czwartek, 25 września 2014

Wojna z ISIS przywraca do łask samoloty A-10 Thunderbolt

OPUBLIKOWANO: ŚRODA, 24 WRZEŚNIA 2014, 13:42

Samolot A-10 Thunderbolt– fot. www.defense.gov

Amerykanie prawdopodobnie wyślą na początku października br. dziesięć samolotów A-10 Thunderbolt na Bliski Wschód wraz z trzystuosobową obsługą. Mają one wziąć udział w walce z siłami ISIS w Syrii i Iraku.

Wojna z ISIS może zapobiec uziemieniu amerykańskich samolotów A-10 w najbliższej przyszłości. Zmieniają się więc plany ujawnione na początku maja br., które przewidywały wycofanie z linii trzystu takich statków powietrznych. Miało to przynieść Pentagonowi oszczędności w wysokości 4 miliardów dolarów w ciągu najbliższych pięciu lat. Za taką decyzją przemawiał również wiek samolotów A-10, które powstały cztery dekady temu jako idealny środek zwalczania sowieckich czołgów.

Thunderbolt – niszczyciel sowieckich czołgów

Thunderbolt to wyprodukowany przez nieistniejącą już firmę Fairchild jednomiejscowy, napędzany dwoma silnikami turbowentylatorowymi samolot bezpośredniego wsparcia, przeznaczony do niszczenia celów lądowych – w tym przede wszystkim czołgów i bojowych wozów piechoty.

Jest to bardzo specjalistyczny statek powietrzny i cała jego konstrukcja została podporządkowana misjom szturmowym. A-10 są więc silnie opancerzone (ze specjalną wanną tytanową dla pilota), dzięki czemu cechują się dużą odpornością na ogień przeciwlotniczy prowadzony z ziemi (nawet do kalibru 23 mm). Bezawaryjność zwiększa dodatkowo potrojony system sterowania lotem i zdublowane systemy hydrauliczne zabezpieczone sterowaniem ręcznym.

Duża powierzchnia nośna skrzydeł powoduje, że samoloty te są bardzo zwrotne – w tym przede wszystkim przy lotach na małych wysokościach i przy małej prędkości. Układ płatowca pozwala dodatkowo na krótki start i lądowanie, dzięki czemu A-10 mogą wykorzystywać niewielkie lądowiska przyfrontowe skracając czas, jaki jest potrzebny do udzielenia wsparcia lotniczego dla wojsk naziemnych.

Równie ważne jest silne uzbrojenie o maksymalnej wadze 7250 kg: stałe (siedmiolufowe działko systemu Gatlinga GAU-8/A kalibru 30 mm) oraz podwieszane (najczęściej rakiety AGM-65 Maverick, niekierowane pociski rakietowe i bomby kasetowe).

Odroczenie kasacji samolotów A-10

Kiedy zadecydowano o wycofaniu się Amerykanów z Afganistanu, a Putin nadal pozostawał „przyjacielem" Zachodu wydawało się, że czas samolotów A-10 ostatecznie przeminął. Wycofano je więc z Europy i przygotowano do wycofania ze służby operacyjnej. Wydarzenia na Ukrainie a przede wszystkim wojna przeciwko islamistom z ISIS mogą jednak udowodnić, że A-10 są nadal użyteczne.

Z jednej strony mamy głosy mówiące o tym, iż samoloty tego typu nie radzą sobie na terenach z dobrze zorganizowaną obroną przeciwlotniczą – z drugiej zaś mamy obrońców Thunderboltów wskazujących, że jest to jedyny samolot oferujący taktyczne wsparcie dla sił lądowych. Inne statki powietrzne latają bowiem zbyt szybko i wysoko.

Ostatecznie Kongres USA postanowił, że A-10 pozostaną operacyjne przynajmniej do 2015 r. i przeznaczył na ich utrzymanie 635 milionów dolarów. Wojna w Syrii i Iraku może jednak całkowicie zmienić tą sytuację.

Czy Kongres miał rację?

Działania przeciwko islamistom ostatecznie pokażą, czy decyzja o pozostawieniu w linii samolotów A-10 była słuszna. Siły ISIS są na tyle mobilne, że trudno jest przygotować z wyprzedzeniem plan nalotów, które z dalekich odległości i wysokości mogą być tak naprawdę skutecznie prowadzone tylko przeciwko celom stacjonarnym (sztabom, punktom rekrutacyjnym, ośrodkom szkoleniowym, itp.). Takich miejsc w Iraku i Syrii jest jednak bardzo mało.

A-10 są bardziej elastyczne i bardziej celne od standardowych samolotów wielozadaniowych. Oferują bowiem bezpośrednie wsparcie latając na niskich pułapach (poniżej 300 m) i z prędkościami od 300 do 706 km/h. Dodatkowo A-10 mogą przez dłuższy okres przebywać w rejonie walk, co ułatwia znalezienie celów i zmniejsza możliwość popełnienia pomyłki – np. wynikającej z dynamiki działań.

Ale z drugiej strony samoloty Thunderbolt lecąc na niskiej wysokości są w większym niebezpieczeństwie i mogą zostać zestrzelone. Tymczasem przy walce z islamistami wzięcie do niewoli pilota byłoby jednoznaczne z jego śmiercią. Jak dotąd działania zachodnich samolotów odbywają się z pułapów niedostępnych dla systemów przeciwlotniczych wykorzystywanych przez ISIS. Wprowadzenie A-10 do walk całkowicie zmieniłoby tą sytuację.

środa, 24 września 2014

Dlaczego Solorz-Żak zakodował mistrzostwa?


23-09-2014 , ostatnia aktualizacja 24-09-2014 20:56
1085
EN_01119514_0034
Zygmunt Solorz-Żak na trybunach  /  fot. Kamil Piklikiewicz  /  źródło: East News

Mistrzostw świata w siatkówce nie trzeba byłoby kodować, gdyby organizatorzy (czyli Polsat i związek siatkarski) podzielili się dziesiątkami milionów od miast gospodarzy.

W trakcie meczu Chiny – Egipt w pierwszej fazie siatkarskiego mundialu nagle zgasło światło. W mieszczącej 11 tys. widzów gdańskiej Ergo Arenie zapanowały egipskie (nomen omen) ciemności i mecz trzeba było przerwać. – Może zapłaciliśmy za bilety za mało? – kpili kibice na trybunach. – Przesadzają z tym kodowaniem mistrzostw – żartowali inni.

Narodowa dyskusja o kodowaniu mundialu przerodziła się w sieci w karczemną awanturę o ustalenie winnego zakodowania transmisji. Oberwało się w niej przede wszystkim Polsatowi.Ale także związkowi siatkarskiemu, Donaldowi Tuskowi, TVP, a nawet Kościołowi katolickiemu, który jako żywo z siatkówką nie ma nic wspólnego. Na dodatek dziś wydaje się, że zakodowanie transmisji wcale nie było konieczne.

W pakiecie

– Gdyby tylko udało się wyjść w okolicach zera z reklamą, to na pewno nie zamknęlibyśmy turnieju w serwisach płatnych – tłumaczył niedawno strategię Polsatu prezes grupy Cyfrowy Polsat Dominik Libicki.

Jeszcze w 2008 roku Międzynarodowa Federacja Siatkówki (FIVB) sprzedała Polsatowi pakiet praw telewizyjnych, reklamowych i marketingowych do siatkarskich mistrzostw A.D. 2014 roku za 15 mln euro. Wtedy była to równowartość około 55 mln zł. Razem z kosztami dodatkowymi, choćby produkcji sygnału telewizyjnego, Polsat zainwestował w turniej około 75 mln zł.

Tyle mniej więcej zarobiła na reklamach Telewizja Polska, transmitując mecze Euro 2012. To jednak był turniej z zupełnie innej kategorii wagowej. Średnia widownia 31 spotkań mistrzostw Europy w piłce nożnej wyniosła ponad 7 mln, a spotkanie Polska – Rosja śledziło 13,5 mln. TVP wyemitowała 4,2 tys. spotów reklamowych w średniej cenie dochodzącej do 20 tys. zł.

Polsat nie miał najmniejszych szans na powtórzenie takiego wyniku. Mecz otwarcia na Stadionie Narodowym oglądało 4,7 mln widzów (aż tyle, bo jako jeden z dwóch obok finału mistrzostw nadawany był bez kodowania). Nawet gdyby nadawca wyemitował na otwartej antenie tylko 30 najciekawszych spotkań (spośród ponad 100), to i tak średnia liczba widzów każdego z nich raczej nie przekroczyłaby 2-3 mln osób. Polsat zarobiłby na reklamach 20-25 mln zł, czyli odzyskałby trzecią część sumy wydanej na zakup telewizyjnych i marketingowych praw do mundialu.

Jako właściciel tychże praw Polsat miał prawo sprzedawać na cały świat licencje na pokazywanie swojego turnieju.

Ruskie zjedzone na kolację? Najlepsze memy po meczu z Rosją!«
Memy siatkówka sędzia
Memy siatkówka Putin 1
Memy siatkówka ruskie
Memy siatkówka Putin 3
Memy siatkówka rakieta
Memy siatkówka Putin 6
Memy siatkówka Reytan
Memy siatkówka Putin 5
Memy siatkówka Putin 4
Memy siatkówka Putin 2
Memy siatkówka Kozakiewic
»

I sprzedał 166 krajom. Część za psi grosz państwom, w których siatkówka budzi równie duże emocje jak u nas wyścigi psich zaprzęgów. Ale wśród nabywców były m.in. rosyjska telewizja publiczna RTR, włoski RAI i potężny, kontrolowany przez katarską Al-Dżazirę kanał beINSport, transmitujący polski turniej do Francji, USA i Kanady, a także do 24 krajów arabskich.

– Absolutne minimum to 4-4,5 mln euro, które na odsprzedaży praw do pokazywania mistrzostw w siatkówce Polsat powinien zarobić – szacuje analityk jednej z agencji zajmujących się marketingiem sportowym. Żeby stacja Zygmunta Solorza-Żaka domknęła budżet, brakowało jeszcze góra 30 mln zł.

Partnerzy

Podział ról przy organizacji siatkarskiego mundialu wyglądał z grubsza tak: Polsat zajmuje się szukaniem sponsorów i reklamodawców, a także sprzedaje w świat licencje na nadawanie relacji. A Polski Związek Piłki Siatkowej opłaca wynajem hal i załatwia hotele. Związek dostał od FIVB na organizację turnieju ok. 20 mln zł, kolejne kilka milionów dali sponsorzy (np. dotacja od Ministerstwa Sportu i Turystyki wyniosła 3,5 mln zł). Poza tym związek ma stałych dobroczyńców – na siatkówkę regularnie miliony łożą choćby KGHM, PKN Orlen i firma Polkomtel (przejęta przez Solorza-Żaka).

Najciekawszym elementem tej finansowej układanki były niemałe środki, jakie organizatorom turnieju przekazały miasta gospodarze. Wrocław czy Łódź nie mogły oficjalnie udziału w imprezie kupić, ale organizatorzy ściągnęli od nich niemały haracz na tak zwaną promocję. Katowice zapłaciły 10 mln zł, Wrocław 8 mln zł, a Łódź prawie 7. Jakby doliczyć pozostałe miasta, zbierze się w sumie prawie 30 mln zł. Jak twierdzi osoba znająca kulisy organizacji MŚ, te pieniądze powinny trafić do właściciela praw marketingowych i reklamowych, czyli do Polsatu. Ale kasę zgarnął związek.

PZPS nie odpowiedział na pytania „Newsweeka", dlaczego tak się stało. Wiadomo, że po ostrych protestach Polsatu podzielił się ze stacją częścią pieniędzy. – To była mniej niż połowa – mówi nasz rozmówca. To, co się stało z tymi pieniędzmi, do dziś jest zagadką nawet dla ludzi z branży. – Przecież nie było żadnej efektywnej kampanii informującej. O tym, że Wrocław jest gospodarzem mieszkańcy dowiedzieli się dopiero w trakcie turnieju – mówi Adam Pawlukiewicz, menedżer z firmy Pentagon Research badającej wydatki na marketing sportowy. I wylicza: – Na ściągnięcie turnieju miasto wydało 8 mln zł. We wrocławskiej hali mecze na żywo obejrzało 80 tys. widzów. To znaczy, że za każdego kibica ratusz zapłacił 100 zł. Gdybym ludziom z branży opowiedział, ile polskie miasta wydały na siatkarskie mistrzostwa, pospadaliby z krzeseł ze śmiechu – konkluduje Pawlukiewicz.

Wina Tuska

Mimo że organizatorzy turnieju dostali potężny zastrzyk gotówki od samorządów, Polsat od początku zabiegał o dodatkowe wsparcie sponsorów, m.in. spółek skarbu państwa. Przypomnijmy, że gdy jesienią 2008 roku Polska otrzymała prawo organizacji, wicepremierem rządu był Grzegorz Schetyna. Powiązani z nim menedżerowie obsiedli wiele kluczowych stanowisk w państwowych firmach, takich jak koncern energetyczny PGE czy zarządzający rurociągami PERN. Na dodatek ministrem sportu był dobry znajomy Schetyny, Mirosław Drzewiecki. Sam Schetyna wywodzi się z Wrocławia, miasta, z którym związany jest także właściciel grupy Polsat Zygmunt Solorz-Żak (do niedawna był współwłaścicielem klubu piłkarskiego Śląsk Wrocław).

– Być może wtedy pojawiły się jakieś nieformalne zapewnienia, że państwowe spółki dołożą do organizacji turnieju – spekuluje prominentny polityk PO.

Kiedy jednak przyszło do wyłożenia pieniędzy na stół, chętnych zabrakło. W styczniu gotowa była umowa sponsoringowa opiewająca na 15 mln zł – miał je wyłożyć PKN Orlen, ale w ostatniej chwili kontrakt zablokował prezes firmy Jacek Krawiec.

Za te 15 mln zł PKN Orlen (od lat wspiera siatkówkę) zostałby sponsorem strategicznym turnieju, a w zamian Polsat puściłby mecze Polaków i mecze finałowe w otwartym kanale. Pozostałe spotkania i tak byłyby zakodowane. Wychodziło po ok. 800 tys. zł za mecz. Prezes Orlenu musiałby bardzo mocno kochać siatkówkę, żeby zgodzić się na taki biznes.

Marian Kmita, szef sportu w Polsacie, w wywiadzie dla dziennika „Polska The Times" zasugerował, że to Donald Tusk z czystej złośliwości wobec Schetyny zablokował udział państwowych firm w finansowaniu ogólnodostępnych transmisji. – Gdyby Tuskowi bardzo zależało na tym mundialu, to PKN Orlen czy PGNiG dorzuciłyby parę groszy związkowi. Ale dogadywanie się bezpośrednio z Polsatem było niebezpieczne. Gdyby naszym siatkarzom nie poszło, opozycja jeździłaby po nas jak po łysej kobyle za nabijanie kabzy jednemu z najbogatszych Polaków – mówi anonimowo poseł PO.

Chętny do wyłożenia niemałych pieniędzy na sponsorowanie otwartych transmisji był Citroën. Francuzi dawali podobno 10 mln zł. Ale Polsat tak długo negocjował z Orlenem, że kiedy ten dał nogę, na pertraktacje z Citroënem było za późno.

Ruskie zjedzone na kolację? Najlepsze memy po meczu z Rosją!«
Memy siatkówka sędzia
Memy siatkówka Putin 1
Memy siatkówka ruskie
Memy siatkówka Putin 3
Memy siatkówka rakieta
Memy siatkówka Putin 6
Memy siatkówka Reytan
Memy siatkówka Putin 5
Memy siatkówka Putin 4
Memy siatkówka Putin 2
Memy siatkówka Kozakiewic
»

Postanowiono więc, że impreza zostanie zakodowana. Abonament kosztował około 100 złotych. Ile osób go kupiło, nie wiadomo – Polsat nie podaje.

Część Polaków oglądała siatkarski mundial np. w pubach. Ale tu za transmisję płacił właściciel lokalu – ponad 1200 złotych za pakiet 103 meczów. Odbijał sobie to w zwiększonej konsumpcji piwa i przekąsek w trakcie meczów. 80 groszy, tylko nie płacz, proszę

W tej sytuacji tylko TVP mogła uratować ogólnodostępne transmisje najważniejszych meczów mundialu. Z nieoficjalnych informacji wynika, że Telewizja Polska zaoferowała za pakiet 20 kluczowych spotkań ok. 4 mln zł. Polsat uznał tę sumę za afront i nawet nie usiadł do stołu. – TVP wyceniła mecz Polaków na tyle, ile wydaje na 20 minut programu rozrywkowego. To nie była poważna oferta – mówi Tomasz Matwiejczuk, rzecznik Polsatu. Rzeczywiście, na samych reklamach TVP zarobiłaby kilka razy więcej. Ale z drugiej strony, gdyby stacje telewizyjne ze wszystkich 24 krajów biorących udział w turnieju zapłaciły firmie Solorza za licencje po 4 mln zł, to uzbierałoby się prawie 100 mln zł. I Polsat w cuglach wyszedłby na swoje.

Kupując w 2008 roku od FIVB prawa do organizacji imprezy, Zygmunt Solorz-Żak podjął ogromne biznesowe ryzyko. Polski rynek reklamowy jest płytki, a koszty zakupu praw telewizyjnych wysokie. Zakup praw sportowych pochłania już dwie trzecie ogólnych kosztów redakcji sportowych.

Polscy siatkarze podczas dekoracji medalowej po wygranym finale MŚ
Andrzej Grygiel, PAP
Polscy siatkarze podczas dekoracji medalowej po wygranym finale MŚ



W TVP, która na razie – z drobnymi wyjątkami – jest etatowym nadawcą przy największych imprezach jak igrzyska olimpijskie, piłkarski mundial czy Euro, obowiązuje niepisana zasada, że z każdej złotówki wydanej na zakup praw i obsługę techniczną tych najważniejszych przedsięwzięć trzeba wyciągnąć z reklam i sponsoringu 80 groszy. O zyskach nikt nawet nie myśli, bo przy astronomicznych cenach praw telewizyjnych wyjście na plus na igrzyskach jest nierealne.

Oderwana od rzeczywistości galopada cen na rynku praw telewizyjnych zaczęła się w 1992 roku. Wtedy to płatna telewizja Sky Ruperta Murdocha podpisała ekskluzywny kontrakt na relacje z meczów ligi angielskiej. Z czasem płatne kanały przejęły prawa do praktycznie wszystkich rozgrywek w silniejszych ligach. Jednak to, co wydarzyło się w ostatnich przetargach w Wielkiej Brytanii, nawet dla rynkowych wyjadaczy było szokiem.

Do gry o licencje dołączyły bowiem telekomy. Marketingowcy British Telecom postanowili, że będą kusić klientów zamawiających szerokopasmowy internet bonusem w postaci meczów Ligi Mistrzów i meczów ligowych. Pojawienie się BT tak wyśrubowało cenę, że za prawa do jednego meczu Premier League trzeba zapłacić w tym sezonie średnio 10 mln funtów. Trzy razy więcej niż dekadę temu!

W Polsce – zachowując wszelkie proporcje – też trwa niezły karnawał. Prawami do pokazywania meczów Ekstraklasy piłkarskiej w następnym sezonie ma handlować słynna firma MG & Silva, podobno zakupem interesują się Arabowie z beIN Sport i Rupert Murdoch. Stawka za sezon ma podskoczyć z obecnych 120 mln zł (do podziału między kluby Ekstraklasy i I ligi) do ponad 150 mln zł. Za prawo do pokazywania zimowych igrzysk w Soczi TVP zapłaciła trzy razy więcej niż za letnią olimpiadę w Atenach w 2004 roku. A ceny znów mają wzrosnąć, bo pośrednik – firma Sportfive – chciałby zrównać wartość handlową igrzysk i piłkarskich mistrzostw świata (dziś mundial jest dwa razy droższy).


Rosnące błyskawicznie ceny sprawiają, że coraz więcej atrakcyjnych dyscyplin trafia do stacji kodowanych. Ligę Mistrzów w Europie coraz trudniej znaleźć w otwartych kanałach. – Piłka klubowa dla stacji otwartych jest już stracona – mówi Włodzimierz Szaranowicz, szef redakcji sportowej w TVP. To samo można powiedzieć o Formule 1 – już tylko nieliczne stacje w Europie stać, by pokazywać wyścigi bez dodatkowych opłat. Pozostaje boks, koszykówka NBA i niektóre zawody żużlowe.

Obywatel kibic

A przecież – jak zauważa Tom Evens, autor książki „Ekonomia polityczna sportowych praw telewizyjnych" – sport to nie pusta rozrywka, lecz ważny kulturowy element społeczeństwa obywatelskiego. Oglądanie ważnych dla kraju wydarzeń sportowych daje poczucie uczestniczenia we wspólnocie. „Nie może być tak, że część obywateli jest wykluczana ze wspólnoty, bo nie stać ich na dekoder" – pisze Evens.

Ruskie zjedzone na kolację? Najlepsze memy po meczu z Rosją!«
Memy siatkówka sędzia
Memy siatkówka Putin 1
Memy siatkówka ruskie
Memy siatkówka Putin 3
Memy siatkówka rakieta
Memy siatkówka Putin 6
Memy siatkówka Reytan
Memy siatkówka Putin 5
Memy siatkówka Putin 4
Memy siatkówka Putin 2
Memy siatkówka Kozakiewic
»

Przesada? Przed igrzyskami w Londynie Brytyjczycy zapytali mieszkańców 21 krajów o to, jak odbierają olimpijskie występy swoich rodaków. Aż w 18 krajach miażdżącą przewagę mieli respondenci, którzy wiążą sukcesy sportowców z budowaniem poczucia dumy narodowej.

O tym, że to uczestnictwo we wspólnocie jest nam potrzebne, świadczy fala oburzenia, jaka ogarnęła polskich kibiców po zakodowaniu siatkarskiego mundialu. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zapowiedziała już rozszerzenie katalogu imprez sportowych, które stacje telewizyjne mają obligatoryjnie pokazywać w ogólnodostępnych kanałach. Do igrzysk i piłkarskiego mundialu dołączą mistrzowskie imprezy w siatkówce i Puchar Świata w skokach narciarskich.

Chcesz mieć najlepsze artykuły w jednym miejscu? Polub Newsweeka na Facebooku! Jesteśmy też na G+ oraz Twitterze.





piątek, 19 września 2014

Prokuratura zabrała głos ws. śmierci Sławomira Opali


Sławomir Opala, fot. Robert DanielukFoto: Materiały prasowe

Prawdziwy pies

Czytaj reportaż o Sławomirze Opali!

    Spra­wą po­li­cjan­ta, Sła­wo­mi­ra Opali (zna­ne­go ze słyn­ne­go do­ku­men­tu "Praw­dzi­we psy"), który w 2011 roku zo­stał ska­za­ny za rze­ko­mą współ­pra­cę z grupą prusz­kow­ską, a pół­to­ra mie­sią­ca temu ode­brał sobie życie, zaj­mu­je­my się od kilku ty­go­dni.

    Jak usta­li­li­śmy, pro­ku­ra­tu­ra wkrót­ce za­koń­czy po­stę­po­wa­nie do­wo­do­we w tej spra­wie. - Ocze­ku­je­my już wy­łącz­nie na osta­tecz­ną opi­nię z sek­cji zwłok, to może jesz­cze po­trwać do kilku ty­go­dni - mówi w roz­mo­wie z nami prok. Prze­my­sław Nowak.

    Rów­no­cze­śnie za­zna­cza, że do­tych­cza­so­wy pro­ces jasno wska­zu­je na to, że w nocy w nocy z 26/27 lipca 2014 roku Sła­wo­mir Opala po­peł­nił sa­mo­bój­stwo. - Brak jest da­nych na ja­ki­kol­wiek udział osób trze­cich w tym zda­rze­niu - prze­ko­nu­je.

    Kilka ty­go­dni temu na inną wer­sję zda­rzeń wska­zy­wa­ła bli­ska współ­pra­cow­nicz­ka Opali, Ka­ta­rzy­na Dą­brow­ska. - Za­sta­na­wia­ją­ce jest to, że Sła­wek po­wie­sił się w domu ro­dzi­ców, o któ­rych tak się trosz­czył. Kiedy po­wie­dzia­łam gło­śno w dniu jego po­grze­bu, że w to nie wie­rzę, ode­zwa­li się też inni, ma­ją­cy takie samo zda­nie. Byli to lu­dzie, któ­rzy znali go kil­ka­na­ście lat... - mówi Dą­brow­ska.

    - Sła­wek czę­sto ze mną roz­ma­wiał o swo­ich ro­dzi­cach i córce. I kiedy przy­po­mi­nam sobie to, co mówił, to nie je­stem w sta­nie uwie­rzyć, że to zro­bił. A już na pewno, że zro­bił to w taki spo­sób i w takim miej­scu - do­da­je.

    "Chciał być psem aż do śmierci"

    - Gdybym uwierzył, że Sławek Opala jest winny, to runąłby cały mój świat wartości. Nie, nie wierzę, że mógł wziąć w łapę i donosić grupie pruszkowskiej. On mógł robić i robił pewne "niegodziwe" rzeczy. Z życia korzystał w sposób filmowy. Ale nie mnie to oceniać, sam organizowałem swoje imieniny w burdelu - mówi Dariusz Loranty.

      Pa­tryk Vega - re­ży­ser se­ria­lu "Pit­bull", w któ­rym Mar­cin Do­ro­ciń­ski wcie­lił się w rolę w dużej mie­rze opar­tą na bio­gra­fii Sła­wo­mi­ra Opali, przy­zna­wał w roz­mo­wie z nami, że Opala miał wiele pla­nów na przy­szłość. Wia­do­mo też, że wkrót­ce miała uka­zać się książ­ka, jaką przy­go­to­wy­wał z dzien­ni­ka­rzem Mi­cha­łem Troc­kim.

      - Ze Sław­kiem ostat­ni raz bez­po­śred­nio spo­tka­li­śmy się na pla­nie mo­je­go no­we­go filmu "Służ­by spe­cjal­ne". Za­pro­po­no­wa­łem mu rolę fil­mo­wą, którą za­grał. Potem mie­li­śmy kon­takt te­le­fo­nicz­ny. Na pla­nie "Służb" mówił, że jest teraz to­tal­nie za­bie­ga­ny, nad­ra­bia czas, ma nowe in­te­re­sy i nawet nie ma czasu zająć swoją książ­ką. Nie mia­łem po­ję­cia, że przez ostat­nie dwa mie­sią­ce nie wy­szedł z domu ro­dzi­ców - opo­wia­dał Vega.

      Spra­wę śmier­ci Sła­wo­mi­ra Opali wy­ja­śnia jesz­cze pro­ku­ra­tu­ra re­jo­no­wa w Pia­secz­nie. Po otrzy­ma­niu wy­ni­ków sek­cji zwłok, pro­ces praw­do­po­dob­nie zo­sta­nie za­koń­czo­ny.

      (jsch)