- Wcześniej było mi wszystko jedno, czy na Białorusi jest kara śmierci, czy jej nie ma. W ogóle o tym nie myślałam. Dziś jestem przeciwko zabijaniu skazanych - mówi Inessa Krutaja, ranna w zeszłorocznym zamachu w metrze w Mińsku
ZOBACZ TAKŻE
SERWISY
Był 11 kwietnia 2011 r., gdy na stacji Kastrycznickaja wybuchła bomba - dwa metry od miejsca, gdzie stała Krutaja. Cudem przeżyła. Dziś niewysoka 32-letnia szatynka porusza się o kulach i najprawdopodobniej do końca życia pozostanie inwalidką.
- Wątpiłam, że Dzmitryj Kanawałau i Władysłau Kawalou są winni, dlatego byłam przeciwko karze śmierci w stosunku do nich - tłumaczy Krutaja. Zaoferowała nawet matce Kawaloua nocleg, gdy ta przyjeżdżała z Witebska na toczący się w Mińsku proces.
Białoruska telewizja starała się podgrzać społeczne nastroje w trakcie kolejnych rozpraw i chętnie emitowała wypowiedzi osób, które były za karą śmierci dla Kanawałaua i Kawaloua. Wśród ofiar zamachu stanowiły one jednak wyraźną mniejszość. Proces był bowiem pełen wątpliwości: dowody takie jak nagrania wideo z kamer w metrze były montowane; nie przedstawiono motywu, jakim mieli kierować się skazani; na ich ubraniach nie było śladów materiałów wybuchowych; a oskarżeni mówili o wymuszaniu zeznań torturami.
Krutaja podkreśla, że jest przeciwna karze śmierci nie tylko dlatego, że na Białorusi nie ma niezawisłego sądownictwa i prawdopodobieństwo błędu sądowego jest bardzo wysokie. Obrzydzenie budzi w niej sposób, w jaki zabija się skazańców.
Białoruś jest jedynym europejskim krajem, w którym wykonywane są wyroki śmierci. Może na nią skazać za 14 rodzajów przestępstw, wśród których są terroryzm, spisek w celu przyjęcia władzy, ludobójstwo, różne morderstwa. Kara śmierci nie może być stosowana wobec kobiet, nieletnich oraz osób, które ukończyły 65 lat.
Skazaniec trafia do więzienia śledczego nr 1 w Mińsku. W dniu wykonania wyroku wprowadzany jest do jednej z cel, gdzie w obecności szefa więzienia, przedstawicieli prokuratury i MSW odczytuje mu się odmowę ułaskawienia przez prezydenta Aleksandra Łukaszenkę. Następnie skazańcowi zawiązywane są oczy, musi klęknąć, a kat - jeden z oficerów więzienia - strzela mu w tył głowy. Za wykonanie wyroku oficer dostaje dodatkowe wynagrodzenie. Ciała zabitych, zgodnie z instrukcją MSW, są potajemnie grzebane.
- Większość Białorusinów nie zdaje sobie sprawy, że jest u nas kara śmierci. Już po wykonaniu wyroku znajomi ze zdziwieniem pytali: to u nas rozstrzeliwuje się ludzi? - mówi Swietłana Żuk, której syn Andrej został rozstrzelany w marcu 2010 r.
27 lutego 2009 r. na drodze Soligorsk - Mińsk ktoś napadł na konwój, który wiózł pieniądze dla pracowników jednego z kołchozów, i zastrzelił kasjerkę, matkę dwójki małych dzieci, oraz ochroniarza. Bandyci zrabowali równowartość 20 tys. dol. MSW szybko ustaliło sprawców, wśród nich 25-letniego mieszkańca Soligorska Andreja Żuka. W trakcie śledztwa i w sądzie Żuk przyznał się do zabójstwa i wyraził skruchę. Został skazany na śmierć, a jego wspólnicy - na dożywocie i 13 lat więzienia.
- Przyniosłam mu paczkę, ale jej nie przyjęli. Początkowo mówili, że zabrano go do innego więzienia. Później wyszedł do mnie jeden z oficerów i powiedział, że został zabrany do miejsca, gdzie wykonuje się wyroki śmierci - opowiada Swietłana Żuk.
Władze więzienne odmówiły jej wskazania miejsca pochówku syna. Pojechała szukać jego grobu na mińskie cmentarze, ale nic nie znalazła. Do dziś nie wie, gdzie Andrej jest pogrzebany.
Białoruscy obrońcy praw człowieka przez lata byli osamotnieni w walce przeciwko stosowaniu kary śmierci. Poszczególne wyroki nie obchodziły opinii publicznej czy wręcz były przyjmowane z aplauzem. Sytuacja zmieniła się dopiero w trakcie procesu Kanawałaua i Kawaloua. Głośne przestępstwo, publiczny proces, narastające wątpliwości co do winy oskarżonych oraz surowy wyrok - to wszystko wstrząsnęło Białorusinami.
- Znacząca część społeczeństwa otwarcie krytykuje surowy wyrok na rzekomych zamachowców, co jest wynikiem braku zaufania do sądu. Taka sytuacja spowodowała dyskusję o dopuszczalności kary śmierci w ogóle - mówi Uładzimir Łabkowicz z Centrum Obrony Praw Człowieka "Wiasna". Jego zdaniem Białorusini uważają dziś najwyższy wymiar kary za metodę mało skuteczną w walce z przestępczością.
Większość białoruskiego społeczeństwa popierała dotychczas karę śmierci. Gdy w 1996 r. Łukaszenka, gorący zwolennik kary śmierci, zapytał w referendum, czy Białorusini są za zachowaniem najwyższego wymiaru kary, za było ponad 80 proc. głosujących.
Według ostatnich badań opinii publicznej, przeprowadzonych przez niezależny ośrodek badawczy NISEPI jeszcze przed procesem zamachowców za karą śmierci było 48,3 proc. pytanych, przeciw - 42,4.
Statystyki dotyczące kary śmierci są na Białorusi tajne. Szacuje się, że od 1991 r. wykonano od 200 do 400 egzekucji. Łukaszenka w ciągu swoich 17-letnich rządów tylko raz skorzystał z prawa łaski.
Człowiek, który ujawnił metody zabijania
- W Europie przekonałem się, że można żyć bez kary śmierci. I nie ma tu więcej przestępstw niż na Białorusi - mówi pułkownik Aleg Ałkajeu, który zanim w 2001 r. uciekł na Zachód, nadzorował 134 egzekucje skazanych na śmierć.
Zanim Ałkajeu dostał azyl polityczny w Niemczech, przepracował ponad 30 lat w służbie więziennej ZSRR, a później Białorusi. W 1996 r. został mianowany naczelnikiem więzienia nr 1 w Mińsku. Mieści się ono w położonej w centrum stolicy XIX-wiecznej twierdzy i jest jedynym miejscem na Białorusi, gdzie wykonuje się karę śmierci. Zgodnie z procedurą rozstrzeliwaniem skazańca dowodzi kierownik więzienia.
Ałkajeu popadł w konflikt z władzami, kiedy zorientował się, że wysokiej rangi funkcjonariusze MSW uczestniczyli w morderstwach politycznych przeciwników prezydenta Aleksandra Łukaszenki. - Na rozkaz ministra spraw wewnętrznych Jurija Siwakoua pozwoliłem dowódcy specnazu MSW Dzmitryjowi Pawluczence kilkakrotnie obejrzeć wykonanie kary śmierci. Później dwukrotnie wydawałem ministrowi pistolet, którym wykonuje się wyroki - opowiadał dziennikarzom Ałkajeu.
Początkowo nie rozumiał nagłego zainteresowania kierownictwa MSW bronią, z której strzałem w tył głowy zabija się skazańców. Gdy w latach 1999-2000 na Białorusi zaginęli liderzy opozycji: Jurij Zacharenka (były minister spraw wewnętrznych) i Jurij Hanczar (wiceprzewodniczący parlamentu) oraz biznesmen Anatol Krasouski, Ałkajeu porównał daty wydawania broni i zniknięcia tych osób. Doszedł do wniosku, że te wydarzenia są powiązane, o czym poinformował ówczesnego szefa Służby Bezpieczeństwa prezydenta Uładzimira Naumaua oraz przełożonych w MSW.
Rozpoczęło się nieformalne dochodzenie, które wskazało na istnienie "szwadronu śmierci" - specjalnej grupy, która eliminowała rywali Łukaszenki. Zgodę na jej powołanie - zdaniem Ałkajeua - wydał ówczesny szef Rady Bezpieczeństwa Białorusi Wiktar Szejman.
W wyniku działań operacyjnych, które nadzorował prokurator generalny Aleg Bażełka, ustalono, że Zacharenkę, Hanczara i Krasouskiego zabił osobiście Pawluczenka. Został on aresztowany, ale Łukaszenka już następnego dnia kazał go wypuścić. W listopadzie 2000 r. prezydent zdymisjonował Bażełkę i szefa KGB Uładzimira Mackiewicza, prokuratorem generalnym mianował zaś Szejmana.
W czerwcu 2001 r. na Zachód uciekli dwaj prokuratorzy, którzy prowadzili dochodzenie w sprawie zaginięć polityków. Ujawnili oni szereg dokumentów dotyczących tej sprawy, w tym zeznania Ałkajeua. On sam udzielił wtedy wywiadu niezależnym mediom, w którym potwierdził prawdziwość słów śledczych, i uciekł za granicę. W 2006 r. ukazała się książka Ałkajeua "Ekipa do zabijania", gdzie szczegółowo opisał i procedurę wykonywania wyroków na Białorusi, i działalność "szwadronów śmierci".
Najgłośniejsze wyroki śmierci na Białorusi
25-letni Dzmitry Kanawałau i Władysłau Kawalou skazani w listopadzie 2011 r. za zamach w metrze w Mińsku w kwietniu zeszłego roku, w którym zginęło 15 osób, a blisko 400 zostało rannych. Proces wzbudził wiele wątpliwości co do winy oskarżonych, mimo to prezydent Aleksander Łukaszenka nie zdecydował się na ich ułaskawienie i zamianę kary, np. na dożywocie. Wyrok wykonano w marcu br.
38-letni oficer MSW Aleksander Siargiejczyk, który w latach 1992-2006 w okolicach Grodna zabił i zgwałcił co najmniej 11 młodych kobiet. Po skazaniu w maju 2007 r. przyznał się do kolejnych kilkunastu morderstw. Wyrok wykonano najprawdopodobniej w lipcu 2010 r.
41-letni Siarhiej Marozau, szef gangu, który w latach 1990-2004 działał na wschodzie Białorusi. Marozau został uznany za winnego dokonania bądź zlecenia 19 morderstw, kilkunastu porwań, gwałtów i rabunków. Na karę śmierci zostali skazani też jego wspólnicy Walery Garbaty i Igar Danczenka. Wyroki wykonano na początku 2008 r.
31-letni Wasyl Juzepczuk skazany w czerwcu 2009 r. za zamordowanie sześciu samotnych starszych kobiet w celach rabunkowych. Wyrok wykonano w marcu 2010 r.
28-letni Aleg Gryszkawiec i 29-letni Andrej Burdyka skazani w maju 2010 r. za potrójne morderstwo w celach rabunkowych. Uzbrojeni w noże bandyci napadli na mieszkanie w jednym z bloków w Grodnie, zabijając gospodarzy i porywając ich 11-letniego syna. Wyrok wykonano w lipcu 2011 r.
- Wątpiłam, że Dzmitryj Kanawałau i Władysłau Kawalou są winni, dlatego byłam przeciwko karze śmierci w stosunku do nich - tłumaczy Krutaja. Zaoferowała nawet matce Kawaloua nocleg, gdy ta przyjeżdżała z Witebska na toczący się w Mińsku proces.
Krutaja podkreśla, że jest przeciwna karze śmierci nie tylko dlatego, że na Białorusi nie ma niezawisłego sądownictwa i prawdopodobieństwo błędu sądowego jest bardzo wysokie. Obrzydzenie budzi w niej sposób, w jaki zabija się skazańców.
Białoruś jest jedynym europejskim krajem, w którym wykonywane są wyroki śmierci. Może na nią skazać za 14 rodzajów przestępstw, wśród których są terroryzm, spisek w celu przyjęcia władzy, ludobójstwo, różne morderstwa. Kara śmierci nie może być stosowana wobec kobiet, nieletnich oraz osób, które ukończyły 65 lat.
Skazaniec trafia do więzienia śledczego nr 1 w Mińsku. W dniu wykonania wyroku wprowadzany jest do jednej z cel, gdzie w obecności szefa więzienia, przedstawicieli prokuratury i MSW odczytuje mu się odmowę ułaskawienia przez prezydenta Aleksandra Łukaszenkę. Następnie skazańcowi zawiązywane są oczy, musi klęknąć, a kat - jeden z oficerów więzienia - strzela mu w tył głowy. Za wykonanie wyroku oficer dostaje dodatkowe wynagrodzenie. Ciała zabitych, zgodnie z instrukcją MSW, są potajemnie grzebane.
- Większość Białorusinów nie zdaje sobie sprawy, że jest u nas kara śmierci. Już po wykonaniu wyroku znajomi ze zdziwieniem pytali: to u nas rozstrzeliwuje się ludzi? - mówi Swietłana Żuk, której syn Andrej został rozstrzelany w marcu 2010 r.
27 lutego 2009 r. na drodze Soligorsk - Mińsk ktoś napadł na konwój, który wiózł pieniądze dla pracowników jednego z kołchozów, i zastrzelił kasjerkę, matkę dwójki małych dzieci, oraz ochroniarza. Bandyci zrabowali równowartość 20 tys. dol. MSW szybko ustaliło sprawców, wśród nich 25-letniego mieszkańca Soligorska Andreja Żuka. W trakcie śledztwa i w sądzie Żuk przyznał się do zabójstwa i wyraził skruchę. Został skazany na śmierć, a jego wspólnicy - na dożywocie i 13 lat więzienia.
- Przyniosłam mu paczkę, ale jej nie przyjęli. Początkowo mówili, że zabrano go do innego więzienia. Później wyszedł do mnie jeden z oficerów i powiedział, że został zabrany do miejsca, gdzie wykonuje się wyroki śmierci - opowiada Swietłana Żuk.
Władze więzienne odmówiły jej wskazania miejsca pochówku syna. Pojechała szukać jego grobu na mińskie cmentarze, ale nic nie znalazła. Do dziś nie wie, gdzie Andrej jest pogrzebany.
Białoruscy obrońcy praw człowieka przez lata byli osamotnieni w walce przeciwko stosowaniu kary śmierci. Poszczególne wyroki nie obchodziły opinii publicznej czy wręcz były przyjmowane z aplauzem. Sytuacja zmieniła się dopiero w trakcie procesu Kanawałaua i Kawaloua. Głośne przestępstwo, publiczny proces, narastające wątpliwości co do winy oskarżonych oraz surowy wyrok - to wszystko wstrząsnęło Białorusinami.
- Znacząca część społeczeństwa otwarcie krytykuje surowy wyrok na rzekomych zamachowców, co jest wynikiem braku zaufania do sądu. Taka sytuacja spowodowała dyskusję o dopuszczalności kary śmierci w ogóle - mówi Uładzimir Łabkowicz z Centrum Obrony Praw Człowieka "Wiasna". Jego zdaniem Białorusini uważają dziś najwyższy wymiar kary za metodę mało skuteczną w walce z przestępczością.
Większość białoruskiego społeczeństwa popierała dotychczas karę śmierci. Gdy w 1996 r. Łukaszenka, gorący zwolennik kary śmierci, zapytał w referendum, czy Białorusini są za zachowaniem najwyższego wymiaru kary, za było ponad 80 proc. głosujących.
Według ostatnich badań opinii publicznej, przeprowadzonych przez niezależny ośrodek badawczy NISEPI jeszcze przed procesem zamachowców za karą śmierci było 48,3 proc. pytanych, przeciw - 42,4.
Statystyki dotyczące kary śmierci są na Białorusi tajne. Szacuje się, że od 1991 r. wykonano od 200 do 400 egzekucji. Łukaszenka w ciągu swoich 17-letnich rządów tylko raz skorzystał z prawa łaski.
Człowiek, który ujawnił metody zabijania
- W Europie przekonałem się, że można żyć bez kary śmierci. I nie ma tu więcej przestępstw niż na Białorusi - mówi pułkownik Aleg Ałkajeu, który zanim w 2001 r. uciekł na Zachód, nadzorował 134 egzekucje skazanych na śmierć.
Zanim Ałkajeu dostał azyl polityczny w Niemczech, przepracował ponad 30 lat w służbie więziennej ZSRR, a później Białorusi. W 1996 r. został mianowany naczelnikiem więzienia nr 1 w Mińsku. Mieści się ono w położonej w centrum stolicy XIX-wiecznej twierdzy i jest jedynym miejscem na Białorusi, gdzie wykonuje się karę śmierci. Zgodnie z procedurą rozstrzeliwaniem skazańca dowodzi kierownik więzienia.
Ałkajeu popadł w konflikt z władzami, kiedy zorientował się, że wysokiej rangi funkcjonariusze MSW uczestniczyli w morderstwach politycznych przeciwników prezydenta Aleksandra Łukaszenki. - Na rozkaz ministra spraw wewnętrznych Jurija Siwakoua pozwoliłem dowódcy specnazu MSW Dzmitryjowi Pawluczence kilkakrotnie obejrzeć wykonanie kary śmierci. Później dwukrotnie wydawałem ministrowi pistolet, którym wykonuje się wyroki - opowiadał dziennikarzom Ałkajeu.
Początkowo nie rozumiał nagłego zainteresowania kierownictwa MSW bronią, z której strzałem w tył głowy zabija się skazańców. Gdy w latach 1999-2000 na Białorusi zaginęli liderzy opozycji: Jurij Zacharenka (były minister spraw wewnętrznych) i Jurij Hanczar (wiceprzewodniczący parlamentu) oraz biznesmen Anatol Krasouski, Ałkajeu porównał daty wydawania broni i zniknięcia tych osób. Doszedł do wniosku, że te wydarzenia są powiązane, o czym poinformował ówczesnego szefa Służby Bezpieczeństwa prezydenta Uładzimira Naumaua oraz przełożonych w MSW.
Rozpoczęło się nieformalne dochodzenie, które wskazało na istnienie "szwadronu śmierci" - specjalnej grupy, która eliminowała rywali Łukaszenki. Zgodę na jej powołanie - zdaniem Ałkajeua - wydał ówczesny szef Rady Bezpieczeństwa Białorusi Wiktar Szejman.
W wyniku działań operacyjnych, które nadzorował prokurator generalny Aleg Bażełka, ustalono, że Zacharenkę, Hanczara i Krasouskiego zabił osobiście Pawluczenka. Został on aresztowany, ale Łukaszenka już następnego dnia kazał go wypuścić. W listopadzie 2000 r. prezydent zdymisjonował Bażełkę i szefa KGB Uładzimira Mackiewicza, prokuratorem generalnym mianował zaś Szejmana.
W czerwcu 2001 r. na Zachód uciekli dwaj prokuratorzy, którzy prowadzili dochodzenie w sprawie zaginięć polityków. Ujawnili oni szereg dokumentów dotyczących tej sprawy, w tym zeznania Ałkajeua. On sam udzielił wtedy wywiadu niezależnym mediom, w którym potwierdził prawdziwość słów śledczych, i uciekł za granicę. W 2006 r. ukazała się książka Ałkajeua "Ekipa do zabijania", gdzie szczegółowo opisał i procedurę wykonywania wyroków na Białorusi, i działalność "szwadronów śmierci".
Najgłośniejsze wyroki śmierci na Białorusi
25-letni Dzmitry Kanawałau i Władysłau Kawalou skazani w listopadzie 2011 r. za zamach w metrze w Mińsku w kwietniu zeszłego roku, w którym zginęło 15 osób, a blisko 400 zostało rannych. Proces wzbudził wiele wątpliwości co do winy oskarżonych, mimo to prezydent Aleksander Łukaszenka nie zdecydował się na ich ułaskawienie i zamianę kary, np. na dożywocie. Wyrok wykonano w marcu br.
38-letni oficer MSW Aleksander Siargiejczyk, który w latach 1992-2006 w okolicach Grodna zabił i zgwałcił co najmniej 11 młodych kobiet. Po skazaniu w maju 2007 r. przyznał się do kolejnych kilkunastu morderstw. Wyrok wykonano najprawdopodobniej w lipcu 2010 r.
41-letni Siarhiej Marozau, szef gangu, który w latach 1990-2004 działał na wschodzie Białorusi. Marozau został uznany za winnego dokonania bądź zlecenia 19 morderstw, kilkunastu porwań, gwałtów i rabunków. Na karę śmierci zostali skazani też jego wspólnicy Walery Garbaty i Igar Danczenka. Wyroki wykonano na początku 2008 r.
31-letni Wasyl Juzepczuk skazany w czerwcu 2009 r. za zamordowanie sześciu samotnych starszych kobiet w celach rabunkowych. Wyrok wykonano w marcu 2010 r.
28-letni Aleg Gryszkawiec i 29-letni Andrej Burdyka skazani w maju 2010 r. za potrójne morderstwo w celach rabunkowych. Uzbrojeni w noże bandyci napadli na mieszkanie w jednym z bloków w Grodnie, zabijając gospodarzy i porywając ich 11-letniego syna. Wyrok wykonano w lipcu 2011 r.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Więcej... http://wyborcza.pl/1,75477,11410034,Kara_smierci_po_bialorusku___strzal_w_tyl_glowy.html?utm_source=HP&utm_medium=AutopromoHP&utm_content=cukierek1&utm_campaign=wyborcza#ixzz1q4BCJTC8
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz