poniedziałek, 1 czerwca 2015

Jagiellonowie zajęli Oksford

Ewa Winnicka
 
29.04.2015 19:00

A A A Drukuj
Natalia Nowakowska

Natalia Nowakowska (Fot. Mariusz Śmiejek)

Poznajcie Natalię, która właśnie zdobyła 1,5 miliona euro, by międzynarodowy zespół historyków z Oksfordu zbadał fenomen rodu Jagiellonów.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Do niedawna starszym profesorom wydawało się niedorzeczne, by dobrowolnie zajmować się dziwacznym zakątkiem Europy i rodziną, o którą mało kto pyta na egzaminach.

JAGIELLONOWIE: jedna z najpotężniejszych, międzynarodowych i udanych dynastii królewskich w renesansowej Europie. W 1386 roku wielki książę litewski Jagiełło przyjął chrzest i ożenił się z polską królową Jadwigą Andegaweńską. Jego synowie i wnukowie byli koronowanymi królami Polski (1386-1572), Węgier (1440-44 i 1490-1526) i Czech (1471-1526). Królewny wżeniono w rządzące domy w Austrii (Habsburgowie), a także w Bawarii, Saksonii, Brandenburgii i Szwecji. Jagiellonowie zdominowali Europę Środkową w XV i XVI wieku - 12 ze współcześnie istniejących europejskich państw było rządzonych przez jagiellońskich książąt. W dzisiejszej Polsce są traktowani jak bohaterowie, dla Litwinów są bardzo problematyczni, na Węgrzech są zupełną katastrofą. Na świecie jeszcze niewiele osób docenia ich wpływy. 

Natalia Nowakowska: - Stoimy na dziedzińcu Somerville College w Oksfordzie. Nawet ten trawnik świadczy o rebelianckim charakterze tego miejsca. Mianowicie możemy na nim stanąć bez przykrych konsekwencji. To nie jest powszechne na tym uniwersytecie. Wejdziesz na trawnik w Lincoln College, a następnego dnia żaden student za karę nie będzie mógł pójść na piwo do restauracji w college'u. Cały tydzień. Wyglądam na to podwórze z mojego gabinetu. Przypomina mi, gdzie jestem. Kim jestem, już się nie zastanawiam, ponieważ to jest trudne. Na pierwszym piętrze urzęduje szefowa College'u, która będzie miała dla nas 15 minut.

SOMERVILLE COLLEGE, Woodstock Road, Oksford. Jedno z młodszych, założone w 1879 roku kolegium oksfordzkie. Niezależne i niepokorne. Przyjmowało wyłącznie kobiety i z założenia traktowało je równo, bez względu na wyznawaną religię. Dopiero w 1993 r. zaczęło akceptować męską kadrę naukową, a następnie studentów. Studiowały tu: Indira Gandhi, Margaret Thatcher, Iris Murdoch czy noblistka Dorothy Crowfoot Hodgkin. 

Prof. Alice Prohaska, szefowa Somerville College: - A teraz mamy dr Natalię, której powinniśmy posłuchać. Byłoby bowiem niezwykle zubożające, gdybyśmy trwali w przekonaniu, że w XV i XVI wieku na wschód od Niemiec działo się niewiele lub sprawy są nie do końca naświetlone, prawda? Zejdziecie do pokoju herbacianego? Jeśli jest 13.30, będą podawać kanapki.

Natalia szuka tożsamości 

Natalia Nowakowska: - Kiedy byłam młodsza, pytałam siebie, czy jestem Polką, czy Angielką. Moi rodzice urodzili się w Londynie, wychowałam się w podmiejskim Kingston. Mam męża, który jest Anglikiem. I sześcioletniego synka, który ładnie mówi po polsku i czasem chwali się w szkole, że pochodzi z Polski. Tylko co to znaczy, skoro raz w życiu był w miejscu, z którego jego pradziadkowie wyjechali 80 lat temu? Powiem tyle: kiedy jadę do Polski, ze swoim polskim nazwiskiem, na seminariach historycznych, w bibliotekach ludzie nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, że ja nie jestem ich.

Mama uczyła w polskiej szkole sobotniej w Putney, ojciec był w zarządzie tej szkoły. Na co dzień uczyli w zwykłej, angielskiej. Rodzice byli nowocześni. Zawsze uważali, że Polacy i Anglicy, i Francuzi, a nawet Niemcy są częścią Europy. Można powiedzieć, że Anglicy nie zawsze podkreślali taką nowoczesność. W mojej angielskiej szkole nie uczyłam się o Europie Wschodniej. Za to sobotnia szkoła polska uzupełniała tę wiedzę. Niestety w dziwny sposób.

W emigracyjnych książkach głównym europejskim graczem była Polska. Władysław Jagiełło, Jan III Sobieski. Książki mówiły ostro, szczególnie o Rosji i Niemczech. Najciekawsze było, o czym nie mówiły: można było skończyć szkołę i nie mieć pojęcia o tym, że kiedykolwiek w Polsce mieszkali Żydzi.

No i Litwa. Zawsze się mówiło, że Litwa jest częścią Polski. Moja babcia, która wczoraj skończyła 97 lat, urodziła się pod Nowogródkiem, a potem mieszkała w Wilnie. Z tych książek i od babci wiedziałam, że Litwa jest dla Polski tym samym co na przykład Wielkopolska. Kiedy po rozpadzie Związku Radzieckiego zobaczyłam w gazecie zdjęcie tańczących w Wilnie dzieci, które cieszą się z uzyskania niepodległości, przeczytałam o litewskim narodzie. Byłam zdruzgotana! Wtedy zrozumiałam, że istnieje litewski język i litewska tożsamość. I że na Litwie są naukowcy, którzy mają zupełnie inne podejście do historii Europy, do Jagiellonów, do unii lubelskiej i do Polski w ogóle. Pomyślałam, że muszę to wyjaśnić. Wybrałam Oksford, żeby zbudować most pomiędzy różnymi sposobami myślenia o Europie Wschodniej. Jagiellonowie, począwszy od Władysława Jagiełły, są moim zdaniem bardzo wdzięcznym przedmiotem badawczym.

Władysław Jagiełło zdrajcą Białorusi


WŁADYSŁAW JAGIEŁŁO. Doszedł do władzy w pogańskiej Litwie po okresie wojen domowych. Jako król Polski zadał słynną klęskę Krzyżakom w bitwie pod Grunwaldem (1410), a następnie stoczył długą i gorzką walkę polityczną, by jego synowie zostali uznani następcami na tronie polskim. Pozostaje bardzo kontrowersyjną postacią. Przez jednych postrzegany jako najzręczniejszy europejski mąż stanu późnego średniowiecza, przez drugich jako nieśmiały, zakompleksiony i niegodny zaufania. 

Jak już pewnie zauważyłaś, ta moja praca naukowa to próba odpowiedzi na pytanie o moją tożsamość.

Profesorowie unoszą brwi 

Natalia Nowakowska: - XV i XVI wiek to moja pasja. Zaczęłam pisać doktorat o innowacyjnym sposobie, w jaki dynastia rozszerzała władzę nad Kościołem w Polsce około 1500 roku. I jakie reakcje wywołało to w Watykanie. Co o Jagiellonach myślał Aleksander VI Borgia? Zaczęły się schody, bo nie mogłam znaleźć promotora, który by znał się na Polsce. Napisałam do wybitnego badacza historii Tudorów Cliffa Daviesa, który się zlitował i napisał do innego profesora, Nicholasa Davidsona z St. Edmund Hall, który z kolei pisze o Wenecji i dobrze zna archiwa watykańskie. Zgodził się. Polskie Ministerstwo Edukacji przyznało mi półroczne stypendium w Krakowie. Dołączyłam do seminarium profesora Krzysztofa Baczkowskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Bardzo mi pomogło.

Nie jestem pierwszą osobą, która napisała pracę doktorską z historii Polski. Była jeszcze pani Wanda Wyporska. Zajęła się procesami czarownic w XVI-wiecznej Polsce. Oraz Tomasz Gromelski z Warszawy. Zawsze znajdziesz kogoś, kto ma w sobie szaleństwo. Problem pojawia się, kiedy ktoś stara się o pracę na uniwersytecie. Miałam bardzo dużo rozmów o pracę, w Oksfordzie i poza Oksfordem, na których pytano, dlaczego nie piszę o Tudorach czy może o Włochach lub chociaż o Francuzach. Niektórym, szczególnie starszym, profesorom wydawało się bardzo śmieszne, że ktoś uważa historię Polski za wartą studiowania. Rok czekałam na stanowisko. Ale byłam uparta i cierpliwa. Uwierzyło niepokorne Somerville.

Na Jagiellonach komplet 

Natalia Nowakowska: - Żeby ktokolwiek spojrzał na twoją pracę, o historii musisz pisać w sposób porównawczy i nowatorski. W Anglii od ponad stu lat historia polega na tym, że stawia się nowe pytania, nawet w tak znanym temacie jak Henryk VIII. Wartość porównawcza ma szalone znaczenie. I Jagiellonowie są bardzo wdzięcznym tematem, bo jest to, owszem, historia Polski, ale i wielu narodów, nad którymi panowała ta dynastia. Pisząc np. o przywileju Kazimierza Jagiellończyka, trzeba wytłumaczyć, że to wydarzenie pomaga zrozumieć dynamikę historii Europy.

KAZIMIERZ JAGIELLOŃCZYK (1427-92). Był kluczową postacią w historii dynastii. Jego małżeństwo z Elżbietą Habsburg przyniosło wielki prestiż oraz 13 potomków: czterech królów, jednego kardynała, jednego świętego i kilka księżniczek, które przebierały wśród najlepszych niemieckich książąt.

Na mocy przywileju inkorporacyjnego w 1454 roku do Polski przyłączono Gdańsk i Prusy Królewskie. Podbój ten uczynił go bohaterem w historiografii polskiej. Długie okresy spędzone na Litwie nie zjednały mu pisarzy litewskich. Wręcz przeciwnie. 


Zaczęłam przygotowywać wykłady o Jagiellonach i o Europie Wschodniej w XV i XVI wieku. Koledzy powiedzieli: nikt nie będzie przychodził, strata czasu, przecież nikt nie wybiera na egzaminach Jagiellonów! Ja im na to: nie wybiera, bo nic o nich nie wie. Uparłam się. I tak się składa, że od siedmiu lat mam komplet. Mnóstwo studentów przychodzi po wykładzie i pyta, gdzie mogliby doczytać. Ponieważ nie znają polskiego, nie czytają po węgiersku, muszę odsyłać ich z kwitkiem. Tak doszłam do wniosku, że ktoś musi napisać podręcznik o tej Europie Środkowej. Powtórzyć Pawła Jasienicę przystępnym angielskim językiem. Z międzynarodowej perspektywy. O Jagiellonach w Polsce, na Litwie, na Węgrzech, w Czechach, Skandynawii i Niemczech.

WŁADYSŁAW, król Węgier i Czech (1456-1516). Syn Kazimierza Jagiellończyka, przypomina nam, że Jagiellonowie byli kimś więcej niż dynastią polską czy litewską. Władysława wybrano na króla Czech w 1471 roku, a w 1490 pokonał cesarza Maksymiliana I i dostał koronę węgierską. Po śmierci ojca uznał się za największego przedstawiciela Jagiellonów w Europie, po czym natychmiast skonfliktował się z licznym rodzeństwem. 

Potem się wystraszyłam, że nie dam rady. Znam tylko polski, angielski, łacinę, trochę czytam po niemiecku, czesku, francusku i włosku, i to nie wystarczy. Zrozumiałam, że tym musi zająć się ekipa międzynarodowa. Najlepsi młodzi naukowcy.

Natalia otwiera szampana 

Trzy lata temu na wydziale historii ktoś powiedział o prestiżowych stypendiach European Research Council. To coś więcej niż roczne stypendia British Academy na dokończenie pisania książki. To naprawdę duże pieniądze, bo grant startowy dla młodych naukowców to 1,5 miliona euro! Gdybym była akademikiem astronomem - to 1,5 miliona byłoby splunięciem. Ale dla humanisty to ogromna kwota, możesz zrobić wszystko. Problem w tym, że mało kto składał te europejskie wnioski. Nowe tradycje przyjmują się tutaj bardzo powoli. Zwłaszcza że sam wniosek to 20 stron, musisz napisać budżet i solidny artykuł naukowy. Do British Academy wystarczy pięć stron i dostajesz pieniądze. Sześć tygodni siedziałam w bibliotekach. Doktorant z Węgier powiedział, co w literaturze jest po węgiersku, a co po litewsku. Uczelnia pomogła mi opisać budżet. Przeciętny naukowiec nie ma pojęcia, jak opisać, na co wydać 1,5 miliona euro. Wysłałam wniosek i czekałam na odzew z Brukseli. Pierwsze sito to zaproszenie na rozmowę - zaproszą, jesteś blisko. Przysłali e-mail i pojechałam, w hotelu ulokowano innych gości w oczekiwaniu na tę samą kwalifikacyjną rozmowę. Przerażonych tak samo jak ja. Ostrzegano mnie, że wywiady są agresywne, że komisja może doprowadzić do łez. Wzywają cię pomiędzy trzynastą a osiemnastą. Przychodzisz i czekasz cztery godziny zamknięta w jednym pokoju z innymi. Atmosfera gęstnieje. Ale kiedy weszłam, grupa wybitnych historyków, których znałam ze świetnych książek, okazała się bardzo miła. W lipcu na wakacjach we Francji otworzyłam skrzynkę mailową, pokazałam list mężowi, który od razu pojechał do supermarketu po największą butelkę szampana. Od dnia, kiedy wszyscy z niedowierzaniem i kpiną traktowali to, czym chciałam się zająć, doszłam do miejsca, w którym zdobyłam potężne stypendium. Musieli zacząć się ze mną liczyć. I z naszą historią też.

ZYGMUNT STARY (1467-1548). Piąty syn Kazimierza Jagiellończyka. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek zasiądzie na tronie ojca. Tymczasem stał się prawdopodobnie najbardziej charakterystycznym Jagiellonem, przynajmniej dla Polaków. Zapamiętany jako "nestor Europy", monarcha, który przyniósł dekady pokoju i jest znakiem firmowym polskiego geopolitycznego i kulturalnego złotego wieku. Kiedy za życia ojca jego syn Zygmunt August został wybrany na kolejnego króla - krótko wydawało się, że Jagiellonom może się udać model tronu dziedzicznego. 

Zaczęłam szukać naukowców. Dyrektor The Oxford Research Centre in the Humanities, która mieści się w budynku obok, powiedział, że kiedy ich znajdę, będziemy mieć bazę w jego instytucie. Pokoje, komputery, pomoc administracyjną. Zresztą sama zapytaj.

Stephen Tuck, dyrektor TORCH: - Widzisz, mamy długą tradycję w byciu wyjątkowym miejscem naukowym na ziemi. A tutaj, w naszym centrum, umożliwiamy wybitnym pracę interdyscyplinarną. U nas naukowcy spotykają się z zapotrzebowaniem publicznym. Pracownicy socjalni pracują z psychologami, socjologami i historykami, adepci historii tańca z terapeutami. Dlaczego to, co robi Natalia, wydaje mi się interesujące? Bo nic o tym nie wiem.

Natalia przedstawia swoją ekipę 

Martwiłam się, czy w ogóle znajdą się chętni, aby przyjechać na dwa lata do Oksfordu i poświęcić się badaniom. Jeden naukowiec w ekipie powinien zająć się jednym krajem, językiem czy tradycją narodową. Znów się udało. Zgłosiła się Giedre Mickunaite, znana specjalistka od historii Litwy, a Instytut Historii Sztuki Uniwersytetu w Wilnie dał jej dwa lata wolnego. Znalazłam Amerykanina Setha Hindina, który w Harvardzie pisał doktorat o XV-wiecznej architekturze w Czechach. Dla nas pisze o tych wszystkich Jagiellonkach w Rzeszy Niemieckiej i w Austrii. Jest też Stanka Kuzmová ze Słowacji, która zajmie się Węgrami. Jest wreszcie Ilia Afanasjew z Rosji, który w Oksfordzie bada tożsamość narodową w średniowiecznej Europie.

KATARZYNA JAGIELLONKA (1526-83). Jedna z czterech córek Zygmunta I i jego włoskiej żony Bony Sforzy. W 1562 roku w Wilnie poślubiła księcia Jana z Finlandii. Ku przerażeniu Jagiellonów księżniczka i jej mąż zostali zatrzymani przez króla Szwecji i uwięzieni tymczasowo w zamku w Gripsholm. Katarzyna została jednak wpływową królową Szwecji. Jej syn Zygmunt Waza został wybrany na króla Polski i Litwy w 1587 roku. Twierdził, że z powodu pochodzenia matki jest prawowitym spadkobiercą tronu. Pamięć o Katarzynie jest bardzo żywa w Finlandii, na zamku w Turku jest stała wystawa poświęcona tej polskiej księżniczce, która przyjechała, by nauczyć miejscowych używania widelca. W sklepach w Turku kupuje się herbatkę Katarzyny Jagiellonki, obrazki, czekoladki i koszulki z jej portretem. 

Ekipa zjechała się do Oksfordu w lipcu, by przemyśleć następującą kwestię. Jeśli wiemy, że w późnym XV i wczesnym XVI wieku Jagiellonowie złączyli - częściowo oczywiście w luźny sposób - tak wiele krajów, że stali się lokalnym hegemonem, to co o sobie myśleli? Jaka była ich samoświadomość, a jaka jest o nich pamięć. Moi naukowcy mogą mieszkać w bursie, jadać w naszej stołówce. Ale zaraz muszą się rozjechać, żeby zbadać lokalne archiwa.

Dr Ilia Afanasjew, badacz rosyjski, uczestnik projektu: - Nie masz pojęcia, jak ekscytująca może być ta praca. Nie wiesz, dokąd dotrzesz. Jagiellonowie, zwłaszcza ci, którzy rządzili Polską, musieli mieć problem z identyfikacją wobec rodziny i tym, co moglibyśmy nazwać narodem. Druga rzecz: co to w ogóle znaczy być Polakiem czy Czechem w XV wieku? I kto w ogóle myśli o swojej tożsamości. Czy tylko elity, czy szersze grupy? Nagle okazuje się, że bycie Polakiem jest czymś zupełnie innym niż bycie Czechem. Polak podkreśla, że i Czech i Litwin należą do tej samej grupy. Że język jest podobny, łączy słowiańska krew. XV-wieczny Czech absolutnie temu zaprzecza. Podkreśla różnice, odmawia wspólnoty.

Natalia Nowakowska: - Zaczęliśmy sprawdzać, jak tych Jagiellonów przedstawia się w literaturze i sztuce różnych krajów, od XVII wieku aż po dziś dzień. No i okazuje się, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat w małych miastach stawia się bardzo dużo pomników Jagiellonów. Dlaczego właśnie teraz, 20 lat po upadku komunizmu? Pierwszy wysyp pomników Jagiełły mieliśmy w 1910 roku, w rocznicę bitwy pod Grunwaldem. Ale w czasie wojny Niemcy na potęgę je niszczyli. Wiele z nich przechowano w piwnicach, by postawić ponownie na postument po wojnie. Często jednak trzeba było ucinać mu koronę, na którą nie zgadzała się partia.

Stephen Tuck: - Najciekawsza w projekcie Natalii jest metodologia. Jak pięciu autorów z różnych krajów może napisać jedną książkę na drażliwy temat? Demokracja, liberalizm, obywatelstwo - te wszystkie pojęcia znaczą co innego na Zachodzie, co innego w każdym z opisywanych krajów. Będzie się działo.

Serce Europy, czyli gdzie 

Natalia Nowakowska: - Zwróć uwagę, że w Polsce od lat używa się sformułowań: przedmurze chrześcijaństwa, serce Europy. To nasz paradoks: jesteśmy jednocześnie w centrum i na końcu Europy. W XV, XVI wieku te tendencje było już widać. Tu jest najbardziej europejska część Europy, bo tu, gdzie Europa się kończy, widać najwyraźniej, czym ona jest i co oznacza. Czy ten problem nie wydaje się współczesny?

JAGIELLONOWIE . Nie mają kompleksów względem Europy, nie używają pojęcia Europa Wschodnia. W oracjach pogrzebowych zawsze podkreślano, że Jagiellonowie to jedna z najwybitniejszych, o ile nie najwybitniejsza rodzina królewska. I że płynie w niej krew jagiellońska, litewska, ale też cesarska, habsburska i włoska, z rodziny Sforzów. Ale widać w listach, że już myślą o tym, że ich kraje są specyficzną strefą położoną między Rzeszą, Osmanami i Moskwą. Widać, że dla nich ta strefa nie jest tylko końcem Europy, obszarem granicznym, ale również jej sercem. Na wschodzie widzą zacofanie. Z pism profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego Johannesa Sacranusa, teologa, można się na przykład dowiedzieć, że prawosławni księża są czarnoksiężnikami. Są tak głupi, że sądzą, że eucharystia to ciało Marii, a nie Jezusa, że nie wiedzą, jak porządnie dokonać chrztu, i zamiast porządnie chrzcić dzieci w kościele, znajdują jakiś zamarznięty strumyk, w którym je zanurzają, przez co w krajach prawosławnych wiele dzieci topi się i ginie. Wschód to głupota chłopów w Rosji, barbarzyństwo, okrucieństwo Tatarów i Osmanów. Taka jest definicja Wschodu w polskich źródłach z tamtego okresu. 

Stephen Tuck: - Nie histeryzowałbym, że Jagiellonowie to taka nisza. Nic, co działo się kiedyś, może nie być istotne, zanim udowodnisz, że było. Wtedy stanie się ważne. Nie narzekaj na Anglię, spójrz na Stany Zjednoczone. Jeszcze na początku XX wieku pies z kulawą nogą (mówię o ich historykach) nie zajmował się Europą. Teraz USA są liderem w finansowaniu światowych badań. Poza wszystkim większa część historii świata nigdy nie będzie w polu widzenia żadnego naukowca. Chcesz czy nie, musisz się z tym pogodzić.

Projekt "The Jagiellonians: Dynasty, Memory & Identity in Central Europe" sfinansowany przez Europejską Radę ds. Badań Naukowych realizuje Somerville College w Oksfordzie przy współpracy The Oxford Research Centre in the Humanities. Przewiduje on powstanie dwóch książek (naukowej i popularnonaukowej), serii artykułów, a także organizację międzynarodowej konferencji

niedziela, 31 maja 2015

Uregulowania terytorialne Polski z sąsiadami po 1989 r.


Data dodania

śr., 25/07/2012 - 12:12

 

Z kim graniczymy

Rzeczpospolita znajduje się w centrum Europy i jako stosunkowo duże państwo, sąsiaduje aż z siedmioma państwami. Graniczy z Niemcami, Czechami, Słowacją, Ukrainą, Białorusią, Litwą i Rosją. Ogółem długość granic wynosi ponad trzy tysiące kilometrów, a jej najdłuższa część przypada na granicę z Czechami.

Burzliwe dzieje granic państwa

Historia granic Rzeczpospolitej jest równie burzliwa co jej historia. Od samego początku jej istnienia, Rzeczpospolita musiała radzić sobie z potężnymi sąsiadami którzy cały czas czyhali na moment słabości i możliwość przejęcia ziemi. Granica Polski zmieniała się diametralnie na przestrzeni dziejów, aż do rozbiorów które zakończyły byt ówczesnej Rzeczpospolitej. Dokładnie wtedy, granice Rzeczpospolitej ostatni raz były tak rozległe. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku, obszar który obejmowała Polska zmniejszył się głównie ze względu na wielkiego brata oraz budzącą się świadomość narodową Ukraińców i Białorusinów. Ale już wtedy zaczęły pojawiać się spory które wpływały na stosunki państw przez wiele lat. Spory z Litwą, Czechosłowacją czy Niemcami miały swoje reperkusje przez cały XX wiek. Druga wojna światowa zamroziła wszelkie konflikty, a nowe granice po niej były wytyczane pod dyktando ZSRR. Absurdalność niektórych postanowień poczdamskich, prowadziła do licznych konfliktów granicznych z Zachodnimi sąsiadami, ale decyzje i tak podejmowały wielkie mocarstwa. Przez takie postępowanie, Rzeczpospolita musiała radzić sobie z coraz nowymi konfliktami granicznymi, z Czechosłowacją, NRD, czy nawet Danią. W 1989 Rzeczpospolita zaczęła odzyskiwać swoją suwerenność, a kwestia uregulowania granic jako jednego z konstytutywnych elementów każdego państwa, stała się jednym z głównych zadań nowej władzy.

NRD i konflikt rozgraniczenia wód terytorialnych

Konflikt między PRL, a NRD został zapoczątkowany w wyniku postanowień Konwencji Prawa Morza przyjętej przez ONZ. Władze NRD po podpisaniu konwencji, jednostronnie wytyczyły granice swoich wód terytorialnych. W wyniku tych działań, tor wodny prowadzący do portów w Szczecinie i Świnoujściu został uznany przez NRD za wchodzący w skład jego terytorium morskiego obszar. W związku z tym, polskie statki wpływające do polskich portów musiałyby przepływać przez wody terytorialne NRD, potrzebując zgody na przepływ. Pomimo protestów ze strony polskiej, władze naszego zachodniego sąsiada upierały się przy swoim stanowisku. Dopiero w 1989 roku doszło podpisania umowy w sprawie rozgraniczenia obszarów morskich w Zatoce Pomorskiej. Postanowienia te zostały potwierdzone przez umowę z RFN z 1990 roku, która potwierdzała postanowienia z 1950 roku, a więc stan granic przed konfliktem.

Umowa z RFN

Regulacja kwestii granic z naszym zachodnim sąsiadem miała kluczowe znaczenie dla polskiej dyplomacji. Działania w celu podpisania bilateralnej umowy jeszcze przed zjednoczeniem Niemiec nie zostały osiągnięte, ale nie wpłynęło to na treść umowy. Już w traktacie dwa plus cztery, Niemcy zobowiązały się do zawarcia traktatu potwierdzającego granicę. 14 listopada 1990 roku ministrowie spraw zagranicznych obu państw( Hans-Dietrich Genschera i Krzysztof Skubiszewski)„Traktat między Rzeczpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec o potwierdzeniu istniejącej między nimi granicy", który Polska ratyfikowała rok później. Traktat składał się z trzech ważnych części. Pierwsza to potwierdzenie uznania wszystkich zawartych umów granicznych od 1950 roku. Druga to zobowiązanie państw do poszanowania suwerenności i integralności terytorialnej. Ostatnia to postanowienie ostatecznego uznania wytyczonej granicy między państwami i zobowiązanie do niewysuwania żadnych roszczeń terytorialnych w przyszłości.

Mimo potwierdzenia poprzednich umów, w traktacie nie odniesiono się do traktatu poczdamskiego, którego postanowienia spowodowały wiele sporów między oboma krajami. Traktat stwierdzał również, że „utrata przez licznych Polaków i Niemców ich stron rodzinnych w wyniku wypędzenia albo wysiedlenia są równe". Szybkie zawarcie tego traktatu pozwoliło na rozwój współpracy z Niemcami i zawarcie traktatu o przyjaźni.

Spór morski z Danią

Od ponad 30 lat, toczy się spór Polski z Danią w kwestii uregulowania granicy morskiej, a dokładnie rozgraniczenia wód terytorialnych w okolicach Bornholmu. Problem ten, początkowo dotyczył tylko kwestii rybołówstwa, polscy i duńscy rybacy naruszali strefy łowisk. Prawdziwy problem pojawił się,  kiedy powstał plan budowy kanału Nord Stream, przebiegającego planowo właśnie przez ten obszar. Władze polskie bały się, że rurociąg położony w nieodpowiednim miejscu zablokuje wejście do portów w Szczecinie i Świnoujściu. Po zgłoszeniu polskich protestów, rurociąg został przesunięty na Północ. Jednakże spór nie jest wyjaśniony i problem ten będzie wracał. Pojawiły się również głosy, że Polska odsuwając Nord Stream od swojego terytorium morskiego, pozbawia się jakiegokolwiek prawa głosu w tej sprawie.

Dług graniczny Czech

Polska ma nieuregulowaną sytuację, jeśli chodzi o granicę z Czechami, od roku 1958. Na mocy podpisanej wtedy umowy, PRL przekazał Czechosłowacji 1200 hektarów, otrzymując w zamian tylko 840. Powstał tzw. „dług graniczny". W celu regulacji tego problemu, w 1992 powstała „Stała Polsko-Czeska Komisja Graniczna przy Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w Warszawie". W 2011 roku zaczęły pojawiać się informacje o rzekomych planach przekazania przez Czechy Polsce, ziemi która wyrównałaby dług graniczny. MSZ zdementował jednak te informacje stwierdzając, że podobnie jak w przypadku umowy ze Słowacja, chodzi tu o zmianę koryta rzeki i „mechaniczny" problem w tej kwestii.

Drobne korekty ze Słowacją w 2005 roku

Korekty granicy polsko-słowackiej mały charakter czysto funkcjonalny. Były podyktowane zmianami które nastąpiły w topografii terenu granicznego, a oba państwa wymieniły się takimi samymi powierzchniami terytorium, od 300 do 2000 metrów kwadratowych. Umowę podpisano w 2002 roku w Starej Lubowli, a weszła w życie w roku 2005. Dokonano trzech korekt, zmieniono granicę przebiegając wzdłuż dwóch dróg tak, aby nie były przecinane przez granicę i ich status nie powodował problemów w dostępie do działek położonych obok nich. Dokonano również zmiany terytorium ze względu na brak możliwości poprawnego ustawienia znaków granicznych.

 

czwartek, 28 maja 2015

Pieniądze są dobre


Tomasz Kwaśniewski
 
27.05.2015 18:00
A A A Drukuj

FOT. MATEUSZ SKWARCZEK

Z umowami śmieciowymi nie mam żadnego problemu. Im bardziej elastyczne są formy zatrudniania, tym lepiej. Rozmowa z księdzem Jackiem Stryczkiem.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Ksiądz jest bogaty? 

- Nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie. Kiedyś byłem w telewizji, ponieważ skandalem było to, jakie samochody mają księża. Naprzeciwko mnie był Andrzej Rozenek, którego zapytałem, czy jest katolikiem, bo jeśli nie, to co go interesują samochody księży? Żyjemy w wolnym kraju, każdy ma taki samochód, jaki chce.

Tak więc ja, proszę pana, mam audi z 2000 roku. Jestem więc bogaty czy nie jestem?

Coś jeszcze ksiądz posiada? 

- Sprzęt do wspinaczki i trzy rowery. Miejski, o który nie muszę się martwić, że mi ukradną, szosowy i do jeżdżenia po lesie. No bo jako że już nie mogę tak dużo chodzić po górach, to na rowerze sobie jeżdżę.

Mieszkanie? 

- Mieszkam na plebanii, czyli, jak ja to mówię, w hotelu robotniczym. No bo jak pracujesz, to masz mieszkanie, a jak nie pracujesz, to nie masz.

Jeden duży pokój, w którym mam łóżko, biurko, i przyrządy do ćwiczeń. Do tego niewielka kuchnia i łazienka.

Pralka? Pytam, bo księża często są opierani przez inne istoty. 

- Nie, no sam sobie piorę.

A jak jest z gotowaniem? 

- Na plebanii są osoby, które nam gotują, i ja tak w połowie z tego korzystam.

Musi ksiądz za to płacić? 

- Jedzenie i mieszkanie mam w barterze, ponieważ pracuję na rzecz parafii. Prowadzę duszpasterstwo akademickie i odprawiam msze, jak ja to mówię, dla milionerów.

Posiada ksiądz konto w banku? 

- Oczywiście.

I mam na nim pieniądze (śmiech). Bo ja generalnie jestem sprawczy. Umiem zarabiać.

W jaki sposób ksiądz zarabia? 

- W taki, że piszę i szkolę.

Jest ksiądz też prezesem stowarzyszenia Wiosna, ogromnej organizacji, która stara się łączyć biednych i bogatych. 

- Ale za to akurat nie pobieram wynagrodzenia. Choć mógłbym, bo moja odpowiedzialność jako prezesa jest bardzo duża.

A są tacy, co są wynagradzani za pracę w Wiośnie? 

- Jasne, zatrudniamy ponad sto osób.

Na umowę o pracę? 

- Sporą część.

A ci drudzy? 

- Pracują na innych zasadach.

To jest w porządku? 

- Wydaje mi się, że tak.

Może ksiądz to jakoś wytłumaczyć? 

- Co mam tu tłumaczyć?

Jak to co? Przecież to jest ważne, żeby ludzie pracowali na zasadzie umowy o pracę. A co za tym idzie, mieli zagwarantowane prawo do urlopu, wynagrodzenia w czasie choroby, określonego trybu wypowiedzenia. Jednym słowem, żeby w pracy czuli się bezpiecznie. 

- A ja uważam, że bezpieczeństwo nie jest najważniejszym warunkiem pracy. Ponieważ jak ktoś zatrudnia pracownika, to nie po to, żeby on się czuł bezpieczny, tylko żeby realizował cele organizacji, do której został przyjęty. I ile razy ta zasada zostaje przekroczona, tyle razy są problemy.

Jeśli więc chodzi o "umowy śmieciowe"? 

- Nie mam z nimi żadnego problemu. To znaczy ja rozumiem, że każda sytuacja może być wykorzystana i nadużywana, ale uważam, że im bardziej elastyczne są formy zatrudniania, tym lepiej.

Dla kogo? 

- Dla wszystkich!

W Stanach ludzie nie boją się stracić pracę, bo wiedzą, że zaraz ktoś ich przyjmie. A przyjmie ich dlatego, że wie, że nie będzie miał problemów z późniejszym ich zwolnieniem. Natomiast jeśli zatrudniam kogoś na umowę, która powoduje, że będzie mi trudno tego kogoś zwolnić, to się 50 razy zastanowię, nim to zrobię. No bo jak moja firma wpadnie w tarapaty, nie będę miał zleceń, kontraktów, to wtedy oprócz kłopotów, które ma firma, będę miał też problem z długoterminowym zobowiązaniem wobec pracownika. Zresztą ja nie uważam, że umowa o pracę jest bardziej bezpieczna niż jakaś inna. Ponieważ wszystko to jest kwestia relacji między pracodawcą a pracobiorcą. Jeżeli jestem lojalny w stosunku do osoby, którą zatrudniam, mówię, na jakich zasadach chcę z nią współpracować, to znamy swoje intencje. A jeżeli jestem pracodawcą, który kombinuje, to nawet jak pracownik ma umowę o pracę, to będzie miał słabo.

American Dream nie działa. Rozmowa z Lindą Tirado, celebrytką prekariuszy


Wie pan, ja odkryłem, że my żyjemy w takim przekręconym kraju, z mentalnością katomarksistowską. No bo Jezus powiedział, że trzeba kochać ubogich, a Marks, że trzeba nienawidzić bogatych, i nam się to wymieszało jako jedna religia. Czyli wiedza nadprzyrodzona, z którą się nie dyskutuje.

70 procent rozmów, w których uczestniczę, polega właśnie na tym, że nagle ktoś zaczyna najeżdżać na tych, co są bogaci, prowadzą firmy, i kiedy mówię, że się z tym nie zgadzam, to nagle konsternacja. Bo gdy ktoś zaczyna jechać na bogatych, to wszyscy uważają, że trzeba mu wtórować.

Bogaty jest zły? 

- To jest przecież pewnik, prawda?

W Polsce ludzie nienawidzą innych za to, że mają pieniądze. A nienawiść oznacza autodestrukcję. Samozniszczenie. Na co ja, jako ksiądz, po prostu zgodzić się nie mogę. Inna rzecz, że ja też kiedyś myślałem tak jak większość. Czyli że pieniądze są niegodziwe, a ludzie, którzy je mają, są raczej źli.

Z czego to się brało? 

- No właśnie z tego katomarksizmu. Z tej takiej jakby wrodzonej podejrzliwości do pieniędzy.

To znaczy? 

- Jeśli pan mnie pyta o to, co wyniosłem z domu, to u nas przede wszystkim się oszczędzało. A jeśli chodzi o przekaz, który pamiętam z Kościoła, to on w dużej mierze funkcjonował wokół przypowieści o bogatym młodzieńcu. Że on powinien sprzedać wszystko, co posiada. Problem w tym, że kontekst ewangeliczny tej przypowieści jest taki, że to jest jedyny przypadek, kiedy Jezus mówi komuś, żeby sprzedał, co posiada. A przecież miał wielu bogatych znajomych. Na przykład Józefa z Arymatei czy Nikodema. A tylko tego jednego się czepiał. I z tego zrobiono całą religię.

W przypowieści o bogatym młodzieńcu, co odkryłem dużo, dużo później, wcale nie chodzi o kasę.

A o co? 

- Mówiąc w skrócie: kiedyś, jak jeszcze nie było start-upów, trudno było być młodym i się dorobić. Raczej się dziedziczyło. Tak więc ten biblijny młodzieniec odziedziczył majątek po rodzicach, czuł się za niego odpowiedzialny, a to uniemożliwiało mu rozpoczęcie życia na własny rachunek. Jezus więc nie tyle kazał mu pozbyć się pieniędzy, co uwolnić od życia swoich rodziców i zacząć żyć swoim.

A ta opowieść, że prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogaty wejdzie do Królestwa Niebieskiego? 

- Ewangelia wprowadza rozróżnienie między bogatym a bogaczem. Bogaty to jest ktoś, kto swoje poczucie wartości czerpie z siebie. Bogacz to jest ten, który je czerpie z tego, co posiada.

No, ale jak już powiedziałem, to wszystko odkryłem dużo, dużo później. Bo na razie moja historia idzie tak, że mając 21 lat, przeżyłem nawrócenie i wstąpiłem na dość radykalną duchową ścieżkę, która polegała na przykład na tym, że spałem na podłodze, dużo też pościłem. No i w pewnym momencie doprowadziłem się do takiej sytuacji, że w zasadzie niczego już nie potrzebowałem. Nie czułem nawet smaku potraw. Ostatnią rzeczą, która jeszcze mi smakowała, były lody, a tak to nie potrzebowałem żadnych dodatkowych przyjemności, żeby być szczęśliwym.

I jak z tej perspektywy ksiądz patrzył na ludzi? 

- Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego ktoś, kto już ma samochód, musi mieć zaraz drugi, nowszy, bo ten pierwszy nie ma czegoś, co ma ten drugi. Do dziś zresztą nie rozumiem tej chęci nachapania się.

A z drugiej strony widziałem, że jest wiele osób potrzebujących i że można by tymi pieniędzmi zarządzić tak, żeby świat był lepszy.

Ten pierwszy okres dorabiania się w Polsce był naprawdę mocny. No bo to były często pierwsze pieniądze zarobione przez tych ludzi i to też było połączone z takim poczuciem pogardy. Że ja pracowałem, ja się dorobiłem, było mi ciężko; jeśli ty jesteś biedny, to znaczy, że się nie starałeś odpowiednio mocno.

Powiedział ksiądz: "można by tymi pieniędzmi zarządzić tak, żeby świat był lepszy". Czyli wyrównać? 

- Wyobraźmy sobie, że w domu, w którym mieszka siedem osób, jedna jest chora na grypę. Leży w łóżku, ale nikt się nią nie interesuje. Nie podaje jej herbaty, nie kupuje lekarstw. Problem w tym, że grypa jest zaraźliwa. Można więc powiedzieć, że ta choroba to nie jest problem tylko tej osoby. Ona działa źle na wszystkich mieszkańców tego domu. Wioski. Miasta. Województwa. Państwa...

Są ludzie, którym po prostu należy pomóc, żeby się podnieśli, zaczęli sobie sami radzić w życiu.

Mój przełom w myśleniu o pieniądzach nastąpił właśnie w związku z moim zapałem do pomagania. Bo pomagałem, pomagałem i się okazało, że im więcej pomagam, tym więcej jest potrzebujących.

Nauczyciel w kurniku. Wójcik sprawdza, jak dorabiamy


Początki Szlachetnej Paczki były takie, że staraliśmy się dobrać konkretnych ludzi, którzy co miesiąc dostarczaliby pomoc materialną do konkretnych rodziny. A potem przyglądaliśmy się, co się za tym kryje. No i szybko się okazało, że my tę pomoc dostarczamy, a ta biedna rodzina zaczyna ją po prostu wpisywać do budżetu. I tym bardziej przestaje się starać. Czyli my tych ludzi demoralizujemy. Zacząłem więc szukać odpowiedzi na pytanie: jak pomagać? I to był ten bezpośredni, życiowy powód, żeby na nowo poczytać Ewangelię. Tylko tym razem postanowiłem odłożyć na bok swój światopogląd, swoje prazałożenia, i otworzyć się na to, co naprawdę w niej jest napisane.

A te prazałożenia? 

- No właśnie, że pieniądze są złe.

No i co ksiądz wyczytał? 

- Jezus mówi, żebyśmy uważali na niegodziwą mamonę.

Czyli, że pieniądze są złe! 

- Niegodziwe. A to jest różnica.

One są po prostu takim fajnym testerem, z którego ja zresztą też korzystam.

Testerem? 

- Poprzez pieniądze możesz sprawdzić, czy jesteś skuteczny. Bo jak umiesz zarabiać, to znaczy, że jesteś. Poza tym one testują nas jako ludzi. Czy jesteśmy fajni? Bogacz mijał Łazarza, któremu rany lizały psy, ale on go nie zauważał. A to dlatego, że się zmienił. Nie myślał już o potrzebach innych, tylko o sobie. Pieniądze nie są więc złe same z siebie. Nie ma w ogóle w Ewangelii potępienia dla pieniędzy. Wręcz przeciwnie. Natomiast one mają moc pokusy. Mogą sprawić, że się zatracimy.

Czasami na przykład widzę, że ktoś jest dyrektorem, mijają lata, już powinien iść na emeryturę, ale on tego nie robi - no bo kim on wtedy będzie? Tak samo jest z pieniędzmi. Znam kilka osób, które ich miały dużo, a potem nagle je straciły, i wtedy zaczynały brać kredyty, zadłużały się, bo nie wyobrażały sobie siebie bez pieniędzy, bez prestiżu, który one dają.

Ale pieniądze dają też poczucie bezpieczeństwa. 

- W tamtych przypadkach to jednak chodziło o pewien prestiż i komfort, do którego te osoby były przyzwyczajone. I to jest właśnie ta niegodziwość mamony. Że ona nas próbuje: kim ty jesteś?

Dla zrozumienia roli pieniądza w Ewangelii bardzo ważna jest przypowieść o talentach, którą my w Polsce rozumiemy, ze względu na tłumaczenie księdza Wujka, zupełnie nie tak jak trzeba.

A jak w ogóle idzie ta historia? 

- Gospodarz, w domyśle Bóg, wziął swoje sługi, jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden. I w Polsce ta przypowieść jest rozumiana w taki sposób, że tu chodzi o talenty typu gra na skrzypcach albo pisanie wierszy. Śmieszy mnie tego takie rozumienie, bo to jest opowieść jak najbardziej o kasie.

Talent to jest jednostka monetarna - jeden równa się 34 kg złota.

No więc ten gospodarz dał im te talenty, a potem wyjechał, wrócił i słudzy mu mówią, jak im poszło. Pierwszy, ten co dostał pięć talentów, czyli 170 kg złota, informuje, że pomnożył je w stu procentach. Zwrot z takiego kapitału na poziomie stu procent to jest naprawdę świetny wynik. No i w rezultacie słyszy: "Sługo dobry i wierny. W drobnej rzeczy byłeś wierny, nad wielkimi cię postawię". Czyli ten gospodarz zobaczył w tym zarządcy dwie rzeczy. Po pierwsze, to, że jest sprawczy, a po drugie, że nie uległ pokusie, no bo przecież oddał mu tę kasę.

Sprawczość i nieuleganie pokusie to jest to, co nas czyni fajnymi w oczach Boga. I to zostanie nagrodzone.

No dobra, a jak dalej idzie ta opowieść o talentach? 

- Drugi sługa, ten, co dostał dwa talenty, też osiągnął stuprocentowy zysk. I też usłyszał: "Sługo dobry i wierny ". Natomiast trzeci, ten, co dostał pod opiekę jeden talent, nic nie zyskał, bo go zakopał w ziemi. I ten usłyszał: "Sługo zły i gnuśny!". I tylko za to, że nie pomnożył kapitału, został skazany na wieczne potępienie.

A dlaczego ludzie interpretują tę przypowieść w ten sposób, że nie myślą o kasie, tylko o talentach? 

- Bo to im pozwala uciec od odpowiedzialności za swoje czyny. Nie sztuka przecież nie mieć nic, jak się nie umie zarabiać, prawda?

U nas jest takie zidentyfikowanie ubóstwa i biedy. Ktoś jest niesprawczy, ma więc mało, no to on jest tym ubogim w duchu, którego Ewangelia podnosi do góry. Nieprawda! On jest po prostu niesprawczy. Bo ubogi w Ewangelii to jest ten, co mało potrzebuje.

Biednym trzeba pomagać? 

- Kiedyś miałem taką determinację, żeby koniecznie zmieniać ich los, a dziś uważam, że jak ktoś ma ochotę mieć proste życie, nie chce zarabiać więcej, to jego wybór. Co nie zmienia faktu, że jeżeliby chciał, to jestem gotowy go uczyć przedsiębiorczości.

Książka ks. Jacka Stryczka "Pieniądze. W świetle Ewangelii" jest dostępna w formie e-booka na Publio.pl >>



Czyli nie dawać pieniędzy, tylko... 

- Jest na przykład taka instytucja jak stypendia, które umożliwiają, żeby ktoś w siebie zainwestował, a w rezultacie lepiej sobie radził w życiu.

Generalnie to jest tak, że żeby komuś pomóc, to trzeba z tym kimś się zaprzyjaźnić. Dowiedzieć się, co jest powodem, że on się znalazł w takiej, a nie innej sytuacji. Nie ma przecież jednego standardu biedy. Tymczasem u nas z reguły jest tak, że jak ktoś wygląda na biednego, to nam się uruchamiają mechanizmy współczucia - chore dziecko, żebrak na ulicy, dziecko w domu dziecka, i jak to się pojawia, to reagujemy, chcemy być pomocni. To jest taki polski stereotyp współczucia.

A jak ktoś na ulicy prosi o pieniądze? 

- To nie daję. Nigdy!

Idzie ksiądz kupić bułkę? 

- Nie, bo to się nie różni niczym od dawania pieniędzy. Ja przecież nawet nie wiem, czy ten człowiek jest głodny.

Ale jak on mówi, że jest głodny? 

- Ale Polska jest na tyle zaawansowanym krajem, że są kuchnie dla biednych ludzi, więc to nie jest tak, że jak ktoś jest głodny, to nie ma się gdzie posilić.

Pamiętam spotkanie z pewną kobietą, która pracowała w ten sposób, że żebrała. Dzwoniła po wszystkich domofonach na plebanii, akurat ja wyszedłem, i ona mówi, że potrzebuje pieniędzy. Bo jest głodna, i ona, i dzieci. A ja mówię, że nie daję.

"Jak to?".

"Po prostu".

"Ale ty przecież jesteś księdzem!".

"No właśnie dlatego, że jestem księdzem, to nie daję. Bo wiem, jak to działa. Dlaczego ja mam panią utrzymywać?

Pani jest młoda, powinna iść do pracy i pracować. Ja mam pracować, żeby pani nie musiała pracować? Dlaczego pani mnie szantażuje?".

Czyli po co nam pieniądze? 

- Po wszystko.

Przede wszystkim musimy jakoś żyć. Jeść, mieszkać, w coś się ubrać. Równocześnie pieniądze nas testują. No i powinny też służyć budowaniu więzi.

Wielu ludzi, dorobkiewiczów, nie rozumie, że kiedy obrażają innych, to zmniejszają sobie możliwość rozwoju. Bo rynek to przecież ludzie.

To jest w ogóle takie wielkie odkrycie w naszym kraju, że nie należy poniżać ludzi, jak się ma przejściowo jakieś stanowisko, władzę, bo potem oni nam nie pomogą, albo będą specjalnie nam szkodzili, ograniczali nasze możliwości.

A jak już się ktoś dorobi, to co się powinno dziać? 

- Na pewno nie powinno być tak, że się rzuca w wir konsumpcji. Bogacz, o którym mówi Ewangelia, a który buduje spichlerze, żeby już tylko jeść, pić, używać, nagle słyszy: "Głupcze, jeszcze tej nocy przyjdą po ciebie".

Kiedy zarządzam Szlachetną Paczką, a to jest ogromny projekt, 800 tysięcy ludzi, 600 lokalizacji, 10 tysięcy rekrutacji rocznie, tysiąc szkoleń w weekend, 41 milionów złotych w paczkach, i to wszystko mi się udaje, to potem czuję, że jestem fajniejszym człowiekiem. Że się rozwinąłem. I ja rozumiem, że idea stawiania sobie wyzwań i rozwijania się nigdy nie mija.

Oczywiście jak się już dorobię, to mogę potem iść wieloma drogami. Na przykład dalej rozwijać biznes. No, ale można też ten biznes odłożyć na bok i znaleźć inną formę samorealizacji.

A po co w ogóle zarabiać więcej, jak się już ma te sto milionów? 

- Myślę, że właśnie takie pytanie powinien sobie zadać ten, kto zarobił sto milionów.

No ale czy ksiądz w ogóle potrafi sobie wyobrazić sens tego, by zarabiać więcej? 

- To są takie jakby dwa światy.

Jeden polega na tym, ile na co dzień potrzebuję. Dwa tysiące kalorii, ubranie, pokój, samochód, łóżko.

A druga perspektywa jest taka - co ja mam ze sobą zrobić? I tu to, że ktoś rozwija biznes, może być czymś bardzo pozytywnym, no bo ma wzrost kapitału, daje więcej pracy - nie chciałbym tego zresztą jakoś bardziej umoralniać, bo mi się zdaje, że to ma wartość samą w sobie.

No ale czy to nie powinno być jakoś tak, że jak ktoś się już dorobił, ma wszystko, jest bezpieczny, to zaczyna się dzielić całą tą nadwyżką? 

- Nie chciałbym nikomu tak mówić. Bo co to w ogóle znaczy dzielić się?

Czy najlepszym sposobem na pomaganie jest dawanie komuś? A może włączanie go w bieg życia społecznego? Danie mu pracy? Zaktywizowanie go?

Dla mnie to wcale nie jest takie oczywiste, że dawanie, rozdawanie, jest najlepszym sposobem na zagospodarowanie nadwyżki. No bo kiedy nasz świat jest lepszy? Wtedy, kiedy wszyscy mają tyle samo, czy też kiedy wszyscy są zaradni?

Uważam, że nasz kraj byłby dużo lepszy, gdyby wszyscy byli zaradni i potrafili zarabiać. To jest dla mnie idea lepszego świata.

Ale większa równość, mniejsze rozwarstwienie to chyba jednak jest jakaś wartość? 

- Nie mam problemu z tym, że jeden ma mniej, a drugi więcej. Również dlatego, że z pieniędzmi trzeba umieć postępować.

Jakby ktoś wygrał milion, tobym mu doradził, żeby najpierw wszystko przekazał na konto, wyodrębnił sobie tyle, ile zarabiał miesięcznie, a potem oswoił się z tą myślą, że ma w ogóle takie pieniądze.

Mnie chodzi o to, że są prezesi, którzy zarabiają bardzo dużo, podczas kiedy ich pracownicy zarabiają bardzo mało. I nie bardzo rozumiem, dlaczego tak to jest. A już w ogóle nie rozumiem, dlaczego jak firma wypracowuje jakąś nadwyżkę, to ten prezes dostaje dodatkowy bonus, a ten pracownik nie. Przecież obaj przyczynili się do tej nadwyżki. 

- Jeżeli obaj rzeczywiście pracują tak samo dużo i tak samo dobrze, to pojawia się pytanie: dlaczego ten, co jest na dole, nie został prezesem? I jeśli mu nie odpowiada praca w tej firmie, to dlaczego sobie nie zrobi swojej, w której zwielokrotni swoje przychody?

Ale to przecież nie jest takie proste. 

- Dla tego, który dzisiaj jest prezesem, to też z pewnością kiedyś nie było proste. Ale ludzie często o tym zapominają.

Gdy słyszę, jak ludzie mówią o prezesach czy też właścicielach firm, to tam się często pojawia założenie, że im to spadło z nieba. A przecież to nieprawda.

No ale czemu prezes nie dzieli się z pracownikami tą wspólnie wypracowywaną nadwyżką? 

- Nie mam pojęcia, dlaczego dzielenie się miałoby być właściwe. Przecież każdy podpisuje umowę o pracę i w tym momencie ustala warunki wynagrodzenia. A jak mu to nie odpowiada, to zawsze może odejść.

Ja naprawdę nie mam przekonania socjalistycznego, że umowa o pracę jest jak małżeństwo. Umowa o pracę jest umową o pracę.

Ksiądz, mam wrażenie, abstrahuje od świata, w którym żyjemy. No bo gdzie on ma odejść, jak on mieszka w miasteczku, w którym tej pracy w zasadzie nie ma? 

- Ale może w sąsiednim jest?

A może nawet w tym, tylko trzeba się dokształcić, żeby tę pracę zdobyć?

A może trzeba wyjechać za granicę?

Jak pan widzi, wiele jest możliwości.

A jak on/ona ma jakąś partnerkę/partnera, dzieci, które chodzą do szkoły, i wszyscy oni mieszkają w jakimś mieszkaniu... 

- Każdy z nas ma masę uwarunkowań i one oczywiście mogą nam podpowiadać, że nic się nie da zrobić - ale czy tak jest rzeczywiście?

Jeżeli ktoś uważa, że uwarunkowania są najważniejsze, to sam się skazuje na to, że gdziekolwiek będzie, cokolwiek będzie robił, będzie nieszczęśliwy.

Co nie zmienia faktu, że prezes mógłby się podzielić zyskiem ze swoimi pracownikami. 

- Firma działa po to, by realizować jakieś cele. Do tego zatrudnia prezesa i pracowników. Firma to nie jest organizacja charytatywna.

Nie wiem, co jeszcze mam powiedzieć.

No ale przecież często jest tak, że celem działania firmy czy, jak ksiądz woli, organizacji jest nic innego, tylko zysk. 

- Tak, ale to chyba nie jest nic złego. Ludzie generalnie pracują po to, żeby mieć zysk.

No ale powstaje pytanie: do kogo on należy? I moja odpowiedź jest taka: do pracowników. A co za tym idzie, on powinien być wśród nich rozprowadzony. 

- Ale dlaczego?

Dlatego, że oni go wypracowali. 

- No tak, ale oni przychodzą do pracy i jakoś umawiają się na tę pracę. A w związku z tym mają ściśle ustalone warunki wynagrodzenia.

A mają te warunki dlatego, że strona, która decyduje o ich zatrudnieniu, jest silniejsza. Czyli mówi: albo zgadzasz się na to, że ja będę zarabiał tysiąckrotnie więcej, albo nie zawracaj mi głowy, bo na twoje miejsce czeka tysiąc innych osób. 

- To jest nauczanie marksistowskie. I im dłużej pan będzie myślał w ten sposób, tym bardziej pan będzie się w nim utwierdzał.

Mam wrażenie, że ksiądz po prostu sympatyzuje z bogaczami. Patrzy na świat ich oczami. 

- A ja nie mam takiego wrażenia, bo ja rozumiem też punkt widzenia pracownika.

Ja po prostu widzę, jak świat jest skonstruowany, a nie ideologicznie go przeinterpretowuję.

No to jak on jest skonstruowany? 

- Tak, że jedni mają w sobie inicjatywę, z różnych powodów, i tworzą biznesy, pracują na zyski, ale też ryzykują. Natomiast inni się do nich dołączają. I z tego powodu, że się dołączają, mają mniejsze profity. No i już!

Ach, ci leniwi, gnuśni, pełni pretensji ludzie! 

- To pan tak mówi. Natomiast ja uważam, że oni są po prostu inni. Nie każdy przecież chce być szefem. Nie każdy ma też możliwość, żeby nim zostać.

No, ale bez tych drugich, którzy też zresztą ryzykują, bo wchodzą do jakiejś organizacji, oddają jej swój czas, swoją wiedzę, ci pierwsi niewiele mogliby zdziałać. 

- Bardzo pana przepraszam, ale to są jakieś szkolne rzeczy, zupełnie podstawowe.

Teraz w Polsce jest rynek pracodawców. Czyli jest wielu bezrobotnych, warunki pracy dyktują pracodawcy. Ale już niebawem to się zmieni. Tak przynajmniej twierdzi minister pracy, pan Kosiniak-Kamysz, mówiąc, że w Polsce właśnie zaczyna się rynek pracowników. Czyli teraz to firmy będę musiały zabiegać o pracowników, oferować im możliwie najlepsze warunki pracy.

Ja jestem po prostu zwolennikiem takiego patrzenia na wolny rynek, że nikt mnie nie programuje, nikt mi nie daje foremki, do której muszę się dostosować. Jak mi coś nie odpowiada, to sobie to zmieniam. Zresztą nieustająco sobie różne rzeczy zmieniam.

Są tacy, którzy tak nie potrafią! 

- Przeciętny okres przygotowania do pracy zawodowej w Polsce to jest sześć lat podstawówki, trzy lata gimnazjum, trzy lata szkoły średniej. To jest to minimum. A jeszcze połowa Polaków i Polek pięć lat studiuje.

Jest więc mnóstwo czasu na to, żeby się nauczyć przeróżnych rzeczy.

Ja w każdym razie, nim skończyłem studia, to oprócz tego, że jeździłem na wakacje, pracowałem na roli, w ogrodzie, naprawiałem samochód, tynkowałem. I co więcej, do dziś to umiem robić.

Ale sytuacja jest nierówna na wyjściu, bo jak ktoś ma sto milionów... 

- Zawsze jest sytuacja nierówna na wyjściu. Dwudziestolatek ma więcej energii, pięćdziesięciolatek ma więcej wiedzy. Nie jesteśmy równi. Po prostu. My nawet nie mamy takich samych żołądków (śmiech).

Jezus był bogaty? 

- Na pewno nie był biedny. Choćby dlatego, że był cieślą, a to był wtedy dobrze płatny zawód.

No ale dlaczego nie chciał być bogaty? 

- Są jeszcze bardziej dramatyczne pytania.

Wiemy na przykład, że Jezus rozmnażał chleb, jest bieda na świecie, mógłby więc stać się taką wielką piekarnią, żyć w nieskończoność, nieustająco ten chleb rozmnażać, nie byłoby wtedy głodnych. A jednak zrobił to tylko dwa razy.

Wiemy też, że uzdrawiał, mógł więc stać się takim polskim NFZ. A jednak tylko trzy lata prowadził taką działalność.

Jest wiele różnych rzeczy, którymi Jezus się nie zajmował.

No ale w sumie czemu nie stał się piekarnią czy NFZ? 

- Ponieważ z perspektywy Ewangelii to, czy jesteśmy zdrowi, czy też nie, nie jest ważnym parametrem.

Są chorzy, którzy są szczęśliwi, i zdrowi, którzy są nieszczęśliwi, bo tak zarządzają swoim życiem. A Ewangelia mówi o zarządzaniu swoim życiem, a nie o przypisanych nam z zewnątrz uwarunkowaniach.

A co jest dziś w głowach Polaków i Polek jeśli chodzi o pieniądze? 

- Frustracja.

Myślę, że Polak i Polka są generalnie głodni pieniędzy. Chcieliby je mieć. Problem w tym, że nie wiedzą, jak to zrobić, bo wiedza na temat pieniędzy nie jest upowszechniona.

Czego nie wiemy? 

- Niczego!

Jak słyszę, że umowy śmieciowe są złe, że oni powinni nam więcej płacić, to od razu w głowie mam pytanie: a kto to są ci oni? Co to są za tajemnicze Święte Mikołaje, które mają dać ludziom więcej kasy? Przecież to też są jacyś ludzie, którzy się zdecydowali na przedsiębiorczość, która, jak widać, jest dużo trudniejsza od pracy na etat, skoro ci, co są na etacie, na umowach śmieciowych, godzą się na takie rozwiązania i nie otwierają swojego biznesu.

Zdecydowana większość polskiego społeczeństwa ma postawę taką, że jak już znajdzie jedną pracę, to jest zadowolona. A jak im w tej pracy źle, to już nie widzą innej możliwości, bo nie wiedzą, że mogą zarządzać swoim życiem.

Albo inna sprawa: nie wiem, czy pan wie, ale teraz dramat polega na tym, że są promowane kredyty, tak zwane chwilówki, które mają niesamowicie destrukcyjny wpływ na życie społeczne. Ponieważ ktoś, kto ma mało, bierze dodatkowo tysiąc złotych kredytu, i te procenty narastają szybciej, niż on jest w stanie odkładać ze swojej pensji. A to oznacza, że on ma na chwilę lepiej i gorzej na lata. Wielu ludzi tego ciągle nie wie w naszym kraju.

U nas najprostsze rzeczy finansowe są wciąż czymś niezrozumiałym.

Rozumiem, że księdzu chodzi o to, że trzeba umieć się powstrzymywać? 

- Albo uczyć się, jak zarabiać więcej.

Jest taka prosta metoda na to, jak to zrobić. Trzeba popatrzeć, gdzie na wolnym rynku są duże pieniądze, a potem nauczyć się tego, co trzeba, żeby tam być i na tym zarobić.

Ksiądz miał kiedyś kłopoty z kasą? 

- A żeby pan wiedział.

Jestem takim przypadkiem księdza, że przez pierwsze parę lat mama mi pomagała. Bo sam bym się nie utrzymał. Na miesiąc dostawałem mniej więcej 600 złotych, z tego miałem opłacić samochód, dofinansować duszpasterstwo akademickie, kupić jakieś ubrania. To chyba nie jest dużo, prawda?

Mówiłem biskupowi, że mam fajną pracę, ale nie mam z czego żyć, a on na to: "Mam takich jak ty więcej". I dlatego musiałem się nauczyć dużo różnych rzeczy. Umiem prowadzić wykłady, szkolenia, jestem coachem, trenerem, piszę książki, artykuły, jestem dyrektorem zarządzającym, kreatywnym, kurde, ja mam naprawdę dużo różnych kwalifikacji i mogę zarabiać mnóstwo kasy. Ale wolę prowadzić stowarzyszenie Wiosna.

Wie pan, ja kiedyś wpadłem na pomysł, że fajnie jest być księdzem i mówić ludziom, jak mają żyć, ale prawda jest też taka, że łatwo tak innym mówić, jak się żyje w ciepełku parafii. Zakładając Wiosnę, wszedłem na wolny rynek. Czyli mam organizację, budżet, księgowość, pracowników. I ja te wszystkie obciążenia na siebie wziąłem, bo chciałem zobaczyć, czy moja duchowość przetrwa taką próbę. I przetrwała. A nawet z czasem się wzmocniła.

Chrześcijaństwo zdaje się mówić: świat jest co prawda niesprawiedliwy, pełen cierpienia, krzywdy, ale nie martw się, bo po śmierci za to wszystko zostaniesz nagrodzony. 

- I to jest właśnie taka aberracja w interpretacji chrześcijaństwa. Krzyż nie powinien być interpretowany na zasadzie takiego cierpiętnictwa.

Mam chorobę, i to jest ten krzyż, który Bóg na mnie zsyła. Nieprawda! W Ewangelii krzyż ma tylko jedno znaczenie. On oznacza, że Jezus się konfrontuje z grzesznikiem, ze złym człowiekiem i mówi: "możesz mnie uderzyć, a ja nadstawię drugi policzek, ale nie dlatego, że jestem cierpiętnikiem, ale dlatego, że wierzę, że w tobie jest dobro". Krzyż nie oznacza więc cierpiętnictwa, tworzenia sobie atmosfery chwały wokół tego, że mam problemy, tylko odwagą konfrontacji ze złym człowiekiem, z którego wydobywam dobro.

No dobra, a jak to teraz przełożyć na kasę? 

- Mam przyjaciela, który uwielbia walczyć o jak najlepszą relację z ludźmi. I była sobie kiedyś pewna urzędniczka z bardzo ważną pieczątką, która w związku z tym, że miała tę pieczątkę, była wyjątkowo wredna i nieprzyjemna dla petentów. No ale on postanowił ją pokochać. Przynosił jej więc pączki. Pytał, czy jej dzieci mają kolki. Krótko mówiąc, uwierzył, że w niej jest dobro. No i w efekcie był jedynym, którego ona polubiła, na którego się otworzyła. I tak samo jest w biznesie. Jeśli w kogoś tak zainwestuję, że wydobędę z niego to, co on ma w sobie najpiękniejszego, to jego powiązanie ze mną będzie dużo większe.

Anna Dymna miała bardzo duże wzrosty finansowe dlatego, że pomogła pewnemu choremu człowiekowi, a ten z wdzięczności stał się jej najlepszym foundraiserem. Takim czołowym, topowym w Polsce.

A jaki jest dzisiaj przekaz Kościoła jeśli chodzi o pieniądze? 

- Ja bym powiedział, że nijaki albo socjalizujący.

W PRL-u wierchuszka partyjna była daleko od robotników, natomiast Kościół był z nimi blisko. I te takie nurty obrony robotników są wciąż silne wśród księży.

Ja też pomagam biednym, w tym robotnikom, i właśnie dlatego napisałem książkę o pieniądzach, bo dzięki niej każdy, kto zarabia mało, ma szansę się dowiedzieć, jak to zmienić. Natomiast są takie formuły funkcjonowania robotników, które prowadzą donikąd. Mam na myśli to strajkowanie, że my chcemy więcej, nam się należy.

Bunt McBiedaków


Jeżeli firma działa na wolnym rynku i nie jest w stanie pokryć swoich kosztów z przychodów, i jeszcze do tego jest stagnacja na rynku, a pracownicy chcą zarabiać więcej, bo chcą, to wiadomo, że to kładzie biznes.

A gdyby ksiądz z ambony miał coś powiedzieć ludziom na temat pieniądza, to co by to było? 

- Żeby zarabiali tak, jak potrafią. A potem bym dodał, bo tak to właśnie robię, że każdy z was, jak tutaj stoi, powinien zostać albo milionerem, albo prezydentem, albo profesorem.

No ale jak to zrobić, żeby zostać milionerem? 

- No to cierpliwie edukuję ludzi. Na przykład w ten sposób, że organizuję ekstremalną drogę krzyżową. Wie pan, o co chodzi?

Nie. 

- Ludzie idą z Krakowa do Kalwarii Zebrzydowskiej, 44 kilometry, w nocy. No i ja z tymi chłopakami, którzy to organizują, miałem taką rozmowę: "Słuchajcie, to świetny pomysł, dużo ludzi chce chodzić w nocy, potraktujmy to jako wyzwanie, jak taki start-up". Czyli mamy pomysł i teraz starajmy się go upowszechnić, zmultiplikować. I pracowałem z nimi nad tym, tak jak nad start-upem, a w rezultacie mamy wzrost sto procent. To znaczy w tamtym roku udział w tym przedsięwzięciu wzięło 6 tysięcy ludzi, a teraz 12.

Wideo "Dużego Formatu", czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi - takich jak Ty i zupełnie innych.