piątek, 24 stycznia 2014

Reforma polskiej armii. Jak zmiany wpłyną na Wojska Specjalne?

Po­czą­tek roku przy­niósł wiel­kie zmia­ny w pol­skiej armii. Re­for­ma sys­te­mu kie­ro­wa­nia i do­wo­dze­nia Si­ła­mi Zbroj­ny­mi RP, obej­mu­ją­ca całą armię, wy­wo­ła­ła jed­nak kon­tro­wer­sje w od­nie­sie­niu do Wojsk Spe­cjal­nych. MON broni wpro­wa­dzo­nych zmian pod­kre­śla­jąc, że nie będą mieć one ne­ga­tyw­ne­go wpły­wu na funk­cjo­no­wa­nie Spe­cjal­sów. Re­for­mę kry­ty­ku­je jed­nak gen. Roman Polko, oce­nia­jąc, że jest to "po­wrót do prze­szło­ści, do cha­osu i do­mi­na­cji re­gu­la­mi­no­wej pro­ce­du­ry nad zdro­wym roz­sąd­kiem i spój­no­ścią".

Wojsko PolskieWojsko PolskieFoto: Maciej Swierczynski / Agencja Gazeta

Zmiany wprowadzane z początkiem 2014 roku objęły cała armię. Zgodnie z założeniami reformy struktur dowodzenia, z dniem 31 grudnia 2013 r. rozformowane zostały dowództwa Rodzajów Sił Zbrojnych; w miejsce dotychczasowych czterech odrębnych dowództw powstały dwa dowództwa połączone - Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych i Dowództwo Operacyjne RSZ. Pierwsze z nich odpowiada za przygotowanie armii do działań i jej funkcjonowanie w czasie pokoju, drugie - za dowodzenie wojskami wydzielonymi do misji zagranicznych i przejmujące dowodzenie w czasie kryzysu lub wojny. Wojska Lądowe, Siły Powietrzne, Marynarka Wojenna i Wojska Specjalne są reprezentowane w Dowództwie Generalnym RSZ przez swoje inspektoraty.

Podczas apelu inaugurującego działalność Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych na początku stycznia minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak podkreślił jednak, że prace nie zakończyły się wraz z przełomem roku. - Właśnie teraz przypadnie najtrudniejszy, najcięższy czas - powiedział minister.

BBN na swojej oficjalnej stronie już w czerwcu zamieścił komunikat dotyczący planowanych zmian w wojsku. Napisano w nim, że "planowana reforma systemu kierowania i dowodzenia Siłami Zbrojnymi RP zakłada racjonalną konsolidację systemu dowodzenia wokół jego trzech podstawowych funkcji – planowania strategicznego, bieżącego dowodzenia ogólnego i dowodzenia operacyjnego – sprzężonych bezpośrednio z kierowaniem politycznym oraz ujednolicenie systemu na czas pokoju, kryzysu i wojny".

Wprowadzanie reformy armii w Wojskach Specjalnych wywołało jednak spore kontrowersje, dotyczące m.in. ich autonomii. Według części ekspertów, zmiany dotyczące dowództwa utrudnią funkcjonowanie tych wojsk, ponieważ będą zaprzeczeniem zasady "force user-force provider", która stanowiła m.in. o szybkości reagowania Specjalsów w sytuacjach kryzysowych. Doszło także do zmian personalnych - gen. bryg. Jerzy Gut został dowódcą Sił Specjalnych, zastępując na tym stanowisku gen. bryg. Piotra Patalonga, który stanął na czele utworzonego Inspektoratu Wojsk Specjalnych.

Proces zmian strukturalnych w dowództwie Wojsk Specjalnych eksperci ocenili jednak jako dość chaotyczny. Istniejące do 31 grudnia 2013 roku Dowództwo Wojsk Specjalnych zostało zastąpione Dowództwem Sił Specjalnych, które istniało zaledwie 10 dni; w jego miejsce powołano Centrum Operacji Specjalnych.

Ministerstwo Obrony Narodowej, w oficjalnym komunikacie z 7 stycznia 2014 r., tłumaczyło, że Centrum Operacji Specjalnych powstanie na bazie Dowództwa Sił Specjalnych, które określono mianem "przejściowej struktury". "Utworzenie Centrum Operacji Specjalnych (COS) wpisuje się w trwający proces budowania nowych struktur kierowania i dowodzenia Siłami Zbrojnymi. Jego lokalizacja w Krakowie pozwoli na wykorzystanie bogatego dorobku, wiedzy i umiejętności, jakie posiada kadra służąca w dotychczas działającym Dowództwie Wojsk Specjalnych" - napisano. W komunikacie podkreślono, że COS przyczyni się do ujednolicenia struktur dowodzenia w czasie pokoju, kryzysu i wojny.

Ppłk Sońta: reforma nie wpłynie negatywnie na Wojska Specjalne

- Reforma armii nie wpłynie negatywnie na poziom wyszkolenia czy działania Wojsk Specjalnych. Dziś jest zdecydowanie za wcześnie, by dokonywać oceny reformy, ale nie ma podstaw do twierdzenia, że stworzony system będzie niewydolny - mówi w rozmowie z Onetem ppłk Jacek Sońta. Rzecznik MON podkreśla, że "generalnym" założeniem reformy dowodzenia jest wydzielenie dowodzenia operacyjnego i dowodzenia ogólnego, a rozwiązania przyjęte w odniesieniu do Wojsk Specjalnych "wpisują się w tę koncepcję".

- W tym miejscu należy podkreślić znaczenie Inspektoratu Wojsk Specjalnych – organu, który ma właśnie zajmować się stworzeniem warunków do szkolenia jednostek Wojsk Specjalnych. Będzie także wykonywał zadania związane z pełnieniem funkcji gestora sprzętu - stwierdził ppłk Sońta.

Rzecznik MON zaznaczył, że reforma systemu kierowania i dowodzenia ma charakter całościowy, w związku z czym objęła wszystkie rodzaje sił zbrojnych - w tym także Wojska Specjalne. Wojskowy, zapytany o autorów zmian, odpowiada, że pracowało nad nimi "wiele gremiów".

- Wśród nich znaleźli się m.in. pełnomocnik MON ds. wdrażania nowego systemu zarządzania, kierowania i dowodzenia Siłami Zbrojnymi RP oraz dwudziestopięcioosobowy zespół ds. Nowego Systemu Kierowania i Dowodzenia SZRP; w jego skład weszli oficerowie reprezentujący różne rodzaje Sił Zbrojnych, Sztab Generalny WP, Dowództwo Operacyjne itp. Współpracowano również z oficerami Wojsk Specjalnych - mówi ppłk Sońta.

Wojskowy podkreśla, że celem tego zespołu było wypracowanie nowych struktur dowodzenia oraz dokumentów, bez których nie można było dokonać reformy. Jak przypomina, ramy prawne reformy zostały wyrażone w ustawie o zmianie ustawy o urzędzie Ministra Obrony Narodowej oraz niektórych innych ustaw, którą 22 lipca 2013 r. podpisał prezydent Bronisław Komorowski.

- Przyjęta reforma nie wpłynęła na nasze zobowiązania sojusznicze. Na przykład, zobowiązania NATO-wskie, jakim jest dowodzenie komponentem wojsk specjalnych w Siłach Odpowiedzi NATO, realizować będzie Centrum Operacji Specjalnych oraz wydzielone do tego Komponentu Zadaniowe Zespoły Bojowe z Jednostek Wojsk Specjalnych. Za szkolenie wojsk specjalnych i w tym zakresie współpracę międzynarodową będzie odpowiadał Inspektorat Wojsk Specjalnych w Dowództwie Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych - powiedział rzecznik Ministerstwa.

Centrum Operacji Specjalnych, utworzone w miejsce Dowództwa Sił Specjalnych, zainaugurowało swoją działalność 10 stycznia (pierwsza informacja o tej zmianie pojawiła się w oficjalnym komunikacie MON już 7 stycznia). Oznacza to, że Dowództwo funkcjonowało zaledwie 10 dni. Takie tempo zmian wywołało zdziwienie ekspertów, którzy twierdzili, że jest to dowód na brak przemyślanej koncepcji odnośnie armii. Jaki był powód tak szybkiej zmiany w strukturze dowódczej Wojsk Specjalnych? - pytamy.

Ppłk Sońta odpowiada, że Dowództwo Sił Specjalnych "od początku było pomyślane jako struktura przejściowa, która pozwoliła przygotować funkcjonowanie COS". - Było to niezbędne, by właściwie przygotować docelową strukturę, jaką zgodnie z założeniami reformy systemu kierowania i dowodzenia Siłami Zbrojnymi jest Centrum Operacji Specjalnych. Takie rozwiązanie pozwoliło na kompleksowe przygotowanie funkcjonowania Centrum - zaznaczył rzecznik. - Udało się je zakończyć szybciej niż planowaliśmy i dlatego10 stycznia możliwe było oficjalne zainaugurowanie działalności Centrum Operacji Specjalnych - dodał.

- Mówienie o braku koncepcji jest nieuprawnione. Wojska Specjalne były, są, i będą wizytówką naszych Sił Zbrojnych - zadeklarował ppłk Sońta w rozmowie z Onetem.

Gen. Roman Polko: ta reforma to powrót do przeszłości

- Wprowadzana reforma to powrót do przeszłości, do chaosu i dominacji regulaminowej procedury nad zdrowym rozsądkiem i spójnością - w taki sposób zmiany dotyczące Wojsk Specjalnych komentuje gen. Roman Polko. W 2006 roku prezydent Lech Kaczyński powierzył generałowi zadanie opracowania koncepcji funkcjonowania tych wojsk w strukturze sił zbrojnych i przedstawienia jej ówczesnemu ministrowi obrony narodowej Radosławowi Sikorskiemu.

Akceptacja ministra pozwoliła generałowi na powrót do wojska i wprowadzenie tej koncepcji w życie. Wojskowy w rozmowie z Onetem przypomina jej dwa zasadnicze cele - zwiększenie możliwości bojowych sił specjalnych rozproszonych w strukturze MON, poprzez zapewnienie im niezbędnej autonomii oraz spełnienie wymagań wynikających z definicji działań specjalnych, czyli przedsięwzięć realizowanych przy użyciu zasobów niekonwencjonalnych.

- Ten cel udało się osiągnąć w 100 procentach. Jedność dowodzenia i autonomia wojsk specjalnych przełożyła się na skuteczne działania Specjalsów w Afganistanie, świetne relacje z naszymi amerykańskimi partnerami i powierzenie nam dowodzenia siłami specjalnymi w strukturach NATO - podkreślił gen. Polko.

- A jest to dorobek zaledwie 6 lat istnienia Dowództwa Wojsk Specjalnych, które w międzyczasie zaliczyło wędrówkę z Warszawy przez Bydgoszcz do Krakowa – bo poszczególni ministrowie nie mogli się do końca zdecydować, gdzie to dowództwo powinno funkcjonować - dodał były dowódca GROM.

Zdaniem gen. Polko, reforma "z pewnością" utrudni współdziałania polskich Specjalsów z wojskami specjalnymi sojuszników Polski, a także "postawi pod znakiem zapytania dotychczasowy dorobek". Wojskowy zwraca uwagę, że największym problemem jest potraktowanie sił specjalnych jak każdego innego rodzaju wojsk "pod jeden schemat, jeden sznyt".

- Tymczasem siły specjalne ze względu na swój charakter i możliwości stanowią element wypełniający lukę między działaniami służb specjalnych, które mogą być za słabe, a działaniami sił konwencjonalnych, które z kolei mogą być zbyt mocne w danej sytuacji - zauważył gen. Polko.

- Reforma, która nie uwzględnia szczególnego charakteru wojsk specjalnych: konieczności ograniczenia kręgu osób dopuszczonych do informacji o zadaniach tych sił i posiadania własnej, krótkiej ścieżki dostępu do najważniejszych decydentów - ogranicza nasze możliwości współdziałania z kooperantami. Oni nie mają takich ograniczeń i oczekują z naszej strony podobnych standardów - wylicza w rozmowie z Onetem.

Gen. Polko skrytykował także sam proces zmian w strukturze dowództwa Wojsk Specjalnych, mówiąc, że "żołnierze wojsk specjalnych i opinia publiczna powinni poznać nazwiska planistów, koszty tych działań i uzasadnienie tych irracjonalnych decyzji".

- Decyzje te były tak tajne, że gdy na początku stycznia rozmawiałem z jednym z oficerów Dowództwa Sił Specjalnych i zapytałem go, w jakiej strukturze teraz służy, stwierdził z rozbrajającą szczerością, że sam nie wie. A przecież zaskakiwać to powinniśmy wroga na polu walki, a nie własne siły rozbijając ich morale - dodał generał w rozmowie z Onetem.

Zaborowski: mam nadzieję, że dorobek Specjalsów nie zostanie zmarnowany

Swoje zastrzeżenia wobec reformy armii wyraził Zbyszek Zaborowski z sejmowej Komisji Obrony Narodowej. - Mam poważne wątpliwości, czy połączone dowództwa sił zbrojnych zadbają efektywnie o szkolenie i przygotowanie specyficznych rodzajów sil zbrojnych jak Marynarka Wojenna, Lotnictwo czy też Wojska Specjalne. W obecnej sytuacji trudno mówić o jakiejkolwiek autonomii Wojsk Specjalnych - powiedział poseł SLD w rozmowie z Onetem.

Zdaniem Zaborowskiego, jeżeli priorytetem jest wprowadzenie połączonych operacji wojskowych i wzorujemy się na modelach zachodnich, to należało wprowadzić kolegium połączonych szefów sztabów rodzajów sił zbrojnych tak, jak jest w USA, ale utrzymać samodzielne dowództwa rodzajów sił zbrojnych, które dbałyby o rozwój i przygotowanie bojowe specyficznych formacji wojskowych.

- Jak będzie wyglądała realna współpraca między Dowódcą Operacyjnym RSZ, a Dowódcą Generalnym RSZ, w nowym modelu dowodzenia, będziemy mogli ocenić dopiero po upływie pewnego czasu. Bóg raczy wiedzieć, jak na tym wyjdą Wojska Specjalne - zaznaczył poseł Sojuszu.

Zaborowski przypomniał, że polskie Wojska Specjalne, w dotychczasowym modelu funkcjonowania, osiągnęły wysoką gotowość bojową, mogą się też pochwalić realnymi osiągnięciami na polu walki, m.in. w Iraku i Afganistanie. - Mam nadzieje, że ten dorobek nie zostanie zmarnowany, a współpraca polskich Specjalsów z wojskami naszych sojuszników takich jak Francja czy USA zostanie utrzymana. Z naszych doświadczeń i instruktorów korzystają również wojska specjalne państw NATO-wskich Europy Środkowej - dodał.

Poseł SLD, zapytany o szybką drogę do ustanowienia Centrum Operacji Specjalnych, ocenił, że świadczy ona o "niedopracowaniu reformy dowodzenia polskimi siłami zbrojnymi, mimo że przygotowania trwały od dłuższego czasu". - Można mieć tylko nadzieję, że zanim nastąpi nowy, poważny kryzys międzynarodowy, sztabowcy w polskiej armii skończą rozruch nowego systemu - podkreślił Zaborowski w rozmowie z Onetem.

Wielkie wyzwanie w 2014 roku

W 2014 roku na Wojska Specjalne czeka wiele wyzwań, o których na początku stycznia mówił gen. Jerzy Gut. Polacy, w ramach ćwiczenia całości NATO-wskiego komponentu operacji specjalnych pod kryptonimem Noble Sword-14, będą musieli potwierdzić zdolność, którą wywalczyli w czasie ćwiczenia Cobra-13. W 2014 roku dojdzie także do wycofania komponentu Wojsk Specjalnych z Afganistanu, biorących udział w misji ISAF.

czwartek, 16 stycznia 2014

Mój szczerbaty górnik


Judyta Watoła, Dariusz Kortko 2011-12-16
  • Górnicy, którzy zginęli podczas pacyfikacji kopalni Wujek fot. IPN Katowice

Masakra w kopalni Wujek - 30 lat później. - Prokuratorzy kazali nam wpisywać "egzekucję prawnie uznaną". Zbuntowaliśmy się, bo jaka tu "egzekucja prawnie uznana"?! Wpisywaliśmy "zabójstwo przez postrzał" - mówią lekarze, którzy dokonywali sekcji zwłok górników. Pierwszy raz publicznie opowiadają o tamtych zdarzeniach

W niedzielę 13 grudnia 1981 r. było mroźno. W południe żony górników z Wujka zaczęły gotować obiady, bo mimo że był stan wojenny, szychty mężów nikt nie odwołał. Górnik przed robotą musi się dobrze najeść. 

W pracy dowiedzieli się, że Jan Ludwiczak, szef komisji zakładowej "Solidarności", został aresztowany. W poniedziałek kończyła się nocna zmiana, ale oni z kopalni nie wyszli. Rozpoczęli strajk i zażądali: uwolnić Ludwiczaka, odwołać stan wojenny, respektować Porozumienia Jastrzębskie. 

We wtorek w nocy pod kopalnię zaczęły podjeżdżać oddziały ZOMO, wojska i czołgi.

Obok kopalni przejeżdżały autobusy miejskie z centrum Katowic do Centralnego Szpitala Klinicznego.

Umorusani górnicy stali przy płocie, a pasażerowie machali im z autobusów. Uśmiechnięci górnicy odmachiwali. 

- 16 grudnia rano jechałam do pracy "dwunastką", przez szybę spojrzałam na jednego z górników. Spotkaliśmy się wzrokiem, pomachałam mu, odmachał i uśmiechnął się do mnie szeroko. Spostrzegłam, że jest szczerbaty, zapamiętałam jego twarz - wspomina dr Stanisława Kabiesz-Neniczka.

Rozkaz pacyfikacji dotarł do oddziałów pod Wujkiem 16 grudnia w południe. W blokach na osiedlu wyłączono prąd. Czołgi zrobiły wyłomy w murze kopalni, do środka wdarło się ZOMO. O godz. 12.30 ludzie na osiedlu usłyszeli strzały. Nikt nie widział, co się działo na miejscu, kopalnia została otoczona szczelnym kordonem. - Słychać było strzały, ale pomyślałam, że to tylko na postrach. Do głowy mi nie przyszło, że strzelają do ludzi - mówi lekarka.

Ktoś otworzył okna prosektorium

Zabitych przewieziono do Zakładu Medycyny Sądowej w Ligocie. - Rankiem 17 grudnia, idąc z przystanku do pracy, zauważyłem, że w budynku dawnego prosektorium są otwarte okna. Zdziwiłem się, kto w taki mróz otwiera okna? Jeszcze nie wiedziałem, że tam leżą górnicy - mówi Adam Korecki, technik sekcyjny. 

Prof. Władysław Nasiłowski, kierownik Zakładu Medycyny Sądowej, jeden z założycieli uczelnianej "Solidarności", przed wejściem do zakładu zastał milicjantów i żołnierzy. Cały zakład był obstawiony. Przywitał go prokurator wojskowy i kazał niezwłocznie zrobić sekcje zwłok. 

- Tego prokuratora znaliśmy wcześniej - mówi dr Krystian Rygol, specjalista medycyny sądowej. - Mieliśmy z nim dobre relacje. Ale jak przyszedł w mundurze, wszystko się zmieniło. Zrobiło się wrogo.

Ciała górników trzeba było przewieźć z dawnego prosektorium do nowego, w budynku zakładu. Jakieś 200 metrów. Wychodzili po nie parami: lekarz z laborantem. - Mieliśmy metalowe wózki na chyboczących się kółkach. Pchaliśmy je po śniegu i zamarzniętym lodzie - wspomina. - Nikt nas nie pilnował.

Korecki: - Ciała jednego czy dwóch górników leżały na katafalku. Reszta na ziemi pod ścianą. Ci, którzy otworzyli okna, nie znali się na rzeczy. Zwłoki muszą być przechowywane w zimnie, ale nigdy nie w temperaturze poniżej zera. 

Ułożyli ciała na stołach sekcyjnych. - Mieliśmy zacząć sekcje niezwłocznie, ale nie umieliśmy się pozbierać. Patrzyłem na ich ciała i myślałem, że to zbrodnia. Profesor stał nad jednym z górników i płakał - wspomina dr Rygol. - Podzieliliśmy się pracą. Każdy lekarz dostał swojego górnika.

- Zarządziłem, żeby sekcje przeprowadzać ze szczególną starannością - pamięta prof. Nasiłowski. - Zawsze staramy się jak najlepiej, ale tym razem bałem się, że będą naciski, że dojdzie do jakichś machinacji. Wszystkie dokumenty sporządzaliśmy w wielu kopiach, jedne zostały w zakładzie, inne ukryliśmy.

Przewidywałem, że prokuratorzy wojskowi i esbecy będą chcieli przejąć zwłoki górników po sekcjach. Pospiesznie napisałem tekst oświadczenia, że zwłoki należy wydawać wyłącznie rodzinom. Podsunąłem to prokuratorowi. Podpisał.

Prokurator: Rozkaz niewykonalny

Dr Rygol: - Podczas sekcji od razu było widać, że nie były to strzały przypadkowe. Kule trafiały w głowy, klatki piersiowe.

- Spojrzałam na twarz górnika, któremu miałam robić sekcję. To był ten mój szczerbaty, który się do mnie jeszcze wczoraj uśmiechał - mówi dr Kabiesz-Neniczka. - Umówiliśmy się między sobą, że jeśli ktoś znajdzie w ciele górnika kulę, postara się ją zatrzymać. Większość ran była na przestrzał, ale akurat u "mojego" górnika był wlot, nie było wylotu. Znalazłam tę kulę, ale prokurator patrzył mi na ręce. Zabrał ją.

Prof. Nasiłowski: - W prosektorium ginęły dowody. Musieliśmy przy wojskowych rozbierać ciała. Zabrali nie tylko kulę, ich ubrania też. Szkoda, bo ten pocisk mógł być ważnym dowodem. Dzięki niemu można było ustalić, który z zomowców zabił, wystarczyło przeprowadzić badania balistyczne. Nie zrobiono tego.

Do karty zgonu każdego górnika lekarz musiał wpisać przyczynę zgodnie z międzynarodową klasyfikacją. - Prokuratorzy kazali nam wpisywać numer, który oznaczał "egzekucję prawnie uznaną" - mówi dr Rygol. - Wtedy w Polsce była kara śmierci. Zbuntowaliśmy się, bo jaka tu "egzekucja prawnie uznana"?! Wpisywaliśmy "zabójstwo przez postrzał". 

Prokurator zadzwonił do swoich przełożonych. Meldował, że "rozkaz jest niewykonalny". Z rozmowy wynikało, że jego przełożony się burzył, a prokurator tylko powtarzał: "Niewykonalny". 

Wszyscy górnicy mają wpisane w kartach zgonu "zabójstwo przez postrzał". Wyszliśmy z tego czyści.

Przyszli do domu, wyciągnęli pistolet

- Wieczorem 17 grudnia przyszli do mnie do domu - mówi prof. Nasiłowski. - Wyciągnęli pistolet i położyli na stole. Nie grozili, tylko powiedzieli, że władze chcą same dysponować zwłokami. Odmówiłem. Partyzanta, który przeżył wojnę, nie da się tak łatwo straszyć.

Kiedy potem wojskowi, którzy byli w zakładzie, próbowali jeszcze przeszkadzać, gdy oddawaliśmy ciała rodzinom, wyjmowałem oświadczenie prokuratura garnizonowego i pokazywałem, że on tak kazał.

Korecki: - Byli dwaj esbecy, którzy cały czas kręcili się przy rodzinach. Udawali, że oni też są rodziną. Siedzieli z nimi i ich słuchali.

Prof. Nasiłowski: - Staraliśmy się jakoś pielęgnować rodziny górników. Robiliśmy herbatę, podawaliśmy krople na serce. Bardzo im współczułem, płakałem z nimi, bo to był straszny szok. Staraliśmy się ich jakoś pocieszać. Pytacie, jak można pocieszać w takiej chwili? Mówiliśmy, że ich bliscy zapłacili życiem za to, co uznawali za wielką wartość. Za wolność i godność. Wujek był zbrodnią na naszej nadziei, dlatego tak jaskrawo to przeżywaliśmy.

- Krewni chcieli zobaczyć ciała zmarłych - mówi dr Kabiesz-Neniczka. - Denerwowali się, że im się nie pozwala. W końcu powiedzieliśmy prokuratorowi, żeby do nich wyszedł i jakoś im to wyjaśnił. Ale on był jeszcze bardziej zdenerwowany niż my. Bał się wyjść do rodzin. W końcu wyszedł, ale nie w mundurze, tylko w lekarskim kitlu.

Czekoladki generała

Kopie dokumentów z sekcji zwłok zachowały się w Zakładzie Medycyny Sądowej. Papiery uporządkowane, spięte w szarej teczce. Dzięki temu po latach łatwo odtworzyć, że:

* badania sekcyjne zostały wykonane pod kierunkiem profesora przez asystentów Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej Śląskiej Akademii Medycznej: dr. Jerzego Szczepańskiego, dr. Jarosława Wędrychowskiego, dr. Krystiana Rygola, dr Stanisławę Kabiesz-Neniczkę, dr. Konrada Kowalskiego i dr Urszulę Pałkę; 

* przy badaniach obecny był prokurator Karol Koch. Protokoły z sekcji sporządzono w kopiach, których drugie egzemplarze (trzecie pozostały w zakładzie) miały być wydane na potrzeby kancelarii generała Jaruzelskiego i które prokurator Koch w tym celu zabrał; 

* 17 grudnia 1981 r. wykonano badania sekcyjne sześciu górników: Zenona Zająca, lat 22 - postrzał klatki piersiowej uszkadzający płuca i aortę; Ryszarda Gzika, lat 35 - postrzał śmiertelny mózgo-czaszki; Zbigniewa Wilka - postrzał od tyłu w okolicy lędźwi z uszkodzeniem jelit i dużego naczynia żylnego; Bogusława Kopczaka, lat 28 - postrzał brzucha z uszkodzeniem jelit i krwotokiem do jamy otrzewnej; Józefa Czekalskiego, lat 48 - postrzał klatki piersiowej w okolicy łuku żebrowego z uszkodzeniem naczyń krwionośnych brzucha; Józefa Gizy, lat 24 - postrzał śmiertelny szyi z rozerwaniem tętnicy szyjnej;

* dwa dni później odbyła się sekcja Andrzeja Pełki, lat 19, który zmarł w Szpitalu Górniczym w Katowicach Ochojcu (postrzał w głowę z uszkodzeniem mózgu); 4 stycznia 1982 r. wykonano sekcję zwłok Joachima Gnidy (zmarł 2 stycznia z wyniku postrzału głowy z uszkodzeniem podstawy czaszki), a 26 stycznia zbadano zwłoki Jana Stawisińskiego, lat 22, który zmarł w Szpitalu Górniczym w Katowicach 25 stycznia 1982 r. w wyniku przestrzału czaszki z uszkodzeniem obu półkul mózgu.

Tuż przed świętami 1981 r. do szpitala w Ligocie w odwiedziny do rannych górników przyjechał gen. Roman Paszkowski. Był wojskowym, którego w dzień po wprowadzeniu stanu wojennego mianowano na wojewodę katowickiego. Nie zajmował się pacyfikacją kopalni. Towarzyszący mu oficer niósł kosz wypełniony prezentami: czekolady, pomarańcze i kawa. W czasie gdy sklepy świeciły pustkami, to były prawdziwe rarytasy. Górnicy nie chcieli prezentów. 

Śledztwo umorzone

20 stycznia 1982 r. wojskowa Prokuratura Garnizonowa w Gliwicach umorzyła śledztwo wobec 17 funkcjonariuszy plutonu specjalnego ZOMO. Wszyscy przyznali się do użycia broni, ale zapewniali, że strzelali w górę, na postrach. 

W 1990 r., gdy komisja sejmowa zapytała prof. Nasiłowskiego, co o tym sądzi, odpisał: "We wszystkich przypadkach uderza względna celność postrzałów zadanych w zasadzie w ważne dla życia anatomicznie miejsca, tj. głowę, klatkę piersiową, tułów".

PS Prokurator Karol Koch awansował do Naczelnej Prokuratury Wojskowej, z której odszedł w 1997 r. Nie udało nam się do niego dotrzeć.

Gen. Roman Paszkowski był wojewodą katowickim do 1985 r. Do 1990 był szefem Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. W kwietniu 1989 organizował pierwszą pielgrzymkę Rodzin Katyńskich do Katynia. Zmarł w 1998 r. 

Dziewięciu zabitych, 21 rannych

24 czerwca 2008 r. Sąd Apelacyjny w Katowicach ogłosił: zomowcy, którzy 16 grudnia 1981 r. pacyfikowali kopalnię Wujek, są winni śmierci dziewięciu górników. 

Romuald Cieślak, dowódca plutonu, został skazany na sześć lat więzienia za sprawstwo kierownicze zabójstwa. 14 szeregowych członków plutonu za udział w bójce z użyciem broni palnej dostaje wyroki od trzech i pół roku do czterech lat. 

Z procesu obronną ręką wychodzi Marian Okrutny, były wiceszef Milicji Obywatelskiej w Katowicach (uniewinniony), i Teopold Wojtysiak (sprawa umorzona, bo do górników nie strzelał). 

Oskarżony gen. Czesław Kiszczak ze względu na stan zdrowia był sądzony w odrębnym procesie w Warszawie (w 2008 r. sprawa została umorzona z powodu przedawnienia).

To był już trzeci proces. W dwóch poprzednich zomowcy byli uniewinniani, a sądy wyższych instancji uchylały wyroki uniewinniające. - W 1981 r. można było z łatwością ustalić, kto strzelał - dodaje prof. Nasiłowski. - Wystarczyło pozbierać kule i dopasować do broni.

czwartek, 9 stycznia 2014

Sławomir Opala: z wykształcenia jestem psem

Gdy­bym ci teraz po­wie­dział, że nie cze­ka­łem na wyj­ście, to bym skła­mał. Ale wiel­kie­go ci­śnie­nia też nie mia­łem, bo nie wie­dzia­łem, co mnie czeka za mu­ra­mi. Czy do­sta­nę zie­lo­ne świa­tło na po­czą­tek, czy może przej­dę twar­dy reset i wszyst­ko będę mu­siał za­czy­nać od zera – mówi Sła­wo­mir Opala, były po­li­cjant i pier­wo­wzór se­ria­lo­we­go „Pit­bul­la”, który w wię­zie­niu prze­sie­dział 2,5 roku. W roz­mo­wie z One­tem za­po­wia­da wy­da­nie książ­ki.

Sławomir Opala, fot. Maciej Stankiewicz Sławomir Opala, fot. Maciej Stankiewicz Foto: Maciej Stankiewicz / Onet

Ma­ciej Stań­czyk: - Po­li­cjant z takim ży­cio­ry­sem jak twój, tra­fia na trzy­dzie­ści mie­się­cy do wię­zie­nia z za­rzu­tem udzia­łu w zor­ga­ni­zo­wa­nej gru­pie prze­stęp­czej o cha­rak­te­rze zbroj­nym. Jak było po tam­tej stro­nie muru?

REKLAMA

Sła­wo­mir Opala: To nie jest miej­sce dla nor­mal­nych ludzi, tym bar­dziej dla tych, któ­rzy więk­szość swo­je­go życia spę­dzi­li po dru­giej stro­nie ba­ry­ka­dy. Nigdy nie wie­dzia­łem, z któ­rej stro­ny może po­ja­wić się za­gro­że­nie, od kogo. To tro­chę jak cho­dze­nie z za­mknię­ty­mi ocza­mi po polu mi­no­wym. Na szczę­ście w całym tym bur­de­lu, który się zda­rzył, lu­dzie z za­kła­dów kar­nych zda­wa­li sobie spra­wę z tego, czym mój pobyt w wię­zie­niu może się skoń­czyć, czym grozi. I mieli wszyst­ko do­brze po­ukła­da­ne, więc tak na­praw­dę cięż­ko nie było. Co nie zmie­nia faktu, że drugi raz za­mknąć się nie dam.

- Oba­wiasz się, że może być drugi raz?

Ja się nie oba­wiam, bo nigdy się ni­cze­go nie oba­wia­łem. Ja to biorę pod uwagę. Prze­sie­dzia­łem trzy­dzie­ści mie­się­cy za free. Zda­rzy­ło się raz, może zda­rzyć się i drugi, bo niby dla­cze­go nie? Za­wsze taką sy­tu­ację bra­łem pod uwagę, zwłasz­cza kiedy byłem bli­żej „firmy”. Prze­cież po za­ma­chu na ge­ne­ra­ła Pa­pa­łę dwa razy mnie spraw­dza­li. I nic. Od­pu­ści­li, bo wie­dzie­li, że nic z tą spra­wą nie mia­łem do czy­nie­nia. A póź­niej przy­szedł czas, że prze­sta­łem o tym my­śleć, pra­co­wa­łem z dala od po­li­cji i wtedy do­szło do mo­je­go aresz­to­wa­nia.

- Cios?

Nie, byłem ra­czej zdez­o­rien­to­wa­ny. Pół roku bok­so­wa­łem się z my­śla­mi, aż sobie to wszyst­ko uło­ży­łem. Wię­zie­nie głowy mi nie ze­psu­ło. Ale po­wta­rzam: drugi raz żywy nie dam się tam za­mknąć.

- Do­bro­wol­nie pod­da­łeś się karze. Bałeś się pro­ce­su?

Ni­cze­go się nie bałem. To była czy­sta kal­ku­la­cja. Kiedy zde­cy­do­wa­łem się na sa­mo­uka­ra­nie, mia­łem już rok spę­dzo­ny w aresz­cie śled­czym. Za­czą­łem li­czyć, co bar­dziej się opła­ca. Czy iść na wojnę z pro­ku­ra­tu­rą i nawet przez dzie­sięć lat cho­dzić po są­dach, czy wziąć na klatę to, co jest i wy­sko­czyć na po­ło­wę kary – czyli w sumie po pięt­na­stu mie­sią­cach od­siad­ki. Rok już mia­łem za­li­czo­ny w aresz­cie, zo­sta­ły trzy mie­sią­ce. To tyle, co po­wi­sieć na szel­kach w kiblu.

- Za­miast wal­czyć o dobre imię, przy­zna­łeś się do winy?

Nigdy nie przy­zna­łem się do winy, gdyż nie mia­łem do czego się przy­zna­wać. Pod­da­łem się je­dy­nie sa­mo­uka­ra­niu, czyli przy­ją­łem uzgod­nio­ną wy­so­kość wy­ro­ku z „całym do­bro­dziej­stwem in­wen­ta­rza”.

- Znów wy­gra­ła kal­ku­la­cja?

Wy­star­czy w kogoś rzu­cić bło­tem, żeby to błoto na dobre się przy­kle­iło. Wła­śnie tak było w moim przy­pad­ku, bez wzglę­du na to, jak cała spra­wa by się za­koń­czy­ła, mleko już się roz­la­ło. I to nie cho­dzi nawet o wyrok, bo gdyby sąd uznał, że je­stem nie­win­ny, to lu­dzie i tak by po­wie­dzie­li – wy­śli­zgał się. Dla­te­go wzią­łem to na plecy, a wyrok uzgod­ni­łem z pro­ku­ra­to­rem.

- Od­sie­dzia­łeś pełny wyrok – 2,5 roku po­zba­wie­nia wol­no­ści – choć kal­ku­lo­wa­łeś, że wię­zie­nie opu­ścisz po pięt­na­stu mie­sią­cach. Co po­szło nie tak? Twój me­ce­nas mówił mi kilka mie­się­cy temu, że to kwe­stia dumy?

To nie duma, to znów czy­sta kal­ku­la­cja. W „fir­mie” byłem ope­ra­cyj­nym, nie mia­łem do czy­nie­nia ze stro­ną pro­ce­so­wą, nie orien­to­wa­łem się w niu­an­sach. I oka­za­ło się, że przy za­rzu­cie zor­ga­ni­zo­wa­nej grupy prze­stęp­czej o cha­rak­te­rze zbroj­nym, o wa­run­ko­we zwol­nie­nie można ubie­gać się po od­by­ciu nie po­ło­wy, a 3/4 wy­ro­ku. Ugrał­bym może kilka mie­się­cy wcze­śniej­sze­go zwol­nie­nia. Nie opła­ca­ło się.

Sławomir Opala, fot. Maciej Stankiewicz Sławomir Opala, fot. Maciej Stankiewicz Foto: Maciej Stankiewicz / Onet

- Dla­cze­go?

Cho­dził­bym kilka lat na smy­czy ku­ra­to­ra i mu­siał tłu­ma­czyć się przed ja­kimś gów­nia­rzem po stu­diach z każ­de­go swo­je­go kroku, a on by mi jeź­dził po ple­cach, bo aku­rat dziew­czy­na przy­pra­wi­ła mu rogi - po co mi to? Wo­la­łem „od­pę­kać” cały wyrok.

- I co teraz?

Mam 47 lat, z wy­kształ­ce­nia je­stem psem, do bran­ży nie mogę wró­cić. A ze swoim CV nie pójdę prze­cież ani do po­śred­nia­ka, ani nie ro­ze­ślę go po fir­mach. Tak na­praw­dę nie wie­dzia­łem, co mnie czeka za bramą. Czy do­sta­nę zie­lo­ne świa­tło na po­czą­tek, czy może przej­dę twar­dy reset i wszyst­ko będę mu­siał za­czy­nać od zera. Na szczę­ście przy­ja­cie­le po­da­li po­moc­ną dłoń. Pra­cu­ję, wró­ci­łem do nor­mal­ne­go życia, o wię­zie­niu już za­po­mnia­łem.

- Da się nad­ro­bić te 2,5 roku?

Mia­łem fart, że nikt, na kim mi za­le­ży, w tym cza­sie nie umarł. Z wszyst­ki­mi udało mi się zo­ba­czyć, na nikim się nie za­wio­dłem. Stra­co­ny czas można nad­ro­bić.

- Sporo macie chyba do nad­ro­bie­nia z Mar­ty­ną, twoją córką. Na­pi­sa­łeś o niej na swoim pro­fi­lu, że „geny też błą­dzą”.

Tak, bo nie jest do mnie po­dob­na. Myśli o przy­szło­ści, o któ­rej ja nigdy nie my­śla­łem i nigdy już nie będę my­ślał. Ma inne prio­ry­te­ty niż ja. I bar­dzo do­brze, że nie jest do mnie po­dob­na. Stra­ci­li­śmy kon­takt, gdy Mar­ty­na miała 13 lat, od­no­wi­li­śmy go, gdy miała już 18 lat. Oboje chyba mu­sie­li­śmy doj­rzeć, żeby znów ze sobą roz­ma­wiać. Na szczę­ście moje aresz­to­wa­nie tego nie ze­psu­ło. Za­le­ży mi na opi­nii Mar­ty­ny, na opi­nii moich bli­skich. Resz­ta jest nie­waż­na.

- A dobre imię? Nie za­le­ży ci na nim?

Do czego jest mi teraz po­trzeb­ne dobre imię? Wiem, że sie­dzia­łem za darmo i ta wie­dza zu­peł­nie mi wy­star­cza. Na­pi­szę pew­nie książ­kę, ale to bę­dzie wszyst­ko, co mam do po­wie­dze­nia na ten temat. Od­rzu­cam pro­po­zy­cje wy­wia­dów, fil­mów do­ku­men­tal­nych. Nie chcę od­ku­rzać twa­rzy, bo ano­ni­mo­wo ła­twiej się żyje. Ni­ko­go też na pewno nie będę prze­ko­ny­wał, przed nikim nie za­mie­rzam się tłu­ma­czyć, ni­cze­go nie będę wy­ja­śniał. Nie czuję się skrzyw­dzo­ny przez sys­tem i nie będę go ata­ko­wał.

- Mó­wisz, że sys­tem cię nie skrzyw­dził. A lu­dzie? Masz do kogoś żal?

Nie, niby do kogo? Do tego, co na mnie „dru­ko­wał”? Ja nie je­stem jego zmar­twie­niem, nie je­stem ban­dy­tą, nie będę go szu­kał, z mojej stro­ny nic mu nie grozi. Żal do CBA? Oni prze­cież tylko wy­ko­ny­wa­li po­le­ce­nia pro­ku­ra­tu­ry.

Autor:
Źródło: Onet