niedziela, 20 listopada 2011

Triumf wschodzącego słońca


Japońskie zwycięstwo pod Savo należało do najbłyskotliwszych w całej II wojnie światowej.

Japończycy nie ponosili na Pacyfiku wyłącznie samych porażek
Japończycy nie ponosili na Pacyfiku wyłącznie samych porażek /Polska Zbrojna

Wojna na Pacyfiku kojarzy się zazwyczaj ze zwycięstwami amerykańskiej floty wojennej i wojsk lądowych. Sukcesy te wiązały się najczęściej ze zniszczeniem wielu okrętów, samolotów i śmiercią żołnierzy Imperium Wschodzącego Słońca. Japończycy nie ponosili jednak wyłącznie porażek. Ichnowoczesne okręty i dobrze wyszkolone załogi także potrafiły zaskakiwać przeciwnika.

Odwetowe naloty japońskiego lotnictwa

7 sierpnia 1942 roku amerykańscy marines wylądowali na Wyspach Salomona i zaatakowali oddziały japońskie przygotowujące lotnisko na Guadalcanal. Był to początek walk o panowanie nad całym archipelagiem. Gdyby Japończycy go zajęli, odcięliby Stany Zjednoczone od Gwinei i broniącej się coraz bardziej rozpaczliwie Australii. Przejęcie wysp przez Amerykanów oznaczałoby z kolei uzyskanie bazy wyjściowej do walki o południowy Pacyfik.

Pierwszy atak amerykański był udany. Marines zajęli planowane pozycje, a samoloty i okręty odparły odwetowe naloty japońskiego lotnictwa. 8 sierpnia wieczorem dowodzący amerykańskim zespołem lotniskowców wiceadmirał Frank Fletcher uznał jednak, że chwilowo musi się wycofać. Jego okrętom brakowało paliwa, wzmocnienia wymagało też nadszarpnięte lotnictwo pokładowe.

Zaatakować i zniknąć

Do osłony oddziałów znajdujących się na wyspach oraz floty transportowej pozostawiono osiem krążowników i 15 niszczycieli. Okręty te doskonale nadawały się do wspierania własnych wojsk lądowych pokładową artylerią i do służby dozorowej pomiędzy wyspami. Kierunek północny miały patrolować krążowniki ciężkie "Vincennes", "Quincy" i "Astoria" oraz dwa niszczyciele. Kierunek południowo-zachodni - "Chicago", australijska "Canberra" i dwa niszczyciele. Wschodnie wejście do cieśniny osłaniały krążowniki "San Juan" i "Hobart".

Fletcher sądził, że główną japońską odpowiedź na desant ma już za sobą. Mylił się jednak. Zaledwie kilka godzin po wycofaniu się zgrupowania lotniskowców amerykańskich w rejonie Wysp Salomona pojawił się potężny zespół wiceadmirała Gunichiego Mikawy. Siły japońskie wyruszyły zaraz po odebraniu wiadomości o amerykańskim lądowaniu na Guadalcanal.

Składały się z pięciu ciężkich krążowników ("Chokai", "Aoba", "Kako", "Kinugasa" i "Furutaka") i dwóch lekkich oraz niszczyciela. Były to jednostki nowoczesne, wyposażone w potężne maszynownie. Dzięki temu cały zespół mógł wykonać operację zaczepną z prędkością nawet 30 węzłów i zniknąć, zanim przeciwnik zdołałby zareagować.

ZOBACZ TAKŻE

Nocne ataki

Okręty japońskie zostały zaprojektowane z myślą o działaniach ofensywnych. Większość ich artylerii głównej znajdowała się w części dziobowej. Wszystkie krążowniki dysponowały też ponadprzeciętną liczbą wyrzutni torpedowych, a to sprawiało, że były wymarzonymi jednostkami do dokonania zaskakującego miażdżącego uderzenia. Idealnie nadawały się do nocnych ataków i właśnie pod osłoną ciemności zamierzał działać Mikawa.

Japończycy płynęli do celu, a jednocześnie wysyłali samoloty zwiadowcze i za wszelką cenę starali się uniknąć wykrycia przez lotnictwo alianckie. Mimo to krążowniki japońskie zostały zauważone aż dwukrotnie: przez amerykański okręt podwodny "S-38" i australijski samolot patrolowy Hudson. Alianci zlekceważyli jednak te doniesienia i nie nakazali bardziej szczegółowego rozpoznania sytuacji. Po zapadnięciu zmroku było już za późno...

Japoński Nelson

Plan japoński przewidywał prześlizgnięcie się cieśniną między niewielką wyspą Savo a Guadalcanal, następnie atak na zgromadzoną tam aliancką flotę desantową i okręty atakujące port Tulagi. Kilka minut po godzinie 23 flagowy krążownik "Chokai" wypuścił w powietrze dwa wodnosamoloty. Ich zadaniem było zrzucanie oświetlających flar na napotkane jednostki przeciwnika.

Japończycy osiągnęli maksymalną prędkość i niezauważenie wyminęli dwa amerykańskie niszczyciele stanowiące zewnętrzną linię dozoru. O godzinie 1.37 dostrzegli sylwetki dwóch alianckich krążowników. Wiceadmirał Mikawa nakazał wystrzelenie salwy torpedowej z dużej odległości i ciche zbliżenie się do przeciwnika.

ZOBACZ TAKŻE

Nie dostrzeżono zagrożenia

Tymczasem na pokładach dozorujących na kierunku południowo-zachodnim "Canberry" i "Chicago" zagrożenia w ogóle nie dostrzeżono. Dowódcy obu jednostek zdali sobie sprawę z tego, co się dzieje, dopiero gdy wodnosamolot zrzucił nieopodal pławy oświetlające. W tym samym momencie idące na czele Japończyków "Chokai" i "Furutaka" otworzyły ogień do "Canberry".

Australijczycy nie zdołali ani razu strzelić. Choć ich okręt zwiększył prędkość, szczęśliwie uniknął pocisków i skierował lufy na przeciwnika, to pierwsze granaty japońskie zniszczyły platformę kompasów, mostek i stanowisko odpalania torped. Trzy minuty później kanonadę rozpoczęły również "Aoba" i "Kako". Łącznie "Canberra" zaliczyła 24 trafienia pociskami kalibru 203 milimetrów. Ster przestał reagować. Liczący 819 osób załogi okręt stracił 193 członków załogi (zostali zabici lub ranni). Pozostałych zaczęły zdejmować z pokładu towarzyszące niszczyciele.

Torpeda odrywa dziób okrętu

Drugi aliancki krążownik, USS "Chicago", zignorował sygnały ostrzegawcze z "Canberry" i nie zareagował nawet na przeciwtorpedowy zwrot płynącego z przodu Australijczyka. Dopiero kiedy z ciemności wyłoniły się sylwetki japońskich okrętów, dowódca jednostki, komandor Howard D. Bode, nakazał otwarcie ognia pociskami świetlnymi. Te jednak nie zadziałały.

"Chicago" nie uchronił się przed torpedą - minutę po ogłoszeniu alarmu jedna oderwała dziób okrętu. Obok "Chicago" przedefilował cały strzelający do niego zespół japoński. Na szczęście podkomendni wiceadmirała Mikawy nie mieli czasu na dobijanie przeciwnika. Krążownik - poza torpedą - został trafiony tylko jednym ciężkim granatem. Amerykański dowódca był w takim szoku, że nie ostrzegł przed nieprzyjacielem innych okrętów w rejonie. Straty uchodzącemu na północ zespołowi japońskiemu próbowały jeszcze zadać niszczyciele "Bagley" i "Patterson", ale celny ogień zmusił je do zawrócenia.

ZOBACZ TAKŻE

  • Gdyby zachodni alianci zdecydowali się na uderzenie gdzie indziej niż w Normandii. Niniejszy tekst opowiada o sytuacji politycznej i militarnej, która doprowadziła do krwawej jatki, znanej z filmu "Szeregowiec Ryan", oraz jej powojennych konsekwencjach. Dziś publikujemy część pierwszą artykułu. więcej »

Prosta taktyka

Dowódcy krążowników "Vincennes", "Quincy" i "Astoria" (podobnie jak w zespole południowo-zachodnim) spali albo odpoczywali w swoich kwaterach. Nie wierzyli w możliwość ataku nieprzyjacielskich sił nawodnych (namierzyłyby ich przecież samoloty albo radar) i pierwsze salwy w swoim kierunku wzięli za pomyłkę sojuszniczego patrolu południowego. Podzieleni na dwie równoległe linie Japończycy wzięli Amerykanów w dwa ognie i kolejno eliminowali trzy ciężkie krążowniki.

Japońska taktyka była prosta i nie wymagała zaawansowanej techniki. Flagowy "Chokai" oświetlał cel, na którym reszta zespołu miała skupić ostrzał. Amerykanie zorientowali się w sytuacji dopiero w momencie, kiedy nie byli w stanie skutecznie odpowiedzieć ogniem. Najlepiej radziła sobie załoga krążownika "Quincy".

"Walcie, ile można"

Jego dowódca kazał przeciąć szyk jednej z grup japońskich. Zdawał sobie sprawę z bliskiego końca i wydał ostatni rozkaz: "Walcie, ile można". "Quincy" zdobył "bramkę honorową" dla swojego zespołu - jego pocisk rozbił wieżę głównego kalibru na "Chokai" i eksplodował w kabinie operacyjnej. Podobnie jak po zwycięstwie w bitwie o Pearl Harbor, Japończycy nie poszli za ciosem i zawrócili na północ. Tym samym aliancka flota desantowa pozostała nienaruszona, mimo że ponad połowa strzegących jej ciężkich jednostek poszła na dno.

Amerykanie o bitwie pod Savo, która kosztowała stronę aliancką ponad tysiąc zabitych, mówią bardzo niechętnie. Stracili cztery nowoczesne, drogie okręty wojenne (łącznie z australijską "Canberrą"), jeśli nie liczyć USS "Chicago", który już nigdy nie wrócił do służby i został zezłomowany. Dowódca tego okrętu Howard D. Bode obwiniał się za klęski wkrótce po bitwie popełnił samobójstwo.

ZOBACZ TAKŻE

  • Zestrzelony nad Pacyfikiem przez 47 dni dryfował na oceanie, broniąc się zarówno przed kulami wroga, jak i szczękami wygłodniałych rekinów. Wyszedł zwycięsko ze starcia z psychopatycznym komendantem. Zdobył miłość kobiety, która była poza zasięgiem jego możliwości. Mowa o Louisie Zamperinim. więcej »

Pyrrusowe zwycięstwo

Bilans imperialnej marynarki wojennej popsuło inne wydarzenie. Rankiem 10 sierpnia powracające do bazy krążowniki japońskie zostały zauważone przez amerykański okręt podwodny "S-44". Jego dowódca, kapitan John R. Moore, zdołał podejść do przeciwnika i umieścić aż cztery torpedy w burcie krążownika "Kako".

Cenny okręt zatonął wraz z 71 członkami załogi. Mimo dużego taktycznego sukcesu wiceadmirał Mikawa nie osiągnął celu strategicznego - flota desantowa aliantów i oddziały marines na wyspie pozostały nienaruszone. Z czasem miało to doprowadzić do klęski japońskiej na Wyspach Salomona. Utracone krążowniki alianckie dosyć łatwo dało się zastąpić. Poza tym to nie okręty tej klasy miały zadecydować o wyniku działań na Pacyfiku, lecz lotniskowce (i w pewnym stopniu pancerniki).

Maciej Szopa

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL

Polska Zbrojna

Brak komentarzy: