środa, 16 października 2013

"Władimir Putin dzwoni". Zakłócone prezentacje ekspertów Macierewicza


16 października 2013, 18:06



Foto: tvn24 | Video: tvn24Podczas konferencji zadzwonił nawet "Władimir Putin"...

Środowa konferencja ekspertów zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej została zakłócona przez problemy techniczne oraz innych użytkowników komunikatora Skype. W pewnym momencie zadzwonił nawet Władimir Putin.

Konferencja została zorganizowana w Sejmie. Eksperci łączyli się ze sobą z pomocą komunikatora Skype. Przez pierwsze minuty wszystko działało dobrze. Jednak w pewnym momencie pojawiły się problemy techniczne. Wszystko było widoczne na ekranie.

Połączenia przychodzące

"My się nie ugniemy". Eksperci z problemami przedstawiają swoje dowody

Eksperci zespołu...
czytaj dalej »
Podczas konferencji dr Bogdan Gajewski z Międzynarodowego Towarzystwa Badania Wypadków Lotniczych ocenił w swojej prezentacji, że załoga nie ponosi winy, a wręcz przeciwnie, "działała do końca, chcąc uratować samolot przed katastrofą".

Ekspert zespołu przekonywał, że burty wywinięte na zewnątrz Tu-154M, niezniszczone okna w samolocie, śmierć wszystkich pasażerów i odłamki znalezione przy sekcjach zwłok są, według wytycznych ICAO, głównymi wskazaniami, aby uznać, że mieliśmy do czynienia z eksplozją na pokładzie.

Prezentacja Gajewskiego, który łączył się z Warszawą przez Skype'a, była przerywana przez innych użytkowników komunikatora, a komunikaty o przychodzących połączeniach zasłaniały obraz. Pojawiły się także problemy z dźwiękiem.

Telefon od "Putina"

Macierewicz: Doradcy Tuska manipulują zdjęciami

To manipulacja...
czytaj dalej »
Kłopoty nie ominęły też prof. Wiesława Biniendy. Przedstawił analizy, które pokazują, co powinno się dziać ze skrzydłem oraz z całym samolotem, gdyby z prędkością 270 km/h zderzył się z brzozą. Na tej podstawie udowadniał, że skrzydło Tu-154M przecięłoby drzewo niezależnie od wysokości uderzenia. Jak przekonywał, z analizy jasno wynika, że tak duże zniszczenia samolotu byłyby możliwie jedynie w wyniku wybuchu na pokładzie samolotu.

W pewnym momencie zadzwonił użytkownik o nicku "Władimir Putin".

Odnosząc się do problemów technicznych z wyświetleniem prezentacji na ekranie Binienda ocenił, że są one spowodowane przez ludzi, którzy nie chcą, aby jego informacje dotarły do opinii publicznej.

Wśród osób dzwoniących i "zakłócających" konferencje były takie, które posługiwały się pseudonimami: "pozdrawiam panie Jarku", "Zdzisia", "je..ć Tuska i Komora", "fasolki", "ciocia małgosia", "gogus", "jarek Polskę zbaw", "Lech", "pis pisowiec", "co za bzdury Macierewicz", "premier Donald Tusk", "Eustachy Motyka".

Niedługo po zakończeniu konferencji zespołu Antoniego Macierewicza konferencję miał prezes PZPN Zbigniew Boniek. W sieci szybko pojawiły się żarty o rzekomych zakłóceniach także podczas tej konferencji. Powstały też odpowiednie memy.

Źródło: InternetInternet nie przeoczył problemów na konferencji zespołu Macierewicza

poniedziałek, 14 października 2013

Ueli Steck zdobył samotnie Annapurnę. ''Trudniejsze zadanie chyba mnie zabije''

14.10.2013 16:24
A A A Drukuj
Ueli Steck na południowej ścianie Annapurny

Ueli Steck na południowej ścianie Annapurny (fot. uelisteck.ch)

Krótki sms z Annapurny: Szczyt, samotnie, Południowa Ściana. Ueli Steck po trwającym 28 godzin ataku został pierwszym człowiekiem w historii, który zdobył samotnie południową ścianę najbardziej śmiercionośnego z ośmiotysięczników. - Odkryłem swoją granicę na tej wysokości. Jeśli zrobię kiedyś coś cięższego, to myślę, że zginę - powiedział Steck.

Co czwarty wspinacz nie wraca z ataku szczytowego na Annapurnę (8091 m.n.p.m). Do marca 2012 roku na wierzchołku stanęło 191 osób. 52 zginęły próbując, a dziewięć schodząc.

- Trzeba bardzo uważać na długich odcinkach, gdzie latają kawałki lodu czy seraki. Tam się bałem. Patrzyłem w górę z trwogą - mówił kilka miesięcy temu w rozmowie z off.sport.pl Piotr Pustelnik, dla którego Annapurna była czternastym ośmiotysięcznikiem, na który wszedł.

Wysoką karę zapłacili już w 1950 roku pierwsi zdobywcy Annapurny - Maurice Herzog i Louis Lachenal. Było to zresztą pierwsze wejście na ośmiotysięcznik w historii. Przez kilkanaście dni wraz z dwoma kolegami toczyli walkę o życie, bo góra ''nie chciała'' ich wypuścić. Herzog stracił wszystkie palce u rąk i u nóg. Nie przeszkodziło mu to przenieść swoich ambicji na inne pola. W latach sześćdziesiątych został ministrem sportu we francuskim rządzie. W swojej książce ''Annapurna'' (11 mln sprzedanych egzemplarzy do końca XX wieku) napisał słynne zdanie: Są inne Annapurny w życiu człowieka.

Więzień Annapurny

9 października Ueli Steck po trwającym 28 godzin ataku stanął na szczycie ''Wypełnionej Pożywieniem'', bo tak tłumaczy się połączenie sanskryckich słów, od których góra wzięła nazwę. Wcześniej najwybitniejszym solowym przejściem na Annapurnie było zdobycie wschodniego wierzchołka (8047 m.n.p.m) w 2007 roku przez Słoweńca Tomaza Humara. Steck (ksywka ''Swiss Machine'') to specjalista od szybkich wejść. Rekordy prędkościowe bił w Alpach, gdzie wbiegał na Eiger (północna ściana, droga Heckmaira, czas: 2:47:33 h) czy Matterhorn (droga Schmida 1:56 h). W 2011 roku spróbował swoich sił na Sziszapangmie, którą zdobył w dziesięć i pół godziny.

Tutaj próbka jego możliwości:

Z wierzchołka Annapurny wysłał tylko krótkiego smsa:

Szczyt, samotnie, Południowa Ściana.

Później zszedł do bazy, gdzie czekał na niego kanadyjski wspinacz Don Bowie. Szwajcar w górę poruszał się samotnie tą samą drogą, którą w 1991 roku szło dwóch francuskich himalaistów - Jean-Christophe Lafaille i Pierre Beghin. To kolejna tragiczna historia ze stoków Annapurny. Francuzi zawrócili z wysokości 7400 m. Beghin zginął podczas zejścia. Odpadł od ściany zabierając ze sobą większość sprzętu, którego przygotowani na szybkie, lekkie wejście wspinacze i tak nie mieli wiele przy sobie. Lafaille został sam. Jakimś cudem udało mu się zejść bez asekuracji po nachylonej pod kątem 75 stopni ściance. Niżej znalazł 20 metrów cienkiej liny. Zaczął spuszczać się na niej, jednak spadający kamień złamał mu rękę. Bezsilny czekał na pomoc, która nie nadeszła.

- Najgorsze było patrzeć na życie w dolinie i na latarki czołowe innych wspinaczy przesuwające się na dole - mówił później.

Przeleżał dwa dni i resztką sił zmusił się, by zawalczyć o życie. Schodził trzymając linę jedną ręką i pomagając sobie zębami. Wyczerpany dotarł do bazy, gdzie stacjonowała słoweńska wyprawa. Nie wyszli po niego, bo warunki były zbyt trudne. Nie spodziewali się, że wróci i zdążyli już poinformować jego żonę Weronikę o śmierci.

Reinhold Messner, pierwszy zdobywca wszystkich ośmiotysięczników, powiedział później, że Lafaille pokazał to, co wyróżnia najlepszych wspinaczy na świecie: niespotykaną chęć przeżycia.

Mimo początkowej traumy Laifaille wrócił w góry wysokie, chociaż obiecał, że już nigdy nie będzie się wspinał. Jeszcze trzy razy szturmował Annapurnę. W końcu w 2002 roku wszedł na szczyt. Później wydał autobiografię, którą nazwał ''Więzień Annapurny''.

Porachunki

Równo 22 lata później jego śladami ruszył Steck, który z Annapurną miał stare porachunki. W 2007 roku cudem przeżył, kiedy spadający kamień trafił go w głowę. Szwajcar poleciał 300 metrów. Rok później wspinał się ze swoim partnerem Simonem Anthamatten. Przerwał jednak atak, by ratować hiszpańskiego wspinacza Inakiego Ochoę de Olzę, który po nieudanym ataku szczytowym z objawami obrzęku mózgu umierał w namiocie na wysokości 7400 metrów. Natychmiast ruszyła jedna z najbardziej heroicznych akcji ratunkowych w historii Himalajów. Przez cztery dni kilkadziesiąt osób, w tym czołowi wspinacze świata jak Denis Urubko, Aleksiej Bołotow, Siergiej Bogomołow czy Don Bowie próbowali dostać się do de Olzy. Najszybciej pojawił się przy nim Steck. Miał przy sobie zastrzyki z deksametazonem (środek przeciwobrzękowy), dzięki którym towarzyszący Hiszpanowi Rumun Horia Colibasanu mógł samodzielnie zejść do bazy. Dla de Olzy było jednak za późno.

W 2013 roku Steck wraz z Włochem Simone Moro postanowił wytyczyć nową drogę na Mount Evereście. Zakończenie wyprawy budzi kontrowersje. Steck i Moro przechodzili nad Szerpami, którzy poręczowali (zakładali dodatkowe, ubezpieczające liny) drogę dla komercyjnych wspinaczy. Według relacji Szerpów Szwajcar i Włoch mieli zrzucić na nich odłamki lodu. Z kolei zdaniem Moro Szerpom nie spodobało się, że ktoś próbował podjąć na Evereście cel sportowy. Skończyło się na bójce, a Steck dostał nawet kamieniem w głowę. Później korzystał z pomocy psychoterapeuty i wydawało się, że powrót w góry może trochę potrwać.

- Dla mnie było jasne, że on teraz musi spróbować wejść gdzieś sam. Wiedziałem, że jest silniejszy niż na Evereście i że ma jeszcze większą motywację, po tym, co się stało. Trochę mnie to przerażało. Bałem się, że eksploduje tam na górze, taki był naładowany. A to mogło z kolei sprawić, że popełni jakiś błąd. Ale później pomyślałem, że zawsze największą zaletą Ueliego było to, że znał swoje limity. Nawet w tak niebezpiecznym miejscu człowiek, który potrafi analizować, może sobie poradzić - mówi przyjaciel Stecka Jon Griffith, alpinista i fotograf, który towarzyszył mu na Evereście.

Granice możliwości

Pierwszego dnia ataku szczytowego na Annapurnie dotarł na wysokość 7000 metrów. Rozbił namiot w lodowej szczelinie, bo wiało z taką siłą że nie było mowy o biwaku w otwartym terenie. Po godzinie wyszło słońce, a wiatr gdzieś zniknął. Nadchodziła noc. Steck uznał, że warunki są na tyle dobre, by ruszyć po ciemku, gdy zagrożenie lawinami jest mniejsze.

- Takie warunki trafiają się raz na sto lat - powiedział później Griffithowi. I dodał, że w górach czasami musisz po prostu mieć szczęście.

- W solowej wspinacze chodzi o to, żeby być maksymalnie skoncentrowanym przez 20 godzin. Nie ma nikogo obok. Ueli zrobił to, co od lat próbowało dokonać wielu. Przełożył swoją europejską szybkość, styl i technikę na Himalaje. Możecie mówić, że nie był przecież pierwszy, bo w taki sposób wspinano się już wcześniej. Ale ja jestem pewien, że tak ''czysto'' w takim terenie, nie wspinał się jeszcze nikt - ocenia Griffith.

Po 28 godzinach Steck stanął na szczycie Annapurny. Jako pierwszy w historii przeszedł sam południową ścianę. - Myślę, że w końcu znalazłem moją granicę. Jeżeli spróbuję zrobić coś cięższego od tego, to chyba się zabiję. Nie doszedłem jeszcze do siebie, ale zaczynam czuć wielkie zmęczenie. Ale właśnie obejrzałem ''Terminatora'' i teraz czas na zabawę - mówił Steck w drodze powrotnej spod Annapurny.

AnnapurnaTak wygląda przybliżona linia nowej drogi Ueliego Stecka na południowej ścianie Annapurny (fot. i topografia Robert Bösch)

Annapurna od południowej strony została po raz pierwszy zdobyta w 1970 roku przez Dona Whillansa i Dougala Hastona - członków brytyjskiej ekspedycji kierowanej przez Chrisa Boningtona. Pierwsze zimowe wejście to z kolei dzieło Jerzego Kukuczki i Artura Hajzera, którzy stanęli na wierzchołku 3 lutego 1987 roku.

Dominik Szczepański

niedziela, 13 października 2013

Jak Warszawa poszła na grzybobranie, czyli omijanie ciszy wyborczej

21:03 TWITTER WRZAŁ OD INFORMACJI


SERWISY:

Grzybobranie w stolicy shutterstock / twitterGrzybobranie w stolicyfot. shutterstock / twitter

Mimo ciszy wyborczej internet huczał od wieści, których trudno nie skojarzyć było z referendum. Oczywiście w czasie ciszy, nikt nie podawał informacji o frekwencji wprost. Zamiast używać sformułowania o liczbie głosujących, pojawiały się informacje ile zebrano grzybów.

Grzybobranie, w zamyśle niektórych warszawskich działaczy PO, miało być alternatywą dla udziału w referendum. Innymi słowy proponowali wizytę za miastem zamiast wizyty przy urnie. Ale to samo słowo stało się kluczowym w czasie ciszy wyborczej. Ciszy, którą wielu próbowało ominąć.

"By było ważne #grzybobranie"

InformacjeSondaż: Prezydent Warszawy zostaje. Frekwencja za niska

Sondaż: Prezydent Warszawy zostaje. Frekwencja za niska

Hanna Gronkiewicz-Waltz pozostaje na stanowisku prezydent Warszawy - wynika z sondażu TNS Polska dla TVN24. Choć, według wstępnych wyników, za jej... WIĘCEJ »

ZUS, bufet, grzybobranie czyli jak @twitter pokazuje #PKW absurd jakim jest #CiszaWyborcza O 20:30 w @tvn24” – zwrócił uwagę Jarosław Kuźniar, dziennikarz TVN24. „Na Twitterze trwa największe w historii grzybobranie. „W ilu procentach wypełniony koszyk?” – zauważała również na Twitterze Polskie Agencji Prasowej.

Odnosili się do licznych wpisów, które w ciągu dnia zaczęły pojawiać się w internecie. W ciągu dnia zaczęły pojawiać się informacje, ile to grzybów zebrano. Między innymi takie: "Dwa niezależne źródła – o 18 w koszyku na #grzyby było ok. 20 okazów. Ale trwa jeszcze niecałe 3 godziny”. Inni pisali wprost: „nie chce mję się iść na #grzybobranie ale muszem”. Albo o dużo mówiących ocenach: „jeśli będzie za mało grzybów, by było ważne #grzybobranie, tzn, że jesteśmy marnymi grzybiarzami i nie mamy co mówić o grzybach!"

"Jak tam bufet?"

Inni pisali o bufecie. „I jak tam bufet? Wciąż otwarty? Ile brakuje do zamknięcia?”, „Podobno bufet wydał zbyt mało posiłków dzisiaj :/”, „Najnowszy cennik - prognoza: Bufet Śniadaniowy: ostro w dół, Czarna Polewka: ostro w górę. Klientów będzie na min 3/5 sali”.

W internecie grzmiało również od innych porównań, które omijały ciszę wyborczą. „Na Pradze w niektórych miejscach mają 20% alkohol” – pisał ok. 15 znany stołeczny radny – Maciej Maciejowski.

Ile te wszystkie spekulacje były warte, dowiedzieliśmy się ze specjalnego programu TVN24 poświęconego referendum. Hanna Gronkiewicz-Waltz pozostaje na stanowisku prezydent Warszawy - wynika z sondażu TNS Polska dla TVN24. Choć, według wstępnych wyników, za jej odwołaniem było aż 93,8 proc. osób biorących udział w głosowaniu, to frekwencja okazała się być zbyt niska - dane z godz. 20.30 mówią, że wyniosła 27,2 proc.

Prezydent Warszawy zostajeTVN24

Cisza potrzebna?

Referendum w Warszawie po raz kolejny pokazało, że w dobie mediów społecznościowych cisza wyborcza to przepis archaiczny i niepasujący do dzisiejszych czasów - twierdzą przeciwnicy. Świadczą o tym m.in. wpisy internautów, którzy przez cały czas trwania ciszy - pisząc w sieci o "grzybobraniu" - informowali o frekwencji i pokazywali tym samym jej absurdalność. Z drugiej strony zwolennicy ciszy wyborczej twierdzą, że jest ona potrzebna, bo dzięki niej wyborca może zastanowić się w spokoju nad swoim wyborem. A jakie jest Wasze zdanie? Kontakt 24 czeka na Wasze opinie!

ran