sobota, 18 kwietnia 2015

Wybuch gazu w wieżowcu w Gdańsku


sobota, 24 lutego 2007 23:55 | PDF | Drukuj
Archiwalia

Wybuch gazu w wieżowcu

17 kwietnia 1995 r., drugi dzień Wielkanocy. Dochodziła godz. 5.50. Budynkiem przy Alei Wojska Polskiego 39 w Gdańsku Wrzeszczu wstrząsnął wybuch. Obiekt uniósł się, opadł i skurczył w sobie. Wyleciały wszystkie szyby z okien. Lokatorzy II piętra stali się mieszkańcami poziomu,,0". Wybuch całkowicie zniszczył trzy kondygnacje. Pozostałe spoczęły na powstałym rumowisku.

DANE O OBIEKCIE
 Kubatura budynku wynosiła 14275 m3. Powierzchnia użytkowa 3441,7 m2, zabudowy 436 m2. Obiekt zbudowany technologią "wielkiego bloku" w 1972 r., liczył 11 kondygnacji, na których było 77 mieszkań. W 231 izbach zasiedlono 297 mieszkańców. Ciężar budynku wynosił około 5 tys. ton. Jego konstrukcja składała się z 2 części. Do połowy wysokości każde piętro było wiązane u góry żelbetonem. Górne kondygnacje nie posiadały takich wiązań. Te właśnie wiązania sprawiły, ze po wybuchu, który zniszczył trzy kondygnacje pozostałe oparły się na wiązaniu trzeciej.

 

 

 

 

Usytuowanie budynku
względem otoczenia

 

 

 

 

 

ORGANIZOWANIE DZIAŁAŃ
godz. 5.53 dyżurny Komendy Rejonowej Policji w Gdańsku przekazał do Rejonowego Stanowiska Kierowania pierwszą informację o zdarzeniu. Minutę później dzwonki alarmowe rozległy się w Jednostce Ratowniczo  Gaśniczej nr 1 w Gdańsku Wrzeszczu. Do akcji zadysponowano zastępy: GBA 2,5/16, GCBA 13/48, SCRt, SRd, SOp. Zaalarmowano również mł.bryg.inż. Sławomira Michalczuka ? dowódcę JRG nr 1. O godz. 5.56 do akcji wyjeżdżały zastępy: GCBA 8/44 i SD 30 z JRG 4 oraz GBA 2,5/16 i SD 30 z Portowej Straży Pożarnej "Florian" Sp. z o.o. Kilka minut przed godz. 6 siły i środki z JRG nr 1 znalazły się na miejscu tragedii. Rozpoczęła się akcja ratownicza, którą interesowały się władze rządowe, resortowe, cała Polska. Ogromna presja psychiczna była wywierana na strażaków  ratowników. Jako pierwsi na miejsce akcji przybyli st.kpt. Stanisław Czerwiński  dowódca II zmiany JRG nr 1 oraz asp. Jerzy Petryczko dowódca  sekcji. Minutę po nich przyjechał mł.bryg. Sławomir Michalczuk przejmując kierowanie działaniami ratowniczo  gaśniczymi. 

         Przybyłym do akcji jawił się niecodzienny widok. Panowała głucha cisza. Wydawało się, że budynek stoi cały. Gruz wokół niego, znaczne pochylenie w kierunku AI. Wojska Polskiego, a także powybijane szyby w oknach wskazywały, że coś tu nie jest w porządku. W niektórych ok.nach i na niektórych balkonach stali w bezruchu ludzie. Nie krzyczeli, nie wzywali pomocy. Nie było najmniejszych objawów paniki. Dokładniejsze przyjrzenie się gruzom oraz balkonom, które powinny znajdować się na I piętrze, a znajdowały się na równi z ziemią uświadomiło, że zaledwie przed paru minutami rozpoczął się tutaj dramat. Ludzie, którzy zaczęli pojawiać się obok ratowników, mieszkańcy sąsiednich bloków, byli przekonani, że budynek zapadł się pod ziemię i że w zagłębionych kondygnacjach żyją ludzie.

 PIERWSZE DZIAŁANIA 
W odstępie zaledwie kilku minut na miejsce katastrofy przybyto 10 zastępów, w tym 3 ratownictwa technicznego, dwie drabiny mechaniczne i 5 gaśniczych. Kierownik akcji uznał, że najważniejszym zadaniem ratowniczym w tej fazie akcji jest ewakuacja ludzi znajdujących się na najwyższych kondygnacjach. Utworzono dwa odcinki bojowe. I OB od strony ulicy, gdzie postanowiono przeprowadzić ewakuację z wyższych pięter za pomocą drabin mechanicznych. Na II OB, do czasu przyjazdu następnych drabin, postanowiono spieszyć z pomocą osobom uwięzionym w gruzach. Z chwilą przybycia drabin  także i na tym odcinku podjęto ewakuację ludzi z górnych kondygnacji, równocześnie penetrując gruzy i wydobywając zasypanych. Kierownik akcji polecił przygotować teren, aby umożliwić manewrowanie i sprawienie drabin mechanicznych. Wokół budynku wycięto najbliższe drzewa, odgruzowano teren.

 

 

Pierwsze działania

Po wstępnym rozeznaniu sytuacji kierownik akcji zażądał od RSK wsparcia dużą liczbą jednostek, a także zadysponowania pogotowia ratunkowego, gazowego, energetycznego. Zażądał także przysłania specjalistycznej grupy PCK z psami ratowniczymi, wytresowanymi w poszukiwaniu ludzi pod gruzami. Przez okienko o wysokości 50 cm, oświetlające klatkę schodową, st.kpt. Stanisław Czerwiński oraz asp. Mirosław Bylicki  oficer operacyjny rejonu, weszli do budynku na rozpoznanie rozmiarów zniszczeń. Mieli także przeszukać mieszkania od najwyższej kondygnacji w dół. Klatka schodowa była mocno zniszczona. Drzwi wejściowych do bloku nie było. Budynek osiadał, trzeszczał, chwiał się. 
Stropy i podłogi w bardziej zniszczonej części budynku byty pochylone w stosunku do poziomu o ponad 20°. Pierwszy meldunek o sytuacji na miejscu zdarzenia przekazany do RSK przez KAR brzmiał: "Zniszczeniu uległy 3 dolne kondygnacje budynku. Część lokatorów ewakuowała się sama. W oknach na różnych piętrach widoczne są osoby wymagające ewakuacji. W zawalonych kondygnacjach mogą znajdować się ludzie. Przygotowujemy się do przeszukania gruzowiska oraz ewakuacji klatką schodową i przy pomocy drabin". 

W czasie przygotowywania stanowisk dla drabin mechanicznych  pod gruzami przed wejściem do budynku znaleziono dwie martwe osoby. W związku z wydobywającym się intensywnym dymem z lewej strony budynku / patrząc<> od strony ulicy / KAR utworzył III OB i polecił jego dowódcy zlokalizowanie , a następnie zlikwidowanie pożaru. Dowódca II OB otrzymał zadanie zorganizowania 3 osobowej grupy, w celu spenetrowania wszystkich pomieszczeń mieszkalnych i gospodarczych, poczynając od dołu. Kilka minut później zorganizowano kolejną grupę, która jeszcze raz spenetrowała pomieszczenia już sprawdzone. 

Było to konieczne dla upewnienia się, że nikogo nie ma w mieszkaniach. Nie było to łatwe zadanie, bowiem pomieszczenia w mieszkaniach były w stosunku do siebie poprzesuwane w poziomie, przechylone. Meble poprzewracane, często spiętrzone. W tych warunkach mogło się okazać, ze ktoś przyciśnięty lub przywalony meblościanką, tapczanem itp. nie został przez poprzednią grupę dostrzeżony. Po około 20 minutach akcji po dwóch stronach budynku ustawiono strażaków, którzy mając stałe punkty odniesienia dokonywali pomiarów wielkości ruchów poziomych budynku. Każdy z zastępów znajdujących się wewnątrz budynku miał łączność radiową z dowódcą odcinka bojowego. Ich członkowie mieli obowiązek natychmiast meldować o wszelkich napotkanych trudnościach w wypełnianiu zadań, a także o spostrzeżeniach odnoszących się do warunków bezpieczeństwa. Ratowników uczulono, aby starali się tak zachowywać, żeby w razie nagłej konieczności mogli jak najszybciej opuścić budynek, tą samą drogą, którą weszli.      

Zachowanie ewakuowanych było różne. Najczęściej podporządkowywali się poleceniom strażaków  ratowników. Ale zdarzały się wypadki zwlekania. Charakterystyczne było zachowanie starszej pani, która nie chciała opuścić mieszkania, ponieważ nie można było zamknąć wypaczonych drzwi. Kiedy już została przekonana, że mieszkania będą pilnowali policjanci, stwierdziła, że musi się przebrać, ponieważ w ubraniu używanym w domu nie może wyjść na zewnątrz. To niech się pani przebierze  zaproponowali strażacy. Dobrze  ale panowie muszą wyjść. Wszystko to trwało około 0,5 godz., a przy balkonie czekała drabina z otwartym koszem. Ludzi ewakuowanych przez strażaków przejmowały służby miejskie: Wydział Gospodarki Miejskiej, Wydział Spraw SpołecznoAdministracyjnych, zapewniając posiłek, gorące napoje, koce. Organizacja odcinków bojowych: I OB z zadaniem ewakuacji ludzi (st.kpt. Stanisław Czerwiński), II OB z zadaniem ewakuacji ludzi (bryg. Ryszard Szczuko) oraz III OB z zadaniem ugaszenia pożaru w ruinach (mł.kpt. Andrzej Rószkowski).

W pewnym momencie do ratowników podeszła bardzo zestresowana kobieta prosząc, aby ratowali jej syna, który w mieszkaniu na II piętrze leży przyciśnięty betonem. Wskazała miejsce. Strażacy  ratownicy zaczęli wybierać gruz. Przydatne były tylko ręce. Żaden sprzęt nie mógł tutaj znaleść zastosowania. Pomiędzy stropem a podłogą była przestrzeń nie większa niż 40 cm. Asp. Jerzy Petryczko  drobnej budowy ciała, ale wysportowany strażak  zdjął hełm i wpczołgał się w szczelinę. W hełmie nie mieścił się w otworze po wybranym gruzie. O założeniu aparatu ochrony dróg oddechowych nie mogło być nawet mowy. Powoli wyciągał gruz, deski, elementy zniszczonych mebli i podawał do tyłu kolegom. Po pół godziny wytężonej pracy usłyszał charczącego człowieka. Pracę bardzo utrudniał gaz, którym dusił się ratownik i zagruzowany. świeżego powietrza nie mógł zaczerpnąć, bo nie było miejsca na jakiekolwiek naczynie z powietrzem. 
Postanowił się nie wycofywać, bo wiedział, że człowiek, do którego było już blisko, ma jeszcze większe problemy z oddychaniem. Poinformował tylko kolegów, którzy przebywali obok szczeliny, że brakuje mu powietrza. Po jakimś czasie podali mu wąż od butli. Mógł przewentylować płuca kilkoma haustami. Dogrzebał się do celu. Człowiek leżał na tapczanie przyciśnięty stropem. Obok jego głowy położył na tapczanie znalezione deski. Posłużyły one za podkład pod małe poduszki, które podłączył do przewodu i napełnił powietrzem. Tapczan uległ częściowemu zniszczeniu. Ratownik odniósł wrażenie, że minimalnie uniósł się strop. Czy jest panu lepiej? zapytał ratowanego. Znacznie lepiej  odpowiedział tamten. Ratowany leżał na brzuchu. Asp. Petryczko podłożył jeszcze kilka poduszek i napełnił je powietrzem. Zmiażdżyły one tapczan do tego stopnia, że mógł chwycić poszkodowanego za nogi i próbować go wyciągnąć. W czasie tej czynności poszkodowany zaczął krzyczeć, że w podbrzusze wbija mu się szkło. Asp. Petryczko macając tapczan stwierdził, że znajdowały się na nim kawałki szkła. Usunął je. Podał poszkodowanemu ustnik z aparatu powietrznego , aby ten zrobił kilka wdechów. Wreszcie wydobył go z zawału. 
Walczył o jego życie w skrajnych warunkach zagrożenia własnego życia godzinę i 20 minut. Po pięciu minutach miejsce, gdzie znajdował się poszkodowany, objął pożar. Asp. Petryczko wraz ze swymi podwładnymi przeniósł się na drugą stronę budynku, gdzie gruzy przycisnęły małżeństwo z dzieckiem. Ojciec leżał z dzieckiem na tapczanie. Matka została wyrzucona do rogu pokoju. Ruchy budynku spowodowały, ze osoby uwięzione najczęściej znajdowały się w innych miejscach, niż wskazywali członkowie rodzin, czy znajomi, którzy szczęśliwym zbiegiem okoliczności ocaleli. Warunki do ratowania były podobne, ale zagrożenie dla ratowników jeszcze większe, ponieważ ta strona budynku była bardziej zniszczona i mniej stabilna. Znów trzeba było wczołgiwać się w 40cm szczelinę i leżąc na brzuchu wydobywać gruz, usuwać połamane deski, stoły, krzesła. W czasie akcji pod gruzami bardzo przydatne okazały się poduszki powietrzne. Bez nich ratownik byłby bezradny. Żaden sprzęt mechaniczny nie mógł tutaj znaleść zastosowania. Tylko siła ludzkich rąk. Gaz ciągle utrudniał oddychanie, szczypał w oczy. Asp. Petryczko najpierw wyciągnął ojca, potem dziecko  bardzo przerażone. Najwięcej problemów było z kobietą, przyciśniętą tapczanem do ściany. Trzeba go było rozebrać gołymi rękoma. Było to bardzo trudne, ze względu na ściskający go ze wszystkich stron gruz. Za narzędzia służyły wygrzebane pręty. Kawałki desek służyły do budowy prostej dźwigni i do wygarniania gruzu oraz części tapczanu. Największe problemy w pokonywaniu przeszkód stanowiły dywany. Nie dawały się łamać, a do rozerwania były bardzo trudne.

    Do parteru i I piętra nie było dostępu. Ratownicy penetrowali II piętro. Na początku nie mieli masek przeciwpyłowych. Ciągle przeszkadzał gaz. Brakowało powietrza. Po akcji twierdzili, że gdyby mieli ze sobą różne złączki, umożliwiające robienie odgałęzień przewodu powietrznego, to łatwiej by się im pracowało pod gruzami, a przede wszystkim mogliby podawać powietrze uwięzionym. Maski przeciwpyłowe nie są dostosowane do warunków pracy strażaków  ratowników, którzy wkładają dużo wysiłku w wykonywane czynności. To zwiększa zapotrzebowanie organizmu na tlen. Oddech staje się głębszy i szybszy. Wówczas maska przeciwpyłowa utrudnia oddychanie. Podczas dogrzebywania się do uwięzionych strażacy  ratownicy napotkali jeszcze jedną trudność. Drabina mechaniczna, za pomocą której ratowano ludzi z wyższych kondygnacji, była tak ustawiona, że gazy wydobywające się z rury wydechowej kierowały się wprost na odgruzowywane miejsce. Nikt nie pomyślał, ze trzeba giętkimi wężami odprowadzać je gdzie indziej. Wynika stąd wniosek, że w sytuacji, gdy ratownicy znajdują się w różnych miejscach obiektu  ustawiając sprzęt trzeba pamiętać także o tym, aby spaliny nie zatruwały ludzi pracujących, bądź przebywających obok. St.ogn. Czesław Kalkowski, odpowiadający za to, aby ratownicy dysponowali w każdej chwili odpowiednią ilością powietrza podkreślał, że bardzo ważną rzeczą jest, aby podczas takiej katastrofy zgromadzić na miejscu akcji znaczny zapas butli do napełniania poduszek. Od tego często może zależeć życie ratowanego i ratownika. Działania ratownicze w gruzach bardzo utrudniał dym wydobywający się ze sprasowanych kondygnacji. W gruzowisku trwał pożar. Nie można go było w pełni ugasić aż do samego końca akcji. Groził on ludziom uwięzionym w gruzach zatruciem gazami pożarowymi, a nawet spaleniem. Ta sytuacja nakazywała ratownikom dodatkowy pośpiech, który był niebezpieczny zarówno dla ratowanych jak i dla nich. Podejmowano próby ugaszenia pożaru pianą średnią i lekką. Po około 23 godzinach podawania piany pożar został przytłumiony, ale po podobnym okresie znowu ożywał i działania gaśnicze należało powtarzać od nowa. W sumie użyto 5 ton środka pianotwórczego.          

W czasie akcji gaśniczej nastąpiło tąpnięcie o kilkadziesiąt centymetrów w jednej części budynku. Było to bardzo niebezpieczne, ponieważ pęknięcia ścian zewnętrznych, dochodzące do szerokości 8 cm, występujące w pionie i w poziomie, jak również w wieńcach na bocznej ścianie świadczyły, że konstrukcja budynku została bardzo osłabiona, a każdy jego ruch potęgował ten proces. Dramatyzmu dodawał fakt, że budynek po wybuchu osiadł odchylony od pionu o 120 cm. W trakcie akcji podjęto próbę podparcia jego narożnika podkładami kolejowymi, które miały pełnić rolę stempli. Stan techniczny budynku nie pozwalał jednak na takie zabezpieczenie, bowiem blok był odcięty od fundamentów i chwiejny ze względu na niestabilność podłoża. Po ewakuacji mieszkańców górnych kondygnacji wszystkie siły skoncentrowano na odnajdywaniu i wydobywaniu osób uwięzionych w gruzach. Kilkakrotnie ogłaszano ciszę. Za pośrednictwem urządzeń nagłaśniających podejmowano próby nawiązania kontaktu z osobami zagruzowanymi, prosząc, aby się odezwały, lub w inny sposób wskazały miejsce, w którym przebywają. Nasłuchiwano, rozstawiając   co kilka metrów strażaków. Gruzy przeszukiwały psy. Niektóre próby zakończyły się powodzeniem. Wtedy podejmowano trud dotarcia do miejsc, skąd docierały oznaki życia. Często na drodze ratowników stawały zniszczone, sprasowane elementy konstrukcyjne budynku. Wówczas, w stałej konsultacji ze specjalistami od budownictwa wezwanymi przez kierownika akcji, stale obserwującymi budynek, przystępowano do wybierania gruzu. Specjaliści podpowiadali, które elementy można usunąć, a których nie. Im więcej zagłębiano się w gruzy, tym większe zgłaszali obawy, bardzo często kategorycznie zabraniając strażakom ruszania niektórych elementów gruzowiska. Interweniowali nawet <>u kierownika akcji, uważając, że ten pozwalając na kontynuowanie rozbiórki gruzowiska  stwarza bardzo poważne zagrożenie dla strażaków  ratowników. W takich sytuacjach przerywano prace. Prowadzono konsultacje. To dezorganizowało i spowalniało akcję. Jej kierownik poprosił więc specjalistów budownictwa oraz miejscowych decydentów o wypracowanie koncepcji prowadzenia działań i sprecyzowanie jej na piśmie. Około godziny 12 zaczęło gwałtownie wzrastać odchylenie ściany od strony Alei Wojska Polskiego. Całość budynku doznała kolejnych uszkodzeń i przemieszczeń. W godzinach popołudniowych, podczas próby odgruzowania dolnych kondygnacji metodą cięcia płyt stropowych, nastąpił gwałtowny postęp destrukcji budynku, co uniemożliwiło prowadzenie akcji poszukiwawczej.

 

 

Dobiegła końca pierwsza faza działań. 
Do czasu wysadzenia budynku nieustannie prowadzono rozpoznanie jego zachowania się. 
Z biegiem czasu rozpoznanie to przejęły służby geodezyjne, zakładając na polecenie KARa cztery punkty obserwacyjne. Kierowanie działaniami ratowniczymi przejął Komendant Wojewódzki PSP w Gdańsku, bryg. inż. Janusz Szałuchauznając, że ta akcja  wymaga  jego osobistego zaangażowania. Akcja była już rozwinięta, w pełnym toku. Należało zintensyfikować działania nad organizowaniem i uruchamianiem innych służb, niezbędnych do całkowitej likwidacji skutków wybuchu. Komendant Wojewódzki przejął więc funkcje koordynatora i organizatora obecnego oraz przyszłego teatru zdarzeń. Część budynków sąsiadujących oraz część placów znajdujących się w pobliżu terenu akcji ratownicy przejęli do swojej dyspozycji, co umożliwiło organizację zaplecza, jak również opracowanie koncepcji strategicznych. Na polecenie KARa ratownikom udostępniono dokumentację budynku. ściągnięto na miejsce projektanta i realizatora projektu. Byli bardzo przydatni w sztabie. 

Do pracy w nim starano się pozyskać specjalistów, którzy mogliby być konsultantami podpowiadającymi kierownikowi to, czego brakowało, aby podejmować trafne decyzje. W tych działaniach bardzo dużą pomoc świadczyła służba dyżurna wojewody. Prośby dowódcy akcji przekazywane przez WSKR do dyżurnego wojewody byty bardzo szybko spełniane. Do takich spraw należało między innymi wezwanie geodetów z przyrządami pomiarowymi, przygotowanie w ciągu 6 godzin 200 worków z piaskiem, o wadze 15 kg każdy, oraz 200 worków po 50 kg niezbędnych do zaminowania, pozyskanie desek, gwoździ, sznurków, plandek itp. Należy pamiętać, że był drugi dzień świąt, a mimo to spełnianie potrzeb zgłaszanych przez kierownika akcji dzięki tej współpracy przebiegało bardzo sprawnie. Wzrastający zakres zadań sprawiał, że dowódca akcji polecił st.bryg. Stanisławowi Brzostowskiemu  zastępcy Komendanta Wojewódzkiego PSP w Gdańsku, zorganizować sztab akcji. Działo się to przed godziną 8:00. Sztab rozpoczął pracę około godziny 9:00. O godz. 10.30 obowiązki szefa sztabu przejął bryg.inż. Bogdan Gagucki dowódca grupy operacyjnej z Krajowego Centrum Koordynacji Ratownictwa KG PSP. 

Do pracy w sztabie włączani byli specjaliści budownictwa, przedstawiciele władz rządowych, samorządowych, administracji specjalnej. Uruchomiono zaplecze logistyczne działań ratowniczych. Z terenu wokół budynku trwało usuwanie elementów zawalonej konstrukcji i przygniecionych samochodów. Do akcji kierowany jest ciężki sprzęt ratownictwa technicznego, koparki, ładowarki, agregaty oświetleniowe, wywrotki. Na polecenie KCKR do Gdańska skierowano samochody dźwigi z KW PSP w Toruniu, Bydgoszczy, Warszawie. Z Warszawy zadysponowano także samochód Mega City. Wysłano do akcji 45 podchorążych SGSP, kadetów z SA w Poznaniu oraz słuchaczy ze Szkoły Podoficerskiej w Bydgoszczy, a także kursantów z Ośrodka Szkolenia Pożarniczego w Olsztynie. Z kamerą termowizyjną, wypożyczoną w FSO, wyjechało dwóch oficerów KG PSP. Z Centralnego Laboratorium Kryminalistyki wysłano pracowników z geofonem. Zgromadzeni w sztabie akcji specjaliści budowlani, projektanci konstrukcji budowlanych, nadzór urbanistyczno  budowlany  dokonali oceny stanu konstrukcji budynku. Po oględzinach stwierdzili, ze jego stan techniczny, ze względu na odcięcie od fundamentów i niestabilność podłoża, uniemożliwia zastosowanie zabezpieczeń konstrukcji przed zawaleniem. Mimo zagrożenia ciągle trwa penetracja rumowiska, zarówno przez ekipy z psami, jak i strażaków ratowników. Ostatnią żywą osobę wydobyto o godz. 9. Później napływały meldunki o wydobywaniu zwłok. Ofiary znajdowały się w gruzowisku, które zostało po II piętrze. Ratownicy mieli nadzieję, że przy szczęśliwym zbiegu okoliczności żywi ludzie mogą przebywać w pierwszych dwóch kondygnacjach, do których nie było dostępu. Nad problemem, w jaki sposób się tam dostać głowiły się zespoły ekspertów w sztabie. 

O godzinie 18 do akcji przybył Komendant Główny PSP  nadbryg. Feliks Dela. Po zapoznaniu się z sytuacją przejął kierowanie działaniami ratowniczymi. Do akcji przybył również główny inspektor nadzoru budowlanego Andrzej Dobrucki. Zapadał zmierzch. Teren akcji oświetlono za pomocą ściągniętych wcześniej agregatów. Oświetlono również teren wysypiska gruzów. Po licznych analizach ekspertów uznano, że w aktualnych warunkach jedynym możliwym i technicznie uzasadnionym sposobem rozbiórki jest ukierunkowane zburzenie budynku metodą minerską. Specjalna komisja, której przewodniczył główny inspektor nadzoru budowlanego Andrzej Dobrucki, a w skład wchodzili między innymi: wiceprezydent Gdańska mgr inż. arch. Ryszard Gruda(reprezentował samorząd), mgr inż. Elżbieta Mróz nadzór urbanistyczno  budowlany Gdańska, prof. Jerzy Ziółko konsultant zPolitechniki Gdańskiej, mgr inż. Jerzy Duszota projektant budynku, mgr inż. Jerzy Jamróż konsultant, doc. dr inż. Zbigniew Łosickikonsultant z PZliTB O/Gdańsk  po wnikliwej analizie sytuacji oceniła, że stan techniczny budynku nie pozwala na prowadzenie jakichkolwiek prac zabezpieczających. Nie jest możliwe zachowanie pozostałej po wybuchu części budynku, gdyż stanowi ona poważne zagrożenie. 
Wymaga natychmiastowej rozbiórki. Komisja także uznała, że z technicznego punktu widzenia jedynym możliwym sposobem jest rozbiórka metodą minerską. Za pomocą odpowiednio założonych ładunków należy doprowadzić do ukierunkowanego położenia istniejącej konstrukcji, co umożliwi dostęp do rumowiska oraz do zniszczonych wybuchem kondygnacji: parteru, I i II piętra. Wyburzenie powinno być ściśle związane z zabezpieczeniem sąsiednich budynków i ludności. 

Na podstawie tej opinii KAR PODJĄŁ DECYZJĘ o wysadzeniu budynku metodą proponowaną przez komisję i zarządził przygotowania do prac minerskich. Była godzina 22.30 pierwszego dnia akcji. Zburzenie budynku metodą minerską jest złożonym  przedsięwzięciem.  Postanowiono zasięgnąć opinii ekspertów. Zwrócono się  więc do płk. Jana Marca oraz płk. Mariana Pospiesznego z Wyższej Szkoły Oficerskiej im. Tadeusza Kościuszki we Wrocławiu. Saperzy z Marynarki Wojennej w składzie: komandorzy Jerzy Bucholc, Józef Chojec, Karol Rolak, Andrzej Lipiński, ppłk Henryk Sukurenko wsparci autorytetami z WSO  zWrocławia , przygotowali projekt technicznoorganizacyjny obalenia budynku. Zatwierdził go komandor Bernard Nakraszewicz  szef Inżynierii Morskiej Marynarki Wojennej. Akceptował go kierownik akcji, nadbryg. Feliks Dela. On też, na prośbę mieszkańców budynku, podjął decyzję o ewakuacji najbardziej wartościowych, bądź bardzo ważnych przedmiotów. Pracę tę wykonali strażacy , wchodząc do budynku grożącego w każdej chwili zawaleniem. Kilkadziesiąt minut po północy ratownicy przystąpili do wycinania krzewów, drzew i płotów znajdujących się w pobliżu budynku oraz przygotowywali przejazdy dla ciężkiego sprzętu. Chodziło o umożliwienie dostępu do budynku ze wszystkich stron, szczególnie wówczas, gdy po odpaleniu materiałów wybuchowych budowla się złoży. Te prace trwały do rana. W dwóch miejscach ustawiono skokochrony do ewentualnej, awaryjnej ewakuacji strażaków i minerów. Dla zrealizowania decyzji dowódcy należało bardzo szybko dostarczyć na teren akcji 400  worków z piaskiem, 3 m3 desek, 2 m łat dachowych, plandeki, drut, gwoździe. Dzięki temu, że w pozyskiwaniu materiałów utworzył się prawdziwy łańcuch ludzi dobrej woli, wszystkie zostały dostarczone na czas. Saperzy przygotowywali V piętro do położenia materiałów wybuchowych. Strażacy przyczepili plandeki do balkonów VI piętra. Instalowano je tak, aby osłaniały V piętro i stanowiły zabezpieczenie przed rozrzutem odłamków i falą głosową. Służby gazownicze, energetyczne, wodociągowe i cieplne odłączyły budynek od instalacji, potwierdzając ten fakt protokolarnie.

 

<Zdjęcie wieżowca przed wysadzeniem

 

 O godzinie 6.00 dwuosobowe grupy saperów, wzmocnione strażakami wyznaczonymi do prac pomocniczych, przystąpiły do zakładania materiałów wybuchowych w budynku i okładania ich workami z piaskiem. Strażacy przeszukiwali minowane pomieszczenia. Znalezione przedmioty o większej wartości ewakuowano. Podczas prac minerskich budynek dwa razy gwałtownie się odchylał. Wówczas przerywano prace i zarządzano ewakuację ludzi. Obiekt byt tak bardzo niestabilny, że chwiał się nawet wówczas, gdy obok niego bardzo powoli przejeżdżał podnośnik SH30. Służby geodezyjne wzmogły dozór. Mieszkańców budynków znajdujących się w promieniu 300 m od minowanego  ewakuowano, polecając zostawiać w mieszkaniach otwarte okna. Wcześniej z terenu akcji ewakuowano sprzęt i wycofano ratowników nie uczestniczących w minowaniu. Zakładanie ładunków wybuchowych zakończono o godz. 11.38. Ekipy ratownicze opuściły budynek, oddalając się od niego wraz ze sprzętem na wyznaczoną odległość. Ładunki eksplodowano o godz. 12.58. Budynek został całkowicie zniszczony. Sterta gruzu przekraczała 10 m wysokości, a jej kubatura sięgała 5000 m3. Specjaliści ze sztabu dokonali oględzin rumowiska. Sprawdzono stan techniczny instalacji w najbliższych budynkach i przyległym terenie. Nie stwierdzono uszkodzeń. 

OSTATNIA FAZA DZIAŁAŃ RATOWNICZYCH 
Kiedy opadł pył po wybuchu  do akcji wprowadzono ciężki sprzęt budowlany  spychoładowarki, fadromy, koparki chwytakowe, dźwigi, wywrotki. Teren podzielono na 4 odcinki bojowe. ściany budynku wyznaczały ich granice. Najbardziej przydatne okazały się koparki chwytakowe, szczególnie do wydobywania większych elementów. Dobrze spisywały się ciężkie koparki "Fadroma". W ciągu akcji załadowano i wywieziono prawie 1000 wywrotek gruzu. Rozbiórka rumowiska trwała niecałe 2 doby. W okresie największego nasilenia prac działały 4 koparki chwytakowe, 5 ciężkich koparek "Fadroma" i 67 wywrotek. Ten sprzęt bardzo dobrze się uzupełniał. Dzięki temu, że przed wysadzeniem budynku dokładnie rozpracowano ruch wywrotek, nie powstawały korki, ani nie było zahamowań. Utrzymując duże tempo usuwania gruzu ze sprasowanych kondygnacji, przez cały czas pamiętano, że tam mogą znajdować się żywi ludzie. Starano się dotrzeć do nich jak najszybciej. W pewnym momencie podniesiono płytę, spod której wyszedł bardzo przerażony kot. To jeszcze wzmogło ostrożność ratowników w wybieraniu gruzu. Wzmocniło to także wiarę w celowość nadludzkiego wysiłku dla ratowania życia, które gdzieś pod płytami stropów mogło się jeszcze tlić. Podczas wywożenia gruzu bardzo pożyteczne okazały się gwizdki. W ogromnym tumulcie radiostacje nosiło się przyciśnięte mocno do ucha, a polecenia można było wydawać za pomocą gwizdka. Był to jedyny sprzęt, którego dżwięk przebijał się w ogólnym łoskocie, czynionym przez beton zrzucany na wywrotki. Kurz z rozbitego, pokruszonego betonu unosił się gęstą chmurą nad całym terenem akcji. Ratownicy używali masek przeciwpyłowych, <>dostarczonych przez stocznie, rafinerię gdańską, sponsorów, hurtownie, które tym sprzętem handlują, a także przez szpitale i Obronę Cywilną. Szybkość działań sprawiała zagrożenie. Niejednokrotnie było tak, że koparki wjeżdżały i rozpoczynały pracę, a jeszcze nie wszyscy ratownicy opuścili zagrożony teren. Ratownicy wspominali po akcji, żeteren przypominał mrowisko. Na każdym odcinku bojowym pracowało 4050 osób, uzupełniając się wzajemnie. Podczas odkrywania sprasowanych kondygnacji, w których spodziewano się znaleść uwięzionych ludzi  tempo pracy wzrastało do tego stopnia, żeratowników pracujących na gruzach trzeba było podmieniać co 1520 min. W tej sytuacji podzielono ich na 3 zmiany, co znacznie ułatwiło rotację.

 

 


Działania ratownicze po wysadzeniu wieżowca 

 Początkowo sprzęt techniczny nie sięgał wierzchołka rumowiska. Większe płyty betonu byty ściągane w dół zaczepionymi o nie linami. Dobrze tutaj spisał się warszawski Mega City. Zdał egzamin również RW II. Podbieranie gruzu z boku pryzmy  groziło osuwaniem się jego, co  <>było niebezpieczne dla ludzi i sprzętu. Koparki chwytakowe ładowały na wywrotki większe elementy, a koparki łyżkowe mniejsze. Z załadowanych wywrotek często zwisały elementy żelbetowe, co mogło zagrażać bezpieczeństwu ruchu. Zorganizowano więc zespoły wyposażone w piły do cięcia betonu, którymi odcinano zwisające elementy. Przy wyjeździe z terenu akcji ustawiono posterunek, którego zadaniem było zatrzymywanie wszystkich wywrotek z wystającymi prętami lub zwisającymi elementami. Ruch na całej trasie przejazdu wywrotek był sprawnie regulowany przez policjantów. 

Na wysypisku w Szadółkach po raz drugi przeszukiwano gruz, który wywrotki starały się cienko rozsypywać. Tam znaleziono szczątki ostatnich zwłok. Dowódca akcji polecił, aby ciężkim sprzętem wybierać gruz tylko do linii obrysu rzutu poziomego budynku. Polecił również, aby gruz ze sprasowanych pięter zdejmować przy użyciu podnośnika chwytakowego. W przerwach z rumowiska wydobywano wartościowe przedmioty. Ratownicy podkreślali, żebardzo dobrej organizacji, wykluczającej jakiekolwiek podejrzenie, wymaga wyszukiwanie i przekazywanie do depozytu kosztowności. Powinny być wyznaczone osoby z oznakowanymi pojemnikami, do których wkładałoby się znalezione rzeczy. W bezpośredniej odległości, widocznej dla większości uczestników akcji, powinno być wyznaczone miejsce, gdzie osoby te oddają protokolarnie przyniesione kosztowności do depozytu. W świecie do poszukiwania ludzi w gruzach stosuje się dwie podstawowe metody: najpierw puszcza się  psy, które przeszukują gruzowisko. Oznacza się miejsca, w których zachowanie psów sygnalizuje obecność człowieka. Następnie przykłada się specjalny przyrząd, który wyczuwa najmniejsze odgłosy. Za jego pomocą ratownicy starają się potwierdzić wskazania psów. W Gdańsku do tego celu także użyto psów i geofonu. Za jego pomocą próbowano stwierdzić, czy z rumowiska gruzów nie dochodzą jakieś odgłosy, czy się powtarzają, czy też nie. Geofon wskazuje, mierzy natężenie hałasu. 

Nie sposób stwierdzić, czy rejestrowane odgłosy powoduje kapiąca woda, czy trące o siebie powierzchnie. Namierzeniu miejsca powstawania hałasu służyły 3 mikrofony rozmieszczone w różnych punktach. Stosowano również kamery termowizyjne  dwie stałe z Olsztyna i Warszawy oraz przenośną  wypożyczoną z warszawskiej FSO. W warunkach tej akcji bardzo przydatne okazały się psy, które pracowały przez kilkadziesiąt godzin z pościeranymi przez gruz łapami. Na poziomie sprasowanych pięter KAR zarządził  przerwy co 30 minut, przeznaczone na penetrowanie gruzowiska przez psy ratownicze, kamery termowizyjne i ratowników, w celu zlokalizowania zasypanych osób. Ponieważ coraz intensywniej czuć było gaz, wykonano podkop przy fundamencie i przez rurę kanalizacyjną wentylatorem tłoczono powietrze do gruzowiska. Chciano w ten spos6b doprowadzić powietrze do zasypanych osób, a także zmniejszyć stężenie gazu. Około godziny 1 w nocy 20.04.1995 r. stwierdzono w rumowisku obecność gazu o stężeniu powyżej dolnej granicy wybuchowości. Mimo tego zagrożenia nie przerwano działań ratowniczych. Zwiększono jedynie intensywność wentylacji. Rano odkryto przewód starego gazociągu, z którego wydobywał się gaz. Aż strach pomyśleć, co by się stało z ratownikami, gdyby w czasie rozrywania rumowiska powstała iskra w warunkach sprzyjających wybuchowi. Po tym odkryciu strażacy zaczopowali gazociąg. Podczas akcji ratowniczych często sprawiają kłopoty dziennikarze poszukujący materiałów do publikacji. Aby tego uniknąć, wyznaczono miejsce wygrodzone płotkami, w którym rzecznik prasowy KW PSP lub ratownik wyznaczony przez kierownika akcji informowali, wyjaśniali, odpowiadali, udzielali wywiadów. 

Aby informacje były rzetelne i pochodziły z pierwszej ręki  rzecznik prasowy pracował w sztabie akcji i jako jedyny był upoważniony przez sztab do informowania dziennikarzy o przebiegu akcji ratowniczej i zamiarach jej kierownictwa. Strażacy  zostali o tym poinformowani.  Tak zakończyła się trudna akcja ratownicza, trwająca ponad 86 godzin. O jej rozmiarach i złożoności świadczy fakt, że łącznie wzięło w niej udział 1676 strażaków i ratowników. Zadysponowano 150 samochodów ratowniczych. Wydobyto 19 ofiar (śmierć poniosły 22 osoby). Ewakuowano 49 osób. Wywieziono tysiące m3 gruzu.

Torańska rozmawia z Bielanem: Wawel to był polityczny błąd


rozmawiała Teresa Torańska

07-04-2012 , ostatnia aktualizacja 15-12-2012 11:40

Adam Bielan. Fot. Tomasz Gzell/PAP

– Decyzja o pochowaniu pary prezydenckiej na Wawelu to z politycznego punktu widzenia był pewnie błąd, bo gdyby nie Wawel, Jarosław – być może – wygrałby wybory prezydenckie – mówi Adam Bielan w drugiej części rozmowy z Teresą Torańską, która ukaże się w najbliższym numerze „Newsweeka".

Bielan wspomina pierwsze dni po katastrofie. - Żołnierze wnieśli trumnę do kaplicy prezydenckiej. Prezes wszedł za nią. Chciał z Leszkiem zostać sam. Czekaliśmy pod drzwiami. Długo nie wychodził. On – jestem tego pewny – podjął wówczas decyzję o swoim starcie w wyborach prezydenckich. I – co dziwnie może zabrzmi – uzgodnił ją z Leszkiem.Tam, w kaplicy.

>>>Co Adam Bielan powiedział w pierwszej rozmowie z Teresą Torańską?

Myślałem – mówi Bielan - że Jarosław byłby lepszym prezydentem niż Leszek. Bo jako doświadczony polityk wie, że prezydentura wymaga ponadpartyjności. Leszek nie mógł wyzwolić się z PiS, bo był uzależniony od brata. Jarosław nie miałby tego balastu. Kogokolwiek zrobiłby liderem PiS, osoba ta byłaby podporządkowana jemu, a nie na odwrót, jak w przypadku Leszka. Byłby więc – paradoksalnie – mniej partyjny.

A to, że nie lubi ludzi, nie przeszkadza? – pyta Teresa Torańska.
– To jest inna sprawa.



niedziela, 12 kwietnia 2015

Funkcjonariusze NKWD nagrodzeni za udział w Zbrodni Katyńskiej


Wasilij Michajłowicz Błochin, major NKWD, jeden z wykonawców Zbrodni Katyńskiej. Fot. Wikimedia
Wasilij Michajłowicz Błochin, major NKWD, jeden z wykonawców Zbrodni Katyńskiej. Fot. Wikimedia

Kto rozstrzeliwał polskich oficerów z obozów w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku? To jedno z pytań, na które odpowiedź miało dać śledztwo, jakie w sprawie zbrodni katyńskiej w latach 1990-2004 prowadziła Główna Prokuratura Wojskowa (GPW) najpierw ZSRR, a później Federacji Rosyjskiej.

Choć ustaliła ona nazwiska katów, to jednak do publicznej wiadomości ich nie podała. "Żyją ich dzieci i wnuki, a w niektórych wypadkach - nawet żony. Byłaby to straszna trauma dla tych rodzin" - tak w wypowiedzi dla PAP nałożenie przez GPW klauzuli tajności na tę część akt śledztwa katyńskiego, które zawierają informacje o bezpośrednich wykonawcach mordu, tłumaczył wysoki rangą przedstawiciel MSZ Rosji.

Tymczasem nazwiska tych ludzi są znane. W jednej ze swoich prac na temat Katynia ogłosiła je profesor Natalia Lebiediewa, która w archiwach natrafiła na rozkaz ludowego komisarza spraw wewnętrznych ZSRR Ławrentija Beriinr 001365 z 26 października 1940 roku o przyznaniu nagród pieniężnych funkcjonariuszom NKWD, którzy przygotowali i przeprowadzili egzekucję Polaków.

W rozkazie Berii, który uczestnictwo w kaźni polskich jeńców wojennych określił jako "pomyślne wykonanie zadania specjalnego", widnieje 125 nazwisk. Przy żadnym nie ma imienia i imienia odojcowskiego. Są tylko inicjały. A w niektórych wypadkach nie ma nawet inicjałów. Przy kilkunastu nazwiskach podany jest stopień wojskowy. I to wszystko.

Wszelako informacje o osobach z listy Berii w archiwach w Rosji wyszukał rosyjski historyk Nikita Pietrow, wiceprzewodniczący stowarzyszenia Memoriał (organizacji pozarządowej broniącej praw człowieka i dokumentującej komunistyczne zbrodnie), autor wielu książek na temat Stalina i jego krwawych rządów, w tym informatorów "Kto kierował NKWD w latach 1934-41" i "Kto kierował organami bezpieczeństwa państwowego w latach 1941-54", zawierających biogramy głównych oprawców z moskiewskiej Łubianki.

W lipcu 2008 roku na stronie internetowej opozycyjnej "Nowej Gaziety" opublikował on podstawowe dane na temat 92 ze 125 funkcjonariuszy NKWD figurujących na liście Berii. Do informacji o 33 osobach dotrzeć nie zdołał.

"W czasie, który upłynął od tamtej publikacji, kontynuowałem pracę nad listą. Projekt ten jest ciągle w ruchu. Dzisiaj o tych ludziach wiemy jeszcze więcej. Jednak zebranych materiałów jeszcze nie przetworzyłem. Mogę tylko podać, że żadnej wiedzy nie mamy już tylko o 12-15 osobach" - powiedział 54-letni Pietrow w rozmowie z PAP.

"Zajmuję się tym od 2005 roku. Jest to bardzo trudna, żmudna praca. Mieliśmy tylko nazwiska i inicjały. Nazwiska same w sobie nic nie znaczą. Chodzi o ustalenie, co to za ludzie, skąd byli, z jakiego szczebla" - wyjaśnił.

Historyk zauważył, że rozkaz Berii o nagrodach połączył funkcjonariuszy NKWD różnego szczebla: od głównego kata Łubianki - Wasilija Błochina i jego najbliższych pomocników - Iwana Antonowa, Iwana Feldmana, Aleksandra Jemieljanowa oraz braci Wasilija i Iwana Szygalowych po urzędników z wydziału ewidencyjno-archiwalnego, nadzorców więziennych i kierowców ze Smoleńska, Charkowa i Kalinina (obecnie - Tweru); na liście są nawet kobiety - maszynistki, które sporządzały i przepisywały wykazy polskich oficerów dla trojki NKWD.

"Zapewne o nikim nie zapomniano. W ten sposób dano im wszystkim do zrozumienia, że wykonali ważną, tajną misję, o której do końca życia powinni milczeć" - podkreślił Pietrow.

Historyk wyraził nadzieję, że do końca tego roku uda mu się opracować zebrane materiały i je opublikować.

***

Poniżej przekazujemy listę Berii według stanu z lipca 2008 roku. W tekście występują następujące skróty:

NKWD - Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych ZSRR

NKGB - Ludowy Komisariat Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR

MGB - Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR

WCzK - Wszechrosyjska Komisja Nadzwyczajna (WCzK)

GPU - Państwowy Zarząd Polityczny

OGPU - Zjednoczony Państwowy Zarząd Polityczny

KGB - Komitet Bezpieczeństwa Państwowego przy Radzie Ministrów ZSRR

WKP(b) - Wszechzwiązkowa Partia Komunistyczna (bolszewików)

RKP(b) - Rosyjska Partia Komunistyczna (bolszewików)

WLKSM - Wszechzwiązkowego Leninowskiego Komunistycznego Związku Młodzieży (Komsomoł)

AChU - Zarząd Administracyjno-Gospodarczy NKWD ZSRR

AChO - Wydział Administracyjno-Gospodarczy (AChO) Zarządu NKWD

GEU - Główny Zarząd Gospodarczy NKWD ZSRR

ChOZO - Wydział Gospodarczy Zarządu MSW

UITLiK - Zarząd Poprawczych Obozów Pracy i Kolonii MSW

***

Lista funkcjonariuszy NKWD, a także zarządów obwodowych NKWD w Kalininie (obecnie - Twerze), Smoleńsku i Charkowie, nagrodzonych na mocy rozkazu szefa NKWD Ławrentija Berii nr 001365 z 26 października 1940 roku "za pomyślne wykonanie zadań specjalnych":

1. Aleksandrow Aleksandr Siergiejewicz, kierowca Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego.

(W pierwotnej wersji dokumentacji zebranej przez Nikitę Pietrowa w poz. nr. 1 figurował Aleksandrow-Swietłow Aleksandr Siergiejewicz, ur. 1903, sierżant bezpieczeństwa państwowego; zwolniony z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (MSW) 16 sierpnia 1955 r. ze stanowiska instruktora w kancelarii Zarządu Poprawczych Obozów Pracy i Kolonii (UITLiK) w stopniu starszego lejtnanta. Pietrow poinformował PAP, że ponowna weryfikacja tej informacji wykazała jednak, że był to błąd; że chodzi o inną osobę noszącą to samo nazwisko, imię i imię odojcowskie).

2. Antonow Iwan Iljicz (1897-1975), w organach Państwowego Zarządu Politycznego (GPU) od 1922 r., członek Wszechzwiązkowej Partii Komunistycznej (bolszewików) - WKP(b) od lipca 1926 r., starszy lejtnant bezpieczeństwa państwowego (17.03.1940); starszy inspektor Wydziału Samochodowego Zarządu Administracyjno-Gospodarczego (AChU) NKWD ZSRR. Zwolniony z Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego (KGB) przy Radzie Ministrów ZSRR w sierpniu 1959 r. Emeryt, był członkiem organizacji partyjnej w Moskiewskim Technikum Mechanizacji Ewidencji Centralnego Urzędu Statystycznego Rosyjskiej Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Radzieckiej (RFSRR). Zmarł w sierpniu 1975 r.

3. Babajan Tamara Christoforowna, ur. 1904, w organach NKWD od 1937 r., bezpartyjna; maszynistka 1. Wydziału Specjalnego NKWD ZSRR.

4. Baranow M.A. (brak informacji).

5. Baranow Piotr Michajłowicz, ur. 1911, w organach NKWD od 1938 r., członek Wszechzwiązkowego Leninowskiego Komunistycznego Związku Młodzieży (WLKSM); od 1 maja 1938 r., nadzorca w więzieniu Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego.

6. Barinow Iwan Spiridonowicz, ur. 1911, w organach NKWD od 1938 r., członek WKP(b) od 1932 r., młodszy lejtnant bezpieczeństwa państwowego; starszy pełnomocnik operacyjny 1. Wydziału Specjalnego NKWD ZSRR; w 1955 r. pełnił funkcję kierownika 2. Działu w 4. Wydziale Specjalnym MSW RFSRR, pułkownik.

7. Biezrukow Iwan Dmitrijewicz (1900-1965), w organach Zjednoczonego Państwowego Zarządu Politycznego (OGPU) od 1931 r., członek Rosyjskiej Partii Komunistycznej (bolszewików) - RKP(b) od 1920 r., kapitan bezpieczeństwa państwowego, zastępca naczelnika 6. Wydziału w Głównym Zarządzie Gospodarczym (GEU) NKWD ZSRR. Zwolniony z NKWD w listopadzie 1940 r., był wiceprezesem Zarządu Banku Państwowego (Gosbanku) ZSRR, a następnie szefem zarządu placówek polowych Gosbanku, podpułkownik służby intendenckiej.

8. Biełow Iwan Iwanowicz, ur. 1903, w organach OGPU od 1930 r., członek WKP(b) od 1927 r., kierownik bieżeckiego Oddziału Rejonowego Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego.

9. Biełogorłow W.A. (brak informacji).

10. Błank Kławdija Jefimowna, ur. 1900, w organach GPU od 1922 r., bezpartyjna; sierżant bezpieczeństwa państwowego, kierowników biura referentów w sekretariacie 1. Wydziału Specjalnego NKWD ZSRR.

11. Błochin Wasilij Michajłowicz (1895-1955), w organach Wszechrosyjskiej Komisji Nadzwyczajnej (WCzK) od 1921 r., w RKP(b) od 1921 r., major bezpieczeństwa państwowego (14.03.1940), w latach 1926-53 komendant OGPU, NKWD i Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego (MGB), generał-major (09.07.1945). Przeniesiony na emeryturę 2 kwietnia 1953 r. z powodu choroby. Zmarł 3 lutego 1955 r. w Moskwie, pochowany na Cmentarzu Dońskim.

12. Bogdanow N.F. (brak informacji).

13. Bogdanow P.A. (brak informacji).

14. Burd T.D. (brak informacji).

15. Wigorowski J.A. (brak informacji).

16. Gawrilenkow T.K. (brak informacji).

17. Galicyn N.A. (brak informacji).

18. Gwozdowskij N.A. (brak informacji).

19. Giecelewicz Rewekka Sołomonowna, ur. 1906, w organach OGPU od 1932 r., bezpartyjna, sierżant bezpieczeństwa państwowego, kierownik biura maszyn w sekretariacie 1. Wydziału Specjalnego NKWD ZSRR.

20. Gołowinkin Nikołaj Iwanowicz, ur. 1913, w organach NKWD od 1938 r., w WLKSM od 1937 r., od 1 maja 1938 r. nadzorca w więzieniu Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego.

21. Goriaczew Michaił Daniłowicz (1906-1984), w organach OGPU od 1930 r., członek WKP(b) od 1928 r., młodszy lejtnant bezpieczeństwa państwowego; naczelnik Wydziału Samochodowo-Technicznego AChU Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego. Zwolniony z Zarządu MSW obwodu kalinińskiego 13 maja 1955 r. z powodu choroby ze stanowiska kierownika Oddziału Komendanckiego w stopniu podpułkownika służby administracyjnej. Na emeryturze, zmarł w listopadzie 1984 r. w Kalininie.

22. Gribow Josif Iwanowicz, ur. 1905, w organach OGPU od 1925 r., starszy lejtnant bezpieczeństwa państwowego (17.03.1940); komendant Wydziału Administracyjno-Gospodarczego (AChO) Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego; w 1953 r. - naczelnik Wydziału Gospodarczego (ChOZO) Zarządu MSW obwodu smoleńskiego, przeniesiony do rezerwy z powodu choroby 6 sierpnia 1956 r. w stopniu podpułkownika.

23. Grigoriew Michaił Porfirjewicz, ur. 1903, członek WKP(b) od 1931 r.

24. Gumotudinow I.A. (brak informacji).

25. Dawydow Mitrofan Jelisiejewicz, ur. 1911, w organach NKWD od 1936 r., członek WLKSM od 1942 r., funkcjonariusz więzienia Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego, w 1946 r. - naczelnik więzienia nr 4 Zarządu MSW obwodu smoleńskiego.

26. Diewiatiłow Aleksiej Grigoriewicz, ur. 1909, w organach NKWD od 1936 r., członek WLKSM od 1932 r., starszy nadzorca w więzieniu śledczym Zarządu NKWD obwodu charkowskiego; zwolniony 13 listopada 1958 r. ze stanowiska naczelnika służby nadzorczej Iziasławskiej Dziecięcej Kolonii Pracy Zarządu MSW obwodu chmielnickiego w stopniu starszego lejtnanta służby wewnętrznej.

27. Dmitrijew Aleksandr Dmitrijewicz, ur. 1896, w organach OGPU od 1932 r., w WKP(b) od 1928 r., lejtnant bezpieczeństwa państwowego (17.03.1940); kierowca 1. garażu, dyżurny bazy samochodowej AChU NKWD ZSRR; przeniesiony do rezerwy 9 czerwca 1950 r. ze stanowiska szefa grupy Oddziału Komendanckiego Zarządu Gospodarczego MGB w stopniu podpułkownika.

28. Doroginin F.M. (brak informacji).

29. Doronin Filip Iwanowicz, ur. 1902, członek WKP(b) od 1929 r., naczelnik więzienia wewnętrznego Zarządu Bezpieczeństwa Państwowego Zarządu NKWD obwodu charkowskiego.

30. Jegorow Aleksiej Wasiljewicz, ur. 1913, w organach NKWD od 1938 r., członek WLKSM od 1936 r., nadzorca w więzieniu Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego.

31. Jemieljanow Aleksandr Michajłowicz, lejtnant bezpieczeństwa państwowego (17.03.1940); funkcjonariusz do specjalnych poruczeń Oddziału Komendanckiego AChU NKWD ZSRR. Zwolniony 12 kwietnia 1949 r. ze stanowiska szefa grupy Oddziału Komendanckiego Zarządu Gospodarczego MGB w stopniu podpułkownika.

32. Żyła M.A. (brak informacji).

33. Żylcow Wasilij Iwanowicz, ur. 1912, w organach NKWD od 1936 r., członek WLKSM od 1932 r., nadzorca w więzieniu wewnętrznym Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego.

34. Żurawlew Małach Małachowicz, bezpartyjny, daktyloskopista-bibliotekarz w Zarządzie NKWD obwodu smoleńskiego.

35. Żurawlew N.T. (brak informacji).  

36. Zajcew A.G. (brak informacji).

37. Zacharow A.E. (brak informacji).

38. Zilberman Konstantin Siergiejewicz (1895-1978), w organach WCzK od 1918 r., członek WKP(b) od 1936 r., major bezpieczeństwa państwowego, zastępca naczelnika Głównego Zarządu Więziennictwa NKWD ZSRR. Zwolniony 22 listopada 1946 r. ze stanowiska naczelnika 1. Wydziału i zastępcy naczelnika Zarządu Więziennictwa MSW ZSRR w stopniu pułkownika. Emeryt w Moskwie, pracował jako naczelnik Centralnego Wydziału Zmilitaryzowanej Ochrony Ministerstwa Transportu Kolejowego.

39. Zinowjew Nikołaj Pawłowicz (brak informacji).

40. Zorin Piotr Michajłowicz, ur. 1910, w organach NKWD od 1935 r., członek WLKSM od 1933 r., nadzorca w więzieniu Zarządu Bezpieczeństwa Państwowego Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego.

41. Zubow Nikołaj Aleksiejewicz, ur. 1908, w organach NKWD od 1938 r., członek WKP(b) od 1928 r., sierżant bezpieczeństwa państwowego, w 1941 r. - pełnomocnik operacyjny Oddziału Ewidencyjno-Operacyjnego Pionu Śledczego Ludowego Komisariatu Bezpieczeństwa Państwowego (NKGB) ZSRR.

42. Zubcow Władimir Pietrowicz, ur. 1899, w organach WCzK od 1921 r., członek RKP(b) od 1918 r., kapitan bezpieczeństwa państwowego; pomocnik naczelnika Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego. Zaginął bez wieści w latach wojny.

43. Ziuskin (Ziuśkin) Grigorij Pietrowicz, ur. 1912, w organach NKWD od 1937 r., w WKP(b) od 1941 r., nadzorca w więzieniu Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego. Od 1951 r. kurier Zarządu MSW obwodu smoleńskiego.

44. Iwanow Wasilij Grigorjewicz, ur. 1909, kandydat na członka WKP(b) od 1932 r., nadzorca w więzieniu wewnętrznym Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego.

45. Iwanow Iwan Michajłowicz, ur. 1911, funkcjonariusz Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego.

46. Ignatjew Michaił Fiodorowicz, ur 1909, w organach NKWD od 1935 r., członek WKP(b) od 1940 r., funkcjonariusz Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego.

47. Iljin (Czyżow) Fiodor Klimentjewicz (1902-1947), w organach NKWD od 1938 r., w WKP(b) od 1927 r., kapitan bezpieczeństwa państwowego; zastępca naczelnika Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego. Zmarł w 1947 roku w obwodzie kirowogradzkim.

48. Kalinin Anatolij Michajłowicz (1910-1941), w organach OGPU od 1927 r., członek WKP(b) od 1939 r., kapitan bezpieczeństwa państwowego (17.03.1940); kierownik 3. Działu i pomocnik naczelnika 1. Wydziału Specjalnego NKWD ZSRR. W 1941 r. zastępca naczelnika 2. Wydziału NKGB ZSRR.

49. Karawajew Władimir Michajłowicz, ur. 1903, w organach OGPU od 1932 r., członek WKP(b) od 1924 r., lejtnant bezpieczeństwa państwowego, funkcjonariusz Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego.

50. Karmanow Aleksandr Andriejewicz, ur. 1908, w organach NKWD od 1936 r., członek WKP(b) od 1938 r., zastępca komendanta Zarządu NKWD obwodu charkowskiego.

51. Karpow G.F. (brak informacji).

52. Karcew Piotr Michajłowicz, ur. 1907, członek WKP(b) od 1930 r., funkcjonariusz Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego.

53. Kaczin Timofiej Fiedotowicz (1900-1983), w organach OGPU od 1928 r., członek WKP(b) od 1928 r., lejtnant bezpieczeństwa państwowego, pomocnik naczelnika Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego; zwolniony ze względu na stan zdrowia 7 kwietnia 1951 roku ze stanowiska zastępcy naczelnika wydziału Zarządu MGB obwodu kurskiego w stopniu podpułkownika. Na emeryturze, pracował w Kursku jako woźny w sztabie Obrony Cywilnej, kierownik administracji Sądu Obwodowego i wicedyrektor ds. gospodarczych uczelni muzycznej.

54. Kisielow Nikołaj Aleksiejewicz, ur. 1908, w organach OGPU od 1933 r., członek WKP(b) od 1929 r., młodszy lejtnant bezpieczeństwa państwowego; funkcjonariusz 1. Wydziału Specjalnego NKWD ZSRR.

55. Kowalow Aleksandr Siergiejewicz, ur. 1911, w organach NKWD od 1937 r., członek WLKSM od 1934 r., nadzorca 1. kategorii w więzieniu śledczym Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego.

56. Kozochotski Michaił Andriejewicz (1901-1965), w organach WCzK od 1919 r., członek RKP(b) od 1919 r., lejtnant bezpieczeństwa państwowego; naczelnik 1. Wydziału Specjalnego Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego, zwolniony 19 września 1946 r. ze stanowiska naczelnika 1. Wydziału Specjalnego Zarządu MSW obwodu kalinińskiego w stopniu podpułkownika. Emeryt, zmarł w Kalininie.

57. Komarowski I.I. (brak informacji).

58. Kostiuczenko Władimir Kuźmicz, ur. 1896, w organach OGPU od 1933 r., członek WKP(b) od 1925 r., funkcjonariusz garażu Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego.

59. Kostiuczenko N.K. (brak informacji).

60. Krasnowidow I.I. (brak informacji).

61. Kriwienko Michaił Spiridonowicz (1904-1954), dowódca brygady (kombrig), szef sztabu Wojsk Konwojowych NKWD ZSRR. Po wojnie - naczelnik Głównego Zarządu ds. Jeńców i Internowanych NKWD ZSRR, generał-lejtnant.

62. Kuzniecowa Serafima Siemionowa, ur. 1900, w organach WCzK od 1918 r., kandydatka na członka WKP(b) od 1939 r., sierżant bezpieczeństwa państwowego; pełnomocnik operacyjny 1. Wydziału Specjalnego NKWD ZSRR.

63. Kuprij Timofiej Fiodorowicz, ur. 1906, w organach OGPU od 1931 r., członek WKP(b) od 1930 r., starszy lejtnant bezpieczeństwa państwowego (17.03.1940); komendant AChO Zarządu NKWD obwodu charkowskiego.

64. Łazarienko Siemion Matwiejewicz, ur. 1911, kandydat na członka WKP(b) od 1935 r., nadzorca 1. kategorii w więzieniu Zarządu Bezpieczeństwa Państwowego Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego.

65. Lebiediew M.D. - w 1941 r. nadzorca 1. kategorii więzienia nr 5 Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego.

66. Lewanczukow G.K. (brak informacji).

67. Łoginow N.W. (brak informacji).

68. Ługinin Michaił Pietrowicz, ur. 1898, członek WKP(b) od 1937 r., młodszy lejtnant bezpieczeństwa państwowego; pomocnik naczelnika 1. Wydziału Specjalnego Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego.

69. Makarenkow G.I. (brak informacji).

70. Marusiew Aleksiej Jegorowicz, ur. 1911, w organach NKWD od 1935 r., członek WLKSM od 1934 r., nadzorca-woźny w więzieniu Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego.

71. Miedwiediew Iwan Borysowicz, ur 1912, w organach NKWD od 1937 r., członek WLKSM od 1935 r., nadzorca-woźny Komendantury AChO Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego.

72. Mielnik A.T. (brak informacji).

73. Mielnik N.W. (brak informacji).

74. Miszczenkow N.A. (brak informacji).

75. Moisiejenkow Afanasij Anisimowicz, ur. 1910, w organach NKWD od 1937 r., członek WLKSM od 1934 r., nadzorca więzienia śledczego Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego.

76. Moisiejenkow Wasilij Pietrowicz, ur. 1912, w organach NKWD od 1937 r., członek WLKSM od 1936 r., funkcjonariusz ChOZO Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego.

77. Mokridin I.P. (brak informacji).

78. Nowosiołow Iwan Iwanowicz, ur. 1909, w organach NKWD od 1939 r., kandydat na członka WKP(b) od 1939 r., sierżant bezpieczeństwa państwowego; zastępca kierownika 5. Oddziału 1. Wydziału Specjalnego NKWD ZSRR.

79. Okuniew Aleksiej Wasiljewicz (1901-1966), w organach WCzK od 1919 r., w WKP(b) od 1925 r., major bezpieczeństwa państwowego; zastępca kierownika 1. Działu 1. Wydziału Głównego Zarządu Bezpieczeństwa Państwowego NKWD ZSRR. Zwolniony 21 maja 1949 r. ze względu na stan zdrowia ze stanowiska zastępcy kierownika 9. Działu w Wydziale Operacyjnym Głównego Zarządu Ochrony MGB w stopniu pułkownika. Emeryt w Moskwie.

80. Orłow Dmitrij Iwanowicz, ur. 1891, w organach WCzK od 1921 r., kandydat na członka WKP(b) od 1940 r., funkcjonariusz Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego.

81. Osipow W.A. (brak informacji).

82. Oficerow Aleksiej Nazarowicz (1914-1966), w organach NKWD od 1938 r., członek WKP(b) od 1939 r., młodszy lejtnant bezpieczeństwa państwowego; funkcjonariusz 1. Wydziału Specjalnego NKWD ZSRR; od stycznia 1942 do stycznia 1944 r. funkcjonariusz Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego. Od 1954 r. funkcjonariusz KGB przy Radzie Ministrów ZSRR. Zmarł w 1966 r. w Moskwie.

83. Pawłow Wasilij Pawłowicz (1910-1962), w organach NKWD od 1938 r., członek RKP(b), starszy lejtnant bezpieczeństwa państwowego (04.12.1939); od października 1939 do marca 1941 r. zastępca naczelnika Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego. Od stycznia 1953 r. naczelnik Zarządu Poprawczych Obozów Pracy i Budowy Omskstroju MSW, generał-major (09.07.1945).

84. Prudnikow Prochor Grigorjewicz, ur. 1905, w organach NKWD od 1934 r., bezpartyjny, kierownik korpusu w więzieniu Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego.

85. Razorienowa Anna Iwanowna, ur. 1919, w organach NKWD od 1938 r., członek WLKSM od 1936 r., maszynistka-stenografistka GEU NKWD ZSRR.

86. Rubanow Andriej Maksimowicz, ur. 1902, w organach WCzK od 1920 r., członek RKP(b) od 1924 r., starszy lejtnant bezpieczeństwa państwowego (17.03.1940); komendant AChO Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego.

87. Rybakow Aleksiej Aleksandrowicz (1901-1969), w wojskach WCzK od 1920 r., w RKP(b) od 1920 r., pułkownik (17.04.1939); p.o. zastępcy kierownika oddziału służby; naczelnika Wydziału Operacyjnego Głównego Zarządu Wojsk Konwojowych NKWD ZSRR; zwolniony z NKWD 11 lutego 1946 r. ze stanowiska naczelnika lokalnej obrony przeciwlotniczej Zarządu NKWD obwodu krymskiego. Na emeryturze, pracował w Symferopolu jako naczelnik wydziału kadr zarządu handlu specjalnego, dyrektor zjednoczenia stołówek i restauracji, kierownik bazy handlowo-zaopatrzeniowej.

88. Siemienichin Demian Emmanuiłowicz (1894-1975), w organach WCzK od 1920 r., w RKP(b) od 1924 r., starszy lejtnant bezpieczeństwa państwowego, funkcjonariusz do specjalnych poruczeń Wydziału Komendanckiego AChU NKWD ZSRR. Zwolniony w marcu 1955 r. ze stanowiska zastępcy kierownika oddziału KGB przy Radzie Ministrów ZSRR. Po przejściu na emeryturę mieszkał w Moskwie.

89. Sieniuszkin Nikołaj Michajłowicz, ur. 1906, członek WKP(b) od 1930 r., funkcjonariusz Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego, zwolniony 20 sierpnia 1959 r. ze względu na wysługę lat służby ze stanowiska starszego inspektora w Oddziale Państwowej Inspekcji Samochodowej (GAI) Urzędu Spraw Wewnętrznych Obwodowego Komitetu Wykonawczego w Kalininie.

90.Silczenkow I.M. (brak informacji).

91. Siniegubow Nikołaj Iwanowicz (1895-?), w organach WCzK od 1920 r., w RKP(b) od 1920 r., starszy major bezpieczeństwa państwowego (14.03.1940), od sierpnia 1939 do listopada 1940 roku szef pionu śledczego i zastępca naczelnika Głównego Zarządu Transportowego NKWD ZSRR. Od 1942 r. zastępca ludowego komisarza transportu kolejowego ZSRR. Uhonorowany tytułem Bohatera Pracy Socjalistycznej (05.11.1943). W 1958 r. usunięty z partii "za fałszowanie materiałów śledczych i stosowanie nielegalnych metod podczas przesłuchiwania aresztowanych w okresie pracy w latach 1937-39 w Głównym Zarządzie Transportowym NKWD ZSRR", pozbawiony tytułu Bohatera i odznaczeń.

92. Skorodumow W.E. (brak informacji).

93. Smykałow I.P. (brak informacji).

94. Sołowiow W.A. (brak informacji).

95. Sołowiow M.M. (brak informacji).

96. Sorokin W.K. (brak informacji).

97. Stiekołszczikow Iwan Aleksandrowicz, ur. 1905, w organach OGPU od 1930 r., członek WKP(b) od 1931 r., sierżant bezpieczeństwa państwowego; funkcjonariusz 1. Wydziału Specjalnego NKWD ZSRR. Zwolniony z MGB 1 grudnia 1952 r. z powodu redukcji etatów w stopniu kapitana.

98. Stelmach Iwan Iwanowicz, ur. 1882 r., w organach WCzK od 1918 r., członek WKP(b) od 1931 r., naczelnik więzienia w Smoleńsku.

99. Stiepanow Iwan Aleksandrowicz (1890-1953), w organach GPU od 1922 r., członek WKP(b) od 1939 r., pułkownik (15.07.1939), kierownik 1. Działu w 1. Wydziale Sztabu Wojsk Konwojowych NKWD ZSRR. Przeniesiony do cywila 2 stycznia 1947 r. z powodu choroby ze stanowiska zastępcy naczelnika Wydziału Operacyjnego Wojsk Konwojowych MSW ZSRR. Zmarł w Moskwie.

100. Suchariew Nikołaj Iwanowicz, ur. 1910, funkcjonariusz Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego. Zwolniony z MSW Tatarskiej Autonomicznej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej ze względu na wiek 1 stycznia 1959 r. w stopniu starszego lejtnanta milicji.

101. Syromiatnikow Mitrofan Wasiljewicz, ur. 1908, w organach OGPU od 1933 r., lejtnant milicji, funkcjonariusz Zarządu NKWD obwodu charkowskiego.

102. Sytin W.I. (brak informacji).

103. Siurin Andriej Borysowicz, ur. 1908, funkcjonariusz Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego.

104. Tarasow Gieorgij Nikonorowicz, ur. 1908, funkcjonariusz Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego. Zwolniony z Urzędu Spraw Wewnętrznych Obwodowego Komitetu Wykonawczego w Smoleńsku 14 kwietnia 1959 r.

105. Tiwanienko Łazar Andriejewicz, ur. 1908, w organach OGPU od 1932 r., członek WKP(b) od 1931 r., dyżurny komendant Komendantury Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego.

106. Tikunow Iwan Jegorowicz, ur. 1910, w organach NKWD od 1935 r., członek WKP(b) od 1940 r., funkcjonariusz więzienia wewnętrznego, od 1941 r. - naczelnik więzienia wewnętrznego Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego. W 1954 r. - starszy wykładowca punktu szkoleniowego Zarządu Milicji w Zarządzie MSW obwodu kalinińskiego, kapitan.

107. Timoszenko Grigorij Iwanowicz (1912-1958), w organach NKWD od 1936 r., członek WKP(b) od 1941 r., woźny Komendantury Zarządu NKWD obwodu charkowskiego. Od 1951 r. - sekretarz Wydziału Rejestracyjno-Ewidencyjnego Zarządu Milicji w Zarządzie MGB - Zarządzie MSW obwodu charkowskiego. Zmarł 24 lipca 1958 r.

108. Tichonow Dmitrij Fiodorowicz, ur. 1899, w organach NKWD od 1934 r., bezpartyjny, nadzorca-woźny 1. kategorii więzienia Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego.

109. Tichonow Paweł Pawłowicz (1909-?), w organach NKWD od 1939 r., w WKP(b) od 1928 r., kapitan bezpieczeństwa państwowego (17.01.1939), od stycznia 1939 do marca 1941 r. zastępca naczelnika Zarządu NKWD obwodu charkowskiego. Od 1954 r. wiceprzewodniczący KGB przy Radzie Ministrów Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, w latach 1959-70 naczelnik Zarządu KGB obwodu kijowskiego, generał-major (18.02.1958).

110. Toczenow Afanasij Matwiejewicz, nadzorca wyprowadzający w więzieniu Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego.

111. Fadiejew Aleksandr Michajłowicz, funkcjonariusz Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego. Zwolniony 15 września 1950 r. ze względu na stan zdrowia ze stanowiska dyżurnego komendanta Działu Administracyjnego AChO Zarządu MGB obwodu kalinińskiego w stopniu młodszego lejtnanta.

112. Fiedoryszko S.M. (brak informacji).

113. Feldman Iwan Iwanowicz (1893-1954), w organach OGPU od 1927 r., członek WKP(b) od 1928 r., starszy lejtnant bezpieczeństwa państwowego (17.03.1940), kierowca garażu nr 1 NKWD ZSRR. Przeniesiony do rezerwy 20 maja 1949 r. ze względu na stan zdrowia ze stanowiska kierownika grupy Wydziału Komendanckiego Zarządu Administracyjnego MGB w stopniu podpułkownika. Zmarł 8 marca 1954 r. w Moskwie.

114. Frolenkow Iwan Leonowicz, ur. 1906, w organach OGPU od 1930 r., bezpartyjny, funkcjonariusz Komendantury Zarządu NKWD obwodu smoleńskiego. Przeniesiony do rezerwy 19 grudnia 1955 r. ze względu na wiek ze stanowiska dowódcy plutonu 7. Oddziału strzelców zmilitaryzowanej ochrony Ust-Wymskiego Poprawczego Obozu Pracy w stopniu lejtnanta.

115. Cykulin M.B. (brak informacji).

116. Cukanow Aleksiej Iljicz, ur. 1907, w organach OGPU od 1932 r., członek WKP(b) od 1937 r., naczelnik więzienia wewnętrznego Zarządu Bezpieczeństwa Państwowego Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego.

117. Czekułajew W.K. (brak informacji).

118. Czużajkin I.M. (brak informacji).

119. Szewielow Aleksiej Makarowicz, ur. 1907, lejtnant bezpieczeństwa państwowego, od marca 1939 do września 1940 r. kierownik 11. Działu 1. Wydziału Specjalnego NKWD ZSRR.

120. Szygalow Wasilij Iwanowicz (1896-1942), w organach WCzK od 1920 r., w RKP(b) od 1919 r., kapitan bezpieczeństwa państwowego (17.03.40), funkcjonariusz do specjalnych poruczeń Wydziału Komendanckiego AChU NKWD ZSRR, zmarł 23 sierpnia 1942 r.

121. Szygalow Iwan Iwanowicz (1900-1945?), w wojskach pogranicznych od 1923 r., w organach OGPU od 1925 r., w WKP (b) od 1932 r., starszy lejtnant bezpieczeństwa państwowego (17.03.1940), p.o. naczelnika AChO Zarządu NKWD obwodu moskiewskiego.

122. Szczopka Tichon Siergiejewicz, ur. 1905, w organach NKWD od 1937 r., bezpartyjny, nadzorca więzienia śledczego Zarządu Bezpieczeństwa Państwowego Zarządu NKWD obwodu charkowskiego. Zwolniony z MSW 21 lipca 1953 r.

123. Jakowlew Arsenij Michajłowicz, ur. 1915, funkcjonariusz Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego. Przeniesiony do rezerwy 4 maja 1953 r. z powodu choroby ze stanowiska instruktora sztabu zmilitaryzowanej ochrony strzeleckiej Urzędu Sprawiedliwości obwodu kalinińskiego w stopniu starszego lejtnanta. Ponownie przyjęty do MSW 7 grudnia 1957 r. na stanowisko inspektora ds. uzbrojenia Działu Materiałowo-Technicznego Wydziału Gospodarczego Urzędu Spraw Wewnętrznych Obwodowego Komitetu Wykonawczego w Kalininie.

124. Jakowlew Piotr Aleksandrowicz (1892-1959), w organach WCzK od 1918 r., członek RKP(b) od 1919 r., kapitan bezpieczeństwa państwowego; zastępca naczelnika Wydziału Samochodowo-Technicznego AChU NKWD ZSRR. W 1954 r. - zastępca naczelnika wydziału w KGB przy Radzie Ministrów ZSRR. Przeniesiony na emeryturę w maju 1954 r. Zmarł 15 kwietnia 1959 r. Pochowany na Cmentarzu Dońskim w Moskwie.

125. Jakuszew Trofim Pawłowicz, ur. 1908, funkcjonariusz Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego. Przeniesiony do rezerwy 11 maja 1959 r. ze względu na wysługę lat ze stanowiska dyżurnego pomocnika naczelnika więzienia nr 1 Urzędu Spraw Wewnętrznych Obwodowego Komitetu Wykonawczego w stopniu starszego lejtnanta służby wewnętrznej.

 
Jerzy Malczyk (PAP)

Smoleńsk: Miasto Bohater


  aktualizacja: 20:00wyślijdrukuj
„To była pierwsza z kilkunastu relacji jakie tego dnia nadałem sprzed bramy smoleńskiego lotniska. Przed kamerą stałem równo 20 godzin" (fot.arch)

Trzech reporterów i trzy poruszające relacje. Kiedy 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku rozbił się prezydencki Tupolew, reporterzy TVP Info przygotowywali się, by pokazać trudną dla nas 70 rocznicę mordu w lesie katyńskim. To miało być święto zadumy. Tymczasem nasi koledzy: Jarosław Olechowski, Paweł Prus i Jakub Stefaniak stali się świadkami tragicznej historii, która odcisnęła ogromne piętno na Polsce. I w tych tragicznych dniach przed dwoma laty musieli przekazywać z Rosji wstrząsające informacje.

Jarosław Olechowski: „Przecież prezydenckie samoloty nie spadają!" 

Musisz szybko jechać na lotnisko w Smoleńsku. Podobno rozbił się prezydencki samolot – mój redakcyjny kolega Paweł Prus mówił szybko i nerwowo. Stałem właśnie pośrodku wojskowego cmentarza w Katyniu. Do Rosji przyjechaliśmy cztery dni wcześniej. Razem z pozostałymi dziennikarzami TVP mieliśmy relacjonować obchody 70. rocznicy Zbrodni Katyńskiej, wizyty premiera Donalda Tuska i prezydenta Lecha Kaczyńskiego. 10 kwietnia Paweł relacjonował na żywo przebieg uroczystości w Katyniu. Ja przygotowywałem materiał do wieczornego wydania serwisu informacyjnego. Dla całej naszej ekipy to miał być ostatni dzień wytężonej pracy. 

– To nie jest żart – krzyknął Prus do słuchawki, próbując zmusić mnie do działania. –Już do ciebie idę – odparłem, kończąc rozmowę. 

To co powiedział było tak nieprawdopodobne, że nie potraktowałem jego słów poważnie. Przecież prezydenckie samoloty nie spadają! Sądziłem, że Paweł uległ panice. – Może samolot miał jakąś drobną awarię albo były jakieś problemy przy lądowaniu, ale zapewne skończyło się na kilku drobnych siniakach – myślałem. Szybkim krokiem podszedłem do naszego wozu satelitarnego rozstawionego na katyńskiej polanie. Przy samochodzie zebrała się już grupa dziennikarzy, nerwowo gestykulujących i rozmawiających między sobą. Nikt jeszcze nie potwierdził oficjalnie informacji o katastrofie, ale czułem że dzieje się coś niedobrego. 

– Władek pakujemy się i pędem do Smoleńska, na lotnisko – krzyknąłem do przechodzącego obok operatora Władysława Malarowskiego. Szybko odszukaliśmy naszego dźwiękowca i kierowcę w jednej osobie. We trójkę ruszyliśmy na parking. – Panowie, nie biegnijcie. Nie róbcie sensacji – zatrzymała nas Barbara Włodarczyk, nasza rosyjska korespondentka. Ona też nie miała żadnych pewnych informacji. Z plotek zasłyszanych u innych dziennikarzy wiedzieliśmy tylko tyle, że prezydencki samolot miał problemy przy lądowaniu. Według jednej z wersji zdarzeń w trakcie tego manewru zahaczył o drzewa, ale bezpiecznie wylądował. Według innej miał się rozbić, a maszyna zamieniła się w kulę ognia. Kiedy tylko minęliśmy bramę katyńskiego cmentarza rzuciłem się pędem do samochodu. Do parkingu zostało jeszcze kilkaset metrów, ale tę odległość pokonałem w iście olimpijskim tempie. Krew buzowała w żyłach, a potężny zastrzyk adrenaliny dał mi moc. Za mną biegła reszta naszej grupy. 

Zdyszany czekałem na resztę ekipy. Wtedy znów zadzwonił telefon. – Halo tu Warszawa, wchodzisz na antenę – powiedział męski głos, a po sekundzie z reżyserki przełączono mnie do studia i usłyszałem prowadzącego poranne wydanie TVP Info Sławomira Siezieniewskiego: – W drodze na smoleńskie lotnisko jest nasz reporter Jarosław Olechowski, Jarku czy wiesz co stało się z prezydenckim samolotem? 

Mądrala. Sam wiedział zapewne więcej ode mnie. Prezenterzy, nawet w telewizyjnym studiu mają stały dostęp do internetu i depesz agencji informacyjnych. W pogotowiu jest też wydawca programu, który może przekazywać mu najświeższe informacje. Ja miałem tylko kilka zasłyszanych w biegu plotek. Opowiedziałem o dwóch różnych wersjach zdarzeń. O samolocie koszącym drzewa, którego pasażerom nic złego jednak miało się nie stać i maszynie, która zmieniła się w kulę ognia. Zastrzegłem, że są to informacje nieoficjalne, których na razie nie potrafię zweryfikować.
W tym czasie moi koledzy dobiegli już do samochodu. Kierowca uruchomił silnik i przez otwarte szeroko drzwi nerwowymi gestami wołał mnie do środka. Widziałem jak do auta wciska się jeszcze jeden pasażer – Marcin Wojciechowski, reporter „Gazety Wyborczej". Był jednym z tych dziennikarzy, którzy do Smoleńska przylecieli rządowym samolotem, godzinę przed prezydentem. My mieliśmy własne samochody, oni uzależnieni od transportu zapewnionego przez Kancelarię Prezydenta, próbowali desperacko złapać okazję do miasta. 

Cmentarz polskich oficerów w Katyniu oddalony jest od Smoleńska o blisko 30 kilometrów. Normalnie pokonanie tej trasy wąską i dziurawą szosą zajmuje dobre 40 minut. Teraz pędziliśmy na złamanie karku, 160 kilometrów na godzinę z włączonymi długimi światłami i przecinającym powietrze rykiem klaksonu. Co chwila uderzaliśmy głowami o dach auta wyrzuconego na nierównościach jezdni. Przed nami gnał samochód z dziennikarzami „Wiadomości". Jechaliśmy środkiem szosy spychając inne auta na pobocza. Po kilkunastu minutach byliśmy już na przedmieściach Smoleńska. Chwilę błądziliśmy po wąskich uliczkach miasta. Kiedy znaleźliśmy właściwą drogę okazało się, że jest już zablokowana. Ale na widok naszych dziennikarskich akredytacji milicjanci ustąpili i pozwolili przejechać. Dotarliśmy do głównej bramy portu lotniczego. 

Wyskoczyłem z samochodu. Koledzy z „Wiadomości" już dyskutowali z oficerem służby ochraniającej port lotniczy. Zwalisty mężczyzna w przyciasnym mundurze i czapce z monstrualnym rondem był wyraźnie zmieszany. Polscy dziennikarze wprowadzili chaos w jego uporządkowany świat. Widać było, że ten stary żołnierz nie przywykł do wykonywania poleceń osób niższej szarży, a co dopiero cywilów. Machał rękami starając odgonić dziennikarzy jak natrętne muchy. Skapitulował widząc, że z podjeżdżających samochodów wysiada mrowie kolejnych „innostrańców". – To nie tu. Samolot spadł dwa kilometry stąd. Jedźcie za mną, to wam pokażę – wysapał. 

Wróciliśmy do aut. Po chwili z tumanów kurzu wyłoniło się czarne sportowe audi z milicyjnym kogutem na dachu. W kolumnie ruszyliśmy przez miasto i po niespełna 10 minutach dotarliśmy na przedmieścia Smoleńska. Milicyjne audi zjechało na pobocze. My też zaparkowaliśmy i wyskoczyliśmy z samochodów. 

Operator szarpał się z kamerą, dźwiękowiec szukając swojego sprzętu przewalał w bagażniku torby porozrzucane w trakcie szaleńczej jazdy. – Szybciej, szybciej – poganiałem kolegów. Krew znów buzowała w żyłach, adrenalina uderzyła do głowy. 

Pobiegliśmy w kierunku niewielkiego zagajnika. Przeskoczyłem przez niski płotek ogradzający trawnik przed przydrożnym salonem samochodowym. Potrąciłem mechanika wychodzącego z otwartych drzwi warsztatu. Z jego rąk wysypały się klucze. Posłał w moim kierunku wiązankę przekleństw, ale nawet nie odwróciłem się w jego kierunku. Na podjeździe autosalonu stało kilka wozów strażackich. Chciałem jak najszybciej dotrzeć do rozciągającej się przed mną ściany drzew. 

W głąb zagajnika prowadziły białe wstęgi strażackich węży. Biegłem wzdłuż jednego z nich licząc, że tym tropem dotrę do miejsca katastrofy. Wtedy poczułem mocne szarpniecie. – Dawaj na zad – charczał jakiś niski męski głos. Szarpnąłem ramieniem. Mężczyzna zatoczył się i wpadł pod moje nogi. Przeskoczyłem nad nim i chciałem biec dalej, ale z obu stron dopadły mnie dwie ciemne postaci. Milicjanci wzięli mnie pod ręce i wyprowadzili z lasu. Inni dziennikarze też szarpali się z mundurowymi. Tłumaczyliśmy, że mamy akredytacje, że samolot, który się rozbił wiózł naszego prezydenta. Ale oni nie słuchali. Odgrodzili zagajnik szczelnym kordonem.
 To co powiedział było tak nieprawdopodobne, że nie potraktowałem jego słów poważnie. Przecież prezydenckie samoloty nie spadają.
Ruszyłem z powrotem w kierunku salonu samochodowego. Obszedłem budynek z prawej strony i brodząc przez podmokłe pole dotarłem do ściany lasu. Pierwsze co zauważyłem, to połamane jak zapałki grube brzozy. Po chwili między pniami drzew wypatrzyłem biały statecznik samolotu wbity w ziemię. Dostrzegł mnie wówczas jeden z milicjantów pilnujących miejsca katastrofy. Ruszył w moim kierunku, pokrzykiwał i wygrażał uniesioną w górę ręką. Wycofałem się przez ściernisko. 

