sobota, 29 sierpnia 2015

Pan Jezus czeka na Don Vittorio


 
26.08.2015
 
aktualizacja: 27.08.2015, 07:17
foto: 123RF

Mafijny klan Casamonica pochował swego szefa w Rzymie z wielką pompą, jak świętego. Groteskowa dewocja gangsterów nikogo w Italii nie dziwi, ale demonstracyjna apoteoza mafii wywołała ogromny skandal.

Parę dni temu w południe na plac przed bazyliką św. Jana Bosko we wschodnim Rzymie zajechał prowadzony przez policję potężny konwój: najpierw 12 SUV-ów z kwiatami i wieńcami, potem zaprzężona w sześć czarnych jak heban rumaków XIX-wieczna, bogato złocona karoca z trumną, w której złożono ciało bossa Vittorio Casamonica, a wreszcie 250 czarnych limuzyn z żałobnikami. Na placu czekał tłum. Gdy sarkofag wnoszono do świątyni, orkiestra dęta grała z uczuciem rzewny temat z filmu „Ojciec chrzestny". Na fasadzie bazyliki wisiał ogromny fotomontaż: uśmiechający się, zażywny, upozowany na Jana XXIII Don Vittorio w bieli ze zdobionym drogimi kamieniami pektorałem na piersi, unoszący się nad bazyliką św. Piotra i Koloseum. Na dole podpis: „Król Rzymu". A obok podobne, niewiele mniejsze dzieło Photoshopa: Don Vittorio w tym samym papieskim stroju na tle Tybru i Watykanu z podpisem: „Zdobyłeś Rzym, teraz podbijesz niebiosa".

W kazaniu proboszcz Giancarlo Mattei wyraził przekonanie, że na zmarłego w niebie już czeka Pan Jezus z otwartymi ramionami. Gdy trumnę po mszy przenoszono na karawan rolls-royce'a, który przewiózł sarkofag na cmentarz Verano, tłum płakał i bił brawo. Wtedy nadleciał helikopter i z nieba obsypał żałobników pachnącymi płatkami czerwonych róż.

Żegnany z taką pompą i rewerencją Vittorio Casamonica zmarł na raka w wieku 65 lat. Był Cyganem. Na początku lat 70. ubiegłego wieku przeprowadził się z rodzinnym klanem z Abruzji na przedmieścia Rzymu do dzielnicy Romanina nieopodal słynnych wówczas studiów filmowych Cinecitta. Związał się z rzymskim gangiem Banda della Magliana (od północnej dzielnicy Rzymu – P.K). Vittorio i jego klan wymuszali i ściągali haracze, terroryzowali i karali opornych. Z biegiem czasu, gdy przywódcy gangu znaleźli się za kratkami, klan Vittorio opanował kilka dzielnic na wschodzie Rzymu. Zajął się rozprowadzaniem narkotyków, prostytucją i lichwą.

Dziś klan Casamonica to około tysiąca krewnych i powinowatych, którzy panują niepodzielnie na swoim terenie – wschodzie Rzymu po obu stronach obwodnicy GRA. Biznes gangsterów, jak szacuje rzymska prokuratura, wart jest co najmniej pół miliarda euro. W biednej dzielnicy Romanina mieszkają w pretensjonalnych, kiczowatych pałacach z doryckimi kolumnami, basenami, złotymi kranami, antykami i dziełami sztuki. Mają swoje udziały w spółkach zajmujących się lukratywnym biznesem wywózki i utylizacji odpadów, przedsiębiorstwach budowlanych i co ważniejszych inwestycjach w Rzymie.

Czy chcesz otrzymać nawet 170 zł zwrotu gotówki za zakup drukarki OKI?

Jednak na dobrą sprawę te informacje ujrzały światło dzienne dopiero po pogrzebie bossa. Ogromna większość rzymian nigdy przedtem o Vittorio Casamonica nie słyszała. Wszyscy zachodzą więc w głowę, jak to możliwe, że w stolicy, gdzie trudno mówić o mafijnych tradycjach czy społecznym przyzwoleniu, tak wygodne gniazdko uwił sobie potężny cygański klan.

Nikt też nie może zrozumieć, jakim sposobem władze i instytucje miasta dopuściły do aroganckiej manifestacji mafijnej siły. Kuriozalne obrazki obiegły cały świat, wyrządzając Rzymowi, jak powiedział premier Renzi, niepowetowane szkody wizerunkowe. Rozpoczęło się polowania na winnych i spychanie winy. Proboszcz powiada, że o niczym nie wiedział, ale chyba nie mógł nie zauważyć świętokradczych portretów i treści na fasadzie własnego kościoła. Rzymska policja też nic nie wiedziała, ale eskortowała karocę i konwój 250 limuzyn do bazyliki przez 10 km. Wygląda na to, że minister spraw wewnętrznych będzie się tłumaczył w parlamencie. Na razie dobrano się do skóry jedynie pilotowi helikoptera, bo ponoć nie posiadał licencji na zrzucanie płatków róż.

Pociąg ze skarbami stoi w tunelu


Marek Kozubal, 
28.08.2015
 
aktualizacja: 28.08.2015, 16:54
foto: youtube

Generalny konserwator zabytków przyznał, że widział zdjęcie z georadaru zaginionego pociągu, który stoi w tunelu w Wałbrzychu.

Wiceminister kultury Piotr Żuchowski rozwiał dzisiaj wątpliwości co do istnienia samego znaleziska. Na spotkaniu z dziennikarzami przyznał, że od osób które kilka tygodni temu poinformowały go o znalezisku widział bardzo dobrze wykonane zdjęcie z georadaru (pokazuje on obraz struktury i anomalie gleby) pociągu. – To bezprecedensowe znalezisko. Do tej pory znajdowaliśmy tylko czołgi i działa, a teraz ma to być pociąg o długości ponad 100 metrów – przyznał. Nie wiadomo jednak co zawiera pancerny pociąg.

Chociaż władze miasta Wałbrzycha oraz resort kultury nie podają dokładnej jego lokalizacji wielu ekspertów spekuluje, że znajduje się on w zasypanym tunelu kolejowym w okolicach 65 kilometra przy szlaku kolejowym Wrocław – Wałbrzych. Chodzi o rejon stacji Wałbrzych – Szczawienko.

Miejsce to już kilkanaście lat temu było eksplorowane przez poszukiwaczy skarbów. Odkopano nawet fragment skarpy. Prace zostały przerwane, bo poszukiwacze nie posiadali na nie zgody PKP. Ich kontynuacja mogła bowiem spowodować osunięcie się skał na tory kolejowe.

O tym, że chodzi o tunel, który miał istnieć przy linii kolejowej pomiędzy Świebodzicami i Wałbrzychem wskazuje m.in. Tadeusz Słowikowski, pasjonat historii z Wałbrzycha. Zgromadził on relacje świadków, m.in. niemieckich mieszkańców tych okolic. Obecnie po bocznicy i tunelu w tym miejscu nie ma śladu.

Czy chcesz otrzymać nawet 170 zł zwrotu gotówki za zakup drukarki OKI?

„Nie sądzę, by Niemcy ukryli tam pociąg ze złotem lub skarbami. Takie rzeczy na pewno wywieźli w głąb Rzeszy. Wiedzieli bowiem, że te tereny po wojnie znajdą się prawdopodobnie poza terenem Niemiec" – mówił Tadeusz Słowikowski, Gazecie Wrocławskiej. Jego zdaniem pociąg prawdopodobnie przewoził surowce strategiczne z punktu widzenia przemysłu zbrojeniowego np. rudy jakichś metali. Nie można również wykluczyć, że ładunek stanowiły broń i amunicja.

Nazywanie pociągu złotym to dzisiaj czysta spekulacja. Zdaniem generalnego konserwatora zabytków być może znajdują się w nim działa sztuki, lub archiwa, ale do czasu zbadania znaleziska nie ma takiej pewności.

Gdyby jednak znalazły się w nim dzieła sztuki, to niemieckie zostałyby przejęte przez państwo polskie, a pochodzące z prywatnych kolekcji (np. zarekwirowane Żydom) mogłyby zostać im zwrócone.

Przedstawiciel resortu kultury przestrzega przed próbami dokopania się do niego. M.in. z tego powodu, że może on być zaminowany. Informację o lokalizacji składu przekazała na łożu śmierci osoba, która znała jego lokalizację.

Ministerstwo Kultury i dziedzictwa narodowego wystosowało apel o powstrzymanie się od poszukiwań na własną rękę tego pociągu.

"W związku z nagłośnieniem informacji dotyczących odnalezienia tzw. "złotego pociągu", w rejonie Wałbrzycha zaobserwowano wzmożoną aktywność poszukiwaczy skarbów. Zwracam się z apelem, by zaprzestać wszelkich jego poszukiwań, do chwili zakończenia oficjalnej urzędowej procedury, prowadzącej do zabezpieczenia znaleziska. W ukrytym pociągu- co do którego istnienia jestem przekonany- znajdować się mogą niebezpieczne materiały z czasów II wojny światowej. Istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że pociąg jest zaminowany" – taki komunikat wydał wiceminister Żuchowski.

Zgłoszenie o zlokalizowaniu pociągu z czasów II wojny światowej przyjęli urzędnicy z magistratu Wałbrzycha. Według samorządowców i eksperta niewydobyte dotąd znalezisko nie jest raczej legendarnym pociągiem z poniemieckimi skarbami.

Prawnicy reprezentujący dwie osoby prywatne zgłosili ten fakt miejscowemu samorządowi. Domagają się od Skarbu Państwa uznania prawa do zażądania przysługującego im – ich zdaniem - 10 proc. znaleźnego.

Pojawiły się przy tym spekulacje, że może chodzić o tzw. pociąg ze złotem i innymi cennymi rzeczami, którym pod koniec wojny rzekomo wywieziono z Wrocławia kosztowności, m.in. dzieła sztuki.

W środę wałbrzyski magistrat poinformował o otrzymaniu pisma dotyczącego znalezienia na terenie miasta pociągu z czasów II wojny światowej. Na konferencji prasowej rzecznik wałbrzyskiego magistratu Arkadiusz Grudzień wyjaśnił, że po przeanalizowaniu zgłoszenia urząd zdecydował o jego formalnym przyjęciu i przekazaniu go do trzech ministerstw: obrony narodowej, skarbu oraz kultury i dziedzictwa narodowego.

- W piśmie nie podano dokładnego adresu, ale nie ulega wątpliwości, że zgłoszenie o lokalizacji pociągu dotyczy terenu naszego miasta. To pociąg o charakterze militarnym i w zgłoszeniu nie wskazano, by znajdowały się w nim np. kosztowności. Chodzi bardziej o wyposażenie wojskowe - dodał Grudzień.

Zaznaczył, że po przekazaniu zgłoszenia właściwym resortom samorząd Wałbrzycha nie będzie sam podejmował działań, które miałyby doprowadzić do zabezpieczenia miejsca, gdzie ma być pociąg.

Choć dzisiaj emocje poszukiwaczy skarbów rozbudza tzw. złoty pociąg, trzeba przypomnieć, że do dzisiaj nie zostało odnalezionych wiele skarbów polskiej kultury, które zostały zrabowane w czasie wojny przez Niemców.

W ogólnopolskiej bazie danych strat wojennych znajduje się teraz prawie 63 tys. pozycji. Za zaginione uważa się m.in. prawie 7 tys. obrazów polskich twórców, w tym np. 47 obrazów Gierymskiego, 36 Matejki, 59 Malczewskiego; 7,5 tys. dzieł malarstwa obcego, wśród nich są takie nazwiska jak Rubens, Rembrandt czy Durer. Sama Fundacja Czartoryskich poszukuje ok. 840 obiektów.

Trzy osoby zmarły czekając na prezydenta


Andrzej Łomanowski, 
27.08.2015
 
aktualizacja: 27.08.2015, 11:54
Prezydent Berdymuchamedow w czasie jednej z zagranicznych podróży
foto: AFP

W turkmeńskiej stolicy jedno dziecko i dwoje dorosłych nie przeżyło uroczystego otwarcia miejscowego stadionu.

O incydencie poinformował opozycyjny, turkmeński portal „Kronika Turkmenistanu". Doszło do niego jeszcze 5 sierpnia, ale informacje dopiero teraz wydostały za granicę.

Tego dnia prezydent miał obejrzeć wyremontowany stadion „Kopetdag" w Aszchabadzie. „Jak zwykle w takich wypadkach spędzono ludzi na „masówkę" już o piątej rano" – pisze portal. Tłumy mieszkańców miały radośnie witać i dziękować Gurbanguły Berdymuchamedowi za oddanie stadionu do użytku.

Otoczony przez kordon policji i pracowników służb specjalnych tłum czekał na prezydenta siedem godzin – Berdymuchamedow spóźnił się cztery godziny na uroczystość. Ludzie stali w pełnym słońcu (a w Aszchabadzie było wtedy 41 st. C w cieniu) nie mogąc osłonić się przed jego promieniami, napić się czy załatwić. Wśród oczekujących były nawet czteroletnie dzieci i osoby mające ponad 70 lat.

Według informacji portalu około 50 osób straciło przytomność. Spośród nich pięcioro dzieci i dziewięciu dorosłych odwieziono do szpitala, a tam zmarło jedno dziecko i dwóch dorosłych.

Czy chcesz otrzymać nawet 170 zł zwrotu gotówki za zakup drukarki OKI?

Poszkodowanych odwieziono jednak do szpitala dopiero godzinę po odjeździe prezydenta, czyli około pierwszej po południu. Zgodnie ze zwyczajami turkmeńskiej dyktatury, jeśli Berdymuchamedow odwiedza jakieś instytucje, to zamykane są wszystkie ulice w promieniu 3-4 kilometrów. 5 sierpnia zablokowane były również te prowadzące do szpitali.

Turkmenistanem rządzi drugi już kolei prezydent-dyktator. Pierwszy, Saparmurad Nijazow był sekretarzem generalnym miejscowej partii komunistycznej. Po rozpadzie ZSRR ogłosił się prezydentem. Szybko zasłynął z kultu swojej własnej osoby i stawiania sobie pomników. Gdy zmarł w 2006 roku władzę po nim objął Gurbanguły Berdymuchamedow, były minister zdrowia a wcześniej osobisty lekarz Nijazowa – z wykształcenia dentysta.

Po 2007 roku nowy prezydent zaczął usuwać ślady działalności swego poprzednika m.in. obowiązek nauczania w szkołach książki „Ruhnama" napisanej przez Nijazowa, zmienił też nazwy miesięcy, które tamten wymyślił. Z centrum stolicy usunięto również złoty, obrotowy posąg poprzednika.

Po 2012 roku z kolei rozpoczął się kult Berdymuchamedowa m.in. wydawanie jego książek w ogromnych nakładach.