niektórzy posiadają tę cechę, ja nie. Aktorstwo nigdy nie było dla mnie sprawą życia i śmierci. Dlatego też nigdy nie traktowałam siebie i swój wizerunek poważnie. Mam na swoim koncie mnóstwo niepotrzebnych sesji i nie mówię teraz o rozbieranych zdjęciach, ale ogólnie.

W "Playboy'u" byłaś.

Nawet dwa razy. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego ludzkość tak jara się nagością, ale tak właśnie jest. Zazwyczaj grałam młode, niewinne dziewczyny i ta nagość była w filmach potrzebna. Dziś nie staram się analizować tego, jak postrzegają mnie ludzie i nie wkręcam się w to. Pewnie gdybym zaczęła się zastanawiać, to czułabym się źle. A z drugiej strony nie mam na to najmniejszego wpływu. To zdarzyło się kiedyś, zdjęcia istnieją. Przecież nie będę teraz chodzić i niszczyć wszystkich, na których jestem rozebrana.

Teraz zagrałabyś w filmie, w którym musiałabyś się rozebrać?

Gdyby był to fajny scenariusz i ciekawa rola, to nie widzę najmniejszego problemu. Dla samego rozbierania się nie zagrałabym nigdzie. Chyba jestem już na to za dorosła.

Kiedy zaczynałaś grać, w polskiej kinematografii panował trend, że film nie miał prawa bytu bez rozbieranej sceny.

Racja. Wszystkie aktorki w jakimś stopniu rozbierają się w swojej pracy, bo w filmach zazwyczaj roi się od wątków miłosnych czy seksualnych. Zagranie takich scen to niezwykle trudne zadanie. Ale jak widać, większość aktorów i aktorek do dziś próbuje to robić (śmiech).

A to nie było trochę tak, że każdy scenariusz, który otrzymywałaś, to bach!, scena rozbierana?

Pierwszą dużą rolę zagrałam w "Diabelskiej edukacji". Film dotykał tematyki niewinności, kuszenia. Marek Kondrat grał w pewnym sensie postać diabła. Po przeczytaniu scenariusza w pierwszym momencie odmówiłam udziału w projekcie. Wystraszyła mnie ilość nagości w scenach. Później poszłam jednak po rozum do głowy i pogadałam z kilkoma osobami. Wszyscy zgodnie uświadomili mi, że "Diabelska edukacja" może być moją szansą, która się już nigdy nie powtórzy. W finale film jest niezwykle malarski i ładny w obrazku. Taka w pewnym stopniu impresja. W "Pułkowniku Kwiatkowskim" natomiast początkowo nie było żadnej sceny rozbieranej.

To ją sama dopisałaś?

(śmiech) Na wstępie powiedziałam, że bez rozbierania nie wezmę w udziału w filmie! A tak na serio, scena kiedy ja śpię i Marek Kondrat płacze patrząc na mój biust, została dopisana później. Kiedy Kazio Kutz przyszedł i powiedział o swoim pomyśle, zrobiło mi się z lekka słabo. Markowi też za bardzo nie spodobał się ta wizja. Bo jak to? Leży goła dziewczyna i on płacze. Ale Kutz miał rację! Scena wyszła kapitalnie!

Jest kultowa!

Pamiętam, że po Festiwalu w Gdyni w "Nie" napisali, że z całego tygodnia i wszystkich filmów pozostaną w pamięci tylko cycki Renaty Dancewicz (śmiech).

To był dla ciebie komplement?

Średniej jakości. No, ale tak mężczyźni właśnie patrzą na kobiety. Zwracają uwagę głównie na walory estetyczne.

A wy tak niby nie robicie?

Oczywiście, że też zawracamy uwagę na wygląd. Inna jest jednak rola i pozycja mężczyzn w świecie, niż kobiet. Zazwyczaj jesteśmy traktowane przedmiotowo i jesteśmy warte tyle, na ile wyglądamy. Co dla mnie jest bardzo słabe. Tak samo słabe jak fakt, że na kobietach spoczywa ciężar rozmnażania się ludzkości.



Wy też spotykacie się z ostracyzmem, kiedy macie młodszych od siebie partnerów.

REKLAMA

To jest żałosne. Wiek chyba nie jest aż tak istotny, jeśli dwoje ludzi się kocha.

