Piłkarski kopciuszek z Islandii może zostać najmniejszym krajem, jaki zagra na mundialu. Najpierw rewelacja eliminacji, tak brutalnie dla nas zakończonych, musi poradzić sobie w barażu z Chorwatami. Sport.tvn24.pl sprawdził, w czym tkwi tajemnica sukcesu islandzkiej piłki.
- Proszę wysłać mi maila, bo akurat wychodzę do pracy - mówi przez telefon Dominik Bajda, gdy dzwonimy, by porozmawiać o sekretach sukcesów islandzkiego futbolu. Bajda jest piłkarzem klubu UMF Víkingur Ólafsvík, ale na co dzień zarabia jako stolarz.
W Islandii to norma. Gdyby w piłce chodziło tylko o pieniądze, grający na gwiazdorskich kontraktach zawodnicy polskiej Ekstraklasy mogliby na wyspiarzy patrzeć z góry. Perspektywę zmieniają wyniki reprezentacji. Jeszcze do niedawna kadra Islandii pełniła rolę chłopców do bicia - dziś częściej bije innych i stanęła u progu historycznego sukcesu.
Od 2000 roku powstało siedem zadaszonych boisk o standardowych wymiarach i siedem nieco mniejszych. Wszystkie utrzymywane są przez miasta. W większości przypadków kluby korzystają z nich za darmo. Inwestycja okazała się kołem ratunkowym dla naszego futbolu. Wielu obecnych reprezentantów trenowało na nich w młodym wieku
Maggnus Einarsson
- Jeśli pokonamy w barażach Chorwację i awansujemy na mundial w Brazylii, będzie to największe osiągnięcie w historii islandzkiego sportu – zwraca uwagę w rozmowie ze sport.tvn24.pl Maggnus Einarsson z portalu Fotbolti.net.
Wywiani na piłkarski margines
Islandia ma raptem 320 tysięcy mieszkańców – nieco więcej niż Katowice, czy Białystok, mniej niż Lublin Bydgoszcz i Szczecin. Na niepowodzenia w futbolu skazana była jednak głównie przez surowy klimat. Niskie temperatury, a przede wszystkim porywiste wiatry sprawiają, że tamtejsze rozgrywki trwają zaledwie pięć miesięcy (maj-wrzesień). Jeszcze do niedawna przez resztę okresu piłkarze mieli wolne. Tak formy sportowej zbudować się nie dało.
Z problemem postanowiono zmierzyć się kilkanaście lat temu. Islandczycy zainwestowali miliony koron w budowę zamkniętych piłkarskich obiektów, dzięki którym dziś mogą trenować i rywalizować ze sobą również zimą. - Od 2000 roku powstało siedem zadaszonych boisk o standardowych wymiarach i siedem nieco mniejszych. Wszystkie utrzymywane są przez miasta. W większości przypadków kluby korzystają z nich za darmo. Inwestycja okazała się kołem ratunkowym dla naszego futbolu. Wielu obecnych reprezentantów trenowało na nich w młodym wieku – opowiada Einarsson.
"Islandzkie orliki" spać nie mogą
Oprócz inwestowania w infrastrukturę, postawiono na szkolenie kadry trenerskiej oraz wprowadzano plan popularyzacji piłki nożnej wśród młodzieży. Dzięki temu "islandzkie orliki", które pobudowano na całej wyspie, włączając nawet najmniejsze osady, rzadko kiedy bywają puste.
- Piłka zawsze była tu sportem numer jeden, ale dzięki ostatnim sukcesom teraz jest jeszcze bardziej popularna. Dzieciaki zaczynają trenować już w wieku sześciu lat. Czasami przejeżdżam obok tych boisk w późnych godzinach wieczornych i widzę, że tam cały czas palą się lampy. Do grania garną się zarówno chłopcy jak i dziewczynki – mówi Tomasz Łuba klubowy kolega Bajdy, niegdyś gracz między innymi Wisły Płock.
Piłka zamiast pędzla
Łuba przyjechał na Islandię pracować w charakterze malarza. Szybko zorientował się, że to nie to, co chce w życiu robić. Kilka miesięcy później trafił do Vikinguru. Profesjonalny kontrakt podpisał dopiero po awansie do Pepsi-Deidlin, będącej najwyższą klasą rozgrywkową na wyspie. Mógł wtedy liczyć na zarobki na poziomie I ligi w Polsce.

Kick& rush to już przeszłość
Islandzka piłka cały czas się rozwija. - Z każdym kolejnym sezonem zespoły są coraz lepiej poukładane. W kadrach topowych klubów znajduje się sporo młodych chłopaków wieku 18-23 lat - zauważa Łuba. Jak można scharakteryzować typowego islandzkiego zawodnika? - To twardziel, nigdy się nie poddaje. Jego charakter został ukształtowany przez klimat - ocenia Polak.
Ale młody piłkarz szklony na wyspie przez ostatnie lata, ma do zaoferowania o wiele więcej. - Kiedyś preferowano tu mało skomplikowany futbol siłowy, tzw. kick & rush. Dzisiaj zawodnicy są lepiej przygotowani technicznie, mają też większe pojęcie o taktyce - uważa Bajda. Z roku na rok tamtejsi piłkarze coraz szybciej wyjeżdżają do silnych lig zagranicznych. Skauci z całej Europy islandzki rynek penetrują regularnie.
- Wzorem dla najmłodszych jest 24-letni Gylfi Sigurdsson, grający w Tottenhamie. Chłopak osiągnął już bardzo dużo, a stać go na jeszcze więcej. Jego rówieśnik Alfreð Finnbogasson z Heerenveen z 14 golami w 11 meczach jest najskuteczniejszym graczem w lidze holenderskiej. Są jeszcze Aron Einar Gunnarsson, Kolbeinn Siþórsson... - nie przestaje wymieniać Bajda.
Lagerback jak Leo

Urugwaj nie pozostawił złudzeń. Jordania rozbita 5:0
Walcząc o brazylijski mundial Islandczycy uzbierali w swojej grupie aż siedemnaście punktów – tyle samo ile udało im się w sumie ugrać w trzech poprzednich eliminacjach do wielkich imprez. Sukces tym większy, że przed losowaniem grup znaleźli się w ostatnim koszyku, razem z takimi piłkarskimi "potęgami" jak: San Marino, Luksemburg, Liechtestein czy Andora.
Duże zasługi w historycznym awansie zapisuje się na konto Szwedzkiego trenera Larsa Lagerbacka, który wcześniej przez dziewięć lat samodzielnie prowadził reprezentację "Trzech Koron". Gdy Lagerback obejmował kadrę Islandii w 2011 roku, ta znajdowała się na 104. miejscu w rankingu FIFA. Od tamtego czasu zaliczyła skok o 58 pozycji i wyprzedziła m.in. Polskę.
- Zadziałał autorytet i jego doświadczenie. Poukładał wszystkie klocki w jedną całość. Zespół wygląda lepiej taktycznie, a oprócz tego zostawia na boisku więcej serca. Podobnie było w Polsce za czasów Leo Beenhakkera - zauważa Łuba.
W przypadku awansu na mundialu, Islandia stanie się krajem z najmniejszą liczbą mieszkańców, który kiedykolwiek zagrał w mistrzostwach świata. Do tej pory rekord należy do zamieszkanego przez 1,2 miliony osób Trynidadu i Tobago, wprowadzonego do turnieju w Niemczech właśnie przez Leo Beenhakkera.
Przespali zakup biletów
Wiadomo, że Lagerback zostanie na swoim stanowisku nawet w przypadku, gdy "Wikingowie" nie uporają się z Chorwacją. Choć kibice na wyspie zdają sobie sprawę z klasy rywala, nie dopuszczają do siebie myśli, że ich pupile nie polecą do Brazylii. Piątkowego spotkania nie mogą się już doczekać . - Na mecze kadry przychodzi coraz więcej ludzi. Kiedyś wszystkie bilety sprzedawano tylko wówczas, gdy na Islandię przylatywała Hiszpania czy Portugalia. Ludzie chcieli zobaczyć na żywo Xaviego, Ronaldo i inne gwiazdy. Teraz pojawiają się, aby podziwiać swoich graczy i wspierać ich dopingiem - mówi Einarsson.
W piątek już trzeci raz z rzędu 10-tysięczny stadion Laugardalsvöllu wypełni się po brzegi. - Nawet gdyby mógł pomieścić 30 tysięcy, pękałby w szwach. Niektórzy przespali dystrybucję biletów. I to dosłownie. Ich sprzedaż rozpoczęła się o godzinie 4 nad ranem, wejściówek zabrakło już cztery godziny później, gdy Islandczycy dopiero wstawali z łóżek - kończy Einarsson.
PROGRAM PIĄTKOWYCH BARAŻY:
Islandia - Chorwacja (godz. 20.00, Reykjavik)
Portugalia - Szwecja (20.45, Lizbona)
Ukraina - Francja (20.45, Kijów)
Grecja - Rumunia (20.45, Pireus)