niedziela, 13 stycznia 2013

Olisadebe. Pożegnanie z bohaterem

11 sty, 00:01

Jeszcze dziesięć lat temu jego nazwisko było znane niemal każdemu Polakowi. Emmanuel Olisadebe był najbardziej rozpoznawalnym polskim piłkarzem. Dziś już zapomniany żegna się z aktywnym uprawianiem sportu. O kontrowersjach, jakie wzbudzał, nikt już zdaje się nie pamiętać.

Emmanuel Olisadebe
fot. Tomasz Markowski/Newspix

- Nastały takie czasy, że w kadrze są - jak to nazwali dziennikarze - "farbowane lisy". My tych "farbowanych lisów" nie mamy dużo - tłumaczył się tuż przed Euro 2012, selekcjoner Franciszek Smuda. Nastawienie kibiców do piłkarzy, którzy nie urodzili się w naszym kraju, a na drodze urzędowej uzyskali polski paszport, było bardzo negatywne. Zupełnie inaczej patrzono na to, na początku minionej dekady. Z wielką radością przyjęto przyznanie polskiego obywatelstwa Emmanuelowi Olisadebe. Nigeryjczyk był ostatnią deską ratunku dla polskiego futbolu.

Nie znał hymnu? Nie szkodzi

Z Polską nie miał więcej wspólnego od każdego innego obcokrajowca pracującego w naszym kraju. Nie znał języka, nie mówiąc już o hymnie, czy historii. Nikt na to zupełnie nie zwracał uwagi. To się nie liczyło, trzeba było jak najszybciej ratować polski futbol, pogrążony od lat w chaosie. Do 2002 roku bowiem, Biało-Czerwoni przez szesnaście kolejnych lat nie zdołali się zakwalifikować ani do finałów mistrzostw świata ani Europy.

Inicjatorem nadania paszportu Olisadebe był selekcjoner Jerzy Engel, który nigeryjskiego piłkarza poznał jeszcze podczas swojej pracy w Polonii Warszawa. Do pomysłu udało się przekonać prezydenta RP, Aleksandra Kwaśniewskiego i wkrótce zawodnik w trybie ekspresowym odbierał nowy dokument tożsamości.

Już w debiucie strzelił gola z Rumunią. Kolejne dwie bramki dołożył w niezwykle ważnym meczu z Ukrainą, czym przyczynił się do sensacyjnego wtedy zwycięstwa. Kolejne jego gole dały Polsce historyczny awans do finałów mistrzostw świata z pierwszego miejsca w grupie. Olisadebe stał się marką, rozpoznawalną na całym świecie. "Der schwarze Husar aus Afrika" ("Czarny husarz z Afryki"), "Farebny Polak" ("Farbowany Polak") - to tylko niektóre tytuły artykułów z zagranicznych mediów, opisujących nową gwiazdę futbolu.

"Emsi" - czyli nieśmiały mistrz ceremonii

Został narodowym bohaterem. Na niego była zwrócona uwaga kibiców i to on zbierał brawa. Był prawdziwym "mistrzem ceremonii". Tak nazwali go, grający z nim w reprezentacji bracia Marcin i Michał Żewłakow, opisując go tylko dwoma pierwszymi literami tego wyrażenia. MC - czyli "Emsi", jeśli chcemy wymówić to po angielsku. Taki pseudonim przylgnął do niego na lata.

Był gwiazdą, ale tylko na boisku, poza nim zawsze małomówny, nieśmiały, zamknięty w sobie. W autobusie wiozącym piłkarzy reprezentacji siadał zazwyczaj sam, a wzrok wbijał w okno. Na początku rozmawiał właściwie tylko ze wspomnianymi wcześniej bliźniakami. Znał ich z Polonii Warszawa, a do tego tylko oni potrafili porozumieć się z nim po angielsku.

Część zawodników zazdrościła mu sławy, ale rzadko mówili o tym głośno. - Szkoda, że ja nie jestem czarny - miał mówić niemieckim mediom, Tomasz Hajto. - Też byłbym wtedy gwiazdą, prawda?

Ostatni świetny mecz rozegrał w 2002 roku, w finałach mistrzostw świata przeciwko USA, trafiając do bramki już w 3. minucie. Mundial w Korei i Japonii był dla niego, jak i całej reprezentacji nieudany. Przez dwa lata dał jednak polskim kibicom tyle radości, że jeszcze długo uważano go za piłkarza z największym potencjałem. Niewiele brakowało, a trafiłby nie do naszego kraju, a zupełnie gdzie indziej.

Olisade(r)be strzela gole Brazylii i prosi o azyl w Japonii

Gdyby nie został piłkarzem, pewnie skończyłby studia informatyczne. Kształcił się już nawet w tym kierunku, zanim opuścił Nigerię. - Olisadebe był pod moją opieką w Ilorin, w Kwara State. Ułatwiłem mu przeniesienie się z mojej akademii do klubu Doyin Babes Ilorin. Był bardzo dobrym uczniem, który bez problemów łączył naukę z otwierającą się przed nim piłkarską karierą - wyjawił jeden z jego pierwszych trenerów, Oscar Ezinwa.

Jako student wyższej uczelni w Ilorin, został powołany do reprezentacji Nigerii na Uniwersjadę w Fukuoce. Z kadrą studentów wybrał się w swoją pierwszą daleką podróż, do Japonii. Początkowo selekcjoner Fanny Amun trzymał go na ławce. Dał mu jednak zagrać w "meczu o pietruszkę" z Brazylią. To był popis przyszłego reprezentanta Polski, zdobył dwie bramki, przyczyniając się do sensacyjnego zwycięstwa swojego zespołu 4:1. W protokole meczowym nie znalazło się jednak jego nazwisko, a przekręcona wersja - Olisaderbe.

Nigeria zanotowała słaby start, ale nic dziwnego. - Byliśmy jeszcze w samolocie, gdy turniej już trwał. Przybyliśmy na miejsce zaledwie godzinę przed naszym drugim meczem. Organizatorzy się zlitowali i przełożyli spotkanie o kolejne dwie godziny. Ale i tak niczego wielkiego nie zwojowaliśmy. Ostatecznie zajęliśmy ósme miejsce - wspominał inny piłkarz tamtej ekipy, Gordon Ogbe.

Fatalna organizacja wyjazdu raziła w oczy w zderzeniu z nowoczesnym miastem Kasuga, gdzie ulokowano sportowców-studentów. Olisadebe i kilku innych piłkarzy postanowiło działać. Jeszcze w trakcie zawodów poinformowali sztab trenerski, że chcą się ubiegać o azyl w Japonii. Z trudem udało się ich odwieźć od tego pomysłu.

Dostał rozkład jazdy autobusów

W 1997 roku już jako piłkarz dostał propozycję gry w naszym kraju. Odnaleźli go łowcy talentów pracujący dla menedżera, Ryszarda Szustera. - Jadę do Polski - poinformował swoją matkę młody piłkarz. - Holland? - krzyknęła uradowana Nwasiwe Olisadebe. Syn jednak poprawił ją, że kraj do którego się wybiera, zaczyna się od litery "P".

Mógł grać w Ruchu Chorzów, ale Szuster zerwał negocjacje, gdy dowiedział się, że klub szykuje transfer za jego plecami. Potrenował chwilę z Wisłą Kraków, ale klub z Reymonta twierdził, że kwota jaką trzeba zapłacić za zawodnika jest zbyt wygórowana. Udało się ostatecznie z Polonią Warszawa, gdzie trafił za 150 tysięcy dolarów.

Wygląd miejsca, w jakim się znalazł zaskoczył go. Odrapany klubowy budynek z tynkiem opadającym ze ścian sprawiał przygnębiające wrażenie. Do tego unoszący się wszędzie zapach chloru, a zaraz obok niszczejący, dawno nieużywany basen. - Myślałem, że dostanę przynajmniej jeden samochód - wspominał Olisadebe. Zamiast tego w klubie otrzymał rozkład jazdy autobusów komunikacji miejskiej.

To go do końca jednak nie zraziło. Szybko stał się gwiazdą polskiej ligi, aż w końcu trafił do reprezentacji. Znalazł się też na niego hojny kupiec. Będącego w szczycie formy napastnika wykupił Panathinaikos Ateny.

Mogło dojść do skandalu

W Grecji "Manolis", jak go tam nazwano radził sobie ze zmiennym szczęściem, ale miejscowi kibice i tak darzyli go sympatią. Do dziś wspominane są jego niektóre bramki i nawet świętowane ich rocznice. Z roku na rok grał coraz gorzej, w reprezentacji Polski znaczył coraz mniej. Goli już nie strzelał.

Właśnie wtedy pojawiły się pierwsze podejrzenia, że Olisadebe jest starszy niż wszyscy myślą, a swój prawdziwy wiek ukrywa. Niektórzy twierdzili, że urodzony według dokumentów 22 grudnia 1978 piłkarz, może być nawet o sześć lat starszy. - Znam osobę, która osobiście przywiozła mu z Nigerii nowe papiery. To piłkarz, który ma za sobą grę w Polsce - stwierdził na łamach książki "Afryka gola!", Mirosław Skorupski, pośredniczący w transferach zawodników z "Czarnego Lądu".

Według niego niewiele brakowało, aby doszło do skandalu. - Kiedy Olisadebe brał ślub w Warszawie, to do restauracji na Senatorskiej, gdzie odbywała się impreza, przyszła grupa czarnoskórych piłkarzy. Chcieli życzyć swojemu koledze wszystkiego dobrego i razem pobiesiadować. On ich jednak nie wpuścił do środka, tłumacząc to brakiem miejsca. Chłopcy byli wściekli. Wtedy o mało co prawda nie wyszła na jaw. Zawodnicy z Nigerii sami pytali mnie, czy ujawnić dokumenty czy nie. Powiedziałem im - dajcie spokój, przecież akurat wtedy był na topie. Z tego, co mi wiadomo, stare dokumenty dotyczące wieku piłkarza są jeszcze w Polsce - powiedział Michałowi Zichlarzowi, Skorupski. Sprawy ostatecznie nie wyjaśniono.

Chiński upadek

Z czasem Olisadebe przestał utrzymywać relacje z Polską. Gdy z Europy wyjechał do Chin, niewielu to zauważyło. W Henan Jianye radził sobie całkiem nieźle, aż do pewnego feralnego dnia, gdy doznał kontuzji.

Kiedy upadł i chwycił się z kolano, było już wiadomo, że nie jest dobrze. Nie wytrzymało więzadło w lewym kolanie. - Chciałem przejąć piłkę, a następnie zatrzymać się tak, aby pozbyć się kryjącego mnie zawodnika. Okazało się, że to za duży ciężar dla mojej nogi - opowiadał chińskiemu reporterowi piłkarz leżący w kraciastej biało-niebieskiej piżamie na szpitalnym łóżku.

Był jeszcze wtedy pełen optymizmu i zapału do gry. Kreślił scenariusze, porównywał swoje umiejętności do Thierry'ego Henry. Nie przypuszczał, że to początek końca. Chciał spróbować jeszcze gry w słabszych greckich klubach. Ale skończyło się zaledwie na kilku występach. Pod koniec minionego roku, zdecydował, że zakończy karierę.

Po rozstaniu z boiskiem wrócił do Nigerii i zamieszkał w Lagos. Niektórzy o nim całkiem zapomnieli, dla innych pozostał bohaterem, "Czarnieckim", który otworzył przed Polską bramy mundialu.

Przemysław Gajzler

sobota, 12 stycznia 2013

Kulisy policyjnej obławy na szaleńca z Sanoka!


11.01.2013, 06:45
aFp
Andrzej Barzycki z Sanoka.

Groza w Sanoku! Andrzej B. (32 l.), ps. Żółw, podejrzewany o zabójstwo zabarykadował się w mieszkaniu bloku przy ulicy Cegielnianej. Strzelał do policjantów próbujących go zatrzymać.

Wczesnym rankiem, ok. godz. 7.00 na osiedlu przy Cegielnianej pojawili się policjanci, by zatrzymać młodego mężczyznę podejrzewanego o morderstwo w podsanockiej wsi Międzybrodzie. Przez cały czas funkcjonariusze po cywilu obserwowali mieszkanie na trzecim piętrze, które przed trzema laty kupił pochodzący z Leska Andrzej B.. 

12.20 Padają strzały. Mężczyzna zorientował się, że jest „na celowniku” policji. Kiedy funkcjonariusze zbliżyli się do bloku otworzył ogień. Jak mówią, w ich kierunku wystrzelono cztery razy. Na szczęście kule utkwiły w aucie i żaden z policjantów nie odniósł obrażeń. 

12.45 Blok na Cegielnianej został otoczony kordonem, zamknięto także sąsiednie ulice. Mundurowi rozpoczęli ewakuację ludzi z wszystkich mieszkań. Wyprowadzono również dzieci z pobliskiego gimnazjum i przedszkola. Okazało się, że w zabarykadowanym mieszkaniu jest 17-letnia dziewczyna Andrzeja B., z którą miał się od kilku miesięcy spotykać. Policjanci potwierdzili te informacje, choć jeszcze wtedy nie było wiadomo, czy dziewczyna przebywa w mieszkaniu z własnej woli. 

13.00 Na miejsce zostali wezwani policyjni negocjatorzy iantyterroryści z Rzeszowa, o godz. 15.00 do Sanoka przylatują z Warszawy dwa śmigłowce. Na ich pokładzie na miejsce dotarła stołeczna grupa antyterrorystyczna, która miała wspomagać swoich podkarpackich kolegów.

18.59 Dziewczyna rozmawia z policyjnymi negocjatorami. Odmawia opuszczenia mieszkania.

17.30 W mieszkaniu na Cegielnianej w którym przebywa bandyta, odłączono gaz. 
18.30 Jak i

formuje TVN, mężczyzna nie chce negocjować z policjantami. Policja jednak liczy, że mężczyzna dobrowolnie się podda i apeluje do niego o podjęcie negocjacji.

18.42 Światło w najbliższym otoczeniu bloku zostaje odcięte. Może to zapowiadać rychły atak antyterrorystów. 
Zabójca na zlecenie?

Do godz 23 trwają próby nawiązania negocjacji z przestępcą. Ten nie chce jednak opuścić mieszkania, ani się poddać. Zapada noc. Policjanci szykują się do ataku...

Prawdopodobnie mężczyzna jest zabójcą „na zlecenie”. Był tropiony przez policjantów i najprawdopodobniej to zauważył. Kiedy zobaczył wywiadowców to zapewne puściły mu nerwy i zaczął strzelać – mówi Dariusz Loranty, były negocjator policyjny. – Ma świadomość, że jest otoczony, ma za sobą przeszłość kryminalną, więc wie co go czeka. 

Na swoim profilu na portalu społecznościowym Andrzej B. napisał: „Będziesz się, „Lala”, smażył w piekle”. 
Było to ostrzeżenie dla mężczyzny, którego ciało znalezionego w środę przed cerkwią w Międzybrodziu. Stąd m.in. wiadomo, że to B. mógł być zabójcą.

Szturm w Sanoku. Krzyk kobiety, potem huk i... Relacja naszych dziennikarzy


11.01.2013, 07:44
aFp
strzelanina w sanoku

Była 1.25. Zapadł kompletny mrok. Ciszę przerwał nagle krzyk kobiety. Potem słychać było dwa wystrzały. W mieszkaniu policja znalazła dwa ciała - tak zakończyła się akcja w Sanoku. Na miejscu byli nasi dziennikarze, którzy byli świadkami tych dramatycznych wydarzeń

Po wielu godzinach prób negocjacji zapadła decyzja o rozpoczęciu szturmu antyterrorystów na blok w Sanoku, w którym skrywał się 32-letni Andrzej B i 17-letnia Kamila M. Wszystko rozegrało się w środku nocy. Przez cały czaspolicjanci nawoływali przez megafon, żeby ukrywająca się w mieszkaniu para poddała się dobrowolnie. Niestety finał był inny. 

Policja nakazała pracownikom zakładu energetycznego odciąć prąd w bloku, który otoczyli antyterroryści. Zapanowała ciemność. Po 10 minutach ciszę przerwał nagle straszny krzyk kobiety i huk dwóch wystrzałów.  Z początku sądzono, że właśnie wtedy zapewne właśnie para podjęła decyzję, że nie odda się w ręce policji. Ale jak się później okazało, Andrzej B. prawdopodobnie już wczoraj późnym popołudniem zastrzelił siedemnastolatkę, ich dwa psy, a potem sam popełnił samobójstwo.

Policjanci wyważyli drzwi mieszkania. W pokoju od strony balkonu znaleźli ciała mężczyzny i nastolatki. Już nie żyli. Nie było więc szans na ich ratowanie. Pracownicy pogotowia, którzy przez cały czas pozostawali w gotowości nie podjęli więc akcji reanimacyjnej. 

Jak teraz wygląda sytuacja w Sanoku? Od późnej nocy trwa zabezpieczanie śladów. Blok jest nadal otczony przez policję i nikt nie może się tam dostać. Policja znalazła łuski po kulach, które oddał wczoraj w stronę daewoo espero Andrzej B. W jego mieszkaniu natomiast natrafiła na dwie sztuki broni – pistolet i sztucer.

Mieszkańcy osiedla budzą się powoli i szykują do codziennych zajęć. W ewakuowanej wczoraj szkole znajduje się sztab antyterrorystów. Policja oczekuje na karawan, który zabierze ciała...

Zobacz także:

>>> Szturm policji. Dwa trupy w mieszkaniu w Sanoku

>>> Kulisy policyjnej obławy na szaleńca z Sanoka!