niedziela, 17 maja 2015

"Wyspa egzekucji" w Indonezji. Śmierć ośmiu osób wywołała poruszenie na świecie

http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/wyspa-egzekucji-w-indonezji-smierc-osmiu-osob-wywolala-poruszenie-na-swiecie/jhl7lj

Rozstrzelanie ośmiu osób skazanych za handel narkotykami na indonezyjskiej "wyspie egzekucji" wywołało międzynarodowe implikacje. Ostro zareagował Urząd Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka, a Brazylia i Holandia odwołały swoich ambasadorów.

Indonezja posiada jedne z najbardziej restrykcyjnych na świecie przepisów antynarkotykowych. Posiadanie i przemyt narkotyków zagrożone są karą śmierci. Niestety, chęć zarobienia - jakby się mogło wydawać łatwych pieniędzy - przyniosła tragedię.

Po północy z wtorku na środę (28/29 kwietnia) czterej obywatele Nigerii, dwaj Australijczycy, Brazylijczyk i obywatel Indonezji zostali rozstrzelani przez pluton egzekucyjny na terenie zakładu karnego na indonezyjskiej wyspie Nusa Kambangan. O olbrzymim szczęściu może mówić Filipinka, również oczekująca na egzekucję. To, co wydawało się niemożliwe, jednak się stało. W ostatniej chwili uzyskała ona odroczenie wykonania kary śmierci. Powodem takiej decyzji było zgłoszenie się na policję na Filipinach jednej z osób podejrzanych o zwerbowanie Filipinki.

Po przeprowadzeniu egzekucji Prokurator Generalny Indonezji HM Prasetyo na konferencji prasowej przedstawił jej szczegóły. Wyrok został wykonany o 00.35 czasu lokalnego. Trzy minut po rozpoczęciu egzekucji skazani nie żyli.

Kim byli przemytnicy?

Warto dokładniej przejrzeć się historiom ośmiu skazanych na śmierć osób oraz kobiety, która w ostatniej chwili uciekła śmierci.

Myuran Sukumaran. 34-latek był obywatelem Australii, urodzonym w Londynie. W 2006 roku sąd w Bali uznał go winnym bycia przywódcą grupy przemytników, która została złapana na Bali z 8,3 kg heroiny. W 2006 roku został skazany na karę śmierci, a jego prośba o ułaskawienie została odrzucona w grudniu zeszłego roku. Jego obrońcy twierdzili, że od momentu trafienia do więzienia Sukumaran bardzo się zmienił. W zakładzie karnym mężczyzna uczył innych więźniów języka angielskiego i sztuki. Jednak wszelkie próby odwołania się od wyroku nie powiodły się.

Andrew Chan. 31-letni Australijczyk, otrzymał karę śmierci wraz z Myuranem Sukumaranem. Został aresztowany na lotnisku w Denpasar na Bali w kwietniu 2005 roku. Sąd uznał go za winnego planowania przemytu heroiny. Jego prośba o ułaskawienie została odrzucona w styczniu 2015 roku.


Martin Anderson
. Przez pewien czas było zamieszanie dotyczące obywatelstwa Andersona. Wstępne raporty mówiły, że był on obywatelem Ghany. Później władze podały, że mężczyzna pojechał do Indonezji z fałszywym paszportem i był w rzeczywistości obywatelem Nigerii. Anderson został aresztowany w Dżakarcie w 2003 roku, a sąd wymierzył mu karę śmierci. Jego prośba o łaskę została odrzucona w styczniu 2015.

Zainal Abidin bin Mgs Mahmud Badarudin. Badarudin urodził się w indonezyjskim Palembang i został uznany za winnego posiadania pięciu kilogramów marihuany. Został aresztowany w grudniu 2000 roku, a rok później otrzymał wyrok śmierci. Jego apel o ułaskawienie został odrzucony w styczniu 2015.

Raheem Agbaje Salami. Nigeryjczyk, który dostał się do Indonezji używając hiszpańskiego paszportu, został złapany na lotnisku Surabaya z prawie pięcioma kilogramami heroiny ukrytej wewnątrz walizki. Miało to miejsce w dniu 2 września 1998 r. Sąd w Surabaya dał mu dożywocie w kwietniu 1999 roku, kara została obniżona przez Sąd Apelacyjny do 20 lat. Salami się odwołał od tego wyroku i Sąd Najwyższy skazał go na śmierć. Jego wniosek o łaskę został odrzucony 5 stycznia 2015.

Rodrigo Gularte. Gularte był Brazylijczykiem urodzonym w 1972 roku. Sąd w Banten wymierzył mu karę śmierci w lutym 2005 roku pod zarzutem posiadania prawie sześciu kilogramów heroiny. Mężczyzna został aresztowany w lipcu 2004 roku na lotnisku Sukarno Hatta w Dżakarcie. Jego planowana egzekucja wzbudziła szczególne zaniepokojenie, ponieważ prawdopodobnie cierpiał on na chorobę psychiczną. Zgodnie zaś z prawem Indonezji, osoba z zaburzeniami psychicznymi nie może być poddana najsurowszej karze, a musi być pod opieką w szpitalu psychiatrycznym. Jego wniosek o łaskę został odrzucony w styczniu 2015 roku.

Sylvester Obiekwe Nwolise. Nwolise był Nigeryjczykiem urodzonym w 1965 roku. Został skazany na karę śmierci we wrześniu 2004 roku przez sąd w Tangerang. Sąd uznał go winnym przemytu kilograma heroiny. Przemyt miał miejsce na lotnisku w Dżakarcie w 2002 roku.

Okwudili Oyatanze. 45-letni Oyatanze był obywatelem Nigerii. W 2001 roku został skazany na śmierć za przemyt kilograma heroiny. Choć mężczyzna prosił o łaskę, to jego wniosek w tym roku został odrzucony.

Mary Jane Fiesta Veloso. Veloso została aresztowana na lotnisku w Yogyakarta w kwietniu 2010 roku. Sąd uznał ją winną próby przemytu 2,5 kilograma heroiny. Kobieta została przez sąd surowo potraktowana i w październiku 2010 roku usłyszała wyrok kary śmierci. Na swoim procesie zeznała, że ​​poleciała do Indonezji, ponieważ przyjaciel rodziny obiecał jej pracę jako pokojówka. Heroina miała jej zostać podrzucona do walizki. W ostatniej chwili dla kobiety pojawił się promyczek nadziei. Na policję na Filipinach zgłosiła się osoba, która zeznała, że to ona podrzuciła kobiecie narkotyki. Wykonanie wyroku śmierci na Veloso zostało przełożone.

