Łukasz Widuliński /21.07.2009 19:55
![]() |
Aleksandra Dawidowicz i Maja Włoszczowska na podium MP (fot. Onet.pl) |
Trener Andrzej Piątek mówi o niej "kolarz kompletny" i wróży jej świetlaną przyszłość. Do srebrnego medalu olimpijskiego dołożyła ostatnio złoty - z mistrzostw Europy. Przed nią kolejne wyzwania - wrześniowe mistrzostwa świata oraz igrzyska w Londynie. Maja Włoszczowska ma wszystko, by przez lata dominować w światowym kolarstwie i stać się megagwiazdą polskiego sportu.
O mistrzostwach Europy w holenderskim Zoetermeer powiedziała już wszystko. Gościła w większości stacji telewizyjnych. Z nami, pomimo natłoku zajęć, zgodziła się porozmawiać w przeddzień wyścigu o mistrzostwo Polski. W spotkaniu wzięły udział także młodzieżowa mistrzyni Europy Aleksandra Dawidowicz oraz czołowa zawodniczka Starego Kontynentu, Magdalena Sadłecka.
- Obowiązków ostatnio nie brakowało - przyznaje Maja Włoszczowska. - W trakcie sezonu rzadko zdarza się, że przez tydzień jesteśmy w Polsce. Korzystając z naszej obecności, różni ludzie chcą załatwiać swoje interesy, natomiast kolarz musi przede wszystkim trenować i odpoczywać. Następny wyścig, Puchar Świata, mamy w Kanadzie, co z kolei wiąże się z koniecznością wyjazdu po wizy i tym sposobem w tygodniu, który miał teoretycznie być spokojny, nagromadziło się tyle spraw, że od kilku dni nie mamy ani chwili wolnego.
Po powrocie z Holandii udzieliła pani wielu wywiadów. Jakie pytanie powtarzało się najczęściej?
M.W.: Zdecydowanie, jak przebiegał wyścig - jak to się stało, że dojechałam do mety jako pierwsza. I czy w ten sposób zrewanżowałam się rywalkom za igrzyska olimpijskie.
Pojawiały się także zaskakujące pytania...
M.W.: Ludzie chcą usłyszeć różne rzeczy. Pytano mnie na przykład, czy zdarzyło mi się wsiąść na rower po spożyciu alkoholu. Owszem, słyszałam o sportowcach, którzy mają na koncie takie wybryki, ale przecież sportowcy to też ludzie. Lepiej jednak na rower nie wsiadać albo przynajmniej robić to wtedy, gdy nie widać, że się wcześniej piło (śmiech).
Złoty medal mistrzostw Europy oznacza dla pani jeszcze większą presję ze strony kibiców. Od najlepszej zawodniczki na Starym Kontynencie będzie się oczekiwać tylko zwycięstw. Każda inna lokata może być odbierana jako porażka...
M.W.: Tak naprawdę presja pojawiła się już po Pekinie. Sugerowano, że początek sezonu poolimpijskiego miałam kiepski, chociaż w rzeczywistości przydarzyły się tylko dwie małe wpadki - w Pucharach Świata, które ukończyłam w drugiej dziesiątce. Pozostałe wyniki były bardzo dobre: Puchary Świata, silnie obsadzony wyścig w RPA, Grand Prix. Nie zeszłam poniżej pewnego poziomu, a szczyt formy szykowałam na mistrzostwa Europy i wrześniowe mistrzostwa świata.
- Obowiązków ostatnio nie brakowało - przyznaje Maja Włoszczowska. - W trakcie sezonu rzadko zdarza się, że przez tydzień jesteśmy w Polsce. Korzystając z naszej obecności, różni ludzie chcą załatwiać swoje interesy, natomiast kolarz musi przede wszystkim trenować i odpoczywać. Następny wyścig, Puchar Świata, mamy w Kanadzie, co z kolei wiąże się z koniecznością wyjazdu po wizy i tym sposobem w tygodniu, który miał teoretycznie być spokojny, nagromadziło się tyle spraw, że od kilku dni nie mamy ani chwili wolnego.
Po powrocie z Holandii udzieliła pani wielu wywiadów. Jakie pytanie powtarzało się najczęściej?
M.W.: Zdecydowanie, jak przebiegał wyścig - jak to się stało, że dojechałam do mety jako pierwsza. I czy w ten sposób zrewanżowałam się rywalkom za igrzyska olimpijskie.

M.W.: Ludzie chcą usłyszeć różne rzeczy. Pytano mnie na przykład, czy zdarzyło mi się wsiąść na rower po spożyciu alkoholu. Owszem, słyszałam o sportowcach, którzy mają na koncie takie wybryki, ale przecież sportowcy to też ludzie. Lepiej jednak na rower nie wsiadać albo przynajmniej robić to wtedy, gdy nie widać, że się wcześniej piło (śmiech).
Złoty medal mistrzostw Europy oznacza dla pani jeszcze większą presję ze strony kibiców. Od najlepszej zawodniczki na Starym Kontynencie będzie się oczekiwać tylko zwycięstw. Każda inna lokata może być odbierana jako porażka...
M.W.: Tak naprawdę presja pojawiła się już po Pekinie. Sugerowano, że początek sezonu poolimpijskiego miałam kiepski, chociaż w rzeczywistości przydarzyły się tylko dwie małe wpadki - w Pucharach Świata, które ukończyłam w drugiej dziesiątce. Pozostałe wyniki były bardzo dobre: Puchary Świata, silnie obsadzony wyścig w RPA, Grand Prix. Nie zeszłam poniżej pewnego poziomu, a szczyt formy szykowałam na mistrzostwa Europy i wrześniowe mistrzostwa świata.
|
Po raz ostatni aktualna mistrzyni Europy wywalczyła tęczową koszulkę mistrzyni świata w 2005 roku. Był to ostatni rok dominacji Norweżki Gunn Rity Dahle, najbardziej utytułowanej zawodniczki początku XXI wieku. Czy we wrześniu po złoty medal mistrzostw świata sięgnie Maja Włoszczowska i tym samym zapoczątkuje nową erę w kolarstwie górskim?
M.W.: Konkurencja jest silna. Owszem, są w stawce zawodniczki, które zbliżają się do końca kariery, ale nie brakuje również młodych. Po ubiegłorocznym zwycięstwie w Pucharze Świata w Schladming zamarzyłam o tym, by zostać numerem jeden na dłużej. Wiem, że jest to niesamowicie trudne - trzeba przez 24 godziny na dobę, 365 dni w roku być skoncentrowanym na tym celu i tak naprawdę nie ma kiedy odpoczywać. Ale na pewno zdobycie dwóch tytułów mistrzowskich w jednym roku jest możliwe i kto wie, może to będzie mój cel... Przypięto mi łatkę "srebrnej Mai" i jeśli mówimy o "srebrze" w kontekście wicemistrzostwa olimpijskiego - chętnie wezmę medal w tym kolorze w Londynie. Natomiast faktem jest, że do tej pory Polska nie miała w dorobku złotego medalu w imprezie mistrzowskiej w kategorii elity i może moje zwycięstwo w Zoetermeer będzie przełomowe.
Do wydarzenia bez precedensu może natomiast dojść, jeśli rywalizację w kategorii młodzieżowej podczas mistrzostw świata w Australii wygra Aleksandra Dawidowicz, aktualna mistrzyni Europy do lat 23.
Aleksandra Dawidowicz: Nie ukrywam, że moim marzeniem jest zdobycie mistrzostwa świata. Niekoniecznie w kategorii młodzieżowej, ale na pewno na zakończenie startów w U-23 będzie to teoretycznie najłatwiejsze. Po wyraźnym zwycięstwie w Holandii na pewno będę wymieniana jako główna faworytka, ale łatwo nie będzie. Tym niemniej, głęboko wierzę w złoty medal i tęczową koszulkę. Wspaniale byłoby jeździć już do końca kariery z "paskami" na koszulce (przywilej taki przysługuje mistrzom świata - red.).
Według trenera Andrzeja Piątka to, co pokazała pani na mistrzostwach Europy młodzieżowców, wystarczyłoby na podium wśród seniorek. Czy jest pani już gotowa do rywalizacji z najlepszymi zawodniczkami świata?
A.D.: Pokażą to najbliższe zawody. Na pewno chciałabym jak najszybciej dołączyć do światowej czołówki i pozostać w niej na dłużej. Kilka okazji do zmierzenia się z najlepszymi będę miała jeszcze w tym roku.
Po srebrnym medalu olimpijskim, a ostatnio po zwycięstwie w mistrzostwach Europy na forach pojawiły się głosy fanów chcących w nietypowy sposób wyrazić uznanie dla Mai Włoszczowskiej. Jeśli deklaracje zostaną zrealizowane, a pani będzie odnosić kolejne sukcesy - najpopularniejszym żeńskim imieniem będzie Maja...
M.W.: Rzadko zaglądam na fora internetowe. Oprócz bardzo miłych i pochlebnych opinii zdarzają się nieprzyjemne i niesprawiedliwe. Jeśli jesteśmy już przy niecodziennych zachowaniach kibiców, jakiś czas temu otrzymałam propozycję zostania matką chrzestną dziewczynki - Mai. To bardzo wzruszające, ale jako zupełnie obca osoba nie mogłam wziąć na siebie takiego obowiązku.
Przynajmniej dziesięć miesięcy w roku spędzają panie poza domem. Zgrupowania, treningi, starty - cały czas pod okiem Andrzeja Piątka. Jakie relacje panują na linii trener - zawodniczki?
M.W.: Ostatnio to określenie jest nadużywane, ale w przypadku naszej drużyny możemy mówić jak o rodzinie. Nawet do chłopaków z obsługi zwracamy się per "siostry" (śmiech).
A.D.: Zdecydowanie, CCC Polkowice to nasza druga rodzina, a trener jest super!
Magdalena Sadłecka: Przerwa pomiędzy sezonami trwa jakieś półtora miesiąca. W tym czasie spotykamy się rzadko, ale tak naprawdę - nie mamy na to czasu.
A.D.: Na pewno są chwile, kiedy za sobą tęsknimy, ale mamy świadomość, że kiedy się spotkamy - znów będziemy ze sobą prawie cały rok bez przerwy, od rana do wieczora.
M.W.: Jeśli chodzi o trenera - wszystkie moje sukcesy, wszystko to, co osiągnęłam w kolarstwie, zawdzięczam jemu. Trenerzy nie dostają medali, statuetek, a Andrzej Piątek na pewno na nie zasługuje. Stąd pomysł, by dzielić się z nim swoimi trofeami (Maja Włoszczowska przekazała trenerowi Piątkowi swoją statuetkę za 6. miejsce w plebiscycie "Przeglądu Sportowego" - red.). Na nasze sukcesy ciężko pracuje cały sztab: trener, "Grzesio" (Grzegorz Dziadowiec, asystent - red.), "Mario" (Mariusz Rajzer, masażysta), "Hubi" (Hubert Grzebinoga, mechanik), a wszystkie laury zbieramy my. A o trenerze Piątku mogę powiedzieć, że jest moim przyjacielem.
Pani słabością jest czekolada z orzechami. Czy w trakcie sezonu może sobie pani pozwolić na takie "rarytasy"?
M.W.: Bardzo rzadko, niestety. Chociaż czasem, przed wyścigiem... No dobrze, muszę się przyznać, że zdarza nam się wyskoczyć na "ucztę" (deser McFlurry - red.).
"Jeśli chodzi o życie prywatne - mam dwóch chłopaków - 'górala' i rower szosowy" - powiedziała pani w jednym z wywiadów...
M.W.: To takie wymigiwanie się od prawdziwej odpowiedzi. Taka się spodobała dziennikarce, więc się udało (śmiech).
A.D.: Tak naprawdę na wszystko jest czas i jeśli spotka się właściwą osobę, kariera sportowa nie stanowi przeszkody.
M.W.: Tryb życia, jaki prowadzimy, sprawia, że mamy ograniczone możliwości, żeby poznawać ludzi. Jeśli już uda się poznać tę "drugą połowę" - czas się znajdzie. Zawsze przecież można jeździć razem na zgrupowania - tak mi się przynajmniej wydaje.
Ulubionym filmem Mai Włoszczowskiej jest "Za wszelką cenę" Clinta Eastwooda. Główna bohaterka jest osobą niezwykle zdeterminowaną i dąży do zrealizowania życiowego celu. W pani przypadku celem jest złoty medal olimpijski. Zakładając, że zdobędzie go pani w Londynie - co dalej?
M.W.: Na razie o tym nie myślę. Nie chcę rozpraszać swojej uwagi, bo jeśli to zrobię, niepotrzebnie stracę część energii. A żeby dojść do celu - będę potrzebować całej energii (śmiech).
A.D.: Ja też chcę "złoto" olimpijskie.
M.W.: Ale to na następnych igrzyskach. Teraz wystarczy Ci "srebro".
A.D.: Ja chcę już teraz!
Trener Andrzej Piątek jest w komfortowej sytuacji - ma do dyspozycji trzy zawodniczki ze światowej czołówki wśród elity i najlepszą w kategorii młodzieżowej. W przyszłym sezonie, kiedy Aleksandra Dawidowicz będzie jeździć w elicie, pojawi się problem bogactwa.
M.W.: Tak szczerze - myślę, że będzie kłopot. Na igrzyskach w Londynie będą mogły pojechać tylko dwie Polki. W tym momencie kandydatek jest pięć - oprócz nas na pewno Ania Szafraniec i Paula Gorycka. Eliminacje niestety nie będą przyjemne. Przykład innych krajów pokazuje, że takie kwalifikacje przynoszą czasem efekt odwrotny do zamierzonego. Zawodniczki były w dobrej formie na początku sezonu, wywalczyły kwalifikację, a później forma uciekła. Zatem sytuacja jest bardzo niekorzystna. Chociaż, mam nadzieję, że system eliminacji jeszcze się zmieni i do Londynu pojadą trzy reprezentantki Polski...
... i w komplecie staną na podium.
M.W., A.D., M.S.: Zdecydowanie - tak!
Łukasz Widuliński, Sport.onet.pl
Zdjęcia: Onet.pl/PAP
M.W.: Konkurencja jest silna. Owszem, są w stawce zawodniczki, które zbliżają się do końca kariery, ale nie brakuje również młodych. Po ubiegłorocznym zwycięstwie w Pucharze Świata w Schladming zamarzyłam o tym, by zostać numerem jeden na dłużej. Wiem, że jest to niesamowicie trudne - trzeba przez 24 godziny na dobę, 365 dni w roku być skoncentrowanym na tym celu i tak naprawdę nie ma kiedy odpoczywać. Ale na pewno zdobycie dwóch tytułów mistrzowskich w jednym roku jest możliwe i kto wie, może to będzie mój cel... Przypięto mi łatkę "srebrnej Mai" i jeśli mówimy o "srebrze" w kontekście wicemistrzostwa olimpijskiego - chętnie wezmę medal w tym kolorze w Londynie. Natomiast faktem jest, że do tej pory Polska nie miała w dorobku złotego medalu w imprezie mistrzowskiej w kategorii elity i może moje zwycięstwo w Zoetermeer będzie przełomowe.

Do wydarzenia bez precedensu może natomiast dojść, jeśli rywalizację w kategorii młodzieżowej podczas mistrzostw świata w Australii wygra Aleksandra Dawidowicz, aktualna mistrzyni Europy do lat 23.
Aleksandra Dawidowicz: Nie ukrywam, że moim marzeniem jest zdobycie mistrzostwa świata. Niekoniecznie w kategorii młodzieżowej, ale na pewno na zakończenie startów w U-23 będzie to teoretycznie najłatwiejsze. Po wyraźnym zwycięstwie w Holandii na pewno będę wymieniana jako główna faworytka, ale łatwo nie będzie. Tym niemniej, głęboko wierzę w złoty medal i tęczową koszulkę. Wspaniale byłoby jeździć już do końca kariery z "paskami" na koszulce (przywilej taki przysługuje mistrzom świata - red.).
Według trenera Andrzeja Piątka to, co pokazała pani na mistrzostwach Europy młodzieżowców, wystarczyłoby na podium wśród seniorek. Czy jest pani już gotowa do rywalizacji z najlepszymi zawodniczkami świata?
A.D.: Pokażą to najbliższe zawody. Na pewno chciałabym jak najszybciej dołączyć do światowej czołówki i pozostać w niej na dłużej. Kilka okazji do zmierzenia się z najlepszymi będę miała jeszcze w tym roku.
Po srebrnym medalu olimpijskim, a ostatnio po zwycięstwie w mistrzostwach Europy na forach pojawiły się głosy fanów chcących w nietypowy sposób wyrazić uznanie dla Mai Włoszczowskiej. Jeśli deklaracje zostaną zrealizowane, a pani będzie odnosić kolejne sukcesy - najpopularniejszym żeńskim imieniem będzie Maja...
M.W.: Rzadko zaglądam na fora internetowe. Oprócz bardzo miłych i pochlebnych opinii zdarzają się nieprzyjemne i niesprawiedliwe. Jeśli jesteśmy już przy niecodziennych zachowaniach kibiców, jakiś czas temu otrzymałam propozycję zostania matką chrzestną dziewczynki - Mai. To bardzo wzruszające, ale jako zupełnie obca osoba nie mogłam wziąć na siebie takiego obowiązku.
Przynajmniej dziesięć miesięcy w roku spędzają panie poza domem. Zgrupowania, treningi, starty - cały czas pod okiem Andrzeja Piątka. Jakie relacje panują na linii trener - zawodniczki?
M.W.: Ostatnio to określenie jest nadużywane, ale w przypadku naszej drużyny możemy mówić jak o rodzinie. Nawet do chłopaków z obsługi zwracamy się per "siostry" (śmiech).
A.D.: Zdecydowanie, CCC Polkowice to nasza druga rodzina, a trener jest super!
Magdalena Sadłecka: Przerwa pomiędzy sezonami trwa jakieś półtora miesiąca. W tym czasie spotykamy się rzadko, ale tak naprawdę - nie mamy na to czasu.
A.D.: Na pewno są chwile, kiedy za sobą tęsknimy, ale mamy świadomość, że kiedy się spotkamy - znów będziemy ze sobą prawie cały rok bez przerwy, od rana do wieczora.
M.W.: Jeśli chodzi o trenera - wszystkie moje sukcesy, wszystko to, co osiągnęłam w kolarstwie, zawdzięczam jemu. Trenerzy nie dostają medali, statuetek, a Andrzej Piątek na pewno na nie zasługuje. Stąd pomysł, by dzielić się z nim swoimi trofeami (Maja Włoszczowska przekazała trenerowi Piątkowi swoją statuetkę za 6. miejsce w plebiscycie "Przeglądu Sportowego" - red.). Na nasze sukcesy ciężko pracuje cały sztab: trener, "Grzesio" (Grzegorz Dziadowiec, asystent - red.), "Mario" (Mariusz Rajzer, masażysta), "Hubi" (Hubert Grzebinoga, mechanik), a wszystkie laury zbieramy my. A o trenerze Piątku mogę powiedzieć, że jest moim przyjacielem.
Pani słabością jest czekolada z orzechami. Czy w trakcie sezonu może sobie pani pozwolić na takie "rarytasy"?
M.W.: Bardzo rzadko, niestety. Chociaż czasem, przed wyścigiem... No dobrze, muszę się przyznać, że zdarza nam się wyskoczyć na "ucztę" (deser McFlurry - red.).

M.W.: To takie wymigiwanie się od prawdziwej odpowiedzi. Taka się spodobała dziennikarce, więc się udało (śmiech).
A.D.: Tak naprawdę na wszystko jest czas i jeśli spotka się właściwą osobę, kariera sportowa nie stanowi przeszkody.
M.W.: Tryb życia, jaki prowadzimy, sprawia, że mamy ograniczone możliwości, żeby poznawać ludzi. Jeśli już uda się poznać tę "drugą połowę" - czas się znajdzie. Zawsze przecież można jeździć razem na zgrupowania - tak mi się przynajmniej wydaje.
Ulubionym filmem Mai Włoszczowskiej jest "Za wszelką cenę" Clinta Eastwooda. Główna bohaterka jest osobą niezwykle zdeterminowaną i dąży do zrealizowania życiowego celu. W pani przypadku celem jest złoty medal olimpijski. Zakładając, że zdobędzie go pani w Londynie - co dalej?
M.W.: Na razie o tym nie myślę. Nie chcę rozpraszać swojej uwagi, bo jeśli to zrobię, niepotrzebnie stracę część energii. A żeby dojść do celu - będę potrzebować całej energii (śmiech).
A.D.: Ja też chcę "złoto" olimpijskie.
M.W.: Ale to na następnych igrzyskach. Teraz wystarczy Ci "srebro".
A.D.: Ja chcę już teraz!
Trener Andrzej Piątek jest w komfortowej sytuacji - ma do dyspozycji trzy zawodniczki ze światowej czołówki wśród elity i najlepszą w kategorii młodzieżowej. W przyszłym sezonie, kiedy Aleksandra Dawidowicz będzie jeździć w elicie, pojawi się problem bogactwa.
M.W.: Tak szczerze - myślę, że będzie kłopot. Na igrzyskach w Londynie będą mogły pojechać tylko dwie Polki. W tym momencie kandydatek jest pięć - oprócz nas na pewno Ania Szafraniec i Paula Gorycka. Eliminacje niestety nie będą przyjemne. Przykład innych krajów pokazuje, że takie kwalifikacje przynoszą czasem efekt odwrotny do zamierzonego. Zawodniczki były w dobrej formie na początku sezonu, wywalczyły kwalifikację, a później forma uciekła. Zatem sytuacja jest bardzo niekorzystna. Chociaż, mam nadzieję, że system eliminacji jeszcze się zmieni i do Londynu pojadą trzy reprezentantki Polski...
... i w komplecie staną na podium.
M.W., A.D., M.S.: Zdecydowanie - tak!
Łukasz Widuliński, Sport.onet.pl
Zdjęcia: Onet.pl/PAP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz