wtorek, 2 grudnia 2014

Pacjent Zero AIDS


20 gru 11, 11:08Tomasz Borejza OnetOnet

Gaetan Dugas w ciągu roku miał ponad 200 różnych partnerów seksualnych. Podczas kilkuletniej pracy w roli stewarda kanadyjskich linii lotniczych nawiązał intymne stosunki z tysiącami mężczyzn. Powiązano z nim co najmniej 40 wczesnych przypadków AIDS w USA. Z tego powodu uznano go za Pacjenta Zero tej epidemii.

Gatean Dugas
Gatean Dugas
fot. YouTube.com

Kanadyjczyk z Quebecu, którego historię opisał Randy Shilts w fenomenalnej książce "And The Band Played On", przyszedł na świat w 1953 roku. Wychowywał się w rodzinie zastępczej w robotniczej dzielnicy miasta. Zdradzający homoseksualne preferencje chłopak dla otoczenia był przede wszystkim popychadłem. Po skończeniu szkoły Dugas postanowił zostać fryzjerem, jednak wkrótce porzucił ten zawód, by założyć mundur stewarda w Air Canada.

W połowie lat 70. ubiegłego wieku większość czasu spędzał w podróżach, podczas których "kolekcjonował" kochanków. Nawiązywanie ogromnej liczby krótkich romansów ułatwiała mu nadzwyczajna uroda. To między innymi za sprawą jego ogromnej aktywności choroba, która w Europie była wiązana z Afryką, a nie orientacją seksualną, w Stanach zyskała początkowo miano "zespołu niedoboru odporności gejów" (GRID).


Zairska choroba czy rak gejów?

Od 1977 roku w europejskich klinikach zaczęli pojawiać się ludzie, którzy umierali z powodu chorób uznawanych za bardzo rzadkie lub niegroźne. Ich system immunologiczny w niewytłumaczalny sposób przestawał działać i organizm nie był w stanie poradzić sobie nawet z lekkimi infekcjami. Jedyną rzeczą, która oprócz choroby łączyła pacjentów, były więzi z Afryką.

Wśród tych pierwszych europejskich ofiar była duńska lekarka Grethe Rask, która leczyła chorych w Amumombazi w północnym Zairze. Fatalne warunki sanitarne oraz niedobór sprzętu medycznego zmuszały tamtejszych lekarzy do wielokrotnego używania tych samych igieł. W dżungli nie było też szans na zapewnienie sterylnych warunków i kobieta miała kontakt z krwią pacjentów. W 1974 roku zaczęła zdradzać dziwne objawy. W trzy lata później zmarła w szpitalu w Kopenhadze na pneumocystozowe zapalenie płuc – przypadłość, która wkrótce miała stać się jednym ze znaków rozpoznawczych AIDS.

W tym samym czasie w Europie zaczęli pojawiać się kolejni chorzy. W Norwegii zmarł były żeglarz, który kilkukrotnie odwiedzał Afrykę. Wśród ofiar był też taksówkarz, który wcześniej był członkiem portugalskich sił zbrojnych wysłanych do Angoli. Szpitale – przede wszystkim w Paryżu – zaczęły też zauważać napływ zamożnych Afrykanów, którym nie mogli pomóc miejscowi lekarze. Ich objawy, tak samo jak w innych wypadkach, wskazywały na wyniszczenie układu odpornościowego.

Te czynniki spowodowały, że na starym kontynencie nieznaną chorobę powiązano z Afryką, a przede wszystkim z Zairem. Zupełnie inaczej było jednak w Stanach, gdzie wkrótce ludzie także zaczęli umierać z powodu osłabienia układu odpornościowego. Początkowo chorzy zaliczali się do dwóch grup – byli albo Haitańczykami, albo homoseksualistami. Nowe schorzenie powiązano jednak silnie z drugą grupą.

Haitańczycy przywieźli chorobę bezpośrednio z Afryki. Belgowie, którzy opuszczali swoją kolonię w Kongu, pozostawili kraj w dramatycznym stanie. Brakowało wszystkiego, a jednym z największych problemów był brak ludzi, którzy byliby w stanie podołać administracji nowego państwa. Dlatego do Zairu ściągano Haitańczyków, którzy mówili po francusku i byli w stanie wypełnić istniejącą lukę. W latach 70. przez ten afrykański kraj przewinęły się tysiące ludzi pochodzących z leżącej na morzu karaibskim wyspy. Wracając do domu, nieświadomie zabierali ze sobą wirus HIV, który przekazywali dalej, by w końcu zanieść go także do społeczności karaibskich imigrantów w Stanach. Niektórzy twierdzą, że "transfer" mógł dokonać się już w 1969 roku.

Wszystko działo się według scenariusza znanego z licznych przykładów innych chorób, które rozprzestrzeniały się przede wszystkim w związku z przemieszczaniem dużych grup ludzi. Tak było z hiszpanką, ale też np. polio, które z niezwykłą siłą zaatakowało Stany Zjednoczone po II wojnie światowej.

Ze społecznością gejów było nieco inaczej. Dostępność podróży lotniczych, sposób przekazywania choroby oraz długi okres inkubacji wirusa spowodowały, że wystarczył tylko jeden wyjątkowo aktywny seksualnie zarażony, by epidemia nabrała tempa. Centrum Chorób Zakaźnych stworzyło teorię Pacjenta Zero – miał nim być próżny i przystojny steward.


"Jestem najpiękniejszy"

Gaetan był mężczyzną, którego wszyscy pożądali – pisał Randy Shilts. Doskonale ubrany i nieźle zbudowany blondyn czarował swoich wybranków pociągającym uśmiechem. Atutem mężczyzny miał być także oryginalny akcent z Quebecu, który wśród Amerykanów nadawał mu aurę tajemniczości. Gdy wchodził z przyjaciółmi do baru zatrzymywał się przy wejściu, rozglądał po obecnych w środku i komentował: "I znowu jestem najpiękniejszy". – Na ogół jego przyjaciele musieli przyznać mu rację – pisał Shilts. Wszystko to pozwalało mu na prowadzenie niezwykle aktywnego życia seksualnego. Sam oceniał liczbę swoich partnerów na ponad 250 rocznie. W sumie w przeciągu całego życia utrzymywał intymne i na ogół krótkotrwałe relacje z 2,5 tys. mężczyzn w wielu miastach całego świata.


Podczas jednego z tych kontaktów, najprawdopodobniej w drugiej połowie lat 70., Dugas zaraził się wirusem HIV. Niespełna trzydziestoletni steward był jednym z pierwszych amerykańskich gejów, u których wykryto mięsak Kaposiego: rzadki nowotwór związany z wirusem opryszczki i często atakujący chorych na AIDS. Nowotwór ten wkrótce miał stać się zmorą homoseksualnych społeczności Nowego Jorku i San Francisco oraz znakiem rozpoznawczym choroby. Nie wiadomo czy Dugas zaraził się podczas jednej z licznych wizyt w Europie, czy już w USA. Źródło choroby Dugasa nie jest jednak tak ważne, jak mechanizm, który zdecydował o jej dalszym rozprzestrzenianiu. Jego rolą było nadanie tempa epidemii i rozniesienie ognisk choroby po całych Stanach. Połączenie ogromnej mobilności i aktywności seksualnej z wieloletnim okresem upływającym pomiędzy zarażeniem, a pojawieniem się pierwszych objawów, pozwoliły mu zarazić wiele osób. Te z kolei przekazały wirus dalej, a te jeszcze dalej. HIV podróżował tak samo, jak listy ze słynnego eksperymentu Stanleya Milgrama o "małym świecie".

40 zarażonych

Na trop Dugasa wpadł socjolog Bill Darrow z Centrum Chorób Zakaźnych, który zaczął prowadzić wywiady z cierpiącymi na mięsaka Kaposiego i pneumocystozę w różnych częściach kraju. Chciał odnaleźć element, który pozwoliłby ich połączyć i odnaleźć czynnik wywołujący chorobę oraz dowieść, że przenosi się poprzez stosunki seksualne.

W kolejnych prowadzonych przez niego rozmowach powracała postać przystojnego stewarda lotniczego, który mówił z francuskim akcentem. Mimo niepełnych informacji udało się ustalić, że spośród 19 pierwszych chorych w Los Angeles aż czterech uprawiało seks z Dugasem, a kolejnych czterech z kimś, kto z Dugasem spał. Dalsze badania pozwoliły na powiązanie 40 spraw z różnych miast. Diagram tych powiązań prowadził do stewarda. Niekiedy te relacje były wielostopniowe, ale zawsze wynik był ten sam - ktoś uprawiał seks z Gaetanem. Następnie z dwoma innymi osobami, które zaraziły po dwie kolejne. W niektórych przypadkach udało się ustalić nawet sześć stopni powiązań tego rodzaju.

A było ich z pewnością więcej, ponieważ przełom lat 70. i 80. był okresem dość dużej swobody seksualnej, którą miała zahamować dopiero epidemia AIDS. Wielu z mężczyzn, z którymi sypiał Dugas także utrzymywało liczne kontakty seksualne. W niewielu przypadkach można je było liczyć aż w tysiącach, jednak generalne przyzwolenie na przygodne stosunki powodowało, że każdy zarażony nieświadomie przekazywał wirusa przynajmniej kilku kolejnym partnerom. Ci z kolei roznosili go dalej, nie wiedząc nawet o jego istnieniu. Gdy dowiadywali się, że są chorzy było już za późno.

Ogromną dynamikę rozwoju epidemii pokazały analizy, które przeprowadzono na próbkach krwi pobieranej przez kilka lat od homoseksualnych mężczyzn odwiedzających kliniki chorób wenerycznych w San Francisco. Zbierano je w celu prowadzenia badań nad żółtaczką tybu B, jednak gdy naukowcy opracowali test wykazujący obecność przeciwciał wirusa HIV we krwi, specjaliści z CDC sprawdzili zebrane wcześniej próbki. W 1978 roku nosicielami było 4,5 proc. homoseksualistów w San Francisco. W 1980 – 20 proc., a cztery lata później, już 67 proc. z nich. Gdy próba była bardziej reprezentatywna i nie dotyczyła jedynie tych, którzy zmagali się z chorobą weneryczną, było tylko niewiele lepiej – nosicielami było 40 proc. populacji. Większość zaraziła się jeszcze zanim w Instytucie Pasteura odkryto retrowirus wywołujący chorobę.

Później rosnąca wiedza na temat AIDS wpłynęła na zmianę stylu życia i powstrzymanie się wielu zarażonych od kontaktów seksualnych, które mogły dalej rozprzestrzeniać chorobę. Tak było często, ale nie zawsze. Do wyjątków należał m.in. Gaetan Dugas. Gdy CDC poinformowało go o tym, że choroba jest przenoszona drogą płciową, steward uczepił się myśli o tym, że ktoś zaraził go wirusem i zaczął świadomie narażać kolejnych ludzi. Jego metodą na poradzenie sobie z problemem była zemsta. Gdy przeniósł się do San Francisco, wśród miejscowych homoseksualistów zaczęła rozchodzić się plotka o przystojnym blondynie, który szukał partnerów w lokalnych gejowskich klubach. Ze swoimi wybrankami udawał się do "dark roomów", gdzie najpierw uprawiał z nimi seks, a następnie zapalał światło, pokazywał im plamy mięsaka Kaposiego i mówił: "Mam raka gejów i umrę. Tak jak ty."

Gaetan Dugas zmarł w 1984 roku w Vancouver. Nie był pierwszą ofiarą choroby, ani pierwszym, który przyniósł ją do Stanów, choć wiele wskazuje na to, że mógł należeć do grona ludzi, którzy przetransferowali chorobę z Europy do USA. Był Pacjentem Zero w tym sensie, że bez niego – a właściwie bez kilku takich jak on, hiperaktywnych seksualnie i podróżujących po kraju mężczyzn - epidemia postępowałaby wolniej i zapewne podążała innymi ścieżkami. Gdyby "Pacjent Zero" był heteroseksualny prawdopodobnie pierwszą grupą, w której ujawniłoby się AIDS byliby heteroseksualiści. Wskazuje na to choćby przykład Haitańczyków, u których epidemia rozwijała się równolegle i nie miała preferencji dotyczących orientacji seksualnej.


Epidemia Reagana

AIDS rozwijało się niemal równolegle w kilku różnych społecznościach. Długi i zróżnicowany okres inkubacji spowodował, że pierwsze ogniska choroby zauważono w USA we wspomnianych wcześniej grupach. Jednak wirus już wtedy był obecny także u ludzi należących do innych kategorii społecznych i miał się tam bez przeszkód rozwijać. Epidemia nabierała tempa wśród narkomanów, którzy przenosili wirus HIV używając zainfekowanych igieł. Wkrótce zaczęły pojawiać się także kolejne przypadki choroby powiązane z transfuzjami krwi. Szczególnie narażeni na infekcję byli chorzy na hemofilię, którzy korzystali z krwi pochodzącej od wielu dawców – choroba dotknęła nawet kilkudziesięciu procent z nich. Po opracowaniu testu okazało się, że nosicielami wirusa są również tysiące nienależących do grup ryzyka heteroseksualistów.


Powiązanie choroby z homoseksualistami spowodowało, że konserwatywna administracja Reagana ograniczyła środki na zwalczanie epidemii oraz badania nad wirusem. Stwierdzono, że nie warto zajmować się walką z chorobą uznawaną w ultrakonserwatywnych kręgach za "karę bożą", która na dokładkę dotyka przede wszystkim politycznych przeciwników. – Myślę, że gdy to się zaczynało, w Białym Domu ludzie siedli i powiedzieli: "Dajmy umrzeć p... Oni są zbędni." Zastanawiam się, co by zrobiono, gdyby chorowało 1,5 tys. harcerzy – mówił Arthur Bennett, jeden z zarażonych.

To nastawienie w połączeniu z cięciami wydatków na opiękę zdrowotną i badania medyczne spowodowało, że ludzie, którzy walczyli z epidemią zostali pozbawieni podstawowych środków do realizacji własnych celów. Problemem był zakup biletów lotniczych, wyposażenie laboratoriów, ale też tak podstawowe rzeczy jak... książki. Gdy Dan Francis, szef laboratorium AIDS w CDC, chciał zamówić podstawowy podręcznik retrowirologii za 150 dolarów, spotkał się z odmową swoich przełożonych. Najważniejszej instytucji walczącej z epidemią, która już wówczas dotykała dziesiątek tysięcy Amerykanów, nie było stać na taki wydatek.

Nie inwestowano także w badania nad wirusem i ignorowano wszelkie zalecenia zaangażowanych w sprawę lekarzy i epidemiologów. Najlepszym przykładem tego, w jaki sposób przedkładano pieniądze nad ludzkie życie, było nastawienie zarządzających bankami krwi, którzy choć wiedzieli, że choroba może być przenoszona w czasie transfuzji, przez kilka lat walczyli z kolejnymi proponowanymi sposobami na zabezpieczenie ich odbiorców. Między innymi odrzucili propozycję testów, bo były za drogie, oraz możliwość odrzucania osób należących do grup ryzyka, ponieważ spowodowałoby to konieczność wydania środków na marketing potrzebny do zwerbowania nowych dawców. Trudno się dziś nie zastanawiać czy gdyby wówczas nie podjęto bardziej stanowczych kroków w walce z HIV, AIDS nie zebrałoby takiego żniwa.

Więcej informacji na temat Pacjenta Zero oraz rozwoju epidemii AIDS w Stanach Zjednoczonych można znaleźć w wydanej po raz pierwszy w 1987 roku i wielokrotnie wznawianej książce Randy'ego Shiltsa pt. "And the Band Played On".

Autor: Tomasz BorejzaŹródło: Onet


środa, 26 listopada 2014

Kupował auta, ale za nie nie płacił. Sąd: areszt utrzymany


piet
 
26.11.2014 , aktualizacja: 26.11.2014 18:19
A A A Drukuj

Fot. Paweł Małecki / Agencja Gazeta

Sąd Okręgowy w Katowicach odrzucił w środę zażalenie na areszt dla Radosława M., podejrzanego o wiele oszustw znanego biznesmena z Pszczyny. Mężczyzna miał przed sądami 1102 sprawy.
Artykuł otwarty
Pod koniec października Radosław M. został zatrzymany przez policję i na wniosek prokuratury trafił do aresztu. Śledczy przedstawili mu 17 zarzutów związanych z wyłudzeniem m.in. sprzętu sportowego, biżuterii i samochodów. M. zażalił się na decyzję o tymczasowym aresztowaniu.

- Zostało ono odrzucone - powiedział nam w środę sędzia Jacek Krawczyk, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Katowicach. Tym samym Radosław M. pozostanie za kratkami do końca stycznia.

M. jest z wykształcenia technikiem rolnikiem. W przeszłości był już karany za oszustwa, a przed sądem toczy się przeciwko niemu wiele spraw karnych i cywilnych. W jednej z nich odpowiada za podszywanie się pod prawnika i branie od ludzi pieniędzy za pomoc prawną. M. zasłynął tym, że zlecał ludziom roznoszenie ulotek reklamujących jego firmę. Umowy były tak skonstruowane, że pod byle pretekstem oskarżał zleceniobiorców o niewykonanie zlecenia i żądał od nich kar umownych. W wielu przypadkach w ogóle nie dał im jednak ulotek. Potem na masową skalę kupował samochody. Sprzedający je ludzie zamiast pieniędzy dostawali jednak cesje wierzytelności. W 2012 r. w sądach okręgu katowickiego toczyły się aż 1102 sprawy z udziałem Radosława M. To rekord Polski. W 202 postępowaniach sędziowie sami poprosili o wyłączenie ich z prowadzenia. Powód? Radosław M. wielokrotnie domagał się ścigania sędziów.

W marcu M. był już zatrzymany przez policję w związku z oszustwami w handlu samochodami. Sąd odrzucił wtedy wniosek o jego aresztowanie. Prokuratura objęła go więc zakazem prowadzenia działalności gospodarczej związanej z obrotem autami. Skończył się on 1 września, a sąd go nie przedłużył. Kilka tygodni później M. znowu zaczął kupować auta. Ponownie zamiast pieniędzy przysyłał kontrahentom cesje wierzytelności. 

sobota, 22 listopada 2014

Strach hazardzistów ma wielkie oczy [WYJAŚNIAMY]


Artur Kiełbasiński
 
20.11.2014 , aktualizacja: 20.11.2014 18:01
A A A Drukuj
Artur Kiełbasiński

Artur Kiełbasiński (Agata Jakubowska)

Czy państwo skutecznie zaczęło walkę z internetowymi hazardzistami? W internecie krąży skan nakazu karnego wydanego przez sąd w Szczecinie. Kara odstraszająca 5 tys. zł grzywny. Ale nie bałbym się tego nakazu...
Artykuł otwarty
Przez fora internetowe i serwisy informacyjne przemyka informacja o "bacie" na internetowych hazardzistów. Pojawił się nakaz karny wymierzony graczowi. W serwisach informacyjnych trwają spekulacje, ile osób grających w zakazane gry namierzyła Służba Celna. 17 tys., a może 25 tys. zł? Panika jest jednak zbyt wczesna.

Świeży wyrok karny za grę u zagranicznego bukmachera! pic.twitter.com/sbamhreTd2

— Zdzisław Kostrubała (@ZKostrubala) November 19, 2014




1. Nakaz to rozstrzygnięcie, ale... ułomne

Nakaz karny to specyficzne rozstrzygnięcie. Wydający go sąd nie przesłuchuje świadków, nie wysłuchuje oskarżonego (lub obwinionego), nie bada merytorycznie sprawy poza weryfikacją - najprostszą zresztą - dowodów przedstawionych przez oskarżyciela. To niemal automatyczna forma karania za proste naruszenia prawa, która powinna być stosowana tylko w przypadku najprostszych przestępstw, gdy stan faktyczny i prawny są oczywiste, a okoliczności czynu i wina "nie budzą wątpliwości".

2. Ta sprawa nie jest oczywista

Przepisy ustawy antyhazardowej wprawdzie obowiązują, ale ich legalność podważył Europejski Trybunał Sprawiedliwości. Polska nie dotrzymała warunków - wynikających z prawa europejskiego - związanych z przyjęciem tej ustawy. Treść przepisów nie została notyfikowana (uzgodniona) z Komisją Europejską. Nie ma natomiast orzeczenia polskiego Trybunału Konstytucyjnego w tej sprawie, więc formalnie przepisy obowiązują.

Ale cała sytuacja rodzi galimatias prawny i fundamentalne pytania. Czy jeśli hazardzista ma świadomość, że polskie przepisy kwestionuje ETS, to nadal można mówić o jego winie? Czy nieprzestrzeganie wadliwych przepisów powoduje "bezprawność działania"? Czy rzeczywiście trzeba czekać na rozstrzygnięcie Trybunału Konstytucyjnego?

Jeśli sąd chce karać w takiej sytuacji, jest to ryzykowna konstrukcja prawna. A już na pewno - zdaniem tu podpisanego - nie sposób mówić, że okoliczności czynu i wina "nie budzą wątpliwości". W takiej sytuacji nakazu karnego stosować po prostu nie można.

Dlatego dziwię się Sądowi Rejonowemu w Szczecinie, że sięgnął po nakaz karny w takiej sprawie.

3. Niestraszny nakaz

Hazardzista (i każdy inny) ukarany nakazem karnym ma siedem dni na złożenie sprzeciwu od nakazu. Dokładne pouczenie znajduje się w treści pisma przesyłanego przez sąd. W treści sprzeciwu nie trzeba pisać obszernego uzasadnienia. Wystarczy stwierdzenie, że nie zgadzamy się z treścią proponowanego wyroku. Wówczas sąd ma obowiązek skierowania sprawy do rozpoznania na rozprawie, gdzie możemy powoływać własnych świadków i zgłaszać wszelkie zastrzeżenia, w tym związane z legalnością obowiązujących przepisów.

4. Czekanie na Trybunał

O tym, jak stosować uchwalone w 2009 r. przepisy Trybunał Konstytucyjny ma wypowiedzieć się w ciągu nadchodzących miesięcy. Jeśli uzna przepisy za nielegalne - sprawy karne trzeba będzie umorzyć. Jeśli jednak uzna przepisy za legalne i nadal obowiązujące, będzie to teoretycznie zielone światło dla sądów do karania hazardzistów. Jednak i wówczas nie będą bez szans na uniewinnienie. W końcu przepisy antyhazardowe są przyjęte niezgodnie z prawem europejskim. Galimatias prawny może więc trwać latami.


Read more: http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,17000323,Strach_hazardzistow_ma_wielkie_oczy__WYJASNIAMY_.html#ixzz3Jn6hffWb