niedziela, 13 grudnia 2009

Niedziela, 13 grudnia 1981

zebrali Tomasz Urzykowski i Jerzy S. Majewski
2006-12-13, ostatnia aktualizacja 2006-12-13 00:00

Północ. Stan Wojenny zastaje studentów w gmachu Głównym Politechniki Warszawskiej. Prowadzą rotacyjny strajk solidarnościowy

Zaczął się on kilka dni po tym jak MO spacyfikowała 2 grudnia inny strajk - w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarnictwa na Żoliborzu. (WOSP) Milicja użyła wówczas nawet helikopterów. Studenci wszystkich uczelni warszawskich stanęli w ten sposób w obronie wyrzuconych słuchaczy szkoły pożarniczej. - Na Politechnice po 2 grudnia strajkowało ponad dwustu studentów z rozwiązanego WOSP-u - opowiada Zbigniew Szablewski ówczesny przewodniczący komitetu strajkowego w szkole pożarnictwa. Tylko garstka studentów WOSP znajdowała się w gmachu Głównym Politechniki nocą z 12 na 13 grudnia. Większość z nich była rozlokowana "na waleta" po warszawskich akademikach. - Mieszkałem w akademiku na Placu Narutowicza - przypomina sobie Szablewski. - Już późnym wieczorem 12 grudnia milicja zaczęła szukać podchorążych. Z okna widziałem samochody milicyjne stojące na Uniwersyteckiej. Poszliśmy prosto pod Politechnikę, ale drzwi do gmachu były już zamknięte, i nie udało się nam wejść do środka.

00.01

W mieszkaniu Andrzeja Celińskiego, sekretarza Lecha Wałęsy, esbecy wyłamują drzwi. Do wszystkich opozycjonistów milicjanci i esbecy przychodzą czwórkami, wyposażeni w masywny, żelazny łom. Celiński wybiega na balkon i krzycząc na cały głos, zaczyna alarmować sąsiadów. W pobliżu, w blokach na Stegnach mieszka wielu działaczy "Solidarności" związanych jeszcze z opozycją sprzed 1980 r. Jego krzyki słyszą sąsiedzi. Ostrzegają innych.

00.02

300 funkcjonariuszy ZOMO i Wydziału Zabezpieczenia Komendy Stołecznej MO wdziera się do gmachu Regionu Mazowsze "Solidarności". Błyskawicznie opanowują cały budynek.

- Widzimy ich przez okno od strony Mokotowskiej. Było ich mnóstwo. W budynku w tym czasie znajdowało się kilkanaście osób, głównie kobiet. Milicjanci wszystkich ich zabrali ze sobą. Ja z Witkiem Łuczywo - zdołaliśmy ukryć się i wyszliśmy tylnymi drzwiami przez boisko od strony ulicy Natolińskiej i podwórka Latawca - wspomina Helena Łuczywo, dziś naczelna "Gazety Wyborczej".

Zanim milicjanci wdarli się do budynku na Mokotowskiej, pracownicy regionu Mazowsze zwołali szybkie zebranie. - Teleksy nie działały od kilkunastu minut. Wiedzieliśmy, że to już stan wojenny. Ale prawie wszyscy wierzyli, że zaraz przyjdzie odsiecz robotników z Ursusa i że nas odbiją. Tylko ja z Heleną postanowiliśmy uciekać. Gdy ZOMO-wcy wybijali toporami drzwi frontowe, wymknęliśmy się tylnymi od podwórka. Wykorzystaliśmy brak koordynacji ich akcji. Przy bramie od Natolińskiej spotkaliśmy jakiegoś człowieka. Pytam go - czy pan jest z SB? On na to: - Nie, jestem dozorcą sąsiedniego domu. Na kilka godzin ukrył nas u siebie - wspomina Witold Łuczywo.


0.10

W opuszczonym budynku Regionu Mazowsze funkcjonariusze Wydziału Zabezpieczenia dokonują rewizji.

- To było dość powierzchowne przeszukanie - opowiada Tadeusz Ruzikowski z IPN, autor pracy doktorskiej o stanie wojennym. Funkcjonariusze zarekwirowali 125 tys. 477 zł, zabrali worki dokumentacji, zdemolowali część pomieszczeń i wyszli. Nie zabrali jednak wszystkich urządzeń i w ciągu dnia działacze "Solidarności" zdążyli je wywieźć z budynku i ukryć. Służyły one później m.in. "Tygodnikowi Mazowsze".

0.15

- Wpadła do mnie sąsiadka Andrzeja Celińskiego, pani Ogrodzińska. Słyszała go, jak krzyczał z balkonu, była zdezorientowana - opowiada Tomasz Jastrun, który do 13 grudnia pracował w regionie Mazowsze i był szefem Informatora Kulturalnego Solidarności. Mieszkał na Sadybie przy Urlej 5. - W pobliżu znajdowało się mieszkanie Heleny i Witolda Łuczywo. Drzwi do nich były już wyłamane, ale milicja nikogo tam nie zastała. Telefony nie działały. - Uznałem, że się zaczęło. Byłem przekonany, że to początek inwazji radzieckiej poprzedzonej akcją naszej bezpieki. Pożegnałem się z żoną, wsiadłem w malucha i postanowiłem ostrzec przed aresztowaniami innych. Po raz pierwszy tej nocy minąłem się z esbekami. Przyszli kilka minut po moim wyjeździe. Schowali łom w pokoju dziecka, usiedli, przepraszająco puszczali oko do żony i czekali, aż wrócę - opowiada.

0.45

Milicjanci wyciągają z mieszkań kolejnych działaczy opozycji. Adama Michnika łapią na ulicy przed domem. Michnik się broni. Milicjanci dotkliwie go biją. Zakrwawionego przewożą do komisariatu przy ul. Wilczej.

0.46

Tomasz Jastrun dociera do domu swego przyjaciela i działacza "Solidarności" - Japończyka Joshiho Umeda, męża japonistki Agnieszki Żuławskiej. Umeda pracował w komisji zagranicznej regionu Mazowsze. W mieszkaniu w najlepsze trwała prywatka urodzinowa. Moc ludzi. Wszyscy zawiani. - Krzyczę, że zaczęła się inwazja. Patrzą na mnie jak nieprzytomni. Mam wrażenie, że uczestniczę w scenie "Wesela" Wyspiańskiego. Udało mi się nieco dobudzić Joshiho. Odnalazł notes. Potrzebowałem adresów, by ostrzegać innych. Nic z tego, w notesie były tylko numery telefonów - teraz nieprzydatne. - relacjonuje Tomasz Jastrun. Pojechał do Wiktora Woroszylskiego, ale on został już wcześniej ostrzeżony. Internowano go dzień później. Potem Jastrun zamierzał pobudzić księży. - Myślałem tak: Ja pobudzę księży, księża prymasa, a prymas Pana Boga. Pierwszy był ksiądz Wiesław Niewęgłowski, który mieszkał w wieży przy kościele św. Anny. - Wyszedł zaspany. Spytał, co się dzieje i czy ma założyć sutannę? Powiedziałem, że tak. Zadzwoniliśmy do ówczesnego proboszcza. Był zły, że znowu go budzimy. Powiedział, że już wcześniej byli u niego jacyś młodzi ludzie i powiadomili go o aresztowaniu profesora Szaniawskiego - opowiada Jastrun.

1.00

W Belwederze na nadzwyczajnym posiedzeniu zbiera się Rada Państwa (kolegialny odpowiednik dzisiejszego Prezydenta RP) z Henrykiem Jabłońskim na czele. Gospodarzami są tu jednak oficerowie z powołanej właśnie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (WRON). Domagają się od Rady Państwa podpisania dekretu o wprowadzeniu stanu wojennego. Podpisy składają wszyscy poza Ryszardem Reiffem, przewodniczącym prorządowego katolickiego stowarzyszenia PAX. Za odmowę zostanie on potem usunięty z Rady Państwa.

2.00

Do mieszkania prezydenta Warszawy Jerzego Majewskiego przy ul. Madalińskiego dzwoni linią rządową dyżurny z ratusza. Informuje, że w mieście nie działają telefony. - Co mi pan zawraca głowę - mówi Majewski i każe dzwonić w tej sprawie do komendy milicji. - Dzwoniłem i tam powiedzieli, że tak właśnie ma być! - słyszy w słuchawce. - Wtedy kazałem natychmiast przysłać samochód i pojechałem do urzędu na placu Dzierżyńskiego. Czekałem na dalszy rozwój wypadków - opowiada były prezydent miasta.