Poruszenie na świecie

Egzekucja ośmiu osób wywołała poruszenie. Urząd prezydenta Brazylii Dilmy Rousseff poinformował, że brazylijski ambasador w Dżakarcie został odwołany na konsultacje oraz, że egzekucja obywatela Brazylii "poważnie zaszkodzi" stosunkom dwustronnym.

Również Holandia, której Indonezja była niegdyś kolonią, odwołała ambasadora i potępiła egzekucję swojego obywatela. - To była okrutna i nieludzka kara będąca niemożliwym do przyjęcia zaprzeczeniem ludzkiej godności i integralności - powiedział minister spraw zagranicznych Holandii Bert Koenders.

Głos zabrał także Urząd Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka (UNHCR). Przypomniał Indonezji, że prawo międzynarodowe nie pozwala na stosowanie kary śmierci w przypadku przestępstw nie zaliczanych do najcięższych, zwłaszcza takich, których intencją nie było zabójstwo.

Indonezyjski prokurator generalny Muhammad Prasetyo oświadczył, że wykonanie egzekucji było nieodzowne jako środek walki z handlem narkotykami i jako forma ostrzeżenia przyszłych przestępców.

- Zgodnie z prawem międzynarodowym, jeśli już ma być zastosowana kara śmierci, to można się do niej uciec jedynie w przypadku najcięższych przestępstw, zwłaszcza gdy dokonanie zabójstwa jest intencją przestępcy. Tymczasem przestępstwa związane z handlem narkotykami nie zaliczają się do kategorii ciężkich przestępstw - oświadczył Rupert Colville, rzecznik biura UNHCR.

W mediach na świecie wielokrotnie pojawiały się pytania, dlaczego przemytnicy zostali ukarani tak surowo. - Zasądzone kary zmieniały się co parę lat w zależności od składu sądu i zaoferowanych pieniędzy, które zdołała zebrać rodzina oskarżonych, niejednokrotnie sprzedając domy i zastawiając cały swój majątek, aby mieć łapówki na uratowanie swojego syna – mówi w rozmowie z Onetem Tanya Valko, autorka powieść pt. "Miłość na Bali", która ukaże się w księgarniach 2 czerwca 2015 r.

"Wyspa egzekucji"

Miejscem, gdzie przeprowadzono egzekucję to wyspa Nusa Kambangan. Przydomek "wyspy egzekucji" został nadany temu miejscu nie przez przypadek. Na jej terenie znajduje się najlepiej strzeżone więzienie w kraju. Przebywają tam więźniowie skazani za najcięższe przestępstwa: morderstwa, terroryzm, przemyt narkotyków czy korupcję. Przeważająca część więźniów to osadzeni z wyrokiem śmierci

Dziennikarzom "The Guardian", jeszcze przed egzekucją, udało się dotrzeć do jednego z członków szwadronu wykonującego karę śmierci.  Oficer - młody człowiek, który chciał pozostać anonimowy - jest częścią korpusu indonezyjskiej policji zwanej Brygady Mobile ("Brimob").

- Obciążenie psychiczne jest dużo większe dla oficerów odpowiedzialnych za obsługę więźniów, a nie dla tych, którzy strzelają. Właśnie to oni opiekują się wcześniej skazańcem i przyprowadzają go na miejsce wykonania egzekucji – mówi.

Wyroki wykonywane są poprzez rozstrzelanie na polanie w dżungli. Uczestniczą w niej dwie brygady. Jeden z zespołów eskortuje skazańców na miejsce egzekucji, a drugi jest jej wykonawcą. Podczas transportu, do każdego więźnia przypisanych jest pięciu członków Brimob.

Więźniowie przebrani w białe stroje, przywiązani do palów, oczekują na egzekucję. W czasie wykonania wyroku każdy z przemytników ma narysowany okrąg na wysokości piersi o średnicy około 10 centymetrów. – Nie rozmawiam z więźniami przed egzekucją. Traktuję ich, jak członków swojej rodziny. Mówię tylko: przepraszam, ja tylko wykonuję swoją pracę – mówił rozmówca "The Guardian".


Pluton egzekucyjny składa się z 12 osób. Znajdują się w odległości od 5 do 10 metrów od skazańca. Śmiertelne strzały padają z karabinu M16.

- Przychodzimy, bierzemy broń, strzelamy i czekamy aż skończy się umieranie. Od wystrzału czekamy 10 minut, później przychodzi lekarz, by stwierdzić zgon, następnie wracamy do baraków. I to zasadzie tyle - opowiada jeden z egzekutorów z Brimob.

Po wykonaniu egzekucji oficerowie mają trzy dni zajęć, podczas których otrzymują "duchowe wskazówki" i pomoc psychologiczną.

sobota, 18 kwietnia 2015

Wybuch gazu w wieżowcu w Gdańsku


sobota, 24 lutego 2007 23:55 | PDF | Drukuj
Archiwalia

Wybuch gazu w wieżowcu

17 kwietnia 1995 r., drugi dzień Wielkanocy. Dochodziła godz. 5.50. Budynkiem przy Alei Wojska Polskiego 39 w Gdańsku Wrzeszczu wstrząsnął wybuch. Obiekt uniósł się, opadł i skurczył w sobie. Wyleciały wszystkie szyby z okien. Lokatorzy II piętra stali się mieszkańcami poziomu,,0". Wybuch całkowicie zniszczył trzy kondygnacje. Pozostałe spoczęły na powstałym rumowisku.

DANE O OBIEKCIE
 Kubatura budynku wynosiła 14275 m3. Powierzchnia użytkowa 3441,7 m2, zabudowy 436 m2. Obiekt zbudowany technologią "wielkiego bloku" w 1972 r., liczył 11 kondygnacji, na których było 77 mieszkań. W 231 izbach zasiedlono 297 mieszkańców. Ciężar budynku wynosił około 5 tys. ton. Jego konstrukcja składała się z 2 części. Do połowy wysokości każde piętro było wiązane u góry żelbetonem. Górne kondygnacje nie posiadały takich wiązań. Te właśnie wiązania sprawiły, ze po wybuchu, który zniszczył trzy kondygnacje pozostałe oparły się na wiązaniu trzeciej.

 

 

 

 

Usytuowanie budynku
względem otoczenia

 

 

 

 

 

ORGANIZOWANIE DZIAŁAŃ
godz. 5.53 dyżurny Komendy Rejonowej Policji w Gdańsku przekazał do Rejonowego Stanowiska Kierowania pierwszą informację o zdarzeniu. Minutę później dzwonki alarmowe rozległy się w Jednostce Ratowniczo  Gaśniczej nr 1 w Gdańsku Wrzeszczu. Do akcji zadysponowano zastępy: GBA 2,5/16, GCBA 13/48, SCRt, SRd, SOp. Zaalarmowano również mł.bryg.inż. Sławomira Michalczuka ? dowódcę JRG nr 1. O godz. 5.56 do akcji wyjeżdżały zastępy: GCBA 8/44 i SD 30 z JRG 4 oraz GBA 2,5/16 i SD 30 z Portowej Straży Pożarnej "Florian" Sp. z o.o. Kilka minut przed godz. 6 siły i środki z JRG nr 1 znalazły się na miejscu tragedii. Rozpoczęła się akcja ratownicza, którą interesowały się władze rządowe, resortowe, cała Polska. Ogromna presja psychiczna była wywierana na strażaków  ratowników. Jako pierwsi na miejsce akcji przybyli st.kpt. Stanisław Czerwiński  dowódca II zmiany JRG nr 1 oraz asp. Jerzy Petryczko dowódca  sekcji. Minutę po nich przyjechał mł.bryg. Sławomir Michalczuk przejmując kierowanie działaniami ratowniczo  gaśniczymi. 

         Przybyłym do akcji jawił się niecodzienny widok. Panowała głucha cisza. Wydawało się, że budynek stoi cały. Gruz wokół niego, znaczne pochylenie w kierunku AI. Wojska Polskiego, a także powybijane szyby w oknach wskazywały, że coś tu nie jest w porządku. W niektórych ok.nach i na niektórych balkonach stali w bezruchu ludzie. Nie krzyczeli, nie wzywali pomocy. Nie było najmniejszych objawów paniki. Dokładniejsze przyjrzenie się gruzom oraz balkonom, które powinny znajdować się na I piętrze, a znajdowały się na równi z ziemią uświadomiło, że zaledwie przed paru minutami rozpoczął się tutaj dramat. Ludzie, którzy zaczęli pojawiać się obok ratowników, mieszkańcy sąsiednich bloków, byli przekonani, że budynek zapadł się pod ziemię i że w zagłębionych kondygnacjach żyją ludzie.

 PIERWSZE DZIAŁANIA 
W odstępie zaledwie kilku minut na miejsce katastrofy przybyto 10 zastępów, w tym 3 ratownictwa technicznego, dwie drabiny mechaniczne i 5 gaśniczych. Kierownik akcji uznał, że najważniejszym zadaniem ratowniczym w tej fazie akcji jest ewakuacja ludzi znajdujących się na najwyższych kondygnacjach. Utworzono dwa odcinki bojowe. I OB od strony ulicy, gdzie postanowiono przeprowadzić ewakuację z wyższych pięter za pomocą drabin mechanicznych. Na II OB, do czasu przyjazdu następnych drabin, postanowiono spieszyć z pomocą osobom uwięzionym w gruzach. Z chwilą przybycia drabin  także i na tym odcinku podjęto ewakuację ludzi z górnych kondygnacji, równocześnie penetrując gruzy i wydobywając zasypanych. Kierownik akcji polecił przygotować teren, aby umożliwić manewrowanie i sprawienie drabin mechanicznych. Wokół budynku wycięto najbliższe drzewa, odgruzowano teren.

 

 

Pierwsze działania

Po wstępnym rozeznaniu sytuacji kierownik akcji zażądał od RSK wsparcia dużą liczbą jednostek, a także zadysponowania pogotowia ratunkowego, gazowego, energetycznego. Zażądał także przysłania specjalistycznej grupy PCK z psami ratowniczymi, wytresowanymi w poszukiwaniu ludzi pod gruzami. Przez okienko o wysokości 50 cm, oświetlające klatkę schodową, st.kpt. Stanisław Czerwiński oraz asp. Mirosław Bylicki  oficer operacyjny rejonu, weszli do budynku na rozpoznanie rozmiarów zniszczeń. Mieli także przeszukać mieszkania od najwyższej kondygnacji w dół. Klatka schodowa była mocno zniszczona. Drzwi wejściowych do bloku nie było. Budynek osiadał, trzeszczał, chwiał się. 
Stropy i podłogi w bardziej zniszczonej części budynku byty pochylone w stosunku do poziomu o ponad 20°. Pierwszy meldunek o sytuacji na miejscu zdarzenia przekazany do RSK przez KAR brzmiał: "Zniszczeniu uległy 3 dolne kondygnacje budynku. Część lokatorów ewakuowała się sama. W oknach na różnych piętrach widoczne są osoby wymagające ewakuacji. W zawalonych kondygnacjach mogą znajdować się ludzie. Przygotowujemy się do przeszukania gruzowiska oraz ewakuacji klatką schodową i przy pomocy drabin". 

W czasie przygotowywania stanowisk dla drabin mechanicznych  pod gruzami przed wejściem do budynku znaleziono dwie martwe osoby. W związku z wydobywającym się intensywnym dymem z lewej strony budynku / patrząc<> od strony ulicy / KAR utworzył III OB i polecił jego dowódcy zlokalizowanie , a następnie zlikwidowanie pożaru. Dowódca II OB otrzymał zadanie zorganizowania 3 osobowej grupy, w celu spenetrowania wszystkich pomieszczeń mieszkalnych i gospodarczych, poczynając od dołu. Kilka minut później zorganizowano kolejną grupę, która jeszcze raz spenetrowała pomieszczenia już sprawdzone. 

Było to konieczne dla upewnienia się, że nikogo nie ma w mieszkaniach. Nie było to łatwe zadanie, bowiem pomieszczenia w mieszkaniach były w stosunku do siebie poprzesuwane w poziomie, przechylone. Meble poprzewracane, często spiętrzone. W tych warunkach mogło się okazać, ze ktoś przyciśnięty lub przywalony meblościanką, tapczanem itp. nie został przez poprzednią grupę dostrzeżony. Po około 20 minutach akcji po dwóch stronach budynku ustawiono strażaków, którzy mając stałe punkty odniesienia dokonywali pomiarów wielkości ruchów poziomych budynku. Każdy z zastępów znajdujących się wewnątrz budynku miał łączność radiową z dowódcą odcinka bojowego. Ich członkowie mieli obowiązek natychmiast meldować o wszelkich napotkanych trudnościach w wypełnianiu zadań, a także o spostrzeżeniach odnoszących się do warunków bezpieczeństwa. Ratowników uczulono, aby starali się tak zachowywać, żeby w razie nagłej konieczności mogli jak najszybciej opuścić budynek, tą samą drogą, którą weszli.      

Zachowanie ewakuowanych było różne. Najczęściej podporządkowywali się poleceniom strażaków  ratowników. Ale zdarzały się wypadki zwlekania. Charakterystyczne było zachowanie starszej pani, która nie chciała opuścić mieszkania, ponieważ nie można było zamknąć wypaczonych drzwi. Kiedy już została przekonana, że mieszkania będą pilnowali policjanci, stwierdziła, że musi się przebrać, ponieważ w ubraniu używanym w domu nie może wyjść na zewnątrz. To niech się pani przebierze  zaproponowali strażacy. Dobrze  ale panowie muszą wyjść. Wszystko to trwało około 0,5 godz., a przy balkonie czekała drabina z otwartym koszem. Ludzi ewakuowanych przez strażaków przejmowały służby miejskie: Wydział Gospodarki Miejskiej, Wydział Spraw SpołecznoAdministracyjnych, zapewniając posiłek, gorące napoje, koce. Organizacja odcinków bojowych: I OB z zadaniem ewakuacji ludzi (st.kpt. Stanisław Czerwiński), II OB z zadaniem ewakuacji ludzi (bryg. Ryszard Szczuko) oraz III OB z zadaniem ugaszenia pożaru w ruinach (mł.kpt. Andrzej Rószkowski).

W pewnym momencie do ratowników podeszła bardzo zestresowana kobieta prosząc, aby ratowali jej syna, który w mieszkaniu na II piętrze leży przyciśnięty betonem. Wskazała miejsce. Strażacy  ratownicy zaczęli wybierać gruz. Przydatne były tylko ręce. Żaden sprzęt nie mógł tutaj znaleść zastosowania. Pomiędzy stropem a podłogą była przestrzeń nie większa niż 40 cm. Asp. Jerzy Petryczko  drobnej budowy ciała, ale wysportowany strażak  zdjął hełm i wpczołgał się w szczelinę. W hełmie nie mieścił się w otworze po wybranym gruzie. O założeniu aparatu ochrony dróg oddechowych nie mogło być nawet mowy. Powoli wyciągał gruz, deski, elementy zniszczonych mebli i podawał do tyłu kolegom. Po pół godziny wytężonej pracy usłyszał charczącego człowieka. Pracę bardzo utrudniał gaz, którym dusił się ratownik i zagruzowany. świeżego powietrza nie mógł zaczerpnąć, bo nie było miejsca na jakiekolwiek naczynie z powietrzem. 
Postanowił się nie wycofywać, bo wiedział, że człowiek, do którego było już blisko, ma jeszcze większe problemy z oddychaniem. Poinformował tylko kolegów, którzy przebywali obok szczeliny, że brakuje mu powietrza. Po jakimś czasie podali mu wąż od butli. Mógł przewentylować płuca kilkoma haustami. Dogrzebał się do celu. Człowiek leżał na tapczanie przyciśnięty stropem. Obok jego głowy położył na tapczanie znalezione deski. Posłużyły one za podkład pod małe poduszki, które podłączył do przewodu i napełnił powietrzem. Tapczan uległ częściowemu zniszczeniu. Ratownik odniósł wrażenie, że minimalnie uniósł się strop. Czy jest panu lepiej? zapytał ratowanego. Znacznie lepiej  odpowiedział tamten. Ratowany leżał na brzuchu. Asp. Petryczko podłożył jeszcze kilka poduszek i napełnił je powietrzem. Zmiażdżyły one tapczan do tego stopnia, że mógł chwycić poszkodowanego za nogi i próbować go wyciągnąć. W czasie tej czynności poszkodowany zaczął krzyczeć, że w podbrzusze wbija mu się szkło. Asp. Petryczko macając tapczan stwierdził, że znajdowały się na nim kawałki szkła. Usunął je. Podał poszkodowanemu ustnik z aparatu powietrznego , aby ten zrobił kilka wdechów. Wreszcie wydobył go z zawału. 
Walczył o jego życie w skrajnych warunkach zagrożenia własnego życia godzinę i 20 minut. Po pięciu minutach miejsce, gdzie znajdował się poszkodowany, objął pożar. Asp. Petryczko wraz ze swymi podwładnymi przeniósł się na drugą stronę budynku, gdzie gruzy przycisnęły małżeństwo z dzieckiem. Ojciec leżał z dzieckiem na tapczanie. Matka została wyrzucona do rogu pokoju. Ruchy budynku spowodowały, ze osoby uwięzione najczęściej znajdowały się w innych miejscach, niż wskazywali członkowie rodzin, czy znajomi, którzy szczęśliwym zbiegiem okoliczności ocaleli. Warunki do ratowania były podobne, ale zagrożenie dla ratowników jeszcze większe, ponieważ ta strona budynku była bardziej zniszczona i mniej stabilna. Znów trzeba było wczołgiwać się w 40cm szczelinę i leżąc na brzuchu wydobywać gruz, usuwać połamane deski, stoły, krzesła. W czasie akcji pod gruzami bardzo przydatne okazały się poduszki powietrzne. Bez nich ratownik byłby bezradny. Żaden sprzęt mechaniczny nie mógł tutaj znaleść zastosowania. Tylko siła ludzkich rąk. Gaz ciągle utrudniał oddychanie, szczypał w oczy. Asp. Petryczko najpierw wyciągnął ojca, potem dziecko  bardzo przerażone. Najwięcej problemów było z kobietą, przyciśniętą tapczanem do ściany. Trzeba go było rozebrać gołymi rękoma. Było to bardzo trudne, ze względu na ściskający go ze wszystkich stron gruz. Za narzędzia służyły wygrzebane pręty. Kawałki desek służyły do budowy prostej dźwigni i do wygarniania gruzu oraz części tapczanu. Największe problemy w pokonywaniu przeszkód stanowiły dywany. Nie dawały się łamać, a do rozerwania były bardzo trudne.

    Do parteru i I piętra nie było dostępu. Ratownicy penetrowali II piętro. Na początku nie mieli masek przeciwpyłowych. Ciągle przeszkadzał gaz. Brakowało powietrza. Po akcji twierdzili, że gdyby mieli ze sobą różne złączki, umożliwiające robienie odgałęzień przewodu powietrznego, to łatwiej by się im pracowało pod gruzami, a przede wszystkim mogliby podawać powietrze uwięzionym. Maski przeciwpyłowe nie są dostosowane do warunków pracy strażaków  ratowników, którzy wkładają dużo wysiłku w wykonywane czynności. To zwiększa zapotrzebowanie organizmu na tlen. Oddech staje się głębszy i szybszy. Wówczas maska przeciwpyłowa utrudnia oddychanie. Podczas dogrzebywania się do uwięzionych strażacy  ratownicy napotkali jeszcze jedną trudność. Drabina mechaniczna, za pomocą której ratowano ludzi z wyższych kondygnacji, była tak ustawiona, że gazy wydobywające się z rury wydechowej kierowały się wprost na odgruzowywane miejsce. Nikt nie pomyślał, ze trzeba giętkimi wężami odprowadzać je gdzie indziej. Wynika stąd wniosek, że w sytuacji, gdy ratownicy znajdują się w różnych miejscach obiektu  ustawiając sprzęt trzeba pamiętać także o tym, aby spaliny nie zatruwały ludzi pracujących, bądź przebywających obok. St.ogn. Czesław Kalkowski, odpowiadający za to, aby ratownicy dysponowali w każdej chwili odpowiednią ilością powietrza podkreślał, że bardzo ważną rzeczą jest, aby podczas takiej katastrofy zgromadzić na miejscu akcji znaczny zapas butli do napełniania poduszek. Od tego często może zależeć życie ratowanego i ratownika. Działania ratownicze w gruzach bardzo utrudniał dym wydobywający się ze sprasowanych kondygnacji. W gruzowisku trwał pożar. Nie można go było w pełni ugasić aż do samego końca akcji. Groził on ludziom uwięzionym w gruzach zatruciem gazami pożarowymi, a nawet spaleniem. Ta sytuacja nakazywała ratownikom dodatkowy pośpiech, który był niebezpieczny zarówno dla ratowanych jak i dla nich. Podejmowano próby ugaszenia pożaru pianą średnią i lekką. Po około 23 godzinach podawania piany pożar został przytłumiony, ale po podobnym okresie znowu ożywał i działania gaśnicze należało powtarzać od nowa. W sumie użyto 5 ton środka pianotwórczego.          

W czasie akcji gaśniczej nastąpiło tąpnięcie o kilkadziesiąt centymetrów w jednej części budynku. Było to bardzo niebezpieczne, ponieważ pęknięcia ścian zewnętrznych, dochodzące do szerokości 8 cm, występujące w pionie i w poziomie, jak również w wieńcach na bocznej ścianie świadczyły, że konstrukcja budynku została bardzo osłabiona, a każdy jego ruch potęgował ten proces. Dramatyzmu dodawał fakt, że budynek po wybuchu osiadł odchylony od pionu o 120 cm. W trakcie akcji podjęto próbę podparcia jego narożnika podkładami kolejowymi, które miały pełnić rolę stempli. Stan techniczny budynku nie pozwalał jednak na takie zabezpieczenie, bowiem blok był odcięty od fundamentów i chwiejny ze względu na niestabilność podłoża. Po ewakuacji mieszkańców górnych kondygnacji wszystkie siły skoncentrowano na odnajdywaniu i wydobywaniu osób uwięzionych w gruzach. Kilkakrotnie ogłaszano ciszę. Za pośrednictwem urządzeń nagłaśniających podejmowano próby nawiązania kontaktu z osobami zagruzowanymi, prosząc, aby się odezwały, lub w inny sposób wskazały miejsce, w którym przebywają. Nasłuchiwano, rozstawiając   co kilka metrów strażaków. Gruzy przeszukiwały psy. Niektóre próby zakończyły się powodzeniem. Wtedy podejmowano trud dotarcia do miejsc, skąd docierały oznaki życia. Często na drodze ratowników stawały zniszczone, sprasowane elementy konstrukcyjne budynku. Wówczas, w stałej konsultacji ze specjalistami od budownictwa wezwanymi przez kierownika akcji, stale obserwującymi budynek, przystępowano do wybierania gruzu. Specjaliści podpowiadali, które elementy można usunąć, a których nie. Im więcej zagłębiano się w gruzy, tym większe zgłaszali obawy, bardzo często kategorycznie zabraniając strażakom ruszania niektórych elementów gruzowiska. Interweniowali nawet <>u kierownika akcji, uważając, że ten pozwalając na kontynuowanie rozbiórki gruzowiska  stwarza bardzo poważne zagrożenie dla strażaków  ratowników. W takich sytuacjach przerywano prace. Prowadzono konsultacje. To dezorganizowało i spowalniało akcję. Jej kierownik poprosił więc specjalistów budownictwa oraz miejscowych decydentów o wypracowanie koncepcji prowadzenia działań i sprecyzowanie jej na piśmie. Około godziny 12 zaczęło gwałtownie wzrastać odchylenie ściany od strony Alei Wojska Polskiego. Całość budynku doznała kolejnych uszkodzeń i przemieszczeń. W godzinach popołudniowych, podczas próby odgruzowania dolnych kondygnacji metodą cięcia płyt stropowych, nastąpił gwałtowny postęp destrukcji budynku, co uniemożliwiło prowadzenie akcji poszukiwawczej.

 

 

Dobiegła końca pierwsza faza działań. 
Do czasu wysadzenia budynku nieustannie prowadzono rozpoznanie jego zachowania się. 
Z biegiem czasu rozpoznanie to przejęły służby geodezyjne, zakładając na polecenie KARa cztery punkty obserwacyjne. Kierowanie działaniami ratowniczymi przejął Komendant Wojewódzki PSP w Gdańsku, bryg. inż. Janusz Szałuchauznając, że ta akcja  wymaga  jego osobistego zaangażowania. Akcja była już rozwinięta, w pełnym toku. Należało zintensyfikować działania nad organizowaniem i uruchamianiem innych służb, niezbędnych do całkowitej likwidacji skutków wybuchu. Komendant Wojewódzki przejął więc funkcje koordynatora i organizatora obecnego oraz przyszłego teatru zdarzeń. Część budynków sąsiadujących oraz część placów znajdujących się w pobliżu terenu akcji ratownicy przejęli do swojej dyspozycji, co umożliwiło organizację zaplecza, jak również opracowanie koncepcji strategicznych. Na polecenie KARa ratownikom udostępniono dokumentację budynku. ściągnięto na miejsce projektanta i realizatora projektu. Byli bardzo przydatni w sztabie. 

Do pracy w nim starano się pozyskać specjalistów, którzy mogliby być konsultantami podpowiadającymi kierownikowi to, czego brakowało, aby podejmować trafne decyzje. W tych działaniach bardzo dużą pomoc świadczyła służba dyżurna wojewody. Prośby dowódcy akcji przekazywane przez WSKR do dyżurnego wojewody byty bardzo szybko spełniane. Do takich spraw należało między innymi wezwanie geodetów z przyrządami pomiarowymi, przygotowanie w ciągu 6 godzin 200 worków z piaskiem, o wadze 15 kg każdy, oraz 200 worków po 50 kg niezbędnych do zaminowania, pozyskanie desek, gwoździ, sznurków, plandek itp. Należy pamiętać, że był drugi dzień świąt, a mimo to spełnianie potrzeb zgłaszanych przez kierownika akcji dzięki tej współpracy przebiegało bardzo sprawnie. Wzrastający zakres zadań sprawiał, że dowódca akcji polecił st.bryg. Stanisławowi Brzostowskiemu  zastępcy Komendanta Wojewódzkiego PSP w Gdańsku, zorganizować sztab akcji. Działo się to przed godziną 8:00. Sztab rozpoczął pracę około godziny 9:00. O godz. 10.30 obowiązki szefa sztabu przejął bryg.inż. Bogdan Gagucki dowódca grupy operacyjnej z Krajowego Centrum Koordynacji Ratownictwa KG PSP. 

Do pracy w sztabie włączani byli specjaliści budownictwa, przedstawiciele władz rządowych, samorządowych, administracji specjalnej. Uruchomiono zaplecze logistyczne działań ratowniczych. Z terenu wokół budynku trwało usuwanie elementów zawalonej konstrukcji i przygniecionych samochodów. Do akcji kierowany jest ciężki sprzęt ratownictwa technicznego, koparki, ładowarki, agregaty oświetleniowe, wywrotki. Na polecenie KCKR do Gdańska skierowano samochody dźwigi z KW PSP w Toruniu, Bydgoszczy, Warszawie. Z Warszawy zadysponowano także samochód Mega City. Wysłano do akcji 45 podchorążych SGSP, kadetów z SA w Poznaniu oraz słuchaczy ze Szkoły Podoficerskiej w Bydgoszczy, a także kursantów z Ośrodka Szkolenia Pożarniczego w Olsztynie. Z kamerą termowizyjną, wypożyczoną w FSO, wyjechało dwóch oficerów KG PSP. Z Centralnego Laboratorium Kryminalistyki wysłano pracowników z geofonem. Zgromadzeni w sztabie akcji specjaliści budowlani, projektanci konstrukcji budowlanych, nadzór urbanistyczno  budowlany  dokonali oceny stanu konstrukcji budynku. Po oględzinach stwierdzili, ze jego stan techniczny, ze względu na odcięcie od fundamentów i niestabilność podłoża, uniemożliwia zastosowanie zabezpieczeń konstrukcji przed zawaleniem. Mimo zagrożenia ciągle trwa penetracja rumowiska, zarówno przez ekipy z psami, jak i strażaków ratowników. Ostatnią żywą osobę wydobyto o godz. 9. Później napływały meldunki o wydobywaniu zwłok. Ofiary znajdowały się w gruzowisku, które zostało po II piętrze. Ratownicy mieli nadzieję, że przy szczęśliwym zbiegu okoliczności żywi ludzie mogą przebywać w pierwszych dwóch kondygnacjach, do których nie było dostępu. Nad problemem, w jaki sposób się tam dostać głowiły się zespoły ekspertów w sztabie. 

O godzinie 18 do akcji przybył Komendant Główny PSP  nadbryg. Feliks Dela. Po zapoznaniu się z sytuacją przejął kierowanie działaniami ratowniczymi. Do akcji przybył również główny inspektor nadzoru budowlanego Andrzej Dobrucki. Zapadał zmierzch. Teren akcji oświetlono za pomocą ściągniętych wcześniej agregatów. Oświetlono również teren wysypiska gruzów. Po licznych analizach ekspertów uznano, że w aktualnych warunkach jedynym możliwym i technicznie uzasadnionym sposobem rozbiórki jest ukierunkowane zburzenie budynku metodą minerską. Specjalna komisja, której przewodniczył główny inspektor nadzoru budowlanego Andrzej Dobrucki, a w skład wchodzili między innymi: wiceprezydent Gdańska mgr inż. arch. Ryszard Gruda(reprezentował samorząd), mgr inż. Elżbieta Mróz nadzór urbanistyczno  budowlany Gdańska, prof. Jerzy Ziółko konsultant zPolitechniki Gdańskiej, mgr inż. Jerzy Duszota projektant budynku, mgr inż. Jerzy Jamróż konsultant, doc. dr inż. Zbigniew Łosickikonsultant z PZliTB O/Gdańsk  po wnikliwej analizie sytuacji oceniła, że stan techniczny budynku nie pozwala na prowadzenie jakichkolwiek prac zabezpieczających. Nie jest możliwe zachowanie pozostałej po wybuchu części budynku, gdyż stanowi ona poważne zagrożenie. 
Wymaga natychmiastowej rozbiórki. Komisja także uznała, że z technicznego punktu widzenia jedynym możliwym sposobem jest rozbiórka metodą minerską. Za pomocą odpowiednio założonych ładunków należy doprowadzić do ukierunkowanego położenia istniejącej konstrukcji, co umożliwi dostęp do rumowiska oraz do zniszczonych wybuchem kondygnacji: parteru, I i II piętra. Wyburzenie powinno być ściśle związane z zabezpieczeniem sąsiednich budynków i ludności. 

Na podstawie tej opinii KAR PODJĄŁ DECYZJĘ o wysadzeniu budynku metodą proponowaną przez komisję i zarządził przygotowania do prac minerskich. Była godzina 22.30 pierwszego dnia akcji. Zburzenie budynku metodą minerską jest złożonym  przedsięwzięciem.  Postanowiono zasięgnąć opinii ekspertów. Zwrócono się  więc do płk. Jana Marca oraz płk. Mariana Pospiesznego z Wyższej Szkoły Oficerskiej im. Tadeusza Kościuszki we Wrocławiu. Saperzy z Marynarki Wojennej w składzie: komandorzy Jerzy Bucholc, Józef Chojec, Karol Rolak, Andrzej Lipiński, ppłk Henryk Sukurenko wsparci autorytetami z WSO  zWrocławia , przygotowali projekt technicznoorganizacyjny obalenia budynku. Zatwierdził go komandor Bernard Nakraszewicz  szef Inżynierii Morskiej Marynarki Wojennej. Akceptował go kierownik akcji, nadbryg. Feliks Dela. On też, na prośbę mieszkańców budynku, podjął decyzję o ewakuacji najbardziej wartościowych, bądź bardzo ważnych przedmiotów. Pracę tę wykonali strażacy , wchodząc do budynku grożącego w każdej chwili zawaleniem. Kilkadziesiąt minut po północy ratownicy przystąpili do wycinania krzewów, drzew i płotów znajdujących się w pobliżu budynku oraz przygotowywali przejazdy dla ciężkiego sprzętu. Chodziło o umożliwienie dostępu do budynku ze wszystkich stron, szczególnie wówczas, gdy po odpaleniu materiałów wybuchowych budowla się złoży. Te prace trwały do rana. W dwóch miejscach ustawiono skokochrony do ewentualnej, awaryjnej ewakuacji strażaków i minerów. Dla zrealizowania decyzji dowódcy należało bardzo szybko dostarczyć na teren akcji 400  worków z piaskiem, 3 m3 desek, 2 m łat dachowych, plandeki, drut, gwoździe. Dzięki temu, że w pozyskiwaniu materiałów utworzył się prawdziwy łańcuch ludzi dobrej woli, wszystkie zostały dostarczone na czas. Saperzy przygotowywali V piętro do położenia materiałów wybuchowych. Strażacy przyczepili plandeki do balkonów VI piętra. Instalowano je tak, aby osłaniały V piętro i stanowiły zabezpieczenie przed rozrzutem odłamków i falą głosową. Służby gazownicze, energetyczne, wodociągowe i cieplne odłączyły budynek od instalacji, potwierdzając ten fakt protokolarnie.

 

<Zdjęcie wieżowca przed wysadzeniem

 

 O godzinie 6.00 dwuosobowe grupy saperów, wzmocnione strażakami wyznaczonymi do prac pomocniczych, przystąpiły do zakładania materiałów wybuchowych w budynku i okładania ich workami z piaskiem. Strażacy przeszukiwali minowane pomieszczenia. Znalezione przedmioty o większej wartości ewakuowano. Podczas prac minerskich budynek dwa razy gwałtownie się odchylał. Wówczas przerywano prace i zarządzano ewakuację ludzi. Obiekt byt tak bardzo niestabilny, że chwiał się nawet wówczas, gdy obok niego bardzo powoli przejeżdżał podnośnik SH30. Służby geodezyjne wzmogły dozór. Mieszkańców budynków znajdujących się w promieniu 300 m od minowanego  ewakuowano, polecając zostawiać w mieszkaniach otwarte okna. Wcześniej z terenu akcji ewakuowano sprzęt i wycofano ratowników nie uczestniczących w minowaniu. Zakładanie ładunków wybuchowych zakończono o godz. 11.38. Ekipy ratownicze opuściły budynek, oddalając się od niego wraz ze sprzętem na wyznaczoną odległość. Ładunki eksplodowano o godz. 12.58. Budynek został całkowicie zniszczony. Sterta gruzu przekraczała 10 m wysokości, a jej kubatura sięgała 5000 m3. Specjaliści ze sztabu dokonali oględzin rumowiska. Sprawdzono stan techniczny instalacji w najbliższych budynkach i przyległym terenie. Nie stwierdzono uszkodzeń. 

OSTATNIA FAZA DZIAŁAŃ RATOWNICZYCH 
Kiedy opadł pył po wybuchu  do akcji wprowadzono ciężki sprzęt budowlany  spychoładowarki, fadromy, koparki chwytakowe, dźwigi, wywrotki. Teren podzielono na 4 odcinki bojowe. ściany budynku wyznaczały ich granice. Najbardziej przydatne okazały się koparki chwytakowe, szczególnie do wydobywania większych elementów. Dobrze spisywały się ciężkie koparki "Fadroma". W ciągu akcji załadowano i wywieziono prawie 1000 wywrotek gruzu. Rozbiórka rumowiska trwała niecałe 2 doby. W okresie największego nasilenia prac działały 4 koparki chwytakowe, 5 ciężkich koparek "Fadroma" i 67 wywrotek. Ten sprzęt bardzo dobrze się uzupełniał. Dzięki temu, że przed wysadzeniem budynku dokładnie rozpracowano ruch wywrotek, nie powstawały korki, ani nie było zahamowań. Utrzymując duże tempo usuwania gruzu ze sprasowanych kondygnacji, przez cały czas pamiętano, że tam mogą znajdować się żywi ludzie. Starano się dotrzeć do nich jak najszybciej. W pewnym momencie podniesiono płytę, spod której wyszedł bardzo przerażony kot. To jeszcze wzmogło ostrożność ratowników w wybieraniu gruzu. Wzmocniło to także wiarę w celowość nadludzkiego wysiłku dla ratowania życia, które gdzieś pod płytami stropów mogło się jeszcze tlić. Podczas wywożenia gruzu bardzo pożyteczne okazały się gwizdki. W ogromnym tumulcie radiostacje nosiło się przyciśnięte mocno do ucha, a polecenia można było wydawać za pomocą gwizdka. Był to jedyny sprzęt, którego dżwięk przebijał się w ogólnym łoskocie, czynionym przez beton zrzucany na wywrotki. Kurz z rozbitego, pokruszonego betonu unosił się gęstą chmurą nad całym terenem akcji. Ratownicy używali masek przeciwpyłowych, <>dostarczonych przez stocznie, rafinerię gdańską, sponsorów, hurtownie, które tym sprzętem handlują, a także przez szpitale i Obronę Cywilną. Szybkość działań sprawiała zagrożenie. Niejednokrotnie było tak, że koparki wjeżdżały i rozpoczynały pracę, a jeszcze nie wszyscy ratownicy opuścili zagrożony teren. Ratownicy wspominali po akcji, żeteren przypominał mrowisko. Na każdym odcinku bojowym pracowało 4050 osób, uzupełniając się wzajemnie. Podczas odkrywania sprasowanych kondygnacji, w których spodziewano się znaleść uwięzionych ludzi  tempo pracy wzrastało do tego stopnia, żeratowników pracujących na gruzach trzeba było podmieniać co 1520 min. W tej sytuacji podzielono ich na 3 zmiany, co znacznie ułatwiło rotację.

 

 


Działania ratownicze po wysadzeniu wieżowca 

 Początkowo sprzęt techniczny nie sięgał wierzchołka rumowiska. Większe płyty betonu byty ściągane w dół zaczepionymi o nie linami. Dobrze tutaj spisał się warszawski Mega City. Zdał egzamin również RW II. Podbieranie gruzu z boku pryzmy  groziło osuwaniem się jego, co  <>było niebezpieczne dla ludzi i sprzętu. Koparki chwytakowe ładowały na wywrotki większe elementy, a koparki łyżkowe mniejsze. Z załadowanych wywrotek często zwisały elementy żelbetowe, co mogło zagrażać bezpieczeństwu ruchu. Zorganizowano więc zespoły wyposażone w piły do cięcia betonu, którymi odcinano zwisające elementy. Przy wyjeździe z terenu akcji ustawiono posterunek, którego zadaniem było zatrzymywanie wszystkich wywrotek z wystającymi prętami lub zwisającymi elementami. Ruch na całej trasie przejazdu wywrotek był sprawnie regulowany przez policjantów. 

Na wysypisku w Szadółkach po raz drugi przeszukiwano gruz, który wywrotki starały się cienko rozsypywać. Tam znaleziono szczątki ostatnich zwłok. Dowódca akcji polecił, aby ciężkim sprzętem wybierać gruz tylko do linii obrysu rzutu poziomego budynku. Polecił również, aby gruz ze sprasowanych pięter zdejmować przy użyciu podnośnika chwytakowego. W przerwach z rumowiska wydobywano wartościowe przedmioty. Ratownicy podkreślali, żebardzo dobrej organizacji, wykluczającej jakiekolwiek podejrzenie, wymaga wyszukiwanie i przekazywanie do depozytu kosztowności. Powinny być wyznaczone osoby z oznakowanymi pojemnikami, do których wkładałoby się znalezione rzeczy. W bezpośredniej odległości, widocznej dla większości uczestników akcji, powinno być wyznaczone miejsce, gdzie osoby te oddają protokolarnie przyniesione kosztowności do depozytu. W świecie do poszukiwania ludzi w gruzach stosuje się dwie podstawowe metody: najpierw puszcza się  psy, które przeszukują gruzowisko. Oznacza się miejsca, w których zachowanie psów sygnalizuje obecność człowieka. Następnie przykłada się specjalny przyrząd, który wyczuwa najmniejsze odgłosy. Za jego pomocą ratownicy starają się potwierdzić wskazania psów. W Gdańsku do tego celu także użyto psów i geofonu. Za jego pomocą próbowano stwierdzić, czy z rumowiska gruzów nie dochodzą jakieś odgłosy, czy się powtarzają, czy też nie. Geofon wskazuje, mierzy natężenie hałasu. 

Nie sposób stwierdzić, czy rejestrowane odgłosy powoduje kapiąca woda, czy trące o siebie powierzchnie. Namierzeniu miejsca powstawania hałasu służyły 3 mikrofony rozmieszczone w różnych punktach. Stosowano również kamery termowizyjne  dwie stałe z Olsztyna i Warszawy oraz przenośną  wypożyczoną z warszawskiej FSO. W warunkach tej akcji bardzo przydatne okazały się psy, które pracowały przez kilkadziesiąt godzin z pościeranymi przez gruz łapami. Na poziomie sprasowanych pięter KAR zarządził  przerwy co 30 minut, przeznaczone na penetrowanie gruzowiska przez psy ratownicze, kamery termowizyjne i ratowników, w celu zlokalizowania zasypanych osób. Ponieważ coraz intensywniej czuć było gaz, wykonano podkop przy fundamencie i przez rurę kanalizacyjną wentylatorem tłoczono powietrze do gruzowiska. Chciano w ten spos6b doprowadzić powietrze do zasypanych osób, a także zmniejszyć stężenie gazu. Około godziny 1 w nocy 20.04.1995 r. stwierdzono w rumowisku obecność gazu o stężeniu powyżej dolnej granicy wybuchowości. Mimo tego zagrożenia nie przerwano działań ratowniczych. Zwiększono jedynie intensywność wentylacji. Rano odkryto przewód starego gazociągu, z którego wydobywał się gaz. Aż strach pomyśleć, co by się stało z ratownikami, gdyby w czasie rozrywania rumowiska powstała iskra w warunkach sprzyjających wybuchowi. Po tym odkryciu strażacy zaczopowali gazociąg. Podczas akcji ratowniczych często sprawiają kłopoty dziennikarze poszukujący materiałów do publikacji. Aby tego uniknąć, wyznaczono miejsce wygrodzone płotkami, w którym rzecznik prasowy KW PSP lub ratownik wyznaczony przez kierownika akcji informowali, wyjaśniali, odpowiadali, udzielali wywiadów. 

Aby informacje były rzetelne i pochodziły z pierwszej ręki  rzecznik prasowy pracował w sztabie akcji i jako jedyny był upoważniony przez sztab do informowania dziennikarzy o przebiegu akcji ratowniczej i zamiarach jej kierownictwa. Strażacy  zostali o tym poinformowani.  Tak zakończyła się trudna akcja ratownicza, trwająca ponad 86 godzin. O jej rozmiarach i złożoności świadczy fakt, że łącznie wzięło w niej udział 1676 strażaków i ratowników. Zadysponowano 150 samochodów ratowniczych. Wydobyto 19 ofiar (śmierć poniosły 22 osoby). Ewakuowano 49 osób. Wywieziono tysiące m3 gruzu.

Torańska rozmawia z Bielanem: Wawel to był polityczny błąd


rozmawiała Teresa Torańska

07-04-2012 , ostatnia aktualizacja 15-12-2012 11:40

Adam Bielan. Fot. Tomasz Gzell/PAP

– Decyzja o pochowaniu pary prezydenckiej na Wawelu to z politycznego punktu widzenia był pewnie błąd, bo gdyby nie Wawel, Jarosław – być może – wygrałby wybory prezydenckie – mówi Adam Bielan w drugiej części rozmowy z Teresą Torańską, która ukaże się w najbliższym numerze „Newsweeka".

Bielan wspomina pierwsze dni po katastrofie. - Żołnierze wnieśli trumnę do kaplicy prezydenckiej. Prezes wszedł za nią. Chciał z Leszkiem zostać sam. Czekaliśmy pod drzwiami. Długo nie wychodził. On – jestem tego pewny – podjął wówczas decyzję o swoim starcie w wyborach prezydenckich. I – co dziwnie może zabrzmi – uzgodnił ją z Leszkiem.Tam, w kaplicy.

>>>Co Adam Bielan powiedział w pierwszej rozmowie z Teresą Torańską?

Myślałem – mówi Bielan - że Jarosław byłby lepszym prezydentem niż Leszek. Bo jako doświadczony polityk wie, że prezydentura wymaga ponadpartyjności. Leszek nie mógł wyzwolić się z PiS, bo był uzależniony od brata. Jarosław nie miałby tego balastu. Kogokolwiek zrobiłby liderem PiS, osoba ta byłaby podporządkowana jemu, a nie na odwrót, jak w przypadku Leszka. Byłby więc – paradoksalnie – mniej partyjny.

A to, że nie lubi ludzi, nie przeszkadza? – pyta Teresa Torańska.
– To jest inna sprawa.