03.11.2011 aktualizacja: 2011-11-03 23:01
Pierwsze cztery minuty są przyjemne. Oddychać nie ma potrzeby. Nurek leży nieruchomo na powierzchni wody twarzą w dół. Relaksuje się

Fot. Arkadiusz Wojtasiewicz / Agencja gazeta
Adrian Kwiatkowski (z lewej) i Robert Cetler trenują na basenie Bryza.

Fot. Arkadiusz Wojtasiewicz / Agencja gazeta
Obaj potrafią wytrzymać pod wodą ponad 8 minut. Ich wyniki należą do najlepszych na świecie.

Fot. Arkadiusz Wojtasiewicz / Agencja gazeta
Adrian Kwiatkowski (z lewej) i Robert Cetler trenują na basenie Bryza.

Fot. Arkadiusz Wojtasiewicz / Agencja gazeta
Pracują i trenują na basenie Bryza na bydgoskim Szwederowie.
Trudniej robi się w połowie próby. Nie można zapanować nad skurczami przepony. Trzeba walczyć, żeby je wytrzymać. W głowie nurek czuje pulsowanie i gorąco. Organizm zaczyna się dusić i chce wypuścić całe powietrze. Najlepsi na świecie pod wodą potrafią wytrzymać ponad osiem minut. Dwóch z nich pracuje i trenuje na basenie na bydgoskim Szwederowie.
23-letni Adrian Kwiatkowski, choć trenuje dopiero półtora roku, niedawno został wicemistrzem świata w freedivingu, czyli nurkowaniu swobodnym. Zawsze lubił nurkować w jeziorze. - Sprawdziliśmy ze znajomymi, kto zejdzie głębiej - opowiada. Dwa lata temu na basenie Perła na Wyżynach spotkał 34-letniego wtedy Roberta Cetlera, jednego z prekursorów freedivingu i rekordzistę Polski w tym sporcie.
Teraz trenują razem. - Asekurujemy się nawzajem. To konieczne w tym sporcie - mówi Cetler. Obaj pracują na basenie Bryza. Dzięki temu nie mają problemów z organizacją treningów. Każda wolna chwila jest okazją do przeprowadzenia kolejnej próby.
Wytrzymać skurcze przepony
Na zawodach przygotowania zaczynają się 40 minut przed startem. Trzeba się wyciszyć i zwolnić bicie serca. Freediver bierze głębokie wdechy i policzkami spręża powietrze, które trafia do płuc. Dzięki większemu ciśnieniu powietrza zmieści się więcej. Tak jak w butli z tlenem. - Ale z tym pakowaniem trzeba uważać, bo reakcją organizmu może być omdlenie - zaznacza Adrian. Jemu przydarzyło się to na pierwszych w życiu zawodach. Napompował płuca tak bardzo, że w klatce piersiowej zabrakło miejsca dla serca. Czerwoną kartkę dostał więc przed startem.
Kiedy doświadczony nurek wchodzi do wody, czuje mrowienie w rękach i nogach. Organizm już wie, co się zaraz stanie i odciąga krew z kończyn. Dba o to, co najważniejsze, czyli o płuca, serce i mózg. Na zawodach freediver ma 10-sekundowe widełki, w których trzeba wystartować. - Myślę wtedy o przyjemnych rzeczach i powtarzam sobie w kółko "Dam radę. Jestem dobry" - opowiada Kwiatkowski. Po ostatnim zaczerpnięciu powietrza zanurza drogi oddechowe i leży na powierzchni. Po kilku minutach serce może zwolnić do 40 uderzeń na minutę.
U Cetlera tzw. faza łatwa trwa aż 4,5 do 5 minut. - Wtedy jest mi dobrze. Kiedy organizm zaczyna reagować na powiększający się poziom dwutlenku węgla, zaczynają się skurcze przepony. To większy problem niż niski poziom tlenu. Im dłużej walczymy, tym organizm bardziej się broni. Wynik zależy od tego, ile bólu i nieprzyjemnych odruchów jesteśmy w stanie znieść - tłumaczy rekordzista Polski.
Skończyć tuż przed blackoutem
W nurkowaniu swobodnym nie zawsze wygrywa ten, kto najdłużej jest pod wodą albo przepłynie najwięcej metrów. Na mistrzostwach świata co piąty zawodnik został zdyskwalifikowany. Po wynurzeniu się z wody trzeba wykonać tzw. procedurę. Po kolei należy zdjąć maskę lub okulary, nosek, pokazać ręką kółko, czyli znak OK i powiedzieć "I'm OK". Zmiana kolejności to dyskwalifikacja i czerwona kartka. Zawodnicy wykonują więc procedurę nawet po treningowej próbie. Potrafią ją wykonać mimo niedotlenienia. Przypominają boksera, który po mocnym i celnym ciosie nie wie gdzie jest, ale mówi sędziemu, że chce dalej walczyć. W nurkowaniu zdarza się utrata przytomności, tzw. blackout. Dlatego trenować trzeba z partnerem.
- Ja jeszcze w życiu nie miałem blackoutu. Chciałbym kiedyś poczuć i wiedzieć, jak to jest dotrzeć do granicy - mówi Adrian Kwiatkowski. Omdlenie to ostatni etap. Efektem niedotlenienia może być samba. Człowiek wykonuje nieskoordynowane ruchy, przypominające taniec.
Walenie młotkiem w palec
Cetlerowi pod wodą udało się wytrzymać 8 minut i 40 sekund. To jeden z najlepszych wyników na świecie. Ale na ostatnich mistrzostwach świata we Włoszech poszło mu już słabiej - tylko (?) 7 minut i 20 sekund. Jego rekord w podwodnym pływaniu z płetwą to 224 metry, prawie dziewięć długości krótkiego basenu. - Sukces często zależy od dnia. Przed startem we Włoszech popełniłem kilka błędów. Wcześniej byłem chory i żeby nadrobić to, co straciłem, nakręciłem metabolizm nie w tę stronę - analizuje przyczyny swojej porażki.
Nurkowanie i duszenie się pod wodą czasem przypomina walenie młotkiem w palec. Na własne życzenie. - Przyjemność w pewnym momencie jest podobna. Robimy to trochę wbrew organizmowi, choć ciało daje sobie z tym radę. Nasz organizm czasem krzyczy "Stary, weź już skończ" - śmieje się Cetler. Ze stwierdzeniem, że lubi się dusić pod wodą, nie do końca chce się zgodzić. - Każdy sport wymaga poświęcenia czy wręcz cierpienia.
Powietrze można pompować językiem
Kto może ćwiczyć nurkowanie bezdechowe? Freediverzy twierdzą, że każdy. Niewielkie znaczenie ma na przykład rozmiar płuc. Adrian Kwiatkowski zmieści w nich 6 litrów powietrza. Na basenie pokonuje tych, których płuca mają 14 litrów pojemności. - Dużo trenowałem, organizm się uodpornił - mówi. Kiedy człowiek nurkuje głęboko, zaczynają się problemy z ciśnieniem w uszach. Sposobów jego wyrównywania jest kilka. Najbardziej wydajna jest metoda Frenzla. Powietrze tłoczy się językiem, niemal jak pompką. Wtedy bębenki wracają do normy. Można też ruszać szczęką, by otworzyć trąbkę Eustachiusza albo ściskać przeponę i przy zatkanym nosie pchać powietrze.
Po co wszystko? Po co freediverzy duszą się pod wodą? - Żeby sprawdzić siebie, przesuwać granice. Jak każdy inny sportowiec, dążymy do perfekcji - tłumaczy Kwiatkowski.
Zaczęło się od "Wielkiego błękitu"
Sednem nurkowania swobodnego są konkurencje głębokościowe. - Lubię je, ale nie w polskich wodach - krzywi się Kwiatkowski. Zawody odbywają się m.in. na jeziorze Hańcza. Poniżej ósmego metra temperatura wody ma 4 stopnie. - Do tego nic nie widać. Nie jest to przyjemne - mówi. Co innego w Egipcie, gdzie woda ma 28 stopni i jest co oglądać. Ale na takie wyprawy trzeba mieć pieniądze - mówi Kwiatkowski. Czasem udaje się pozyskać sponsora.
Życie wielu freediverów zmienił film "Wielki błękit" Luca Bessona. - Dla mnie miał ogromne znaczenie. Utwierdziłem się w przekonaniu, że to, co robię, jest słuszne. Wiąże się z filozofią życia, wracania do natury, do korzeni. Przecież przez pierwszych dziewięć miesięcy życia też byliśmy w wodzie - zauważa Cetler. W filmie dwóch słynnych nurków rywalizuje w konkurencji głębokościowej no limits. Ciągnięci za pomocą liny zjeżdżają na głębokość blisko 100 metrów. Rywalizacja i miłość do wody stają się dla nich ważniejsze niż własne życie. - Można to robić do końca życia. Ja nie mam przycisku, którym mógłbym to wyłączyć i zacząć jeździć na rowerze - mówi Cetler.
Freediverzy twierdzą, że ich pasja nie jest niebezpieczna. - Regulamin AIDY, czyli organizacji, która nas zrzesza, praktycznie wyklucza groźne sytuacje. Na zawodach przez nich organizowanych nie zdarzył się przypadek szczególnie niebezpieczny - przekonuje Cetler. Inaczej jest w indywidualnych próbach bicia rekordów. W konkurencji no limits, gdzie nurkowie są wciągani w głąb oceanu, rekord świata to 214 metrów. Taka głębokość sprawia trudność nawet nurkom zaopatrzonym w butlę z tlenem. - Niebezpieczne momenty miałem tylko wtedy, kiedy zaczynałem. Mało wiedziałem o zasadach bezpieczeństwa. Nie znałem fizjologii, czego nie wolno. Ale ten sport sam w sobie niebezpieczny nie jest - uważa Cetler. - Krew w organizmie nurka krąży cały czas. Do uszkodzenia mózgu może dojść po czterech minutach od zatrzymania pracy serca. W nurkowaniu swobodnym do takich wypadków praktycznie nie dochodzi. Opinie lekarzy są jednak różne. Tak naprawdę nigdy nie przeprowadzono szczegółowych badań na ten temat. - Medycznych dowodów na to, że freediving szkodzi, nie ma. I tego się trzymamy - mówi Cetler.
23-letni Adrian Kwiatkowski, choć trenuje dopiero półtora roku, niedawno został wicemistrzem świata w freedivingu, czyli nurkowaniu swobodnym. Zawsze lubił nurkować w jeziorze. - Sprawdziliśmy ze znajomymi, kto zejdzie głębiej - opowiada. Dwa lata temu na basenie Perła na Wyżynach spotkał 34-letniego wtedy Roberta Cetlera, jednego z prekursorów freedivingu i rekordzistę Polski w tym sporcie.
Teraz trenują razem. - Asekurujemy się nawzajem. To konieczne w tym sporcie - mówi Cetler. Obaj pracują na basenie Bryza. Dzięki temu nie mają problemów z organizacją treningów. Każda wolna chwila jest okazją do przeprowadzenia kolejnej próby.
Wytrzymać skurcze przepony
Na zawodach przygotowania zaczynają się 40 minut przed startem. Trzeba się wyciszyć i zwolnić bicie serca. Freediver bierze głębokie wdechy i policzkami spręża powietrze, które trafia do płuc. Dzięki większemu ciśnieniu powietrza zmieści się więcej. Tak jak w butli z tlenem. - Ale z tym pakowaniem trzeba uważać, bo reakcją organizmu może być omdlenie - zaznacza Adrian. Jemu przydarzyło się to na pierwszych w życiu zawodach. Napompował płuca tak bardzo, że w klatce piersiowej zabrakło miejsca dla serca. Czerwoną kartkę dostał więc przed startem.
Kiedy doświadczony nurek wchodzi do wody, czuje mrowienie w rękach i nogach. Organizm już wie, co się zaraz stanie i odciąga krew z kończyn. Dba o to, co najważniejsze, czyli o płuca, serce i mózg. Na zawodach freediver ma 10-sekundowe widełki, w których trzeba wystartować. - Myślę wtedy o przyjemnych rzeczach i powtarzam sobie w kółko "Dam radę. Jestem dobry" - opowiada Kwiatkowski. Po ostatnim zaczerpnięciu powietrza zanurza drogi oddechowe i leży na powierzchni. Po kilku minutach serce może zwolnić do 40 uderzeń na minutę.
U Cetlera tzw. faza łatwa trwa aż 4,5 do 5 minut. - Wtedy jest mi dobrze. Kiedy organizm zaczyna reagować na powiększający się poziom dwutlenku węgla, zaczynają się skurcze przepony. To większy problem niż niski poziom tlenu. Im dłużej walczymy, tym organizm bardziej się broni. Wynik zależy od tego, ile bólu i nieprzyjemnych odruchów jesteśmy w stanie znieść - tłumaczy rekordzista Polski.
Skończyć tuż przed blackoutem
W nurkowaniu swobodnym nie zawsze wygrywa ten, kto najdłużej jest pod wodą albo przepłynie najwięcej metrów. Na mistrzostwach świata co piąty zawodnik został zdyskwalifikowany. Po wynurzeniu się z wody trzeba wykonać tzw. procedurę. Po kolei należy zdjąć maskę lub okulary, nosek, pokazać ręką kółko, czyli znak OK i powiedzieć "I'm OK". Zmiana kolejności to dyskwalifikacja i czerwona kartka. Zawodnicy wykonują więc procedurę nawet po treningowej próbie. Potrafią ją wykonać mimo niedotlenienia. Przypominają boksera, który po mocnym i celnym ciosie nie wie gdzie jest, ale mówi sędziemu, że chce dalej walczyć. W nurkowaniu zdarza się utrata przytomności, tzw. blackout. Dlatego trenować trzeba z partnerem.
- Ja jeszcze w życiu nie miałem blackoutu. Chciałbym kiedyś poczuć i wiedzieć, jak to jest dotrzeć do granicy - mówi Adrian Kwiatkowski. Omdlenie to ostatni etap. Efektem niedotlenienia może być samba. Człowiek wykonuje nieskoordynowane ruchy, przypominające taniec.
Walenie młotkiem w palec
Cetlerowi pod wodą udało się wytrzymać 8 minut i 40 sekund. To jeden z najlepszych wyników na świecie. Ale na ostatnich mistrzostwach świata we Włoszech poszło mu już słabiej - tylko (?) 7 minut i 20 sekund. Jego rekord w podwodnym pływaniu z płetwą to 224 metry, prawie dziewięć długości krótkiego basenu. - Sukces często zależy od dnia. Przed startem we Włoszech popełniłem kilka błędów. Wcześniej byłem chory i żeby nadrobić to, co straciłem, nakręciłem metabolizm nie w tę stronę - analizuje przyczyny swojej porażki.
Nurkowanie i duszenie się pod wodą czasem przypomina walenie młotkiem w palec. Na własne życzenie. - Przyjemność w pewnym momencie jest podobna. Robimy to trochę wbrew organizmowi, choć ciało daje sobie z tym radę. Nasz organizm czasem krzyczy "Stary, weź już skończ" - śmieje się Cetler. Ze stwierdzeniem, że lubi się dusić pod wodą, nie do końca chce się zgodzić. - Każdy sport wymaga poświęcenia czy wręcz cierpienia.
Powietrze można pompować językiem
Kto może ćwiczyć nurkowanie bezdechowe? Freediverzy twierdzą, że każdy. Niewielkie znaczenie ma na przykład rozmiar płuc. Adrian Kwiatkowski zmieści w nich 6 litrów powietrza. Na basenie pokonuje tych, których płuca mają 14 litrów pojemności. - Dużo trenowałem, organizm się uodpornił - mówi. Kiedy człowiek nurkuje głęboko, zaczynają się problemy z ciśnieniem w uszach. Sposobów jego wyrównywania jest kilka. Najbardziej wydajna jest metoda Frenzla. Powietrze tłoczy się językiem, niemal jak pompką. Wtedy bębenki wracają do normy. Można też ruszać szczęką, by otworzyć trąbkę Eustachiusza albo ściskać przeponę i przy zatkanym nosie pchać powietrze.
Po co wszystko? Po co freediverzy duszą się pod wodą? - Żeby sprawdzić siebie, przesuwać granice. Jak każdy inny sportowiec, dążymy do perfekcji - tłumaczy Kwiatkowski.
Zaczęło się od "Wielkiego błękitu"
Sednem nurkowania swobodnego są konkurencje głębokościowe. - Lubię je, ale nie w polskich wodach - krzywi się Kwiatkowski. Zawody odbywają się m.in. na jeziorze Hańcza. Poniżej ósmego metra temperatura wody ma 4 stopnie. - Do tego nic nie widać. Nie jest to przyjemne - mówi. Co innego w Egipcie, gdzie woda ma 28 stopni i jest co oglądać. Ale na takie wyprawy trzeba mieć pieniądze - mówi Kwiatkowski. Czasem udaje się pozyskać sponsora.
Życie wielu freediverów zmienił film "Wielki błękit" Luca Bessona. - Dla mnie miał ogromne znaczenie. Utwierdziłem się w przekonaniu, że to, co robię, jest słuszne. Wiąże się z filozofią życia, wracania do natury, do korzeni. Przecież przez pierwszych dziewięć miesięcy życia też byliśmy w wodzie - zauważa Cetler. W filmie dwóch słynnych nurków rywalizuje w konkurencji głębokościowej no limits. Ciągnięci za pomocą liny zjeżdżają na głębokość blisko 100 metrów. Rywalizacja i miłość do wody stają się dla nich ważniejsze niż własne życie. - Można to robić do końca życia. Ja nie mam przycisku, którym mógłbym to wyłączyć i zacząć jeździć na rowerze - mówi Cetler.
Freediverzy twierdzą, że ich pasja nie jest niebezpieczna. - Regulamin AIDY, czyli organizacji, która nas zrzesza, praktycznie wyklucza groźne sytuacje. Na zawodach przez nich organizowanych nie zdarzył się przypadek szczególnie niebezpieczny - przekonuje Cetler. Inaczej jest w indywidualnych próbach bicia rekordów. W konkurencji no limits, gdzie nurkowie są wciągani w głąb oceanu, rekord świata to 214 metrów. Taka głębokość sprawia trudność nawet nurkom zaopatrzonym w butlę z tlenem. - Niebezpieczne momenty miałem tylko wtedy, kiedy zaczynałem. Mało wiedziałem o zasadach bezpieczeństwa. Nie znałem fizjologii, czego nie wolno. Ale ten sport sam w sobie niebezpieczny nie jest - uważa Cetler. - Krew w organizmie nurka krąży cały czas. Do uszkodzenia mózgu może dojść po czterech minutach od zatrzymania pracy serca. W nurkowaniu swobodnym do takich wypadków praktycznie nie dochodzi. Opinie lekarzy są jednak różne. Tak naprawdę nigdy nie przeprowadzono szczegółowych badań na ten temat. - Medycznych dowodów na to, że freediving szkodzi, nie ma. I tego się trzymamy - mówi Cetler.
REKLAMA PAYPER.PL
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz