środa, 12 marca 2014

Dlaczego nie można znaleźć malezyjskiego samolotu?

Łukasz Józefowicz, Piotr Stanisławski
 
12.03.2014 17:06

A A A Drukuj
Boeing 777-200 wystartował 8 marca ze stolicy Malezji, Kuala Lumpur, kilkadziesiąt minut po północy czasu lokalnego, i leciał do Pekinu

Boeing 777-200 wystartował 8 marca ze stolicy Malezji, Kuala Lumpur, kilkadziesiąt minut po północy czasu lokalnego, i leciał do Pekinu (AP Photo / Kyodo News)

8 marca samolot Boeing 777-200 linii Malaysia Airlines z 239 osobami na pokładzie zniknął z radarów. Leciał z Kuala Lumpur do Pekinu. Znajdował się wtedy nad Morzem Południowochińskim i najbardziej prawdopodobna wydaje się katastrofa, po której wrak samolotu zatonął. Dlaczego tak mało wiemy? Bo postęp technologii zablokowali amerykańscy piloci i wielki biznes

Ta prawdpodobna katastrofa przypomina tragiczne wydarzenia z nocy 31 maja 2009 roku. Wtedy nad centralnym Atlantykiem zaginął należący do linii Air France Airbus A330-203 (lot AF447). Samolot leciał z Rio de Janeiro do Paryża, gdy w dwie godziny po starcie nadał automatyczą informację o szeregu błędów i zniknął. Wrak samolotu odnaleziono po pięciu dniach, ale czarne skrzynki odkryto dopiero dwa lata po katastrofie. Okazało się wówczas, że katastrofę spowodował szereg wydarzeń, wynikłych z oblodzenia czujników prędkości i złego wyszkolenia załogi.

Tu sprawa jest jeszcze bardziej tajemnicza, bo nie wiemy nawet czy samolot faktycznie się rozbił. Odpowiadamy na kluczowe pytania związane z technicznymi aspektami zdarzenia.

Dlaczego nie wiemy, gdzie dokładnie zniknął samolot?

Konto Osobiste z Tchibo
Otwórz Konto w Raiffeisen Polbank i otrzymaj ekspres Tchibo!
#
Reklama BusinessClick

Każdy samolot wyposażony jest w transponder - urządzenie automatycznie wysyłające informacje o jego pozycji, wysokości i prędkości. Identyfikuje też maszynę nadając przypisany jej numer lotu. Te dane są odbierane przez tzw. wtórne radary dozorowania, które są używane przez kontrolę naziemną. Jeśli jednak transponder uległby uszkodzeniu lub został wyłączony przestałby pokazywać się na radarach, gdyż działają one biernie obierając sygnały.

Dodatkowo wiele samolotów jest także wyposażonych w system ADS-B, dzięki któremu samodzielnie, za pomocą sygnału radiowego, określają swoją pozycję, po czym wysyłają informację o niej w eter. Dzięki temu możemy korzystać min. z aplikacji takich jak Flight Radar 24. Jednak po wyłączeniu transpondera sygnał ADS-B również zamiera.

This screengrab from flightradar24.com shows the last reported position of Malaysian Airlines flight MH370, Friday night March 7, 2014. The Boeing 777-200 carrying 239 people lost contact over the South China Sea on a flight from Kuala Lumpur to Beijing, and international aviation authorities still hadn't located the jetliner several hours later. (AP Photo/flightradar24.com)fot. FlightRadar24

Co widzi kontroler lotów? Dlaczego samolot "chyba” zawrócił?

Podczas gdy wtórny radar dozorowania, używany przez cywilnych kontrolerów lotu polega na sygnałach wysyłanych przez samoloty, radary wojskowe aktywnie wysyłają fale radiowe i rejestrują ich odbicia od obiektów. Pokazują więc dodatkowo pozycję i kierunek lotu obiektu nawet jeśli ten nie identyfikuje się samodzielnie.

Szef malezyjskich sił powietrznych, generał Rodzali Daud, powiedział, że możliwe jest, iż krótko po starcie z Kuala Lumpur samolot Malaysia Airlines mógł zawrócić ze swojej drogi do Pekinu. Do takiego wniosku doszedł po obejrzeniu nagrania z wojskowego radaru. Szczegóły tego, co zostało zarejestrowane nie zostały podane, ale można wnioskować, z czego bierze się niepewność. Otóż zarejestrowany przez wojskowy radar samolot nie identyfikował się ponieważ jego transponder był wyłączony lub uszkodzony. Z tego też powodu lot malezyjskich linii lotniczych był niewidoczny dla cywilnych radarów.

 

Terminal Area RADAR, Gellibrand Hill, Melbourne. This RADAR tower provides primary and secondary (A/C/S) surveillance around Tullamarine airport and surrounding areas. The head rotates once every four seconds, providing Air Traffic Control with accurate and timely information for the controlled areas around Melbourne. It is also equipped with microwave communications links to get the data from the RADAR processors back to the Tower.8BIM8BIM.jFot. Steve Marr

 

Jeśli samolot spadł do morza, to dlaczego nie możemy go odnaleźć?

Przede wszystkim nieznana jest ostatnia pozycja samolotu, co uniemożliwia wysłanie ekipy ratunkowej w konkretne miejsce i trzeba przeczesać dosyć duży obszar. Odnalezienie wraku powinny ułatwić podwodne sygnalizatory ultradźwiękowe (Underwater Locator Beacon - ULB). Są one przymocowane zarówno do rejestratora parametrów lotu jak i rejestratora rozmów w kokpicie czyli czarnych skrzynek. Często ULB są też umocowane do kadłuba samolotu, by umożliwić odnalezienie zatopionego wraku gdy rozpadł się on na części.

Po zanurzeniu w wodzie nadajnik ULB raz na sekundę emituje ultradźwiękowy sygnał o częstotliwości 37,5 kHz. W Boeingu 777-200 montowane są czarne skrzynki produkowane przez firmę L-3 Communications. Wyposaża ona swoje urządzenia w aluminiowe sygnalizatory firmy Dukane, które, jak i sama czarna skrzynka, znoszą zanurzenie nawet do 6 kilometrów.

Emitowany sygnał nawet przy takiej głębokości jest wyraźny z odległości około 1800 metrów. Biorąc pod uwagę, że średnia głębokość Morza Południowochińskiego wynosi nieco ponad kilometr, a w najgłębszym punkcie ma 5000 metrów, sygnał powinien być możliwy do odebrania dla ekipy poszukiwawczej.

Po aktywacji ULB jego bateria gwarantuje 30 dni nieprzerwanej pracy, co niestety może okazać się niewystarczające. Samolot Malaysian Airlines zaginął 8 marca, a więc już 7 kwietnia sygnalizator ultradźwiękowy przestanie nadawać. Po tragedii lotu AF447, która miała miejsce niemal 5 lat temu, wiele międzynarodowych agencji lotniczych zapowiedziało zmiany w standardach tych urządzeń, ale jak widać niewiele się zmieniło.

 

Underwater Locator BeaconFot. Dukane

 

Dlaczego zlokalizowanie wraku będzie coraz trudniejsze?

Francuskie Biuro Badań i Analizy Bezpieczeństwa Lotnictwa Cywilnego (BEA), które było organizacją odpowiedzialną za dochodzenie w sprawie katastrofy Air France w 2009 roku, opublikowało 17 grudnia 2009 raport zawierający nowe rekomendacje dla Europejskiej Agencji Bezpieczeństwa Lotniczego (EASA) oraz działającej przy ONZ Organizacji Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego (ICAO). BEA apelowało w nim o jak najszybsze zwiększenie czasu działania nadajników ULB montowanych w czarnych skrzynkach stanowiących wyposażenie samolotów odbywających kursy nad obszarami morskimi do 90 dni. Wszystkie te organizacje, a także amerykańska Federalna Administracja Lotnictwa (FAA), od razu przychyliły się do wniosku. W sierpniu 2011 roku Międzynarodowe Stowarzyszenie Inżynierów Motoryzacji (SAE International) zaktualizowało dokument opisujący minimalne wymogi, jakie powinny spełniać nadajniki ULB i dodało zapis o baterii wystarczającej na 90 dni nadawania sygnału. To jednak nie są wymagania stawiane przez prawo, jedynie zalecenia międzynarodowych organizacji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo.

W 2012 roku Federalna Administracja Lotnictwa postanowiła zmienić zasady na gruncie amerykańskim i zaktualizować swoje wymogi. W marcu tego samego roku L-3 Communications silnie oprotestowało nowy standard, twierdząc, że aby sprostać tym wymaganiom SAE, bateria litowa zasilająca nadajnik musiałaby być tak duża, że zostałaby zaklasyfikowana jako niebezpieczna substancja. To miałoby sprawić, że część lotnisk nie zgodziłaby się na przyjęcie samolotów wyposażonych w takie urządzenia. Dodatkowo firma stwierdziła, że skoro bateria w nadajniku wymaga wymiany raz na sześć lat, to co najmniej do 2018 roku samoloty wyposażone byłyby w różne typy nadajników. Przez to służby ratunkowe "traciłyby niepotrzebnie czas na ustalenie, czy na pokładzie znajdowała się 90-dniowa bateria, by usprawiedliwić wydłużony okres trwania akcji ratunkowej”. FAA odparło argument, stwierdzając, że nie stanowiłoby to żadnego problemu dla linii lotniczej, by prowadzić ewidencję zamontowanych nadajników.

Mimo to nadal na stronie firmy Dukane widnieje informacja, że już w niedalekiej przyszłości zostaną zakończone prace przygotowawcze potrzebne do zamontowania większych baterii w nadajnikach. Jednocześnie informują, że ich urządzenia są zgodne z już anulowanym standardem TSO-C121, który został zastąpiony w 2012 roku wersją TSO-C121b. W skrócie, przynajmniej z perspektywy amerykańskiej, nadajniki Dukane obecnie nie spełniają wymogów, uprawniających ich do użytku.

Podczas rozmowy nami David Dickie, przedstawiciel L-3 Communications, przyznał, że firma zacznie wprowadzać do oferty czarne skrzynki wyposażone w 90-dniowe nadajniki dopiero w 2016 roku. Biorąc pod uwagę wcześniej wspomniany przez L-3 sześcioletni okres przejściowy, to o całkowitej zgodności z nowymi standardami wszystkich czarnych skrzynek możemy mówić najwcześniej w 2023 roku. Jak widać interesy górują tu nad bezpieczeństwem.

Jakie są procedury awaryjne w przypadku awarii lub porwania?

W razie jakiejkolwiek zmiany w planie lotu pilot powinien jak najszybciej poinformować o niej kontrolę. Co więcej, przed każdym nieplanowanym manewrem, takim jak na przykład zawracanie, musi uprzednio zapytać kontrolę o zgodę, bo to ona odpowiada za separację lotów czyli utrzymywanie bezpiecznych odległości pomiędzy samolotami. Oczywiście jeśli sytuacja wymaga szybkiego działania, to w pierwszej kolejności należy zadbać o stabilizację pułapu i życie pasażerów.

Istnieje jednak możliwość szybkiego informowania kontroli lotów o problemach za pomocą transpondera. Wbijając odpowiedni kod, składający się z czterech cyfr w przedziale od 0 do 7, można wysłać informację do kontroli. Przykładowo podstawowym kodem, informującym o niebezpieczeństwie jest "7700”, "7500” oznacza porwanie, a "7600” informuje o utracie łączności radiowej.

 

TransponderFot. Kecko

Dlaczego czarnych skrzynek trzeba szukać - czy nie mogą transmitować danych na bieżąco?

To, dość oczywiste pytanie, zaczęto sobie częściej zadawać po katastrofie lotu Air France nad Atlantykiem. Choć wtedy temat przekazywania parametrów lotu w czasie rzeczywistym trafił do mediów, to rozważania na ten temat prowadzone są od kilkunastu lat. Skoro pasażerowie mogą zadzwonić przez specjalny telefon z pokładu samolotu, skoro coraz więcej linii wprowadza na pokładzie sieci wi-fi to dlaczego kluczowe dane dotyczące bezpieczeństwa nie mogą być stale przesyłane na ziemię? Przydałoby się to nie tylko do analizowania przyczyn katastrof, ale też mogłoby pomóc w wychwyceniu nieprawidłowości jeszcze w czasie lotu.

Otóż mogą. Przynajmniej z technicznego punktu widzenia. W czasie, gdy samolot znajduje się nad lądem informacje mogą być przesyłane do naziemnych stacji przekaźnikowych. Problem pojawia się nad morzami - tu jednak można wysyłać dane przez satelity.

Uszkodzona czarna skrzynka z egipskiego samolotu, który rozbił się w 1999 roku

Dlaczego więc wciąż się tego nie robi? Odpowiedź nie jest łatwa - a właściwie odpowiedzi jest wiele. Najważniejsza to pieniądze. Zainstalowanie w istniejących samolotach nowego systemu wymagałoby dużych modyfikacji. Po pierwsze to kwestia zmian w obecnych systemach rejestrowania parametrów lotu, a więc czarnych skrzynkach. Zdaniem większości ekspertów powinny one pozostać na pokładzie jako główne miejsce zapisu danych. Jednak należałoby tak je dostosować, by informacje mogły być równocześnie przekazywane do systemu transmitującego je na ziemię. Po drugie konieczna byłaby instalacja anten nadających sygnał - jednych do transmisji nad lądem, drugich działających nad morzami.

Do tego dochodzi koszt ciągłej transmisji danych i przechowywania tych informacji. Gdy jedna z firm produkujących czarne skrzynki (a jest ich ledwie kilka), L-3 Communications, szacowała kilkanaście lat temu koszty całego przedsięwzięcia, mówiła o 300 mln dolarów rocznie przypadających na każdą globalnie działającą linię lotniczą. To jednak stare wyliczenia (inne koszty transmisji danych), które w dodatku pochodzą od strony żywo zainteresowanej rozwojem (lub brakiem rozwoju) tej technologii.

Miejsce umieszczenia czarnej skrzynki na pokładzie samolotu

I tu już wpadamy w obszar, gdzie nic nie jest jasne. Ścierają się bowiem interesy kilku grup. Z jednej strony to organizacje takie jak Europejskiej Agencji Bezpieczeństwa Lotniczego (EASA) czy amerykańska Federalna Administracja Lotnictwa (FAA), które dbają o bezpieczeństwo lotu i wydają obowiązujące przepisy. Z drugiej są linie lotnicze, którym zależy na bezpieczeństwie, ale też na oszczędnościach. Kolejna grupa to wspomniani producenci czarnych skrzynek. I wreszcie piloci mający często własne argumenty i, nieraz zaskakujące, obawy.

Właśnie ta ostatnia grupa mogła być przyczyną zablokowania w USA przepisów dotyczących przesyłania danych na żywo. Krishna M. Kavi, profesor nauk komputerowych z University of North Texas pisał w 2010 roku w serwisie IEEE Spectum o prowadzonym przez siebie projekcie, który miał udoskonalić transmisję danych z samolotu. Jego propozycja opiera się na urządzeniu przełączającym się między różnymi systemami przesyłania informacji - sieciami komórkowymi, wykorzystywanym przez satelity paśmie Ku czy specjalnie do tego przeznaczonych stacjach odbiorczych.

Obecnie przepisy wymagają rejestrowania 88 parametrów lotu, jednak w większości samolotów zapisywanych jest ich znacznie więcej - nawet ponad 3000. Nie wszystko jednak trzeba przesyłać stale. Kavi proponuje, by więcej danych wysyłano w czasie startu i lądowania, gdy parametry zmieniają bardzo szybko, a jednocześnie łatwo jest o dostęp do wydajnego systemu transmisji. Podczas normalnego lotu strumień informacji staje się węższy, jednak w razie pojawienie się niepokojących sygnałów samolot znowu zaczyna wysyłać wszystkie parametry.

Brzmi to bardzo sensownie, jednak... wciąż nie działa. Co zaskakujące Krishna M. Kavi opracował swój pomysł już w 2000 roku i stale go udoskonalał. W swoim tekście pisze komu nie w smak byłby taki system. To przede wszystkim piloci zrzeszeni w amerykańskim związku zawodowym, którzy postrzegają taką ciągłą transmisję jako inwigilację i ciągły monitoring ich pracy. Już w 2000 roku nie dopuścili do wprowadzenia w kabinach kamer zapisujących rozgrywające się tam wydarzenia.

Amerykański opór dla wprowadzanie tej technologii nie oznacza jednak całkowitej blokady. Airbus od kilku lat pracuje nad takimi rozwiązaniami. Zapytaliśmy przedstawicieli firmy o to, dlaczego wciąż nie są one powszechnie stosowane. Airbus wskazuje na koszty transmisji, ale też mówi o wiarygodności takich danych, które przesyłane przez różne sieci mogłyby zostać przechwycone i/lub zmodyfikowane.

Zdaniem firmy obecnie stosowane rozwiązania są wystarczające w przypadku lotów nad lądem, gdzie w razie katastrofy odzyskuje się czarne skrzynki w 98% przypadków. Natomiast wypadki nad morzami to 10 procent wszystkich takich zdarzeń.

Choć nie znamy przyczyn zniknięcia samolotu i nie wiemy nawet czy można mówić o katastrofie, jedno wydaje się pewne. Już dawno powinny zostać wprowadzone w życie rozwiązania, które w takich sytuacjach nie tylko pozwalałyby na szybkie znalezienie śladów samolotu, ale też umożliwiłyby stałe śledzenie jego losów. Dzięki nim być może dałoby się uratować ludzi lecących feralnym lotem, a z pewnością łatwiej byłoby odkryć przyczyny zdarzenia i zapobiec podobnym wypadkom w przyszłości.

sobota, 1 marca 2014

Ukraina ma słabe wojsko. Korupcja, niskie morale, sprzęt po ZSRR

26 lutego 2014, 17:57


Ukraina ma słabe wojsko. Korupcja, niskie morale, sprzęt po ZSRR
Foto: mil.gov.uaUkraińskie wojsko niewiele zmieniło się od czasów ZSRR

W kluczowym momencie ukraińskiej rewolucji jednym z najczęściej stawianych pytań było to, jak zachowają się siły zbrojne. Jak wiadomo, ostatecznie zachowały neutralność. Teraz ukraińskie wojsko staje w obliczu silnej presji Rosji w związku z grą o Krym. W tej rozgrywce siły zbrojne Kijowa nie mają istotnego znaczenia. Od swojego powstania są traktowane przez polityków po macoszemu, znajdują się w stanie permanentnej redukcji i uginają się pod ciężarem spadku po Armii Czerwonej.

Przez cały okres kryzysu ukraińskie wojsko pozostało w koszarach. W starciach z demonstrantami wykorzystywano jedynie wojska wewnętrzne MSW. Opozycja obawiała się jednak wprowadzenia stanu wyjątkowego i wyjścia regularnych sił zbrojnych na ulice.

Ukraina jak Grenlandia, Krym jak Osetia. Rosyjskie scenariusze czy blef?

Straszenie...
czytaj dalej »
Wydaje się jednak, że dowództwo wojska opierało się próbom wykorzystania w wewnętrznym starciu. 19 stycznia, niedługo po nieudanym nocnym szturmie na Majdan i niedługo przed próbą krwawej pacyfikacji, Janukowycz zwolnił ze stanowiska szefa Sztabu Generalnego gen. Wołodymyra Zemana. Najwyższym rangą wojskowym na Ukrainie został admirał Jurij Iljin. Mniej więcej w tym samym czasie ogłoszono, że siły zbrojne mogą zostać wykorzystane „zgodnie z prawem w operacji antyterrorystycznej”.

Ubogi krewny

Nagła zmiana na stanowisku szefa Sztabu Generalnego mogła oznaczać, że gen. Zeman nie chciał zdecydowanie wesprzeć Janukowycza. Pomimo tego, że to on wyniósł go na najwyższą pozycję w siłach zbrojnych w 2012 roku. Obrazuje to z jednej strony mocno zakorzenioną neutralność polityczną w ukraińskim wojsku, jak i to, że nie czuło się ono w mocny sposób przywiązane do Janukowycza. Nie miało mu być za co wdzięczne, bowiem pomimo kilku głośnych deklaracji, nie interesował się specjalnie siłami zbrojnymi.

Gdyby Janukowycz był ukraińskim Putinem i mocno akcentował rolę oraz znaczenie wojska, jednocześnie zapewniając mu szczodre finansowanie, być może nastawienie żołnierzy do niego byłoby inne. Rzeczywistość jest jednak taka, że siły zbrojne są pariasem ukraińskiego państwa. Otrzymują znikome finansowanie i Kijów nie przywiązuje do nich wielkiej wagi.

Jaceniuk kandydatem na premiera Ukrainy

Arsenij Jaceniuk,...
czytaj dalej »
Skutkuje to tym, że od początku swojego istnienia są w stanie ciągłej redukcji, przy czym nie jest to powiązane z realną reformą. Ukraińskie wojsko nigdy nie otrzymało zauważalnych ilości nowego uzbrojenia. Poziom wyszkolenia jest bardzo słaby, bo brakuje pieniędzy na amunicję i paliwo. Taki stan w sposób oczywisty przekłada się na niskie morale, podkopywane w dalszym stopniu przez korupcję, obecną w każdej sferze ukraińskiej państwowości.

Problematyczne bogactwo uzbrojenia

Siły zbrojne Ukrainy od swojego formalnego utworzenia w 1991 roku uginają się pod ciężarem spadku po Armii Czerwonej. Na terenie Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej stacjonowały znaczne siły należące do „drugiego rzutu strategicznego”, czyli wojsk, które miały po wybuchu wojny z NATO ruszyć przez Polskę do ataku na Zachód.

Po uzyskaniu niepodległości Ukraina odziedziczyła po ZSRR rozmieszczone na jej terytorium potężne zgrupowanie liczące niemal milion żołnierzy, kilkanaście tysięcy czołgów oraz wozów opancerzonych, 1,5 tysiąca samolotów, silną Flotę Czarnomorską oraz ponad tysiąc głowic jądrowych z rakietami i bombowcami do ich przenoszenia. Do tego po całym kraju były rozsiane wielkie arsenały z zapasami amunicji w ilości niezbędnej do walki z NATO.

Źródło: Wikipedia (CC BY-SA 3.0) / MichaelZmodernizowane ukraińskie T-64 na paradzie w Kijowie. Jest ich mniej niż sto, ale to dotychczas największy program modernizacji ukraińskiego wojska

Jednocześnie Ukraina odziedziczyła bardzo silny przemysł zbrojeniowy, stanowiący około 1/3 potencjału ZSRR w tym zakresie. Skupione na wschodzie kraju i w Kijowie fabryki oraz biura konstrukcyjne specjalizowały się w broni pancernej, rakietach strategicznych, bombowcach i ciężkich samolotach transportowych, oraz silnikach lotniczych i elektronice.

100 oligarchów i "rodzina" ma 80 proc. majątku Ukrainy. Czy zabiorą im fortuny?

Było oczywiste, że niepodległa Ukraina nie jest w stanie utrzymać tak olbrzymich sił i nie da zatrudnienia rozbudowanemu przemysłowi. Wojsko niemal natychmiast zaczęto redukować, a przemysł zbrojeniowy pozostawiono samym sobie, przez co zaczął obumierać. Pomimo znacznych cięć w latach 90-tych, koszty utrzymania oraz utylizacji starego uzbrojenia i amunicji pochłaniały praktycznie całe wydatki na wojsko. Niskie pensje i utrata uprzywilejowanej pozycji, którą siły zbrojne miały w ZSRR, doprowadziły do upadku morale oraz odejścia wielu oficerów.

Z powodu niemal permanentnego kryzysu gospodarczego państwa kolejne rządy w Kijowie maksymalnie ograniczały wydatki na siły zbrojne, które nieustannie oscylowały około jednego procenta PKB. Dla porównania, w Polsce w ostatnich latach jest to prawie dwa razy więcej i dopiero przy wojsku liczącym około stu tysięcy ludzi pozwala to prowadzić zauważalną modernizację.

Nieustanny rozkład

180 tys. żołnierzy
700 czołgów
2000 wozów opancerzonych
70 śmigłowców
200 samolotów bojowych
26 okrętów

Siły Zbrojne Ukrainy

Stan zapaści utrzymuje się do dzisiaj. Siły zbrojne Ukrainy liczą obecnie około 180 tysięcy ludzi. Nie sposób stwierdzić jaką dokładnie ilością uzbrojenia dysponują. Nominalne liczby podawane przez ministerstwo obrony to około 700 czołgów i dwóch tysięcy wozów opancerzonych, ok. 70 śmigłowców, 200 samolotów bojowych i 26 okrętów. Ile faktycznie jest w stanie jeździć lub latać, to zupełnie inna sprawa. Dla przykładu z około 50 nominalnie posiadanych myśliwców Su-27 prawdopodobnie tylko kilkanaście jest sprawnych. Pozostałe wymagają napraw, remontów lub służą za źródło części zamiennych. Są to jednocześnie jedne z najnowszych samolotów w ukraińskiej służbie. Mają obecnie „tylko” po około 25 lat.

Źródło: Wikipedia (CC BY-SA 3.0) / Victor DashkiyeffT-84 Opłot-M to najnowszy czołg ukraińskiego przemysłu zbrojeniowego. Jest przeznaczony głównie na eksport. Nie ma nadziei na rychłe znaczące zamówienia krajowe. Podobnie jest z większością nowoczesnego uzbrojenia opracowywanego na Ukrainie

Wiek i jakość to kolejny problem. Praktycznie cały sprzęt ukraińskiego wojska to spadek po Armii Czerwonej. Zakupów nowego uzbrojenia przez dwie ostatnie dekady nie było, poza wyjątkami potwierdzającymi regułę. Na przykład w ostatnich latach zakupiono 10 nowoczesnych czołgów T-84 Oplot-M, co jest kroplą w morzu potrzeb. Tańsze i łatwiejsze modernizacje też są symboliczne. Największą jest unowocześnienie starych czołgów T-64 stanowiących podstawę wojsk pancernych, do standardu „Bułat”, ale oznacza to około 80 sztuk. Na dodatek pomimo starań inżynierów z słynnej fabryki czołgów w Charkowie nie są to już maszyny najnowocześniejsze.

Nie będzie "zimnej wojny" o Ukrainę?

W najgorszym stanie jest ukraińska flota, która ma charakter czysto symboliczny. Po podziale radzieckiej Floty Czarnomorskiej w 1997 roku Ukraińcy dostali to, czego nie chcieli Rosjanie, czyli stare i mało wartościowe jednostki. W 2013 roku wiceadmirał Jurij Iljin przyznał, że do wyjścia w morze jest gotowych tylko 11 okrętów. Znamienna jest epopeja jedynego okrętu podwodnego Ukrainy „Zaporoża”. Jednostka ma już 44 lata i należy do zabytkowego typu Foxtrot. Okręt był na tyle stary i zużyty, że w 1997 roku wycofano go ze służby. W 2003 roku rozpoczęto jednak remont, który trwał do 2013 roku. Obecnie „Zaporoże” znów pływa, ale prezentuje znikomą wartość bojową.

Brak perspektyw

Próby wyciągnięcia sił zbrojnych z zapaści są podejmowane, ale sprowadzają się do dalszych cięć i przebudowy organizacyjnej. Na nic innego Ukrainy nie stać. Pogrążony obecnie w chaosie politycznym i stojący przed widmem bankructwa kraj nie da rady zwiększyć wydatków na wojsko. Wynoszą one około dwóch miliardów dolarów (dla porównania Polska około dziesięciu) i starczają jedynie na trwanie, ale nie na rozwój.

Źródło: Wikipedia (CC BY-SA 3.0) / PavloZaporoże - matuzalem ukraińskiej floty i jej jedyny okręt podwodny

Sytuację pogarszają niespójne plany reform. Według planów stworzonych przez administrację Janukowycza, siły zbrojne mają docelowo zostać zmniejszone do około 120 tysięcy ludzi w 2017 roku. Jednocześnie rozpoczęto proces profesjonalizacji. Z końcem 2013 roku zakończono pobór. Problem w tym, że na stworzenie w pełni profesjonalnych sił zbrojnych potrzeba znacznych funduszy. Wojsko prosiło w związku z tym o niemal podwojenie budżetu na 2014 rok, ale w obecnej sytuacji jest jasne, że wojskowi będą mogli się cieszyć, jeśli nie zostanie on obcięty. Oznacza to, że „profesjonalizacja”, prawdopodobnie wzorowana na podobnym procesie przeprowadzonym w Rosji (tam z kolei pomysł ten przyszedł z Zachodu), jeszcze bardziej pogrąży ukraińskie wojsko. Nie będzie bowiem napływu półdarmowych rekrutów, oraz pieniędzy na zatrudnienie profesjonalnych żołnierzy.

Wszystko to składa się na obraz sił zbrojnych w zapaści, analogicznie do nie będącego w lepszym stanie całego państwa. Gdyby Rosja chciała zrealizować teoretyczny scenariusz zbrojnego wymuszenia secesji Krymu, ukraińskie wojsko nie byłoby w stanie się temu przeciwstawić. Siły zbrojne Moskwy stoją na znacznie wyższym poziomie i Kijów mógłby w takiej sytuacji liczyć tylko na międzynarodowe poparcie.

Autor: Maciej Kucharczyk//gak / Źródło: tvn24.pl

Napięcie na Krymie. Jakimi siłami dysponują Rosja i Ukraina?


Nie słab­nie na­pię­cie na Kry­mie, gdzie uzbro­je­ni lu­dzie za­ję­li dwa lot­ni­ska w Se­wa­sto­po­lu i Sym­fe­ro­po­lu. In­for­ma­cję, że do­ko­na­li tego żoł­nie­rze ro­syj­scy, wy­wo­ła­ły obu­rze­nie rządu Ukra­iny, który okre­ślił in­cy­den­ty "po­gwał­ce­niem mię­dzy­na­ro­do­wych norm". I choć do­nie­sie­nia te zo­sta­ły szyb­ko zde­men­to­wa­ne, eks­per­ci nie prze­sta­ją się za­sta­na­wiać nad ewen­tu­al­nym sce­na­riu­szem ro­syj­sko-ukra­iń­skie­go kon­flik­tu zbroj­ne­go. Jak wy­pa­da po­rów­na­nie mi­li­tar­ne­go za­ple­cza tych państw? Zda­niem ge­ne­ra­ła Marka Du­ka­czew­skie­go, mocną kartą prze­tar­go­wą po­zo­sta­je sta­cjo­nu­ją­ca na Kry­mie Flota Czar­no­mor­ska.

Jakimi siłami dysponują Rosja i Ukraina?Foto: Reuters

Zda­niem Du­ka­czew­skie­go, który był go­ściem "Fak­tów po Fak­tach" na an­te­nie TVN24, li­czą­ca kil­ka­dzie­siąt okrę­tów Flota Czar­no­mor­ska po­zo­sta­je bar­dzo silna i choć lata jej świet­no­ści mi­nę­ły, wciąż jest więk­sza od floty ukra­iń­skiej. A aż 70 pro­cent jej jed­no­stek jest roz­miesz­czo­nych na Kry­mie.

- Tam są i krą­żow­ni­ki, i fre­ga­ty, i kor­we­ty ra­kie­to­we – mówił Du­ka­czew­ski. - Bry­ga­da okrę­tów de­san­to­wych po­łą­czo­na z 820. Bry­ga­dą Pie­cho­ty Mor­skiej to są jed­nost­ki po­rów­ny­wal­ne z dy­wi­zją wojsk lą­do­wych – wy­ja­śniał.

Napięta sytuacja na Krymie. Zobacz, czym dysponuje Rosja

Jaką siłą dysponuje Rosja? Zobacz zdjęcia!

Po­dob­ne wy­li­cze­nia przy­ta­cza naj­now­sza "Ga­ze­ta Pol­ska co­dzien­nie", która in­for­mu­je o 11 tys. żoł­nie­rzy, pię­ciu du­żych okrę­tach, 26 jed­nost­kach bo­jo­wych, bry­ga­dzie pie­cho­ty mor­skiej, ra­kie­to­wej bry­ga­dzie obro­ny wy­brze­ża i si­łach lot­ni­czych.

REKLAMA

Kwe­stię tych ostat­nich po­ru­szył rów­nież Du­ka­czew­ski. – (…) Pułk lot­nic­twa trans­por­to­we­go. Do tego do­cho­dzi pułk lot­nic­twa prze­ciw okrę­tom pod­wod­nym. Ale, co jest nie­po­ko­ją­ce, jest też eska­dra sa­mo­lo­tów sztur­mo­wych SU-24, w tym są sa­mo­lo­ty roz­po­znaw­cze. Tam jest ogrom­na siła – po­wie­dział w TVN24.

Warto za­zna­czyć, że p.o. pre­zy­den­ta Ukra­iny Ołek­sandr Tur­czy­now ostrzegł już, iż jeśli żoł­nie­rze sta­cjo­nu­ją­cej Floty Czar­no­mor­skiej wyjdą z ko­szar, zo­sta­nie to uzna­ne za akt agre­sji prze­ciw ukra­iń­skie­mu pań­stwu. Ro­syj­ski MSZ za­po­wie­dział na­to­miast "twar­dą i bez­kom­pro­mi­so­wą od­po­wiedź na po­gwał­ce­nie praw na­szych ro­da­ków w ob­cych pań­stwach".

Zda­niem in­ne­go eks­per­ta, z któ­rym roz­ma­wia­ła te­le­wi­zja, dr. inż. To­ma­sza Szul­ca z Po­li­tech­ni­ki Wro­cław­skiej istot­na jest rów­nież kon­cen­tra­cja sił na po­łu­dniu Fe­de­ra­cji Ro­syj­skiej, w Kraju Staw­ro­pol­skim i Da­ge­sta­nie. - To jest do­słow­nie rzut ka­mie­niem. Można bez pro­ble­mu wpław prze­pły­nąć. Ro­sja­nie mo­gli­by, gdyby chcie­li, prze­rzu­cić woj­ska na Krym do­słow­nie w ciągu kilku go­dzin – po­wie­dział Szulc.

Porównanie armii

"GPC" do­ko­nu­je także krót­kie­go po­rów­na­nia po­zo­sta­łych sił zbroj­nych Rosji i Ukra­iny. Jak po­da­je, li­czeb­ność ukra­iń­skiej armii sza­cu­je się na 139 tys. ludzi. To woj­sko wy­po­sa­żo­ne jest w pra­wie 730 czoł­gów oraz ok. 2 tys. trans­por­te­rów opan­ce­rzo­nych. Ma­ry­nar­ka wo­jen­na ma 26 okrę­tów.

Armia ro­syj­ska na­to­miast ma w służ­bie czyn­nej ponad 3 mln żoł­nie­rzy, ok. 4200 czoł­gów, mniej wię­cej 8 tys. trans­por­te­rów opan­ce­rzo­nych i pra­wie 5 tys. bo­jo­wych wozów pie­cho­ty. Fe­de­ra­cja Ro­syj­ska ma także znacz­nie licz­niej­sze siły lot­ni­cze.

Jak jed­nak czy­ta­my w "GPC", "na pa­pie­rze po­rów­na­nie sił Rosji i Ukra­iny" daje wra­że­nie miaż­dżą­cej prze­wa­gi Rosji. Jed­nak trud­no po­wie­dzieć, jakie są rze­czy­wi­ste zdol­no­ści bo­jo­we jed­no­stek ro­syj­skich".

Interwencja militarna "raczej nie wchodzi w grę"

Więk­szość eks­per­ci wątpi jed­nak w to, że Rosja wkro­czy do Ukra­iny. – Wy­klu­czam taki sce­na­riusz – oświad­czył w wy­wia­dzie dla Deut­sche Welle Ger­hard Man­gott z Uni­wer­sy­te­tu w Inns­bruc­ku,"bo to by po­waż­nie za­szko­dzi­ło re­la­cjom Rosji z Unią Eu­ro­pej­ską oraz USA". Poza tym armia ukra­iń­ska mo­gła­by sta­wić za­cię­ty opór.

- Gdyby na Kry­mie miało dojść do po­waż­nych starć mię­dzy lud­no­ścią ro­syj­ską i ukra­iń­ską, albo ta­tar­ską, i wła­dza cen­tral­na w Ki­jo­wie mu­sia­ła­by za­re­ago­wać, albo za­kwe­stio­no­wać au­to­no­mię Pół­wy­spu Krym­skie­go, wów­czas mógł­bym sobie wy­obra­zić akcję mi­li­tar­ną Rosji – po­wie­dział eks­pert. Uważa to jed­nak za mało praw­do­po­dob­ne.

Rów­nież pu­bli­cy­sta Chri­stian Wip­per­fu­erth, który pra­cu­je mię­dzy in­ny­mi dla Nie­miec­kie­go To­wa­rzy­stwa Po­li­ty­ki Za­gra­nicz­nej (DGAP) w Ber­li­nie, też się ra­czej nie spo­dzie­wa in­ter­wen­cji mi­li­tar­nej na Ukra­inie. - Nie widzę żad­ne­go po­wo­du kwe­stio­no­wa­nia gra­nic Ukra­iny – po­wie­dział DW. Ale nie można tego cał­ko­wi­cie wy­klu­czyć.

Krym – teren zapalny

Au­to­no­micz­na Re­pu­bli­ka Krymu to te­ry­to­rium, na któ­rym krzy­żu­ją się wpły­wy Rosji i Ukra­iny; miej­sce o skom­pli­ko­wa­nej hi­sto­rii, w któ­rym przez stu­le­cia funk­cjo­no­wa­ło pań­stwo znaj­du­ją­cych się dziś w mniej­szo­ści Ta­ta­rów.

Hi­sto­ria ro­syj­skiej obec­no­ści na Kry­mie, który od XV w. znaj­do­wał się pod pa­no­wa­niem ta­tar­skich cha­nów, sięga dru­giej po­ło­wy XVIII stu­le­cia. Wów­czas to woj­ska wier­ne ca­ry­cy Ka­ta­rzy­nie II osta­tecz­nie opa­no­wa­ły pół­wy­sep, włą­czo­ny ofi­cjal­nie do Im­pe­rium Ro­syj­skie­go w 1784 r.

W XIX w. Krym stał się areną zma­gań zbroj­nych mię­dzy Rosją a Tur­cją, An­glią i Fran­cją. Trwa­ją­ca w la­tach 1853-1856 wojna krym­ska za­koń­czy­ła się zwy­cię­stwem wojsk ko­ali­cji.

Pół­wy­sep Krym­ski prze­szedł do hi­sto­rii także za spra­wą re­wo­lu­cji 1905 r., pod­czas któ­rej w Se­wa­sto­po­lu wy­buchł bunt ma­ry­na­rzy na pan­cer­ni­ku Po­tiom­kin, o czym opo­wia­da gło­śny film Sier­gie­ja Eisen­ste­ina.

W cza­sie II wojny świa­to­wej wła­dze Związ­ku So­wiec­kie­go przy­stą­pi­ły do akcji wy­sie­dla­nia z Krymu za­miesz­ku­ją­cych go od stu­le­ci Ta­ta­rów. Zgod­nie z de­kre­tem Jó­ze­fa Sta­li­na, pierw­sza de­por­ta­cja Ta­ta­rów - oskar­ża­nych o współ­pra­cę z na­zi­stow­ski­mi Niem­ca­mi - roz­po­czę­ła się 18 maja 1944 roku i ob­ję­ła ponad 18 tys. ludzi. Osie­dla­no ich naj­czę­ściej w Uz­be­ki­sta­nie.

Nie­dłu­go po wy­sie­dle­niu Ta­ta­rów po­dob­ną de­cy­zję wy­da­no w sto­sun­ku do za­miesz­ku­ją­cych pół­wy­sep Or­mian, Gre­ków i Buł­ga­rów. Razem z nimi de­por­to­wa­no także Tur­ków, Kur­dów, Per­sów i Romów. Ogó­łem pod­czas wojny i po jej za­koń­cze­niu Krym opu­ści­ło przy­mu­so­wo 300 tys. miesz­kań­ców, z czego 200 tys. sta­no­wi­li Ta­ta­rzy.

Ma­so­we wy­sie­dle­nia uczy­ni­ły z Krymu te­ry­to­rium za­miesz­ka­ne głów­nie przez Ro­sjan. Nie zmie­ni­ło tego przy­łą­cze­nie w 1954 r. przez po­cho­dzą­ce­go z Ukra­iny Ni­ki­tę Chrusz­czo­wa ob­wo­du krym­skie­go do Ukra­iń­skiej So­cja­li­stycz­nej Re­pu­bli­ki So­wiec­kiej. Gest ten miał zna­cze­nie sym­bo­licz­ne - prze­ka­za­nie Pół­wy­spu na­stą­pi­ło w 300. rocz­ni­cę zjed­no­cze­nia Ukra­iny z Rosją.

Po roz­pa­dzie ZSRS w 1991 r. Krym stał się czę­ścią nie­pod­le­głej Ukra­iny. Fakt ten jest jed­nak kwe­stio­no­wa­ny przez część ro­syj­skiej lud­no­ści pół­wy­spu oraz nie­któ­rych po­li­ty­ków. W 1992 r. po­wsta­ła Au­to­no­micz­na Re­pu­bli­ka Krymu.

Obec­nie na Kry­mie krzy­żu­ją się wpły­wy ro­syj­skie i ukra­iń­skie. Po­wszech­nie uży­wa­nym ję­zy­kiem jest ro­syj­ski - we­dług da­nych Krem­la aż 60 proc. miesz­kań­ców pół­wy­spu sta­no­wią bo­wiem Ro­sja­nie (Ukra­iń­cy ok. 25 proc., Ta­ta­rzy - 12 proc.).

(JM)