2.30

Witold i Helena Łuczywo, w chwili gdy na Mokotowskiej zmieniały się patrole milicyjne, opuścili mieszkanie dozorcy domu na osiedlu Latawiec i dotarli na plac Zbawiciela. Tam zebrało się już wielu ludzi. - W tłumie wypatrzyliśmy m.in. matkę Darka Kupieckiego, która nam powiedziała o internowaniach i Pawła Śpiewaka. Paweł nas ukrył, zawożąc do mieszkania znajomego - wspomina Witold Łuczywo. - Intensywnie szukaliśmy dla nich jakiegoś schronienia. Miałem kolegę przy placu Unii Lubelskiej. Ale on akurat tę noc spędzał z dziewczyną i nie bardzo chciał otworzyć drzwi. W końcu pogodził się z tym, że stan wojenny wkroczył mu wprost do łóżka - śmieje się Paweł Śpiewak, socjolog.

3.00

Około 3 Kalina Zielińska wraz z żoną Zbigniewa Bujaka docierają do fabryki w Ursusie. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami Regionu Mazowsze, gdy zaczęło się coś dziać, docierają do najbliższego wielkiego zakładu, w którym istnieją silne struktury "Solidarności". Zakład jest otoczony przez milicję i ZOMO, ale można wejść do środka. Jest sobota, tak więc w środku znajduje się stosunkowo niewiele osób.

3.50

Po wyjściu z kościoła św. Anny Tomasz Jastrun na Placu Zamkowym przy kolumnie Zygmunta widzi kłębiącą się kolejkę oczekujących na taksówkę. Zamierza przemówić do ludu. Ostrzec go przez inwazją. Podjeżdza pod kolumnę, wysiada z malucha i zaczyna mówić. - Patrzy na mnie pijany tłum. Sądzą, że wożę ludzi na łebka. Przepychają się w moją stronę. Nikt nie słucha tego, co mówię. Każdy chce jechać. Wsiadam do samochodu i uciekam. Ktoś się czepia jadącego auta - opowiada Jastrun.

4.00

Pierwsi internowani przywożeni są do więzienia w Białołęce. Czeka tu na nich pusty blok. - Do Białołęki wieźli nas budą. Z nami w samochodzie siedzieli uczestnicy Kongresu Kultury Polskiej - wspomina Konrad Bieliński. W więzieniu czekało już na internowanych całe piętro kilkukondygnacyjnego budynku. Zamykali ich w kilkuosobowych celach. Piętro niżej siedzieli więźniowie kryminalni. - Ci z dołu krzyczeli do nas przez okna, skąd jesteśmy. Mówimy, że z "Solidarności". - OK, to i was zamknęli? - wołają kryminalni ze zrozumieniem i zdradzają, że puste cele czekały już od lata - opowiada Bieliński. Po kilkudziesięciu godzinach więźniowie przeniesieni zostali do parterowych baraków w drugiej części więzienia. - Przeprowadzali nas nocą w świetle reflektorów w szpalerze między uzbrojonymi zomowcami. Mieli hełmy, tarcze i trzymali ujadające psy. Starsi byli poważnie przestraszeni. Sądzili, że idą na śmierć - mówi Bieliński.

5.00

W mieście ruszają tramwaje. Jedynie pociągi odchodzące z Dworca Centralnego mają ogromne opóźnienia.

5.50

- W fabryce w Ursusie (otoczonej przez ZOMO) podejmujemy decyzję o konieczności powiadomienia o sytuacji działaczy "Solidarności". Mam kartoniki z ich adresami - opowiada Kalina Zielińska. Jest w fabryce razem z ojcem. Poucza ją, by wychodząc, udawała zwykłą robotnicę kończącą nocną zmianę. - Nie wolno mi się oglądać. Idę z kolega dziarskim krokiem, ale za sobą słyszę, że zatrzymują mojego ojca, który wyglądem nie pasował im na robotnika. Odwracam się i milicja natychmiast rzuca się na nas. Kolega ucieka, mnie się nie udaje. Wsadzają nas do budy. Tam już było kilka osób. Później przyprowadzono do niej grupę młodych ludzi - działaczy NZS-u. Byli wśród nich Marcin Geremek i Piotr Niemczycki - wspomina. Geremek krzyczy do milicjantów, że ich zatrzymanie jest bezprawne, bo stanu wojennego nie ma w konstytucji. Kapitan milicji ucina rozmowę: - Jak nie ma, to będzie! - Siedząc w samochodzie, myślałam, jak pozbyć się kartoników z adresami, które schowałam w majtki. Po piętnastu minutach dyskusji wyprowadzono mnie pod pepeszą na portiernię. Milicjant chce wejść za mną do toalety. Krzyczę na niego i wypycham go. Zamykam drzwi. Drę kartoniki na kawałki i spuszczam z wodą. - opowiada Kalina Zielińska.

6.00

W radiu słychać głos spikera: "Tu Polskie Radio Warszawa. Mamy dziś niedzielę, 13 grudnia 1981 r. Rozpoczyna się szczególny dzień w historii naszego państwa i naszego narodu. Za chwilę przed mikrofonami Polskiego Radia przemówi generał armii Wojciech Jaruzelski". Rozlega się hymn państwowy, po nim następuje przemówienie generała informujące o wprowadzeniu stanu wojennego: "Obywatelki i obywatele Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Zwracam się do was jako żołnierz i jako szef rządu polskiego. Zwracam się do was w sprawach wagi najwyższej. Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią...". Przemówienie to zostało nagrane jeszcze w nocy w specjalnie w tym celu urządzonym studiu w koszarach w al. Żwirki i Wigury.

6.00

Do gabinetu prezydenta miasta Jerzego Majewskiego wkracza generał Władysław Mróz główny inspektor inspekcji wojskowej. - Oświadcza mi, że jest komisarzem wojskowym Warszawy i kazał przygotować sobie jakiś pokój w urzędzie. Szybko mu go daliśmy - wspomina Majewski. - Nie wiem, jakie wydawał decyzje. Ja normalnie urzędowałem do końca dnia. Był mróz, miasto było zasypane śniegiem. Podlegały mi wszystkie służby miejskie i wydawałem im dyspozycje - opowiada.

6.01

W Warszawie ląduje samolot z internowanym w Gdańsku Lechem Wałęsą. Kilka godzin wcześniej przewodniczący "Solidarności" został wyprowadzony przez milicjantów ze swojego mieszkania w Gdańsku. W Warszawie przetrzymywany jest początkowo w sztabie generalnym. Potem pierwszym miejscem internowania Wałęsy będzie rządowa willa w podwarszawskich Chylicach, skąd 11 maja 1982 r. przewieziony zostanie do Arłamowa.

6.05

Stefan Bratkowski, od sierpnia 1980 r. prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, przebywał w szpitalu rehabilitacyjnym w Konstancinie przy ul Gąsiorowskiego 8. O świcie budzi go żona Roma Bratkowska, która omijając patrole milicyjne, dotarła samochodem z Warszawy. - Mówi, że ogłoszono stan wojenny i muszę się szybko zbierać. Ilekroć leżałem w tym szpitalu, umieszczano mnie w dwuosobowej salce z tym samym pacjentem. Nawet się zaprzyjaźniliśmy. Gdy już schodziłem ubrany, on natychmiast pobiegł do telefonu. Nie wiedział, że połączenia telefoniczne wyłączyli - opowiada Bratkowski.

Powrót do Warszawy nie był łatwy. Bratkowscy jechali dwoma samochodami. Na przedzie lekarka pogotowia Aniela Zmysłowska w białym kitlu. Za nią maluchem Bratkowscy. - Samochód prowadziła żona. Ja byłem okutany w koc i udawałem babinę ze wsi. Tak dotarli na Wawrzyszew do mieszkania sekretarz podstawowej organizacji partyjnej (POP) Pogotowia Ratunkowego. - Właścicielka mieszkania, póki się u niej ukrywałem, nie mogła oddać legitymacji partyjnej. Zrobiła to po moim wyprowadzeniu się. Potem przez pół roku ukrywałem się jeszcze w siedmiu innych mieszkaniach - wspomina Bratkowski.

6.30

W centrum Warszawy na narożnikach ulic stają wojskowe transportery opancerzone. Na Nowym Świecie w sąsiedztwie Domu Partii zmarznięci żołnierze tupią nogami z zimna, chowają się początkowo w bramach kamienic. Jakiś czas później zajmują pozycje na rogach ulic i dowożą im koksowniki.

7.45

O ósmej rano w kościele na Kamionku przy Grochowskiej ma się odbyć uroczysta msza w dniu święta Barw Szczepu 22 Warszawskiej Drużyny Harcerzy. Pod kościołem zebrało się kilkadziesiąt harcerzy i harcerek w pełnym umundurowaniu. - Mszę miał jak co roku celebrować nasz ulubiony biskup Zbigniew Kraszewski - opowiada Agnieszka Jurczak, dziś redaktorka "Gazety". - Kiedy się tam pojawiłam, pod kościołem stała już ciężarówka z zomowcami, którzy próbowali ustalić, co się dzieje. A my byliśmy kompletnie nieświadomi wprowadzenia stanu wojennego, przyszliśmy po prostu na uroczystą mszę. Miałam wtedy 11 lat i muszę przyznać, byłam przerażona. Po negocjacjach msza się w końcu odbyła, ale ZOMO nie pozwoliło nam utworzyć galowych szpalerów. Kazali nam rozproszyć się po kościele, a po mszy szybko się rozejść - opowiada.

8.50

Pod Teatr Dramatyczny zaczęli się schodzić uczestnicy obradującego tu od dwóch dni Kongresu Kultury. W niedzielę 13 grudnia obrady transmitowane przez telewizję o godz. 9.30 otwierać miał Gustaw Holoubek. Niektórzy uczestnicy kongresu pod socrealistyczną kolumnadą teatru dowiadywali się o ogłoszeniu stanu wojennego. Drzwi były zamknięte. Nikt niczego nie potrafił powiedzieć, a na szybie wisiała niepozorna kartka zapisana niebieskim flamastrem. "Na mocy decyzji prezydenta m.st. Warszawy Kongres Kultury Polskiej został rozwiązany". - To nie ja podejmowałem tę decyzję. Takimi sprawami zajmowali się inni - broni się ówczesny prezydent Jerzy Majewski. Po jakimś czasie przed wejściem pojawia się wybitny historyk sztuki profesor Jan Białostocki. Przynosi zapewnienie ministra kultury Józefa Tejchmy, że kongres nie został rozwiązany, a jedynie zawieszony. Do kartki podchodzi wówczas reżyser, krytyk teatralny i dramaturg Andrzej Jarecki. Przekreśla słowo "rozwiązany" i pisze "zawieszony"

9.00

Do kościoła Wszystkich Świętych, kilkaset metrów od Teatru Dramatycznego, na mszę dla uczestników Kongresu przyszły żony internowanych nocą intelektualistów: Zofia Bartoszewska, Hanna Jedlicka, Anna Szaniawska, Ewa Szczypiorska. Spod zamkniętego teatru dotarł tu także Artur Międzyrzecki, prezes Pen Clubu. Nabożeństwo celebrowali księża Zenon Modzelewski i prof. Janusz Pasierb.

"Ta niema scena w zimowym świetle ma w sobie coś z atmosfery Grottgera - zanotował później w dzienniku Międzyrzecki. - Nieruchomy dwuszereg kleryków w głębi, na prawo żony aresztowanych obrócone ku widocznemu przez drzwi ołtarzowi, pośrodku zamyślony [Andrzej] Łapicki, na lewo nad pulpitem kościelnej ławki siedzący na niej [Aleksander] Gieysztor pisze komunikat o zawieszeniu kongresu i zatrzymaniu czterech pisarzy" (13 grudnia 1981)." - czytamy w książce "Lawina i kamienie" Anny Bikont i Joanny Szczęsnej

9.15

Od rana przed siedzibą Regionu Mazowsze "Solidarności" na Mokotowskiej gromadzi się tłum. Widać dziennikarzy i kamery kilku zachodnich stacji telewizyjnych. Ludzie podają sobie z rąk do rąk ulotki informujące o nocnym wkroczeniu sił ZOMO do budynku i zatrzymaniu działaczy "Solidarności" oraz wzywające do rozpoczęcia strajku generalnego. - Wraz z córeczką powróciłem pod siedzibę Mazowsza. Ludzie wynosili to wszystko, czego nie zniszczyli i nie zarekwirowali milicjanci. Papier, urządzenia drukarskie - wspomina Paweł Śpiewak. - Udało się wówczas wynieść składopis, który potem służył wydawcom podziemnego tygodnika "Mazowsze" - mówi Tadeusz Ruzikowski.

9.15

Kazimierz Kaczor stał przed bramą telewizji od strony ul. Samochodowej. Za chwilę miał się rozpocząć kolejny dzień zdjęciowy do serialu "Alternatywy 4". Ale zdjęcia były odwołane.

- To wtedy usłyszałem o stanie wojennym. Zaraz też postanowiłem jechać na Mokotowską do siedziby "Solidarności" regionu Mazowsze, by zobaczyć, co się dzieje z kolegami - wspomina aktor.

9.30

- Na Mokotowskiej znalazłem się przed dziesiątą. To był piękny, słoneczny dzień. Cała zachodnia pierzeja ulicy zalana była światłem. Odbijało się ono od dużych pryzm śniegu - opowiada Tomasz Gutry, który tego dnia nie rozstawał się z aparatem fotograficznym. Na jego zdjęciach widzimy tłum przed budynkiem "Solidarności". Kobiety ubrane w modne kożuchy i kozaczki. W oddali widoczne siły milicyjne.

- Gdy robiłem zdjęcia, na Mokotowską pojechało ZOMO. Stanęli w pewnej odległości. Zablokowali wylot Mokotowskiej od placu Zbawiciela. Około trzydziestu milicjantów z tarczami. Za nimi stały dwie szaro-niebieskie nyski milicyjne nazywane popularnie "sukami"- wspomina. W ciągu dnia zomowcy trzykrotnie rozpraszają tłum na Mokotowskiej. Znikają, by po jakimś czasie pojawić się ponownie.

9.45

Spod telewizji Kazimierz Kaczor pojechał pod siedzibę regionu Mazowsze na Mokotowską. - W środku zastałem Stanisława Rusinka, nieinternowanego dotąd członka zarządu regionu Mazowsze. Pod jego wodzą postanowiliśmy powielić ulotkę z Ursusa, która do nas dotarła. Informowała o wydarzeniach w kraju. W budynku wciąż stały powielacze. Milicjanci plądrujący i rewidujący budynek nie dali rady ich wywieźć. Próbowali je jednak zdewastować - opowiada Kazimierz Kaczor. Ulotki nie udało się jednak wydrukować.

Około 10 na Mokotowską wróciło ZOMO. Stali szpalerem u wylotu ulicy przy placu Zbawiciela. - Zdołaliśmy jedynie odczytać treść ulotki ludziom gromadzącym się na ulicy i natychmiast zabraliśmy się za demontowanie i wynoszenie powielaczy, maszyn poligraficznych i wszystkiego, co mogłoby się przydać. Zabieraliśmy je tylnym wejściem od Natolińskiej i dalej bocznymi uliczkami do kościoła Zbawiciela - wspomina aktor. Gdy dźwigał jakieś urządzenie, natknął się na dwuosobowy patrol milicji.

- Milicjant uniósł pałkę do góry. Krzyknąłem: "Co? Kurasia bijesz?". On nawet nie patrzył na mnie. Od niechcenia, dla zasady uderzył mnie pałką - wspomina aktor i mówi, że historia urosła do rozmiarów anegdoty. - Koledzy opowiadali że na okrzyk "Kurasia bijesz" zomowiec mi zasalutował - śmieje się aktor. Dodajmy jeszcze, że w postać Leona Kurasia Kazimierz Kaczor wcielił się w popularnym serialu "Polskie drogi". Akcja wynoszenia sprzętu powiodła się.

10.00

Do biura Associated Press przy Koszykowej 68 dotarł pracujący dla agencji fotograf Czarek Sokołowski. Zachodnie agencje skupione były w budynku Agromy tuż przy rogu Emilii Plater. - Zabrałem aparat i wraz z fotografem "New York Timesa" Josefem Czarneckim ruszyliśmy na miasto. Fotografowaliśmy to, co działo się na ulicy przez szybę samochodu - opowiada i dodaje, że nie czuł wtedy jakiegoś wielkiego strachu. - To, że jest stan wojenny, w gruncie rzeczy jeszcze do mnie nie docierało.

Następnego dnia, w poniedziałek, o 8 rano musiał oddać sprzęt fotograficzny. - Nasz szef Tom Neter zabrał mi aparat i zamknął go do metalowej szafy. Powiedział, że dostanę go z powrotem, gdy agencja otrzyma oficjalne zezwolenie na pracę. Chodziło o bezpieczeństwo, nasze i dziennikarzy. Sama Agencja nadal działała, a aparat otrzymałem dopiero 11 stycznia 1982 r. - mówi Sokołowski

11.45

Przed katedrą św. Jana zbiera się coraz więcej ludzi. Przychodzą na południową mszę. Przed kościołem przechodniom wręczane są ulotki nawołujące do strajku.

12.00

Telewizja Polska po raz pierwszy nadaje przemówienie Jaruzelskiego. Potem Miron Białoszewski w rozmowie z Tadeuszem Sobolewskim będzie zastanawiał się, czy generał nie jest aby sztuczny: "Ta sztywność korpusu i rąk".

13.00

Na Żoliborzu tłum wiernych przed kościołem św. Stanisława Kostki. Po mszy św. spod świątyni do sąsiedniego kościoła Dzieciątka Jezus przy ul. Czarnieckiego wyrusza (wcześniej już przygotowana) procesja z kopią obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, który nawiedzał warszawskie parafie. W procesji idą m.in. ks. proboszcz Teofil Bogucki i ks. Jerzy Popiełuszko.

- Do końca nie było wiadomo, czy procesja w ogóle się odbędzie. Był przecież pierwszy dzień stanu wojennego. Ale ksiądz Bogucki zdecydował, że planów nie zmieniali. Za to sąsiednia parafia, do której odprowadzaliśmy obraz, widocznie się przestraszyła, bo zrezygnowała z przystrojenia placu Inwalidów - przypomina sobie ks. Czesław Banaszkiewicz, uczestnik tamtej procesji. To przejście z obrazem utrwalił na zdjęciach Chris Niedenthal.

16.00

Delegacja intelektualistów - Aleksander Gieysztor, Jan Józef Szczepański, Andrzej Wajda i Jerzy Puciata - udaje się do gmachu KC PZPR, by upomnieć się o aresztowanych ludzi kultury. Spotykają się z ministrem Kultury Józefem Tejchmą.

19.25

Oddział ZOMO przystępuje do ostatecznego ataku na siedzibę Regionu "Solidarności" przy Mokotowskiej. Przerywają blokadę i ponownie zajmują budynek. Wyprowadzają z niego osiem osób, które się tam zabarykadowały. Wydarzenie to w charakterystyczny sposób relacjonuje nazajutrz "Trybuna Ludu", obok "Żołnierza wolności" jedyna gazeta, jaka ukazuje się w pierwszych dniach stanu wojennego: "200-osobowe grupy agresywnie zachowującej się młodzieży pod adresem blokującego ulicę oddziału ZOMO rzucały obraźliwe okrzyki. Zachowując dużą powściągliwość, po kilkakrotnych wezwaniach - w imieniu prawa - do rozejścia się siły porządkowe kilkakrotnie rozproszyły zbiegowisko."

19.30

Kościół jezuitów przy Świętojańskiej na Starym Mieście nie jest stanie pomieścić wszystkich, którzy chcą wysłuchać kazania prymasa ks. Józefa Glempa, który wrócił ze spotkania z młodzieżą w Częstochowie. Ludzie stoją na ulicy. (...) "Władza przestaje być władzą dialogu z obywatelem, a przynajmniej w większości przestaje być taką władzą, a staje się władzą wyposażoną w środki doraźnego przymusu i wymaga posłuszeństwa. Sprzeciwianie się postanowieniom władzy w stanie wojennym może wywołać gwałtowne wymuszenie posłuszeństwa aż do rozlewu krwi włącznie, ponieważ władza dysponuje siłą zbrojną. Możemy się oburzać, krzyczeć na niesprawiedliwość takiego stanu, protestować przeciw naruszaniu praw obywatelskich, praw człowieka i tak dalej. Może to jednak nie przynieść spodziewanego rezultatu" (...) - mówi prymas, apelując o spokój, by nie doszło do rozlewu krwi. Słowa głowy polskiego Kościoła dla wielu osób są druzgocące. Oznaczają pogodzenie się prymasa ze stanem wojennym. Niektórzy wychodzą z nabożeństwa. Wierni śpiewają chorał: "Święty Boże, Święty Mocny, Święty a Nieśmiertelny." Władze homilię kilkakrotnie nadają przez radio.

Brak komentarzy: