wtorek, 10 maja 2016

Pan Jacek z Lublina miał pomnażać pieniądze. "Wszystkich spotkała boska kara za chciwość"

Po Lublinie szybko niosła się wieść, że mieszka tu pan Jacek, który pomnaża pieniądze. Magia zysków przyciągnęła do niego prawników, lekarzy, rolników, a nawet menedżera banku. Ich straty można szacować na co najmniej kilkanaście milionów złotych. W reportażu money.pl Łukasz Pałka odsłania kulisy nieznanej twarzy rynku forex. Nagłe umocnienie szwajcarskiego franka dopisało puentę.

Była współpracowniczka Jacka W.: - Gdy już było jasne, że to koniec, Jacek powiedział nam, że wszystkich spotkała boska kara za chciwość. Miał w tym trochę racji. Ciągle mam ogromne wyrzuty sumienia, bo sama namówiłam rodzinę i znajomych do inwestowania w JW Capital, a potem w Andromedzie.


Danuta, była klientka JW Capital, a potem Andromedy: - Tak, może pan to nazwać po trochu chciwością, po trochu naiwnością. Ludzie chcieli mieć szybko i dużo. Nie dopuszczałam do siebie myśli o stracie, więc nie bałam się, że stracę swoje środki. Nawet moja rodzina nie wie, ile dokładnie straciłam. A te ponad 300 tysięcy złotych ze sprzedaży mieszkania to były wszystkie oszczędności. Zostałam z kredytem na drugie mieszkanie. Cóż, jakoś wzięłam to wszystko na klatę. Trzeba żyć dalej.

- Wstyd się przyznać, ale powiem panu, że pracuję w banku, gdzie odpowiadam za ryzyko. Moja żona do dzisiaj nie wie, że utopiłem dwieście tysięcy złotych. Myśli, że leżą gdzieś odłożone na emeryturę - mówi były klient Jacka W.

W historii lubelskiej chciwości, niewiedzy i utopionych milionów złotych jest też miejsce na luksusowe porsche, szkolenia "Od zera do rentiera" i "karczowanie finansowej dżungli".

Jest również Jacek W. Za obracanie pieniędzmi bez zezwolenia samozwańczy makler z Lublina miał zapłacić grzywnę - razem ze wspólniczką 120 tysięcy złotych. Ale nie zapłaci. W piśmie do sądu wnioskował, że nie ma oszczędności, żadnych nieruchomości, komornik nic nie ściągnie, dlatego wnosi o prace społeczne. Kilka tygodni temu sąd na to przystał. Ale w tej historii jest też wątek wędrówki pieniędzy klientów przez Szwajcarię do Londynu, którego nie zbadała ani Komisja Nadzoru Finansowego, ani prokuratura, ani sąd.

Jacek W. w rozmowie z money.pl: - Cała ta sprawa nauczyła mnie pokory. Jest mi przykro, ale nie jestem winny temu, że ludzie stracili pieniądze. Mieli pełną świadomość podejmowanego ryzyka.

Oglądam profil Jacka W. na Facebooku. Na zdjęciu nienaganna marynarka, styl menedżera. W oczy rzuca się napis: "Król życia".

Król życia, który sprawnie ciął straty

Poznajmy bliżej Jacka W. Niegdyś pracownik branży ubezpieczeniowej. W swojej karierze skazany przez sąd na grzywnę w wysokości 15 tys. zł. Powód? W latach 2006-2007 posłużył się 47 fakturami na łączną kwotę ponad 358 tys. zł, które potwierdzały fikcyjne transakcje. Jacek W. mówi, że miał złą księgową, którą potem zmienił.

Gdy o niezwykle ryzykownym rynku walutowym forex w Polsce słyszą tylko nieliczni, on już się go uczy i na nim gra. Przypomnijmy, że rynek forex to w największym uproszczeniu rodzaj "zakładów" na kierunki zmian wartości walut. Inwestor obstawia na parach walutowych. Gdy obstawia dobrze, zarabia. Gdy źle - traci. Dodatkowo ma możliwość stosowania tzw. lewara (czyli rodzaj kredytu udzielanego przez pośrednika). Dzięki temu może grać na foreksie sumami nawet sto razy wyższymi od ulokowanego kapitału.

Z czasem Jacek W. zaczyna oferować usługi osobom, które chcą mieć coraz więcej i więcej. Zarabia.

Pocztą pantoflową po Lublinie niesie się wieść, że mieszka tu pan Jacek, który pomnaża pieniądze. Robi to pod szyldem zarejestrowanej na Wyspach Marshalla spółki JW Capital Management Corporation. Wraz ze wspólniczką Małgorzatą Ł. organizują sieć doradców, rekrutowanych m.in. z firm ubezpieczeniowych. Doradcy polecają usługi Jacka W. swoim znajomym i rodzinie. To klucz do sukcesu.

Były klient: - Na początku nie znałem Jacka. Nie wszedłbym w to, gdyby nie znajomy, do którego miałem duże zaufanie. Mówił mi, że to pewna inwestycja, bo Jacek sprawnie tnie straty, gdy coś idzie nie tak. Przekonywał, że ryzykuję maksymalnie 15 procent kapitału - opowiada.

Konduktor z pociągu (zeznania na policji): "Poinformowano mnie, że Jacek W. posiada supersystem, który będzie przynosił zyski i który został przez niego przetestowany na rachunku demonstracyjnym".

Rolnik z Lubelszczyzny (zeznania na policji): "Uzyskałem informacje (...) przez swojego znajomego. Przedstawiciel JW przyjechał do nas do domu i tego samego dnia założyliśmy konto. Z rachunku, który mi przychodzi, wiem, że adres firmy mieści się w Islandii [faktycznie firma była zarejestrowana na Wyspach Marshalla, z angielskiego Marshall Islands - przyp. red.], a przedstawicielstwo tej firmy wnioskuję, że jest w Lublinie".

Jacek W. ciągle szuka coraz lepszych platform foreksowych, na których będzie mógł inwestować pieniądze klientów. Biznes kwitnie.

W sierpniu 2013 roku JW Capital wysyła propozycję do jednej z firm oferujących Polakom grę na foreksie: "Witam, aktywa jakie jestem w stanie przyciągnąć na początek, to kwota ponad 10 milionów złotych, rosnąca około 1-2 miliony złotych na miesiąc".

Nasza misja to realizacja marzeń

Z ulotki przekazywanej klientom przez JW Capital: "Misją naszej firmy nie jest jedynie pomnażanie kapitału. Nasza misja to realizacja marzeń, celów, planów Państwa i Państwa bliskich. Bogate, wieloletnie doświadczenie na rynkach kapitałowych w połączeniu z wykorzystaniem odpowiednich instrumentów finansowych pozwalają nam osiągnąć ponadprzeciętne stopy zwrotu z zainwestowanego kapitału, a także w znacznym stopniu zadbać o bezpieczeństwo Państwa środków. (...) Jestem przekonany, że za kilka, kilkanaście lat, kiedy zdecydują się Państwo wypłacić wypracowany wspólnie kapitał, zrealizują Państwo cele, o których każdy z nas myśli, być może będą to marzenia życia".

W innym miejscu czytamy: "Ze względu na dużą płynność i sprawność kapitałową zarządzający preferuje rynek forex".

- Organizowali spotkania dla potencjalnych inwestorów, pokazywali wykresy, mówili, że pan Jacek gra ostrożnie. I muszę przyznać, że przez pierwsze dwa lata zwykle widziałam na swoim rachunku zyski, raz mniejsze, raz większe, ale zyski. Pewnie to uśpiło moją czujność - mówi money.pl klientka, która straciła ponad 300 tysięcy złotych.

Zyski uśpiły nie tylko ją. Gdy w 2014 roku policja przesłuchiwała około 140 klientów na okoliczność działalności maklerskiej Jacka W. i jego wspólniczki Małgorzaty Ł., w zasadzie nikt nie powiedział, że czuje się pokrzywdzony.

Klientom nie przeszkadzało nawet, że firma Jacka W. znalazła się na czarnej liście Komisji Nadzoru Finansowego. Trafiają na nią parabanki i podmioty prowadzące działalność maklerską bez odpowiednich pozwoleń.

Kierowca z Lubelszczyzny, który powierzył JW Capital 10 tysięcy euro, odpowiada na pytanie o adres siedziby firmy: "Nie wiem i nie interesuje mnie to. Korespondencja jest tylko elektroniczna. Wiem, że przedmiotem działalności jest obrót gotówką i pomnażanie finansów osób zainteresowanych". Zapytany, czy posiada wiedzę o forex, odpowiada: "Nie".

- Dziwi się pan? - pyta mnie pani Danuta, gdy wyrażam zaskoczenie, że przesłuchania na policji nie skłoniły wielu osób do wycofania środków. - Wtedy wszyscy mieli zyski. Zeznania byłyby inne, gdyby przesłuchania miały miejsce kilka miesięcy później.

Jacek W. kopiował transakcje

Czas wyjaśnić, jak to się działo, że Jacek W. mógł grać środkami klientów. Po podpisaniu umowy o zarządzaniu środkami, klient zakładał rachunek w poleconej przez Jacka W. firmie foreksowej, a następnie przekazywał mu hasło dostępu do rachunku.

Co miesiąc firma JW Capital przesyłała klientowi informację o stanie rachunku. Jeżeli był zysk, to klient dostawał fakturę na kwotę w wysokości 20 proc. tego zysku. W określonym terminie miał ją przelać na rachunek JW Capital. W sądowych aktach sprawy, do których uzyskaliśmy dostęp, są rachunki wystawiane klientom.

Gdy chętnych zaczęło przybywać, pojawił się pomysł, by uruchomić tzw. kopiarkę. W największym uproszczeniu jest to mechanizm, który pozwala zawierać na rachunkach wielu osób dokładnie takie same transakcje, co na wskazanym rachunku głównym, do którego są one podczepione. Wielkość transakcji jest proporcjonalna do posiadanego kapitału.

W internecie można znaleźć wiele informacji na temat tych systemów. Tworzą się grupy społecznościowe, ludzie wymieniają się uwagami na temat poczynań swoich prowadzących. Można powiedzieć, że jest to oferta dla niedoświadczonego gracza, który podczepia się pod kogoś teoretycznie bardziej doświadczonego i kopiuje jego transakcje. Nie musi mieć nawet włączonego komputera, by śledzić poczynania swojego guru.

W polskim prawie ten temat nie jest jednoznacznie uregulowany, podobnie zresztą jak wiele zagadnień związanych z foreksem. Są jednak dość oczywiste argumenty przemawiające za tym, że mamy tu do czynienia z zarządzaniem cudzymi środkami, a więc czynnością objętą monopolem maklerskim. A taka działalność bez odpowiednich licencji jest w Polsce nielegalna - podkreśla w rozmowie z money.pl mecenas Patryk Przeździecki, prawnik specjalizujący się w sprawach związanych z rynkiem forex. - Pewne jest to, że posiadacz rachunku głównego pobiera opłaty od osób, które się do niego dołączają, zwykle w formie prowizji od wartości dokonanego obrotu bez względu na wynik finansowy transakcji.

Współpracowniczka Jacka W., która pracowała zarówno dla firm JW Capital, jak i później dla Andromedy: - W kwestii zarządzania środkami klientów Jacek był zawsze panem i władcą. Platforma transakcyjna i zasady jej działania przez długi czas były dla nas czymś mitycznym. Tylko on miał do nich dostęp. My mieliśmy przynosić klientów - mówi money.pl.


Karczowanie dżungli branży finansowej

Gdy JW Capital zostaje wpisana na czarną listę KNF (to lista, na którą nadzór wpisuje firmy i osoby podejrzewane o prowadzenie działalności maklerskiej lub bankowej bez zezwolenia - dziś jest na niej w sumie około 100 podmiotów) i rusza prokuratorskie śledztwo, w lubelskiej firmie wybucha panika. Współpracowniczka Jacka W.: - Szefowie kazali nam natychmiast dostarczyć wszystkie dokumenty z logo JW Capital do siedziby. Zostały spakowane i wysłane na adres na Wyspach Marshalla. Mieliśmy również polecenie, że jeżeli jakiekolwiek służbywpadną komuś z nas rano do domu, by nic nie mówić, tylko dzwonić prosto do wskazanego prawnika z Warszawy.

Dodaje, że przez cały czas działania firmy na pytania pracowników o legalność biznesu Jacek W. odpowiadał, że polskie prawo nie jest dostosowane do jego innowacyjnych pomysłów.

Jacek W. w rozmowie z money.pl: - Z perspektywy czasu wiem, że prowadzenie działalności w ten sposób było błędem. Gdy trafiliśmy na listę KNF, dążyłem do tego, by jak najszybciej uregulować kwestie prawne.

Podkreśla jednak: - Zakładając tę firmę, nie poszedłem do kowala, krawca czy szewca, tylko oparłem się na wiedzy radców prawnych, którzy doradzili mi taką formę prawną. Mówili, że w takiej sytuacji nie potrzebuję licencji na zarządzanie kapitałem. Tylko dlatego zdecydowałem się na założenie takiego podmiotu. Czuję się ofiarą tego, że zostałem wprowadzony w błąd - przekonuje.

W końcu Jacek W. decyduje się zamknąć działalność pod szyldem JW Capital.

W liście do klientów pisze: "Byliśmy pionierem, dlatego też karczując dżunglę branży finansowej i prawnej, napotkaliśmy wiele przeszkód ze strony owej dżungli. Wierzymy, że nasz trud nie poszedł na marne. Mamy nadzieję, że udało się nam zwiększyć świadomość społeczeństwa na temat szacunku do pieniądza, na temat możliwości inwestycyjnych. (...) Mam nadzieję, że udało nam się pokazać nowy standard biznesu. Udowodnić, że można zmienić podejście do pieniądza. Można zarabiać, nie narażając aktywów na zbytnie, niepotrzebne ryzyko".

Narodziny Andromedy

Jacek W. nie kończy z foreksem. Zamyka JW Capital, a ze wspólniczką rozkręca firmę pod nazwą Andromeda. Klienci są przenoszeni do nowego podmiotu, przychodzą nowi. Umowy mają już nieco inny kształt. Nie ma w nich mowy o zarządzaniu środkami. Jest za to doradztwo, pośrednictwo finansowe i edukacja finansowa.

Jest też wzmianka o tym, że "informacje udzielone przez Doradcę nie mogą być traktowane i postrzegane jako zapewnienie lub gwarancja osiągnięcia potencjalnych lub spodziewanych zysków. Klient oświadcza, iż każda decyzja inwestycyjna będzie wyłącznie jego decyzją oraz będzie ponosić jej konsekwencje" (pisownia oryginalna - przyp. red.).

Współpracowniczka Jacka W.: - Nie zmieniło to faktu, że Jacek ciągle był guru inwestycji, a jego transakcje były kopiowane na rachunkach klientów. Każda transakcja wychodziła spod jego palca. Organizowaliśmy spotkania, imprezy, by przyciągnąć nowych klientów z coraz większymi pieniędzmi.

Wylicza, że szczytowym okresie działalności Andromeda miała prawie trzystu klientów, wśród których ponad połowa lokowała na foreksie kwoty powyżej 200 tysięcy złotych. Nasi rozmówcy opowiadają, że klientami byli m.in. lekarze, ale też prawnicy, pracownicy banków, właściciele firm, informatycy. Pełen przekrój społeczny. Wszyscy, którzy uwierzyli, że na foreksie można się dorobić.

Inny współpracownik o zarobkach w firmie Jacka W. i Małgorzaty Ł.: - Prowizje kształtowały się bardzo różnie. Były miesiące, że było przeciętnie, ale były i takie, gdy pojedynczy doradca mógł dostać kilkanaście tysięcy złotych.

Jacek W. przekonuje, że o ile działalność JW Capital była błędem, o tyle Andromeda działała legalnie jako pośrednik usług finansowych. Do oferty wchodzą też m.in. kamienie szlachetne.

Szwajcarski wątek. Kto zarządzał pieniędzmi?

W Andromedzie liczba klientów i przynoszonych przez nich pieniędzy rośnie. Jacek W. ciągle szuka nowych możliwości rozwoju. W końcu wchodzi do foreksowej ekstraklasy. Pieniądze klientów trafiają na brytyjską platformę LMAX. Nie ma tam miejsca dla drobnych graczy. Wchodzą tylko grube ryby.

I pewnie miejsca dla Jacka W. by zabrakło, gdyby nie znajomość z wysoko postawionym pracownikiem firmy LMAX, który poleca mu kontakt do szwajcarskiego podmiotu SwissDirekt. To firma, która od dawna blisko współpracuje z LMAX. Można ją nazwać "brokerem wprowadzającym".

Wspomniany pracownik firmy LMAX odmówił money.pl rozmowy, zastrzegając anonimowość. Wskazał, że nie jest już związany z firmą.

Thomas Kuhn, szef SwissDirekt, w rozmowie z money.pl: - Wzięliśmy Jacka pod swój parasol. Dzięki temu mógł inwestować na forex, używając platformy LMAX - mówi Thomas Kuhn.

To zdanie jest niezwykle istotne dla zrozumienia dalszej części historii - tej, której KNF, prokuratura i sąd nawet nie dotknęły.

Andromeda już jako partner SwissDirekt rozprowadza wśród klientów produkt o nazwie "Skylight Investments". Jego ulotka przypomina kartę informacyjną funduszu inwestycyjnego.

"Minimalna wpłata: 50 tysięcy złotych, klasa aktywów: forex, spodziewany roczny wynik: 40 procent, maksymalne obsunięcia kapitału: 25 procent" - czytamy.

Na końcu informacja o ryzyku. I - co bardzo ważne - "podmiot zarządzający: SwissDirekt z siedzibą w Szwajcarii". Andromeda widnieje na ulotce jako "dystrybutor".

Sam Thomas Kuhn jest wyraźnie zaskoczony tym, że gdziekolwiek wymienia się go w kontekście zarządzania pieniędzmi Polaków. Przyznaje, że nigdy nie starał się pozwolenia, które by mu to umożliwiły.

- To było dość jasne, że SkyLight zarządzał środkami klientów, a Jacek był traderem. Z tego, co rozumiem, każdy chciał, żeby tak było, zarówno doradcy Andromedy, jak i sami klienci. Jako SwissDirekt nigdy nie rozmawialiśmy z klientami, nie proponowaliśmy im żadnych inwestycji, nie przedstawialiśmy żadnej propozycji handlowej. Nasza rola polegała na dostarczeniu możliwości do tego, by Jacek w ogóle mógł pojawić się na platformie foreksowej. Mam pełną świadomość tego, że nie możemy dawać nikomu licencji na zarządzanie środkami klientów w Polsce - mówi Thomas Kuhn w rozmowie z money.pl.

Jak podkreśla w rozmowie z money.pl mecenas Rafał Wojciechowski, dyrektor Działu Prawa Rynku Kapitałowego w kancelarii prawnej Sadkowski i Wspólnicy, firmy inwestycyjne, które działają na prawie szwajcarskim, mogą wykonywać działalność w Polsce jedynie po uzyskaniu zezwolenia KNF.

- SwissDirekt nie mógłby oficjalnie i formalnie nawet promować usług bez zgody organu nadzoru - podkreśla Rafał Wojciechowski. - Pan Jacek W. mógłby legalnie zarządzać środkami klientów jako pracownik SwissDirekt, na przykład zatrudniony w polskim oddziale lub pracownik innego polskiego nadzorowanego podmiotu, który korzystałby z odpowiedniej platformy lub współpracował ze SwissDirekt przy świadczeniu usług maklerskich - tłumaczy prawnik.

W opisywanej sprawie tak jednak nie było. Były klient Jacka W.: - Umowę podpisywałem z Andromedą, a Jacek był tam traderem. Fizycznie nie widziałem, kto wchodził na rynek. W trakcie regularnych rozmów z Jackiem - a dzwoniłem bezpośrednio do niego - miałem wrażenie, że to on jest bohaterem. Całość sytuacji brał na siebie i co więcej, zapewniał, że wie, co robi.

Jacek W. w rozmowie z money.pl początkowo przekonuje, że to SwissDirekt był domem maklerskim. - Za sposób zarządzania aktywami, ponoszone ryzyko ponosił odpowiedzialność dom maklerski - mówi nam.

Unika jednak jednoznacznej odpowiedzi na wprost postawione pytania m.in. o to, na co konkretnie umówił się ze SwissDirekt, jak były dokładnie sprecyzowane warunki umowy i wreszcie czy sam czuje się poszkodowany. Do momentu publikacji tego artykułu nie dostaliśmy odpowiedzi na postawione w e-mailu pytania.

Mecenas Patryk Przeździecki o Jacku W.: - Moim zdaniem nie miał on prawa zarządzać aktywami polskich klientów poprzez SwissDirekt, będącą członkiem PolyReg (szwajcarskiej organizacji samoregulującej - red.). SwissDirect nie posiada licencji na zarządzanie aktywami w żadnym kraju Unii Europejskiej. Tymczasem wiemy, że zarządzanie kapitałem miało miejsce na terenie Polski przy wykorzystaniu infrastruktury znajdującej się na terenie Wielkiej Brytanii - podkreśla prawnik.

Jak doszło do tego, że klienci Jacka W. stracili miliony złotych? O tym na następnej stronie


Do samego końca wierzył, że się odbije?

Wreszcie przychodzi wielkie tąpnięcie. Jest początek listopada 2014 roku. Na skrzynki mailowe klientów Andromedy trafia "komunikat nadzwyczajny": "Szanowni Państwo, z przykrością musimy poinformować, iż wczoraj, doszło do zamknięcia pozycji na Państwa rachunkach, ze stratą ok. 90%. kapitału".

Dalej w mailu czytamy, że taka sytuacja nastąpiła "wskutek działań spekulacyjnych na rynku, w kontekście aktualnych wydarzeń politycznych. Polityka osłabienia gospodarki Rosji poprzez kraje Ameryki i Europy nie dała szansy na odwrócenie trendu". Pada propozycja, że klienci mogą zdecydować się na przepięcie do innego systemu handlowego, gdzie taka sytuacja nie będzie miała miejsca, a straty będą odrabiane.

Na to jest już jednak za późno. Skrzynka mailowa Andromedy pęka od wiadomości przesyłanych przez klientów, u doradców rozdzwaniają się telefony.

"Przez dwa lata było pięknie, dlatego być może obdarzyliśmy Państwa zaufaniem, można powiedzieć, że bezgranicznym. Myślę, że żaden z klientów w najczarniejszych snach nie pomyślał, że zamiast zyskać, straci prawie wszystko. Proszę mi teraz odpowiedzieć na pytanie, jak mam dalej żyć?" - pisze jeden z klientów.

Według uzyskanych przez money.pl informacji straty na rachunkach klientów pogłębiały się przez kilka miesięcy. Jacek W. otwierał pozycje na parach walutowych dolara do franka szwajcarskiego, ale ich nie zamykał, gdy przynosiły straty. W efekcie sięgnęły one 90 proc.

Wtedy to właśnie SwissDirekt włączył się do gry i zamknął jedną trzecią otwartych pozycji.

Współpracowniczka Jacka W.: - Mam wrażenie, że Jacek był totalnie zaskoczony tą sytuacją, przerażony. Nikt nie rozumiał, dlaczego najpierw przez kilka miesięcy grał tak fatalnie, a potem wszystko się wywaliło. Być może po prostu sumy, którymi operował, go przerosły - zastanawia się.

Dodatkowo, jak ustaliliśmy, pomiędzy Jackiem W., a jego partnerami biznesowymi doszło do ostrej awantury o zamknięcie pozycji klientów. W jednym z e-maili Jacek W. używa słowa "złodziejstwo".

Thomas Kuhn w rozmowie z money.pl: - Wielokrotnie informowałem go, że jeżeli nie zredukuje stratnych pozycji, to będziemy zmuszeni do takiego kroku, bo zażąda tego od nas LMAX. Nie reagował. Zapewniam pana, że po kilku kolejnych dniach te mocno zlewarowane pozycje spowodowałyby stratę wszystkich środków, sprawiając o wiele większy problem nie tylko mojej firmie, ale wszystkim klientom.

Firma LMAX do momentu publikacji tego artykułu nie odpowiedziała money.pl na przesłane pytania i prośbę o kontakt.

Stanowisko Jacka W. poznaliśmy dzięki e-mailowi, który w okresie największej paniki rozesłał do swoich pracowników: "Uzyskaliśmy wolną rękę i całkowitą autonomię w podejmowaniu decyzji inwestycyjnych. (...). Rano zabezpieczenie miało być dla nas na niezmienionym poziomie (...), za kilka godzin już mieli nas w d... i zmienili poziom. (...). To były kluczowe decyzje dla nas".

Według ustaleń money.pl uzyskanych z kilku źródeł powiązanych ze sprawą, straty poniesione przez klientów można szacować od kilkunastu do nawet 20 milionów złotych.

"Nie posiadam żadnego majątku"

Czerwiec 2015 roku. Prokuratura stawia szefom Andromedy zarzut prowadzenia nielegalnej działalności maklerskiej. Zgromadzony w 19 tomach materiał dowodowy w ogóle nie porusza jednak kwestii związanych z ostatnimi miesiącami Andromedy, poprzedzającymi gigantyczne straty klientów. Jest oparty na sprawie firmy JW Capital.

W uzasadnieniu o postawieniu zarzutów czytamy: "Zgromadzony materiał wskazuje, iż podejrzani dysponowali formalną zgodą posiadaczy rachunków na swobodne podejmowanie decyzji inwestycyjnych. Oznacza to, że niezależnie od formalnego tytułu zawieranych umów z inwestorami, były to umowy o zarządzanie portfelem".

Jak wynika z akt sprawy, Jacek W. oraz Małgorzata Ł. sami zaproponowali poddanie się karze grzywny: Jacek W. - 80 tysięcy, a Małgorzata Ł. - 40 tysięcy złotych. Sąd przystał na tę propozycję, ale potem - również na wniosek skazanych - zamienił kary finansowe na prace społeczne.

Jacek W. w piśmie do lubelskiego sądu: "Na dzień składania niniejszego wniosku nie posiadam żadnego majątku ani źródła przychodów, z których mógłbym uiścić zasądzoną karę grzywny. Ewentualne prowadzone postępowanie egzekucyjne okazałoby się bezskuteczne, ponieważ nie posiadam żadnych nieruchomości, wartościowych ruchomości, środków pieniężnych, oszczędności".

Jacek W. ma poświęcać na nie 40 godzin w miesiącu przez dziesięć miesięcy. Daje to stawkę w wysokości 200 złotych za godzinę prac społecznych. Co robi? - Zajmuję się ogrodem, przenoszę rzeczy, maluję, wykonuję prace fizyczne w ośrodku dla osób w podeszłym wieku. Taka praca daje inne spojrzenie na świat. Nabieram dystansu do życia. Ale też pokory. Każdy ma w sobie element młodego wilka, chciwości. Ja już mam to za sobą, jestem innym człowiekiem - mówi Jacek W.

W serwisie ogłoszeniowym Olx.pl znajdujemy ogłoszenie pana Jacka. Oferta - luksusowym porsche zawiezie nowożeńców do ślubu, a maturzystów na studniówki. Zapytany o tę sprawę mówi, że auto jest w leasingu.

I nadal działa pod starym szyldem - ze wspólniczką rozkręca w Lublinie klub biznesu Andromeda. Jak mówi, celem przedsięwzięcia jest m.in. edukowanie młodych ludzi. Na YouTube można znaleźć film z otwarcia klubu: pojawiają się w nim lokalni politycy, biznesmeni, a także młodzież stawiająca pierwsze kroki w biznesie. Jedno z oferowanych jeszcze niedawno przez Jacka W. i Małgorzatę Ł. szkoleń miało tytuł: „Od zera do rentiera".

Tym rentierem mógłby zostać i Jacek W., gdyby jego pozycje na foreksie nie zostały zamknięte przed "czarnym czwartkiem" z połowy stycznia 2015 r. Decyzja Banku Szwajcarii o uwolnieniu kursu franka szwajcarskiego (w Polsce helwecka waluta była nawet po 5 zł) wielu kredytobiorców i foreksowych graczy bardzo mocno uderzyła po kieszeniach. Ale Jackowi W. i jego klientom przyniosłaby ogromne zyski. Gdyby tylko pozycje z powodu gigantycznych strat wcześniej nie zostały zamknięte.

Zapytany o to Thomas Kuhn kwituje: - Jacek po prostu miał pecha. Być może, gdyby rynek nie poszedł wcześniej zbyt mocno przeciw niemu, to kilka miesięcy później klienci mówiliby o nim "bohater". Takie po prostu są realia tego biznesu.



poniedziałek, 2 maja 2016

Piękna kamienica niszczeje w centrum Katowic

Piękna kamienica niszczeje w centrum Katowic

Michalina Bednarek
 
01.05.2016 18:45
A A A
Zniszczona kamienica przy ul. Słowackiego w Katowicach

Zniszczona kamienica przy ul. Słowackiego w Katowicach (DAWID CHALIMOIUK)

Kamienica tuż przy Galerii Katowickiej od kilku lat stoi pusta. Niszczeje, ostatnio obsmarowano ją sprayem. Właściciel budynku nie ma pieniędzy na remont. Czeka, aż zakończy się postępowania sądowe pomiędzy nim, a Galerią Katowicką.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Piękna, ale zniszczona kamienica przy ul. Słowackiego 24 w Katowicach od kilku lat stoi pusta. Właściciel się nią nie zajmuje, bo toczy spór sądowy z Galerią Katowicką. - Czekamy na ekspertyzy biegłych. To bardzo długotrwałe i skomplikowane działania - wyjaśnia sędzia Krzysztof Zawała, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego. 

Kamienica jeszcze w 2011 roku została wyłączona z użytkowania i nie przynosi właścicielowi dochodów. - Brakuje pieniędzy na bieżące naprawy, a straty, jakie poniósł budynek w trakcie budowy Galerii Katowickiej, wycenione zostały na około 4 mln. zł - mówi Paweł Siwiński, właściciel kamienicy. Czeka na zakończenie postępowania sądowego i liczy na odszkodowanie, które będzie mógł przeznaczyć na naprawę budynku. 

Nie wiadomo jednak, czy remont będzie możliwy. 

Właściciel: Liczę na pomoc Katowic

- Ściany zszyte są stalowymi ankrami, co pozwala na względne utrzymanie geometrii budynku, ale nie na jego eksploatację. Nie wiadomo, w jakim tak naprawdę stanie są fundamenty - dodaje Siwiński. - W procesie ratowania kamienicy będziemy liczyć na każdą możliwą pomoc, łącznie z samym Urzędem Miasta Katowice, organami nadzoru budowlanego, czy konserwatorem zabytków - dodaje właściciel. Będzie to jednak możliwe dopiero po rozstrzygnięciu sprawy w sądzie. 

Przedstawiciele galerii handlowej czekają na decyzję sądu. - Sprawa nadal toczy się w pierwszej instancji. Zakończono przesłuchiwanie świadków oraz powołano biegłego. Akta nadal znajdują się u biegłego, który przygotowuje ekspertyzę - mówi Dawid Prymas z biura prasowego Galerii Katowickiej


Cały tekst: http://katowice.wyborcza.pl/katowice/1,35063,20006529,piekna-kamienica-niszczeje-w-centrum-katowic.html#ixzz47UCK9uv5

sobota, 30 kwietnia 2016

10 chorwackich wysp, które musisz odwiedzić




Ania Kowalska
 
31.03.2016 10:48
Chorwacja to nie tylko prawie 2 tys. km wspaniałego wybrzeża, ale też – o czym nie każdy wie – ponad 1200 wysp i wysepek. Część z nich to ledwie wystające z wody skały, ale niektóre tworzą osobne mikroświaty. Pośród 66 zamieszkałych wysp Chorwacji łatwo znaleźć swój wakacyjny raj. Oto 10 adresów, pod którymi na pewno warto się rozejrzeć.

1. Wyspa Brac – najlepsza do uprawiania sportów wodnych

Brac to największa wyspa dalmatyńska, położona zaledwie kilka kilometrów na południe od Splitu. Jej znakiem rozpoznawczym jest Złoty Róg (Zlatni Rad), chyba najczęściej fotografowana plaża Chorwacji (uchodzi za jedną z najpiękniejszych na świecie). Złoty Róg to idealne miejsce do uprawiania windsurfingu, ale nie tylko – można tu spróbować morskich kajaków czy nurkowania, a także kilku innych wodnych sportów, zyskujących w ostatnim czasie popularności (np. wakeboardingu). Złoty Róg ma kształt mocno wysuniętego w morze żwirowego cypla, który pod wpływem wiatru stale zmienia swój kształt. Sama wyspa jest górzysta i surowa na południu, życie koncentruje się w jej północnej części. W miejscowości Bol (to w niej znajduje się słynna plaża) można bez trudu znaleźć nocleg i restauracje z menu w kilku językach.

2. Wyspa Lopud – najlepsza na jednodniowy wypad z kontynentu

Nie każdy ma ochotę na wakacje na wyspie i rezygnację z atrakcji Chorwacji kontynentalnej, ale mimo wszystko warto zobaczyć, z czym to się je. Najlepsza na jednodniowy, niezobowiązujący wypad, a także złapanie oddechu, będzie wyspa Lopud. Jest malutka i nie ma na niej ruchu samochodowego, idealna na ucieczkę od zatłoczonego w sezonie Dubrownika (skąd promem dotrzecie w 50 minut lub motorówką w pół godziny). Celem odwiedzających Lopud jest piaszczysta plaża Sunj, do której dochodzi się przez gęsty, obłędnie pachnący las. Wędrówka zajmuje tylko 15 minut. Kto zdecyduje, że nie ma ochoty na powrót do głośnego miasta, może na miejscu szukać wolnego pokoju.

Wyspa LopudRAN DEMBO (istock)

3. Wyspa Palagruža – najlepsza dla samotników

Ekstremalna izolacja – o to w dzisiejszych czasach niełatwo. Ale nieco dzika Palagruza to dobry kierunek dla tych, którzy stracili już nadzieję na wakacyjny spokój. Palagruza leży w połowie drogi między Chorwacją a Włochami, więc żeby tu dotrzeć, trzeba się trochę bardziej wysilić. Na Palagruzie nie ma żadnych budynków mieszkalnych. Jest tylko stara latarnia morska, w której można wynająć dwupokojowe mieszkanie (100 euro za dzień na dwie osoby, a pobyt musi trwać minimum tydzień, ale to niewiele za totalną samotność). Jedzenie lepiej zabrać ze sobą, ale na świeże ryby od latarnika można liczyć każdego dnia (a czego chcieć więcej na wakacjach?). Od latarni dwa zygzakowate chodniki prowadzą do plaż z drobnymi kamyczkami – jedna nazywa się Stara Vlaka, druga – Veli Zal. Woda jest tu płytka, zatem idealna dla małych dzieci.

PalagružaPalagruža, fot. Adam Sporka (wikimedia.org), licencja: CC Attribution 2.0 Generic

4. Wyspa Mljet – dla nieskażonej przyrody

Ma tylko 37 km długości i zaledwie 3 km szerokości, ale to raj. Blisko trzy czwarte powierzchni Mljet zajmują gęste, sosnowe lasy. Krajobraz jest głównie wyżynny. Połączone ze sobą morskie jeziora – Wielkie i Małe – szmaragdowozielone. Cała zachodnia część wyspy to park narodowy, który większość odwiedzających opisuje krótko: „miejsce o niespotykanym pięknie". Wzdłuż dzikiej linii brzegowej ciągną się jaskinie, urwiska, skały i mniejsze wyspy (Mljet należy do największych wysp Chorwacji). Woda jest krystaliczna (słynny oceanograf Jacques Cousteau oznajmił, że woda morska wokół Mljet należy do najczystszych na świecie). Mljet ma nie tylko fantastyczną florę i faunę, ale też bardzo interesującą historię i liczne po niej pozostałości. Można się tu łatwo dostać z Dubrownika, Peljesacu lub innych portów (regularnie kursują promy i wodoloty), a dalej do parku dojechać autobusem.

Wyspa Mljetfot. istock

5. Wyspa Vis – najlepsza dla lokalnego wina i jedzenia

Tak, jak Brac leży najbliżej Dalmacji, tak Vis znajduje się od niej najdalej. Może dzięki temu to wymarzone miejsce dla wielbicieli spokoju i wypoczynku. Vis słynie ze swojej dziewiczej przyrody i krasowych jaskiń (koniecznie trzeba odwiedzić Modrą, Medvidinę i Zeleną, gdzie znajdziecie nie tylko piękne widoki, ale też kojący chłód), ale też wyśmienitego wina i jedzenia. Wino na Vis produkowano już w II w p.n.e. (wspomina o nim z uznaniem grecki kronikarz Agatarhid), więc dziś można powiedzieć, że Chorwaci z Vis osiągnęli w tej dziedzinie perfekcję. Warto spróbować win organicznych – białej Vugavy i czerwonego Mali Plavaca (większość winiarni na Vis organizuje niedrogie degustacje). A jak wino, to też jedzenie. Na Vis po prostu trzeba jeść owoce morza, są tu najlepsze, najświeższe i w przystępnych cenach (niektóre tawery organizuje rejsy wędkarskie połączone z lekcjami gotowania, takiej atrakcji szukajcie np. w Mola Trovna). Na deser szot czegoś mocniejszego – tutejszym alkoholem jest rogacica, mocna wódka destylowana z owoców drzewa chlebowego. Na Vis poza winoroślą rosną drzewa cytrusowe i palmy, i nigdy nie brakuje słońca.

Vis, ChorwacjaVis, Chorwacja (fot. NNEIRDA, istock)

6. Wyspa Kornati – najlepsza, by odpoczywać w ekologiczny sposób

Kornati to nie jedna wyspa, lecz archipelag, złożony z aż 89 wysp, wysepek i raf, które mają status parku narodowego. Jest trochę nie z tej ziemi. Nie ma tu słodkiej, a wyłącznie słona woda. W przeszłości na Kornati mieli swoje kamienne domki rybacy i pasterze z wyspy Murter (którzy tu przybywali na wiosenny wypas). Dziś wiele tych niemal antycznych, bardzo prostych domków jest dostępnych do wynajęcia. Jeśli więc marzą Wam się wakacje w prawdziwym kamiennym domku bez fanaberii, z wodą ze studni, prysznicem i grillem na świeżym powietrzu, i w otoczeniu fenomenalnej przyrody – nie możecie lepiej trafić (koszty zaczynają się od ok. 80 euro za dobę). Kornati to jeden z najpiękniejszych archipelagów na całym Morzu Środziemnym, a mimo to wciąż przybywa tu stosunkowo niewielu turystów, a turystyka jest zrównoważona.

Kornati, ChorwacjaKornati, Chorwacja (fot. istock)

7. Wyspa Pag – najlepsza dla imprezowiczów

Jeśli kochacie imprezy na plaży, bez wahania ruszajcie na wyspę Pag. Na plaży Zrce przy miejscowości Novalja bary i kluby mają 24-godzinne licencje – za dnia można plażować i popijać w koktajle, a po zachodzie słońca muzyka podkręcana jest głośniej i parkiety szybko stają się pełne. Zrce przyciąga młodzież, a za jej sprawą Pag nazywana jest chorwacką Ibizą.

Ale to nie wszystkie jej atuty. Pag słynie też z sera – nazywa się Paski i produkowany jest z owczego mleka, słony i twardy. Będąc na Pag, nie można go nie spróbować. Pag ma też liczne piaszczyste plaże, gaje oliwne, kilometry kamiennych murków, a w powietrzu unosi się zapach szałwii. Jako pamiątkę z wakacji warto przywieźć sobie tradycyjnie odparowywaną morską sól lub koronki.

Pag, ChorwacjaPag, Chorwacja (fot. STEFANO EMBER, istock)

8. Wyspa Murter – najlepsza, by nauczyć się żeglowania

Murter niemalże dotyka kontynentu – jest z nim połączona 12-metrowym zwodzonym mostem. To jedna z ulubionych wysp wśród żeglarzy, których kusi bliskość Parku Narodowego Kornati (jednego z najpiękniejszych w Chorwacji) i rozproszonych małych wysepek. Ale nie trzeba być wilkiem morskim, żeby ruszyć na Murter. Każdego lata Adriatic Nautical Academy (ANA) uruchamia szkołę żeglugi w Jezera. Kursy są prowadzone po angielsku i na różnych poziomach jachtowego zaawansowania. Tygodniowy kurs kosztuje ok. 500 euro (zakwaterowanie na terenie szkoły lub na barce). Jeśli nie chcecie się uczyć żeglować, nadal możecie ruszyć na zorganizowany rejs po labiryncie Kornati albo popływać z rurką na tutejszych rafach. Murter to też wymarzone miejsce na piesze wycieczki. Wielbiciele historii mają z kolei do zwiedzenia ruiny rzymskich budowli (np. pozostałość starożytnej wioski Colentum).

Miasteczko Jezera na wyspie Murter w ChorwacjiMiasteczko Jezera na wyspie Murter w Chorwacji (fot. istock)

9. Wyspa Hvar – dla lawendy

Hvar należy do południowo-wschodniej części Dalmacji i najłatwiej dostać się tu ze Splitu. Stolica wyspy nazywa się tak samo – Hvar – i jest warta zwiedzenia, z uwagi na czarującą starówkę. Ale tym, co w pierwszej kolejności przyciąga na Hvar turystów, jest porastająca ją lawenda (Hvar nazywana jest „lawendową wyspą"). Lawenda to jedno z głównych źródeł dochodu wyspy, pola wyglądają pięknie i trudno odmówić sobie lawendowej pamiątki (miesza się z nią nawet sól). Co ciekawe, Hvar uchodzi też z jedną z najbezpieczniejszych wysp na świecie (przestępstwa są bardzo rzadkie), warto natomiast uważać na jej krętych, górskich drogach. Hvar jest wyspą bardzo różnorodną pod względem krajobrazu i turystycznej oferty, każdy znajdzie tu idealny wariant wakacji dla siebie.

Hvar, ChorwacjaHvar, Chorwacja (fot. istock)

10. Wyspa Rab – najlepsza dla plażowiczów (a zwłaszcza nudystów)

Nie ma co przebierać w słowach – Rab to mekka nudystów. Oficjalnie zaczął się tu w 1936 roku, kiedy król Edward VIII i Pani Simpson otrzymali od lokalnych notabli pozwolenie na pływanie nago przy plaży Kandarola. Ta historia brzmi nieprawdopodobnie, ale jest prawdziwa. Od tego czasu nudyzm na Rab kwitnie, bo też warunki są idealne - ogromny wybór plaż (od kamienistych na zachodzie, przez żwirowe na wschodzie, po piaszczyste na północy), pełne cichych zatoczek i często ukryte w sosnowym lesie. Słynne plaże nudystów to Ciganka, Stolac i Sahara położone w pobliżu Loparu. Ale Rab to nie tylko plaże. Warto odwiedzić miejscowość o tej samej nazwie, co wyspa – średniowieczne kamienne budynki zgrupowane na ufortyfikowanym półwyspie, obrzeżone czterema eleganckimi dzwonnicami, mają ogromny urok. Czasem turyści z Polski narzekają, że plaże w Chorwacji są co prawda piękne, ale trudno znaleźć piaszczyste. Na Rab nie będziecie mieli z tym problemu.

Rab, ChorwacjaRab, Chorwacja (fot. istock)

Zielona wyspa należąca do Dalmacji również wymieniana jest jako jedna z dziesięciu najpiękniejszych wysp na świecie. W przeważającej części jest nienaruszonym rajem natury o bogatej faunie i florze. Niemal cała tonie w lasach. Jedną trzecią powierzchni wyspy zajmuje Nacional Park Mljet - najważniejszy obszar chroniony na południu Dalmacji. Znajduje się tu bujna i różnorodna roślinność śródziemnomorska, a także dwie głębokiezatoki, które ze względu na niezwykle wąskie cieśniny łączące je z morzem, nazwane są jeziorami. Są to jeziora Veliko i Malo. W lecie temperatura wody jest w nich o wiele wyższa niż po drugiej stronie wyspy, której wybrzeże jest skaliste, z licznymi jaskiniami i klifami. Niemal cały obszar Parku Narodowego Mljet pokrywa gęsty las iglasty, w którym dzięki działaniom w zakresie ochrony przyrody, zachowało się wiele bardzo starych drzew. Turyści mogą spacerować w ich cieniu specjalnie wytyczonymi ścieżkami lub jeździć na rowerach wzdłuż brzegów jeziora. Wyspa, mimo rosnącej popularności wciąż robi wrażenie bezludnej - turystów jest tu znacznie mniej niż na pobliskiej Koreuli. Wyspa Mljet to doskonały cel dla miłośników wypoczynku na łonie natury. Jest oazą spokoju. Ci, którzy poszukują ciszy i pięknych krajobrazów nie będą chcieli jej opuścić.