środa, 31 sierpnia 2011

Polacy tanio skóry nie sprzedali

17:00, 31.08.2011 /tvn24.pl


A GDYBY BYŁ GORTAT...

Polacy tanio skóry nie sprzedali
Fot. EPAPiotr Szczotka walczy z Fernando San Emeterio
Niezła inauguracja EuroBasketu w wykonaniu biało-czerwonych. W spotkaniu z obrońcami tytułu do ostatnich sekund była nadzieja na zwycięstwo. Ostatecznie mecz z Hiszpanami zakończył się minimalną porażką 83:78.
Przed meczem z Hiszpanami mało kto wierzył, że mecz nie zakończy się wysoką porażką Polaków. Z jednej strony stanęli aktualni mistrzowie Europy i mistrzowie świata sprzed 5 lat z sześcioma zawodnikami NBA w składzie. Z drugiej "chłopcy do bicia" grupy A, nazywanej "grupą śmierci". Polacy o takich sukcesach jak Hiszpanie mogą pomarzyć, w dodatku na Litwę pojechali osłabieni - bez Marcina Gortata, Macieja Lampego i Michała Ignerskiego. Jednak na parkiecie nie było widać tej dysproporcji w potencjale.


Kto zostanie koszykarskim mistrzem Europy?
Do ostatnich sekund

Dwie pierwsze kwarty zaczęły się jeszcze zgodnie z przewidywaniami, dopiero w drugiej połowie Polacy stawili opór strasząc Hiszpanów do ostatnich sekund. Pierwszą część meczu Hiszpania wygrała 22:15, niemal identyczny wynik padł w drugiej części - 22:16.

I kiedy wydawało się, że w drugiej połowie mistrzowie Europy będą utrzymywać bezpieczną, kilkunastopunktową przewagę, Polacy ruszyli do ataku. Trzecia kwarta to jeszcze mozolne odrabianie strat, ale tuż na początku czwartej dzięki trzem punktom Thomasa Kelatiego i przejęciu Dardana Berisha zakończonego zdobyciem kolejnych punktów, udało się zniwelować stratę do sześciu punktów. To ocuciło Hiszpanów, którzy znowu zaczęli grać - ciągle jednak pozostawali w zasięgu Polaków.

Kilkadziesiąt sekund przed końcową syreną uaktywnił się Łukasz Koszarek - najpierw rzucił za trzy, potem przechwycił piłkę w akcji Hiszpanów, co dało nam kolejne dwa punkty i byliśmy już tylko trzy punkty za Hiszpanami. Polacy walczyli do ostatnich sekund, by doskoczyć do mistrzów Europy, ale kluczowa akcja na 15 sekund przed końcem została przerwana przez ich obronę. Równo z końcem meczu faulowany był jeszcze Gasol. Hiszpan dostał dwa rzuty osobiste, które wykonywał, gdy pozostali zawodnicy stali już przy linii końcowej, a trenerzy podawali sobie dłonie po meczu. Wykorzystał tylko jeden rzut, a cały mecz zakończył się wynikiem 78:83.

W czwartek rywalem biało-czerwonych będzie Litwa.

Polska - Hiszpania 78:83 (15:22, 16:22, 21:17, 26: 22)

Składy
Polska: Łukasz Koszarek 19, Thomas Kelati 18, Adam Hrycaniuk 12, Szymon Szewczyk 10, Paweł Leończyk 6, Piotr Szczotka 6, Robert Skibniewski 4, Piotr Pamuła 3, Łukasz Wiśniewski 0, Dardan Berisha 0, Adam Łapeta 0, Adam Waczyński 0
Hiszpania: Pau Gasol 29, Juan Carlos Navarro 23, Marc Gasol 16, Serge Ibaka 7, Rudy Fernandez 4, Fernando San Emeterio 3, Felipe Reyes 1, Jose Manuel Calderon, Ricky Rubio, Victor Sada, Sergio Llull, Victor Claver

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Ekshumacja Zbigniewa Wassermanna

Nad ranem na cmentarzu na krakowskich Bielanach ekshumowano ciało Zbigniewa Wassermanna - ustalili reporterzy śledczy RMF FM. Naczelna Prokuratura Wojskowa potwierdziła te doniesienia. To pierwsza ekshumacja ofiary katastrofy smoleńskiej.

Grób Zbigniewa Wassermanna na krakowskich Bielanach, fot. D. Klamka
Grób Zbigniewa Wassermanna na krakowskich Bielanach, fot. D. Klamka /East News

Ponowny pogrzeb Zbigniewa Wassermanna odbędzie się w czwartek 1 września na krakowskich Bielanach - informuje RMF FM.

Więcej na ten temat

W komunikacie NPW podkreślono, że podstawą działania śledczych były "wątpliwości dotyczące stwierdzeń zawartych w dokumentacji sądowo-lekarskiej badania zwłok zmarłego, otrzymanej z Rosji, a nie wątpliwości co do tożsamości zwłok". Wcześniej Małgorzata Wassermann wiele razy mówiła, że dokumentacja, która przyszła z Rosji, nie zawiera prawdziwych danych o bliskich, bo w protokole sekcyjnym pominięto fakt przejścia przez jej ojca poważnej operacji.

Ekshumacji dokonali prokuratorzy prowadzącej śledztwo ws. katastrofy Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, przy udziale specjalistów z Żandarmerii Wojskowej. "Powołani w sprawie biegli przeprowadzą czynności dokumentujące stan ciała, zarządzono również oględziny połączone z otwarciem zwłok. Wzgląd na dobro pokrzywdzonych - najbliższych zmarłego - uniemożliwia podanie szczegółów dotyczących zarówno okoliczności przemawiających za przeprowadzeniem ekshumacji, jak też szczegółowych działań powołanych w sprawie biegłych. Przeprowadzenie zleconych czynności winno się zakończyć w ciągu kilku dni" - podano w komunikacie NPW.


Grób, z którego ekshumowano Zbigniewa Wassermanna, fot. S. Rozpędzik /PAP

Prokuratura zaznacza, że nie można wyciągać wniosków o podjęciu decyzji o innych ekshumacjach, gdyż przypadek każdej z ofiar rozpatrywany jest indywidualnie. Podkreślono, że dotychczas jedynie w przypadku Zbigniewa Wassermanna "stwierdzono istnienie okoliczności przemawiających za zasadnością jej przeprowadzenia", odpowiednie postanowienia w tej sprawie wydano 5 sierpnia br.

"Powyższe uwagi zawarto celem uniemożliwienia ewentualnych spekulacji, co do dalszych ekshumacji, zwłaszcza w kontekście stanowiska szeregu członków rodzin ofiar katastrofy jednoznacznie opowiadających się przeciwko ich przeprowadzaniu" - głosi komunikat NPW.

Już latem ub.r. prokurator generalny Andrzej Seremet nie wykluczał ekshumacji ofiar katastrofy, jeśli będzie taki wniosek od rodzin. O ekshumację ciała ojca występowała Małgorzata Wassermann, taki wniosek do wojskowej prokuratury złożyły też rodzina Przemysława Gosiewskiego oraz Stefana Melaka. Wdowa po polityku PiS Beata Gosiewska mówiła wcześniej, że "nie ma pewności, co tak naprawdę znajduje się w trumnie". Wniosek o ekshumację wykluczał zaś pełnomocnik rodziny Lecha i Marii Kaczyńskich mec. Rafał Rogalski.

W Polsce ekshumacje są dopuszczalne od 16 października do 15 kwietnia. Inspektor sanitarny może dopuścić wykonanie ekshumacji w innym czasie i - jak mówi prawo - "przy zachowaniu ustalonych przez niego środków ostrożności". Rzecznik NPW płk Zbigniew Rzepa zapewnił PAP, że wszystko odbyło się zgodnie z zasadami.

- Nie wierzę że Rosjanie przeprowadzili rzetelną sekcję zwłok mojego ojca - mówiła dziennikarzom RMF FM Małgorzata Wassermann.

- Ja nie mam zaufania do Rosjan żadnego. Ten materiał, który przychodzi, który ja widziałam, uprawnia mnie do postawienia tezy, że on jest na pewno w części sfałszowany. Jeżeli jestem pewna, że jest sfałszowany w pewnym zakresie - pojawiły się już dokumenty, co do których jesteśmy pewni, że są nieautentyczne - pojawia się pytanie w takim razie, czy pozostałe dokumenty są autentyczne - mówiła w kwietniu córka posła PiS.

Pytana, czy chodzi o rozbieżności w protokołach sekcji zwłok, Wassermann odpowiada, że na tym etapie może powiedzieć tylko tyle: "Chodzi o próbki genetyczne, przypomnę, również o kwestię unieważniania protokołów, która pojawiła się kilka miesięcy temu".


Obelisk, który zostanie umieszczony nad grobem Zbigniewa Wassermanna, fot. M. Grzyb /RMF

Ankieta

Czy uważasz, że ekshumacja ciała Zbigniewa Wassermanna jest potrzebna?

Lekarze i prokuratorzy podzielają zastrzeżenie rodziny co do opisów z sekcji zwłok posła PiS. W maju śledczy zabezpieczyli dokumentację medyczną Wassermana. Prokuratorzy powołali zespół ekspertów z Wrocławia, których zadaniem jest skonfrontowanie dokumentów medycznych kilku ofiar tragedii smoleńskiej z materiałami z sekcji zwłok, które przysłali Rosjanie w ramach realizacji wniosku o pomoc prawną.

Zespół wyda ostateczną opinię, czy dokumenty te nie zgadzają się w takim stopniu, że dają podstawę do ekshumacji. Reporterzy śledczy RMF FM ustalili, że w przypadku Zbigniewa Wassermanna praktycznie już wiadomo, że zapisy z sekcji nie odpowiadają rzeczywistości.

Badania zwłok Zbigniewa Wassermanna zostaną przeprowadzone w Zakładzie Medycyny Sądowej we Wrocławiu. Jak ustaliła reporterka RMF FM, na trzy najbliższe dni pomieszczenia zostały wynajęte specjalistom z prokuratury wojskowej, żandarmerii i biegłym z dziedziny medycyny sądowej. Badaniom towarzyszą szczególne okoliczności.

We wtorek, środę i czwartek nikt postronny nie będzie mógł przebywać w okolicach wrocławskiego Zakładu Medycyny Sądowej. Teren ma być ogrodzony, tak, by naukowcy mogli pracować w spokoju. Wszyscy, którzy z tymi badaniami mają cokolwiek wspólnego podpisali klauzulę tajności. Nie mogą zdradzać żadnych, nawet pozornie najmniej istotnych szczegółów dotyczących tego co dzieje się za murami pracowni zakładu.

Biegli pobiorą próbki tkanek Zbigniewa Wassermanna, które zostaną poddane różnym analizom, między innymi biochemicznej czy toksykologicznej. Wszystkie badania maja odpowiedzieć na pytanie co było przyczyną śmierci polityka PiS-u.

Gówno mamy i jesteśmy sto lat za Murzynami

26 sie, 00:01
Jan Tomaszewski, fot. Newspix

Najlepszy bramkarz w historii polskiej piłki, niezłomny i konsekwentny krytyk Franciszka Smudy i PZPN-u w formie alfabetu opowiada o ludziach, którzy przyczynili się do upadku naszej kopanej. – Znajdziecie tu wszystko to, co mamy w tym bagienku. Bo umówmy się – gówno mamy i jesteśmy sto lat za Murzynami. Sympatii nie będzie – zapowiada Jan Tomaszewski.

A jak Administrator Związków Sportowych

Minister Adam Giersz. Pomijam to, że jest najgorszym ministrem w historii resortu. Facet, który zalegalizował korupcję wręczając złote medale za zdobycie Pucharu Polski zawodnikom oskarżonym o korupcję. Będąc na meczu w Bydgoszczy, kiedy była nieprawdopodobna zadyma, on jako zwierzchnik sportu polskiego, zgodził się na to, żeby kontynuować wręczanie pucharu. Żeby ten puchar znalazł się w rękach wiadomo kogo. I tenże człowieczyna, tenże facio wyskakuje ze zdaniem: "ja mówiłem Grzegorzowi Lato, że trzeba przerwać". To kim on jest? Pomocnikiem Laty?

Druga sprawa. Jeśli on jako minister sportu zezwala, żeby w reprezentacji Polski grali przestępcy, zawodnicy skazani za korupcję, to dla mnie ten człowiek powinien raz na zawsze odejść ze sportu. Piłka nożna to wizytówka. Jeśli tu nie ma porządku, to w innych dyscyplinach będzie jeszcze gorzej.

B jak Błaszczykowski Jakub

Kapitan reprezentacji. Wspaniały piłkarz. Znam jego perypetie rodzinne, byłem cały czas za nim. Ale do momentu, kiedy dostał opaskę. Kuba dał się wpuścić w maliny, dał się manipulować działaczom związku i Frankowi Smudzie. Oni wszystkich chcą mieć pod sobą. Umówmy się – mamy fatalnego kapitana. Kuba jest za grzeczny, to takie echo Smudy, który nie potrafi nic powiedzieć. Echo prezesa, który jest tępakiem. Przykro mi, że mój idol, najlepszy zawodnik kadry zrobił coś takiego. Nie ma to nic wspólnego z przywództwem w zespole.

C jak Cupiał Bogusław

Współczuję temu człowiekowi, bo włożył ogromnie dużo pieniędzy i nie może się doczłapać do futbolowego raju. Ale wydaje mi się, że w końcu coś zrozumiał. Holenderski nabór z APOEL-em nie wystarczył, ale to już jest coś, jest jakiś zalążek. On przestał wierzyć klakierom, tym swoim przydupasom. Przecież z niego cała Polska śmieje się, że wydał tyle pieniędzy. Dziś w każdym klubie polskim gra jakiś wiślak. Życzę mu z całego serca, żeby po piętnastu latach wszedł do Ligi Mistrzów i wyrzucił z tego stołka Grajewskiego. Bo przecież Grajewski siedział na tym stołku. Albo niech zatrudni jakichś facetów z prawdziwego zdarzenia. Niech się zapyta "Grajka", czy jakiejś klątwy nie rzucił. Za swoje pieniądze się ośmieszył. Przegranie z Karabachem, nawet nie wiem czy Dolnym czy Górnym to była kpina. Kompromitacja.

Teraz miało niby być przełamanie. Ale to była masakra, rzeź niewiniątek. Nie pamiętam, żeby jakiś zespół, poza Barceloną, miał taką przewagę nad rywalem jak APOEL nad Wisłą. Nie pamiętam. Maaskant to też niezły parodysta. On chciał mecz z Koroną przed Ligą Mistrzów odwoływać. Gdyby coś takiego powiedział w Holandii, to wywaliliby go na drugi dzień. Cupiał powinien wziąć takie detale pod uwagę.

D jak Drzewiecki Mirosław

Główny grabarz polskiego futbolu. Powiedziałem to w momencie, kiedy ten dżentelmen jako minister sportu wycofał kuratora z Polskiego Związku Piłki Nożnej. Wyszedłem ze studia telewizyjnego od Tomka Lisa, którego potem przeprosiłem, bo nie zrobiłem tego przeciwko niemu, tylko przeciwko Drzewieckiemu. Ten facio miał poparcie całego narodu, wszystkich klubów politycznych, żeby tego kuratora wtedy wprowadzić. Ba! Ja nawet zgłosiłem akces do Platformy Obywatelskiej, że w przypadku jakiejś wojny z UEFA jestem gotowy stanąć na czele tej walki. Uważałem, że trzeba coś zrobić. Zmienić władze od prezesa do sprzątaczki. "Drzewko" rozpoczął uroczystości pogrzebowe polskiej piłki i przykro, naprawdę przykro jest mi, że wszystko co do joty się sprawdziło. Że jesteśmy w tej chwili na sześćdziesiątym którymś miejscu.

Drzewiecki rozpoczął też idiotyczną wojnę polsko-ukraińską. Ubzdurał sobie w tej główce, nie bardzo logicznej w tym momencie, że u nas będzie sześć miast, a tam dwa. Zapominając, że te Euro to mamy tylko dzięki Ukrainie. Ba! On potem jeszcze rozpoczął wojnę polsko-polską. Wytypowaliśmy cztery miasta na mistrzostwa, on wytypował sześć. I była wojna między Krakowem a Poznaniem. Przecież to głupota.

E jak Europrzekręt

Wielomiliardowy europrzekręt dokonany przy budowie stadionów i autostrad. Proszę mi powiedzieć – jeśli kilometr autostrady w Hiszpanii kosztuje około 5 mln euro, to jak to jest możliwe, że u nas ten kilometr kosztuje 9,6 mln euro. Ja już nie mówię, ile kosztuje w Chorwacji, bo tam jest trzy razy taniej. Sprawa druga. Proszę mi powiedzieć, jak to jest możliwe, że stadion w Charkowie wybudowano za 50 mln euro, podobny obiekt w Hoffenheim – dla wieśniaków, bo tak się zresztą nazywa ta drużyna, kosztuje 60 mln, a nasz najtańszy stadion poznański kosztuje 190 mln euro. 190! Powtarzam. Wybudowany bubel na którym gnije murawa. Stadion w Doniecku kosztował 80 mln euro, nasz narodowy – 510 mln. Powtarzam 510 mln euro! Pan Obiała, architekt, który mieszka w Australii i pracował m.in. nad Wembley, powiedział miesiąc temu, że to najdroższy stadion świata. A jest tylko jednofunkcyjnym obiektem. Ten stadion to narodowy przekręt.

Do tego jeszcze jedno. W ostatnich trzech latach w sferze budżetowej płace wzrastały o 9 procent. Proszę mi powiedzieć, na jakiej zasadzie przeciętna pensja pracowników spółki Euro 2012 wzrosła o 261 procent?! Przez te trzy lata. Minister, ta niemota, Adam Giersz powiedział: "tak wynika z umów". W związku z tym mam pytanie: kto i na jakiej podstawie je podpisywał? Wyliczcie się z tych pieniędzy.

F jak "Fryzjer"

Duch "Fryzjera" w dalszym ciągu wisi nad polską piłką. Dlaczego? Jeśli w polskiej lidze zatrudniany jest trener, który miał 711 połączeń z "Fryzjerem", jeśli zawodnicy, którzy mają zarzuty grają w ekstraklasie, jeśli sędziowie sędziują, działacze działają, to o czym my mówimy? "Fryzjer" dla mnie przypomina Lenina. Jest wiecznie żywy. Jestem tutaj usprawiedliwiony, bo on powiedział, że mnie nie zna. Ja też go nie znam. Sądzę, że dalej mecze są ustawione. Ludzie, którzy ustawiali dalej działają.

G jak Greń Kazimierz

Nie wiem, dlaczego, ale w tej chwili przez media uważany jest za persona non grata. A przypomnę tylko, że to ojciec chrzestny kampanii Grzegorza Laty. Bez niego Lato nie zostałby prezesem. Kaziu powinien zostać wysłuchany przez media. Jak jest, jak było. Dużo mówił rok temu w mediach, ale żadnych konkretów nie podał.

H jak Hiszpania

Zawsze miała fenomenalnych piłkarzy. Grała jak nigdy, przegrywała jak zawsze. W końcu jednak zrobiono tam rewolucję. Rewolucję polegającą na prawdziwym szkoleniu. Messi praktycznie jest Hiszpanem – umówmy się. Śmiesznie to wygląda, jak najlepsi piłkarze na świecie grają w jednej drużynie. To wynik szkolenia. Podoba mi się, że Hiszpanie zrobili jakąś taką niegłośną rewolucję. I proszę, efekty są nieprawdopodobne. To wzór dla wszystkich. A u nas? Szkoła polska pod tytułem Jerzy Engel i Antonii Piechniczek? Bezwstydne typy, które przyszły do związku, gdy kadra była na dwudziestym miejscu w rankingu FIFA, a teraz jest na sześćdziesiątym którymś? Oni mówią: co tam, nic się nie stało, a Tomaszewski niech sobie gada.

I jak Irracjonalizm

Czyli coś nielogicznego, nie mieszczącego się w głowie. Chcę tylko podać jeden przykład. Jak to jest możliwe, że Widzew Łódź, który wysprzedaje wszystkich zawodników kupił drugoligowego gracza z Malty i on jest w tej chwili postrachem polskiej ligi? Jak to się dzieje, że Widzew dzięki temu drugoligowcowi wygrywa z Polonią Warszawa? Polonią, która kupowała, co tylko można kupić. Od pięciu lat kupuje. Widzew nie tylko wygrał, ale był lepszy. To jest irracjonalizm. To jest polska liga. Czy to jest możliwe? U nas – tak. Dlatego to jest ekstraklapa.

J jak Janas Paweł i Jerzy Engel

Jurek Engel był namiastką pana Kazimierza Górskiego do momentu awansu do mistrzostw świata. Starał się stworzył dobrą atmosferę i miał tego efekt. Potem nie wytrzymał presji i jest Jurek Engel-grabarz polskiego futbolu. Już mówię dlaczego. W 2001 roku nasi juniorzy wygrali mistrzostwa Europy. Ja mu wówczas proponowałem: "Jurek, weź swoich 16 pewniaków i 7 juniorów. Nie po to, żeby grali, ale żeby otrzaskali się z atmosferą". Jurek zamiast nich wziął do Korei 34-letniego Sibika, leciwego Kucharskiego itp. W trzecim meczu o nic zagrali ci rezerwowi, a za chwilę pokończyli karierę. To nie mogli grać juniorzy? Niemcy przed mistrzostwami świata w RPA wygrali mistrzostwa Europy do lat 19. I ten Niemiec, ten Loew, wziął jakiegoś Khedirę, Oezila, Muellera. Gówniarzy. Wystawił ich na mistrzostwach świata. Ci gówniarze grają teraz w Realu Madryt. A Jurek co? Zrobił sabotaż. Od niego zaczął się zjazd.

Janas z kolei poszedł w drugą stronę. Porezygnował z czołowych piłkarzy i jeszcze pogłębił dół, który wykopał Engel. Główne dzięki polityce, gdzie to menedżerowie wybierają skład. Przyjechał Beenhaker, przestał się słuchać doradców i proszę. Zrobił sukces. Nie był to dla mnie wielki trener, dobrze mu szło na początku, ale później też wpadł w sidła menedżerskie.

K jak Kręcina Zdzisław

Pierwsza osoba funkcyjna w związku. Podziwiam Zdzisia, który przy każdym prezesie jest sobą i gratuluje mu… hmm… odwagi? Zaimponował mi, kiedy w samolocie powiedział, że Lato to burak, a Listkiewicz – węgorz. Pomijam fakt, że to pierwsze jest obrazą dla buraka, jeśli tak stwierdził. Ale powiedział prawdę. Wydaje mi się, że to cała kwintesencja tego związku, gdzie każdy na każdego ma haka. Każdy o czymś wie, tyle że tutaj wyszło "co myślisz po trzeźwemu, powiesz po pijanemu". Brawo Zdzisiu. Tak trzymaj i nie wycofuj się z tego.

L jak Lato Grzegorz

Największa kompromitacja polskiego futbolu. Powiedziałem to w studiu TVN w dniu, kiedy były wybory. Oczywiście zaraz mnie wyśmiano. "A co on pieprzy na swojego kolegę?". I tutaj paru idiotów się pomyliło. Bo nigdy nie mówiłem o moim koledze z boiska. Dzięki któremu kwitłem, bo on strzelał gole. Oczy każdemu wyrwę, kto powie coś na Grzegorza Lato-piłkarza. Natomiast ja Grzegorza Latę tyle znam, że z całym przekonaniem mogę powiedzieć o nim jedno – prymityw. I na początku wszyscy mnie za to wyśmiali, a tydzień później pani Monika Olejnik, którą szanuję i pozdrawiam, publicznie powiedziała, że prezes PZPN-u jest prostakiem. Ba! "Gazeta Wyborcza" napisała swego czasu, że tego człowieka wstyd puścić wśród ludzi. Ryba śmierdzi od głowy i Lato kompromituje naszą piłkę.

Zaproponowałbym jedną rzecz. W czerwcu, kiedy będziemy współgospodarzami mistrzostw Europy i trzeba będzie przyjmować ludzi, niech Grzegorz zamknie się w swoim Mielcu i płaćmy mu podwójną pensję. Byle tylko nas nie kompromitował. Nawet Copperfield nie zrobiłby z niego inteligenta. Olejnik poznała się na nim po dwudziestu minutach, ja znam go trzydzieści lat. Ten człowiek to porażka.

M jak "Misio", czyli "Listek"

Różnica między Listkiewiczem a Latą jest jak porównanie wodospadu Niagara ze spłuczką klozetową. "Misiu" zna sześć języków, Lato - trzy . Dwa od butów, jeden swój, który i tak trzeba jeszcze tłumaczyć na polski. Sprawa następna. Michał jako prezes związku brał wszystko na siebie. Ja jako Szef Komisji Etyki zarzuciłem mu publicznie: "Michał, przestań k... wyjeżdżać do FIFA – UEFA, bo jesteś tam wtorek – piątek, a w międzyczasie myszy harcują". Myszy. Ale w prasie ciągle mówiło się "a ten piep... Listkiewicz". Potem ci koledzy, którzy kręcili lody wypięli się na niego. Lato, Olkowicz, cała reszta. I Kręcina miał rację mówiąc o nim "węgorz". Bo Michał lawirował. Był ciągle w rozjazdach, oni robili jakieś afery, on wracał i brał wszystko na siebie. A proszę zauważyć. Czy w tej chwili afery PZPN-u utożsamia się z Latą? Nie.

