
Miała przetrwać atak nuklearny – nawet sześć razy potężniejszy niż bomby, które spadły na Hiroszimę. A potem stąd dokonano by odwetu na Stanach Zjednoczonych.
Po radzieckiej bazie nuklearnej w Bałakławie na Krymie dziś pozostał gigantyczny, pusty schron. Władze Ukrainy chcą przekształcić go w turystyczną atrakcję – pamiątkę po zimnej wojnie.
Jak na miejsce, które miało odegrać kluczową rolę w końcu świata, zatoka Bałakławska ukazuje odwiedzającym całkiem ładne oblicze.
Z okien restauracji i kawiarni ciągnących się wzdłuż brzegu można podziwiać wymuskane żaglówki i motorówki sunące z rykiem po wodach zatoki. Nigdzie nie widać śladów grożącej niegdyś światu zagłady.
Te znajdziemy dopiero wtedy, gdy spojrzymy w stronę góry Tawros i wypatrzymy betonowe wargi okalające olbrzymią jamę, do której wpływa woda, by zniknąć w ciemnościach.
W czasach zimnej wojny miejsce to dawało Związkowi Radzieckiemu możliwość dokonania zemsty zza nuklearnego grobu. USA i ZSRR trzymały się wówczas doktryny zagwarantowanego wzajemnego zniszczenia (zwanej ”szaloną” – od angielskiego skrótu MAD – Mutual Assured Destruction).
Niezależnie od tego, ile pocisków i bomb spadnie na którykolwiek z tych krajów, jego ocalały arsenał wystarczy, by mieć pewność, że napastnik nie pozostanie bezkarny.
Baza w Bałakławie została zaprojektowana tak, by była w stanie przetrwać atak nuklearny, a następnie spuścić deszcz pocisków na Stany Zjednoczone.
Katastroficzna wizja końca zimnej wojny nie sprawdziła się – zamiast tego komunizm wyzionął ducha, nastąpił rozpad ZSRR, a jedna z głównych radzieckich baz wojskowych znalazła się na terenie innego kraju.
Wprawdzie Rosji udało się wynegocjować z Ukrainą utrzymanie bazy w pobliskim Sewastopolu, jednak łodzie podwodne ukryte w zatoce Bałakławskiej zostały odesłane do domu. Nuklearne pociski rozbrojono albo wywieziono do Rosji.
Przez lata pomieszczenia opuszczonego schronu w Bałakławie były plądrowane. Dopiero w 2003 roku ukraiński rząd przekazał bazę wojsku z zamiarem przekształcenia jej w muzeum. Kolebka Armagedonu miała skończyć jako atrakcja dla turystów z Zachodu, coraz liczniej odwiedzających region Morza Czarnego.
Gdyby kilkadziesiąt lat temu Amerykanin przechadzał się wzdłuż brzegów Zatoki Bałakławskiej z aparatem fotograficznym, z pewnością dostałby bilet w jedną stronę do moskiewskiej centrali KGB na Łubiance.
Do 1995 roku zatoka i większość obszarów wokół Sewastopola były strefą zamkniętą. Obcokrajowcy nie mieli tu wstępu, a nawet Rosjanie musieli ubiegać się o specjalne przepustki.
Dziś nie ma takich problemów: jak zapewnił mnie mój przewodnik, można fotografować do woli, a turyści z Zachodu są tu mile widziani.
Zatoka jest mała, otoczona z każdej strony wysokimi górami. Na szczycie jednego ze wzgórz stoi genueńska twierdza, pozostałość po dawnych konfliktach w tym regionie.
Podzwrotnikowy klimat sprawia, że tutejsze tereny doskonale nadają się na uprawę winogron, z których powstaje musujące białe wino.
Winorośl porasta pobliską "dolinę śmierci", rozsławioną przez znanego poetę Alfreda Tennysona w wierszu "Szarża Lekkiej Brygady", opowiadającym o samobójczym ataku brytyjskiej kawalerii podczas wojny krymskiej w 1854 roku. Teren ten był także areną krwawych walk podczas II wojny światowej – na tutejszym półwyspie pochowanych jest ponad 11 tysięcy niemieckich żołnierzy.
W 1951 roku Józef Stalin wydał rozkaz zbudowania nad zatoką Bałakławską bazy dla łodzi podwodnych bez względu na koszty. Realizację projektu powierzył wicepremierowi Ławrientijowi Berii.
W owym czasie Beria był jedną z dwóch najpotężniejszych osób w Rosji: nadzorował wszystko, od rosyjskiego programu nuklearnego po tajną policję.
Beria ściągnął nad Morze Czarne ekspertów, którzy budowali moskiewskie metro. Mieli oni przekopać się przez górę, tworząc kanał, który będzie stanowił tajne połączenie między zatoką Bałakławską a Morzem Czarnym.
Wstępu do kanału po obu stronach broniły 150-tonowe wrota. Kanał był zakrzywiony, co miało łagodzić skutki ewentualnego uderzenia.
Beria nie dożył ukończenia prac. Po śmierci Stalina, w październiku 1952 roku na krótko objął funkcję najwyższego przywódcy, ale został usunięty ze stanowiska, aresztowany i zastrzelony w podziemiach Łubianki w czerwcu 1953 roku.
Bazę otwarto w 1957 roku. Bałakława stała się formalnie częścią Sewastopola. W "normalnych" czasach kanał mógł w każdej chwili być wykorzystany jako miejsce potajemnego uzbrajania i konserwacji radzieckich okrętów podwodnych z pociskami nuklearnymi.
Łódź wynurza się z Morza Czarnego nocą. W całym mieście gasną wszystkie światła. Jednostka wpływa do zatoki i wślizguje się do podziemnego kanału. Dopiero wtedy z powrotem zapalają się światła. Po skończonych pracach łódź czeka, aż zapadnie zmrok, wypływa tajnym wylotem prosto na Morze Czarne i znika.
Jednak najważniejszą rolę baza miała odegrać w czasie wojny. Otaczające kanał długie, szerokie korytarze podczas ataku nuklearnego miały być schronieniem dla tysięcy marynarzy i cywilów.
Baza została zaprojektowana tak, by była w stanie przetrwać uderzenie o mocy 100 kiloton – równowartość sześciu bomb, które spadły na Hiroszimę.
Bałakława miała wytrzymać pierwszy atak, otworzyć swoje wrota i wypuścić okręty podwodne na Morze Czarne, skąd rozpoczęłyby one atak odwetowy na Stany Zjednoczone.
Bałakława nigdy nie miała okazji odegrać tej roli. Dziś nie ma tu już pocisków ani okrętów podwodnych. Po rozpadzie Związku Radzieckiego przez 10 lat baza stała pusta.
Teraz ukraiński rząd stara się przekształcić kompleks w zimnowojenną atrakcję dla turystów ciekawych tego, "co by było, gdyby…".
W bazie organizowane są imprezy i wystawy. Władze zamierzają ściągnąć więcej obiektów związanych z wojną atomową. Mają nadzieję, że wśród eksponatów znajdą się także zdemobilizowane okręty podwodne. W planach jest także powstanie największego symbolu zwycięstwa kapitalizmu: sklepu z pamiątkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz