wtorek, 1 lipca 2014

Polska musi rozliczyć zakup F-16. Wydamy 1,9 miliarda dolarów


1 lipca 2014, 06:45

Ostatnia rata za F-16 to wielokrotność postulowanej przez prezydenta podwyżki wydatków na obronność.


Samolot F16

Samolot F16

źródło: Bloomberg

Jeszcze do 2010 r. wysokość wydatków na zakup samolotu F-16 regulowała specjalna ustawa, która nakazywała wydawanie na ten cel 0,05 proc. PKB. Kwota ta nie była wliczana do obowiązkowego 1,95 proc PKB przeznaczanego na armię. Od 2011 r. odsetek ten nie jest już ściśle określony, a poziom wydatków ustala się co roku w ustawie budżetowej.

Za rok mamy się ostatecznie rozliczyć za kupno samolotów. Ostatnią płatność za F-16 można uiścić na dwa sposoby. Pierwszy: zamienić ją na długoterminowy kredyt spłacany w ratach. Warunek: Polska musiałaby spłacić część kapitału z tytułu zadłużenia zaciągniętego już na zakup myśliwców. Umowa nie określa, ile miałoby to być, teoretycznie mógłby więc wystarczyć nawet 1 dolar.

Opcja kredytowa ma jednak zasadniczą wadę. Kredyt byłby oprocentowany według stopy stałej, dość wysokiej, bo około pięcioprocentowej, a to postawiłoby pod znakiem zapytania opłacalność takiego przedsięwzięcia. Polska, emitując obligacje zapadające w lipcu 2025 r., oferuje dziś inwestorom kupon od nich na poziomie 3,25 proc., czyli dużo niższym.

>>> Polska zwiększy wydatki na wojsko. Zobacz, jakie będą konsekwencje tej decyzji

F-16 już nie na raty

Dlatego bardziej prawdopodobna jest spłata voucheru F-16 w całości. I tu jest dodatkowy problem: między Ministerstwem Finansów a Ministerstwem Obrony Narodowej może dojść do różnicy zdań, czy taki wydatek na zbrojenia powinien być uwzględniany w limicie nakładów na armię w wysokości 1,95 proc. PKB. MF jest za, MON – przeciw. Resort obrony już się zresztą nie interesuje tymi kwestiami. Lotnictwo wojskowe odebrało samoloty i z nich korzysta.

– To umowa międzyrządowa, którą obsługuje resort finansów – usłyszeliśmy w resorcie obrony. Dlatego zapewne uregulowanie płatności za F-16 zostanie potraktowane jako wydatek ekstra. – Z powodu konfliktu na Ukrainie gotowość do sfinansowania wydatków na obronność jest znacznie większa niż w ostatnich latach. Dlatego będzie większa skłonność, by zaabsorbować ten wydatek i przekroczyć 1,95 PKB. Ale to by oznaczało szukanie oszczędności gdzie indziej – zauważa Jakub Borowski z Credit Agricole. Przyszłoroczne wydatki automatycznie powiększyłyby się bowiem o 5,8 mld zł, licząc po aktualnym kursie dolara, co może się przełożyć na wyższy deficyt budżetowy.

Co więcej, taki scenariusz spowoduje wzrost potrzeb pożyczkowych. To kwota, którą trzeba co rok wydawać na spłatę starych długów, odsetki od zadłużenia i finansowanie deficytu. Przyszłoroczne potrzeby i tak nie są małe, sam wykup obligacji na rynku krajowym to koszt blisko 80 mld zł. Dla porównania w tym roku było to niespełna 62 mld zł. Płatność za F-16 zwiększyłaby raczej zagraniczną część potrzeb. I bez niej MF musi znaleźć równowartość około 5 mld dol., by spłacić zapadające w przyszłym roku obligacje emitowane w dolarach, we frankach szwajcarskich i w jenach.

Czytaj też: Tajny program polskiej armii: żołnierz przyszłości zrewolucjonizuje wojsko

Mniej na wyborczą kiełbasę

– Wyłączenie wydatku na F-16 z limitu nakładów na armię może spowodować, że rząd będzie miał mniejsze pole manewru na ekstrawydatki, które wpisywałyby się w rok wyborczy – mówi Grzegorz Maliszewski, ekonomista Banku Millennium. Ekspert zwraca jednocześnie uwagę, że nie ma ryzyka dla wypełnienia zobowiązań Polski wobec UE. Deficyt sektora finansów publicznych od dawna uwzględnia wydatki na zakup myśliwców.

– Jest za to ryzyko pogorszenia kasowego wyniku budżetu. Ale można tego uniknąć, sprawnie zarządzając innymi wydatkami, np. przesuwając pieniądze pomiędzy poszczególnymi kategoriami – mówi Maliszewski. Według niego nie powinno być za to problemu ze sfinansowaniem płatności dzięki emisjom nowych obligacji. Warunek: nie może spaść popyt na polski dług ze strony zagranicy. – Jest to prawdopodobne, jeśli gospodarka nadal będzie się rozwijać, a prawdopodobieństwo podwyżek stóp będzie tak niskie jak obecnie – uważa ekspert.

Dla resortu finansów wydatek na samoloty będzie za to argumentem, by na razie nie zwiększać w ustawie poziomu wydatków na wojsko do 2 proc. PKB, czego chce Bronisław Komorowski. Zmiana postulowana przez prezydenta to ok. 800 mln zł rocznie, czyli siedem razy mniej, niż trzeba wysupłać na ostatnią ratę za F-16.

Pułapka offsetowa

Program zakupu F-16 dzięki umowom offsetowym miał się okazać potężnym impulsem dla polskiej gospodarki. Chodziło o zobowiązania strony wygrywającej przetarg do zainwestowania w Polsce 9,7 mld dol. z uwzględnieniem tzw. mnożników offsetowych. Z tej puli producent F-16 Lockheed Martin zobowiązał się zrealizować projekty o wartości co najmniej 6 mld dol. Realizacja zobowiązań LMC nastąpiła w trzech etapach w ciągu 10 lat.

Po latach program offsetowy jest oceniany jednak krytycznie. Już w 2009 r. NIK wskazywała, że jedynie co czwarty zrealizowany projekt faktycznie przyczynił się do modernizacji gospodarki i restrukturyzacji przedsiębiorstw. Pozostałe dawały tylko bieżące korzyści pojedynczym zakładom. NIK wskazała na błędy popełnione przez polską stronę w trakcie negocjacji.

NIK podała również pozytywne przykłady, jak uruchomienie produkcji nowych typów amunicji w zakładach Mesko czy rozbudowę zakładów General Motors w Gliwicach. Dzięki offsetowi uruchomiono w Bydgoszczy Krajowe Centrum Serwisowe, które jest pierwszym w Europie Środkowej centrum dla tych samolotów. Wnioski z realizacji offsetu dla F-16 doprowadziły do zmiany koncepcji. Obecnie ma ona polegać nie tyle na szukaniu równowartości ceny zakupu w inwestycjach, ile na przepływie nowoczesnych technologii do Polski i unowocześnianiu przemysłu obronnego.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Największy skandal w historii mundialu

Nie­miec­cy pił­ka­rze śmia­li się i szy­dzi­li ze swo­ich ry­wa­li. „Siód­mą bram­kę za­de­dy­ku­ję ro­dzi­nie, a ósmą swo­je­mu psu" – miał po­wie­dzieć jeden z za­wod­ni­ków przed star­ciem z Al­gie­rią w 1982 roku. Tre­ner Jupp Der­wall za­po­wie­dział, że jeśli jego dru­ży­na prze­gra, na­za­jutrz wraca z Hisz­pa­nii do kraju po­cią­giem. Miał taśmy z na­gra­nia­mi me­czów Al­gie­rii, ale nawet ich nie po­ka­zał za­wod­ni­kom, bojąc się, że go wy­śmie­ją. Spo­tka­nie za­koń­czy­ło się szo­ku­ją­cym zwy­cię­stwem Lisów Pu­sty­ni 2:1. Jak się oka­za­ło, był to do­pie­ro po­czą­tek praw­do­po­dob­nie naj­więk­sze­go skan­da­lu w hi­sto­rii mi­strzostw świa­ta.

Mecz Niemcy - Algieria z 1982 roku Foto: AFP

Sam prze­bieg meczu Niem­ców z Al­gie­rią, mimo iż z sen­sa­cyj­nym za­koń­cze­niem, dla całej hi­sto­rii nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. W pierw­szej po­ło­wie żadna z dru­żyn nie zdo­by­ła bram­ki. Sztu­ki tej do­ko­nał do­pie­ro w 54. mi­nu­cie Rabah Ma­djer. Gdy 13 minut póź­niej Karl-He­inz Rum­me­ni­ge do­pro­wa­dził do re­mi­su, wy­da­wa­ło się, że Niem­cy od­wró­cą losy spo­tka­nia. Kilka chwil póź­niej Lisy Pu­sty­ni po­now­nie jed­nak ob­ję­ły pro­wa­dze­nie po golu La­kh­da­ra Bel­lo­umie­go i tym razem przy­pil­no­wa­ły go do końca. Przed Al­gie­rią, de­biu­tu­ją­cą wów­czas na mun­dia­lu, otwo­rzy­ła się ogrom­na szan­sa awan­su do ko­lej­nej fazy tur­nie­ju.


Lisy Pu­sty­ni sy­tu­ację skom­pli­ko­wa­ły sobie w dru­gim meczu, prze­gry­wa­jąc z Au­strią 0:2. W ostat­niej serii gier po­dej­mo­wa­li naj­słab­sze w gru­pie Chile i wy­so­kie zwy­cię­stwo za­pew­ni­ło­by im prawo gry w II run­dzie. Dru­ży­na z Afry­ki pro­wa­dzi­ła już 3:0, ale osta­tecz­nie wy­gra­ła tylko 3:2 i mu­sia­ła cze­kać na wie­ści z Gijon. Wtedy nie było jesz­cze prze­pi­su mó­wią­ce­go o roz­gry­wa­niu ostat­nich spo­tkań fazy gru­po­wej jed­no­cze­śnie. Mecz Niem­ców z Au­strią od­by­wał się dzień po star­ciu Al­gier­czy­ków z Chile. Aby Afry­ka wy­wal­czy­ła pierw­szy, hi­sto­rycz­ny awans do ko­lej­nej fazy, Au­stria mu­sia­ła­by nie prze­grać z Niem­ca­mi lub Niem­cy mu­sie­li­by swo­je­go ry­wa­la po­ko­nać trze­ma bram­ka­mi.

Wszyst­ko za­czę­ło się bły­ska­wicz­nie. W 11. mi­nu­cie do­środ­ko­wa­nie z lewej stro­ny bo­iska otrzy­mał Horst Hru­besch i z naj­bliż­szej od­le­gło­ści wpa­ko­wał piłkę do siat­ki. Był to ostat­ni emo­cjo­nu­ją­cy mo­ment tego meczu. Przy okrzy­kach wście­kłych al­gier­skich ki­bi­ców, obie dru­ży­ny sku­pi­ły się wy­łącz­nie na po­da­wa­niu piłki w stre­fie obron­nej. Sta­ty­sty­ki bru­tal­nie po­ka­zy­wa­ły, że Niem­cy i Au­stria­cy, mając wynik da­ją­cy awans jed­nym i dru­gim, zwy­czaj­nie nie chcia­ły sobie zro­bić już krzyw­dy. Cel­ność podań była na po­zio­mie 98 proc., gdyż nie­mal wszyst­kie wy­ko­ny­wa­no na wła­snej po­ło­wie. Nie od­da­no już żad­ne­go strza­łu w świa­tło bram­ki.

Ki­bi­ce z Al­gie­rii, któ­rych na sta­dio­nie było kilka ty­się­cy, za­czę­li w trak­cie meczu wy­ma­chi­wać bank­no­ta­mi, su­ge­ru­jąc, że spo­tka­nie było usta­wio­ne. Hisz­pa­nie krzy­cze­li „wy­no­cha, wy­no­cha" i su­ge­ro­wa­li, by pił­ka­rze po ostat­nim gwizd­ku jesz­cze się po­ca­ło­wa­li. Jeden z nie­miec­kich fanów spa­lił na­to­miast na try­bu­nach flagę swo­je­go kraju.

Ga­ze­ty też nie zo­sta­wi­ły su­chej nitki na pił­ka­rzach. Nie­miec­kie dzien­ni­ki swoje re­la­cje ty­tu­ło­wa­ły „Wstydź­cie się!". Ho­len­der­ska prasa mecz okre­śli­ła, jako „pił­kar­skie porno". Willi Schulz, były re­pre­zen­tant kraju, na­zwał wszyst­kich za­wod­ni­ków gra­ją­cych w tym spo­tka­niu gang­ste­ra­mi, a sam mecz prze­szedł do hi­sto­rii jako „pakt o nie­agre­sji" lub po pro­stu „hańba w Gijon".

Re­zer­wo­wy w tam­tych cza­sach Lo­thar Mat­theus na za­rzu­ty od­po­wia­dał krót­ko: awan­so­wa­li­śmy i to jest naj­waż­niej­sze.   Gdy wście­kła na swo­ich pił­ka­rzy grupa nie­miec­kich fanów udała się pod ich hotel, zo­sta­ła przez za­wod­ni­ków ob­rzu­co­na ba­lo­na­mi z wodą. Naj­da­lej w swo­jej hi­po­kry­zji po­su­nął się na­to­miast Hans Tschak, szef au­striac­kiej de­le­ga­cji, kry­ty­ku­jąc wście­kłych al­gier­skich fanów. – Oczy­wi­ście dzi­siej­szy mecz zo­stał zdo­mi­no­wa­ny przez tak­ty­kę. Ale 10 000 synów pu­sty­ni po­ja­wia się na sta­dio­nie, by wy­wo­łać skan­dal tylko dla­te­go, że mają w kraju za mało szkół. Jakiś szejk wy­cho­dzi ze swo­jej oazy, po trzy­stu la­tach czuje za­pach Pu­cha­ru Świa­ta, i myśli, że może otwie­rać swój pysk – mówił wów­czas.

Al­gier­czy­cy zło­ży­li ofi­cjal­ny pro­test do FIFA, ale trzy i pół go­dzi­ny po spo­tka­niu przy­szła od­po­wiedź: wynik nie może być zmie­nio­ny. Fe­de­ra­cja po­sta­no­wi­ła je­dy­nie, że od tego mo­men­tu ostat­nie mecze fazy gru­po­wej roz­gry­wa­ne będą w tym samym cza­sie. – Nasza hi­sto­ria zmu­si­ła FIFA do do­ko­na­nia zmian. To nawet lep­sze, niż nasze zwy­cię­stwa. To ozna­cza, że Al­gie­ria zo­sta­wi­ła nie­za­tar­ty ślad w hi­sto­rii piłki noż­nej – po­wie­dział strze­lec zwy­cię­skiej bram­ki z Niem­ca­mi, La­kh­dar Bel­lo­umi. – Było warto zo­ba­czyć dwie po­tę­gi uma­wia­ją­ce się na wynik i trzę­są­ce się ze stra­chu przed Al­gie­rią. Oni awan­so­wa­li sprze­da­jąc swój honor, my od­pa­dli­śmy z pod­nie­sio­ny­mi gło­wa­mi – dodał Cha­aba­ne Me­rze­ka­ne, prawy obroń­ca Lisów Pu­sty­ni.

Po la­tach za­czę­ły na­to­miast wy­cho­dzić nie­zna­ne wcze­śniej fakty – pił­ka­rze z Al­gie­rii mogli w tam­tym cza­sie grać po nie­świa­do­mym za­ży­ciu środ­ków do­pin­gu­ją­cych. Sen­sa­cyj­ne in­for­ma­cje w me­diach o moż­li­wej afe­rze sprzed ponad 30 lat po­ja­wi­ły się za spra­wą Mo­ha­me­da Cha­iba. Był on w ka­drze Al­gie­rii na mi­strzo­stwa świa­ta w Mek­sy­ku (1986), ale nie ro­ze­grał na tej im­pre­zie ani jed­ne­go spo­tka­nia. Chaib po­in­for­mo­wał kilka lat temu agen­cję AFP, że ośmiu byłym pił­ka­rzom re­pre­zen­ta­cji uro­dzi­ły się nie­peł­no­spraw­ne dzie­ci. On sam ma trzy córki, które uro­dzi­ły się z za­ni­kiem mię­śni. Za­żą­dał on, by ujaw­nio­no praw­dę, su­ge­ru­jąc jed­no­cze­śnie, że tra­gicz­ne wy­pad­ki mogę mieć zwią­zek z za­ży­wa­niem przez pił­ka­rzy pi­gu­łek nie­zna­ne­go po­cho­dze­nia.

Na ła­mach dzien­ni­ka "El Watan" Ra­chid Ha­ni­fi, który kie­dyś też był le­ka­rzem w al­gier­skiej eki­pie, przy­po­mi­na, że przed mi­strzo­stwa­mi świa­ta w 1982 roku tre­ne­rem re­pre­zen­ta­cji był Ro­sja­nin Gien­na­dij Rogow, który przy­wiózł ze sobą le­ka­rza. Ha­ni­fi bez­sku­tecz­nie pró­bo­wał do­trzeć do do­ku­men­tów me­dycz­nych ekipy.

Dja­mel Menad, który brał udział w eli­mi­na­cjach do MŚ w 1982 roku, ale na fi­na­ły nie po­je­chał, mówił w te­le­wi­zji "Nes­sma TV" o tym, że pił­ka­rzom po­da­wa­no "żółte ta­blet­ki". Za­wod­ni­kom mó­wio­no jed­nak, że są to zwy­kłe wi­ta­mi­ny. Wiel­ce praw­do­po­dob­ne jest jed­nak, że tak nie było. Zresz­tą sam Ha­ni­fi po­dej­rze­wa, że pił­ka­rze zo­sta­li ofia­ra­mi do­pin­gu, nie wie­dząc o tym.

- Po­łą­cze­nie przy­pad­ków cho­rób dzie­ci ze sto­so­wa­niem do­pin­gu przez pił­ka­rzy nie jest ewi­dent­ne, ale bar­dzo moż­li­we - stwier­dził były le­karz re­pre­zen­ta­cji Al­gie­rii.

- Wszy­scy by­li­śmy kró­li­ka­mi do­świad­czal­ny­mi - miał po­wie­dzieć jeden z by­łych re­pre­zen­tan­tów na ła­mach "El Watan", który pra­gnął po­zo­stać ano­ni­mo­wy.

Afera do­pin­go­wa nie zmie­nia jed­nak ha­nieb­nej hi­sto­rii z usta­wie­niem meczu mi­strzostw świa­ta. Hi­sto­rii, za którą obec­na re­pre­zen­ta­cja Al­gie­rii bę­dzie chcia­ła się już w po­nie­dzia­łek zre­wan­żo­wać  Niem­com. Po­czą­tek meczu 1/8 fi­na­łu o godz. 22.

Współ­pra­ca: To­masz Ka­lem­ba, Eurosport.​Onet.​pl

sobota, 28 czerwca 2014

Zlokalizowanie groźnego terrorysty i operacja Zen. To za nią Sikorski chciał "zaj...ć PiS komisją specjalną"

apa, PAP
27.06.2014 14:35
A A A Drukuj
Afganistan, prowincja Ghazni

Afganistan, prowincja Ghazni (Fot. Damian Kramski / AG)

- To, co jest w materiałach prokuratorskich, jest miażdżące. Można zrobić dwuletni cyrk. I niech oni się tłumaczą. Tam są straszne rzeczy. Wiem, bo byłem przy tym - mówi w ujawnionej przez "Wprost" rozmowie Radosław Sikorski. O co chodzi? O Antoniego Macierewicza i tzw. operację Zen, którą Polacy prowadzili wspólnie z Amerykanami.
Radosław Sikorski w rozmowie z Jackiem Rostowskim mówi m.in. o możliwości pogrążenia PiS dzięki uderzeniu w Antoniego Macierewicza, który w 2007 roku w raporcie z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych ujawnił polsko-amerykańską operację. Był to pierwszy przypadek ujawnienia operacji w czasie jej trwania oraz zidentyfikowania agenta.

- Wiesz, na czym polegała operacja "Zen", którą Macierewicz ujawnił? To była operacja, nadzorowałem ją osobiście, zlokalizowania Al-Zawahiriego - opisuje sytuację Sikorski. - I ten skur...n ujawnił operację - dodaje. O co chodziło w operacji "Zen" i jaką rolę odegrali w tym Polacy?

Polski szpieg jedzie do Afganistanu

Po stronie polskiej głównym bohaterem wydarzeń jest pułkownik Aleksander Makowski. Pułkownik Makowski, w Afganistanie działający jako biznesmen, był negatywnie zweryfikowanym oficerem wywiadu PRL, współpracował z UOP i WSI. Z czasów komunistycznych zachował dobre kontakty w kręgach Sojuszu Północnego, a także części byłych mudżahedinów. Obiecał dotrzeć do najważniejszych działaczy Al-Kaidy na terenie północnego Afganistanu, jego zdaniem możliwe byłoby dotarcie nawet do Osamy bin Ladena.

Kulisy tych działań opisał w książce "Tropiąc bin Ladena. W afgańskiej matni". Jak można przeczytać w materiałach wydawcy, "opowiada, jak w 1997 roku po raz pierwszy odwiedził Afganistan i poznał dowódcę Sojuszu Północnego, Ahmada Szaha Masuda. Była to wprawdzie podróż biznesowa, jednak kontakty, jakie wówczas nawiązał, okazały się bardzo cenne dla polskiego wywiadu. W efekcie zaczął pracować na rzecz Zarządu Wywiadu Urzędu Ochrony Państwa, uczestnicząc w realizowanych na terenie Afganistanu działaniach operacyjnych, częściowo finansowanych przez CIA. Uzyskiwane przez polski wywiad informacje dotyczyły między innymi miejsc pobytu Bin Ladena, jego podróży oraz planowanych ataków terrorystycznych".

Zaczęło się od polowania na Osamę

Zanim pułkownik Makowski wziął udział w operacji "Zen", wspólnie z Amerykanami pracował w latach 1999-2000 przy operacji Jewbraker, której celem było ujęcie Osamy bin Ladena. Jak podkreśla, informacje o przemieszczaniu się przywódcy al-Kaidy i planowanych atakach terrorystycznych pochodziły także z pracy operacyjnej polskiego wywiadu, który na terenie Afganistanu działał o 1997 roku.

Doświadczenia i kontakty pułkownika Makowskiego zostały wykorzystane, gdy po zamachu 11 września 2001 roku Polska stała się członkiem koalicji antyterrorystycznej. To właśnie wtedy polscy żołnierze rozpoczęli misje na terenie Afganistanu. Współpraca polskiego wywiadu z amerykańskimi służbami miała zwiększać poziom ich bezpieczeństwa.

Operacja Zen i prawa ręka Osamy

W 2006 roku UA rozpoczęły operację "Zen". Jej celem było wyeliminowanie Ajmana Al-Zawahiriego, nazywanego wówczas "terrorystą nr 2". Al.-Zawahiri był prawą ręką Osamy, a po jego śmierci w 2011 roku stanął na czele al-Kaidy. Jak mówił sam Makowski, jednocześnie kontynuowano ściganie Obamy i operacja - gdyby zakończyła się sukcesem - miała doprowadzić do jego likwidacji.

Jednak w 2007 roku tajną operację ujawnił Antoni Macierewicz w swoim raporcie z likwidacji WSI. Było to wydarzenie bezprecedensowe - do tej pory nie zdarzały się przypadki ujawniania operacji, które były w toku. Co więcej, w raporcie podano też nazwisko agenta pracującego przy tym zadaniu, czyli właśnie Aleksandra Makowskiego. Oznaczało to konieczność natychmiastowego przerwania działań.

Makowski oskarża Macierewicza

Publikacja raportu pociągnęła za sobą liczne procesy cywilne przeciwko MON wytoczone przez osoby wymienione w raporcie. Jedną z nich był właśnie Aleksander Makowski. W raporcie napisano m.in , że Makowski chciał "wyłudzić od sojuszników" pieniądze i wprowadzał w błąd najwyższe osoby w państwie. "W sprawie 'Zen' służby, działając na zlecenie hochsztaplera, okradały państwo polskie i były gotowe narazić polskich żołnierzy i zwierzchników sił zbrojnych na najwyższe niebezpieczeństwo i międzynarodową kompromitację" - głosił raport.

Wszystkim tym zarzutom pułkownik zaprzeczył w sądzie. - Zdradzono mnie i oszukano. Zdradzono, bo ujawniono fakt współpracy i tożsamość obcym wywiadom, a oszukano, bo we współpracy z agentem każda służba i państwo zobowiązuje się wieczyście strzec jego tożsamości i faktu współpracy. Zdrada i oszustwo zawsze niosą dla zdradzonego i oszukanego wielką dolegliwość psychiczną, moralną i fizyczną - czy to w stosunkach małżeńskich, biznesowych czy międzyludzkich - mówił w sądzie Makowski.

Makowski o Macierewiczu: Zdrajca

Jak podkreślał w swoich zeznaniach Makowski, w 2007 r. Polska i jej siły zbrojne w ramach koalicji NATO były w stanie wojny z reżimem talibów, który działa do dziś, a także ze strukturami Al-Kaidy. - W stanie wojny ujawniono operację Wojska Polskiego, żołnierzy i agentów biorących w niej udział wrogowi - wywiadowi talibów i innym wywiadom. W mojej ocenie to przestępstwo udziału w obcym wywiadzie. Coś takiego robią zdrajcy - powiedział Makowski.

W 2012 r. Sąd Okręgowy w Warszawie nakazał MON przeprosić Makowskiego za bezprawne podanie w raporcie nieprawdziwych informacji o jego nadużyciach oraz za ujawnienie jego nazwiska i szczegółów działań w sytuacji, gdy sprawa nie kwalifikowała się do ujawnienia w raporcie. Sąd częściowo uwzględnił pozew Makowskiego i uznał, że raport naruszył jego dobra osobiste. Według sądu przepraszać za to ma jednak tylko MON, a nie także prezydent i premier - jak wnosił Makowski. W ubiegłym roku prokuratura prawomocnie umorzyła po pięciu latach sprawę operacji "Zen", nie stwierdzając popełnienia żadnego z przestępstw zarzucanych przez Antoniego Macierewicza. Uzasadnienie umorzenia jest tajne.