wtorek, 31 lipca 2012

Londyn 2012. Ruta Meilutyte. 15-letnia mistrzyni z Litwy, z której dumni są Brytyjczycy

peka
31.07.2012 , aktualizacja: 31.07.2012 17:12

Ruta Meilutyte (Fot. Michael Sohn AP)

To do tej pory jedna z większych niespodzianek igrzysk w Londynie. Zaledwie 15-letnia letnia Litwinka Ruta Meilutyte została mistrzynią olimpijską w pływaniu. Jej wyczyn wywołał ogromną radość nie tylko na Litwie, ale i... wśród Brytyjczyków. Jeden z wpisów na twitterze poświęcił jej nawet słynny piłkarz Wayne Rooney. Skąd taka reakcja gospodarzy?

Zwycięstwo Meilutyte było wielką niespodzianką. 15-letnia Litwinka przepłynęła 100 metrów stylem klasycznym o 0,003 sek. szybciej niż mistrzyni świata i żelazna faworytka Amerykanka Rebecca Soni. Nic dziwnego, że szybko stała się bohaterką serii artykułów w mediach na całym świecie. Najwięcej miejsca Litwince poświęca brytyjska prasa. A powód jest prosty - traktują ją jak swoją rodaczkę.

Meilutyte urodziła się na Litwie, ale dwa lata temu wyemigrowała z ojcem na Wyspy. Jej matka zginęła w wypadku samochodowym, gdy Ruta miała cztery lata. Ojciec postanowił emigrować z Kowna ze względów zarobkowych. Znalazł pracę jako ochroniarz, a potem zapisał córkę do szkoły pływackiej w Plymouth. Tam nastolatka zaczęła szlifować swój ogromny talent pod okiem trenera Jona Rudda. - Chodzi do brytyjskiej szkoły, pływa w brytyjskim klubie i jej szkoleniowcem jest Brytyjczyk. To wszystko sprawia, że jest częścią także naszej historii i powinniśmy być z niej dumni. To taka nasza adoptowana Brytyjka - mówi Rudd. Najlepszym dowodem na to, że Brytyjczyków poruszył sukces nastolatki jest wpis na twitterze Wayne Rooneya. "To coś niesamowitego. Złoto w wieku 15 lat" - napisał piłkarz Manchesteru United i reprezentacji Anglii.

Złośliwi twierdzą, że Brytyjczycy cieszą się ze złota Litwinki, bo sami po trzech dniach igrzysk żadnego nie zdobyli. "Gold medal wanted", czyli "Poszukiwany złoty medal" - napisał na pierwszej stronie brukowiec "The Sun" zamieszczając wielkie zdjęcie złotego krążka.

- Ruta ma naturalny talent. Świetnie czuje się w wodzie, lubi ciężką pracę i jest niesłychanie szybka. Kto wie, może będzie inspiracją dla brytyjskich sportowców - podsumowuje Rudd.

"Polacy w ogóle mają plaże?". Amerykanie w szoku po porażce na piasku

31 lipca 2012, 17:47


Foto: Twitter Polsko-amerykańska wojna w internecie

Po wczorajszym zwycięstwie polskich siatkarzy plażowych nad najlepszym duetem świata Jacob Gibb - Sean Rosenthal, amerykańscy kibice nie mogą wyjść z szoku i z niedowierzaniem pytają na Twitterze: "Jak Polska mogła wygrać z USA? Przecież tam nie ma nawet plaż!".

Polski duet Grzegorz Fijałek - Mariusz Prudel w drugim meczu grupowym turnieju olimpijskiego zagrał wzorowo i w poniedziałkowy wieczór rozbił Amerykanów 2:0 (21:17, 21:18). Para w ocenie komentatorów, może być czarnym koniem turnieju siatkarzy plażowych.

Na plaży też rządzą! Polska szkoła siatkówki

Nasi siatkarze plażo...
czytaj dalej »
Polska, kraj nie nad morzem

Amerykanie, którzy siatkówkę plażową bardzo sobie cenią i obserwują od lat, po meczu są zdumieni. Kibice dają temu wyraz choćby na Twitterze, w ten sposób wylewając swoją frustrację: "Głupi Polacy. Oni nawet nie mają plaż", "Jak mogliśmy przegrać w siatkówce plażowej z Polakami? W Polsce nawet nie ma plaż".

Jeden z Amerykanów idzie jeszcze dalej i z nutą pretensji pyta: "Dlaczego w ogóle Polska i Łotwa mają swoje reprezentacje w siatkówce plażowej?" (Łotwa to kolejny rywal USA w grupie; Łotysze z Polakami wygrali w pierwszym meczu - red.).

Kolejny stwierdza: "Polska ma drużynę siatkówki plażowej? Proszę, opowiedzcie mi w takim razie o tych wspaniałych polskich plażach...".

Źródło: Twitter Amerykanie chwalą się wiedzą

"Co za ignorancja..."

I Polacy odpowiadają - po angielsku: "Owszem, mamy ich całkiem sporo. Uczcie się więcej geografii".

Inni są bardziej dosadni: "USA - Polska 0:2. Amerykanie myślą, że nie mamy u siebie plaż... Co za ignorancja i braki w wiedzy...".

Jeszcze inni po prostu się z tego śmieją i polsko-amerykańska wymiana zdań trwa na Twitterze od kilkunastu godzin.

Źródło: Twitter Polacy "prostują" Amerykanów

Do ćwierćfinału tylko krok

Grzegorz Fijałej i Mariusz Prudel swój olimpijski start zaczęli od porażki z Łotyszami, ale teraz są wiceliderami grupy. Przed nimi teoretycznie najsłabszy rywal - RPA. Jeżeli Polacy wygrają spotkanie to bez względu na wynik meczu USA-Łotwa, wejdą do ćwierćfinału imprezy.

Amerykanie są na trzecim miejscu i ostatnie spotkanie z Łotyszami muszą wygrać, jeżeli chcą być pewni awansu. Jeżeli przegrają, być może uda im się awansować dzięki grze w barażu.

Finał turnieju jest przewidziany na czwartek 9 sierpnia.

Londyn 2012. Brytania pyta: Gdzie jest złoto?



Jakub Ciastoń, Londyn
31.07.2012 , aktualizacja: 31.07.2012 14:15
A A A Drukuj
Okładka 'The Sun' i 'Chcemy Złota' w tytule.

Okładka 'The Sun' i 'Chcemy Złota' w tytule.

Kolarze dali się przechytrzyć, skoczek do wody popełnił błąd, pływaczka finiszowała trzecia. "Chcemy wreszcie złota!" - wołają gazety, a fani zastanawiają się, czy gospodarzy tradycyjnie nie przerośnie presja. Jak piłkarzy na Euro, czy tenisistów w Wimbledonie
"Gold medal wanted", czyli "Poszukiwany złoty medal" - napisał w trzecim dniu igrzysk na pierwszej stronie brukowiec "The Sun" zamieszczając wielkie zdjęcie złotego krążka. "Everything but the gold", czyli "Wszystko tylko nie złoto" - woła okładka poważnego "Independenta".

Po trzech dniach rywalizacji Wielka Brytania w tebeli medalowej zajmowała 20. miejsce za Kolumbią, Litwą i Gruzją z jednym srebrnym i dwoma brązowymi krążkami.

Paniki jeszcze nie ma, ale nie da się ukryć, że faworyci na razie zawodzą. Kolarski król sprinterów Mark Cavendish przegapił ucieczkę Aleksandra Winokurowa, pływaczka Rebecca Adlington, dwukrotna mistrzyni olimpijska z Pekinu, finiszowała dopiero trzecia na 400 m st. dowolnym., a cudowne dziecko skoków do wody Tom Daley razem z kolegą ześlizgnęli się z podium na czwarte miejsce w skokach synchronicznych z 10 metrowej wieży. Murowany faworyt do złota w żeglarskiej klasie Finn Ben Ainslie też na razie głównie narzeka na pogodę i po kilku wyścigach jest trzeci.

Brytyjczyków ratują niespodzianki - srebro kolarki Elizabeth Armitstead w wyścigu szosowym, czy poniedziałkowa megasensacja i pierwszy od 88 lat medal (brąz) w sportowej gimnastyce męskiej drużyny.

Cztery lata temu w Pekinie zaczęło się znacznie lepiej - Nicole Cooke złoto w kolarstwie zdobyła już drugiego dnia, w sumie Brytyjczycy odnieśli historyczny sukces sięgając po 47 medali, w tym 17 złotych.

Dlaczego teraz jest trudniej? - Wtedy nie było takiej presji, medale zdobywaliśmy trochę z zaskoczenia, a teraz wszystko zaplanowano, gazety wyliczają z dokładnością do dwóch-trzech krążków, że powinniśmy zdobyć ponad 50 medali. Na igrzyska wydaliśmy gigantyczne pieniądze, oczekiwania są ogromne. Sportowcy czują dużo większe ciśnienie - opowiadają w Londynie brytyjscy dziennikarze.

Zarządzająca sportem nad Tamizą agenda UK Sport, powołana do życia po najgorszych w historii igrzyskach w Atlancie, gdzie GB Team zdobył tylko jedno złoto, wpompowała w przygotowania miliardy funtów. Przez ostatnie cztery lata - niemal 488 mln z budżetu i pieniędzy National Lottery - dwa razy więcej niż przed Pekinem. Przed sportowcami - rozliczanymi z wyników podobnie do polskiego Klubu Londyn (choć z trochę większą konsekwencją odbiera im się pieniądze, w razie niepowodzeń) - postawiono cel wywalczenia minimum 48 medali. Media od razu uznały go jednak za mało ambitny i podbiły stawkę do 65 krążków. Liczą też, że gospodarze powalczą z Rosją o trzecie miejsce w tabeli medalowej. W "Timesie" codziennie ukazuje się rubryka "Czy realizujemy cele?". Gazeta wylicza, że Brytyjczycy mają zdobyć do końca igrzysk 19 złotych krążków, 24 srebrne i 20 brązowych. Na razie do celu nie trafiają.

Kibice przebąkują już o tradycyjnej brytyjskiej słabej sportowej głowie. Piłkarze na MŚ i Euro zawodzą od 1966 r., bo nie umieją znieść ciśnienia, tak samo dzieje się z tenisistami, którzy od 1936 r. nie umieją podbić kortów Wimbledonu. Andy Murray, po przegraniu tegorocznego finału z Rogerem Federerem rozpłakał się na korcie. Olimpijscy sportowcy byli dotąd w cieniu, teraz po raz pierwszy są na pierwszej linii frotnu. Czują to, co piłkarze i tenisiści. A żeby zrozumieć, jaką presję odczuwają brytyjscy sportowcy, wystarczy włączyć telewizor, kupić dowolną gazetę lub zwyczajnie pójść na spacer. Największe gwiazdy, a więc ci, od których oczekuje się wyłącznie złota, jak siedmioboistka Jessica Ennis, spoglądają na przechodniów w Londynie z gigantycznych banerów reklamowych na ulicach. Mogą spojrzeć sobie głęboko w oczy jadąc na zawody.

Brytyjczycy najwięcej medali chcą zdobyć w kolarstwie torowym, które zaczyna się w czwartek, lekkoatletyce (piątek) trwającym już pływaniu i wioślarstwie oraz kajakach i żeglarstwie (finały w drugim tygodniu). Mają więc jeszcze czas na medalowe żniwa, choć wydaje się, że bez szybkiego złota, morale zacznie spadać.

Dziś kolejny test odporności na stres. Faworytem do złota w kolarskiej jeździe indywidualnej na czas jest zwycięzca Tour de France Bradley Wiggins, a w wioślarskiej dwójce Helen Glover i Heather Stanning. Jeśli zwyciężą, być może odczarują Brytyjczykom te igrzyska. Jeśli nie, głowa może ich rozboleć już nie na żarty.

Londyn 2012. Polacy przestali walczyć


Łukasz Jachimiak
 
31.07.2012 , aktualizacja: 31.07.2012 07:40
A A A Drukuj
Damian Janikowski

Damian Janikowski (Fot. Marek Podmokły / Agencja Gazeta)

Zdobyli wspólnie 1/3 polskich medali letnich igrzysk olimpijskich. W przeszłości bokserzy, zapaśnicy i judocy byli gwiazdami, dziś trudno wymienić nazwiska zawodników, którzy na chwałę kraju biją się w Londynie. Jeszcze trudniej uwierzyć, że nawiążą do dawnych sukcesów
- Wszystko migotało mi przed oczami. Chwilami zamiast twarzy rywala widziałem czarną plamę - mówi Andrzej Wroński o walce z Hectorem Milianem na igrzyskach w Atlancie. W 1996 roku i Polak, i Kubańczyk, robili wszystko, by awansować do finału i po raz drugi wywalczyć tytuł mistrza olimpijskiego w zapasach. W kategorii do 100 kg Wroński najlepszy był w Seulu, w 1988 roku, a Milian triumfował cztery lata później w Barcelonie. W Atlancie to Kubańczyk musiał obejść się smakiem. Po morderczej walce przegrał 0:2, po czym stwierdził, że na Wrońskiego nie było sposobu.

W czterech walkach nasz mistrz nie stracił punktu! Po finałowym zwycięstwie nad Siergiejem Lisztwanem z Białorusi Wroński skoczył salto. A my skakaliśmy z radości także za sprawą jego kolegów. Z Atlanty zapaśnicy przywieźli w sumie aż pięć medali, w tym trzy złote (poza Wrońskim mistrzami zostali Ryszard Wolny i Włodzimierz Zawadzki). Dwa krążki dorzucili judocy (m.in. złoty Pawła Nastuli) i Polska z 17 medalami w dorobku, w tym siedmioma złotymi zajęła w klasyfikacji medalowej znakomite, 11. miejsce. Dziś to marzenie. A to między innymi za sprawą słabej postawy zapaśników, judoków i bokserów, którzy z Sydney (2000 rok) i Aten (2004) wrócili z pustymi rękami, a w Pekinie (2008 rok) zdobyli tylko brąz dzięki Agnieszce Wieszczek. Tej samej, która nie zdołała zakwalifikować się do kadry na Londyn.

Zapasy leżą na łopatkach?

- Kiedyś pod patronatami kopalni i innych zakładów działały kluby, które w grupach seniorów miały po 20 zapaśników. Były też kluby wojskowe. Dziś został jeden Śląsk Wrocław z 15-tką seniorów. Inne drużyny mają po jednym, góra dwóch. Dlatego nie dziw, że w reprezentacji nie mamy tylu dobrych zawodników, co dawniej - mówi Wroński.

Były mistrz obecnie jest wiceprezesem Polskiego Związku Zapaśniczego. Kryzysu swojej dyscypliny jest świadomy, ale nie dramatyzuje. - Kiedy startowałem, na igrzyskach było 10 kategorii wagowych, teraz jest tylko siedem. Poza tym kiedyś wystarczyło pokonać jednego, mocnego zawodnika ze Związku Radzieckiego. Po rozpadzie przybyło wielu groźnych rywali z krajów byłego ZSRR. Konkurencja większa - tłumaczy Wroński.

Czy to znaczy, że nasza czwórka na Londyn nie ma szans na sukces? - Liczymy, że nie będzie źle. Naszą największą nadzieją jest Damian Janikowski. Młody, w czerwcu skończy 23 lata. Jest już wicemistrzem świata i Europy w kategorii do 84 kg - mówi Wroński. Obok Janikowskiego jedynym polskim zapaśnikiem w Londynie będzie Łukasz Banak. - Wystąpi w kategorii do 120 kg i prawdę mówiąc zrobił nam niespodziankę samą kwalifikacją. O medal będzie mu trudno, ale miejsce punktowane jest w zasięgu - tłumaczy prezes.

Takimi pozycjami zadowolić podobno nie zamierzają się Iwona Matkowska i Monika Michalik. Pierwsza to tegoroczna mistrzyni Europy w kategorii 51 kg, druga, o 12 kg cięższa, na tej samej imprezie w Belgradzie zdobyła brąz. - Moim zdaniem obie mają ogromne szanse na medale. Z Moniką długo trenowałam, byłam jej sparingpartnerką. Iwona też jest w formie, w jakiej nie widziałam jej od lat - przekonuje Wieszczek.

- Matkowska jako mistrzyni Europy i dziewczyna, która olimpijską kwalifikację zdobyła już na pierwszym turnieju, wygrywając go, w Londynie na pewno wystartuje z wiarą w siebie. Michalik w przeszłości trzy razy wygrywała mistrzostwa Europy, ale ostatnio wiodło jej się gorzej. Jednak przy sprzyjającym losowaniu i ona jest w stanie walczyć o medal - przekonuje Wroński. - Obiecać sukcesów nie możemy, ale na pewno nie jest tak źle, żebyśmy nie byli w stanie ich osiągnąć - podsumowuje prezes.

Boks znokautowany

Tego samego nie da się powiedzieć o boksie. Chociaż - Co proszę? W boksie źle się dzieje? My chyba żyjemy w innych światach - atakuje Jerzy Rybicki. Legenda polskiego pięściarstwa, dziś prezes Polskiego Związku Bokserskiego. W 1976 roku, na igrzyskach w Montrealu, Rybicki zdobył ostatni, ósmy złoty medal olimpijski dla polskiego boksu. Cztery lata później, w Moskwie, wywalczył brąz. Dziś broni dyscypliny, mimo że ta na krążek najcenniejszych zawodów czeka już 20 lat. Skalę kryzysu naszej "szermierki na pięści" najlepiej obrazuje fakt, że w Londynie - po raz pierwszy w historii - w reprezentacji olimpijskiej nie znalazł się pięściarz. Honoru dyscypliny bronić będzie Karolina Michalczuk. I właśnie kobietami zasłania się prezes. - Jeżeli na mistrzostwach świata zdobywa się dwa srebrne medale i jeden brązowy, to taki wynik trzeba docenić. Przecież to jest wielki sukces polskiego boksu - przekonuje.

Niestety, prawda jest taka, że wielkie sukcesy to coraz bardziej odległa przeszłość. Dwa złote medale olimpijskie Jerzego Kuleja, złoto i srebro Józefa Grudnia, wreszcie złoto i brąz Rybickiego - to wszystko działo się dawno temu. W XX wieku bokserzy zdobyli aż 43 olimpijskie medale dla kraju. Więcej - 52 - w historii igrzysk wybiegali i wyskakali dla Polski tylko lekkoatleci (z 262 olimpijskich medali naszych sportowców zajmujący trzecie miejsce w tym zestawieniu zapaśnicy zdobyli 24, a będący na ósmej pozycji judocy - osiem).

- Oczywiście, że ja też chciałbym widzieć pięściarzy w Londynie. Gdybyśmy mieli ze dwie nominacje, byłbym dumny - mówi Rybicki. - Ale to nie jest proste. Rządzi sędziowska mafia, więc walki trudno wygrać, a na dziką kartę jest wielu chętnych i szczerze mówiąc nie wiem czy za ich przyznawaniem nie kryją się jakieś pieniądze - dodaje prezes.

Przy pieniądzach Rybicki zatrzymuje się na dłużej. - Seniorom nie płaci się kadrowego, nie mają też stypendium. Kiedyś wszyscy najlepsi byli zatrudnieni na etatach, a ich jedynym zajęciem było trenowanie. Teraz bokserzy muszą pracować, by utrzymać rodziny i nie chcą jeździć na obozy, bo to im się nie opłaca - mówi prezes. I dodaje: - Kiedy pierwszy raz pojechałem z kadrą do NRD, była to dla mnie wielka sprawa. Dziś każdy może jechać, gdzie mu się podoba. Pewnie też dlatego niedawno żaden zawodnik nie chciał jechać na turniej na Białoruś. Takie wartości jak orzełek już nie wystarczą. Dziś każdy oczekuje pieniędzy, a one są w boksie zawodowym. My ich nie damy, bo nie stać nas nawet na normalne prowadzenie treningów. Powinniśmy mieć dobry kontakt z medycyną, najlepsze odżywki, zawodnicy powinni być cały czas monitorowani i dostawać wszystko, czego im potrzeba. A my działamy na nosa i dajemy tylko to, co mamy.

Ciężka nadzieja

Więcej chciałby mieć także Polski Związek Judo. - Mieliśmy pecha na igrzyskach w Atenach, bo tam blisko medalu był Robert Krawczyk [miejsce w finale i pewne srebro stracił w ostatniej sekundzie półfinału], ale go nie zdobył. Zaczęto więc obniżać nam budżet, z roku na rok dostajemy coraz mniej. Jeszcze przed igrzyskami w Pekinie budżet sięgał sześciu milionów złotych, a teraz mamy 2,8 mln. Łatamy dziury, jak możemy. W tym roku pieniądze skierowaliśmy na przygotowania olimpijskie, a grupy młodzieżowe zostały bez grosza - mówi prezes związku, Wiesław Błach.

Mistrz Europy z 1987 roku, uważa, że jego dyscyplina i tak ma się lepiej niż boks i zapasy. - Do Londynu wysłaliśmy szóstkę zawodników, a w męskich kategoriach wagowych mieliśmy nawet zdublowane kwalifikacje. Dzięki temu po kontuzji Tomasza Kowalskiego jego miejsce zajął Paweł Zagrodnik - tłumaczy Błach.

W Kowalskim, który uległ wypadkowi motocyklowemu, największe nadzieje pokładało całe środowisko. - Szkoda chłopaka. Zachował się nierozsądnie wsiadając na motor. On naprawdę miał szanse na medal - mówi Nastula.

Mistrz olimpijski, dwukrotny mistrz świata i trzykrotny złoty medalista mistrzostw Europy, do niedawna największe nadzieje pokładał w starcie Janusza Wojnarowicza. - Pod nieobecność Kowalskiego to w kategorii ciężkiej (powyżej 100 kg) powinniśmy szukać szansy - oceniał Nastula, z którym zgadzał się Błach. - Wojnarowicz to aktualny brązowy medalista mistrzostw Europy. Z tych zawodów w zasadzie co roku przywozi medal i ma ich już sześć. Jest doświadczony, wierzę, że wreszcie krążek zdobędzie też na igrzyskach - mówił prezes. Wtedy jeszcze ani on, ani Nastula nie wiedzieli, że Wojnarowicz już w pierwszej rundzie zmierzy się z absolutnym faworytem, Francuzem Teddym Rinerem, który wygrał trzy ostatnie edycje mistrzostw świata.

Błach medalu wypatruje, bo jest przekonany, że pierwszy taki sukces od 1996 roku, bardzo pomógłby federacji. - Po jego zdobyciu wskoczylibyśmy do tzw. pierwszej grupy finansowania i dostawalibyśmy z ministerstwa sportu więcej. Teraz jesteśmy w drugiej grupie, w której znajdują się dyscypliny z punktowanymi miejscami z ostatnich igrzysk. W trzeciej grupie są ci, co nie mieli nic - tłumaczy Błach.

To już nie wróci

- Kasa to nie wszystko. Teraz po prostu jest inaczej niż w czasach moich czy Waldka Legienia. My mieliśmy inne motywacje niż dzisiejsza młodzież. W klubie obserwuję, jak to wygląda. Rodzice nie przyprowadzają na judo dzieciaków po to, by kiedyś zostały mistrzami, tylko po to, żeby się poruszały, by były zdrowsze. A te dzieciaki mają duży wybór i za chwilę chcą spróbować czegoś innego. Mało kto decyduje się rozpocząć przygodę z prawdziwym, wyczynowym sportem - mówi Nastula.

Innych, niedostępnych kiedyś rzeczy, próbują nie tylko młodzi. W ubiegłym roku Nastula i Wroński zmierzyli się w walce na zasadach MMA (wygrał Nastula). - To normalne, że ludzi różne rzeczy pociągają. Poza tym sportowcem nie jest się przez całe życie, a zarobić trzeba - mówi Wroński, który wie, że MMA ciągnie też Janikowskiego. - Siłą przy zapasach nie zatrzyma go nikt. Ale jeśli w Londynie zdobędzie medal, to sądzę, że na pewno nie będzie już myślał o MMA. Wtedy odczuje, jakim szacunkiem kibice darzą medalistów olimpijskich, zrozumie, co naprawdę jest sukcesem i jego stosunek do tamtych walk się zmieni - twierdzi Wroński.

- Zmieniła się na pewno sytuacja w sporcie - zauważa Błach. - Kiedyś w klubach były etaty dla trenerów, a dziś ci ludzie muszą mieć inne zajęcia, bo w klubach pracują tylko dodatkowo. Kiedyś mogli w stu procentach poświęcić się zawodnikom, dziś, nie mając dobrego wynagrodzenia, myślą o innej pracy - dodaje prezes Polskiego Związku Judo. - Na pewno byłoby lepiej, gdyby trenerzy mogli się koncentrować wyłącznie na prowadzeniu zajęć, ale z tego, co się orientuję, to na zachodzie tacy ludzie też muszą wchodzić w inne, dodatkowe zajęcia. Po prostu czasy się zmieniły i to, co było już nie wróci - podsumowuje Nastula. 

poniedziałek, 30 lipca 2012

Skandal w turnieju szpadzistek. Najdłuższa sekunda w historii


Foto: PAP/EPA Płacząca Koreanka

Tak długiej sekundy w historii igrzysk jeszcze nie było. W trakcie pojedynku szpadzistek o wejście do finału zegar, na którym do odmierzenia pozostała jedna, ostatnia sekunda ani razu nie został uruchomiony, choć w tym czasie rywalki przeprowadziły cztery akcje. Trzy pierwsze wygrała Koreanka Shin A Lam, a ostatnią Niemka Britte Heidemann i to tej ostatniej po ponad półgodzinnych obradach przyznano zwycięstwo. Koreanka jest zrozpaczona.

Ten półfinał szpady będzie zapamiętany jako jeden z najbardziej emocjonujących w ostatnich latach ze sportowego punktu widzenia i jako jeden z najbardziej kontrowersyjnych w historii olimpizmu.
Na planszy w poniedziałkowy wieczór stanęły naprzeciwko siebie reprezentantki Niemiec i Korei Południowej - Britte Heidemann i Shin A Lam. Heidemann to jedno z wielkich nazwisk szpady i mistrzyni olimpijska sprzed czterech lat. Lam na igrzyska przyjechała po raz pierwszy.
Ich pojedynek zaczął się od bardzo szybkiego prowadzenia Niemki 2:0, ale po dwóch kolejnych minutach bardzo technicznej walki było 2:2.
26-letnia Azjatka świetnie sobie radziła i na każdy atak rywalki reagowała błyskawiczną kontrą. Dzięki temu kolejne trzy akcje kończyły się trafieniami z obu stron. Było 5:5 i tym wynikiem zakończyła się walka po regulaminowych dziewięciu minutach.
Wspaniała Koreanka
Potem zaczęła się dogrywka. Przebieg tej określa na początku losowanie. W nim ustala się, która z zawodniczek będzie musiała atakować, a która dostanie tzw. priorytet i jej zadaniem będzie tylko i wyłącznie obrona. Starcie w dogrywce trwa minutę. Pojedynek wygrywa zawodniczka, która musi atakować i trafi rywalkę jako pierwsza, albo zawodniczka broniąca się - jeżeli zatrzyma wszystkie ataki. Za dobrą obronę w przypadku tej drugiej uznaje się też sytuację, w której trafi ona atakującą równocześnie przyjmując cios.
Koreanka broniła się przez większość czasu przy końcowej linii szermierczej planszy. W ciągu 45 sekund udało jej się odeprzeć aż cztery ataki Niemki, z czego ostatnie dwa na samej krawędzi pola wyznaczonego do walki.
Ostatnie 15 sekund było jeszcze bardziej emocjonujące. Heidemann atakowała wściekle, łącznie pięć razy, a kolejne sekundy nieubłaganie mijały. Koreanka wciąż była w grze.
Sekunda trwająca wiecznie
W ostatniej akcji Heidemann ruszyła mocno do przodu, a Koreanka w ostatniej sekundzie nastąpiła na krawędź planszy. W akcji się obroniła, ale sekunda została Niemce "zwrócona". Heidemann zaatakowała raz jeszcze, znów nieskutecznie, ale wtedy okazało się, że czas w ogóle nie ruszył.
Koreanka rozłożyła ręce, a chaos na planszy dopiero się zaczynał. Sędzia zarządziła kolejną akcję, rywalki ruszyły, zadały podwójny cios, który oznaczał obronę Azjatki, ale okazało się, że zegar znów nie ruszył. Koreanka tymczasem była przekonana po raz kolejny w odstępie kilkunastu sekund, że jest w finale.
Trener Koreanki się wściekł. Pokazywał sędziom na palcach, że w ciągu tej jednej sekundy, która nie mogła ruszyć w zegarze, odbyły się już trzy akcje i wszystkie wygrała jego podopieczna. Sędzia, wyraźnie zakłopotana, traciła spokój.
Źródło: EPA Ukrainka (po prawej) była lepsza od Heidemann
Kolejna akcja. Sekunda na zegarze, Niemka trafia zdekoncentrowaną rywalkę, ale zegar wciąż pokazuje sekundę! Pojedynek formalnie nie został więc zakończony. Niemka jednak się cieszy, a koreański trener podbiega do stolika sędziowskiego. Po dwóch minutach narady zapada decyzja - To Niemka wygrała.
Upór sędziów
Wtedy zaczynają się protesty na całego. Niektórzy z obserwatorów też rozkładają ręce. Szpadzistki nie schodzą z planszy, a kibice czekają w napięciu. Koreance puszczają nerwy i zaczyna płakać. Jej trener powtarza sędziom "Please, watch the video, watch the video" (Proszę, obejrzyjcie video - red.), przytomnie oceniając, że każdą z wykonanych akcji, mimo nie działającego zegara, łatwo "odmierzyć" obserwując klatka po klatce i tą drogą zdecydować o wyniku.
Sędziowie w końcu zasiedli przed ekranami. Obradowali ponad pół godziny. W końcu zawyrokowali. Werdykt ten sam - wygrała Niemka. Wtedy ta zeszła już z planszy ze spokojem, a nie ciesząc się, jak wcześniej, ale załamana Koreanka na niej pozostała.
Źródło: EPA Jana Szemjakina zdobyła olimpijskie złoto
Sędziowie i oficjele dali jej chwilę na odpoczynek po niezwykłych nerwach, ale potem okazało się, że Shin A Lam wcale zejść z planszy nie zamierza. Powiedziała, że będzie protestowała, póki decyzja nie zostanie zmieniona.
W tym czasie koreańska ekipa złożyła oficjalny protest. Ten został oddalony, a szpadzistkę po godzinie usunięto z planszy.
Shin A Lam, której pozostała walka o brąz, nie starczyło już koncentracji. Swój pojedynek z Chinką Yujie Sun Koreanka przegrała 11:15 i znalazła się poza podium.
W trakcie tej walki wspierało ją ponad dwa tysiące kibiców, którzy jej wcześniejszy protest poparli gorącymi brawami. Koreanka zdobyła ich sympatię, ale wróci do domu bez medalu, który był jej marzeniem.
W finale turnieju wystapiły Britte Heidemann i Ukrainka Jana Szemjakina. Nasza wschodnia sąsiadka okazała się lepsza, wygrywając 9:8. Ostatni punkt zdobyła w dogrywce.

Londyn 2012. Światowe media zachwycone Natalią Partyką. "Imponująca"



mikar
30.07.2012 , aktualizacja: 30.07.2012 19:18
A A A Drukuj
Natalia Partyka zachwyciła dziennikarzy z całego świata

Natalia Partyka zachwyciła dziennikarzy z całego świata (Fot. Sergei Grits AP)

Światowe media zwracają uwagę na występ polskiej zawodniczki Natalii Partyki, która mimo niepełnosprawności dzielnie walczyła w turnieju tenisistek stołowych. - Oglądanie jej za stołem wystarczy, by zainspirować się do zrobienia czegoś ze swoim życiem - piszą dziennikarze.
Natalia Partyka odpadła w swoim drugim meczu na igrzyskach, przegrywając z reprezentantką Holandii Jie Li. Polce w Londynie pozostał jeszcze tylko start drużynowy to i tak może się okazać, że jest ona jedną z cichych wygranych imprezy. O Partyce usłyszał bowiem cały świat, a jej występ był odnotowany w wielu krajach.

Dziennikarze są pod wyjątkowym wrażeniem tego, że 23-letnia Polka w turnieju tenisistek stołowych walczyła dzielnie, choć w przeciwieństwie do rywalek, jest niepełnosprawna. Partyka urodziła się bowiem bez prawego przedramienia, a piłeczkę do serwisu podrzuca sobie zgięciem od łokcia.

Ona inspiruje, by zrobić coś ze swoim życiem

- Właśnie, kiedy patrzysz jak ona serwuje, to dopiero zdajesz sobie sprawę jak bardzo imponujących rzeczy dokonuje - napisał "Reuters". Z kolei, popularny amerykański serwis "Buzzfeed" podkreśla: - Oglądanie jej za stołem tenisowym wystarczy, by zainspirować się do zrobienia czegoś ze swoim życiem. Kiedy ostatni raz jakiś tenisista stołowy wywoływał u widzów podobne uczucie - pytają dziennikarze serwisu

Na wielu portalach, przypadek Partyki przypomina się w kontekście południowoafrykańskiego lekkoatlety Oscara Pistoriusa, który wystartuje na igrzyskach w Londynie, choć ma amputowane obie nogi, a biegać będzie na specjalnych protezach. Reprezentant RPA będzie też drugim obok Polki sportowcem, który w tym roku weźmie udział zarówno w trwających obecnie igrzyskach, jak i w późniejszej paraolimpiadzie. - Historia Pistoriusa jest nieco bardziej znana, bo przypadek lekkoatlety z amputowanymi nogami, wydaje się być absolutnie nieprawdopodobny. Ale droga Natalii Partyki również jest wspaniała - stwierdza "San Francisco Chronicle".

O to chodzi w igrzyskach

Hinduski "Firstpost" napisał z kolei o Polce: - Nie ma znaczenia, że odpadła już z igrzysk. Ważne, że gdy gra nie możesz oderwać oczu. To co robi jest imponujące. O to chodzi w igrzyskach olimpijskich - podkreślają dziennikarze.

Wszystkie serwisy przypominają, że Natalia Partyka po raz pierwszy w igrzyskach paraolimpijskich wystąpiła w Sydney, w wieku 11 lat, co uczyniło ją najmłodszą zawodniczką w historii tej imprezy. Poza tym ma ona za sobą także debiut olimpijski, który zanotowała cztery lata temu w Pekinie.

Portale prezentują także wypowiedź Polki, która po występie w Londynie powiedziała: - Dla mnie niepełnosprawność nic nie znaczy. Mogę robić to samo, co moje koleżanki - wykonuje te same ćwiczenia, mam te same cele i marzenia - zaznaczyła Polka. Natalia Partyka dodawała: - Być może ktoś patrząc na moje występy pomyśli sobie, że jego własna niepełnosprawność, to nie koniec świata. Chciałabym zainspirować innych, do tego, by osiągali więcej niż wydaje im się, że osiągnąć mogą.

Londyn. Piłka nożna. Hiszpanie odpadli z igrzysk


mf, PAP
 
29.07.2012 , aktualizacja: 29.07.2012 23:26
A A A Drukuj

29.07.2012, godzina 20:45

 Hiszpania

Skład:De Gea, Dominguez, Martinez (Tello 83.), Falba, Adrian Lopez, Alba, Muniain, Mata, Koke (Herrera 46.), Montoya, Botia, Isco (Rodrigo 66.)
  • 02 Poł0
  • 01 Poł1

St James' Park

Honduras 

Bramki:Bengtson 7.Skład:Mendoza, Crisanto, Figureoa, Velasquez, Peralta, Martinez, Bengtson (Lozano 81.), Najar (Mejia 57.), Espinoza (Peralta 72.), Leveron, Garrido
Olimpijska reprezentacja Hiszpanii w piłce nożnej przegrała w niedzielę z Hondurasem 0:1 i tym samym straciła szansę na awans do fazy pucharowej londyńskiego turnieju. W czwartek mistrzowie Europy i świata w ulegli Japonii również 0:1.
Triumfatorzy tegorocznych mistrzostw Starego Kontynentu w Polsce i na Ukrainie, a także mistrzostw Europy drużyn do lat 19 w Estonii, tracą do niedzielnych rywali już cztery punkty. Honduras zajmuje drugie miejsce w tabeli, a przed nim jest Japonia z kompletem dwóch zwycięstw.

Zespół z Półwyspu Iberyjskiego, w którym występuje m.in. Juan Mata (Chelsea Londyn), Jordi Alba (Barcelona) i Javi Martinez (Athletic Bilbao), stracił bramkę w siódmej minucie spotkania i nie potrafił odrobić strat. Na domiar złego podopieczni Luisa Milli zobaczyli aż siedem żółtych kartek.

Hiszpanie zagrają we wtorek z Marokańczykami, którzy zgromadzili jeden punkt, ale stawką jest tylko trzecie miejsce w grupie D. 

Londyn 2012. Judo. Skandal w ćwierćfinale zawodów judo. Sędziowie zmienili decyzję


AFP, tok
 
29.07.2012 , aktualizacja: 29.07.2012 19:13
A A A Drukuj

29.07.2012, godzina 13:54

Masashi Ebinuma (Japonia)

  • 01 R0
Olimpijski ćwierćfinał w judo mężczyzn w kategorii do 66 kg pomiędzy mistrzem świata Japończykiem Masashi Ebinumą a Koreańczykiem Jun-Ho Cho zamienił się w farsę, po tym jak sędziowie ogłosili zwycięstwo Cho, by po chwili zmienić werdykt.
Po pięciu minutach walki i trzech dogrywki rywalizacja judoków zakończyła się bez rozstrzygnięcia. O wyniku mieli zadecydować sędziowie. Wszyscy trzej przyznali zwycięstwo Cho, co natychmiast wywołało gwizdy i niezadowolenie na trybunach oraz reakcję komisji sędziowskiej Międzynarodowej Federacji Judo

Po dyskusji szef sędziów Juan Carlos Barcos i konsultacji z prezydentem federacji judo Mariusem Vizerem wezwał sędziów oceniających tę walkę i kazał im zmienić decyzję.

Ebinuma został ogłoszony zwycięzcą. Publiczność, która co prawda była niezadowolona z pierwotnej decyzji, po raz kolejny wygwizdała farsę jakiej była świadkiem. Schodzący z maty Cho został pożegnany owacją na stojąco. 

To pierwszy raz w historii, gdy sędziowie zmienili w taki sposób decyzję.

Ebinuma przegrał później w półfinale, ale w walce o trzecie miejsce pokonał Polaka Pawła Zagrodnika przez ippon w dogrywce. 

niedziela, 29 lipca 2012

Londyn 2012. Legień 20 lat po złocie w Barcelonie: Oglądam tamte walki



mariw, PAP
 
29.07.2012 , aktualizacja: 29.07.2012 12:14
A A A Drukuj
Waldemar Legień
Waldemar Legień (Fot. Grzegorz Celejewski / AG)
- Nie jestem przesadnie zapatrzony w przeszłość, ale wciąż oglądam walki z Barcelony - przyznał słynny judoka Waldemar Legień, mistrz olimpijski z Seulu i Barcelony. 29 lipca mija 20 lat od jego złota w Hiszpanii. Legień był wtedy chorążym reprezentacji Polski.
- To był jeden z najpiękniejszych dni w polskim sporcie. Kiedy szykowałem się do walki finałowej, dowiedziałem się, że mamy złoto w pięcioboju nowoczesnym. Wiadomość wspaniała, ale tak naprawdę nie miała wpływu na moją postawę w decydującym pojedynku. Tamta środa była wspaniała, przecież aż trzy razy grano Mazurka Dąbrowskiego - powiedział Legień.

Oprócz judoki, który triumfował w wadze 86 kg (cztery lata wcześniej w południowokoreańskiej stolicy był najlepszy w kat. 78 kg), na najwyższym stopniu podium stanęli pięcioboista Arkadiusz Skrzypaszek i drużyna, której skład uzupełnili Dariusz Goździak i Maciej Czyżowicz.

- Nie jestem przesadnie zapatrzony w przeszłość, wolę myśleć o przyszłości, ale wciąż oglądam walki z Barcelony. Czasem trafi się coś na youtubie. Swego czasu szukałem francuskiego komentarza. Pracując w tamtejszym związku judo tylko tak na szybko przejrzałem tę wersję. Byłem ciekawy, bo przecież rywalizowałem z ich zawodnikiem Tayotem, więc chciałem posłuchać innej wersji wydarzeń, w której zapewne komentarz był negatywny wobec mnie - przyznał były judoka, który od prawie 20 lat mieszka w Paryżu.

W 1992 roku w Barcelonie Legień nie tylko zdobył drugi olimpijski złoty medal, ale też był chorążym polskiej reprezentacji.

- Ta funkcja była wielkim zaszczytem, a także dodatkową wartością, jeszcze bardziej podniosła rangę i tak prestiżowego tytułu. Przyznaję, że ceremonia była mecząca, bo w telewizji widzi się tylko maszerujących uśmiechniętych sportowców, a tymczasem wcześniej trzeba swoje odczekać. Cieszyłem się z tego startu, bowiem w wyższej kategorii nie musiałem już walczyć z wagą. Zbijanie kilogramów nie jest niczym przyjemnym - wspominał.

Legień przypomniał, że w tamtych czasach nie było telefonów komórkowych, więc nie mógł od razu po finale zadzwonić do rodziny i podzielić się swą radością.

- Telefonowałem dopiero z wioski olimpijskiej, to już było dość późno. Na trybunach nie było nikogo z bliskich. Jeśli chodzi o nagrody, otrzymałem 20 tysięcy dolarów. Kiedy na zachodzie Europy mówiłem, że za medal mistrzostw świata otrzymujemy w Polsce 100-200 milionów złotych, przecierali oczy ze zdumienia na słowo miliony. Już nie pamiętam dokładnie, ale ze względu na inflację można było kupić chyba małą lodówkę - dodał.

W grudniu 1993 roku wyjechał do Francji; pracuje w Racing Club Paryż.

- Przez dwa lata trenowałem słynnego Teddy'ego Rinera, z którym będzie walczył Janusz Wojnarowicz w olimpijskim turnieju w Londynie. W czasach juniorskich mój starszy syn Michał zdobywał z Rinerem drużynowe mistrzostwo kraju. Teraz ma on 22 lata, wciąż zajmuje się judo, ale przede wszystkim jest studentem handlu zagranicznego. Młodszy z synów - Przemek - ma 17 lat i talent do prac artystycznych, m.in. maluje - poinformował Legień, który odniósł się do szans Polaków w Londynie.

- Generalnie większe możliwości mają mężczyźni, ale niestety z powodów zdrowotnych po wypadku nie ma najlepszego, czyli Tomasza Kowalskiego. Do strefy medalowej nie przeciśnie się nikt przeciętny, nie ma wyjścia, trzeba rzucać rywali na ippon - zakończył 49-letni dwukrotny mistrz olimpijski. 

Londyn 2012. Nastula: Zagrodnik stracił medal przez sędziów



łj
 
29.07.2012 , aktualizacja: 29.07.2012 17:31
A A A Drukuj
29.07.2012, godzina 16:30
  • 01 R0
- Wielki szacun dla Pawła. Walczył ślicznie, zasłużył na brązowy medal. Niestety, miał pecha, że walczył z Japończykiem. Sędziowie nie dali Polakowi wygrać. Szkoda chłopaka - mówi Paweł Nastula po kontrowersyjnej porażce naszego judoki Pawła Zagrodnika w walce o olimpijski brąz z Masashim Ebinumą w kategorii 66 kg.
Zagrodnik, który na igrzyska do Londynu pojechał w zastępstwie za kontuzjowanego Tomasza Kowalskiego (w maju miał wypadek na motocyklu), o brązowy medal walczył z aktualnym mistrzem świata. Ebinuma prowadził po akcji, za którą sędziowie przyznali mu wazari. Polak, dążąc do odrobienia strat, wykonał akcję, po której komentujący walkę prezes Polskiego Związku JudoWiesław Błach, krzyczał, że pojedynek powinien się zakończyć.

- Wiadomo, że jesteśmy patriotami i czasem trudno nam coś ocenić obiektywnie, ale prezes miał rację. To był ewidentny ippon, w tej sytuacji nie powinno być żadnej dyskusji - mówi mistrz olimpijski z Atlanty (1996 rok), Paweł Nastula.

Ippon oznacza zakończenie walki przed czasem. Sędziowie za świetną akcję przyznali Zagrodnikowi tylko wazari, przez co pojedynek skończył się remisem. W dogrywce przez ippon wygrał Ebinuma.

- Sędziowie skrzywdzili Polaka. Był czysty ippon, nie ma żadnej dyskusji, w tamtym momencie walka powinna się skończyć. Zagrodnik zasłużył na brązowy medal, ale miał pecha, że walczył z Japończykiem. Wielka szkoda chłopaka - mówi Nastula.

Były mistrz podkreśla, że ojczyzna judo ma wielu przedstawicieli we władzach światowej federacji.

- Tam brakuje naszych ludzi. Gdyby Paweł walczył z kimś innym, a nie z Japończykiem, to byłby ippon. Japończycy mają w światowym judo dużo do powiedzenia. Polak musiałby rzucić rywala dwa razy na ippon, żeby sędziowie dali mu wygrać - twierdzi Nastula.

Zdobywca złotych medali igrzysk, a także mistrzostw świata i Europy bardzo współczuje Zagrodnikowi.

- Wielki szacun dla Pawła. Walczył ślicznie, ale teraz będzie mu bardzo ciężko, bo wie, że wygrał medal i go nie dostał. Jako olimpijski medalista miałby zupełnie inne życie. A tak zostaje mu najgorsze dla judoki, piąte miejsce, bo u nas są dwa trzecie i dwa piąte miejsca. Bardzo mi żal tego chłopaka - kończy Nastula.