sobota, 28 lipca 2012

Londyn 2012. Szermierka. Klęska Sylwii Gruchały i polskich florecistek!



gesi, kz
28.07.2012 , aktualizacja: 28.07.2012 15:08
A A A Drukuj
Fot.Damian Kramski / AG
Miał być medal, ale nie było nawet drugiej rundy. Już w pierwszej walce turnieju olimpijskiego polska florecistka Sylwia Gruchała przegrała z reprezentantką Japonii Kanae Ikehatą 8:9 i odpadła z rywalizacji. Podobnie jak Martyna Synoradzka i Małgorzata Wojtkowiak.
Gruchałę i jej rywalkę z Japonii dzieliło w światowym rankingu 27. pozycji, na korzyść Polki, która jest dziewiąta. Ale nie było tego widać na planszy.

Gruchała objęła prowadzenie 1:0, choć potem straciła dwa punkty. W ostatniej sekundzie pierwszej części zdołała jednak doprowadzić do wyrównania.

W drugiej części obie zawodniczki nadal walczyły bardzo ostrożnie i zadały w sumie tylko dwa punktowane trafienia. Oba były dziełem Gruchały, która prowadziła 4:2.

Ostatnią część od trafienia szybko zaczęła coraz żywsza Japonka. Polka odpowiedziała na 5:3, ale po chwili było już tylko 5:4. A na minutę i 17 s. przed końcem nawet 5:5. Polka wpadła w panikę, zaatakowała chaotycznie, a Japonka trafiła na 6:5. Do końca minuta. Gruchała walczyła źle, nagle zaczęła się spieszyć i brakowało jej precyzji. A Japonka trafiła na 7:5. A potem na 8:5. Do końca zostało tylko 20 s. Polka trafiła na 8:6, na 8:7, do końca było już tylko siedem sekund. Do tego pogubili się sędziowie, którzy najpierw niesłusznie dodali punkt Japonce (9:7), a potem - też niesłusznie - Polce (9:8). Po tym zamieszaniu zostały tylko cztery sekundy, ale Gruchała nie zdołała już nic zrobić.

- Za cztery lata na igrzyska do Rio nie pojadę, będę już wtedy miała 35 lat. Londyn to moje czwarte i ostatnie igrzyska. Ale mam już medale, dlatego nie czuję presji. Mam w sobie luz. Sama dla siebie jestem największym przeciwnikiem. Jeśli wygram ze swoimi emocjami, to osiągnę dobry wynik. Chcę zdobyć złoto, bo brakuje mi go do kolekcji - zapowiadała jeszcze przed startem w Londynie Gruchała.

- Mam poczucie, że nie mam sobie nic do zarzucenia. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Bardzo dobrze pracowało mi się z nowym trenerem Piotrem Majewskim. Atmosfera była doskonała. Zrobiliśmy kawał dobrej roboty. Mam nadzieję, że ona zaowocuje - mówiła.

Szansę będzie miała już tylko w turnieju drużynowym, który odbędzie się 2 sierpnia.

W 1/16 finału odpadły wcześniej - i to dość łatwo - Martyna Synoradzka i Małgorzata Wojtkowiak (obie AZS AWF Poznań). Pogromczynią Synoradzkiej okazała się Rosjanka Kamilla Gafurzianowa, która wygrała 15:8. Wojtkowiak też przegrała 8:15 z Chinką Jinyan Chen.

Polak sprawi jedną z największych niespodzianek igrzysk?


Pokonanie go będzie niemal cudem. Bije od niego niezwykła pewność siebie, co zrozumiałe, jeśli przytoczy się jego osiągnięcia. Ma 23 lata i jest pięciokrotnym mistrzem świata. W Pekinie zdobył "zaledwie" brąz. Teraz jest uznawany za zdecydowanego faworyta do złota. To francuski judoka Teddy Riner.

2
Polak sprawi niespodziankę - Judo - Igrzyska olimpijskieAFP
Urodzony na Gwadelupie Riner nosi przydomek "Teddy Bear". I rzeczywiście, jest wielki niczym niedźwiedź. Ma ponad dwa metry wzrostu, a jego waga oscyluje między 128-135 kg. Miał być piłkarzem, później zainteresowały go tenis i koszykówka, ale ostatecznie postawił na judo, bo "to sport indywidualny, w którym o wynik dbam tylko ja i ja".
Jest najmłodszym mistrzem świata w kategorii powyżej 100 kg. Pierwszy złoty medal zdobył w 2007 r., gdzie sprawił dużą niespodziankę zwyciężając z najlepszym zawodnikiem igrzysk z 2000 r., Japończykiem Kosei Inoue. Ale najważniejszym sprawdzianem był dla niego start w Pekinie. Nie sprostał bardziej doświadczonemu Uzbekowi Abdullo Tangrijewowi, ale zdołał wywalczyć brązowy medal.
Polak sprawi niespodziankę - Judo - Igrzyska olimpijskie To tylko go podrażniło. Później był nie do zatrzymania. Wygrywał kiedy chciał i jak chciał. Jeśli mu się nie udało zająć pierwszego miejsca, to głównie dzięki sędziom, tak jak podczas mistrzostwach świata w Tokio (2010 r.), gdy poległ w kategorii open z faworytem gospodarzy Daiki Kamikawą. Wściekły na arbitrów, którzy przyznali wygraną jego rywalowi (2-1) nie podał Japończykowi ręki. - Zostałem obrabowany - mówił. W Londynie uchodzi za żelaznego faworyta do wywalczenia medalu z najcenniejszego kruszcu. Nie mają co do tego wątpliwości ani specjaliści, ani bukmacherzy.
Los chciał, że już w swoim pierwszym pojedynku Riner zmierzy się z Polakiem Januszem Wojnarowiczem. Szanse zawodnika Czarnych Bytom, przynajmniej na papierze, są tylko iluzoryczne. Choć warunkami fizycznymi, zwłaszcza wagą (ponad 165 kg przy 198 cm wzrostu) przeciwnikowi na pewno nie ustępuje, to już pod względem szybkości i techniki jest za Francuzem daleko w tyle.
- Nie widzę zawodnika, który mógłby mu zagrozić na macie, jeśli chodzi o umiejętności techniczne. On jest dla wszystkich za duży, ma za długi zasięg ramion. Atakuje z daleka; z kolei do niego nie ma dostępu - mówił zaraz po losowaniu dwukrotny złoty medalista olimpijski, Waldemar Legień.
Również sam Wojnarowicz, który ma w swoim dorobku m.in. sześć medali mistrzostw Europy (dwa srebrne i cztery brązowe), jeszcze w 2010 r. komplementował swojego najbliższego przeciwnika. - Riner to olbrzymi facet, ale jego głównymi zaletami są wytrzymałość, szybkość i kondycja - mówił. - Moim atutem jest siła - podkreślał. Ale jak do tej pory Polak nie był w stanie poradzić sobie z utytułowanym rywalem. Po raz ostatni spotkali się w lutym tego roku, na zawodach Grand Slam w Paryżu. Wojnarowicz nie miał nic do powiedzenia.
Polak jednak nie pęka. Jest twardy jak skała, na co dzień gra w drugiej lidze futbolu amerykańskiego w zespole Gliwice Lions. Jest w pełni skoncentrowany, specjalnie nie zabrał ze sobą rodziny, by mieć spokojną głową. Trema mu nie grozi. - Przed pierwszymi igrzyskami w Pekinie było zdecydowanie gorzej, teraz już po prostu wiem, co mnie czeka - powiedział, choć owe słowa padły jeszcze przed losowaniem.
- Jestem najstarszy w naszej reprezentacji (32 lata) i wiem, że myślenie o wygranej motywuje najmocniej. Porażki trzeba przyjąć i wyjść z nich silniejszym, ale nic w sporcie nie zastąpi smaku zwycięstwa i pragnienia kolejnego - tłumaczy.
Polak sprawi niespodziankę - Judo - Igrzyska olimpijskie
Jedną z rzeczy, które mogą zgubić Rinera, jest ogromna pewność siebie. Polak jest dla niego jedynie pierwszym "szczeblem" w drodze po złoto. - Jestem maksymalnie skoncentrowany, szczególnie od momentu, gdy poznałem drabinkę turniejową. A więc najpierw Polak Janusz Wojnarowicz, potem Kazach albo Hiszpan, którego nie znam, a w trzeciej rundzie prawdopodobnie Kubańczyk Oscar Brayson. Kto potem? Już nie patrzyłem - mówił na konferencji prasowej.
- Na treningach wykonałem wszystko, co trzeba. Pracowałem cztery lata na ten medal. Przyjechałem tu tylko po złoto - zaznaczył.
Czy Wojnarowicz będzie w stanie zepsuć plan Rinera? Będzie można się o tym przekonać w piątek 3 sierpnia. Na tatami wyjdą około 10:30. Zwycięstwo zawodnika z Tych byłoby jedną z największych niespodzianek igrzysk w Londynie. Nawet jeśli później nie zdołałby zdobyć medalu, to jednak triumf nad zawodnikiem z Francji byłby ogromnym sukcesem.

Trener Bogackiej: Serce mi tak waliło, jakby chciało gardłem wyskoczyć


Andrzej Tomasik
28.07.2012 , aktualizacja: 28.07.2012 12:54
A A A Drukuj
fot. Archiwum
- Czy spodziewałem się, że może być aż tak dobrze? Strzelectwo to dziwny sport. Trzeba mieć szczęście i dobrą nogą z łóżka wstać. Przy ostatnich strzałach Sylwii serce waliło mi tak, że o mało gardłem wyskoczyło. Musiałem trzymać gębę na kłódkę - mówi Ryszard Taysner, klubowy szkoleniowiec Sylwii Bogackiej w Gwardii Zielona Góra.
Dziś w Londynie zielonogórzanka w karabinie pneumatycznym - 10 m wygrała eliminacje z doskonałym wynikiem - 399 pkt. W finale spadła na drugie miejsce. Jej srebro to pierwszy medal Polaków na igrzyskach w Londynie.

Co Sylwia mogła robić między eliminacjami a finałem?

- Strzelcy praktykują w takich chwilach spokojne rozmowy z trenerami lub psychologami. A Sylwia? Jak ją znam, to znalazła sobie miejsce, w którym była sama i się koncentrowała.

A dobrze ją pan zna?

- Spędzam z Sylwią więcej czasu niż z własną żoną. Pracujemy razem od 9 lat. To fantastyczna kobitka, a do tego ładna i z charakterem, no i pięknie się uśmiecha.
Faceci się koło niej kręcą?

- Chyba ma jakiegoś przyjaciela, ale nie wiem, czy to ktoś na stałe.

Ale jej czas to przede wszystkim strzelectwo?

- Zaczynamy zwykle trening o godz. 10 i pracujemy do godz. 13-14. Zależy, co jest do wykonania i jak to idzie. Gdy idzie źle, pracujemy dłużej. Później Sylwia ma jeszcze zajęcia ogólnorozwojowe.

Spieracie się na treningach?

- Raczej nie. Jak trafia się trudny temat, to raczej go przemilczymy, a ja się później pokłócę w domu z żoną. Praca z Sylwią jest przyjemna, ponieważ ona jest osobą konkretną. Liczy się dla niej plan i realizacja. Co u strzelca ważne, ona jest obowiązkowa, samodyscyplinę ma w sobie ogromną. Muszę też o niej powiedzieć, że jest ambitna, a treningi stara się realizować perfekcyjnie. To nie są pogaduszki z przerwami na strzelanie, tylko maksymalna koncentracja.

Spodziewał się pan, że dziś może być tak dobrze? Przecież dziś nie wykonywała swojej koronnej konkurencji.

- Strzelectwo to jest taka dziwna dyscyplina. Trzeba mieć szczęście i dobrą nogą wstać z łóżka.

Gdy namawiał pan Sylwię na przeprowadzkę do Zielonej Góry ze Śląska Wrocław, to już była zawodniczką na światową czołówkę?

- Tak, materiał był dobry, należało tylko zapewnić warunki do rozwoju i pracy.

Jakie to warunki?

- Trudno mówić o wymarzonym mieszkaniu. Powiedzmy, że zapewniliśmy jej lokum blisko klubowej strzelnicy, w którym Sylwia - póki co - czuje się dobrze.

Przed Londynem pana zawodniczka przyznała się, że chciała całkiem zrezygnować ze strzelania.

- Bo strzelectwo nie jest atrakcyjnym sportem, zwłaszcza dla kobiety i zwłaszcza w trakcie żmudnej pracy treningowej. To są zajęcia i nudne, i nużące. Trzeba trzymać stałą wagę. Za dużo - źle, za mało też nie za dobrze. U Sylwii ideał to 55-56 kg, wtedy kombinezon leży na niej najlepiej. Są też inne wyrzeczenia. Dlatego po igrzyskach może być różnie. Nie wiem, co Sylwia postanowi. Może zechce wrócić do domu - Jeleniej Góry - i skończy ze sportem. A może zaweźmie się na kolejne cztery lata. Ale na następnych igrzyskach będzie w pneumatyku zawodniczką wiekową. Dziś ma 31 lat i już należy do najstarszych.

Jakimi karabinami strzela pana zawodniczka?

- W Londynie ma dwa karabiny: pneumatyczny i kulowy, oba firmy Anschutz. Uzbrojony w rozmaite dodatkowe osprzęty pneumatyk kosztuje ok. 15. tys. zł, kulowy jest droższy - ok. 17 tys. zł.

Bardzo się pan denerwował, oglądając występ Sylwii?

- Oj, strasznie! Teraz już się trochę uspokoiłem. Ale przy ostatnich strzałach serce waliło mi tak, że o mało gardłem mi nie wyskoczyło. Musiałem trzymać gębę na kłódkę. A w duchu stale powtarzałem do Sylwii: Trzymaj byka za rogi! Przecież tam mógł zaważyć jeden strzał i dwie grubości włosa. W finale szanse miała nawet zawodniczka z ósmym wynikiem. Ale udało się! Jest srebrny medal. Sukces jest PRZE-O-GROMNY. Marzenia się spełniają. I ja uważam, że w życiu nie można tylko planować, trzeba marzyć. Bo realizacja planów nie daje takiego szczęścia, jak spełnianie marzeń.