poniedziałek, 30 czerwca 2014

Największy skandal w historii mundialu

Nie­miec­cy pił­ka­rze śmia­li się i szy­dzi­li ze swo­ich ry­wa­li. „Siód­mą bram­kę za­de­dy­ku­ję ro­dzi­nie, a ósmą swo­je­mu psu" – miał po­wie­dzieć jeden z za­wod­ni­ków przed star­ciem z Al­gie­rią w 1982 roku. Tre­ner Jupp Der­wall za­po­wie­dział, że jeśli jego dru­ży­na prze­gra, na­za­jutrz wraca z Hisz­pa­nii do kraju po­cią­giem. Miał taśmy z na­gra­nia­mi me­czów Al­gie­rii, ale nawet ich nie po­ka­zał za­wod­ni­kom, bojąc się, że go wy­śmie­ją. Spo­tka­nie za­koń­czy­ło się szo­ku­ją­cym zwy­cię­stwem Lisów Pu­sty­ni 2:1. Jak się oka­za­ło, był to do­pie­ro po­czą­tek praw­do­po­dob­nie naj­więk­sze­go skan­da­lu w hi­sto­rii mi­strzostw świa­ta.

Mecz Niemcy - Algieria z 1982 roku Foto: AFP

Sam prze­bieg meczu Niem­ców z Al­gie­rią, mimo iż z sen­sa­cyj­nym za­koń­cze­niem, dla całej hi­sto­rii nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. W pierw­szej po­ło­wie żadna z dru­żyn nie zdo­by­ła bram­ki. Sztu­ki tej do­ko­nał do­pie­ro w 54. mi­nu­cie Rabah Ma­djer. Gdy 13 minut póź­niej Karl-He­inz Rum­me­ni­ge do­pro­wa­dził do re­mi­su, wy­da­wa­ło się, że Niem­cy od­wró­cą losy spo­tka­nia. Kilka chwil póź­niej Lisy Pu­sty­ni po­now­nie jed­nak ob­ję­ły pro­wa­dze­nie po golu La­kh­da­ra Bel­lo­umie­go i tym razem przy­pil­no­wa­ły go do końca. Przed Al­gie­rią, de­biu­tu­ją­cą wów­czas na mun­dia­lu, otwo­rzy­ła się ogrom­na szan­sa awan­su do ko­lej­nej fazy tur­nie­ju.


Lisy Pu­sty­ni sy­tu­ację skom­pli­ko­wa­ły sobie w dru­gim meczu, prze­gry­wa­jąc z Au­strią 0:2. W ostat­niej serii gier po­dej­mo­wa­li naj­słab­sze w gru­pie Chile i wy­so­kie zwy­cię­stwo za­pew­ni­ło­by im prawo gry w II run­dzie. Dru­ży­na z Afry­ki pro­wa­dzi­ła już 3:0, ale osta­tecz­nie wy­gra­ła tylko 3:2 i mu­sia­ła cze­kać na wie­ści z Gijon. Wtedy nie było jesz­cze prze­pi­su mó­wią­ce­go o roz­gry­wa­niu ostat­nich spo­tkań fazy gru­po­wej jed­no­cze­śnie. Mecz Niem­ców z Au­strią od­by­wał się dzień po star­ciu Al­gier­czy­ków z Chile. Aby Afry­ka wy­wal­czy­ła pierw­szy, hi­sto­rycz­ny awans do ko­lej­nej fazy, Au­stria mu­sia­ła­by nie prze­grać z Niem­ca­mi lub Niem­cy mu­sie­li­by swo­je­go ry­wa­la po­ko­nać trze­ma bram­ka­mi.

Wszyst­ko za­czę­ło się bły­ska­wicz­nie. W 11. mi­nu­cie do­środ­ko­wa­nie z lewej stro­ny bo­iska otrzy­mał Horst Hru­besch i z naj­bliż­szej od­le­gło­ści wpa­ko­wał piłkę do siat­ki. Był to ostat­ni emo­cjo­nu­ją­cy mo­ment tego meczu. Przy okrzy­kach wście­kłych al­gier­skich ki­bi­ców, obie dru­ży­ny sku­pi­ły się wy­łącz­nie na po­da­wa­niu piłki w stre­fie obron­nej. Sta­ty­sty­ki bru­tal­nie po­ka­zy­wa­ły, że Niem­cy i Au­stria­cy, mając wynik da­ją­cy awans jed­nym i dru­gim, zwy­czaj­nie nie chcia­ły sobie zro­bić już krzyw­dy. Cel­ność podań była na po­zio­mie 98 proc., gdyż nie­mal wszyst­kie wy­ko­ny­wa­no na wła­snej po­ło­wie. Nie od­da­no już żad­ne­go strza­łu w świa­tło bram­ki.

Ki­bi­ce z Al­gie­rii, któ­rych na sta­dio­nie było kilka ty­się­cy, za­czę­li w trak­cie meczu wy­ma­chi­wać bank­no­ta­mi, su­ge­ru­jąc, że spo­tka­nie było usta­wio­ne. Hisz­pa­nie krzy­cze­li „wy­no­cha, wy­no­cha" i su­ge­ro­wa­li, by pił­ka­rze po ostat­nim gwizd­ku jesz­cze się po­ca­ło­wa­li. Jeden z nie­miec­kich fanów spa­lił na­to­miast na try­bu­nach flagę swo­je­go kraju.

Ga­ze­ty też nie zo­sta­wi­ły su­chej nitki na pił­ka­rzach. Nie­miec­kie dzien­ni­ki swoje re­la­cje ty­tu­ło­wa­ły „Wstydź­cie się!". Ho­len­der­ska prasa mecz okre­śli­ła, jako „pił­kar­skie porno". Willi Schulz, były re­pre­zen­tant kraju, na­zwał wszyst­kich za­wod­ni­ków gra­ją­cych w tym spo­tka­niu gang­ste­ra­mi, a sam mecz prze­szedł do hi­sto­rii jako „pakt o nie­agre­sji" lub po pro­stu „hańba w Gijon".

Re­zer­wo­wy w tam­tych cza­sach Lo­thar Mat­theus na za­rzu­ty od­po­wia­dał krót­ko: awan­so­wa­li­śmy i to jest naj­waż­niej­sze.   Gdy wście­kła na swo­ich pił­ka­rzy grupa nie­miec­kich fanów udała się pod ich hotel, zo­sta­ła przez za­wod­ni­ków ob­rzu­co­na ba­lo­na­mi z wodą. Naj­da­lej w swo­jej hi­po­kry­zji po­su­nął się na­to­miast Hans Tschak, szef au­striac­kiej de­le­ga­cji, kry­ty­ku­jąc wście­kłych al­gier­skich fanów. – Oczy­wi­ście dzi­siej­szy mecz zo­stał zdo­mi­no­wa­ny przez tak­ty­kę. Ale 10 000 synów pu­sty­ni po­ja­wia się na sta­dio­nie, by wy­wo­łać skan­dal tylko dla­te­go, że mają w kraju za mało szkół. Jakiś szejk wy­cho­dzi ze swo­jej oazy, po trzy­stu la­tach czuje za­pach Pu­cha­ru Świa­ta, i myśli, że może otwie­rać swój pysk – mówił wów­czas.

Al­gier­czy­cy zło­ży­li ofi­cjal­ny pro­test do FIFA, ale trzy i pół go­dzi­ny po spo­tka­niu przy­szła od­po­wiedź: wynik nie może być zmie­nio­ny. Fe­de­ra­cja po­sta­no­wi­ła je­dy­nie, że od tego mo­men­tu ostat­nie mecze fazy gru­po­wej roz­gry­wa­ne będą w tym samym cza­sie. – Nasza hi­sto­ria zmu­si­ła FIFA do do­ko­na­nia zmian. To nawet lep­sze, niż nasze zwy­cię­stwa. To ozna­cza, że Al­gie­ria zo­sta­wi­ła nie­za­tar­ty ślad w hi­sto­rii piłki noż­nej – po­wie­dział strze­lec zwy­cię­skiej bram­ki z Niem­ca­mi, La­kh­dar Bel­lo­umi. – Było warto zo­ba­czyć dwie po­tę­gi uma­wia­ją­ce się na wynik i trzę­są­ce się ze stra­chu przed Al­gie­rią. Oni awan­so­wa­li sprze­da­jąc swój honor, my od­pa­dli­śmy z pod­nie­sio­ny­mi gło­wa­mi – dodał Cha­aba­ne Me­rze­ka­ne, prawy obroń­ca Lisów Pu­sty­ni.

Po la­tach za­czę­ły na­to­miast wy­cho­dzić nie­zna­ne wcze­śniej fakty – pił­ka­rze z Al­gie­rii mogli w tam­tym cza­sie grać po nie­świa­do­mym za­ży­ciu środ­ków do­pin­gu­ją­cych. Sen­sa­cyj­ne in­for­ma­cje w me­diach o moż­li­wej afe­rze sprzed ponad 30 lat po­ja­wi­ły się za spra­wą Mo­ha­me­da Cha­iba. Był on w ka­drze Al­gie­rii na mi­strzo­stwa świa­ta w Mek­sy­ku (1986), ale nie ro­ze­grał na tej im­pre­zie ani jed­ne­go spo­tka­nia. Chaib po­in­for­mo­wał kilka lat temu agen­cję AFP, że ośmiu byłym pił­ka­rzom re­pre­zen­ta­cji uro­dzi­ły się nie­peł­no­spraw­ne dzie­ci. On sam ma trzy córki, które uro­dzi­ły się z za­ni­kiem mię­śni. Za­żą­dał on, by ujaw­nio­no praw­dę, su­ge­ru­jąc jed­no­cze­śnie, że tra­gicz­ne wy­pad­ki mogę mieć zwią­zek z za­ży­wa­niem przez pił­ka­rzy pi­gu­łek nie­zna­ne­go po­cho­dze­nia.

Na ła­mach dzien­ni­ka "El Watan" Ra­chid Ha­ni­fi, który kie­dyś też był le­ka­rzem w al­gier­skiej eki­pie, przy­po­mi­na, że przed mi­strzo­stwa­mi świa­ta w 1982 roku tre­ne­rem re­pre­zen­ta­cji był Ro­sja­nin Gien­na­dij Rogow, który przy­wiózł ze sobą le­ka­rza. Ha­ni­fi bez­sku­tecz­nie pró­bo­wał do­trzeć do do­ku­men­tów me­dycz­nych ekipy.

Dja­mel Menad, który brał udział w eli­mi­na­cjach do MŚ w 1982 roku, ale na fi­na­ły nie po­je­chał, mówił w te­le­wi­zji "Nes­sma TV" o tym, że pił­ka­rzom po­da­wa­no "żółte ta­blet­ki". Za­wod­ni­kom mó­wio­no jed­nak, że są to zwy­kłe wi­ta­mi­ny. Wiel­ce praw­do­po­dob­ne jest jed­nak, że tak nie było. Zresz­tą sam Ha­ni­fi po­dej­rze­wa, że pił­ka­rze zo­sta­li ofia­ra­mi do­pin­gu, nie wie­dząc o tym.

- Po­łą­cze­nie przy­pad­ków cho­rób dzie­ci ze sto­so­wa­niem do­pin­gu przez pił­ka­rzy nie jest ewi­dent­ne, ale bar­dzo moż­li­we - stwier­dził były le­karz re­pre­zen­ta­cji Al­gie­rii.

- Wszy­scy by­li­śmy kró­li­ka­mi do­świad­czal­ny­mi - miał po­wie­dzieć jeden z by­łych re­pre­zen­tan­tów na ła­mach "El Watan", który pra­gnął po­zo­stać ano­ni­mo­wy.

Afera do­pin­go­wa nie zmie­nia jed­nak ha­nieb­nej hi­sto­rii z usta­wie­niem meczu mi­strzostw świa­ta. Hi­sto­rii, za którą obec­na re­pre­zen­ta­cja Al­gie­rii bę­dzie chcia­ła się już w po­nie­dzia­łek zre­wan­żo­wać  Niem­com. Po­czą­tek meczu 1/8 fi­na­łu o godz. 22.

Współ­pra­ca: To­masz Ka­lem­ba, Eurosport.​Onet.​pl

sobota, 28 czerwca 2014

Zlokalizowanie groźnego terrorysty i operacja Zen. To za nią Sikorski chciał "zaj...ć PiS komisją specjalną"

apa, PAP
27.06.2014 14:35
A A A Drukuj
Afganistan, prowincja Ghazni

Afganistan, prowincja Ghazni (Fot. Damian Kramski / AG)

- To, co jest w materiałach prokuratorskich, jest miażdżące. Można zrobić dwuletni cyrk. I niech oni się tłumaczą. Tam są straszne rzeczy. Wiem, bo byłem przy tym - mówi w ujawnionej przez "Wprost" rozmowie Radosław Sikorski. O co chodzi? O Antoniego Macierewicza i tzw. operację Zen, którą Polacy prowadzili wspólnie z Amerykanami.
Radosław Sikorski w rozmowie z Jackiem Rostowskim mówi m.in. o możliwości pogrążenia PiS dzięki uderzeniu w Antoniego Macierewicza, który w 2007 roku w raporcie z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych ujawnił polsko-amerykańską operację. Był to pierwszy przypadek ujawnienia operacji w czasie jej trwania oraz zidentyfikowania agenta.

- Wiesz, na czym polegała operacja "Zen", którą Macierewicz ujawnił? To była operacja, nadzorowałem ją osobiście, zlokalizowania Al-Zawahiriego - opisuje sytuację Sikorski. - I ten skur...n ujawnił operację - dodaje. O co chodziło w operacji "Zen" i jaką rolę odegrali w tym Polacy?

Polski szpieg jedzie do Afganistanu

Po stronie polskiej głównym bohaterem wydarzeń jest pułkownik Aleksander Makowski. Pułkownik Makowski, w Afganistanie działający jako biznesmen, był negatywnie zweryfikowanym oficerem wywiadu PRL, współpracował z UOP i WSI. Z czasów komunistycznych zachował dobre kontakty w kręgach Sojuszu Północnego, a także części byłych mudżahedinów. Obiecał dotrzeć do najważniejszych działaczy Al-Kaidy na terenie północnego Afganistanu, jego zdaniem możliwe byłoby dotarcie nawet do Osamy bin Ladena.

Kulisy tych działań opisał w książce "Tropiąc bin Ladena. W afgańskiej matni". Jak można przeczytać w materiałach wydawcy, "opowiada, jak w 1997 roku po raz pierwszy odwiedził Afganistan i poznał dowódcę Sojuszu Północnego, Ahmada Szaha Masuda. Była to wprawdzie podróż biznesowa, jednak kontakty, jakie wówczas nawiązał, okazały się bardzo cenne dla polskiego wywiadu. W efekcie zaczął pracować na rzecz Zarządu Wywiadu Urzędu Ochrony Państwa, uczestnicząc w realizowanych na terenie Afganistanu działaniach operacyjnych, częściowo finansowanych przez CIA. Uzyskiwane przez polski wywiad informacje dotyczyły między innymi miejsc pobytu Bin Ladena, jego podróży oraz planowanych ataków terrorystycznych".

Zaczęło się od polowania na Osamę

Zanim pułkownik Makowski wziął udział w operacji "Zen", wspólnie z Amerykanami pracował w latach 1999-2000 przy operacji Jewbraker, której celem było ujęcie Osamy bin Ladena. Jak podkreśla, informacje o przemieszczaniu się przywódcy al-Kaidy i planowanych atakach terrorystycznych pochodziły także z pracy operacyjnej polskiego wywiadu, który na terenie Afganistanu działał o 1997 roku.

Doświadczenia i kontakty pułkownika Makowskiego zostały wykorzystane, gdy po zamachu 11 września 2001 roku Polska stała się członkiem koalicji antyterrorystycznej. To właśnie wtedy polscy żołnierze rozpoczęli misje na terenie Afganistanu. Współpraca polskiego wywiadu z amerykańskimi służbami miała zwiększać poziom ich bezpieczeństwa.

Operacja Zen i prawa ręka Osamy

W 2006 roku UA rozpoczęły operację "Zen". Jej celem było wyeliminowanie Ajmana Al-Zawahiriego, nazywanego wówczas "terrorystą nr 2". Al.-Zawahiri był prawą ręką Osamy, a po jego śmierci w 2011 roku stanął na czele al-Kaidy. Jak mówił sam Makowski, jednocześnie kontynuowano ściganie Obamy i operacja - gdyby zakończyła się sukcesem - miała doprowadzić do jego likwidacji.

Jednak w 2007 roku tajną operację ujawnił Antoni Macierewicz w swoim raporcie z likwidacji WSI. Było to wydarzenie bezprecedensowe - do tej pory nie zdarzały się przypadki ujawniania operacji, które były w toku. Co więcej, w raporcie podano też nazwisko agenta pracującego przy tym zadaniu, czyli właśnie Aleksandra Makowskiego. Oznaczało to konieczność natychmiastowego przerwania działań.

Makowski oskarża Macierewicza

Publikacja raportu pociągnęła za sobą liczne procesy cywilne przeciwko MON wytoczone przez osoby wymienione w raporcie. Jedną z nich był właśnie Aleksander Makowski. W raporcie napisano m.in , że Makowski chciał "wyłudzić od sojuszników" pieniądze i wprowadzał w błąd najwyższe osoby w państwie. "W sprawie 'Zen' służby, działając na zlecenie hochsztaplera, okradały państwo polskie i były gotowe narazić polskich żołnierzy i zwierzchników sił zbrojnych na najwyższe niebezpieczeństwo i międzynarodową kompromitację" - głosił raport.

Wszystkim tym zarzutom pułkownik zaprzeczył w sądzie. - Zdradzono mnie i oszukano. Zdradzono, bo ujawniono fakt współpracy i tożsamość obcym wywiadom, a oszukano, bo we współpracy z agentem każda służba i państwo zobowiązuje się wieczyście strzec jego tożsamości i faktu współpracy. Zdrada i oszustwo zawsze niosą dla zdradzonego i oszukanego wielką dolegliwość psychiczną, moralną i fizyczną - czy to w stosunkach małżeńskich, biznesowych czy międzyludzkich - mówił w sądzie Makowski.

Makowski o Macierewiczu: Zdrajca

Jak podkreślał w swoich zeznaniach Makowski, w 2007 r. Polska i jej siły zbrojne w ramach koalicji NATO były w stanie wojny z reżimem talibów, który działa do dziś, a także ze strukturami Al-Kaidy. - W stanie wojny ujawniono operację Wojska Polskiego, żołnierzy i agentów biorących w niej udział wrogowi - wywiadowi talibów i innym wywiadom. W mojej ocenie to przestępstwo udziału w obcym wywiadzie. Coś takiego robią zdrajcy - powiedział Makowski.

W 2012 r. Sąd Okręgowy w Warszawie nakazał MON przeprosić Makowskiego za bezprawne podanie w raporcie nieprawdziwych informacji o jego nadużyciach oraz za ujawnienie jego nazwiska i szczegółów działań w sytuacji, gdy sprawa nie kwalifikowała się do ujawnienia w raporcie. Sąd częściowo uwzględnił pozew Makowskiego i uznał, że raport naruszył jego dobra osobiste. Według sądu przepraszać za to ma jednak tylko MON, a nie także prezydent i premier - jak wnosił Makowski. W ubiegłym roku prokuratura prawomocnie umorzyła po pięciu latach sprawę operacji "Zen", nie stwierdzając popełnienia żadnego z przestępstw zarzucanych przez Antoniego Macierewicza. Uzasadnienie umorzenia jest tajne.

środa, 25 czerwca 2014

Za aferą podsłuchową mogą stać Rosjanie - poszlaki są mocne

Roman Imielski, ricz, mc, wb
24.06.2014 , aktualizacja: 24.06.2014 19:25
A A A Drukuj
Aman Tulejew (po lewej) ma pwoiązania z KTK. Igor Prokudin (po prawej) to jeden z członków zarządu spółki. Czy mają coś wspólnego z

Aman Tulejew (po lewej) ma pwoiązania z KTK. Igor Prokudin (po prawej) to jeden z członków zarządu spółki. Czy mają coś wspólnego z "aferą podsłuchową" w Polsce? (Fot. materiały prasowe rządu Rosji i KTK)

Niewykluczone, że uderzając w ważnych polskich polityków i urzędników, ktoś chciał utopić plany rządu mocnego ograniczenia importu węgla. A ten surowiec sprowadzamy przede wszystkim z Rosji.
We wtorek ABW zatrzymała Marka Falentę, właściciela firmy Składywęgla.pl. To u niego w firmie pracował kilka lat temu Łukasz N., menadżer w restauracji Sowa&Przyjaciele, pierwszy zatrzymany w aferze podsłuchowej, który zdaniem śledczych nagrywał rozmowy polityków tej restauracji.

- Mój klient nie przyznaje się do udziału w tym procederze. Nie miał z tym żadnego związku. To zatrzymanie jest niesłuszne i niepotrzebne - mówił po południu "Wyborczej" Grzegorz Radwański, obrońca Marka Falenty.

CBŚ wkracza do Składów. Aresztuje 11 osób

Składy Węgla to jeden z potentatów na rynku handlu węglem w Polsce. I, co ważne, głównie węgla pochodzącego zza naszej wschodniej granicy - dużo tańszego, choć niekoniecznie równie dobrej jakości jak z polskich kopalń.

Falenta kupił 40 proc. udziałów w Składach w styczniu 2014 r., miał za nie zapłacić ponad 100 mln zł. Po transakcji we władzach spółki niewiele się zmieniło - prezesem był Arkadiusz P., znany w Bydgoszczy karateka, dyrektorem generalnym Marcin W., a właścicielem pozostałych udziałów jego dzieci, ponieważ Składy zostały zbudowane na bazie firmy należącej do ojca Marcina W.

Nie ujawniamy nazwisk wielu osób, bo 3 czerwca policjanci z Centralnego Biura Śledczego zatrzymali 11 osób z kierownictwa spółki, w tym prezesa, dyrektora, radcę prawnego, główną księgową. Prokuratura Okręgowa w Bydgoszczy postawiła im zarzuty m.in. prania brudnych pieniędzy na kwotę 85 mln zł i wyłudzania podatku VAT. Część podejrzanych została zwolniona za kaucją, ale główni podejrzani wciąż pozostają w areszcie. Kierownictwo nad spółką przejął wiceprezes nominowany przez Falentę.

Według osób zbliżonych do Marka Falenty twierdził on, że przed akcją dostał z rządu "propozycję nie do odrzucenia", by sprzedał swoje udziały Skarbowi Państwa, który chciał przejąć kontrolę nad obrotem węglem w Polsce. Odmówił. Po zatrzymaniu zarządu spółki stracił dziesiątki milionów zł. Znajomym mówił, że padł ofiarą rządu i konkurencji.

Wcześniej swoje śledztwo przeprowadzili dziennikarze TVN Uwaga. Zarzucili kierownictwu Składów wprowadzanie klientów w błąd: niedoważanie węgla oraz sprzedawanie rosyjskiego jako pochodzący z polskich kopalni. Te zarzuty potwierdziła kontrola UOKiK, który nałożył na firmę 500 tys. zł kary.

Falenta: Rosjanie się wystraszyli i wstrzymali dostawy

Sam Falenta jeszcze w poniedziałek w wywiadzie udzielonym "Pulsowi Biznesu" zapewniał: "W pierwszym tygodniu po aresztowaniu mieliśmy prawdziwy szturm na Składy. Obroty wzrosły o 700 proc. i dzięki temu firma dalej funkcjonuje. Obecnie ją restrukturyzujemy, dostosowujemy do nowej sytuacji. Rozglądamy się też za nowym dostawcą węgla, bo Rosjanie się wystraszyli, wstrzymali dostawy węgla i wycofali się ze współpracy. Jesteśmy i zawsze byliśmy otwarci na współpracę z polskimi kopalniami. Na razie poza Bogdanką, której węgiel również sprzedawaliśmy w tamtym roku, żadna ze śląskich kopalń nie była otwarta na nasze prośby o sprzedaż węgla. Nasze składy są tak duże, że w boksach może leżeć zarówno polski, jak i afrykański czy rosyjski węgiel. Wybór zostawmy konsumentowi".

Na pytanie, czy możliwy jest scenariusz, że to rosyjska mafia węglowa stoi za wyciekiem do mediów podsłuchów polskich polityków i urzędników, odpowiedział: " O to należy pytać rosyjskie służby - robiących politykę, a nie rodzimych inwestorów - robiących biznes".

Nokia Lumia 630
Wszystkie aplikacje pod ręką! Poznaj Lumia 630!
#
Reklama BusinessClick
Aż 50 proc. swojego węgla rosyjska KTK sprzedawała Składom

Składy Węgla reklamowały się hasłem "Największa polska firma w branży". Ich siedziba mieści się w Białych Błotach pod Bydgoszczą, a surowiec był sprzedawany na 350 placach w całym kraju. Firma działa od 12 lat, ale od trzech ekspansywnie zdobywała rynek. Trudno było nie natknąć się na jej reklamę w prasie, radiu czy telewizji. Sponsorowała akcje charytatywne, klub żużlowy, kajakarzy, karateków.

Węgiel sprzedawała po 599 zł za tonę - to o blisko 200 zł taniej niż ten sprzedawany z polskich kopalń. Bo kupowała je od Rosjan, głównie spółki KTK Polska, która w całości należy do rosyjskiej KTK (to skrót od Kuzbasskaja Topliwnaja Kompanija).

To jedna z największych rosyjskich firm węglowych - oferuje surowiec bardzo tani, bo wydobywany w Zagłębiu Kuzbaskim metodą odkrywkową. Z 10,7 mln ton wyprodukowanych w 2011 r. przez kopalnie KTK (ostatnie oficjalne dane ze strony internetowej firmy) aż 6,5 mln zostało wyeksportowane. I - uwaga! - aż 3,2 mln ton do Polski.

KTK de facto finansowała w dużej mierze działalność Składów, bo udzielała firmie MM Group - właścicielowi Składów - kredytów kupieckich.

Tusk zleca Sienkiewiczowi tropienie nieprawidłowości w branży węglowej

To jednak nie koniec rosyjskiego wątku. Ponieważ wiele polskich kopalń ma dramatyczne problemy ze sprzedażą węgla, a zwałów przybywa, rząd podejmuje próbę ograniczenia importu. 2013 był pierwszym rokiem od 2008, gdy minimalnie więcej węgla sprzedaliśmy za granicą, niż go kupiliśmy.

W maju br. premier Donald Tusk obiecał górnikom w Katowicach, że żadna kopalnia nie zostanie zamknięta i że będzie się starał ograniczyć nieuczciwy import. Dlatego rząd myśli m.in. o zaostrzeniu norm zanieczyszczenia węgla radem i uranem, bo to uderzy w surowiec ze Wschodu. Tusk zleca też szefowi MSW Bartłomiejowi Sienkiewiczowi sprawdzenie, czy w sieciach sprzedaży surowca nie dochodzi do nieprawidłowości.

Wciąż najważniejszy jest tu wątek rosyjski, bo z ok. 11 mln ton importowanego węgla gros stanowi ten z Federacji Rosyjskiej. Jak podał we wtorek "Puls Biznesu", 40 proc. surowca kupowanego przez Polaków do celów grzewczych to właśnie tani węgiel rosyjski. Dla Rosjan to też coraz ważniejsza gałąź eksportu, w ciągu dekady eksport wzrósł o kilkaset procent. Samo Zagłębie Kuzbaskie - tam działa KTK - produkuje aż 200 mln ton węgla rocznie, z czego zdecydowaną większość eksportuje. Głównie do Chin, ale w Europie niezwykle ważnym rynkiem jest Polska.

Jak twierdzi "Puls Biznesu", to właśnie po zatrzymaniu kierownictwa Składów Węgla zaoferowano podsłuchy rozmowy Sienkiewicza z prezesem NBP Markiem Belką kilku redakcjom. Zdecydowało się je opublikować tylko "Wprost".

Właściciel rosyjskich kopalń nie lubi Polski

Sprawdziliśmy koncern KTK. Ma kilka kopalń odkrywkowych w Kuzbaskim Zagłębiu Węglowym na południowym zachodzie Syberii. Należy do dziesięciu największych firm węglowych w Rosji, jego obroty sięgają 500 mln dol.

Firma nie jest jednak związana w wielkim rosyjskim przemysłem, przykremlowskimi oligarchami. Ponad połowa jej akcji należy do miejscowego biznesmena i byłego wicegubernatora obwodu kemerowskiego (to tam znajduje się Zagłębie Kuzbaskie) Igora Prokudina. To typowy dla prowincji rosyjskiej przedsiębiorca, który doszedł do fortuny dzięki wysokiemu miejscu w nomenklaturze i dobrym stosunkom z miejscową władzą.

Kluczowa jest tu jego bliska znajomość z wieloletnim szefem obwodowej administracji Amanem Tulejewem, gubernatorem obwodu kemerowskiego od 1997 r. Za sobą ma karierę typową dla partyjnego aparatczyka z czasów ZSRR. Ten absolwent Nowosybirskiego Inżynieryjnego Instytutu Transportu Kolejnego i Akademii Nauk Społecznych przy Komitecie Centralnym Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego został w 1990 r. kierownikiem Kolei Kemerowskiej. Potem był przewodniczącym kemerowskiej obwodowej rady deputowanych ludowych, potem deputowanym Federacji Rosyjskiej i wreszcie członkiem Rady Federacji - izby wyższej parlamentu składającej się z przedstawicieli poszczególnych regionów.

W Polsce Tulejew zasłynął w 2004 r., gdy opublikował w "Izwiestiach" artykuł o zbrodni katyńskiej, zrównując ją z losem jeńców sowieckich w czasie wojny polsko-bolszewickiej. "Swego czasu podnosiłem kwestie winy Polski za zagładę jeńców czerwonoarmistów w obozach Piłsudskiego - stwierdził Tulejew. - Wobec Rosji nikt za te zbrodnie się nie pokajał. Ale za to skruchy kolejny raz żądają od nas". Tulejew był też jednym z pierwszych szefów rosyjskiego regionu, który zaoferował pomoc "obywatelom Krymu" rzekomo ciemiężonym przez ukraińskie władze. Chodziło nie tylko o zbiórkę pieniędzy czy ufundowanie stypendiów, ale też o ofertę przyjęcia u siebie blisko 2 tys. "uchodźców".

Już po aneksji Krymu przez Rosję Tulejew dostał od gubernatora nagrodę miasta - za "wkład Kuzbasu w ponowne przyłączenie Krymu i Sewastopola do Rosji".


Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75248,16208941,Za_afera_podsluchowa_moga_stac_Rosjanie___poszlaki.html#BoxSlotMT#ixzz35bQ3QpZu