sobota, 20 kwietnia 2013
Raport ministra Sienkiewicza ws. memorandum gazowego
Przeznaczeni.pl. Randki po bożemu

przeznaczeni.pl (Rys. Marta Sławińska)
Można bardziej powściągliwie: "Interesuje mnie wolny układ. Mam ochotę poznać kogoś, z kim będę mogła wyjść na kolację, do kina, zrobić rundę po klubach albo najzwyczajniej w świecie napić się wina w domowym zaciszu" (Guerlain na Sympatia.pl).
Można romantycznie: "Szukam mężczyzny 30-40 lat, który potrafi pokochać, szanować kobietę i wspierać ją w trudnych decyzjach. Mężczyzny, do którego mogłabym odejść od męża" (Pyzia na Swatka.pl).
Ale są też Polacy, którzy chcą to robić po bożemu: "Szukam wiernego towarzysza życia, z którym mogłabym połączyć się węzłami sakramentalnej łaski oraz budować szczęście życia rodzinnego na zasadach Ewangelii" (Ewelina).
Po bożemu robi się to w portalu Przeznaczeni.pl, czyli liczącej 333 tysiące osób "społeczności singli żyjących według wartości chrześcijańskich". Ponad 6 tysiącom z nich udało się już połączyć w pary. Urodzili prawie 2 tysiące dzieci.
- Na inne serwisy randkowe nie zaglądam, bo ludzie tam szukają głównie przelotnych znajomości, opartych na fizyczności, nie na Bogu - twierdzi Dorota, 23-letnia Przeznaczona z Warszawy. - Dziś już niezwykle trudno spotkać osoby żyjące wiarą. Można to jeszcze zrobić we wspólnotach duszpasterskich albo w portalach typu Przeznaczeni.
Jak to, w katolickim kraju jest problem ze znalezieniem "osób żyjących wiarą"?
Zapytałem Przeznaczonych z kilku dużych miast Polski, jakie wartości ich łączą i czy rzeczywiście w realnym świecie trudno się im spotkać.
Najczęściej trafiali się informatycy
Na zdjęciu Marta jest zmęczona i zaniedbana. Ma 26 lat, ale wygląda na kilka więcej. Opisuje siebie jakby od niechcenia: Kraków, 173 cm wzrostu, budowa ciała normalna.
W realu jest znacznie bardziej zmysłowa, niż widzą Przeznaczeni. Bawełniana sukienka uwydatnia jej smukłą figurę, a staranny makijaż dodaje temperamentu.
- To zdjęcie zrobiła mi koleżanka po całym dniu chodzenia po Tatrach - śmieje się Marta. - Celowo wrzuciłam je na profil, bo mój wygląd nie powinien odwracać uwagi od tego, co mam w rubryce "wartości". Wystarczy, że w realu przyciągam tylko napaleńców, którzy w nic nie wierzą.
W rubryce "wartości" napisała:
Stosunek do antykoncepcji: uznaję tylko naturalne metody planowania rodziny;
Stosunek do współżycia przedmałżeńskiego: nie uznaję;
Stosunek do rozwodu: nie uznaję;
Uczestniczę we mszy: w każdą niedzielę i czasami w tygodniu.
- Może to zdjęcie nie jest najładniejsze, ale na powodzenie nie narzekam - kontynuuje. - W ciągu ostatniego roku odezwało się do mnie ośmiu Przeznaczonych. Najpierw każdego z nich prześwietlam. Sprawdzam na jego profilu, czy jest katolikiem i czy wyznaje takie same wartości jak ja. Jeśli nie, odpada. Bo nie szukam przelotnej znajomości, tylko mężczyzny na całe życie. Muszę wiedzieć, czy pasujemy do siebie. Jeśli dopuszczałby współżycie przed ślubem, trudno byłoby nam wspierać się w postanowieniu trwania w czystości. Jeśli później chciałby korzystać z antykoncepcji, znaczyłoby, że nie umie zawierzyć się Bogu. Jeśli nie chodziłby regularnie na mszę, nie mógłby dawać dobrego przykładu naszym dzieciom. Jeśli nie miałby nic przeciwko rozwodom, czułabym niepokój, że nasz związek jest tymczasowy.
Spośród ośmiu Przeznaczonych, którzy w ostatnim roku odezwali się do Marty, sześciu przeszło przez pierwszy etap selekcji. W drugim testowała ich cierpliwość, przez kilka tygodni wymieniając z nimi maile. Pytała, czym się zajmują (najczęściej trafiają jej się informatycy), jakie poza pracą mają zainteresowania (na majsterkowanie reaguje rozpaczą, na kino i sporty ekstremalne - znudzeniem, dopiero literatura ją ożywia) i co w ich życiu się dzieje (opisywanie codzienności najgorzej wychodzi rzekomym miłośnikom książek).
- O wierze na randce? |
Przeznaczony, przed którym Marta podskoczyła z radości, może i był w Lednicy osiem lat temu, ale teraz już nawet nie potrafi powiedzieć, o czym było kazanie na ostatniej mszy (dziewczyna to sprawdziła). Drugi mężczyzna, z którym umówiła się na randkę, podobno pięknie opowiadał o swoim nawróceniu na katolicyzm, ale później zanudził ją wykładami o marketingu, którym się zajmował.
Z facetami poznawanymi w realu ciągle bez zmian: prawią komplementy, ale w nic nie wierzą. - Wpracy i na imprezach spotykam wielu takich - przyznaje. - Ale nie mam co do nich złudzeń. Mówię im prosto w twarz: jestem katoliczką, nie uznaję tego i tego. Niektórzy reagują jak większość mężczyzn na lesbijki: mają nadzieję, że da się mnie nawrócić. Reszta powtarza: "Ale żartujesz, prawda?". Gdy wreszcie dochodzi do nich ta okrutna prawda, zmywają się.
Jeszcze żaden z poznanych w realu mężczyzn nie sprawił, że Marta krzyknęła: "Boże, Tyś mi go zesłał!".
Chwile samotności
Zapytałem Przeznaczonych, czy z powodu swojej wiary czuli się kiedyś samotnie.
Edyta z Wrocławia: - Zawsze, gdy przechodziłam z chłopakiem koło kościoła. Nie rozumiem, co widział zabawnego w tym, że wyciągałam rękę z płaszcza i robiłam znak krzyża. Przecież nie jestem moherem, lubię poszaleć na imprezie, mam lajtowy stosunek do seksu i antykoncepcji. Czasem tylko potrzebuje się pomodlić. A on z tego się brechtał! Na szczęście go rzuciłam i już nie czuję się samotna.
Ewa z Gdańska: - Gdy przeprowadziłam się do mieszkania studenckiego. Miałam współlokatora, który strasznie mi się podobał. Ale moje nadzieje prysły, gdy zaczął warczeć, żebym mu nie robiła z przedpokoju kościoła. A ja przecież tylko drewnianego Chrystusika powiesiłam na ścianie. Żeby poczuć się jak u siebie.
Anna z Warszawy: - Gdy siedzieliśmy w knajpie z chłopakiem i jego znajomymi. Ciągle wtedy słyszałam, że księża to pasibrzuchy i pedofile. Myślałam: "Jacy księża? Ten, który mnie przekonał, żebym nie siedziała całe życie za ladą w sklepie, tylko poszła na studia? A może ten, który co roku dorzucał się mojej mamie do węgla, bo nie radziła sobie finansowo, gdy byłam mała?". Tak myślałam, ale nic nie mówiłam, bo nie chciałam wyjść na aspołeczną. Niedawno rozstałam się z chłopakiem i zmieniłam towarzystwo.
Agnieszka z Warszawy: - Gdy zaczęłam pracę. Wcześniej poznawałam wielu chłopaków w duszpasterstwie akademickim i jakoś zawsze nadawaliśmy na wspólnych falach. Teraz całymi dniami siedzę w wielkim biurowcu i mam wrażenie, że wszyscy tu zawierają znajomości "tylko na jedną noc". Nie wchodzę w to, bo jestem katoliczką.
Marta z Krakowa: - Gdy mój brat opowiadał, że dziewczyna wyśmiała go w sytuacji intymnej. Zdjął wtedy krzyżyk, pocałował go i odłożył na półkę. Skoro już grzeszył, nie chciał tego robić z Panem Jezusem na szyi. Ale teraz ta dziewczyna to już przeszłość.