Pamiętasz konkretną filmową scenę miłosną, która wywarła na tobie ogromne wrażenie jest twoim?

Najpiękniejsza scena miłosna pojawia się w "Ostatnim tangu w Paryżu". Tam jest wszystko piękne, i zdjęcia, i muzyka, i Brando, i Schneider.

Uczysz Jurka, że musi przepuszczać dziewczynki w drzwiach? Czy wręcz przeciwnie, uświadamiasz go, że chłopak i dziewczyna są sobie równi?

Na razie uczę go, żeby mnie przepuszczał w drzwiach i oczywiście tłumaczę mu, że nie wolno bić dziewczyn. U niego w klasie część żeńska jest znacznie silniejsza niż męska i chłopcy dostają czasem od dziewczyn lanie. Powiedziałam Jurkowi: "Nie bij, ale broń się. W najlepszym wypadku uciekaj" (śmiech) Staram się, aby był dobrze wychowany. I nie mówię teraz o rzeczach etykietowych, ale o tym, żeby dostrzegał innych ludzi.

Jest z ciebie dumy?

Nie. Ostatnio powiedział, że nie lubi być sławny. Jeśli ktoś zrobi nam zdjęcie, to zawsze podkreśla, że jest normalnym człowiekiem i nie życzy sobie żadnych zdjęć. To jest zabawne i niesamowite zarazem. Taki mały chłopiec, a ma tak wielkie poczucie godności. Planuje zostać pisarzem.

Może namów go, żeby został reżyserem. Zostaniesz jego muzą i będziesz miała wtedy mnóstwo pracy!

Lepiej niech pisze książki.

Pisarze mało zarabiają.

Jurek jakoś się tym nie przejmuje i już zapowiedział mi, że jak będę staruszką to kupi dla mnie inne mieszkanie, a sam zostanie tutaj (śmiech).

Czemu tak uwielbiasz książkę Trumana Capote'a "Śniadanie u Tiffaniego"?

Duże wrażenie zrobiła na mnie wizytówka Holly Golightly, na której widnieje napis "W podróży". Uwielbiam to niedopowiedzenie. Czemu? Dla mnie bycie szczęśliwą polega na tym, że tak sobie idziesz i nie wiesz, co cię spotka. Rutyna i stabilizacja to dwie bardzo wyniszczające rzeczy.

Jaką masz teraz ulubioną książkę?

"Sto lat samotności" i to od bardzo długiego czasu. Wracam do niej co jakiś czas.

Jesteś optymistką?

Zawsze wydaje mi się, że znajdzie się wyjście nawet z największych problemów. Jak nie miałam pracy byłam listonoszką. Wyrzucili mnie ze szkoły filmowej, pojeździłam sobie po znajomych po Polsce. Później wyjechałam do Norwegii, gdzie chciałam zarobić pieniądze, ale jakoś nie mam do tego smykałki. Pożyczyłam pieniądze na powrotny samolot i poszłam na pocztę do pracy. To było urocze zajęcie. Miałam zaprzyjaźnionych staruszków, którzy zawsze dawali mi duże napiwki. Jak szłam i spotykałam ich na ławce pod domem mówili: "Idzie nasza narzeczona z rentą" (śmiech). Tylko był jeden minus tej pracy. Torby z listami są wyjątkowo ciężkie.

Jeden z portali piszę o twoich rolach: " Grywane przez nią bohaterki są zawsze obiektem westchnień, dla których płeć brzydka traci głowę". W życiu prywatnym też tak było, że mężczyźni tracili dla ciebie głowy?

Ale co to znaczy "tracić głowę"?

Że zakochiwali się po uszy, nie spali po nocach myśląc o tobie czy też przychodzili pod dom i wołali rozpaczliwie: "Renato! Kocham Cię!".

(śmiech) I śpiewali serenady! Nigdy nie miałam problemów z mężczyznami. Zawsze było tak, że ktoś się we mnie zakochiwał. Ale i ja się zakochiwałam w wielu facetach. W zasadzie większość moich przyjaciół stanowią właśnie mężczyźni. Może dlatego, że nie definiuję siebie na pierwszym miejscu jako kobiety. To znaczy cieszę się, że nią jestem, ale przed wszystkim jestem człowiekiem. Jak tak teraz myślę, to mogę stwierdzić, że nie czułam się nigdy niedowartościowana jako kobieta.

W szkole byłaś "tą ładną"?

Szczerze mówiąc nie wiem. Jedna pani zwróciła mi kiedyś uwagę, że mówi się o mnie "cyniczna". Zawsze jestem niedostosowana i instynktownie ustawiam się z boku. Mimo że zawsze chciałabym być królową brylującą na salonach, bo jest to wielką sztuką i talentem. Nigdy go niestety nie posiadłam. I pewnie nie posiądę.

Radzisz sobie jakoś z upływającym czasem?

Tak. Może to wynika z tego, że nie widzę aż tak dużych różnic między mną sprzed lat a mną dzisiaj.

Nie chciałabyś mieć znowu 20 lat?

W życiu! Człowiek się wtedy bardzo męczy. Wydaje mu się, że musi podejmować ciężkie decyzje. Aczkolwiek przybliżanie się do śmierci nie jest miłym zjawiskiem. Ktoś powiedział kiedyś, że ludzie się rodzą i mają krótki czas nieśmiertelności. Do 30-stki, czy 40-tki wydaje nam się, że nasze życie nigdy się nie skończy. A tu się nagle okazuje, że ten umarł, tu cię strzyka. Te wszystkie znaki przypominające nam o tym, że czas płynie bardzo zmieniają ludzi. Jeszcze osoby wierzące mają łatwiej. Ja nie wierzę w Boga, więc nic mnie nie czeka.

Niebyt cię czeka.

Czyli nic dobrego (śmiech). Kiedyś w jednym wywiadzie zapytano Religę, czy boi się śmierci. Odparł, że się nie boi i że uwielbia spędzać lato w Grecji. Tam jest przez miesiąc, a później go tam nie ma. I tak właśnie wyobrażał sobie śmierć. Tu cię nie ma.


A ty jak ją sobie wyobrażasz?

Nie wyobrażam. Na razie myślę o tym, żeby być zadowoloną z życia staruszką. Jeżeli jest to w ogóle możliwe. Będę jeździła sobie po świecie po różnych turniejach brydżowych i łupała w karty. Oczywiście mam myśli o śmierci i są one straszne. Jednak jestem lekkomyślna i jak mam podły nastrój to idę spać. Chleb ze szczypiorkiem, Agata Christie, spanie i już po chandrze.

Jak stoisz przed lustrem myślisz, że jesteś ładna?

Czasami patrzę na siebie i wyglądam ładnie, a czasami okropnie. Na większości zdjęć wyglądam brzydko. Nie mogę jednak narzekać, bo to byłoby kretyństwo, ale nie myślę o swoim wyglądzie jakoś w szczególny sposób. Często jestem z niego niezadowolona.

To chyba zdrowsze, niż mieć wyidealizowany obraz siebie?

Dostrzeganie swoich wad jest na pewno bardziej męczące (śmiech).

Ja zazdroszczę ludziom, którzy mówią o sobie w samych superlatywach.

A ja takim osobom nie wierzę.

Bo?

Bo jak jesteś cały czas zadowolony, to musisz udawać. Albo należeć do jakiegoś innego gatunku. Często są takie maski.

Podobno ludzie inteligentni nigdy nie są szczęśliwi i zadowoleni.

To ja wolę być szczęśliwa i nieinteligentna (śmiech). Często jest tak, że na daną chwilę nie zdajesz sobie sprawy z tego, że przepełnia cię szczęście. Dostrzegasz to dopiero z perspektywy czasu. Jak wspominasz czy widzisz jakieś zdjęcie. Często czuję się szczęśliwa.

Bo masz już na swoim koncie życiowy sukces?

Nie, ale mam nadzieję, że jest on przede mną. Oby. A Jak go nigdy nie będzie to się nic nie stanie. Można żyć bez wielkich sukcesów.

Autor: Wiktor Krajewski Źródła: Onet.

Greece: Why not let it sink?


By Tim Lister
May 10, 2012 -- Updated 1826 GMT (0226 HKT)
Can anyone govern Greece?
STORY HIGHLIGHTS
  • Greece sit on reservoirs of oil, relies on agriculture and tourism as money-earners
  • Critics question whether Greece has the will or capacity to stay within the eurozone
  • Some argue that so long as Greece uses the euro, it will never become competitive

(CNN) -- Greece may have given us the word democracy and many of the principles of civil society. But now it is "the sick man of Europe," and the people of other European democracies are asking whether it's worth saving with billions more dollars of their money. Put crudely, their argument is this: So what if Greece slides ignominiously out of the eurozone?

Goodbye Greece...

In continental terms, Greece is peripheral. It doesn't sit on reservoirs of oil, and it relies on agriculture and tourism as money-earners. It accounts for just 5% of the European Union's economic output. With the Cold War long over, its strategic position on the edge of the Balkans is not as important as it was.

Second, critics question whether Greece has the will or capacity to stay within the eurozone. In last Sunday's elections, the main Greek parties -- those that had promised to swallow the medicine doled out by the European Union and International Monetary Fund -- were trounced at the polls. Thursday, a third political leader was invited to try to form a government. Greek commentators predict no stable coalition is likely -- and new elections probable, just as a further $15 billion of austerity measures are due.

Two weeks ago, the governor of Greece's Central Bank, George Provopoulos, warned that unless the country stayed the course, there could be "a disorderly regression, taking the country back several decades and eventually driving it out of the euro area and the European Union."

CNN Explains: Austerity vs. Stimulus
Markets spooked by Greek political limbo
What's next for Greek voters?
'Old way of life in Greece is over'

A majority of Greek -- some 70% -- tell pollsters they want the country to remain in the eurozone. But a substantial minority have just voted for parties that oppose what they see as austerity imposed by Berlin. They believe the medicine is actually making the situation worse. This year, the Central Bank forecasts the economy will shrink by 5%, after a 7% contraction last year. That means fewer jobs, less tax revenue and more difficulty meeting debt obligations.

Third, is the endless bailout smart economics? Or does it just perpetuate the crisis as new debt replaces old? A confidential analysis by the IMF, European Central Bank and European Commission in February projected that Greek debt would still amount to 129% of GDP in 2020 and could be as high as 160%. The analysis, obtained by Reuters in February, estimated Greece would need some $175 billion in financing over the next two years.

Some argue that so long as Greece uses the euro as its currency, it will never become competitive. Research by investment bank Goldman Sachs concluded Greece needed a real depreciation in its exchange rate of a whopping 30% to restore competitiveness. Compare its situation to that of Iceland, which after a financial meltdown in 2008 thanks to its over-stretched banking sector, went cold turkey with a 40% devaluation of its currency and let bank creditors whistle in the wind. Now it's started growing again, albeit modestly.

U.S. economist Kenneth Rogoff has argued that Athens should be granted a sabbatical from the eurozone while remaining in the European Union, allowing it reintroduce the drachma at a deep discount to the euro, and making its tourism industry wildly popular.

Hans-Werner Sim, head of German think tank Ifo, agrees. The money being showered on Greece to keep it in the eurozone would be better spent lubricating its departure, he says.

"The drachma will immediately depreciate, and the situation will stabilize very quickly. After a short thunderstorm, the sun will shine again," he told German magazine der Spiegel.

Fourth, beyond the discouraging arithmetic, some argue that the Greek state is too dysfunctional to cope with its massive obligations. Greece has a tax system that barely works, recalcitrant labor unions and extensive graft. The latest corruption league table from Transparency International ranks Greece as 80th - along with El Salvador.

"For decades the political elite, mired in corruption and rent-seeking, has followed the path of wasteful spending and patronage," wrote Kostas Bakoyannis, the mayor of Karpenisi, in the Wall Street Journal last month.

Greece hasn't privatized a single, state-owned industry despite repeated promises to do so. Its social fabric is fraying and it has a growing problem with political violence. Add to that, now, an unstable political order.

And finally, if Greece is unable to get its house in order and uncertainty persists, the dreaded contagion effect will rear its head again. It's a truism that markets hate uncertainty, and for the last year Greece has delivered it in weekly installments.

The never-ending melodrama could worsen the psychological climate for other "olive-belt" members of the eurozone. Negotiations on restructuring Greek sovereign debt have already left international investors wary of buying other south European debt. According to the Financial Times last month, investors have withdrawn $130 billion from Europe's sovereign bond markets over the past two years.

On the other hand...

The opposing argument is that a "disorderly default" or even a managed exit by Greece would have far-reaching consequences for Europe -- none of them good -- and misreads the Greek mood.

Pierpaolo Barbieri, Ernest May Fellow at the Harvard Kennedy School's Belfer Center, has written extensively about Europe's financial crisis.

"Greek voters have turned against the old duopoly of PASOK and New Democracy," he says, referring to the dominant parties of the past 30 years.

"They are tired of crisis. That doesn't mean they are against being part of the eurozone. They realize their savings would be wiped out if a devalued drachma took the place of the euro and that Greek banks would collapse. So it's important to separate the weakness of the existing political parties from the issue of the bailouts and the eurozone."

Second, there is no playbook for leaving the single currency, no rules governing expulsion. It was just never envisaged. A new Greek government, by persistently defaulting on debt repayments, might effectively vote itself out of the eurozone, but the process would be messy. Greek companies that take advantage of the single market would be badly affected.

"Any announcement of Greece's departure would wreck havoc in the markets. If Greeks elected someone who wanted to pursue this path, it would be impossible to get back in at a later date," Barbieri told CNN.

In addition, he says, there is no guarantee that excising Greece from the eurozone will relieve pressure on other members. It might simply refocus anxiety on the next most vulnerable state.

"If Greece were to fall out, what would that say to Portugal, Italy, Spain and Ireland? There would be a danger to the whole European construction, including the single market. The Germans often say "If the euro fails then Europe fails" -- and project Europe has been at the core of German foreign policy for half a century."

Italy, Spain and Portugal are in the middle of painful restructuring; just this week the Spanish government announced it would have to step in to rescue the country's third largest bank.

The worst-case scenario: that the whole concept of an "ever-closer union" toward which Europe has been striving will unwind, one state at a time.

"Europe will have difficulty forming a federation if its first action is to jettison countries that are unable to make ends meet," wrote commentator Barbara Spinelli in the Italian newspaper la Repubblica.

Let them eat carrots

Is there a way to muddle through? Maybe. But it will require a tilt from 'austerity' toward 'growth' to persuade the Greeks that their suffering will not be endless.

The basic choice may remain bailout or bankruptcy, but the bailout can be sweetened, as a spokesman for EU Economics Commissioner Olli Rehn hinted Tuesday.

"We can do lots to assist Greece, and we are doing so. Our member states, our taxpayers in other European member states of the euro area, are providing this solidarity," he said.

Concrete action must follow, says Barbieri.

"Europe needs to show the Greeks that they have reason to hope by staying the course, that it won't just be pain and more pain. There have to be measures to help growth, such as European investment projects in infrastructure and help for small and medium businesses starved for funding, which can be achieved through the European Investment Bank. The ECB should continue to help Greek banks, so as to start lending again."

Next year, Angela Merkel will be seeking a third term as German chancellor. If she gets one, analysts say, she may have greater freedom to tilt toward growth.

"It would be a positive development if Francois Hollande [the newly elected French President] could hasten this development and create 'rewards' for reforming countries, so as to remind European electorates the monetary union is not a 'suicide pact,' says Barbieri.

It may be that even with a rancorous political atmosphere, mass unemployment and street protests, Greece is actually making progress. If (yes, it's a large if) the next round of public spending cuts goes through Greece get close to achieving what's called a primary balance, its revenue will pay for its spending. According to the Central Bank, the economy may finally stop shrinking in 2013.

But 2013 seems a long way off, and these are the first tentative steps toward convalescence. Anyone who has seen the movie "Monty Python and the Holy Grail" will recall what happened to the man who insisted he wasn't dead yet.

"Cześć, giniemy". Mija 25 lat od katastrofy w Lesie Kabackim

11:08, 06.05.2012 /TVN24


DOKUMENT TVN24

TVN24
- Dobranoc, do widzenia. Cześć, giniemy - to ostatnie słowa kpt. Zygmunta Pawlaczyka, dowódcy załogi samolotu pasażerskiego Ił-62 "Tadeusz Kościuszko", który 9 maja 1987 roku rozbił się w Lesie Kabackim. Próbowali awaryjnie lądować na warszawskim lotnisku. Teraz, 25 lat po katastrofie, opublikowane zostały nagrania audio z feralnego lotu. TVN24 jako pierwsza wyemitowała je w filmie dokumentalnym.
Od czasu katastrofy w oficjalnych archiwach dostępny był tylko zapis tekstowy rozmów załogi lotu 5055. W ćwierć wieku po katastrofie, w nieznanych do końca okolicznościach, opublikowane zostały nagrania audio - rozmów załogi z wieżą kontroli lotów. Dziennikarze TVN24 Agnieszka Czajkowska i Adam Krajewski przygotowali pierwszy telewizyjny dokument, który zawiera te nagrania. 
- Żegnajcie, cześć, giniemy - ostatnie słowa załogi Iła-62, który rozbił... czytaj więcej »


Radziecka technologia

Samoloty Ił 62 weszły do służby Polskich Linii Lotniczych LOT na początku lat 70. Pozwoliły dołączyć przewoźnikowi do elitarnego grona przewoźników transatlantyckich. - Marzyliśmy o zachodnim sprzęcie, ale uwarunkowania polityczne nie pozwalały nam korzystać z niego. Ił 62 pozwalał otworzyć to okno na świat - wspomina Marian Nowotnik, pilot.

Lot 50-55 miał być rutynowym lotem do Nowego Jorku. Za sterami zasiadł kpt. Zygmunt Pawlaczyk. - Pamiętam ten dzień, pamiętam piękną pogodę. Pamiętam, że odwoziłem tatę na rejs. Taki był ceremoniał, że jak miałem wolny czas, to to robiłem. Potem go przywoziłem. To była taka odrobina luksusu, jaką mogłem dać ojcu - opowiada Jacek Pawlaczyk, syn kapitana. 
Nie ma żadnych podstaw, by mówić o ingerencji sił trzecich w katastrofie... czytaj więcej »


"Dziękujemy, do miłego"

Start przebiega standardowo. Kilka minut później pasażerowie mogą odpiąć pasy. Załogę i pasażerów czeka dziewięć godzin lotu. W bakach jest około 70 ton paliwa lotniczego.


Lot 5055: Okęcie, dzień dobry. lot 5055 na 17-stce. Hotel na pokładzie, pushback prosimy i zapuszczanie silników. 

Wieża: 5055, dzień dobry. Zapuszczajcie :06, :07 jest czas. Hotel się zgadza. Jaki kierunek do startu chcecie? 

Lot: 3-3 

Wieża: 3-3. Zrozumiałem. 

Wieża: 5055, w powietrzu. 18, przejdźcie na zbliżanie 128.8, dziękuję do usłyszenia.

Lot: Dziękujemy, do miłego 5055. 

Lot: Warszawa zbliżanie, dzień dobry. LOT 5055 po starcie z 3-3. 

Kontrola Zbliżania: Czołem! Lot 5055. Widzę po starcie w lewo skręćcie kurs 2-9-0. Wchodząc do poziomu 2-8-0 TMA 180 lub wyżej.

Lot: Warszawa, pe radar, dzień dobry, lot 5055. Przeszliśmy TMN o :27, utrzymujemy poziom 160 i Grudziądz przewidujemy o :40. 

"Dwa silniki oberwało, dwa silniki obcięło"

Do Grudziądza lot przebiega normalnie. Na wysokości miejscowości Warlubie wszystko się zmienia. Jest godzina 10:41. 23 minuta lotu.

Lot: Niebezpieczeństwo! Warszawa radar lot, Warszawa radar. Opuszczamy w niebezpieczeństwie. 

Kontrola Obaszru: podajcie, podajcie swój call-sign. 

Lot: Dwa silniki oberwało, dwa silniki obcięło. 

KO: czy to zderzenie? 

Lot: Nie wiemy co się stało, dwa silniki obcięło. Opuszczamy 


Co się stało? - Zatarło się najpierw łożysko rolkowe, powstała wielka temperatura, ponad tysiąc stopni, ukręcił się wał turbiny. sprężarka ciągle tłoczyła powietrze i wtrysk paliwa powodował wzrost temperatury i stąd awaria tego silnika - tłumaczy przyczynę awarii kpt. Nowotnik.

"Wracamy!"

Po ugaszeniu pożaru załoga decyduje się wracać do Warszawy.

Lot: Warszawa radar, jeszcze taz 55. Pierwszy i drugi silnik wyłączony, mamy awarię. Schodzimy, kręcimy w prawo. 

KO: 55 zrozumiałem, obserwuję skręt. Co dalej zamierzacie robić? 

Lot: Wracamy. 

KO: OK, czy zamierzacie wracać do Warszawy? Jaka wysokość? 

Lot: Będziemy zlewać paliwo, wracamy do Warszawy. Schodzimy 5400 metrów mamy. Schodzimy do 4 tysięcy. 


- Po awarii tych dwóch silników oni nie mogli utrzymać zadanej wysokości. Z resztą musieli schodzić awaryjnie do 4 tys. metrów. Odłamki silników uszkodziły część hermetyczną kabiny - tłumaczy Karol Kłosiewicz, mechanik pokładowy.

Odłamki przebiły kadłub samolotu. Przebiły wiązki aluminiowych popychaczy poprzez które załoga reguluje ustawienie steru wysokości. Rozgrzane do czerwoności fragmenty silnika utkwiły w bagażniku. Będą później przyczyną kolejnego pożaru. W tym momencie załoga jednak nic o tym nie wie.

Tylko trymer

Załodze niezwykle trudno było utrzymać wysokość. Pomagał jedynie trymer - niewielka lotka na na końcu steru wysokości. Pozwala ona zmniejszyć opór głównego steru poprzez odpowiednie wychylenie. Siły aerodynamiczne pomagają wówczas pilotom wypchnąć główny ster wysokości w pożądaną pozycję. - To tak, jak w odbiornikach radiowych, kiedy jest główna gałka i jeszcze takie delikatne dostrojenie - tłumaczy Nowotnik.

KO: lot 5055 

Lot: Słuchamy. 

KO: To były które silniki? 

Lot: Pierwszy i drugi, ale mamy kłopoty ze sterowaniem steru wysokości. 

KO: Rozumiem, na razie utrzymujecie wysokość? 

Lot: Schodzimy niżej, bo tylko trymerem utrzymujemy wysokość. 

Paliwo wciąż w bakach

Przed awaryjnym lądowaniem samolot powinien wypalić lub zrzucić paliwo ze zbiorników do niezbędnego minimum. Problemy z zasilaniem sprawiają jednak, że pompy do zrzucania paliwa nie działają prawidłowo.

Lot: Aktualnie poziom 110. 55 

KO: Zrozumiałem, 110. I możecie utrzymywać wysokość? 

Lot: Nie bardzo, nie bardzo. 

KO: Rozumiem 

Lot: Nie możemy zlewać paliwa. Kran nam się zaciął też. Nie schodzi paliwo. 

KO: Rozumiem 

"No niech pan coś zrobi"

Załoga zdaje sobie sprawę z konieczności jak najszybszego lądowania. Najbliżej jest w tej chwili wojskowe lotnisko w Modlinie. - Dawniej, to były dwa zupełnie różne obszary. Polskie wojsko, wojsko sowieckie - tłumaczy złożoność sytuacji Hypki.

Dodaje, że czasami samoloty pasażerskie były intruzami. - To było doskonale widać przy tej katastrofie. Gdy nie można było, właściwie błyskawicznie, podjąć decyzji o lądowaniu na lotnisku wojskowym, co być może pozwoliłoby przeżyć przynajmniej części pasażerów. Bo nawet gdyby ten samolot się rozbił, to w sposób bardziej kontrolowany, niż w Lesie Kabackim - ocenia ekspert.

Lot: 50. Warszawa radar 55 - czy może nas pan skierować na Modlin? Bo wysokość nam cały czas opada, jest coraz niżej. 

KO: Będę załatwiał, moment 

Formalności związane ze zgodą na lądowanie cywilnego samolotu na wojskowym lotnisku zabierają kolejne minuty. 

Lot: Czy możecie nas skierować na Modlin, czy nie? 

KO: Czekam na decyzję wojska, sekundkę 

Lot: Halo Warszawa. No niech pan coś zrobi, bo przecież jesteśmy w sytuacji naprawdę przymusowej, no. Maksymalnie szybko musimy siadać. 

KO: 5055. Będzie wszystko załatwione i w tej chwili jeszcze tam z wojskiem dogaduję. 

...

KO: 5055 w kierunku na TMN utrzymujcie kurs. 

Lot: Mamy, utrzymujemy. 

KO: No to jest od TMNu z lewej strony. Leciutko na wschód. (TMN, czyli Tango Mike November to punkt nawigacyjny. Nieistniejąca już dziś radiolatarnia w miejscowości Góra, koło Płońska - red.)

Lot: Dziękuję 

Lot: Zbliżanie, dzień dobry, jeszcze raz ponownie 5055. 

Kontrola Zbliżenia: 5055 kłaniam się. Widzę panów 24 kilometry przed TNM-em. Słucham. 

Lot: Aktualnie wysokość jest 85, ciągle opadamy. Nie możemy utrzymać wysokości i na Modlin kierujemy. 

Jednak Warszawa

Jak wynika z rozmów między pilotami załoga ostatecznie decyduje się lecieć na Okęcie. Wie, że lotnisko w Warszawie jest dużo lepiej przygotowane na wypadek awaryjnego lądowania.

Lot: Zbliżanie, 5055. Decyzję podejmujemy, lecimy do Warszawy. W Warszawie będzie lepsza obstawa dla nas. 

KŻ: Zrozumiałem. Kurs proszę na Piaseczno. 

Lot: Kurs na Piaseczno.

Minąć lotnisko, zrobić nawrót

Konieczność lądowania pod wiatr sprawia, że załoga będzie musiała lądować od południa. Oznacza to konieczność minięcia lotniska i wykonanie nawrotu.

KŻ: Mogę podprowadzić na 1-5 i 3-3 zostaje. 

Lot: Jaka siła wiatru i kierunek? 

KŻ: 320 stopni, 22 km/h. 

Lot: 3-3 

KŻ: 3-3, tak? 

Lot: Tak, zgadza się 

KŻ: Będzie 3-3 i kontynuujcie do 650 metrów. 

... 

KŻ: 5055, z wieży mam pytanie o ilość pasażerów i ilość paliwa. 

Lot: Pasażerowie 171 plus infant, a paliwa 32 tony mamy w tej chwili. 

- Pas 1-5 3-3 jest najdłuższą drogą startową w Warszawie. To jest najbezpieczniejsza droga do wykonania operacji ciężkiego samolotu - tłumaczy Piotr Czuban, dyżurny operacyjny lotniska im. Fryderyka Chopina.

"- Palicie się? - Chyba tak"

Po minięciu Okęcia, na wysokości Piaseczna, "Kościuszko" rozpoczyna nawrót do lądowania.

Lot: A u nas pożar jest znów. 

KŻ: Palicie się? 

Lot: Chyba tak. 


Brak czujników dymu sprawił, że załoga "Kościuszki" dopiero teraz dowiedziała się o pożarze w tylnym bagażniku. Jak później ustalono pożar wywołały rozżarzone elementy silnika. - Niektóre elementy turbiny przecięły też wiązki przewodów, tak jak przecięły cięgła od sterowania sterem wysokości. W związku z czym nie wszystkie sygnalizacje działały normalnie. Przy każdym pożarze w silniku, czy w gondoli silnika migają czerwone lampy, dzwonią dzwonki a oni tej świadomości, że tam jest pożar w zasadzie nie mieli - tłumaczy Kłosiewicz.

KŻ: 5055, w lewo kurs 360. 

Lot: Chcemy kręcić, chcemy właśnie. 

KŻ: W tej chwili macie ok 12 km. do pasa. 


Pożar w bagażniku topi aluminiowy bloczek przez który przebiega linka sterująca trymerem. Załoga całkowicie traci kontrolę nad wysokością lotu.

KŻ: Końcowe schodzenie rozpocznijcie, około 11 kilometrów do pasa. 

Lot: Zrobimy wszystko co możemy. 

Lot: Dobranoc, do widzenia. Cześć, giniemy. 

"Za bezcen chyba sprzedane"

- Widziałem, że się palą. A potem tylko ogień i dym. W górę, wysoko i koniec - mówi świadek katastrofy. - Zobaczyłem te wykoszone drzewa, ten zrąb, który stworzył ten samolot, który spadał, te kikuty połamanych drzew i ludzkie szczątki. Masę palących się wszędzie przedmiotów z bagaży, jakieś książki. Jakieś podręczne rzeczy. To zostało w mojej pamięci i myślę, że zostanie - wspomina strażak, który brał udział w akcji gaśniczej.

- Iły 62 zostały nie wiem za ile, za bezcen chyba sprzedane Ukrainie. Tak era Iłów 62 i sprzętu radzieckiego niechlubnie się zakończyła - kończy Kłosiewicz.

W katastrofie w Lesie Kabackim zginęło 172 pasażerów i 11 członków załogi.

ktom//kdj