sobota, 21 lipca 2012

Wizualnie zachwyca, fabularnie zawodzi. Skąd rozczarowanie "Prometeuszem"? [RECENZJE]



marz
20.07.2012 , aktualizacja: 21.07.2012 08:59
A A A Drukuj
Michael Fassbender w Prometeuszu

Michael Fassbender w Prometeuszu (Fot. materiały promocyjne)

- Tytan ładny, ale głupi - to mocne stwierdzenie Jacka Szczerby z Gazety Wyborczej chyba najlepiej podsumowuje większość recenzji wchodzącego dziś do polskich kin "Prometeusza". Pisze się o zachwycającej warstwie wizualnej, ale i kulejącej fabule nowego filmu Ridleya Scotta. A może problem to zbyt wygórowane oczekiwania?
Ponad miesiąc po światowej premierze wchodzi do polskich kin jeden z najbardziej wyczekiwanych filmów tego roku - "Prometeusz" Ridleya Scotta. Złośliwi twierdzą, że kto naprawdę chciał go obejrzeć, już obejrzał - w sieci. Zainteresowanie biletami wskazuje jednak na to, że większość fanów poczekała na kinowe seanse w 3D.

Co ich czeka? Według większości krytyków i pierwszych widzów - rozczarowanie. Szczególnie warstwą fabularną filmu, zapowiadanego jako prequel do historii znanej z kultowego cyklu "Obcy". Z drugiej strony podkręcone intensywną kampanią promocyjną oczekiwania fanów i krytyków zdawały się niemal niemożliwe do spełnienia. Czy zaciemniły obraz filmu, który miał być rozrywkową kulminacją tego lata?

Fabuła

W 2089 r. duet naukowców - Elizabeth Shaw (Noomi Rapace) i Charlie Holloway (Logan Marshall-Green) bada naskalne malowidła w jaskiniach różnych części świata. Ich uwagę przykuwa specyficzny, powtarzający się w malunkach motyw dziwnej konfiguracji kilku planet, której teoretycznie nie mogli znać nasi przodkowie. Kilka lat później naukowcy odnajdują w kosmosie odpowiednik tej planetarnej konfiguracji. Postanawiają wyruszyć w ich kierunku statkiem "Prometeusz", żądni odkrycia prawdy o pochodzeniu jaskiniowych malunków, a docelowo - źródła życia na Ziemi. Pieniądze na ekspedycję wykłada korporacja Petera Weylanda (Guy Pearce), a rolę "opiekuna" uczestników wyprawy przejmuje jego zaufany robot David (Michael Fassbender).



Wizualnie zachwycający

Zniewalający - podsumowuje krótko warstwę obrazową filmu Jacek Szczerba z Gazety Wyborczej, podkreślając w tym rolę autora zdjęć - Dariusza Wolskiego.

Scott, operatorzy i sztab od efektów specjalnych osiągnęli najtrudniejszy punkt we współczesnym kinie - w którym najnowsze technologie stają się narzędziem i podporą dla niesamowitych wytworów wyobraźni twórców, a nie męczącym aktorem, który wiecznie pcha się na pierwszy plan.

Dużo tu wirtuozerskiej gry światłem, do której twórca "Łowcy androidów", czy "Gladiatora" zdążył już przyzwyczaić swoich fanów.

Fabularnie mylący

- Problematyka jest wyssana z palca, ideologiczne konflikty załogi mało interesują reżysera, wielowątkowy scenariusz gubi sens, a aktorzy nie mają pola do popisu - pisze o warstwie fabularnej filmu Bartosz Czartoryski dla Dziennika.

Brak fabularnej głębi niektórzy tłumaczą wykształceniem Scotta: - Nie jest mędrcem, jest przede wszystkim absolwentem szkoły plastycznej Royal College of Art w Londynie. Od myśli woli obraz. Dlatego lepiej odbierać "Prometeusza" jako futurystyczny horror elementami kina akcji, a nie jako rozprawę filozoficzną - radzi Jacek Szczerba.

Dla krytyków, którzy zarzucają mu chaos i niedopracowanie niektórych wątków Ridley Scott ma jedno wytłumaczenie: - To dopiero pierwsza część trylogii, więcej pokaże w sequelu, który z kolei prowadzi do finału. A dopiero ten pokaże wszystkie wątki łączące "Prometeusza" z "Obcym". Uff...

Dialogów czy fabuły na miarę "Łowcy androidów" ("Blade runner") z 1982 roku raczej tu nie znajdziemy. Nie mówiąc o satysfakcjonującym zakończeniu. Ale może wystarczy sporo trzymających w niesamowitym napięciu akcji i porządne dreszcze na plecach?

Ideologicznie rozczarowujący

Spornym punktem wielu recenzji jest mitologiczny tytuł filmu, będący jednocześnie nazwą statku, którym w międzyplanetarną podróż wyruszają Elizabeth i Charlie. Nawiązanie do jednego z najbardziej znanych tytanów, symbolu poświęcenia jednostki dla dobra społeczeństwa i buntu przeciwko wyrokom boskim sugeruje ambicje reżysera do dotknięcia kwestii fundamentalnych.

I rzeczywiście Ridley Scott zadaje pytania o początek cywilizacji, zaranie dziejów, kwintesencję ludzkości. Ale odpowiedzi nie podaje nam na tacy. Tyle, że i w tym można znaleźć plus. - To, że "Prometeusz" zadaje pytania o pochodzenie człowieka i świata, a nie daje odpowiedzi, że zawiesza je w próżni, czyni go jeszcze bardziej intrygującym, również po wyjściu z kina - pisze krytyk The New York Times A.O. Scott.

Aktorsko nierówny

Obsada "Prometeusza" roi się od gwiazd: Noomi Rapace, Michael Fassbender, Charlize Theron, Idris Elba i Guy Pearce. Z tych gorących nazwisk tylko Michael Fassbender zbiera jednoznacznie pozytywne recenzje. Nieziemsko pięknej i nieludzko lodowatej Theron zarzuca się zbytnią schematyczność robota, a Idrisowi Elbie opaczną groteskowość, ale generalnie ekipa aktorska to jedna z mocniejszych stron filmu Ridleya Scotta.



Dla fanów "Obcego" satysfakcjonujący

Pytanie które najczęściej pojawia się przy premierze "Prometeusza" - ile ma wspólnego z "Obcym"?

Krótko mówiąc - dużo. Roztrząsanie ile, dlaczego i w jaki sposób zostawiamy największym fanom kultowego cyklu. Jeśli ktoś chce skrytykować Scotta za swoiste "pójście na łatwiznę" - powtarzalność wątków, czy wszechobecne podobieństwa do Obcego - argumentów w "Prometeuszu" będzie miał aż zanadto.

Ale czy właśnie nie o to chodzi? O ukłon dla fanów "Obcego", wielbicieli jego stylistyki, którzy z wielką przyjemnością będą odczytywać kolejne aluzje i "smaczki"?



Werdykty:

Słaba akcja, sklecone postaci, słaby scenariusz. Nawet z zachwycającą warstwą wizualną i świetną kreacją Fassbendera, "Prometeusz" jest tylko słabszym bratem "Obcego" - "Empire"

Wizualnie zachwycająca porażka fabularna - "Forbes"

Wierni fani będą się zachwycać i odkrywać drugie dno. Ale największym "odkryciem" tego filmu jest fakt: Będzie sequel - New York Times

Tytan głupi, ale ładny - Gazeta Wyborcza

PKOl prosi państwo o pieniądze na olimpiadę. Igrzyska za tydzień...



Jakub Ciastoń, Radosław Leniarski
20.07.2012 , aktualizacja: 20.07.2012 16:07
A A A Drukuj
Medaliści igrzysk w Pekinie po przylocie do Polski

Medaliści igrzysk w Pekinie po przylocie do Polski (Fot. Aleksander Prugar / AG)

Na tydzień przed rozpoczęciem igrzysk Polski Komitet Olimpijski otrzyma od państwa bezprecedensową zapomogę 600 tys. zł, żeby dopiąć budżet i wysłać sportowców do Londynu. - Spokojnie, zaraz będziemy mieć wielkiego sponsora - mówią w PKOl
Kilka dni temu PKOl przysłał do ministerstwa sportu wniosek o dofinansowanie wyjazdu 401-osobowej ekipy do Londynu - 218 zawodników i 183 osób towarzyszących. Ministerstwo poprosiło o dodatkowe dokumenty, ale - jak twierdzi wiceminister Jacek Foks - na pewno do pierwszej wielkiej fali odlotów olimpijczyków w przyszłym tygodniu pieniądze zostaną przelane na konto PKOl. Formalnie takie wsparcie jest możliwe dzięki zapisowi w ustawie o sporcie sprzed dwóch lat. Ale to sytuacja bez precedensu od upadku komunizmu - PKOl po 1989 r. nie prosił o pomoc finansową z budżetu.

Adam Krzesiński, sekretarz generalny PKOl, twierdzi, że komitet jest "w miarę stabilny finansowo" i że nie chodzi o to, że brakuje pieniędzy na zapłacenie faktur. - Jesteśmy bodaj jedynym komitetem olimpijskim w Europie, który dotąd nie korzystał z pomocy państwa - mówi "Gazecie" Krzesiński. - Państwo finansuje starty sportowców w mistrzostwach świata, Europy i innych zawodach, więc dlaczego nie miałoby wziąć na siebie części kosztów wyjazdu najważniejszej drużyny, czyli olimpijskiej - dodaje. Według niego te 600 tys. zł to tylko zabezpieczenie, choć jednocześnie nie wyklucza, że z takiej pomocy PKOl będzie korzystał w przyszłości.

Głównym zadaniem PKOl według statutu jest "zapewnienie uczestnictwa reprezentacji na igrzyskach olimpijskich". Budżet olimpijskiej wyprawy to ok. 10 mln zł, przy czym koszt wysyłki jednego reprezentanta - razem z jego strojem, zakwaterowaniem i biletem lotniczym - to ok. 15-17 tys. zł. Do tego dochodzą koszty wysłania 183 osób towarzyszących, w tym trenerów, lekarzy, ale też działaczy, a także nagrody itd. Roczny budżet PKOl w roku letnich igrzysk to w sumie ok. 18-20 mln zł. Resztę pochłaniają inne imprezy (np. igrzyska młodzieży), nad którymi komitet ma patronat i bieżąca działalność.

Dotąd PKOl był finansowany wyłącznie z programów sponsorskich. Igrzyska są prestiżową i ekskluzywną marką. Za prawo do wykorzystania blasku pięciu kółek olimpijskich sponsorzy na świecie są gotowi płacić grube pieniądze - globalni sponsorzy Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego dają co roku ok. 100 mln dol. Szacuje się, że 11 największych partnerów MKOl wpłaca w sumie ponad 1 mld dol.

Sponsorami PKOl, którzy składają się na 10 mln budżet wyjazdowy, są głównie polskie firmy z różnych branż: Totalizator Sportowy, Kompania Piwowarska, Orlen, Orange, Tauron. Oprócz nich są partnerzy , którzy dostarczają stroje, zapewniają samochody i przelot ekipy, opiekę medyczną i patronat medialny.

Strumień pieniędzy nie jest już jednak tak szeroki, jak kiedyś. Już kilka miesięcy temu Krzesiński mówił, że kryzys gospodarczy dotarł też do PKOl, właśnie poprzez mniejsze wpływy od sponsorów. Mówił to przy okazji ogłoszenia wysokości mniejszych niż w poprzednich igrzyskach nagród za medale. W tym roku za złoty medal sportowiec dostanie 120 tys zł, 80 tys. za srebro, 50 tys. za brąz. W Pekinie za złoto było 200 tys. zł i samochód osobowy, 150 tys. za srebro i 100 tys. za brąz. Nawet osiem lat temu w Atenach było więcej - 120 tys. zł i samochód za złoto.

Partnerzy też nie traktują już PKOl tak jak kiedyś. Na przykład LOT w poprzednich igrzyskach brał na siebie całość kosztów podróży. Teraz oferuje tylko zniżkowe bilety.

Kryzys to jedno, ale nasi rozmówcy wskazują, że poprzednikom szefa PKOl Andrzeja Kraśnickiego łatwiej było zapewnić większe wpłaty sponsorów, ze względu na ich pozycję w polityce i biznesie. - Stefan Paszczyk miał otwarte drzwi do ówczesnego prezydenta i zarazem człowieka sportu Aleksandra Kwaśniewskiego, którego jeden telefon mógł skłonić prezesa takiej czy innej firmy, niekoniecznie spółki skarbu państwa, do zainwestowania pieniędzy. Następca Paszczyka, Piotr Nurowski, miał wielkie wpływy biznesowe i umiał je wykorzystać - mówi jeden z naszych rozmówców, który chciał pozostać anonimowy.

Kraśnicki takich atutów nie ma. Jako działacz sportowy został wprowadzony na polityczne salony przez Krystynę Łybacką, ministra edukacji sportu w rządzie SLD - oboje działali w Poznaniu. Gdy Nurowski zginął w katastrofie smoleńskiej, Kraśnicki jako wiceprzewodniczący pełnił jego obowiązki, a potem - trochę z braku lepszych kandydatów - pozostał prezesem po wyborach.

- Znak olimpijski jest trudnym towarem dla sponsorów - mówi inny nasz rozmówca. - Wzmożone zainteresowanie pojawia się tak naprawdę raz na kilka lat. Ciężko jest to dobrze sprzedać.

Już w poniedziałek PKOl ma ogłosić jednak kolejnego sponsora, podobno bardzo mocnego. Usłyszeliśmy nawet, że może to być największy kontrakt w historii PKOl. Nieoficjalnie mówi się, że gdyby nie przeciągające się negocjacje, zapomoga z ministerstwa nie byłaby w ogóle potrzebna.

Londyn 2012. Karolina Michalczuk: Byłam szalona

rozmawiał Radosław Leniarski
19.07.2012 , aktualizacja: 19.07.2012 16:20
A A A Drukuj

Fot. Iwona Burdzanowska / AGENCJA GAZETA

- Rozbijałam się, paliłam, piwko sobie popijałam. Miałam jakąś wewnętrzną potrzebę, że jak kogoś uderzyłam, to się lepiej czułam. Wszystko się skończyło - opowiada Sport.pl Karolina Michalczuk, która podczas Igrzysk Olimpijskich jako jedyna będzie reprezentowała Polskę w boksie, przed laty naszej koronnej dyscyplinie.
Karolina Michalczuk ma w swoim dorobku amatorskie tytuły mistrzyni świata i Europy. Ten pierwszy medal zdobyła w Ningbo w 2008 roku, a najlepsza na naszym kontynencie okazała się dwukrotnie - w Tonsbergu w 2005 roku oraz w Mikołajowie cztery lata później. Oprócz tych trzech triumfów posiada w dorobku jeden srebrny i dwa brązowe krążki MŚ oraz po dwa srebrne i brązowe medale ME.

Radosław Leniarski: Czytałem wywiad z panią, gdy jeszcze nie wiedziała pani, że boks kobiet będzie w programie igrzysk. Miała pani wtedy nadzieję, a dziś odebrała pani reprezentacyjną sukienkę na otwarcie igrzysk, biało-czerwony strój...

Karolina Michalczuk: - To jest dla mnie spełnienie marzeń. Jak bajka, sen. I ta bajka wzięła się z niczego. Ani ja, ani moja rodzina nie była sportowa, ja jestem dziewczyna ze wsi, i tak się wybić! Myślę, że praca na gospodarce, wychowanie na polu, prawdziwa tyrka dały mi tą wytrwałość. Że wychowałam się z chłopakami [Karolina miała trzech braci, czwarty zginął w wypadku - rl], że jestem ze wsi, że 12 lat ciężko harowałam z trenerem Władysławem Maciejewskim. W pewnym momencie postawiłam sobie cel i nie dałam się złamać. To teraz jest za to nagroda.

Ja po porażce w jakimś turnieju jeszcze ciężej pracowałam, musiałam koniecznie jechać na następne zawody i wygrać, najlepiej z tą, z którą przegrałam. Po to trenowałam.

Ale najpierw traktowałam boks lekko. W pewnym momencie trener Maciejewski powiedział mi, że będę mistrzynią świata. No, i najpierw zdobyłam srebro na mistrzostwach Europy, byłam wściekła na siebie za porażkę, parłam, parłam, aż zostałam mistrzynią Europy, potem wicemistrzynią świata, potem mistrzynią świata, a teraz jadę na igrzyska i kto wie, co się tam zdarzy.

Ciągle marzyłam, że włączą boks kobiet do igrzysk. Już w Pekinie mówiono, że w 2012 roku będziemy na igrzyskach. Tylko to mnie trzymało w amatorstwie. Gdyby nie igrzyska, to bym nie została.

Będzie ciężko. Rywalki z kilku kategorii poprzenosiły się do trzech olimpijskich wag. Pani zeszła do wagi 51 kg - trzy kg mniej niż pani wcześniejsza kategoria. Czyli dopadł panią największy koszmar pięściarza, robienie wagi. Właściwie co pani je na obiad?

- Mięsko wołowe i surówkę. Na śniadanie - płatki, albo kanapkę i herbatę. Skromnie. Dużo musiałam ukrócić jedzenia. Jem połowę tego co wcześniej. Ale przyzwyczaił się organizm - już dwa lata jestem na diecie.

Mój sposób jest taki. Jak robię wagę, oglądam programy kulinarne w telewizji, czytam magazyny kulinarne, jem oczami i marzę o tym, co sobie ugotuję jak już będę mogła jeść. Uwielbiam to, czasem nawet w nocy oglądam takie programy.

Normalnie ważę 56 kg. Przed zawodami dochodzę do takiej granicy, aby na ostatnie dwa tygodnie zostały do zrzucenia trzy kilo. Docieplam się, zakładam grube stroje i skaczę na skakance. A potem - jak już jestem dobrze zapocona - wskakuję w dresach i ortalionach pod materace i się wypacam, trochę jak kiedyś się ryż trzymało pod pierzyną. Leżę pod dwoma, albo trzema gimnastycznymi materacami. Chowam się cała. Gdzieś są prześwity, ale tylko tyle, aby powietrze doszło. I czekam, aż się przestanę pocić. Każdy bokser tak robi wagę. To mnie czeka w Cetniewie. Upał, nie upał.

Oczywiście, chciałabym więcej zjeść, ale mam blokadę psychiczną, bo wiem, że czeka wielki turniej. Wszyscy na zgrupowaniach wiedzą, że robię wagę i starają się mi pomagać. Nie dosiadają się do stolika z półmiskiem żarcia. Zresztą, ja nie jestem nerwowa, robię wszystko aby nie być, dla uspokojenia hoduję gołębie.

Jak Mike Tyson. Coś niesamowitego z wami, pięściarzami. Tu sztuka walki, a hodują gołąbki pokoju...

- Tak, ale on zaczął w dzieciństwie, a ja od niedawna, choć wcześniej mój wujek hodował i czasem kupiłam sobie jakiegoś gołębia. Teraz gołębie to odskocznia od boksu, robię to dla siebie, dla przyjemności, a nie dla pieniędzy czy nagród. Nie mam serca do wyjazdów na wystawy. Gołębie są ozdobne, ale nie wymieniam się, raczej tylko wydaje pieniądze. Lubię po prostu popatrzeć jak fruwają wysoko. Nabieram spokoju wewnętrznego. Odreagowuję emocje. Mamy z trenerem Maciejewskim stado około 60 gołębi. Trener ostatnio zainwestował w gołębnik - mózg staje - ponad 15 tysięcy złotych. Hodowla to obowiązki. Trzeba rano wstać dać jeść posprzątać, napoić. Po południu też. Mamy szariki, które pięknie idą w górę i wysoko nad domem się zawieszają, mamy perskie, które krążą, mamy motyle warszawskie, newki, które są takie sprytne w powietrzu. Garłaczy nie mamy, bo choć mi się bardzo podobają, ale są większe i biją inne.

Ptaki i boks panią bardzo uspokoił, bo kiedyś pani bardzo rozrabiała.

- Że się zmieniłam, to mało powiedziane. Że to był zwrot o 180 stopni, to mało powiedziane. Naprawdę.

Proszę pana, byłam szalonym człowiekiem. Porównam się do młodego konia - źrebak jest szalony. Ale jak go mądrze poprowadzić, to będzie zuch. Tak samo z człowiekiem - z szaleństwa młodości może być korzyść, tylko trzeba się ukierunkować. Rozbijałam się, paliłam, piwko sobie popijałam. Z chłopakami się biłam. Miałam jakąś wewnętrzną potrzebę, że jak kogoś uderzyłam, to się lepiej czułam. Nie to, żebym jechała specjalnie na dyskoteki czy imprezy, aby się bić, ale tylko czekałam, aż się coś zacznie i byłam pierwsza. Potem miałam radochę, jak orientowali się, że jestem dziewczyną. Biłam się, siłowałam na ręce. Mnie nieraz też pobili, bo kto wiedział, że jestem dziewczyną, mam trochę męską urodę.

Jak zaczęłam trenować, to się wszystko skończyło. Rzuciłam papierosy. Piwo? Czasem jedno po treningu, przeciw zakwasom. Praktycznie w ogóle. Ani kropli od grudnia - tak sobie postanowiłam w związku z igrzyskami.

Powiem tak... Trenował pan kiedyś boks? Nie? Po treningu nie chce mi się nigdzie wychodzić, jestem wykończona. Daje sobie tak w tyłek, że nie myślę o zabawie. Jestem spełniona pracą. Ludzie, przyjdźcie na boks, to daje uspokojenie.

Zresztą już przedtem się trochę uspokajałam. Pracowałam w mleczarni w Piaskach, miałam 20 lat, więc już było trochę spokojniej, ale jeszcze coś tak komuś dałam w ucho. Ale rzadziej.

Przy trenerze uczę się spokoju, uczę się poświęcenia boksowi. Pomagałam mu, jak miałam więcej czasu, pomagałam też w Krasniku w klubie parafialnym Za Bramą u księdza Rafała Pastwy.

Słyszałem, że ksiądz ma na drzwiach w mieszkaniu plakat Muhammada Ali. Wielu pięściarzy jest bardzo głęboko wierząca. Pani też?

- Jestem bardzo wierząca. Nie mogę chodzić na msze codziennie, czy nawet w każdą niedzielę, ale chodzę na pacierz, pomodlić się. Ciężko pracuję i muszę czuć, że mam Boga przy sobie, człowiek się bezpieczniej czuję. Bardzo mi to pomaga. Ale ja się z wiarą nie obnoszę. Ksiądz Rafał odprawia msze w mojej intencji przed mistrzostwami świata i teraz odprawiał i jeszcze będzie odprawiał.