Kolejna sprawa. Mamy szansę, żeby któryś z Polaków był w Komitecie Wykonawczym UEFA. To jest najwyższa władza. Surkis jest tam i to on nam załatwił Euro. Mamy podobną szansę i kto tam idzie? Lato! Już pomijam jego kompromitujące zachowanie, bo sam na siebie głosował. W biuletynie UEFA zaprezentował się, że będzie szedł śladami papieża. Co jak co, ale każdy logicznie myślący człowiek nie może pisać o religii w prezentacji do antyreligijnej, antypolitycznej organizacji. Jak Turcy mają się do tego odnieść? I dlatego Lato dostał dwa głosy, w tym jeden swój. A przecież mamy Listkiewicza i Bońka. I czemu ich nie wybieramy? Nie wiem, jak to określić. To już nie głupota. To sabotaż. Jestem przekonany, że któryś z nich trafiłby do Komitetu. Lato sam sobie strzelił w kolano. Prostak.


N jak Niemcy

Mówię to po raz enty: wstydzę się, że kiedykolwiek grałem w koszulce z Orłem na piersi. Ta koszulka jest teraz profanowana, sprzedawana, oddawana zdrajcom. Zdrajcom narodu niemieckiego. Polanski grał dla reprezentacji Niemiec w młodzieżówce. Mówił, że Niemcy są jego ojczyzną, a Polska go nie obchodzi, a teraz co? Gra u nas. Brzydzę się tego i nie chcę tych meczów oglądać. Wolę Borysiuków, Rybusów, Kiełbów. Jako członek Klubu Wybitnego Reprezentanta nie chcę oglądać Polanskiego w naszej koszulce. To jest koniec dyskusji. Nie chcę też Arboledów, Perquisów i innych przebierańców. Przestępcy i przebierańcy. Tak dziś wygląda kadra. Chcecie? Grajcie sobie. Ja was oglądać nie będę.

O a Olejkowska Agnieszka

Świetny manewr PZPN-u. Nie wiem, kto na to wpadł, ale nawet nieźle im to wyszło. Wszystkie nieprawidłowości, wszystkie patologie i wpadki tłumaczy młoda dziewczyna. To ona się ośmiesza, a nie oni. Pani Olejkowska po wpadce Kręciny powiedziała: "Ale nas to nie obchodzi. Pan sekretarz nie był w pracy". A czy Boruc i Żewłakow jak lecieli samolotem, to byli w pracy? Przecież oni też wyszli z hotelu. Olejkowska musi zrozumieć, że pan Kręcina w momencie wyjścia z domu reprezentuje Polskę. Skąd on wracał? Za czyje pieniądze? Dziwię się naprawdę młodej dziewczynie, że wpasowała się w ten beton. Te wszystkie idiotyzmy są teraz ładnie podane.

P jak PZPN

Ostatnio bastion ortodoksyjnej komuny. Powtarzam to po raz któryś. Tajni współpracownicy gonią ubeków i byłych agentów. Dlaczego tak się dobrze trzymają? Jak to byli ubecy, mają na wszystkich haki. Na mnie nie mają, choć raz zarzucali mi, że trzy razy się rozwodziłem i nie mogę być szefem Komisji Etyki. To im odpowiedziałem: "Przepraszam, a czy ja jestem szefem Komisji Etyki kółka różańcowego czy komisji przy Polskim Związku Piłki Nożnej?".

PZPN to państwo w państwie. Idealnie się wszyscy dobrali. Dlaczego minister sportu nie chce tam wkroczyć? Kto jest wiceprezesem związku? Senator Platformy Obywatelskiej Antonii Piechniczek. Minister nie pogoni swojego. Uważam, że jak najszybciej powinna nastąpić tzw. dekomunizacja sportu. Komuchy niech pracują gdzie chcą, ale w sporcie trzeba zrobić porządek. Mówimy o organizacji, która reprezentuje czterdziestomilionowy naród.

O stosunku kibiców nie będę już mówił. Wiadomo, co śpiewają. To już powinno ich zmusić do zmian. No, ale rząd RP to toleruje. Trudno. Nie mój cyrk, nie moje małpy.

R jak Rząsa Tomasz

Szanowałem, szanuję i mam nadzieję będę szanował. Sumienny były piłkarz. Fajny chłopak, tylko że zaczął kolaborację z najbardziej znienawidzonym związkiem na świecie. Tomek nie pasuje do tego systemu. Nie wiem, czemu chce to zrobić. Może dla pieniędzy? Trudno. Uważam, że dużo straci na wizerunku. Nie chcę, żeby był drugim Lato.

S jak Smuda Franciszek

Największy prymitywista w historii polskiej piłki. Nikifor. Jedyny człowiek w Polsce, który ma swoje zdanie, ale sam się z nim nie zgadza. Powtórzę to jeszcze raz: należy go wypier… z polskiej piłki dyscyplinarnie. Bo na to są podstawy prawne. Selekcjoner reprezentacji Polski, pracownik związku musi być apolityczny, on tymczasem poparł sztab wyborczy Komorowskiego. I teraz co? Myśli, że wszystko może, bo go prezydent obroni? Dwa, Smuda posługuje się dyplomem akademii trenerskiej, której warunkiem uzyskania jest matura. On jej nie ma. Prezydent powiedział, że jego ojciec był profesorem na uczelni i też nie miał matury, ale zapomniał dodać jedną rzecz. "Współpraca z nami szczera, zrobi z ciebie oficera". Takie były czasy. I teraz ma być tak samo? Smuda na podstawie tego dziwnego dokumentu podpisuje milionowe kontrakty. Naprawdę szkoda słów na tego tępaka.

Jeśli chodzi o sprawy merytoryczne, Smuda zapewnił wszystkich, że nie będzie drugim Beenhakkerem. Że nie będzie powoływał obcokrajowców, bo on ma swoich zawodników. W tej chwili mówi, że nie ma. Najpierw powołuje Boruca, potem go wypieprza, potem mówi, że jest cacy i znowu go wyrzuca. To samo będzie z Małeckim. Zawodnicy wyłapują tę jego niekonsekwencję.

Smuda jest twardy… Tak, on jest twardy jak odchody po rozwolnieniu. Gdyby nie dziennikarze, to w życiu by nie wyszła sprawa zachowania w Krakowie. W życiu by nie wyszła sprawa lotniska w Montrealu. To dopiero po dwóch tygodniach wyszło. Kiedy dziennikarze to wykryli, on zaczął pouczać. A gdzie był wcześniej? Gdzie był Smuda jak doszło do seksafery w Poznaniu? I dlatego Smuda, nawet jak zdobędzie mistrzostwo Europy, będzie dla mnie nikim. Powtórzę jeszcze raz. Dla dobra polskiej piłki - wypier… go dyscyplinarnie.

T jak Tusk Donald

Mój kolega z boiska. Graliśmy niejednokrotnie. Byłem przekonany, że rozumie sprawy piłki nożnej. Ale niestety on tylko potrafi bezmyślnie biegać po boisku. I biega. Ambitnie to robi. W wojnie z kibolami panu Donaldowi Tuskowi odwaga pomyliła się z odważnikiem. Dlaczego? Dlatego, że chciał zlikwidować skutek, a nie przyczynę. Przyczyną byli działacze PZPN-u.

Zostali ukarani prawdziwi kibice Legii, Lecha i innych klubów. Bo Donald chce wszystko zamknąć. Skoro walczy z kibolami, to jak on wytłumaczy zachowanie swoich zawodników m.in. pani Kiłdawy-Błońskiej, którzy nie tak dawno napisali prośbę do Legii, żeby odwiesiła szesnastu ludzi z zakazami stadionowymi? I dla mnie to, co Donald Tusk mówi o swojej partii, że jest Barceloną, to absurd. SLD to samo. Powiedzieli niedawno, że są Ligą Mistrzów. Boże… Dlaczego nie powiedzą, że są Ekstraklapą? Żyjecie w kraju, gdzie jest Ekstraklapa.

Donalda winie też za to, że nie zareagował, gdy wycofano kuratora. On, jako premier powinien zareagować. Jak nie wie, jak to się robi, to jest pani Thatcher, jest premier Putin. On się nie cackał. Rozpieprzył układ parę lat temu i dziś Kazań gra w Lidze Mistrzów. Ktoś wie, gdzie jest Kazań?

W jak Wojciechowski Józef

Facet, który od pięciu lat mówi, że gra o mistrza. Wydaje ogromne pieniądze na drużynę broniącą się przed spadkiem. Sztandarowy przykład ludzi, którzy myślą, że jak mają pieniądze, to już będą wyniki. Panie Józefie, szanuję pana bardzo, ale tu trzeba zrozumieć jedną rzecz. Gdyby pieniądze decydowały o sukcesie, to Emiraty Arabskie byłyby mistrzem świata. A tak nie jest. Kasę trzeba wydawać, ale z głową. Pan Wojciechowski póki co może poszczycić się tylko Klubem Kokosa. Ostatnia porażka z koszulkami Widzewa pokazuje, że czas wyrzucić w końcu tych wszystkich doradców i zatrudnić prawdziwego inspektora nadzoru. Tak jak się to robi przy budowaniu domu. Zaapeluję: ludzie nie wydawajcie pieniędzy na darmozjadów! Na Pietrasiaków, na Smolarków, całego tego syfu wciskanego przez menedżerów.

Z jak Zagłębie Lubin

Drużyna po wyroku sądowym. Kupiła mecz 13 maja 2006 roku, a niezgodna ze statutem FIFA i UEFA z kartą olimpijską abolicja PZPN obowiązywała do przestępstw korupcyjnych do 2005 rok. Po wyroku sądu Zagłębie natychmiast powinno zostać wykluczone ze struktur. To jest recydywa. Ale PZPN ma to w d... W Lubinie teraz byli, zostali ugoszczeni, o czym świadczy powrót Kręciny.

Ponieważ jest to klub z udziałem skarbu państwa, żądam od ministra skarbu, żeby wymusił na kierownictwie klubu, by odebrał przez sąd wszystkie premie, jakie uzyskał wówczas trener Smuda, sztab szkoleniowy i pozostali zawodnicy. To były premie w wyniku przestępstwa. Ponieważ są to nasze pieniądze, Minister Skarbu Państwa ma zasrany, proszę to napisać, obowiązek odebrać im te pieniądze. Co pan minister zrobił? Tu mamy sedno sprawy. I to jest właśnie Zagłębie Lubin.

Z jak zakończenie

W zasadzie jedną rzecz mam jeszcze do powiedzenia. Niech ta sytuacja trwa do końca świata i jeden dzień dłużej, bo jeśli normalność zapanuje w polskiej piłce, to w życiu nie będę miał możliwości udzielenia wywiadu. A zwłaszcza sporządzenia takiego alfabetu. Dziękuję.

Notował Paweł Grabowski

sobota, 27 sierpnia 2011

Skrytki bankowe


Przechowaj w banku przedmioty wartościowe

Anna Ogonowska-Rejer 26-08-2011, ostatnia aktualizacja 26-08-2011 10:36
Wielkość tekstu: A A A
źródło: Bloomberg

Za wynajęcie w banku skrytki trzeba zapłacić od 150 do nawet 600 zł roczne. W skrytce można przetrzymywać dokumenty, kolekcję monet lub znaczków, biżuterię, dzieła sztuki czy klucze. Nie ukryjemy broni i amunicji, środków trujących czy narkotyków

Do przechowywania przedmiotów, możemy skorzystać z kasetki lub skrytki bankowej. Zarówno kasety, jak i skrytki są otwierane dwoma kluczami - jeden otrzymujmy my, drugi pozostaje w banku. Bank nie posiada duplikatu klucza.

W przypadku utraty klucza najemca pisemnie powiadamia o tym oddział banku. Oczywiście wykonanie nowego klucza kosztuje, większość banków określa tę opłatę jako dwu lub trzy krotność rzeczywistych kosztów poniesionych przez bank.

Skrzynkę można wynająć na kilka dni, miesiąc, kwartał, a także na czas nieokreślony. Cena zależy od wielkości schowka (banki oferują je w różnych rozmiarach - im większa, tym droższa). Opłatę za wynajęcie skrytki bank pobiera z góry. Trzeba zapłacić kaucję za klucz do skrytki w wysokości 100-300 zł. Zwrot kaucji następuje, w chwili rezygnacji z usługi.

W dowolnej chwili można zajrzeć do depozytu i sprawdzić jego zawartość. Składanie, przeglądanie i odbiór cennych przedmiotów ze skrytek sejfowych odbywa się w specjalnie wydzielonym pomieszczeniu zabezpieczonym przed osobami trzecimi i strzeżonym przez ochronę banku. Ich wynoszenie poza te pomieszczenia jest niedozwolone.

Każdorazowe udostępnienie najemcy kasety lub skrytki sejfowej, jest odnotowywane w ewidencji. Dla każdej skrzynki prowadzona jest oddzielna karta ewidencyjna. W niektórych bankach możne się zdarzyć że pracownik banku towarzyszy przy otwarciu skrzynki. Osoby korzystające ze skrytki nie mogą posiadać przy sobie broni lub innego niebezpiecznego narzędzia.

Do skrytek lub kaset można upoważnić inną osobę. Bank nie ponosi odpowiedzialności za szkody wynikłe na skutek działania siły wyższej oraz za zmiany zawartości skrytki sejfowej dokonane przez najemcę lub jego pełnomocnika.

Trzeba także pamiętać że bank odpowiada za bezpieczeństwo skrytki, czyli za to, by nie została ona naruszona, a nie za bezpieczeństwo jej zawartości. Jeśli zdeponowane np. dzieło sztuki ulegnie zniszczeniu np. z powodu braku zabiegów konserwatorskich, to bank nie poniesie za to odpowiedzialności.

W skrytce sejfowej nie można przechowywać:

— materiałów łatwo palnych

— materiałów radioaktywnych

— środków wybuchowych

— środków trujących, duszących, żrących i gryzących

— artykułów ulegających zepsuciu

— broni i amunicji

— narkotyków

 

Ile za wynajem

Bank BPH — opłata dzienna wynosi – 50 zł, roczna – 500 zł.

Bank BPS — za dzień wynajmowania skrytki bank pobiera – 9 zł, miesięcznie – 27 zł, a rocznie – 225 zł, jeśli wynajmiemy kasetę opłaty wyniosłą odpowiednio 6, 18 i 180 zł.

Bank DnB Nord — bank pobiera opłatę w wysokości 50 zł mies. i 500 rocznie.

Bank BGŻ — opłata miesięczna – 30 zł, roczna – 250 zł.

BOŚ Bank — koszt miesięczny wynosi – 40 zł plus VAT, a roczny – 250 zł plus Vat.

Bank Pekao — wynajem dzienny to koszt – 5 zł, miesięczny – 50 zł, a roczny – 400 zł.

BZ WBK — opłata miesięczna wynosi – 50 zł, roczna – 400 zł.

BNP Paribas Bank — opłata dzienna wynosi – 2 lub 3 zł, a miesięczna – 30 lub 50 zł, w zależności od wielkości skrytki.

Deutsche Bank PBC — opłata miesięczna wynosi od 30 do 55 zł, a roczna od 300 do 550 zł, w zależności od wielkości skrytki.

GBW — opłata dzienna 2–3,4 zł, miesięczna 20–55 zł, roczna 200–450 zł. Kwota zależy od wielkości skrytki.

ING Bank Śląski — opłata wynosi 25 zł za każdy rozpoczęty miesiąc.

Kredyt Bank — wynajem skrytki mies. – 60 zł, rocznie – 400 zł.

MR Bank — opłata za jeden dzień – 2 zł, za mies. – 30 zł, za rok – 150 zł.

Multibank — opłata roczna od 360 do 900 zł, w zależności od wielkości skrytki.

PKO BP — za wynajem skrytki bank pobiera od 2 zł dziennie, od 40 zł miesięcznie i od 300 rocznie, kasetka kosztuje odpowiednio: od 1,5, od 25, i od 250 zł.


Zbigniew Ziobro. A jak u mnie? W normie...


Wywiady





Kontrowersyjny. Odkąd zadebiutował w polityce, wywoływał skrajne emocje. „Najgorętszy” minister sprawiedliwości ostatniej dekady. Ale i najbardziej tajemniczy. Podczas obrad „komisji Rywina” poznał dziennikarkę Patrycję Kotecką. Po kilku latach bycia razem wzięli cichy ślub, a w listopadzie przyjdzie na świat ich syn. Jaką cenę zapłacił za to, żeby być szczęśliwym?

Zbigniew Ziobro/fot. Reporter Poland/East News

Ma Pan 41 lat... (Zbigniew Ziobro przerywa moje pytanie).

Kiedy zobaczyłem w gazetach informacje o moim ślubie, a dokładnie podpis pod moim nazwiskiem: Zbigniew Ziobro, 41 lat, to...

Przeraził się Pan?

Nie, uświadomiłem sobie, że czas pędzi, a ja ciągle czuję się trzydziestolatkiem. Istnieje – zazwyczaj – rozdźwięk między wiekiem metrykalnym a stanem ducha, tym, na ile lat się czujemy. Zatem... u mnie wszystko jest w normie.

Przestał Pan być, cytuję: „najsłynniejszym w Polsce” i „najbardziej zatwardziałym” kawalerem. Wreszcie?

Do czasu gdy nie poznałem żony, ustatkowanie mi nie wychodziło. Patrycja jeszcze w okresie naszego narzeczeństwa, żartując, wyrzucała mi, że jestem kobieciarzem.

Żartuje Pan ze mnie. To kiedy Pan zaczął?

Jak miałem cztery czy pięć lat. Już wtedy fascynowały mnie piękne kobiety. Nie wiedziałem nawet, dlaczego – to oburzało moją babcię – która chciała, żebym został księdzem. Pierwsza fascynacja: Brigitte Bardot, potem była Marusia z „Czterech pancernych i psa”. Dzisiaj ideałem urody jest dla mnie żona.

Blondynki. Im pozostał Pan wierny... Przepraszam. Tej jedynej.

Spotykałem w życiu i brunetki, i szatynki, ale tą jedną jedyną okazała się blondynka. Poznałem Patrycję i szybko zorientowałem się, że jest nie tylko piękną kobietą, ale też niezwykłą osobą. Inteligentna, pracowita, o dużej osobistej odwadze. Od tamtej pory priorytety w moim życiu nieco się zmieniły. Z czasem uświadomiłem sobie, że w wielu sprawach rozumiemy się bez słów i że chcemy być razem. Pobraliśmy się, bo dla nas obojga rodzina tu, w ziemskim wymiarze, jest sprawą najważniejszą. Przeszliśmy próbę czasu, choć moja żona dziennikarka miała w pracy z powodu znajomości ze mną wiele nieprzyjemności. Mimo nagonki na jej osobę wytrwała ze mną, jednak o powrocie do telewizji nie chce słyszeć. Zamierza się poświęcić rodzinie.

Ojcostwo również Pan „zaplanował”?

Po ślubie dużo rozmawialiśmy o macierzyństwie, ojcostwie. Nic się nie działo z przypadku. Dzieci to wielkie szczęście, ale i odpowiedzialność. Na początku ciąży żona miała złe wyniki badań. Przez kilka tygodni leżała, a ja się nią opiekowałem. Musiałem też przejąć obowiązki domowe, które do tej pory były tylko na jej głowie. Najgorsze już minęło, wyniki badań są lepsze.

Jesienią urodzi się Panu syn. O córce Pan nie marzył?

W okresie studiów, kiedy miałem ze 20 lat, marzyłem, że chciałbym mieć trzech synów... Kiedy dowiedzieliśmy się o ciąży, na samym początku, intuicyjnie podejrzewałem, że będzie córeczka, a okazało się, że jest syn. Patrycja bardzo chciała, żebym dowiedział się o płci dziecka. Dla mnie najważniejsze jest, aby urodziło się zdrowe. Niesamowite wrażenie zrobiło na mnie badanie USG, gdy zobaczyłem, jak maluch się obraca, rusza rączkami, nóżkami. Niezwykłe jest też to, że takie malutkie, niespełna czteromiesięczne dziecko, już słyszy i rozpoznaje głosy rodziców. Nie ukrywam, że myślimy już o drugim dziecku.

Będzie miał na imię Jan, tak?

Spontanicznie rozmawialiśmy kiedyś z Patrycją o imieniu Jaś. Chcieliśmy, żeby imię było polskie. Bardzo nam się spodobało i tak prawdopodobnie zostanie.

Dlaczego ślub, wesele odbyły się w sekrecie? Przecież to idealne „narzędzia” w kampanii wyborczej.

Gdybym chciał wykorzystać nasz związek w polityce, zrobiłbym to już dawno. Zwłaszcza że związek małżeński w kościele zawarliśmy dawno temu. I już wtedy mogłoby to pewnie przynosić mi korzyści. Nie robiłem tego, uznając, że nasze życie jest ważniejsze niż polityczny sukces. Nie wszystko można mu poświęcić. Powinien o tym wiedzieć każdy, kto chce pozostać w polityce profesjonalistą. To, że teraz rozmawiamy, jest tylko rezultatem faktu, że nasz ślub i ciąża wyszły na jaw. Dalsze tego ukrywanie byłoby rzeczą niezrozumiałą. W końcu nie chcę odwoływać się do polityków, którzy tak grali swą prywatnością, że aż się zagrali. Można by wskazać wiele znanych osób, które brały ślub w blasku fleszy, a potem małżeństwa się rozpadały. Chciałem nasz świat zachować dla nas: to nasze szczęście, nasze uśmiechy, nasze chwile.

W 2008 roku Jacek Kurski, partyjny kolega, „wsypał” Pana. Powiedział w telewizji, że mieszkacie razem z Patrycją. Miał Pan do niego żal?

Zwróciłem mu wtedy uwagę (cisza). Ja go lubię. Jest typem człowieka artysty i tym tłumaczyłem jego zachowanie. Jacek to utalentowany człowiek: świetnie gra na gitarze, ma wyjątkowe zdolności matematyczne, był autorem znakomitych filmów dokumentalnych. Sądzę, że gdyby nie był w polityce, tylko dalej zajmował się reżyserią filmów, byłby dziś w europejskiej czołówce twórców kina dokumentalnego. Ta artystyczna dusza nieco go usprawiedliwiła, ale oczywiście byłem wtedy niezadowolony.

Przeczytałem kilka wersji tego, jak się Państwo poznaliście z Patrycją Kotecką. A Pan opowie mi swoją historię?

Poznaliśmy się podczas obrad komisji śledczej badającej „Aferę Rywina”. Szczególną uwagę zwróciłem na Patrycję, kiedy przesłuchiwaliśmy Leszka Millera. Tamtego dnia miałem już tak wszystkiego dosyć... i spojrzałem w kierunku stołu, przy którym siedzieli dziennikarze. Patrycja miała na sobie jakiś niebieski żakiet. Po siedmiu godzinach słuchania i patrzenia na Leszka Millera zobaczyłem, w końcu, piękną kobietę, która się uśmiechała. Wtedy uznałem, że to czas, aby swoją uwagę skoncentrować także na niej, słuchając przy tym, co mówi Miller. Wcześniej mieliśmy już okazję porozmawiać, ale tylko przelotnie w związku z jej artykułem w „Życiu Warszawy”, w którym ujawniła ważne dla prac komisji billingi (których ujawnienia nam odmówiono). Wtedy właśnie, po tym tekście, zastanowiłem się pierwszy raz, kim jest Patrycja Kotecka? Później rozpoczął się długi, żmudny proces mojego zainteresowania Patrycją i prób zawrócenia jej w głowie. To nie szło łatwo. Zachowywała duży dystans.

Został Pan odrzucony?

Patrycja sprawiała wrażenie osoby, która szybko przełamuje bariery. Okazało się, że pozory mylą. Choć była osobą uśmiechniętą i serdeczną, jednocześnie potrafiła mocno zaznaczać granicę i trzymać dystans. Nie dała się zaczarować. Początkowo moje rozmaite próby nawiązania kontaktu, czasami dość takie ułańskie, z dużą pewnością siebie, odbijały się od muru. Co intrygowało mnie jeszcze bardziej.

Porażka. Tym bardziej że z poprzednimi kobietami się Panu udawało.

Można tak powiedzieć. Byłem zaskoczony, że nie udaje mi się zaczarować Patrycji, co powodowało, że przy okazji kolejnych naszych spotkań zaczynała mnie coraz bardziej intrygować. Budowałem wtedy już nasze relacje nie w kategoriach mężczyzna – kobieta, ale w kategoriach osobowość – osobowość. Zaczynała mnie zaskakiwać. Wcześniej odbierałem ją może stereotypowo: że jest blondynką, piękną kobietą. Szybko wyszło na jaw, że ma w sobie mnóstwo spontaniczności, radości i uśmiechu. Bardzo spodobało mi się w niej szczególnie jednak to, że potrafiła wykazać się dobrocią i współczuciem. Pamiętam z tego okresu taki obrazek: Patrycja zatrzymała samochód na poboczu, aby zabrać z drogi kulawego psa, którego zawiozła do weterynarza. Kiedy indziej pomagała poszkodowanej przez los bohaterce swojego reportażu filmowego. Ujmowało mnie to coraz bardziej.

Idylla się skończyła, kiedy już dużo później, niemal w tym samym czasie staliście się osobami wywołującymi kontrowersje. Pan jako minister sprawiedliwości i prokurator generalny, a Patrycja na stanowisku wicedyrektora Agencji Informacji TVP, nadzorując „Wiadomości”.

To był bardzo trudny i ciężki, trwający dwa lata okres w naszym życiu oraz próba dla naszego związku. Przede wszystkim nie mieliśmy wtedy dla siebie czasu. Oboje kilkanaście godzin dziennie spędzaliśmy w pracy. Od momentu śmierci mojego ojca wyjeżdżałem z Warszawy także na weekendy, by opiekować się mamą. Nie mieliśmy czasu, żeby sobie doradzać, dodawać otuchy, wspierać się. Musieliśmy sami rzucić się w wir naszych wyzwań i obowiązków. Tak naprawdę to ja niewiele wtedy wiedziałem o tym, co robi Patrycja, a ona z kolei miała nikłe pojęcie tego, co się u mnie dzieje. To był sądny czas dla naszego wspólnego bycia. Niejeden związek po prostu by się rozpadł. Dzisiaj jest dużo prościej.

Naprawdę? Pan jest w Brukseli, Patrycja w Warszawie.

Weekendy spędzam w Polsce, Patrycja dwa tygodnie w miesiącu spędza ze mną w Brukseli. Nie ma już tego napięcia, stresu, bo poświęcamy sobie dużo czasu. Nie ma porównania z tym, co działo się okresie, kiedy byłem ministrem. Kiedy tylko teoretycznie byliśmy blisko siebie, ale w sensie intelektualnym, duchowym pozostawaliśmy w innych światach, pochłonięci swoimi sprawami.

Związek jest sztuką kompromisu. Potrafi Pan go szukać?

Znajdujemy kompromis, mając tak samo silne osobowości. Oczywiście jak każde małżeństwo czasami się kłócimy, ale stare powiedzenie mówi: „Kto się czubi, ten się lubi”.

Jakim Pan jest dzisiaj człowiekiem, co się w Panu zmieniło? Nabrał Pan – w końcu – dystansu?

Ten ostatni zawsze się przydaje. Polityka pełna jest silnych doznań. Bardzo długo byłem politykiem w samym środku wydarzeń, niejako w oku cyklonu, co odbijało się na moim funkcjonowaniu. Każdego dnia wysoka adrenalina, każdego dnia na pierwszej linii frontu. Dzisiaj moje życie jest inne, jestem odpowiedzialny za żonę i synka. Odkąd zostałem eurodeputowanym – paradoksalnie – czuję się bardziej anonimowy. Pan pytał o marzenia. Jednym z nich jest dom pod lasem. Gdzie jedynym sąsiedztwem jest przyroda: las, zwierzęta, przyjaciele, którzy nas odwiedzają. Marzenie o ciszy w tym zgiełku, w którym funkcjonowałem, narastało we mnie długo. Wprawdzie Bruksela to nie jest las ze zwierzętami, ale spełniła się namiastka mojego marzenia. Jestem anonimowy dla ludzi na ulicy. Komfort.

Jeśli poszukuje Pan spokoju, ciszy, anonimowości, to pomylił Pan adresy, zostając politykiem.

Trafiłem do polityki trochę przypadkiem. Prowadziłem stowarzyszenie „Katon”, które świadczyło bezpłatną pomoc prawną ofiarom przestępstw. Widząc ich krzywdę, postanowiłem zabiegać o zmianę prawa tak, by pokrzywdzony miał więcej do powiedzenia, a za brutalne przestępstwa groziły surowsze kary. Polityka to dla mnie przede wszystkim służba ludziom. Przez wiele lat walczyłem też o otwarcie zawodów prawniczych, co się w końcu udało. Wielu młodych absolwentów prawa może znaleźć pracę w wymarzonym zawodzie adwokata, radcy czy notariusza. Dzięki większej konkurencji ceny usług spadły, na czym wszyscy skorzystali. Gdy trafiłem do polityki, nie lubiłem publicznie występować, przemawiać, ale musiałem się zmienić. Momentem przełomu była moja obecność w „komisji Rywina”: czas ogromnego zainteresowana komisją śledczą, jak „Big Brotherem”. Wszyscy to oglądali! Na ulicy nagle zaczęli nas rozpoznawać. Ile Pan miał wtedy lat? 32. Pamiętam, że lubiłem jeszcze wtedy się zabawić. Byłem wolny. Często chodziliśmy z kolegami do warszawskich klubów. Kiedy poszedłem do jednej ze znanych dyskotek, ochroniarz pilnujący drzwi powiedział: „Pan nie płaci za bilet”. Rozglądam się wokół, sądząc, że koło mnie stoi ktoś inny. Dopiero po chwili zorientowałem się, że chodzi o mnie. Ten sam ochroniarz uznał, że mężczyzna, który przypadkiem wchodził krok za mną, jest moim znajomym, i jego także wpuścił gratis. Wtedy zdałem sobie sprawę, że straciłem prywatność. To był ten moment. Uświadomiłem sobie, że gdy pójdę na kolejną dyskotekę, to będę rozpoznany i jak napiję się piwa, zatańczę z dziewczyną, to zrobią mi zdjęcia i mogę mieć kłopot. Szybko stamtąd wyszedłem i od tego czasu przestałem bywać.

I tańczyć?

W zasadzie tak... Teraz z Patrycją tańczymy na domowych prywatkach. Ostatnio tańczyliśmy też na urodzinach mojego kolegi, litewskiego eurodeputowanego w Wilnie.

Mówi Pan o cudzie anonimowości w Brukseli. A o wypadnięciu z obiegu też Pan pamięta?

Jestem człowiekiem pasji i uważam, że przede wszystkim trzeba w życiu mieć cele. Zarówno w życiu prywatnym, jak i publicznym. Trzeba wiedzieć, czego się chce. Nie obawiam się o swoje miejsce w polityce, bo będę zawsze walczyć o sprawy ważne dla Polski. Moją pasją było to, aby Polska była bezpiecznym krajem. Chodziło o pewną normalność, czyli to, że nikt na ulicy o zmroku nie będzie na nas napadał. Że jak zaparkujemy auto, to wiemy, że rano jeszcze je zastaniemy z radiem w środku, że możemy iść z synem na mecz piłki nożnej i nikt w nas nie rzuci kamieniem. To udało się osiągnąć, bo za czasów, gdy byłem ministrem sprawiedliwości, radykalnie spadła przestępczość. Chciałem wprowadzić zasady, które dadzą poczucie sprawiedliwości i uczciwości. Nie patrzę na siebie polityka w kategoriach „Ja”, bo świat to nie jestem „Ja”. Polityka to drużyna, team. Trzeba widzieć się w grupie ludzi, w której połączenie ich talentów i kompetencji może przynieść sukces. Dla mnie geniusz jednostki może objawiać się tym, że wpisuje się w jakąś rolę w grupie, w ramach zespołu, żeby wykrzesać talent z ludzi.

Zostałby Pan po raz drugi ministrem sprawiedliwości?

Nie zawahałbym się przyjąć funkcji prokuratora generalnego. Realny wpływ na rzeczywistość prawną i bezpieczeństwo jest w możliwości ścigania bandytów. To jedyna funkcja, która spowodowałaby, że spakowałbym się i wrócił do Warszawy. Zostawił wszystko.

Nawet spokój, do którego z takim pietyzmem dążyliście?

Dzisiaj styl mojej pracy byłby inny, bo jestem bogatszy o tamte doświadczenia. Dokonywałbym innych wyborów. I musiałbym znajdować czas dla rodziny.

Będzie Pan kandydować w 2015 roku w wyborach prezydenckich?

Tyle razy jestem o to pytany. Odpowiem panu tak: najchętniej byłbym sekretarzem generalnym ONZ.

Szkoda tego domu pod lasem dla ONZ.

Cały czas o nim myślę. W internecie oglądam miejsca, gdzie mógłby stanąć. Zrealizuję to marzenie.

rozmawiał Maciej Kędziak

************************

Zbigniew Ziobro

Urodził się 18 sierpnia 1970 roku w Krakowie. Ukończył studia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Po studiach odbywał aplikację w Prokuraturze Okręgowej w Katowicach, którą zakończył, zdając egzamin prokuratorski. Poseł na Sejm IV, V i VI kadencji. W latach 2005–2007 minister sprawiedliwości i prokurator generalny w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza, a następnie w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. W wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2009 roku uzyskał mandat europosła. Należy do frakcji Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy.

US Open. Jak pech to pech: Radwańskie zagrają ze sobą!


Jakub Ciastoń, Nowy Jork
2011-08-27, ostatnia aktualizacja 2011-08-27 08:10
Agnieszka i Urszula Radwańskie
Agnieszka i Urszula Radwańskie
Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta

Najpierw było trzęsienie ziemi, potem nad Nowy Jork nadciągnął huragan Irene, ale największe nieszczęście dla sióstr Radwańskich dopiero przed nimi. W I rundzie US Open zmierzą się ze sobą. - Błagamy, tylko nie to! - mówiły w piątek Sport.pl Agnieszka i Urszula w Nowym Jorku.

Jedyne dwie polskie tenisistki w singlu US Open będą musiały między sobą rozstrzygnąć, która z nich zagra w II rundzie. W nocy z piątku na sobotę polskiego czasu do drabinki głównego turnieju dolosowano 16 triumfatorek kwalifikacji i los chciał, że Urszula Radwańska (WTA 116), która przebrnęła przez eliminacje, wpadła na swoją starszą siostrę Agnieszkę (WTA 13).

- To byłaby katastrofa, nie dopuszczam w ogóle takiej myśli. To musi być ktoś inny. Taki pech nie jest możliwy. Modlę się, żeby było inaczej - mówiła Sport.pl Urszula w piątek po południu, gdy kwalifikacje jeszcze trwały.

Organizatorzy US Open śpieszyli się z ich rozegraniem przed sobotą, bo nad Nowy Jork nadciąga huragan Irene, który ma uderzyć w miasto w sobotę w nocy i targać metropolią przez całą niedzielę. Prognozowana siła wiatru ma przekraczać 100 km/godz., a na metr kwadratowy w ciągu doby może spaść nawet ponad 30 cm deszczu. W niedzielę korty będą nieczynne, w mieście nie będzie też jeździło metro, zamknięte będą lotniska i mosty. Burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg zarządził przymusową ewakuację ok. 300 tys. ludzi z najbardziej zagrożonych części miasta.

- Najpierw było trzęsienie ziemi, teraz ten huragan, ale największym nieszczęściem byłoby, gdybym musiała grać z Ulą - mówiła z kolei Agnieszka Radwańska. 22-letnia Polka katastrofę jednak przewidziała. - Kiedy zobaczyłam dwa dni temu swoją drabinkę, że w I rundzie gram z kwalifikantką, od razu powiedziałem Uli, że jak przejdzie eliminacje, to na pewno wpadnie na mnie. Oczywiście mam nadzieję, że tak się nie stanie. To byłby wielki pech. Miejsc w kwalifikacjach jest 16, wolałabym każdą inną z pozostałej piętnastki niż Ulę - dodała Radwańska w piątek po południu.

Agnieszka miała też teoretyczną szansę zmierzyć się w I rundzie z inną Polką - Martą Domachowską, ale późnym wieczorem Marta przegrała w ostatniej rundzie eliminacji z Rosjanką Witalią Diaczenko 6:4, 2:6, 4:6. Dla obu tenisistek był to drugi mecz tego samego dnia, bo organizatorzy śpieszyli się przed huraganem Irene.

" Nie ma Boga" - napisał jeden z blogerów tenisowych na Twitterze komentując losowanie sióstr Radwańskich. " Urszula Radwańska przeszła eliminacje i zagra... ze swoją siostrą. Śmiać się, czy płakać?" - to komentarz " Sports Illustrated".

Siostry zmierzą się ze sobą po raz trzeci w oficjalnym meczu, ale po raz pierwszy w Wielkim Szlemie. Na razie jest remis 1-1. W 2009 r. Urszula niespodziewanie pokonała Agnieszkę w Dubaju 6:4, 6:3. Latem tego samego roku starsza siostra zrewanżowała się na trawie w Eastbourne dość pewnie zwyciężając 6:4, 6:3 i ten drugi mecz lepiej oddaje różnicę klas między nimi. W Dubaju Agnieszka była nie w pełni sił po przebytej anginie. Teraz będzie zdecydowaną faworytką. Jej przewaga polega nie tylko na większych umiejętnościach, ale przede wszystkim na większym doświadczeniu i odporności psychicznej. Z drugiej jednak strony, nikt nie zna tak dobrze słabych stron Agnieszki, jak Urszula.

Wściekły na takie losowanie na pewno był też Robert Radwański, ojciec najlepszych polskich tenisistek, który w tym roku śledzi turniej z Polski. - Taty nie ma z nami, ale to nie znaczy, że nie rozmawiamy, jesteśmy w stałym kontakcie - opowiadała Urszula. W 2009 r. Radwański mówił o meczu córek w Dubaju: - Polskich tenisistek jest mało. Wolę, żeby walczyły z resztą świata, a ze sobą grały dopiero o zwycięstwo w całym turnieju.

Siatkówka. Polska przegrywa z Czechami na początek Memoriału Huberta Wagnera


kd
2011-08-26, ostatnia aktualizacja 2011-08-26 22:46

26.08.2011, godzina 20:30

Polska

Polska: Żygadło, Jarosz, Kosok, Możdżonek, Ruciak, Kurek, Ignaczak (libero) oraz Świderski, Kubiak, Gruszka, Drzyzga, Nowakowski
0
3
  • 05 S0
  • 04 S0
  • 253 S27
  • 182 S25
  • 211 S25

Katowice Spodek

Czechy

Czechy: Tichacek, Stokr, Popelka, Platenik, P.Konecny, Vesely, Krystof (libero) oraz Mach, D. Konecny

Od przegranej 0:3 (21:25, 18:25, 25:27) z reprezentacją Czech Polacy rozpoczęli turniej, który jest ostatnim sprawdzianem przed wrześniowymi Mistrzostwami Europy w Czechach i Austrii.

reprezentacja Polski
Fot. Radosław Jóźwiak / Agencja Gazeta
reprezentacja Polski
Polacy okazali się w tym meczu dużo gorsi. W drugim secie Czesi dominowali w każdym elemencie gry. W pozostałych mieli zdecydowaną przewagę w przyjęciu i w ataku. Polacy nie potrafili kończyć akcji. Poza Bartoszem Kurkiem wszyscy zagrali z bardzo niską skutecznością w ataku. Punktowali od czasu do czasu, serii nie mieli.

Z kolei Czesi byli niezwykle dynamiczni. Świetnie przyjmowali, co pozwalało im na skuteczny atak. Platenik i Popelka bezlitośnie obijali polski blok. Mnóstwo punktów zdobywali właśnie dzięki rękom biało-czerwonych.

piątek, 26 sierpnia 2011

Skandal z kibicami Legii na rosyjskiej granicy

dzisiaj, 07:46
Kibice Legii w meczu ze Spartakiem w Warszawie
fot. PAP/Leszek Szymański

Przed rewanżowym meczem Legii Warszawa w Lidze Europy ze Spartakiem w Moskwie, na przejściu granicznym łączącym Łotwę z Rosją zatrzymani zostali polscy kibice zmierzający do Moskwy wspierać warszawski zespół. Oficjalnie powodem zatrzymania sympatyków Legii było posiadanie przez nich środków pirotechnicznych, nieoficjalnie rosyjscy pogranicznicy znaleźli w ich bagażu transparent "Smoleńsk 2010, pamiętamy", informuje TVN Warszawa.

Około 150. osób zmierzających do Moskwy na mecz Spartak - Legiaprzeszło gruntowną kontrolę na łotweski-rosyjskim przejściu granicznym. Kontrola trwała... ponad 11 godzin, w trakcie których służba celna dokładnie sprawdzała wszystkich uczestników wyjazdu.

Kibice oficjalnie "podpadli" posiadaniem rac, których nie wolno wwozić na teren Rosji. Celnicy zdecydowali, że nikt z grupy nie zostanie przepuszczony dopóki nie wskażą, do kogo środki pirotechniczne należą. Kibice nie chcieli tego zrobić. Osobie, która próbowała je przewieźć, groziłby areszt.

Nieoficjalnie mówi się o transparentach, które wieźli kibice Legii, a które miały rozwścieczyć Rosjan. Na transparentach widniały napisy "Smoleńsk 2010 Pamiętamy" i "Zabierzcie Donalda, oddajcie czarne skrzynki". Korespondent "Faktów" TVN w Moskwie jednoznacznie ocenia zajście na granicy:

- Kibice spotkali się z ewidentnymi szykanami rosyjskich pograniczników. Mundurowych rozzłościł transparent "Smoleńsk 2010, pamiętamy" jaki znaleźli w jednym z autokarów. Wtedy zaczęła się bardzo skrupulatna, trwająca 11. godzin szczegółowa kontrola - relacjonuje Andrzej Zaucha.

Zniechęceni kontrolą na granicy Polacy zawrócili do kraju i nie dotarli na stadion Łużniki, gdzie Legia pokonała 3:2 Spartak Moskwa i awansowała do fazy grupowej Ligi Europy. W Moskwie stołeczny klub wspierało około 50. kibiców Legii.