20.07.2012 , aktualizacja: 21.07.2012 08:59
- Tytan ładny, ale głupi - to mocne stwierdzenie Jacka Szczerby z Gazety Wyborczej chyba najlepiej podsumowuje większość recenzji wchodzącego dziś do polskich kin "Prometeusza". Pisze się o zachwycającej warstwie wizualnej, ale i kulejącej fabule nowego filmu Ridleya Scotta. A może problem to zbyt wygórowane oczekiwania?
Ponad miesiąc po światowej premierze wchodzi do polskich kin jeden z najbardziej wyczekiwanych filmów tego roku - "Prometeusz" Ridleya Scotta. Złośliwi twierdzą, że kto naprawdę chciał go obejrzeć, już obejrzał - w sieci. Zainteresowanie biletami wskazuje jednak na to, że większość fanów poczekała na kinowe seanse w 3D.Co ich czeka? Według większości krytyków i pierwszych widzów - rozczarowanie. Szczególnie warstwą fabularną filmu, zapowiadanego jako prequel do historii znanej z kultowego cyklu "Obcy". Z drugiej strony podkręcone intensywną kampanią promocyjną oczekiwania fanów i krytyków zdawały się niemal niemożliwe do spełnienia. Czy zaciemniły obraz filmu, który miał być rozrywkową kulminacją tego lata?
Fabuła
W 2089 r. duet naukowców - Elizabeth Shaw (Noomi Rapace) i Charlie Holloway (Logan Marshall-Green) bada naskalne malowidła w jaskiniach różnych części świata. Ich uwagę przykuwa specyficzny, powtarzający się w malunkach motyw dziwnej konfiguracji kilku planet, której teoretycznie nie mogli znać nasi przodkowie. Kilka lat później naukowcy odnajdują w kosmosie odpowiednik tej planetarnej konfiguracji. Postanawiają wyruszyć w ich kierunku statkiem "Prometeusz", żądni odkrycia prawdy o pochodzeniu jaskiniowych malunków, a docelowo - źródła życia na Ziemi. Pieniądze na ekspedycję wykłada korporacja Petera Weylanda (Guy Pearce), a rolę "opiekuna" uczestników wyprawy przejmuje jego zaufany robot David (Michael Fassbender).
Wizualnie zachwycający
Zniewalający - podsumowuje krótko warstwę obrazową filmu Jacek Szczerba z Gazety Wyborczej, podkreślając w tym rolę autora zdjęć - Dariusza Wolskiego.
Scott, operatorzy i sztab od efektów specjalnych osiągnęli najtrudniejszy punkt we współczesnym kinie - w którym najnowsze technologie stają się narzędziem i podporą dla niesamowitych wytworów wyobraźni twórców, a nie męczącym aktorem, który wiecznie pcha się na pierwszy plan.
Dużo tu wirtuozerskiej gry światłem, do której twórca "Łowcy androidów", czy "Gladiatora" zdążył już przyzwyczaić swoich fanów.
Fabularnie mylący
- Problematyka jest wyssana z palca, ideologiczne konflikty załogi mało interesują reżysera, wielowątkowy scenariusz gubi sens, a aktorzy nie mają pola do popisu - pisze o warstwie fabularnej filmu Bartosz Czartoryski dla Dziennika.
Brak fabularnej głębi niektórzy tłumaczą wykształceniem Scotta: - Nie jest mędrcem, jest przede wszystkim absolwentem szkoły plastycznej Royal College of Art w Londynie. Od myśli woli obraz. Dlatego lepiej odbierać "Prometeusza" jako futurystyczny horror elementami kina akcji, a nie jako rozprawę filozoficzną - radzi Jacek Szczerba.
Dla krytyków, którzy zarzucają mu chaos i niedopracowanie niektórych wątków Ridley Scott ma jedno wytłumaczenie: - To dopiero pierwsza część trylogii, więcej pokaże w sequelu, który z kolei prowadzi do finału. A dopiero ten pokaże wszystkie wątki łączące "Prometeusza" z "Obcym". Uff...
Dialogów czy fabuły na miarę "Łowcy androidów" ("Blade runner") z 1982 roku raczej tu nie znajdziemy. Nie mówiąc o satysfakcjonującym zakończeniu. Ale może wystarczy sporo trzymających w niesamowitym napięciu akcji i porządne dreszcze na plecach?
Ideologicznie rozczarowujący
Spornym punktem wielu recenzji jest mitologiczny tytuł filmu, będący jednocześnie nazwą statku, którym w międzyplanetarną podróż wyruszają Elizabeth i Charlie. Nawiązanie do jednego z najbardziej znanych tytanów, symbolu poświęcenia jednostki dla dobra społeczeństwa i buntu przeciwko wyrokom boskim sugeruje ambicje reżysera do dotknięcia kwestii fundamentalnych.
I rzeczywiście Ridley Scott zadaje pytania o początek cywilizacji, zaranie dziejów, kwintesencję ludzkości. Ale odpowiedzi nie podaje nam na tacy. Tyle, że i w tym można znaleźć plus. - To, że "Prometeusz" zadaje pytania o pochodzenie człowieka i świata, a nie daje odpowiedzi, że zawiesza je w próżni, czyni go jeszcze bardziej intrygującym, również po wyjściu z kina - pisze krytyk The New York Times A.O. Scott.
Aktorsko nierówny
Obsada "Prometeusza" roi się od gwiazd: Noomi Rapace, Michael Fassbender, Charlize Theron, Idris Elba i Guy Pearce. Z tych gorących nazwisk tylko Michael Fassbender zbiera jednoznacznie pozytywne recenzje. Nieziemsko pięknej i nieludzko lodowatej Theron zarzuca się zbytnią schematyczność robota, a Idrisowi Elbie opaczną groteskowość, ale generalnie ekipa aktorska to jedna z mocniejszych stron filmu Ridleya Scotta.
Dla fanów "Obcego" satysfakcjonujący
Pytanie które najczęściej pojawia się przy premierze "Prometeusza" - ile ma wspólnego z "Obcym"?
Krótko mówiąc - dużo. Roztrząsanie ile, dlaczego i w jaki sposób zostawiamy największym fanom kultowego cyklu. Jeśli ktoś chce skrytykować Scotta za swoiste "pójście na łatwiznę" - powtarzalność wątków, czy wszechobecne podobieństwa do Obcego - argumentów w "Prometeuszu" będzie miał aż zanadto.
Ale czy właśnie nie o to chodzi? O ukłon dla fanów "Obcego", wielbicieli jego stylistyki, którzy z wielką przyjemnością będą odczytywać kolejne aluzje i "smaczki"?
Werdykty:
Słaba akcja, sklecone postaci, słaby scenariusz. Nawet z zachwycającą warstwą wizualną i świetną kreacją Fassbendera, "Prometeusz" jest tylko słabszym bratem "Obcego" - "Empire"
Wizualnie zachwycająca porażka fabularna - "Forbes"
Wierni fani będą się zachwycać i odkrywać drugie dno. Ale największym "odkryciem" tego filmu jest fakt: Będzie sequel - New York Times
Tytan głupi, ale ładny - Gazeta Wyborcza