Bezpieczna oaza
Sławek ma 28 lat i jest założycielem ogólnopolskiego portalu internetowego. Pomimo że jego firma się rozwija, na swoim profilu na Przeznaczonych napisał:
Praca dla mnie to: jedynie środek do realizacji życiowych celów;
Cel życiowy: własna rodzina, dom, kochająca żona u boku i gromadka dzieci (gromadka to tyle, ile będę w stanie ogarnąć; dużo dzieci to dużo miłości).
- Wiem, że wielu moich rówieśników stawia na karierę, ale ja nie chcę - mówi. - Co mi po sukcesie, gdy obudzę się koło czterdziestki z poczuciem samotności. Chcę być szczęśliwy. A tego nie da mipraca, tylko dom i rodzina.
Sławek próbował wyjść poza "bezpieczną oazę". Jednak na randkach z dziewczynami poznanymi w realu miał opory, by mówić o swojej wierze. Gdy już się przełamywał, zrażał do siebie kobiety. - Kiedyś taka jedna chciała ze mnie zadrwić i złożyła mi jednoznaczną propozycję - robi pauzę. - No mówiąc krótko: chodziło o seks. Wiedziała, że mam zasady i muszę jej odmówić.
- Podziękowałem i dodałem, że zamiast do łóżka mogę z nią pójść do kościoła.
Na spotkaniach Przeznaczonych zaproszenie na mszę nie brzmi jak groźba. Jest jedną z metod poznawania drugiej osoby. Próbując wybadać, czy kandydatka na żonę jest praktykującą katoliczką, Sławek pod koniec randki patrzy na zegarek i mówi: "Dzisiaj jeszcze nie byłem w kościele, a zaraz się zacznie ostatnia msza, może masz ochotę pójść ze mną". Jeśli kobieta się zgadza, idą razem do kościoła, a on może obserwować, czy stoi tam znudzona, czy modli się razem z innymi.
- Nie umiałbyś założyć rodziny z ateistką?
- Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to obawa, że byłaby mi niewierna. Wiem, że niewierząca nie musi oznaczać niewiernej, ale nic nie poradzę, takie mam skojarzenie. Poza tym nie wiem, czy byłbym w stanie nawiązać głębszy kontakt z kobietą, która nie podzielałaby moich wartości. W takim związku pewnie daleko bym nie zajechał. Byłby problem, czy ochrzcić dzieci, posłać je do komunii i wychowywać w wierze. A dla mnie to jest ważne.
Sławek poznał około 20 Przeznaczonych. Z jedną stworzył związek, ale po dwóch latach się rozstali. Poróżniły ich charaktery, nie podejście do wiary.
Nie chcę być "seksi"
Gdy pytam Michała z Krakowa, jakiej partnerki szuka, dostaję ostrą reprymendę: "Mężczyzna może szukać narzeczonej albo żony. Partnerka to kobieta na jedną noc. Tego słowa używają osoby, które nie szanują kobiet albo są gejami (patrz: związki partnerskie)".
Twarz Marty z Krakowa nagle się wykrzywia, kiedy dociekam, czy jej idealny kandydat na męża może dopuszczać myśl o seksie przed ślubem. I zaraz wyjaśnia: "Seks to brzydkie słowo. Wolę współżycie albo miłość przedmałżeńską".
Agnieszka z Warszawy nie opowiada o swojej wierze, tylko "daje świadectwo". Nie mówi: "Mam nadzieję, że znajdę interesującego mężczyznę", ale: "W tej sprawie zawierzam się Bogu".
Na Przeznaczonych w dziale "edukacja seksualna" dziewictwo jest nazywane "czystością przedmałżeńską", a noc poślubna - "wejściem w misterium miłości".
Czy taki język nie utrudnia Przeznaczonym poznawania ludzi w realu?
Michał: - To język osób, dla których ważne są katolickie wartości. Jak ktoś go nie rozumie albo nie szanuje, to o czym mam z nim rozmawiać? O pogodzie?
Marta: - Zdarza się, że ktoś mnie przedrzeźnia. Ale wolę wyjść przed znajomymi na cnotliwą dewotkę, niż zdradzić swoje zasady. Przecież słowo "seks" uprzedmiotawia ludzi i służy do sprzedawania ich jako towaru. Jeśli coś jest "seksi", rozchodzi się jak ciepłe bułeczki. Ja nie chcę być "seksi".
Agnieszka: - To jest przykre, że Polakowi z Polakiem coraz trudniej się dogadać. Przecież większość z nas wyszła z katolickich domów. Dlaczego niektórzy nagle zaczęli udawać, że nie pamiętają języka z dzieciństwa?
Drugie mieszkanie od Boga
Na swoich profilach w rubryce "autorytety" Przeznaczeni wpisują ojca Kolbego, Jana Pawła II albo świętą Faustynę. Dorota, 23-letnia studentka z Warszawy, postawiła sobie poprzeczkę najwyżej. Na autorytet wybrała samego Boga.
Stało się to wtedy, gdy odkryła, że Bóg mówi i może jej doradzać w codziennych sprawach. Jego głos nauczyła się czytać i analizować w grupie biblijnej. Odtąd zawsze, gdy ma jakiś dylemat, sięga po Pismo Święte i szuka w nim podpowiedzi, jak powinna się zachować. - Tak było, gdy zaczęły mnie przygniatać sesje na studiach - wspomina. - Jak zaliczyć dziewięć egzaminów! Ściągać? Pan Bóg mi powiedział, żeby tego nie robić. Poszłam za Jego radą i teraz mi to wynagradza. Niesamowite, że ciągle dostaję pytania, na które znam odpowiedzi! Na egzaminy chodzę spokojna, bo wiem, że On mnie prowadzi. Zresztą na każdym kroku widzę Jego pomoc. Ostatnio szukałam taniego mieszkania i katolicka organizacja studentów, do której należę, podsunęła mi fajne lokum. Właściciel spuścił z czynszu 300 złotych. To już drugie mieszkanie, które dostałam od Boga! Od kiedy Mu zaufałam, jestem szczęśliwa.
Mężczyźni, którzy śmieją się z wiary albo tylko udają, że jest dla nich ważna, wiele razy rozczarowali Dorotę. Dlatego założyła konto na Przeznaczonych. - Ale chłopaków stamtąd też trzeba weryfikować - podkreśla. - Nastawiają się na spotkanie jeden na jeden, przy kawie, a wtedy trudno ich poznać. Bo jak powiedzą, że chodzą do kościoła, to przecież jeszcze nic nie znaczy. Dlatego zapraszam ich do swojej wspólnoty. Wtedy widzę, jak na nią reagują, jak rozmawiają o wierze i jak się tam czują.
- Wolę poczekać - zapewnia. - Jestem przekonana, że Pan Bóg ma wobec mnie jakiś plan. Wie, co dla mnie dobre. Dzięki temu jestem spokojna i wierzę, że moje życie ma sens. Nie umiałabym z tego zrezygnować dla mężczyzny, który jest przystojny, ale nie umie zaufać Panu Bogu. Dla mnie wygląd przyszłego męża ma drugorzędne znaczenie.
Lepiej nie kusić losu
Jedną z przyczyn, dla których Przeznaczeni nie chcą się wiązać z niekatolikami, jest lęk przed utratą wiary.
Sławek z Krakowa: - Znam parę, w której dziewczyna była wierząca i praktykująca, a gość okazał się totalnie antykościelny. Z biegiem czasu tak na nią wpłynął, że przestała chodzić na msze. Ja się tego boję. Chciałbym, żeby kobieta wspierała mnie w wierze. Żebyśmy razem motywowali się do pójścia w niedzielę na mszę i przestrzegania piątkowego postu. Tak długo, jak by się to udawało, miałbym poczucie bezpieczeństwa. Z tego samego względu byłoby najlepiej, gdybyśmy oboje nie uznawali antykoncepcji i współżycia przedmałżeńskiego.
Dorota z Warszawy: - Czasem mężczyźni pytają, jakiego męża szukam. Odpowiadam, że takiego, u którego byłabym dopiero na drugim miejscu. Na pierwszym powinien być Pan Bóg. Tylko wtedy mąż mógłby mnie wspierać w wierze. Poznałam wiele małżeństw, dla których Pan Bóg jest najważniejszy. To niesamowite, jak oni świetnie się dogadują i ile czasu znajdują na czytanie Pisma Świętego! Widziałam też związki, w których mężowi udało się odciągnąć żonę od wiary. Ale to było możliwe tylko dlatego, że na pierwszym miejscu stawiali siebie, nie Pana Boga.
Marta z Krakowa: - Nie ma takich zasad, których kobieta nie wyrzekłaby się dla miłości. Widzę to po swojej mamie. Jednego dnia nie zmówiła pacierza, bo ojciec śmiał się, że taka stara, a w Anioła Stróża jeszcze wierzy. Drugiego poszła z nim na imprezę w Wielki Post, bo przekonał ją, że przez takie grzechy nie trafi do piekła. Trzeciego opuściła mszę, bo zaczął nazywać ją dewotą. Dalej już jakoś samo poleciało i teraz mama nie praktykuje. Dlatego lepiej nie kusić losu i wybrać sobie odpowiedniego męża.
Spotkanie pod chórem
Do mieszkania Tomasza, studenta z Wrocławia, przychodziło wiele dziewczyn.
Joannę wyprosił, gdy na widok jego biblioteczki z książkami o Janie Pawle II i ojcu Pio westchnęła: "Jezus, ale ciemnogród!".
Karolina sama wyszła, gdy zaczął ją całować. Chciała mu zdjąć koszulkę, ale usłyszała coś o życiu w czystości. Nie zrozumiała. Poczuła się odepchnięta.
Ania, zanim trzasnęła drzwiami, zwyzywała go od księży i krzyknęła, że nie ma ochoty słuchać kazań. Wcześniej przyznała się, że chce kupić pracę magisterską.
Kasia została i powiedziała: "Zabierz mnie do Boga".
Trzy pierwsze poznał na uczelni, a do Kasi odezwał się na Przeznaczonych. Napisał: "Na mszach stoję pod świętym Pawłem, a pewna dziewczyna pod chórem. Czy to Ty?".
Kasia: - Zaciekawił mnie, ale nie odpisałam. Poczekałam do następnej niedzieli. Po wejściu do kościoła minęłam miejsce, w którym zwykle stałam, i usiadłam w ławce. Zerknęłam w stronę świętego Pawła i zobaczyłam przystojnego chłopaka. Ale to była msza i nie wypadało mi o nim myśleć.
Wieczorem Tomasz wysłał kolejną wiadomość: "Dzisiaj byłaś pod jedenastą stacją drogi krzyżowej. Wiem na pewno, że to Ty".
Kasia: - Przez następny tydzień wymienialiśmy się mailami. Boże, jak mi serce waliło, gdy je czytałam. Okazało się, że jesteśmy tacy sami: uwielbiamy chodzić po górach, słuchać Stinga, oglądać Kieślowskiego i marzymy o podróży po Ameryce Południowej.
W następną niedzielę stanęli już razem pod chórem. Byli tak blisko siebie, że po mszy nie pamiętali ani jednego słowa z kazania. Pierwszy raz w życiu.
Ale zanim Tomasz zaprosił Kasię do swojego mieszkania, upłynęło jeszcze sześć tygodni. W tym czasie spotykali się w knajpkach, godzinami rozmawiali przez telefon i wymieniali dziesiątki maili. - Nie chciałem się spieszyć z zapraszaniem jej do domu - wspomina. - Po wcześniejszych wpadkach zrozumiałem, że taki pośpiech przyciąga tylko kobiety bez zasad. Czekanie się opłaciło. Nic piękniejszego nie mogłem usłyszeć od dziewczyny niż: "Zabierz mnie do Boga".
W ten sposób Kasia odpowiedziała na propozycję Tomasza, by wspólnie poszli na pielgrzymkę do Częstochowy. Mieli się na niej upewnić, czy są dla siebie przeznaczeni.
Kasia: - Gdy rok temu urodziła nam się Julka, poczułam, że już nie mogę być bardziej szczęśliwa. Dziękuję Bogu i światu. Bogu za to, że spośród setek kobiet na Przeznaczonych wskazał Tomkowi mnie, dziewczynę spod chóru. Światu za to, że oszczędził akurat mojego męża. Zepsuł tylu chłopaków, którzy wcześniej mi się podobali. Odebrał im rozum i opętał na punkcie pieniędzy oraz ciała. Teraz biegają za szczęściem, ale nie mają pojęcia, gdzie go szukać. Bo jak szukać szczęścia bez wiary?
Imiona niektórych bohaterów reportażu zostały zmienione
piątek, 19 kwietnia 2013
Chińskie stocznie masowo budują okręty. Rośnie nowa morska potęga

Chińska flota jest obecnie w trakcie gwałtownej rozbudowy, której skala jest niewyobrażalna dla sił zbrojnych państw zachodnich. W stoczniach jednocześnie budowane jest kilkadziesiąt okrętów. Tymczasem najpotężniejsza flota świata, czyli US Navy, która od dekad jest niepodzielnym hegemonem oceanów, ma problemy z pieniędzmi.
Nowe Chiny od dwóch dekad przeżywają wyjątkowy okres prosperity. Rozpędzona chińska gospodarka jest już druga na świecie, i o ile nie nastąpi jakieś załamanie trendu wzrostu, w mniej niż dekadę przegoni gospodarkę USA.

Chiny i Rosja zbroją się na potęgę. Zachód tnie wydatki
Seryjna produkcja
Nie wiadomo, jaka część tego przybierającego strumienia pieniędzy trafia na flotę, bowiem chińskie siły zbrojne są mało przejrzyste i nie publikują wielu danych na temat swojej działalności. Wiadomo jednak, że muszą to być pieniądze niemałe, bowiem po dekadach traktowania po macoszemu (w Chinach najważniejsze zawsze były siły lądowe), chińscy marynarze seryjnie dostają nowe okręty.
Najbardziej widocznym symbolem rozbudowy chińskiej floty jest lotniskowiec Liaoning, przyjęty do służby we wrześniu 2012 roku. Co prawda nie jest to jednostka nowa, ale gruntownie przebudowany i zmodernizowany na przestrzeni kilkunastu lat były radziecki okręt Wariag. Pomimo tego, dzięki niemu Chiny dołączyły do elitarnego klubu państw posiadających lotniskowce i znacząco wyprzedziły w tej dziedzinie inne państwa regionu, z których tylko Indie i Tajlandia mają po jednym małym i starym lotniskowcu, aczkolwiek ten drugi od lat nie ma już samolotów i z punktu widzenia wojskowego jest bezwartościowy. Dwa kolejne chińskie lotniskowce mają być w fazie projektowania.

Jeszcze bardziej spektakularne, aczkolwiek rzadziej dostrzegane na Zachodzie są osiągnięcia Chińczyków w budowie mniejszych okrętów nawodnych: niszczycieli, fregat i korwet. Jeszcze w latach 90-tych chińskie jednostki tych klas były w niemal całości zabytkami lub przestarzałymi konstrukcjami zakupionymi w ZSRR. Obecnie nowe okręty wychodzą ze stoczni seryjnie.

Rusza program, który zmieni wojskowe samoloty. US Navy zamawia prawdziwe roboty bojowe
Przyśpieszenia nabrał też program budowy atomowych okrętów podwodnych. Jeszcze w latach 90-tych było ich słownie cztery, przy czym według wywiadu USA prezentowały bardzo niski poziom technologiczny i rzadko opuszczały porty. W ostatnią dekadę do służby miały trafić trzy nowe okręty podwodne typu „Jin” z rakietami balistycznymi, a dwa kolejne prawdopodobnie są w budowie. Wspierają je cztery nowe szturmowe atomowe okręty podwodne typu Shang, przy czym kolejne mają być w budowie. Uzupełniają je okręty podwodne z napędem klasycznym, spośród których prawdopodobnie nieco ponad 30 można uznać za odpowiadające wymogom współczesnego pola walki. Kilkanaście kolejnych ma być w budowie.
Gwałtowną rozbudowę w tych głównych kategoriach uzupełnia też budowa nowych okrętów innych klas, takich jak zbiornikowce floty, niezbędne do działania z dala od baz, duże okręty desantowe (np. Typ 071 Yuzhao, cztery duże okręty-doki zdolne do przewiezienia kilkuset ludzi z czołgami i wozami opancerzonymi), czy mniejsze okręty rakietowe (Typ 022 Houbei, których prawdopodobnie jest już około 40).

Problemy początkującego
W skrócie można stwierdzić, że Chiny prowadzą obecnie niezwykle intensywny program budowy floty na miarę swoich mocarstwowych ambicji. Powszechnie przyjmuje się, że państwo aspirujące do miana gracza pierwszej międzynarodowej ligi, musi posiadać sprawne siły morskie, które umożliwiają projekcję siły w najdalszych zakątkach świata. Dotychczas Chinom tego brakowało, ponieważ ich flota była karłowata i przestarzała.

Lotniskowiec stoi bezczynnie. Nie ma pieniędzy na remont
Kolejnym źródłem słabości chińskiej floty są najprawdopodobniej owe masowo budowane nowe okręty. Niewiele wiadomo na temat ich realnych możliwości bojowych, ponieważ Chińczycy utrzymują szczegóły w tajemnicy, ale wątpliwe jest, aby w ciągu dwóch dekad chiński przemysł całkowicie nadgonił osiągnięcia zachodnie w tym zakresie. Taki wniosek można wysnuć z ogólnego stanu chińskiego przemysłu zbrojeniowego, który rozwija się bardzo szybko, ale nadal pozostaje w tyle za światowymi liderami.
Chińska flota ma też za wroga geografię. W środku wybrzeża kraju leży wrogi Tajwan, który wymusza podział sił na część północną i południową. Północna stacjonująca w bazach nad Morzem Wschodniochińskim ma zamknięte wyjścia na ocean przez sojuszników USA, Koreę Południową i Japonię, która kontroluje łańcuch wysp Riukiu ciągnący się aż do Tajwanu. Flota Południowa z bazami nad Morzem Południowochińskim na ocean musi się przebijać przez Cieśninę Luzon pomiędzy Tajwanem a Filipinami, albo szereg mniejszych cieśnin na południu. Wszystkie państwa w tej okolicy są Chinom niechętne z powodu sporu o kontrolę nad szeregiem małych wysepek i raf na Morzu Południowochińskim.
Ci, którzy muszą się bać

Dwa niszczyciele i potężny radar. Pływająca tarcza antyrakietowa przy Korei
Pierwszy cel jest w zaawansowanej fazie realizacji. Pozostające w sporze z Chinami o Morze Południowochińskie Wietnam, Malezja, Brunei, Filipiny i Tajwan pozostają w tyle za swoim potężnym sąsiadem, jeśli chodzi o siłę floty. Powoduje to zaniepokojenie władz tych państw i popycha je w objęcia USA, które starają się stworzyć regionalną koalicję, będącą przeciwwagą dla Chin.
Realizacja drugiego etapu, czyli wyjście na przestwór oceanów, jest w początkowej fazie realizacji. W Indiach poważne zaniepokojenie budzi budowa baz chińskiej floty na Wyspach Kokosowych (należą formalnie do Birmy, ale Chiny praktycznie je wykupiły), w Bangladeszu i Pakistanie. Za ich pomocą Chińczycy chcą otoczyć Indie i zapewnić punkty oparcia dla swojej floty wzdłuż strategicznego szlaku żeglugowego do Zatoki Perskiej.

Okręt US Navy wylądował na rafie przez złe mapy
Nowe mocarstwo nadchodzi
Niewątpliwie Chiny mają wielkie ambicje związane ze swoją flotą. Jej gwałtowna rozbudowa wyraźnie podkreśla chęć zostania pełnoprawnym mocarstwem globalnym. Dla USA jeszcze przez wiele dekad nie będzie to bezpośrednie zagrożenie, bowiem pomimo wielkich cięć w wydatkach na siły zbrojne (około biliona dolarów w dekadę) i problemów z stałym finansowaniem na przykład remontów głównych lotniskowców, US Navy deklasuje chińską flotę i bezsprzecznie jeszcze długo będzie hegemonem na oceanach.
Natomiast sąsiedzi Chin w Azji Południowej i Południowo-Wschodniej już teraz stają przed poważnym wyzwaniem, jaki stwarza morskie odrodzenie Państwa Środka. Nieuchronnie doprowadzi to do napięć w regionie i regionalnego wyścigu zbrojeń morskich. Poza Japonią żadne państwo nie będzie w nim jednak w stanie sprostać zasobnym Chinom, można się więc spodziewać prób zacieśniania związków z oceanicznym protektorem, czyli USA.