08.05.2012 , aktualizacja: 09.05.2012 07:36
Dwa lata po katastrofie smoleńskiej pojawił się nowy wątek - dokonano trzech połączeń z pocztą głosową z telefonu prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nie wiadomo, kto używał telefonu, dlaczego i co mógł usłyszeć. Polska prokuratura badała jednak tę sprawę pod zupełnie innym kątem i ją umorzyła. Dziś okazuje się, że być może zbyt wcześnie, choć eksperci wątpią, by poczta głosowa prezydenta zawierała tajne informacje.

wikipedia.org/Cybula00
Nokia 6310i - takiego telefonu używał Lech Kaczyński

Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Prezydent Lech Kaczyński, zdjęcie z 2008 r.
ZOBACZ TAKŻE
O tym, że już po tragedii dokonano połączeń z pocztą głosową z telefonu prezydenta najpierw napisał "Nasz Dziennik". Później informację potwierdziła Naczelna ProkuraturaWojskowa. - Ustalono, że w dniu 10 kwietnia 2010 roku miały miejsce dwa połączenia wychodzące: pierwsze o godz. 12.46, drugie o godz. 16.24 czasu polskiego; a w dniu 11 kwietnia 2010 roku jedno połączenie wychodzące o godz. 12.18 czasu polskiego - powiedział rzecznik prokuratury płk Zbigniew Rzepa.
W prawicowej prasie pojawiły się sugestie, że telefon był specjalnie sprawdzany przez Rosjan. - Myślę, że nie szukali tam danych związanych z przyczynami katastrofy, tylko szukali tam zupełnie innych danych - mówił "Naszemu Dziennikowi" mecenas Piotr Pszczółkowski, reprezentujący w śledztwie smoleńskim Jarosława Kaczyńskiego.
Czy rzeczywiście mogło tak być? Pytamy Jana Osieckiego, dziennikarza i współautora książki o katastrofie smoleńskiej "Ostatni lot. Raport o przyczynach katastrofy".
"Nie sądzę, by było tam coś tajnego"
- Jest mało prawdopodobne, że Rosjanie dostali rozkaz i funkcjonariusze wszystkich obecnych na miejscu służb - czyli FSB, OMON oraz wojskowych formacji - chodzili i szukali telefonu prezydenta. Nie sądzę też, że mając kilkanaście znalezionych na miejscu tragedii telefonów mogli od razu zgadnąć, który jest czyj - mówi portalowi Gazeta.pl Osiecki.
Osiecki wątpi, że Rosjanie specjalnie przesłuchali pocztę głosową telefonu prezydenta, by znaleźć jakieś tajne informacje. - To był archaiczny model telefonu. Gdyby chcieli, to mogliby go spokojnie podsłuchiwać - dodaje. - To była zwykła komórka, w żaden sposób niezabezpieczona przed podsłuchem. Choćby ze względu na to, nie sądzę, żeby było tam coś tajnego - podkreśla.
"To mogły być przypadkowe połączenia"
Dziennikarz stawia również kilka hipotez dotyczących tego, jak mogło dojść do połączeń z pocztą głosową. - Być może ktoś miał w ręku telefon i przypadkowo połączył. W tym modelu telefonu wystarczy nacisnąć klawisz "1" i "zieloną słuchawkę" i łączy z pocztą głosową. W niektórych sieciach poczta głosowa również sama oddzwania - spekuluje Osiecki.
Uważa, że gdyby ktoś chciał specjalnie dzwonić z tego telefonu lub korzystać z karty SIM, to najpewniej po to, żeby sprawdzić, do kogo on należał. - Może robił to pierwszy lepszy wojskowy? - zastanawia się.
Telefon mógł też sam połączyć się z pocztą głosową. - Był uszkodzony, sam mógł zadzwonić, wybrać ostatnie połączenie. To możliwe, ale mało prawdopodobne - twierdzi Osiecki. - Przy okazji pojawia się pytanie, dlaczego prezydent nie zastosował się do polecenia personelu pokładowego i przed startem nie wyłączył komórki. Ta zasada dotycząca bezpieczeństwa lotu obowiązuje nawet w samolotach prezydenckich - dodaje.
Kto i po co łączył się z pocztą głosową telefonu prezydenta?
Śledztwo ws. telefonu prezydenta prowadziła warszawska prokuratura okręgowa. Z braku znamion przestępstwa odmówiła wszczęcia śledztwa. Tymczasem pytań w sprawie telefonu jest sporo, a na wiele nie ma odpowiedzi. Kto i gdzie znalazł ten telefon? Wojskowa Prokuratura Okręgowa wWarszawie nie posiada informacji w tym zakresie.
Po odpowiedź na najważniejsze pytanie - kto i po co próbował połączyć się z pocztą głosową telefonu prezydenta - rzecznik prasowy NPW płk Zbigniew Rzepa odsyła jednak do rzecznika prasowego Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Dlaczego prokuratura umorzyła śledztwo?
Nie badano, kto dokonywał połączeń z telefonu prezydenta. Postępowanie prowadzono bowiem w trybie art. 285 par. 1 Kodeksu karnego, który przewiduje do lat 3 więzienia dla kogoś, kto "włączając się do urządzenia telekomunikacyjnego, uruchamia na cudzy rachunek impulsy telefoniczne" - powiedział portalowi Gazeta.pl rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Dariusz Ślepokura.
- Warunkiem tego przestępstwa jest "włączenie się do urządzenia", o czym nie można mówić w niniejszej sprawie - wyjaśnia prok. Ślepokura. W rozmowie z nami podkreśla, że sprawę badano tylko zgodnie z trybem art. 285 par. 1, ponieważ prokuratura wojskowa wyłączyła ten wątek ze śledztwa właśnie pod taką kwalifikacją (7 listopada 2011 r. Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie wydała postanowienie o wyłączeniu materiałów dotyczących tej sprawy do odrębnego postępowania oraz przekazaniu ich według właściwości Prokuraturze Okręgowej w Warszawie).
Prokuratura Generalna zleciła jednak Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie "analizę umorzenia sprawy i rozważenie jej kontynuowania". - Chodzi o kwestię kwalifikacji prawnej, przedwczesności tej decyzji - mówi portalowi Gazeta.pl rzecznik Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk.
Dlaczego ktoś sprawdził tylko telefon prezydenta?
Na kolejne nasze pytania śledczy nie znają odpowiedzi. Wiadomo, że telefon został przekazany stronie polskiej - Żandarmerii Wojskowej - 13 kwietnia 2010 r. Był uszkodzony i nadpalony. Ogółem w polskie ręce trafiło ok. 100 telefonów komórkowych, zabezpieczonych na miejscu zdarzenia. Tożsamość ich właścicieli ustalały Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie i ABW, która obecnie je przechowuje.
Ale, czy telefon był badany przez stronę rosyjską po katastrofie? Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie nie ma wiedzy w tym zakresie. Skąd było wiadomo, że konkretny telefon należy właśnie do prezydenta oraz kto i w jaki sposób to ustalił? To kolejne ważne pytanie, tym bardziej, że według polskiej prokuratury wojskowej telefony komórkowe należące do ofiar katastrofy logowały się do sieci komórkowej Federacji Rosyjskiej (to znaczy, że mogły nie zostać wyłączone na czas lotu), ale właśnie tylko z prezydenckiego telefonu dokonano po katastrofie trzech prób połączenia z pocztą głosową.
W prawicowej prasie pojawiły się sugestie, że telefon był specjalnie sprawdzany przez Rosjan. - Myślę, że nie szukali tam danych związanych z przyczynami katastrofy, tylko szukali tam zupełnie innych danych - mówił "Naszemu Dziennikowi" mecenas Piotr Pszczółkowski, reprezentujący w śledztwie smoleńskim Jarosława Kaczyńskiego.
Czy rzeczywiście mogło tak być? Pytamy Jana Osieckiego, dziennikarza i współautora książki o katastrofie smoleńskiej "Ostatni lot. Raport o przyczynach katastrofy".
"Nie sądzę, by było tam coś tajnego"
- Jest mało prawdopodobne, że Rosjanie dostali rozkaz i funkcjonariusze wszystkich obecnych na miejscu służb - czyli FSB, OMON oraz wojskowych formacji - chodzili i szukali telefonu prezydenta. Nie sądzę też, że mając kilkanaście znalezionych na miejscu tragedii telefonów mogli od razu zgadnąć, który jest czyj - mówi portalowi Gazeta.pl Osiecki.
Osiecki wątpi, że Rosjanie specjalnie przesłuchali pocztę głosową telefonu prezydenta, by znaleźć jakieś tajne informacje. - To był archaiczny model telefonu. Gdyby chcieli, to mogliby go spokojnie podsłuchiwać - dodaje. - To była zwykła komórka, w żaden sposób niezabezpieczona przed podsłuchem. Choćby ze względu na to, nie sądzę, żeby było tam coś tajnego - podkreśla.
"To mogły być przypadkowe połączenia"
Dziennikarz stawia również kilka hipotez dotyczących tego, jak mogło dojść do połączeń z pocztą głosową. - Być może ktoś miał w ręku telefon i przypadkowo połączył. W tym modelu telefonu wystarczy nacisnąć klawisz "1" i "zieloną słuchawkę" i łączy z pocztą głosową. W niektórych sieciach poczta głosowa również sama oddzwania - spekuluje Osiecki.
Uważa, że gdyby ktoś chciał specjalnie dzwonić z tego telefonu lub korzystać z karty SIM, to najpewniej po to, żeby sprawdzić, do kogo on należał. - Może robił to pierwszy lepszy wojskowy? - zastanawia się.
Telefon mógł też sam połączyć się z pocztą głosową. - Był uszkodzony, sam mógł zadzwonić, wybrać ostatnie połączenie. To możliwe, ale mało prawdopodobne - twierdzi Osiecki. - Przy okazji pojawia się pytanie, dlaczego prezydent nie zastosował się do polecenia personelu pokładowego i przed startem nie wyłączył komórki. Ta zasada dotycząca bezpieczeństwa lotu obowiązuje nawet w samolotach prezydenckich - dodaje.
Kto i po co łączył się z pocztą głosową telefonu prezydenta?
Śledztwo ws. telefonu prezydenta prowadziła warszawska prokuratura okręgowa. Z braku znamion przestępstwa odmówiła wszczęcia śledztwa. Tymczasem pytań w sprawie telefonu jest sporo, a na wiele nie ma odpowiedzi. Kto i gdzie znalazł ten telefon? Wojskowa Prokuratura Okręgowa wWarszawie nie posiada informacji w tym zakresie.
Po odpowiedź na najważniejsze pytanie - kto i po co próbował połączyć się z pocztą głosową telefonu prezydenta - rzecznik prasowy NPW płk Zbigniew Rzepa odsyła jednak do rzecznika prasowego Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Dlaczego prokuratura umorzyła śledztwo?
Nie badano, kto dokonywał połączeń z telefonu prezydenta. Postępowanie prowadzono bowiem w trybie art. 285 par. 1 Kodeksu karnego, który przewiduje do lat 3 więzienia dla kogoś, kto "włączając się do urządzenia telekomunikacyjnego, uruchamia na cudzy rachunek impulsy telefoniczne" - powiedział portalowi Gazeta.pl rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Dariusz Ślepokura.
- Warunkiem tego przestępstwa jest "włączenie się do urządzenia", o czym nie można mówić w niniejszej sprawie - wyjaśnia prok. Ślepokura. W rozmowie z nami podkreśla, że sprawę badano tylko zgodnie z trybem art. 285 par. 1, ponieważ prokuratura wojskowa wyłączyła ten wątek ze śledztwa właśnie pod taką kwalifikacją (7 listopada 2011 r. Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie wydała postanowienie o wyłączeniu materiałów dotyczących tej sprawy do odrębnego postępowania oraz przekazaniu ich według właściwości Prokuraturze Okręgowej w Warszawie).
Prokuratura Generalna zleciła jednak Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie "analizę umorzenia sprawy i rozważenie jej kontynuowania". - Chodzi o kwestię kwalifikacji prawnej, przedwczesności tej decyzji - mówi portalowi Gazeta.pl rzecznik Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk.
Dlaczego ktoś sprawdził tylko telefon prezydenta?
Na kolejne nasze pytania śledczy nie znają odpowiedzi. Wiadomo, że telefon został przekazany stronie polskiej - Żandarmerii Wojskowej - 13 kwietnia 2010 r. Był uszkodzony i nadpalony. Ogółem w polskie ręce trafiło ok. 100 telefonów komórkowych, zabezpieczonych na miejscu zdarzenia. Tożsamość ich właścicieli ustalały Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie i ABW, która obecnie je przechowuje.
Ale, czy telefon był badany przez stronę rosyjską po katastrofie? Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie nie ma wiedzy w tym zakresie. Skąd było wiadomo, że konkretny telefon należy właśnie do prezydenta oraz kto i w jaki sposób to ustalił? To kolejne ważne pytanie, tym bardziej, że według polskiej prokuratury wojskowej telefony komórkowe należące do ofiar katastrofy logowały się do sieci komórkowej Federacji Rosyjskiej (to znaczy, że mogły nie zostać wyłączone na czas lotu), ale właśnie tylko z prezydenckiego telefonu dokonano po katastrofie trzech prób połączenia z pocztą głosową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz