wtorek, 19 listopada 2013

El. MŚ 2014. Deschamps: musimy pokazać odrobinę szaleństwa


PAP
18.11.2013 , aktualizacja: 18.11.2013 20:05

Trener reprezentacji Francji Didier Deschamps przyznał przed wtorkowym rewanżowym meczem barażowym z Ukrainą o awans do MŚ 2014, że jego piłkarze "muszą pokazać odrobinę szaleństwa, która pozwoli na wyjątkowy występ". W Kijowie trójkolorowi przegrali 0:2. Początek meczu o 21. Relacja na żywo na Sport.pl
Dwadzieścia lat po eliminacyjnej porażce z Bułgarią 1:2, która zamknęła Francji drzwi na mistrzostwa świata 1994, reprezentanci tego kraju znów są blisko mundialowej absencji.

Dotychczas żadnej europejskiej drużynie nie udało się wywalczyć awansu do mistrzostw świata po porażce 0:2 w pierwszym spotkaniu barażowym.

- Musimy mieć odrobinę szaleństwa, dzięki której można rozegrać niesamowity mecz. Piłkarze powinni wyzwolić w sobie taką mentalność. Trzeba również zdawać sobie sprawę, że rywale nie cofną się w dziesięciu przed własną bramkę. Musimy od początku wywrzeć na nich presję, pokazać ogromną determinację i utrzymać wysokie tempo do końca spotkania - podkreślił trener Deschamps.

Jak wynika z wypowiedzi francuskich piłkarzy, we wtorkowy wieczór na Stade de France nie zabraknie im charakteru.

- Jesteśmy gotowi umrzeć na boisku. Mamy mnóstwo determinacji i myślę, że to nam pomoże pokonać rywali - zapowiedział podczas konferencji prasowej napastnik Oliver Giroud.

Ukraina w kolejnych ośmiu meczach nie straciła gola. W sumie w ostatnich dwunastu spotkaniach zanotowała dziesięć zwycięstw (m.in. dwukrotnie z Polską w eliminacjach MŚ) i dwa remisy.

Pracujący od stycznia z ukraińską reprezentacją trener Mychajło Fomienko mimo solidnej zaliczki z pierwszego meczu barażowego woli dmuchać na zimne. - Obejrzeliśmy wiele meczów z udziałem Francji. Ich drużyna składa się z bardzo dobrych piłkarzy, występujących w znanych klubach. Ci zawodnicy nie tylko w nich grają, ale są liderami, więc Francja to Francja - podkreślił Fomienko.

MŚ 2014. Kopciuszek z "lodowej krainy": To Chorwacja musi się nas bać

Michał Okoński
19.11.2013 , aktualizacja: 19.11.2013 11:27

W pierwszym meczu nie zdołali ani razu strzelić na chorwacką bramkę, a mimo to sprawiają wrażenie pewnych awansu. Życzymy im go, bo uwielbiamy historie o Kopciuszkach: o Islandii, do końca walczącej o wyjazd na mundial, pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny". Relacja na żywo z wszystkich meczów o brazylijski mundial od 20 na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl Live na smartfony.


Na mistrzostwach świata nie było jeszcze reprezentacji tak maleńkiego kraju. 320 tysięcy mieszkańców to, jeśli dobrze liczę, dwie dzielnice Krakowa. W 143 klubach zarejestrowano 20 tysięcy piłkarzy - prawie trzy razy mniej niż w Małopolskim Związku Piłki Nożnej, ale zwróćcie uwagę: 20 z 320 tysięcy daje ponad 7 proc. Czy jest drugi kraj na świecie, w którym tylu obywateli uganiałoby się za piłką - w warunkach, dodajmy, niezbyt sprzyjających?

Im mniej, tym lepiej

Od mniej więcej dekady, po tym, jak tamtejsza federacja piłkarska wdrożyła program radykalnych reform, Islandczycy mają wreszcie pełnowymiarowe boiska pod dachem, co pozwala im grać także podczas niesprzyjającej pogody (czyli, nie oszukujmy się, przez większą część roku). Ponad sto mniejszych i tańszych obiektów ze sztuczną nawierzchnią powstało przy szkołach. Liczba dyplomowanych trenerów wzrosła od 2000 r. siedmiokrotnie; nawet pięcio-sześciolatki uczą się gry w piłkę pod okiem trenerów z licencją "B". Młodzież szybko dostaje szansę debiutu: w miejscowej lidze grają już 16-18-latkowie. Vidir Sigurdsson, szef działu sportowego największej islandzkiej gazety "Morgunbladid", mówił kiedyś odpytującemu go dziennikarzowi ze Szkocji, szukającemu odpowiedzi, czy w innych niewielkich krajach można by stosować islandzkie wzory, że niewielka liczba zawodników może wręcz działać na korzyść: młodsi najzdolniejsi szybko zaczynają się ze sobą zgrywać, żaden talent nie przejdzie niezauważony.

Ćwicząc przez okrągły rok na dobrej nawierzchni pod okiem dobrych fachowców, Islandczycy od dawna nie są więc chłopcami do bicia, zresztą ogromna większość reprezentantów gra za granicą - przede wszystkim w Holandii (napastnik Kolbeinn Sigthorsson w Ajaxie, jego partner z ataku Alfred Finnbogason w Heerenveen).

Efekt Lagerbacka

Efekty reform widać: jedenastu obecnych reprezentantów Islandii mieści się w przedziale wiekowym 23-25 lat i w większości grało na młodzieżowych mistrzostwach Europy w 2011 r. (awans na ten turniej to największy, jak dotąd, sukces piłki islandzkiej). W swojej grupie eliminacyjnej, choć losowani w szóstej kolejności (w eliminacjach Euro 2012 zajęli ostatnie miejsce), poradzili sobie ze Słowenią i Norwegią, w kluczowym meczu-thrillerze zdołali zremisować na wyjeździe ze Szwajcarią 4:4, mimo iż w 55. minucie przegrywali już 4:1. W pierwszym meczu barażowym jeszcze przed przerwą stracili kontuzjowanego Sigthorssona, a pomocnik Skulason wyleciał z czerwoną kartką na początku drugiej połowy, ale zdołali obronić bezbramkowy remis - w rewanżu nastawiają się więc na grę z kontry i walkę o choć jednego gola.

Sigthorssona zastąpi zapewne, podobnie jak w piątek w Rejkiaviku, legendarny Eidur Gudjohnsen. Grający dziś w Belgii były piłkarz Chelsea i Barcelony wrócił niedawno do gry po wielomiesięcznej kontuzji; jego pojawienie się na boisku miało kojący wpływ na młodszych kolegów - podobnie jak obecność na ławce 61-letniego szwedzkiego trenera Larsa Lagerbäcka, który przecież świetnie wie, jak awansować na mistrzostwa świata (był ze Szwedami na mundialach 2002 i 2006, na kolejnym poprowadził Nigerię).

Efekt zatrudnienia Szweda przez islandzką federację, w październiku 2011, można porównać do efektu Beenhakkera w polskiej piłce. Wśród młodych piłkarzy otacza go aura zwycięzcy, Lagerback zaraża wiarą w sukces, imponuje profesjonalizmem i nie traci głowy w momentach krytycznych. Pod jego wodzą o obliczu drużyny zaczęli stanowić właśnie ci z roczników między '89 a '92, nazywani tu "złotym pokoleniem": oprócz wspomnianych Finnbogasona i Sigthorssona, także pomocnicy Gudmundsson z AZ Alkmaar, Sigurdsson z Tottenhamu i Gunnarsson z Cardiff.

Bój się Kopciuszka

Z Mandżukiciem czy Modriciem trudno ich oczywiście porównywać. Różnica klas przed dzisiejszym spotkaniem jest ogromna; Chorwaci pokazali ją także w pierwszym meczu. My jednak uwielbiamy takie historie: Kopciuszek zostaje królem balu, drużyna skazywana na dostarczanie punktów innym walczy o wyjazd na mistrzostwa świata. Inna sprawa, że Kopciuszek nie myśli siedzieć cicho w kuchni macochy.

Wychowani w surowym klimacie rodacy Björk nie boją się nikogo. A przed meczem z Chorwacją trener Lagerback mówi, że bać muszą się ich rywale. "Nikt się nie spodziewał, że zajdziemy tak daleko, więc tak czy inaczej wyjdziemy z tego jako zwycięzcy - deklarował wczoraj w Zagrzebiu. - To oni muszą wygrać, to od nich wszyscy oczekują zwycięstwa, to na nich ciąży presja. A teraz wyobraźcie sobie, że uda się nam strzelić gola... ".

Że potrafią zdobywać bramki na wyjazdach, udowodnili przecież w meczu ze Szwajcarami.

sobota, 16 listopada 2013

Dlaczego Islandia kopie lepiej od Polski?


Video: Foto Olimpik/x-news, fot. Reuters/FORUM

Piłkarski kopciuszek z Islandii może zostać najmniejszym krajem, jaki zagra na mundialu. Najpierw rewelacja eliminacji, tak brutalnie dla nas zakończonych, musi poradzić sobie w barażu z Chorwatami. Sport.tvn24.pl sprawdził, w czym tkwi tajemnica sukcesu islandzkiej piłki.

- Proszę wysłać mi maila, bo akurat wychodzę do pracy - mówi przez telefon Dominik Bajda, gdy dzwonimy, by porozmawiać o sekretach sukcesów islandzkiego futbolu. Bajda jest piłkarzem klubu UMF Víkingur Ólafsvík, ale na co dzień zarabia jako stolarz.

W Islandii to norma. Gdyby w piłce chodziło tylko o pieniądze, grający na gwiazdorskich kontraktach zawodnicy polskiej Ekstraklasy mogliby na wyspiarzy patrzeć z góry. Perspektywę zmieniają wyniki reprezentacji. Jeszcze do niedawna kadra Islandii pełniła rolę chłopców do bicia - dziś częściej bije innych i stanęła u progu historycznego sukcesu.

Od 2000 roku powstało siedem zadaszonych boisk o standardowych wymiarach i siedem nieco mniejszych. Wszystkie utrzymywane są przez miasta. W większości przypadków kluby korzystają z nich za darmo. Inwestycja okazała się kołem ratunkowym dla naszego futbolu. Wielu obecnych reprezentantów trenowało na nich w młodym wieku

Maggnus Einarsson

- Jeśli pokonamy w barażach Chorwację i awansujemy na mundial w Brazylii, będzie to największe osiągnięcie w historii islandzkiego sportu – zwraca uwagę w rozmowie ze sport.tvn24.pl Maggnus Einarsson z portalu Fotbolti.net.

Wywiani na piłkarski margines

Islandia ma raptem 320 tysięcy mieszkańców – nieco więcej niż Katowice, czy Białystok, mniej niż Lublin Bydgoszcz i Szczecin. Na niepowodzenia w futbolu skazana była jednak głównie przez surowy klimat. Niskie temperatury, a przede wszystkim porywiste wiatry sprawiają, że tamtejsze rozgrywki trwają zaledwie pięć miesięcy (maj-wrzesień). Jeszcze do niedawna przez resztę okresu piłkarze mieli wolne. Tak formy sportowej zbudować się nie dało.

Z problemem postanowiono zmierzyć się kilkanaście lat temu. Islandczycy zainwestowali miliony koron w budowę zamkniętych piłkarskich obiektów, dzięki którym dziś mogą trenować i rywalizować ze sobą również zimą. - Od 2000 roku powstało siedem zadaszonych boisk o standardowych wymiarach i siedem nieco mniejszych. Wszystkie utrzymywane są przez miasta. W większości przypadków kluby korzystają z nich za darmo. Inwestycja okazała się kołem ratunkowym dla naszego futbolu. Wielu obecnych reprezentantów trenowało na nich w młodym wieku – opowiada Einarsson.

"Islandzkie orliki" spać nie mogą

Oprócz inwestowania w infrastrukturę, postawiono na szkolenie kadry trenerskiej oraz wprowadzano plan popularyzacji piłki nożnej wśród młodzieży. Dzięki temu "islandzkie orliki", które pobudowano na całej wyspie, włączając nawet najmniejsze osady, rzadko kiedy bywają puste.

- Piłka zawsze była tu sportem numer jeden, ale dzięki ostatnim sukcesom teraz jest jeszcze bardziej popularna. Dzieciaki zaczynają trenować już w wieku sześciu lat. Czasami przejeżdżam obok tych boisk w późnych godzinach wieczornych i widzę, że tam cały czas palą się lampy. Do grania garną się zarówno chłopcy jak i dziewczynki – mówi Tomasz Łuba klubowy kolega Bajdy, niegdyś gracz między innymi Wisły Płock.

Piłka zamiast pędzla

Łuba przyjechał na Islandię pracować w charakterze malarza. Szybko zorientował się, że to nie to, co chce w życiu robić. Kilka miesięcy później trafił do Vikinguru. Profesjonalny kontrakt podpisał dopiero po awansie do Pepsi-Deidlin, będącej najwyższą klasą rozgrywkową na wyspie. Mógł wtedy liczyć na zarobki na poziomie I ligi w Polsce.

Źródło: archiwum prywatnePolskie akcenty na Islandii - Tomasz Łuba (z lewej) i Dominik Bajda
W Islandii na taki luksus mogą pozwolić sobie tylko obcokrajowcy. - Islandczycy pracują od 8 do 12, potem mają przerwę, a popołudniu idą na trening – tłumaczy Polak, który po spadku Vikinguru znów będzie musiał szukać pracy. - Grając w Polsce w ogóle się nie pracowało. Z drugiej strony tam często pieniądze były tylko na papierze. W Islandii nigdy nie zdarzyło się, że wypłata nie została przelana na konto. Zamiast chodzić i się prosić, tutaj mogę zarabiać mniej, ale pieniądze będę miał przynajmniej pewne - tłumaczy.

Kick& rush to już przeszłość

Islandzka piłka cały czas się rozwija. - Z każdym kolejnym sezonem zespoły są coraz lepiej poukładane. W kadrach topowych klubów znajduje się sporo młodych chłopaków wieku 18-23 lat - zauważa Łuba. Jak można scharakteryzować typowego islandzkiego zawodnika?  - To twardziel, nigdy się nie poddaje. Jego charakter został ukształtowany przez klimat - ocenia Polak.

Ale młody piłkarz szklony na wyspie przez ostatnie lata, ma do zaoferowania o wiele więcej. - Kiedyś preferowano tu mało skomplikowany futbol siłowy, tzw. kick & rush. Dzisiaj zawodnicy są lepiej przygotowani technicznie, mają też większe pojęcie o taktyce - uważa Bajda. Z roku na rok tamtejsi piłkarze coraz szybciej wyjeżdżają do silnych lig zagranicznych. Skauci z całej Europy islandzki rynek penetrują regularnie.

- Wzorem dla najmłodszych jest 24-letni Gylfi Sigurdsson, grający w Tottenhamie. Chłopak osiągnął już bardzo dużo, a stać go na jeszcze więcej. Jego rówieśnik Alfreð Finnbogasson z Heerenveen z 14 golami w 11 meczach jest najskuteczniejszym graczem w lidze holenderskiej. Są jeszcze Aron Einar Gunnarsson, Kolbeinn Siþórsson...  - nie przestaje wymieniać Bajda.

Lagerback jak Leo

Urugwaj nie pozostawił złudzeń. Jordania rozbita 5:0

W pierwszym meczu...
czytaj dalej »
Walcząc o brazylijski mundial Islandczycy uzbierali w swojej grupie aż siedemnaście punktów – tyle samo ile udało im się w sumie ugrać w trzech poprzednich eliminacjach do wielkich imprez. Sukces tym większy, że przed losowaniem grup znaleźli się w ostatnim koszyku, razem z takimi piłkarskimi "potęgami" jak: San Marino, Luksemburg, Liechtestein czy Andora.

Duże zasługi w historycznym awansie zapisuje się na konto Szwedzkiego trenera Larsa Lagerbacka, który wcześniej przez dziewięć lat samodzielnie prowadził reprezentację "Trzech Koron". Gdy Lagerback obejmował kadrę Islandii w 2011 roku, ta znajdowała się na 104. miejscu w rankingu FIFA. Od tamtego czasu zaliczyła skok o 58 pozycji i wyprzedziła m.in. Polskę.

- Zadziałał autorytet i jego doświadczenie. Poukładał wszystkie klocki w jedną całość. Zespół wygląda lepiej taktycznie, a oprócz tego zostawia na boisku więcej serca. Podobnie było w Polsce za czasów Leo Beenhakkera - zauważa Łuba.

W przypadku awansu na mundialu, Islandia stanie się krajem z najmniejszą liczbą mieszkańców, który kiedykolwiek zagrał w mistrzostwach świata. Do tej pory rekord należy do zamieszkanego przez 1,2 miliony osób Trynidadu i Tobago, wprowadzonego do turnieju w Niemczech właśnie przez Leo Beenhakkera.

Przespali zakup biletów

Wiadomo, że Lagerback zostanie na swoim stanowisku nawet w przypadku, gdy "Wikingowie" nie uporają się z Chorwacją. Choć kibice na wyspie zdają sobie sprawę z klasy rywala, nie dopuszczają do siebie myśli, że ich pupile nie polecą do Brazylii. Piątkowego spotkania nie mogą się już doczekać . - Na mecze kadry przychodzi coraz więcej ludzi. Kiedyś wszystkie bilety sprzedawano tylko wówczas, gdy na Islandię przylatywała Hiszpania czy Portugalia. Ludzie chcieli zobaczyć na żywo Xaviego, Ronaldo i inne gwiazdy. Teraz pojawiają się, aby podziwiać swoich graczy i wspierać ich dopingiem - mówi Einarsson.

W piątek już trzeci raz z rzędu 10-tysięczny stadion Laugardalsvöllu wypełni się po brzegi. - Nawet gdyby mógł pomieścić 30 tysięcy, pękałby w szwach. Niektórzy przespali dystrybucję biletów. I to dosłownie. Ich sprzedaż rozpoczęła się o godzinie 4 nad ranem, wejściówek zabrakło już cztery godziny później, gdy Islandczycy dopiero wstawali z łóżek - kończy Einarsson.

 

PROGRAM PIĄTKOWYCH BARAŻY:

Islandia - Chorwacja (godz. 20.00, Reykjavik)
Portugalia - Szwecja (20.45, Lizbona)
Ukraina - Francja (20.45, Kijów)
Grecja - Rumunia (20.45, Pireus)