piątek, 19 kwietnia 2013

Chińskie stocznie masowo budują okręty. Rośnie nowa morska potęga


Foto: US NavyChiński niszczyciel typu 52B podczas wspólnych ćwiczeń z dwoma okrętami rywala, amerykańskimi niszczycielami typu Arleigh Burke

Chińska flota jest obecnie w trakcie gwałtownej rozbudowy, której skala jest niewyobrażalna dla sił zbrojnych państw zachodnich. W stoczniach jednocześnie budowane jest kilkadziesiąt okrętów. Tymczasem najpotężniejsza flota świata, czyli US Navy, która od dekad jest niepodzielnym hegemonem oceanów, ma problemy z pieniędzmi.

Nowe Chiny od dwóch dekad przeżywają wyjątkowy okres prosperity. Rozpędzona chińska gospodarka jest już druga na świecie, i o ile nie nastąpi jakieś załamanie trendu wzrostu, w mniej niż dekadę przegoni gospodarkę USA.

Chiny i Rosja zbroją się na potęgę. Zachód tnie wydatki

Pomimo globalnego...
czytaj dalej »
Tak gwałtowny rozwój daje władzom w Pekinie wcześniej nieosiągalne fundusze na rozwój. Jednym z priorytetów stało się wojsko. Jak podaje Sztokholmski Międzynarodowy Instytut Badań nad Pokojem, w ciągu ostatniej dekady Chiny zwiększyły swoje nakłady na siły zbrojne o 175 procent, do około 166 miliardów dolarów.

Seryjna produkcja

Nie wiadomo, jaka część tego przybierającego strumienia pieniędzy trafia na flotę, bowiem chińskie siły zbrojne są mało przejrzyste i nie publikują wielu danych na temat swojej działalności. Wiadomo jednak, że muszą to być pieniądze niemałe, bowiem po dekadach traktowania po macoszemu (w Chinach najważniejsze zawsze były siły lądowe), chińscy marynarze seryjnie dostają nowe okręty.

Najbardziej widocznym symbolem rozbudowy chińskiej floty jest lotniskowiec Liaoning, przyjęty do służby we wrześniu 2012 roku. Co prawda nie jest to jednostka nowa, ale gruntownie przebudowany i zmodernizowany na przestrzeni kilkunastu lat były radziecki okręt Wariag. Pomimo tego, dzięki niemu Chiny dołączyły do elitarnego klubu państw posiadających lotniskowce i znacząco wyprzedziły w tej dziedzinie inne państwa regionu, z których tylko Indie i Tajlandia mają po jednym małym i starym lotniskowcu, aczkolwiek ten drugi od lat nie ma już samolotów i z punktu widzenia wojskowego jest bezwartościowy. Dwa kolejne chińskie lotniskowce mają być w fazie projektowania.

Źródło: Wikipedia (CC BY SA) / Took-ranchNiszczyciel typu 52C, jeden z najnowocześniejszych okrętów floty Chin. Prawdopodobnie ma system podobny do amerykańskiego AEGIS, ale nie wiadomo nic o jego potencjale

Jeszcze bardziej spektakularne, aczkolwiek rzadziej dostrzegane na Zachodzie są osiągnięcia Chińczyków w budowie mniejszych okrętów nawodnych: niszczycieli, fregat i korwet. Jeszcze w latach 90-tych chińskie jednostki tych klas były w niemal całości zabytkami lub przestarzałymi konstrukcjami zakupionymi w ZSRR. Obecnie nowe okręty wychodzą ze stoczni seryjnie.

Rusza program, który zmieni wojskowe samoloty. US Navy zamawia prawdziwe roboty bojowe

Pomimo poważnych...
czytaj dalej »
W ciągu ostatniej dekady chińska flota otrzymała pięć nowych niszczycieli trzech różnych typów, a siedem jest w różnych fazach prób lub budowy. Osiem kolejnych zostało zamówionych. W tym samym okresie flota otrzymała 15 nowych fregat, przy czym kolejnych osiem jest w trakcie budowy lub prób, a kilkanaście kolejnych miało zostać zamówionych. Jeśli chodzi o korwety, to chiński program budowy dopiero jest rozpoczynany. Jedna trafiła do służby na początku tego roku, 15 kolejnych jest szykowanych do przejęcia przez wojsko lub budowanych, a cztery kolejne mają być zamówione.

Przyśpieszenia nabrał też program budowy atomowych okrętów podwodnych. Jeszcze w latach 90-tych było ich słownie cztery, przy czym według wywiadu USA prezentowały bardzo niski poziom technologiczny i rzadko opuszczały porty. W ostatnią dekadę do służby miały trafić trzy nowe okręty podwodne typu „Jin” z rakietami balistycznymi, a dwa kolejne prawdopodobnie są w budowie. Wspierają je cztery nowe szturmowe atomowe okręty podwodne typu Shang, przy czym kolejne mają być w budowie. Uzupełniają je okręty podwodne z napędem klasycznym, spośród których prawdopodobnie nieco ponad 30 można uznać za odpowiadające wymogom współczesnego pola walki. Kilkanaście kolejnych ma być w budowie.

Gwałtowną rozbudowę w tych głównych kategoriach uzupełnia też budowa nowych okrętów innych klas, takich jak zbiornikowce floty, niezbędne do działania z dala od baz, duże okręty desantowe (np. Typ 071 Yuzhao, cztery duże okręty-doki zdolne do przewiezienia kilkuset ludzi z czołgami i wozami opancerzonymi), czy mniejsze okręty rakietowe (Typ 022 Houbei, których prawdopodobnie jest już około 40).

Źródło: US NavyOceaniczne ambicje. Fregata typu 54A na Zatoce Adeńskiej

Problemy początkującego

W skrócie można stwierdzić, że Chiny prowadzą obecnie niezwykle intensywny program budowy floty na miarę swoich mocarstwowych ambicji. Powszechnie przyjmuje się, że państwo aspirujące do miana gracza pierwszej międzynarodowej ligi, musi posiadać sprawne siły morskie, które umożliwiają projekcję siły w najdalszych zakątkach świata. Dotychczas Chinom tego brakowało, ponieważ ich flota była karłowata i przestarzała.

Lotniskowiec stoi bezczynnie. Nie ma pieniędzy na remont

Amerykańskie...
czytaj dalej »
Czy to oznacza, że Pekin w ciągu kilku lat będzie zdolny rzucić wyzwanie US Navy? Na pewno nie. Powodów ku takiemu twierdzeniu jest kilka. Po pierwsze Chińczycy od wielu wieków nie posiadali silnej floty i obecnie ich doświadczenie w tym zakresie jest bardzo małe. Chińscy marynarze muszą od podstaw uczyć się walki na ocenach, co wbrew pozorom nie jest takie łatwe. Widać to chociażby na przykładzie lotniskowca Liaoning, który pomimo swojego teoretycznego potencjału bojowego ma głównie pełnić funkcję okrętu doświadczalnego i szkoleniowego.

Kolejnym źródłem słabości chińskiej floty są najprawdopodobniej owe masowo budowane nowe okręty. Niewiele wiadomo na temat ich realnych możliwości bojowych, ponieważ Chińczycy utrzymują szczegóły w tajemnicy, ale wątpliwe jest, aby w ciągu dwóch dekad chiński przemysł całkowicie nadgonił osiągnięcia zachodnie w tym zakresie. Taki wniosek można wysnuć z ogólnego stanu chińskiego przemysłu zbrojeniowego, który rozwija się bardzo szybko, ale nadal pozostaje w tyle za światowymi liderami.

Chińska flota ma też za wroga geografię. W środku wybrzeża kraju leży wrogi Tajwan, który wymusza podział sił na część północną i południową. Północna stacjonująca w bazach nad Morzem Wschodniochińskim ma zamknięte wyjścia na ocean przez sojuszników USA, Koreę Południową i Japonię, która kontroluje łańcuch wysp Riukiu ciągnący się aż do Tajwanu. Flota Południowa z bazami nad Morzem Południowochińskim na ocean musi się przebijać przez Cieśninę Luzon pomiędzy Tajwanem a Filipinami, albo szereg mniejszych cieśnin na południu. Wszystkie państwa w tej okolicy są Chinom niechętne z powodu sporu o kontrolę nad szeregiem małych wysepek i raf na Morzu Południowochińskim.

Ci, którzy muszą się bać

Dwa niszczyciele i potężny radar. Pływająca tarcza antyrakietowa przy Korei

Amerykańska flota...
czytaj dalej »
Obecnie krótkoterminową ambicją chińskich admirałów jest stworzyć "flotę wód zielonych", czyli taką, która będzie w stanie kontrolować pobliskie morza. Chodzi zwłaszcza o Morze Południowochińskie, gdzie od lat trwa intensywny spór o wspomniane rafy i wysepki, wokół których prawdopodobnie znajdują się duże złoża surowców. Długoterminowym celem jest "flota wód niebieskich" czyli oceaniczna, która będzie w stanie na chronić szlaki żeglugowe do Zatoki Perskiej i Afryki, obecnie poważnie zagrożone przez Indie, które od dekad pozostają w napiętych stosunkach z Chinami.

Pierwszy cel jest w zaawansowanej fazie realizacji. Pozostające w sporze z Chinami o Morze Południowochińskie Wietnam, Malezja, Brunei, Filipiny i Tajwan pozostają w tyle za swoim potężnym sąsiadem, jeśli chodzi o siłę floty. Powoduje to zaniepokojenie władz tych państw i popycha je w objęcia USA, które starają się stworzyć regionalną koalicję, będącą przeciwwagą dla Chin.

Realizacja drugiego etapu, czyli wyjście na przestwór oceanów, jest w początkowej fazie realizacji. W Indiach poważne zaniepokojenie budzi budowa baz chińskiej floty na Wyspach Kokosowych (należą formalnie do Birmy, ale Chiny praktycznie je wykupiły), w Bangladeszu i Pakistanie. Za ich pomocą Chińczycy chcą otoczyć Indie i zapewnić punkty oparcia dla swojej floty wzdłuż strategicznego szlaku żeglugowego do Zatoki Perskiej.

Okręt US Navy wylądował na rafie przez złe mapy

Amerykanie będą...
czytaj dalej »
Natomiast w kierunku na wschód, czyli Pacyfik, Chińczycy na razie tylko ćwiczą. Chińska flota od kilku lat regularnie prowadzi demonstracyjne manewry i wysyła zespoły okrętów, które mijają łańcuch  wysp Riukiu i wychodzą na otwarty ocean. Przy okazji często dochodzi do spięć z japońską flotą.

Nowe mocarstwo nadchodzi

Niewątpliwie Chiny mają wielkie ambicje związane ze swoją flotą. Jej gwałtowna rozbudowa wyraźnie podkreśla chęć zostania pełnoprawnym mocarstwem globalnym. Dla USA jeszcze przez wiele dekad nie będzie to bezpośrednie zagrożenie, bowiem pomimo wielkich cięć w wydatkach na siły zbrojne (około biliona dolarów w dekadę) i problemów z stałym finansowaniem na przykład remontów głównych lotniskowców, US Navy deklasuje chińską flotę i bezsprzecznie jeszcze długo będzie hegemonem na oceanach.

Natomiast sąsiedzi Chin w Azji Południowej i Południowo-Wschodniej już teraz stają przed poważnym wyzwaniem, jaki stwarza morskie odrodzenie Państwa Środka. Nieuchronnie doprowadzi to do napięć w regionie i regionalnego wyścigu zbrojeń morskich. Poza Japonią żadne państwo nie będzie w nim jednak w stanie sprostać zasobnym Chinom, można się więc spodziewać prób zacieśniania związków z oceanicznym protektorem, czyli USA.

czwartek, 18 kwietnia 2013

NIE: Tusk na podsłuchu

Artykuł archiwalny z numeru 14/2013


Kogo obgadywali politycy podczas meczu Polska–Ukraina?

Postanowiliśmy dobrać się władzy do dupy. Ale jak to zrobić, skoro dupę tę chroni gruba moczochłonna pielucha?
Otóż, drodzy Państwo, istnieje na świecie wynalazek, za który należy się Nagroda Nobla we wszystkich kategoriach – kardioidalny mikrofon kierunkowy Yukon DSAS. Co za cholera siedzi w środku tego 40-centymetrowego urządzenia, diabli raczą wiedzieć, niemniej dzięki działaniu w zakresie częstotliwości 500-10000 Hz, czułości na częstotliwości 1000 Hz wynoszącym 20+5 mV/Pa i wzmocnieniu dźwięku do 66dB da się usłyszeć przez ten mikrofon pierdnięcie myszy z odległości 50 m. Firma Yukon, znana niegdyś z produkowania przyrządów optycznych i nasłuchowych na potrzeby wojska, po upadku Związku Radzieckiego przekształciła się w spółkę międzynarodową i udostępniła swe technologie na rynku cywilnym. Korzystają z niej służby specjalne wielu krajów, muzycy operowi, ornitolodzy chcący odróżnić trele lecącego pochwodzioba żółtodziobego od czarnodziobego… I my.

Historii naszych wycieczek za kulisy władzy nie będziemy opisywać, bo nie starczyłoby miejsca. Z ultraczułym mikrofonem siadaliśmy już i na trybunie sejmowej, i w sejmowych korytarzach, zwiedzaliśmy z nim knajpy i ministerstwa – za każdym razem z nagrań wychodziła jednak bezbarwna pulpa, której wielogodzinny odsłuch przynosił mizerne rezultaty. Lepiej było wypatrywać okazji do naprawdę ładnego strzału. Taka nadarzyła się 22 marca podczas niesławnego meczu piłkarskiego Polska–Ukraina.

Od czasów upadku kariery Zbigniewa Chlebowskiego i jego słynnych pokątnych hazardowych rozmów na cmentarzach, trudno być pewnym, komu i gdzie przyjdzie ochota na podsłuchiwanie władzy. Ostatnim miejscem, na którym poważny polityk spodziewałby się chyba obecności wścibskiego mikrofonu jest dokładnie przeczesana przez BOR, odgrodzona od plebsu barierkami i rzędami krzeseł trybuna VIP na liczącym 55 tys. gardeł Stadionie Narodowym.

Udaliśmy się nań za ciężkie pieniądze – kupiony od koników za prawie 600 zł bilet do sektora G37 (tuż nad lożą VIP) przygarnął red. Jaruga, a sektora D20 (340 zł, tuż obok loży VIP) red. Marszał. Z przepustkami dla mediów, które mogliśmy załatwić, nie dostalibyśmy się tak blisko władzy, ale za to nie mielibyśmy problemów z wniesieniem sprzętu. Kontrola licznych ochroniarzy była nieprzyjemna, ale na szczęście niezbyt dokładna – na wydarzenia tego typu nie można wnosić urządzeń rejestrujących dźwięk i obraz, ale nam udało się przemycić sprzęt (w tym podręczny wzmacniacz, przedwzmacniacz, dyktafon i reduktor szumów) w butach typu śniegowce, w których red. Marszał wyglądał jak nastolatka, a red. Jaruga jak transseksualista, który rozmyślił się zaraz po operacji zmiany płci.
Ciekawe urządzenia pospinane kablami wzbudzały szerokie zainteresowanie pijanej publiczności i puszczonych samopas bachorów, ale na szczęście nie stadionowych stewardów i chodzących dwójkami patroli policji.
Gdy już odegrano Mazurka Dąbrowskiego, gawiedź posadziła dupy, a sędzia zagwizdał i 22 facetów zaczęło się pocić, podzieliliśmy łupy w stadionowej windzie. Pierwszy dostępu do licznie zgromadzonych gwiazd spróbował Jaruga.
Loża prezydencka, w której zasiadł Bronisław Komorowski z Wiktorem Janukowyczem i nieco na krzywy ryj prezydent Węgier Janos Ader, była niestety poza zasięgiem pracy urządzenia. Mimo najszczerszych chęci nie dało się nagrać ich reakcji na dwie szybko stracone przez Polaków bramki. Było to szczególnie intrygujące, bo gdy cały stadion krzyczał kurwa! i ja pierdolę!, Komorowski posługiwać się musiał dobrą miną do dramatycznej gry.
Po lewej stronie od loży prezydenckiej, w sektorze V01 zgromadzili się nie mniej ważni goście: Donald Tusk, Grzegorz Schetyna, Aleksander Kwaśniewski z żoną, Lech Wałęsa, Bogdan Borusewicz, Jerzy Buzek, a także byli piłkarze i obecni działacze PZPN: Zbigniew Boniek, Roman Kosecki (poseł PO) oraz Marek Koźmiński.
Dostęp do nich od strony Marszała był wręcz wymarzony. Funkcjonariusze BOR tracili czujność, wgapiając się w sytuację na boisku, a jeśli już się rozglądali, to w górę, czy aby nikt nie planuje zrzucić worka kartofli na piękny umysł premiera.
Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, dobrze wycelowany mikrofon kardioidalny doskonale sprawdził się w warunkach stadionowych. Bez przeszkód docierały do niego dźwięki oddalone o ok. 20 m (trzeba zaznaczyć, że na trybunach VIP-ów jest dużo ciszej niż na pozostałych), a jego immanentną cechą jest niemal całkowite odcinanie nawet najgłośniejszych dźwięków dochodzących pod kątem 90 stopni z boku oraz z tyłu).
W ciągu 20 minut pierwszej oraz 45 minut drugiej połowy udało nam się zarejestrować następujące dialogi. Ich ocenę pozostawiamy Czytelnikom.

Po ok. 35 minutach pierwszej połowy LECH WAŁĘSA znika na zapleczu loży. GRZEGORZ SCHETYNA rozmawia z DONALDEM TUSKIEM:
S: - Ale czapkę przyodział. I wciąż z tym tabletem. W szpitalu nago zdjęcia, klata w Miami, jakieś małpie cyrki…
T: - Technologia nie dla każdego. Jak ta z Poznania od teatru, y… no, chuja papieża…
S: - No, wrąbała się po uszy. Posuną ją, nie ma siły.
T: - Tym bardziej, że on nie aż taki chuj. Na moje kapował, ale teraz czyszczą.
S: - Czyszczą. A Lecha z gejami za murem powinni posadzić na trybunie.
T: - To by przeskoczył (śmiech).
S: - A potem zakaz stadionowy…
T: - I co on, bidul, będzie robił? Żonkę męczyć, bo już dosyć Ameryki.

Operator telewizyjny pokazuje DONALDA TUSKA na stadionowym telebimie. Kibice zaczynają gwizdać. Ponownie GRZEGORZ SCHETYNA zwraca się do Tuska.
S: - Gwizdajcie, debile, gwizdajcie…
T: - Cicho, mogą nas jeszcze pokazywać. Tamto (stadionowy telebim – przyp. red.) niekoniecznie gra, co w telewizji…
S: - To po cholerę kamerzysta prowokuje?
T: - A co, ma mecz pokazywać? (śmiech). A debile swoją drogą (śmiech). Kanclerzem Niemiec bym był. Po nogach by całowali. A i w piłkę lepiej.

ROMAN KOSECKI (wiceprezes PZPN i poseł PO) do GRZEGORZA SCHETYNY o ZBIGNIEWIE BOŃKU, prezesie PZPN.
K: - O, rudy idzie… Kurwa, nie dość że rudy, to jeszcze jakiś dzisiaj rozczochrany.
S: - Ale przy Lato to on jest królowa brytyjska.
K: - Ja tam Lato lubiłem. W interesach zawsze się wywiązywał.
S: - Solidny, mówisz?
K: - Jego robota to Euro. Muchowa tylko do zdjęć, minki robić. Ale on niemedialny był. To go…
S: - Ale co nabrał, to nikt mu nie zabierze. Daj, Boże, każdemu takie. Daj, Boże.

DONALD TUSK do ROMANA KOSECKIEGO, którego syn Jakub wszedł na boisko w drugiej połowie.
T: - E, widzę synek po tatusiu odziedziczył. Zapieprza jak chiński skuterek.
K: - Ja w jego wieku byłem młodszy (śmiech).
T: - Widział… (niewyraźny fragment). Ale się nie podniesiemy. 3:1 i będzie koniec. Albo czwartą wbiją. Zero grania…
(Do Tuska podchodzi asystent, wręcza mu telefon. Tusk znika w kuluarach. Po kilku minutach wraca do Koseckiego).
T: - Związane ręce mam. Grzesiu będzie startował, obiecuje, pogra, we mnie nie uderzy.
K: - Się rozumie.
T: - Bo jak walnie, to i jemu się po łbie dostanie. Nie mogę, wiesz, teatrzyk musi odegrany zostać.
K: - A ty czemu kwitów nie każesz wyciągnąć?
T: - Ostatni do tego jestem. Od napierdalania to bokserzy są. Zresztą atmosfery nie ma, nastroju, rozumiesz…
K: - Bo na ciebie nic nie ma. Zresztą spokojny jesteś.
T: - Nie ma, nie ma… Każdy swoje za kołnierzem ma. Ale za długo siedzę, żeby z byle kijkiem wyskakiwać.
K: - I słusznie. Na spokojnie jedziemy, na spokoju.

BOGDAN BORUSEWICZ do MARKA KOŹMIŃSKIEGO, wiceprezesa ds. zagranicznych PZPN, chwilę po akcji niewykorzystanej przez Ludovica Obraniaka, spolszczonego Francuza.
B: - Matko Boska…
K: – Pan się cieszy, że w piłkę trafił (śmiech).
B: – A, to ten Francuzik… W białym mu dobrze (śmiech).
K: – Ale nie w formie zupełnie.
B: – Dobrze, że żabojad z boiska do okopu nie ucieka (śmiech).

JOLANTA KWAŚNIEWSKA, mijając się w przejściu z LECHEM WAŁĘSĄ.
K: – A skąd pan takie ciepłe dostał (Wałęsa trzymał w ręku kubek z gorącym napojem – przyp. red.)?
W: – A tam dają, za szkłem.
K: – Ziąb okrutny.
W: - Przynajmniej piciu przynoszą, a tam (w zwykłych sektorach – przyp. red.) stój pani w kolejce jak do czyśćca.
K: – (Śmiech) Niech pan koniecznie ucałuje ode mnie małżonkę.
W: – A pani męża. Godzinę już siedzi, rękę podał, ale słowem się nie odezwie.

ALEKSANDER KWAŚNIEWSKI do DONALDA TUSKA i GRZEGORZA SCHETYNY tuż przed końcowym gwizdkiem.
K: - Dziękujemy, gra marna, cięgi zbieramy, ale miło było.
S: – Od Ukraińców dostać, straszny wstyd.
T: – Przy takim kopaniu to o San Marino się boję.
S: – Chociaż ty to Ukrainę miło wspominasz.
K: – Głódź był moim actimelkiem (śmiech).
T: – Widzimy się jak umówione.
K: – Jak zwykle. Dzięki!
(Chwilę po odejściu Kwaśniewskiego).
T: – Patrz go, jaki chujek opalony.
S: – Ale Jola zmarzła. Cienki kożuszek taki.
Zabezpieczając się przed ewentualnymi zarzutami natury prawnej, informujemy, iż wszystkie rozmowy zostały przez nas zarejestrowane i będą zrozumiałe nawet dla głuchoniemych biegłych. Co zaś się tyczy zarzutów natury etycznej – powyższe rozmowy, choć miały charakter prywatny, padły w miejscu publicznym. A że je usłyszeliśmy dzięki wyjątkowo czułym uszom, cóż… Nieetyczne to było wypuszczanie Kwaśniewskiej na mecz w cienkim kożuszku!

MICHAŁ MARSZAŁ

ROBERT JARUGA

sobota, 13 kwietnia 2013

Ma 9 lat, a już spotykał się z papieżem i prezydentami. Oto Kola Łukaszenko


Andrzej Poczobut
 
06.04.2013 , aktualizacja: 07.04.2013 21:45
A A A Drukuj
Aleksandr Łukaszenko ze swoim synem Nikołajem i Hugo Chavezem

Aleksandr Łukaszenko ze swoim synem Nikołajem i Hugo Chavezem (Fot. Ariana Cubillos AP)

Lubi broń i wojskowy uniform, więc od prezydenta Rosji dostał wykonany ze złota bojowy pistolet. Ubrany w wojskowy mundurek, przyjmuje defilady, uczestniczy nawet w oficjalnych spotkaniach na najwyższym szczeblu. To Kola Łukaszenko, syn Aleksandra. Jak wygląda jego życie?
Z Grodna pisze Andrzej Poczobut

Choć ma zaledwie dziewięć lat, niezależny tygodnik "Nasza Niwa" umieścił go na 43. miejscu listy stu najbardziej wpływowych Białorusinów. Przed głową Cerkwi prawosławnej metropolitą Fiłaretem, zastępcą szefa administracji prezydenta i wszystkimi opozycyjnymi politykami.

Kola miał już audiencje u papieża Benedykta XVI, spotykał się z Hugo Chavezem, Raulem Castro, prezydentami Rosji, Ukrainy czy Armenii. Lubi broń i wojskowy uniform, więc od prezydenta Rosji dostał wykonany ze złota bojowy pistolet. A ponieważ prezydent Aleksander Łukaszenka niemal wszędzie pojawia się z najmłodszym synem, prócz tradycyjnego przydomka "Baćka" (po białorusku "ojciec") zyskał drugi - "Tata Koli".

Królewicz na scenie

W kwietniu 2008 r. Łukaszenka niespodziewanie pojawił się publicznie w towarzystwie maleńkiego chłopczyka. Razem pracowali na budowie wielkiej hali sportowej, mieszając i wylewając beton. Nazajutrz zdjęcie prezydenta i dziecka obiegło czołówki wszystkich państwowych gazet.

Kim jest ten chłopczyk? - głowili się dziennikarze. Odpowiedzi nie było. - Nie chcę snuć domysłów, nie wiem też, w jaki sposób chłopczyk trafił na czyn społeczny. Ale dobrze popracował z Aleksandrem Grigorijewiczem, zrobiliśmy im zdjęcie i umieściliśmy na swoim portalu - oznajmił Paweł Lohki, sekretarz prasowy Łukaszenki.

Tożsamość chłopca szybko przestała być tajemnicą. Kilka dni później w telewizyjnym reportażu można było zobaczyć, że chłopczyk zwraca się do prezydenta "tata". W ten sposób Białorusini dowiedzieli się, że ich przywódca ma nie dwóch, a trzech synów. Najmłodszy, Kola, urodził się w 2004 r. Jego matką jest Iryna Abelskaja, przez wiele lat osobista lekarka Łukaszenki.

Dlaczego dopiero w 2008 r. Kola został pokazany Białorusinom? W tym czasie prezydent podpisał umowę ze znanym brytyjskim fachowcem od PR, lordem Timothym Bellem, który miał zadbać o polepszenie wizerunku Białorusi na Zachodzie. Uważa się, że publiczne eksponowanie maleńkiego syna to był właśnie pomysł Bella na ocieplenie wizerunku polityka nazywanego "ostatnim dyktatorem Europy".

Sam Łukaszenka to dementował: - To nie jest żadna piarowa kampania. Co, jestem jedynym prezydentem, który ma dzieci? Tak, Kola stał się częścią polityki. Taki jest jego los, bo urodził się u ojca-prezydenta.

Tylko z ojcem

Od momentu pierwszego publicznego pojawienia się, Kola stale towarzyszy ojcu. Ubrany w wojskowy mundurek, przyjmuje defilady - salutują mu nie tylko żołnierze, ale nawet białoruscy generałowie. Często wizytuje razem z ojcem zakłady pracy, spotyka się z weteranami II wojny światowej czy odwiedza imprezy kulturalne. - Jeżeli dowie się z telewizji, że gdzieś byłem, a jego ze sobą nie zabrałem, to robi mi awanturę - skarżył się Łukaszenka.

Być może to sprawiło, że razem z tatą Kola uczestniczy nawet w oficjalnych spotkaniach na najwyższym szczeblu. W 2009 r. w trakcie pertraktacji z prezydentem Armenii Serżem Sarkisjanem Kola siedział na kolanach Łukaszenki i kładł mu głowę na ramię. To był debiut chłopca podczas międzynarodowych negocjacji, a dziecko czuło się niepewnie i milczało.

Kilka miesięcy później, w trakcie rozmów z Wiktorem Juszczenką, Kola nie miał już tremy i zdecydowanie popędzał ojca, by ten kończył spotkanie z prezydentem Ukrainy. - Tato, długo jeszcze? - zwracał się do Łukaszenki na oczach zdumionych Ukraińców. - Histerię mi urządził: "Weź mnie na kolana, przecież jesteś moim tatą". I co tu powiesz, przecież dookoła dziennikarze - tłumaczył się później prezydent Białorusi.

W trakcie wizyty w Watykanie w 2010 r. chłopca zainteresowała szwajcarska gwardia papieża, którą Kola określił mianem klaunów. - Jacy to żołnierze... Przecież nie mają naramienników - mówił. - Cały szereg przed nim stał na baczność. Kola szybko porządek tam zaprowadził - chwalił się prezydent Białorusi.

Już w przedszkolu Kola demonstrował swój charakter. Łukaszenka mówił, że syn nie chce - tak jak inne dzieci - kłaść się po obiedzie spać i idzie od razu do dyrektorki, by ta pozwoliła mu w tym czasie bawić się. Oczywiście, natychmiast dostawał pozwolenie.

Dwa lata temu Kola poszedł do szkoły, ale teraz podobno uczy się w domu. Dlaczego podjęta została taka decyzja, nie wiadomo. - Ma ciężki charakter, jak jego ojciec - wyznał szczerze Łukaszenka.

Chłopca nigdy nie widziano z matką. Rosyjska prasa spekulowała, że Łukaszenka nie pozwala Irynie Abelskiej widywać syna. Sam prezydent nigdy nie wypowiadał się na ten temat.

Chce do specnazu

59-letni dziś Łukaszenka kilkakrotnie mówił, że widzi w Koli swego następcę i że przyjdzie dzień, kiedy chłopiec zostanie prezydentem Białorusi. Później dementował te słowa. Według niego cała historia z Kolą-następcą miała zostać zmyślona przez opozycję. - Chcieli nastraszyć ludzi, że Łukaszenka tyle lat jest już u władzy, a tu zamierza rządzić do czasu, dopóki syn nie wyrośnie - mówił prezydent, który został głową białoruskiego państwa w 1994 r. Potem zmienił konstytucję, likwidując przepis ograniczenia kadencji prezydenta do dwóch.

Niechęć Białorusinów do rządzącego już 19 lat Łukaszenki jest dziś po części przerzucana na Kolę. W internecie często wypominają chłopcu, że urodził się poza związkiem małżeńskim, do tego regularnie kolportowane są przeróżne plotki na jego temat. Według nich chłopczyk a to miał pogryźć stewardesę, a to opluć milicjanta. Ma to pokazać, że Koli wszystko wolno.

- W mojej ocenie społeczeństwo negatywnie reaguje na osobę Koli, bo jego obecność w trakcie oficjalnych spotkań jest ewidentnie nie na miejscu. To tak jakby dyrektor firmy zabierał na ważne spotkania dzieci i pozwalał im bawić się obok, a sam prowadził pertraktacje - uważa medioznawca Aleś Ancipienka.

Niechęć Białorusinów do Koli powoduje, że Łukaszenka już dziś martwi się o los syna. - Dziś wszyscy są dobrzy, ładne piosenki o tobie śpiewają, a później będą się z kijami na ciebie rzucać - mówił prezydent podczas jednej z konferencji prasowych, odnosząc się do sytuacji, gdyby stracił władzę. - Jedynie, czego chcę, to żeby nie znęcano się nad mymi dziećmi, zwłaszcza nad maleńkim. Żeby mogli spokojnie żyć i pracować, by nie wypominano im ojca.

Jaka będzie przyszłość Koli, dziś nie sposób przewidzieć. Starsi synowie Łukaszenki są urzędnikami państwowymi. Wiktor jest doradcą prezydenta ds. bezpieczeństwa i nadzoruje działalność wszystkich resortów siłowych, a Dzmitryj jest szefem prezydenckiego klubu sportowego.

Sam Kola w krótkim wywiadzie dla jednej z łotewskich stacji telewizyjnych powiedział, że chce zostać żołnierzem specnazu, by bronić swojej ojczyzny.


Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75477,13688017,Ma_9_lat__a_juz_spotykal_sie_z_papiezem_i_prezydentami_.html#Cuk#ixzz2QLLTBmXV