sobota, 13 kwietnia 2013

Ma 9 lat, a już spotykał się z papieżem i prezydentami. Oto Kola Łukaszenko


Andrzej Poczobut
 
06.04.2013 , aktualizacja: 07.04.2013 21:45
A A A Drukuj
Aleksandr Łukaszenko ze swoim synem Nikołajem i Hugo Chavezem

Aleksandr Łukaszenko ze swoim synem Nikołajem i Hugo Chavezem (Fot. Ariana Cubillos AP)

Lubi broń i wojskowy uniform, więc od prezydenta Rosji dostał wykonany ze złota bojowy pistolet. Ubrany w wojskowy mundurek, przyjmuje defilady, uczestniczy nawet w oficjalnych spotkaniach na najwyższym szczeblu. To Kola Łukaszenko, syn Aleksandra. Jak wygląda jego życie?
Z Grodna pisze Andrzej Poczobut

Choć ma zaledwie dziewięć lat, niezależny tygodnik "Nasza Niwa" umieścił go na 43. miejscu listy stu najbardziej wpływowych Białorusinów. Przed głową Cerkwi prawosławnej metropolitą Fiłaretem, zastępcą szefa administracji prezydenta i wszystkimi opozycyjnymi politykami.

Kola miał już audiencje u papieża Benedykta XVI, spotykał się z Hugo Chavezem, Raulem Castro, prezydentami Rosji, Ukrainy czy Armenii. Lubi broń i wojskowy uniform, więc od prezydenta Rosji dostał wykonany ze złota bojowy pistolet. A ponieważ prezydent Aleksander Łukaszenka niemal wszędzie pojawia się z najmłodszym synem, prócz tradycyjnego przydomka "Baćka" (po białorusku "ojciec") zyskał drugi - "Tata Koli".

Królewicz na scenie

W kwietniu 2008 r. Łukaszenka niespodziewanie pojawił się publicznie w towarzystwie maleńkiego chłopczyka. Razem pracowali na budowie wielkiej hali sportowej, mieszając i wylewając beton. Nazajutrz zdjęcie prezydenta i dziecka obiegło czołówki wszystkich państwowych gazet.

Kim jest ten chłopczyk? - głowili się dziennikarze. Odpowiedzi nie było. - Nie chcę snuć domysłów, nie wiem też, w jaki sposób chłopczyk trafił na czyn społeczny. Ale dobrze popracował z Aleksandrem Grigorijewiczem, zrobiliśmy im zdjęcie i umieściliśmy na swoim portalu - oznajmił Paweł Lohki, sekretarz prasowy Łukaszenki.

Tożsamość chłopca szybko przestała być tajemnicą. Kilka dni później w telewizyjnym reportażu można było zobaczyć, że chłopczyk zwraca się do prezydenta "tata". W ten sposób Białorusini dowiedzieli się, że ich przywódca ma nie dwóch, a trzech synów. Najmłodszy, Kola, urodził się w 2004 r. Jego matką jest Iryna Abelskaja, przez wiele lat osobista lekarka Łukaszenki.

Dlaczego dopiero w 2008 r. Kola został pokazany Białorusinom? W tym czasie prezydent podpisał umowę ze znanym brytyjskim fachowcem od PR, lordem Timothym Bellem, który miał zadbać o polepszenie wizerunku Białorusi na Zachodzie. Uważa się, że publiczne eksponowanie maleńkiego syna to był właśnie pomysł Bella na ocieplenie wizerunku polityka nazywanego "ostatnim dyktatorem Europy".

Sam Łukaszenka to dementował: - To nie jest żadna piarowa kampania. Co, jestem jedynym prezydentem, który ma dzieci? Tak, Kola stał się częścią polityki. Taki jest jego los, bo urodził się u ojca-prezydenta.

Tylko z ojcem

Od momentu pierwszego publicznego pojawienia się, Kola stale towarzyszy ojcu. Ubrany w wojskowy mundurek, przyjmuje defilady - salutują mu nie tylko żołnierze, ale nawet białoruscy generałowie. Często wizytuje razem z ojcem zakłady pracy, spotyka się z weteranami II wojny światowej czy odwiedza imprezy kulturalne. - Jeżeli dowie się z telewizji, że gdzieś byłem, a jego ze sobą nie zabrałem, to robi mi awanturę - skarżył się Łukaszenka.

Być może to sprawiło, że razem z tatą Kola uczestniczy nawet w oficjalnych spotkaniach na najwyższym szczeblu. W 2009 r. w trakcie pertraktacji z prezydentem Armenii Serżem Sarkisjanem Kola siedział na kolanach Łukaszenki i kładł mu głowę na ramię. To był debiut chłopca podczas międzynarodowych negocjacji, a dziecko czuło się niepewnie i milczało.

Kilka miesięcy później, w trakcie rozmów z Wiktorem Juszczenką, Kola nie miał już tremy i zdecydowanie popędzał ojca, by ten kończył spotkanie z prezydentem Ukrainy. - Tato, długo jeszcze? - zwracał się do Łukaszenki na oczach zdumionych Ukraińców. - Histerię mi urządził: "Weź mnie na kolana, przecież jesteś moim tatą". I co tu powiesz, przecież dookoła dziennikarze - tłumaczył się później prezydent Białorusi.

W trakcie wizyty w Watykanie w 2010 r. chłopca zainteresowała szwajcarska gwardia papieża, którą Kola określił mianem klaunów. - Jacy to żołnierze... Przecież nie mają naramienników - mówił. - Cały szereg przed nim stał na baczność. Kola szybko porządek tam zaprowadził - chwalił się prezydent Białorusi.

Już w przedszkolu Kola demonstrował swój charakter. Łukaszenka mówił, że syn nie chce - tak jak inne dzieci - kłaść się po obiedzie spać i idzie od razu do dyrektorki, by ta pozwoliła mu w tym czasie bawić się. Oczywiście, natychmiast dostawał pozwolenie.

Dwa lata temu Kola poszedł do szkoły, ale teraz podobno uczy się w domu. Dlaczego podjęta została taka decyzja, nie wiadomo. - Ma ciężki charakter, jak jego ojciec - wyznał szczerze Łukaszenka.

Chłopca nigdy nie widziano z matką. Rosyjska prasa spekulowała, że Łukaszenka nie pozwala Irynie Abelskiej widywać syna. Sam prezydent nigdy nie wypowiadał się na ten temat.

Chce do specnazu

59-letni dziś Łukaszenka kilkakrotnie mówił, że widzi w Koli swego następcę i że przyjdzie dzień, kiedy chłopiec zostanie prezydentem Białorusi. Później dementował te słowa. Według niego cała historia z Kolą-następcą miała zostać zmyślona przez opozycję. - Chcieli nastraszyć ludzi, że Łukaszenka tyle lat jest już u władzy, a tu zamierza rządzić do czasu, dopóki syn nie wyrośnie - mówił prezydent, który został głową białoruskiego państwa w 1994 r. Potem zmienił konstytucję, likwidując przepis ograniczenia kadencji prezydenta do dwóch.

Niechęć Białorusinów do rządzącego już 19 lat Łukaszenki jest dziś po części przerzucana na Kolę. W internecie często wypominają chłopcu, że urodził się poza związkiem małżeńskim, do tego regularnie kolportowane są przeróżne plotki na jego temat. Według nich chłopczyk a to miał pogryźć stewardesę, a to opluć milicjanta. Ma to pokazać, że Koli wszystko wolno.

- W mojej ocenie społeczeństwo negatywnie reaguje na osobę Koli, bo jego obecność w trakcie oficjalnych spotkań jest ewidentnie nie na miejscu. To tak jakby dyrektor firmy zabierał na ważne spotkania dzieci i pozwalał im bawić się obok, a sam prowadził pertraktacje - uważa medioznawca Aleś Ancipienka.

Niechęć Białorusinów do Koli powoduje, że Łukaszenka już dziś martwi się o los syna. - Dziś wszyscy są dobrzy, ładne piosenki o tobie śpiewają, a później będą się z kijami na ciebie rzucać - mówił prezydent podczas jednej z konferencji prasowych, odnosząc się do sytuacji, gdyby stracił władzę. - Jedynie, czego chcę, to żeby nie znęcano się nad mymi dziećmi, zwłaszcza nad maleńkim. Żeby mogli spokojnie żyć i pracować, by nie wypominano im ojca.

Jaka będzie przyszłość Koli, dziś nie sposób przewidzieć. Starsi synowie Łukaszenki są urzędnikami państwowymi. Wiktor jest doradcą prezydenta ds. bezpieczeństwa i nadzoruje działalność wszystkich resortów siłowych, a Dzmitryj jest szefem prezydenckiego klubu sportowego.

Sam Kola w krótkim wywiadzie dla jednej z łotewskich stacji telewizyjnych powiedział, że chce zostać żołnierzem specnazu, by bronić swojej ojczyzny.


Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75477,13688017,Ma_9_lat__a_juz_spotykal_sie_z_papiezem_i_prezydentami_.html#Cuk#ixzz2QLLTBmXV

czwartek, 4 kwietnia 2013

Kabaret Pod Wyrwigroszem o smoleńskiej mgle, trotylu i "zajeb...tym" Antonim, co "spisek chytrze wykrył". Będzie awantura?


Agnieszka Kublik
 
04.04.2013 , aktualizacja: 04.04.2013 17:33
A A A Drukuj
Kadr z teledysku Kabaretu Pod  Wyrwigroszem

Kadr z teledysku Kabaretu Pod Wyrwigroszem (Fot. Youtube)

- My nie drwimy z katastrofy smoleńskiej. Poddajemy satyrze to, co się wokół tej katastrofy w Polsce dzieje. Z jednej strony teorie o sztucznej mgle, o zamachu, a z drugiej strony potworny chaos w śledztwie - członkowie Kabaretu Pod Wyrwigroszem wyjaśniają nam, dlaczego kilka dni przed rocznicą katastrofy smoleńskiej opublikowali kontrowersyjny teledysk poświęcony smoleńskiej katastrofie


Agnieszka Kublik: Trzeba odwagi, by tak kabaretowo wyśpiewać katastrofę smoleńską?

Maurycy Polaski: - Żeby nam się lepiej rozmawiało, ustalmy jedno: my nie drwimy z katastrofy smoleńskiej. To była ogromna tragedia narodowa. Pamiętam, jak 10 kwietnia, trzy lata temu, spotkaliśmy się z kolegami z kabaretu i wszystkim nam cisnęły się do oczu łzy. Tym teledyskiem chcieliśmy wyrazić naszą opinię na temat zamieszania wokół sprawy smoleńskiej.

Zrobiliście premierę tego teledysku kilka dni przed 3. rocznicą katastrofy smoleńskiej? To nie może być przypadkowy zbieg okoliczności.

M.P.: - Dla nas przypadkowy, bo związany z przydługą zimą. Tekst piosenki był gotowy pół roku temu. Czekaliśmy ze zdjęciami, bo atakowały mrozy i obawialiśmy się o sprzęt filmowy. Tak więc termin publikacji jest całkowicie przypadkowy. Poza tym proszę mi znaleźć dobry termin premiery dla akurat tego teledysku...

Wyszło na to, że w ten sposób obchodzicie 3. rocznicę katastrofy.

M.P.: - W ten sposób, czyli jak?

Obśmiewając smoleńskie hipotezy.

M.P.: - Poddajemy satyrze to, co się wokół tej katastrofy w Polsce dzieje. Z jednej strony teorie o sztucznej mgle, o zamachu, a z drugiej strony potworny chaos w śledztwie, pocięcie wraku przez Rosjan i to, że nie chcą nam go zwrócić. Z trzeciej strony my Polacy, którzy musimy na to wszystko patrzeć...

Łukasz Rybarski: - Zadajemy pytania, na które każdy sam musi sobie odpowiedzieć. Jest tu mnóstwo symboliki, bardzo się przyłożyliśmy do realizacji tego nagrania.

Jakie pytanie jest dla was najważniejsze?

Ł.R.: - O naszą przyszłość, czyli jak długo jeszcze będziemy się o to kłócić.

Jak długo?

Ł.R.: - Pewnie bardzo długo, niestety.

Tytuł "Oddział specjalny" jest aluzją do...

Ł.R.: - Do oddziału specjalnego w siłach zbrojnych i w szpitalach psychiatrycznych. Jak kto sobie to odczyta, to jego wybór.

Drwicie z brzozy ...

Ł.R.: - To jest przekaz artystyczny, satyryczny przede wszystkim, a podstawowym narzędziem satyry jest przesada. Stąd taki sposób prezentacji.

Na pewno na poważnie nie jest o sztucznej mgle ukrytej w magnetycznej bombie czy trotylu schowanym w kurzych kuprach.

Ł.R.: - Usiłujemy się wpasować w rzeczywistość znaną nam, jak i pewnie większości, z mediów. Naszą rzeczywistość przesłania mgła. I to jest polski problem.
Śpiewacie o Antonim, co "spisek chytrze wykrył".

Ł.R.: - Bo wykrył. Oglądałem jego konferencje prasowe, na których to wszystko opowiadał. Patrzyłem na niego z otwartymi ustami...

"Zajebisty mąż stanu", tak widzicie Antoniego Macierewicza: "Ja powiem ci, Waniusza, co specjalistów ściągnął aż ze Stanów. Jak wielki jest w Rzeczpospolitej duch, co zrobił tak zajebistego męża stanu".

Ł.R.: - To takie młodzieżowe, slangowe określenie. Już się potocznie nie mówi "fajny" czy "wspaniały". Nie lubimy tego słowa, ale tutaj jest ważne, bo funkcjonuje jako najwyższy stopień od "wspaniały".


Macierewicz może poczuć się spostponowany. A jak wytoczy wam proces?

Ł.R.: - Gdybyśmy żyli w Chinach, Korei Płn. czy na Białorusi, to można by mieć o to obawy. Gdyby u nas satyryków oskarżać o ich teksty, toby wszyscy siedzieli w więzieniu. Mam nadzieję, że pan Antoni jako inteligentny facet ma poczucie humoru. Znaczy: tego nie wiem na pewno, ale podejrzewam go, że ma.

Stańczyk na końcu jest bardzo poważny.

Ł.R.: - Bo to jest bardzo poważna sprawa. Doskonała puenta. Stańczyk na obrazie Jana Matejki martwi się o to, że w 1514 r. straciliśmy Smoleńsk. Na obrazie Matejki za oknami jest Wawel. I tak się nam to wszystko jakoś poskładało...

Wasz Stańczyk martwi się o ...

Ł.R.: - Jak wszyscy, o Polskę posmoleńską. Matejko to przewidział.






Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75478,13680100,Kabaret_Pod_Wyrwigroszem_o_smolenskiej_mgle__trotylu.html#MT#ixzz2PVsT23ue

niedziela, 24 marca 2013

Kościół Latającego Potwora Spaghetti: Pójdziemy do Strasburga. Większość religii była na początku prześladowana


Paweł Kośmiński
 
18.03.2013 , aktualizacja: 18.03.2013 13:26
A A A Drukuj
Wyznawcy Latającego Potwora Spaghetti przekonują, że rejestracja wspólnoty jako związku wyznaniowego to tylko kwestia czasu. I skarżą się, że ostatnia odmowna decyzja ministerstwa to zwykła "ocena ilości wiary w wierze"
Minister administracji i cyfryzacji Michał Boni odmówił w piątek wpisania do rejestru Kościołów i innych związków wyznaniowych Kościoła Latającego Potwora Spaghetti. Resort uznał, że zgodnie z ustawą o gwarancjach wolności sumienia i wyznania zarejestrowana może zostać jedynie wspólnota religijna "tworzona w celu wyznawania i szerzenia wiary religijnej". Tych wymogów - zdaniem ministerstwa - polscy pastafarianie nie spełniają.

Pastafarianie: Przeciw szaleństwom

Wyznawcy Latającego Potwora Spaghetti przekonują, że ich Kościół istnieje od setek lat, liczy sobie tysiące, a nawet miliony wiernych, a pierwszymi pastafarianami byli piraci. Jak sugerują, wyznawcy "wyszli z ukrycia" w Stanach Zjednoczonych. To tam w 2005 r. mesjasz Bobby Henderson zażądał nauczania w szkołach o Latającym Potworze. Była to odpowiedź na toczącą się za oceanem dyskusję o tym, czy kreacjonistycznej teorii inteligentnego projektu powinno się poświęcić na lekcjach tyle samo czasu co teorii ewolucji.

Polscy członkowie wspólnoty przekonują, że ci, którzy uznają ich Kościół wyłącznie za kpinę z kreacjonistycznej wizji stworzenia świata, są w błędzie. "Naszym jedynym dogmatem jest brak dogmatu. Nie stosujemy żadnych regulacji i nakazów. Podejście do wiary każdego z wyznawców jest indywidualne, nie odprawiamy żadnych rytuałów, mszy ani modłów czy innych tego typu głupot. Nie ma żadnej fizycznej zwierzchności i każdy z członków naszej wspólnoty ma prawo głosu o tym, czym faktycznie jest nasza religia i dokąd zmierza" - piszą o sobie.

Tłumaczą, że są po prostu przeciwnikami "wszystkich szaleństw, które w imię religii się wyprawia", a przyświeca im idea "szerzenia tolerancji i zdrowego rozsądku wśród ludzi".

Ministerstwo: Niezgoda na antyreligię

To jednak Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji nie przekonało. Boni podzielił opinię biegłych, że doktryna Kościoła "zdradza w sposób zdecydowany cechy parodii doktryn już istniejących, a zwłaszcza chrześcijaństwa, zmierzając do ośmieszenia lub podważenia pewnych idei/prawd wiary, które mogą budzić sprzeciw u niewierzących (np. przekonanie o spożywaniu ciała i krwi Chrystusa w trakcie komunii). Samo parodiowanie nie jest niczym nagannym ani zakazanym, ale w tym wypadku widać, iż jest to podstawowy cel rozważanej tu grupy. Można więc domniemywać, iż grupie tej nie tyle chodzi o stworzenie własnej doktryny oraz łączenie wokół niej grona wyznawców celem powołania do życia jakiejś nowej gminy wyznaniowej, lecz o ośmieszenie zasad obowiązujących w innej religii (w tym wypadku chrześcijańskiej). W rzeczywistości mamy tu więc do czynienia z czymś w rodzaju antyreligii".

Zawartość wiary w wierze

Przedstawiciele wspólnoty nie kryją oburzenia decyzją ministerstwa, która świadczy ich zdaniem o tym, że instytucja państwowa uważa się za "orzecznika wiary obywateli Rzeczypospolitej Polskiej". "Urzędnicy najwyraźniej uznali, że do ich kompetencji należy także ocena ilości wiary w wierze" - piszą na swojej stronie internetowej.

Wyznawcom nie odbierają jednak nadziei. Jak przypominają, "większość religii na początku swego istnienia bywała prześladowana". Dlatego postanawiają nie ustawać w boju. "Nie bójcie się, albowiem zarejestrowanie naszej wspólnoty jako związku wyznaniowego to tylko kwestia czasu" - oceniają.

Co dalej? Najpierw Kościół wyśle do ministerstwa wniosek o ponowne rozpatrzenie sprawy. Członkowie wspólnoty świadomi, że nie odniesie to skutku, przygotowują skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Jeśli i to nie zadziała, wyznawcy Potwora Spaghetti udadzą się do Naczelnego Sądu Administracyjnego, a finalnie - do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Pomoc mieli już zaoferować prawnicy i organizacje zajmujące się obroną praw człowieka.

Polscy pastafarianie podkreślają, że należy ich traktować poważnie - bo choć "nie muszą afiszować się ze swoją wiarą", na Facebooku mają już ponad 13 tys. sympatyków, a w całym kraju 9 gmin wyznaniowych w największych miastach.

Najbardziej chyba jak dotąd wyrazistą akcją polskich wyznawców "Jego Makaronowatości" było przyniesienie w czasie wojny o krzyż na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie misek z makaronem i słoików sosu. - Jest wolność wyznania, a my wyznajemy zasadę, że ważny jest dobrze przyrządzony makaron - mówili. - My też możemy zawłaszczać przestrzeń publiczną symbolami.


Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75478,13582101,Kosciol_Latajacego_Potwora_Spaghetti__Pojdziemy_do.html#ixzz2OV2PBErX