Na betonowym placyku przed autosalonem odpoczywała grupa ratowników zmęczonych akcją. Butle i kaski rzucili pod koła wiekowego strażackiego ziła. Sami schronili się w cieniu ciężarówki. Postanowiłem się przysiąść. Przyjęli mnie nieufnie. Wyciągnąłem zmięte pudełko papierosów. – Polskie, proszę bardzo – wyciągnąłem rękę w kierunku krępego szatyna z zadartym nosem. Chwilę się wahał, ale w końcu sięgnął po papierosa. Po chwili zaczął mówić. 

– Tych co lecieli tym samolotem już nie ma. Wszyscy zginęli. Jak przyjechaliśmy na miejsce i zobaczyliśmy co się stało, to nawet nie wzywaliśmy karetek pogotowia. Nie było po co – wycedził. Michaił ze szczegółami opowiedział jak wyglądały ostatnie minuty lotu prezydenckiego Tupolewa. Papieros nie zdążył się dopalić. Cisnąłem niedopałek na ziemię, w kierunku strażaków rzuciłem krótkie „spasiba". 

Podbiegłem do wozu. Operatorzy wysyłali już pierwsze materiały zarejestrowane na miejscu katastrofy. Nadawaliśmy na cały świat. Czekałem na swoje wejście. W głowie próbowałem jeszcze raz przeanalizować to, co usłyszałem od Michaiła, ułożyć sensowne zdania. Kiedy w słuchawce usłyszałem wywołanie z Warszawy w głowie poczułem pustkę. Zacząłem mówić, byłem jak w transie: – Prezydencki samolot rozbił się 150 metrów od miejsca, w którym stoję. Według naocznych świadków maszyna leciała nisko nad ziemią, przechylona na lewe skrzydło, pod kątem 45 stopni. Samolot zahaczył o drzewa, runął na ziemię i stanął w płomieniach. Według ratowników, z którymi rozmawiałem przed chwilą, wszyscy pasażerowie zginęli. 

To była pierwsza z kilkunastu relacji jakie tego dnia nadałem sprzed bramy smoleńskiego lotniska. Przed kamerą stałem równo 20 godzin.

„Widzę jak wyciągają telefony komórkowe i zaczynają nerwowo dzwonić do Polski, aby dostać potwierdzenie tej informacji. Zła wiadomość powoli roznosi się po całym cmentarzu" (fot.Maksymilian Rigamonti/Reporter)
Paweł Prus: „To wiadomość nie z tego świata" 

Myślami wszyscy byliśmy już w domu. 10 kwietnia to miał być nasz ostatni dzień pracy w Smoleńsku. Od blisko dwóch tygodni nie spałem we własnym łóżku. Najpierw był zamach bombowy w moskiewskim metrze: cztery dni spędziłem w Moskwie, od świtu do nocy robiąc relacje na żywo. Potem ledwo zdążyłem przepakować walizkę w Warszawie – i już siedziałem w jednym z kilkunastu samochodów TVP, które kolumną jechały do Smoleńska. Po tygodniu pracy na terenie Rosji wszyscy byliśmy zmęczeni i myśleliśmy tylko o powrocie. 

Dzień wcześniej, 9 kwietnia wieczorem, jak co dzień, wszyscy spotkaliśmy się na dole, w hotelowej restauracji, aby szczegółowo zaplanować następny dzień. Tak, aby nic nas nie zaskoczyło, a realizacja ponad trzygodzinnej transmisji na żywo z uroczystości w lesie katyńskim przebiegła gładko i bez problemów. Minuta po minucie omawialiśmy, kto co robi, gdzie stoją wozy, jak i kiedy montujemy materiały.

10 kwietnia o świcie jedziemy na cmentarz polskich oficerów. Na miejscu jestem już o 7 rano – w Polsce to dopiero godzina 5, więc jest czas, aby napić się kawy i przygotować do wejść na żywo. Po kilkunastu minutach czuję, że pogoda jest gorsza niż w poprzednich dniach. Jest bardzo wilgotno, korony drzewa nie przepuszczają słońca. Chwilami zaczynam trząść się z zimna. Ale czas mija szybko. Rozpoczynam pierwsze wejścia na żywo do „Poranka TVP Info". Rozmawiam przed kamerą z Aleksandrem Gurianowem, ekspertem ds. Katynia w Ośrodku Badań nad Zbrodniami Stalinowskimi „Memoriał". W międzyczasie na cmentarzu pojawia się coraz więcej osób. Przyjeżdżają rodziny pomordowanych w Katyniu oficerów. 

Na cmentarz przyjeżdża też mój kolega z TVP Info, Jarek Olechowski. Od tygodnia pracujemy razem w Smoleńsku dzieląc się obowiązkami. Na ten dzień umówiliśmy się, że ja zajmę się relacjami na żywo z cmentarza, a Jarek razem z naszą ekipą filmową zrobi reportaż o rodzinach pomordowanych oficerów. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Brakuje tylko pary prezydenckiej oraz delegacji gości, aby ruszyła transmisja na żywo. 

W pewnym momencie łapie mnie za rękaw Basia Włodarczyk, wówczas korespondentka TVP w Moskwie. Mało kto z polskich dziennikarzy wie o Rosji tyle, co ona, więc przyjechała z nami do Smoleńska, aby nam pomóc w organizacji transmisji. Basia szepcze mi do ucha: 

 Słuchaj, Wiktor Bater przed chwilą krzyknął coś o samolocie, który miał problemy przy lądowaniu w Smoleńsku i pojechał na lotnisko sprawdzić, co się dzieje. Mówił, że to może być samolot prezydencki – mówi. 

Wiadomość wydaje się być tak nieprawdopodobna, że w pierwszej chwili zastanawiamy się dlaczego tak doświadczony reporter jakim jest Bater, w ogóle w nią uwierzył. Z depesz Polskiego Radia wiemy, że prezydencki samolot wylądował w Smoleńsku kilka minut temu. Ktoś inny, mówi, że słyszał od oficerów BOR-u, że kolumna samochodów wioząca prezydenta i gości jest już w drodze i za chwilę ma się pojawić na cmentarzu. Ale ziarno niepewności zostało zasiane.
Widzimy jak na końcu alejki wychodzącej z polskiej części katyńskiego cmentarza znika Bater ze swoim operatorem. Zapada decyzja, że jedna ekipa, tak na wszelki wypadek, pojedzie na lotnisko sprawdzić, czy naprawdę nic się tam nie dzieje. 

W jednej chwili rozdzwaniają się telefony. Z każdej strony padają coraz to nowe, szczątkowe informacje. – Samolot rozbił się przy lądowaniu – ktoś mówi. Ktoś inny: – Podobno wylądował, ale nie wyhamował i wypadł z pasa. To polski Jak 40 – ktoś dorzuca. Całość nie udaje się ułożyć w żadną logiczną treść. Ale już wiemy na pewno, że coś złego wydarzyło się na lotnisku. Sekundę później ktoś cytuje depeszę agencji Reuter: W Smoleńsku rozbił się samolot z prezydentem Polski na pokładzie. Zginęło 87 osób. 

To wiadomość nie z tego świata. Jakaś koszmarna pomyłka. Przecież prezydent wylądował i jest już w drodze – tak przynajmniej myśleliśmy do tej pory. Przecież to niemożliwe, żeby rozbił się samolot prezydencki. Samoloty z głowami państwa nie spadają, ot tak sobie, na ziemię. Takich myśli jest wiele, ale mimo to gdzieś głęboko czai się przeczucie, że to może być prawda. 

Wyciągami telefon i dzwonię do Jarka. W dwóch zdaniach mówię mu, co się stało i że musi przerwać pracę i jak najszybciej jechać na lotnisko. Po chwili widzę jak przedziera się przez tłum ludzi i razem z ekipą biegnie już do wyjścia. Kolejna myśl – powiadomić Warszawę. Dzwonię do wydawcy. I tylko słyszę: – Paweł, dzwoń do reżyserki, niech przełączą cię na studio i mów wszystko, co wiesz! 

Po chwili, słyszę głos Sławka Siezieniewskiego w słuchawce, który mówi do widzów, że pod Smoleńskiem rozbił się polski samolot. I że to prawdopodobnie Jak 40. Zadaje mi pytanie czy mam bliższe informacje na ten temat. Staram się mówić najspokojniej jak potrafię, ale słyszę, że głos mi drży – sam nie wiem czy z zimna czy z emocji. Mówię wszystko co wiem, co chwila podkreślając, że to niepotwierdzone, nieoficjalne informacje i że jedziemy na lotnisko. 

Po głowie krążą mi słowa, które powiedział Sławek: „Rozbity samolot to prawdopodobnie mały Jak 40." Wiem, że to nie może być prawda. Wcześniej przy wejściu na cmentarz spotykam Wojtka Cegielskiego z Polskiego Radia, który narzeka, że na pokładzie Tupolewa zabrakło miejsca dla dziennikarzy, dlatego wsadzono ich do naprędce podstawionego Jaka i wysłano oddzielnym lotem. Teraz, godzinę po tym spotkaniu dociera to do mnie. To nie Jak 40 rozbił się w Smoleńsku. Ten samolot wylądował dużo wcześniej. To Tupolew, na pokładzie którego musiał być prezydent. W głowie przelatuje mi lista pasażerów tego lotu. Myśl, że wszyscy zginęli wciąż wydaje mi się zbyt abstrakcyjna. Naprawdę nie potrafię w tym momencie w to uwierzyć. 
 W głowie przelatuje mi lista pasażerów tego lotu. Myśl, że wszyscy zginęli wciąż wydaje mi się zbyt abstrakcyjna. Naprawdę nie potrafię w tym momencie w to uwierzyć.
Kolejne łączenia telefoniczne. Po chwili – relacja na żywo, z miejsca, gdzie niespełna godzinę temu mówiłem widzom, że niedługo tu na cmentarzu pojawi się prezydent z małżonką i rozpoczną się oficjalne uroczystości ku pamięci pomordowanych polskich oficerów. Dopiero gdy kończę połączenie, widzę przerażenie na twarzach osób, które stoją w pobliżu. To przedstawiciele rodzin katyńskich, którzy zauważyli dziwne ożywienie ze strony dziennikarzy. W trakcie mojego wejścia podeszli bliżej, aby usłyszeć, co takiego się stało. Widzę jak wyciągają telefony komórkowe i zaczynają nerwowo dzwonić do Polski, aby dostać potwierdzenie tej informacji. Zła wiadomość powoli roznosi się po całym cmentarzu. Wzrokiem szukam posłów Prawa i Sprawiedliwości – część z nich przyjechała do Smoleńska samochodami. Widzę jednego z nich – posła, którego wszyscy znają z ekranów telewizorów. Dorosły mężczyzna płacze trzymając słuchawkę przy uchu. To dla mnie prawdziwy znak, że stało się najgorsze. 

Płaczą i inni. W pewnym momencie przez mikrofon informację o tragedii w Smoleńsku podaje Jacek Sasin z Kancelarii Prezydenta. Płacze coraz więcej osób. Niektóre z nich nerwowo wypytują, jak najszybciej można wrócić do Polski. Duchowni obecni na cmentarzu – w programie była msza z udziałem prezydenta – rozpoczynają zbiorową modlitwę. Najpierw w intencji rannych – bo pojawiła się informacja, że nie wszyscy zginęli. Kolejna modlitwa jest już w intencji ofiar – wszystkich, którzy zginęli na pokładzie samolotu Tu-154M. Widzę jak nasi operatorzy ustawiają się na stanowiskach. Bez zbędnego słowa ustaleń zaczynam transmisję z tego co się dzieje na cmentarzu. Nie ma żadnego planu, scenariusz napisał się sam – mimo to, każdy wie co ma robić. 

W tym czasie reszta naszej ekipy gromadzi się wokół wozów satelitarnych. Na małym ekranie mamy podgląd tego, co się dzieje na antenie TVP Info. Pojawia się pierwsza lista ofiar. W międzyczasie kończy się modlitwa na cmentarzu. Autokary zabierają wszystkich gości i odwożą na dworzec kolejowy - specjalny pociąg ma ich zawieźć jak najszybciej do Polski. Zostajemy na cmentarzu sami. Widzimy relacje naszych kolegów, którzy stoją 200 metrów od miejsca katastrofy. Podglądamy na antenie TVP Info jak ludzie spontanicznie zbierają się na Krakowskim Przedmieściu. A my wciąż jesteśmy w pustym jak nigdy lesie katyńskim. Za dwie godziny mam łączenie satelitarne do specjalnego wydania „Panoramy". Z miejsca obok wozów satelitarnych, gdzie pod specjalnym zadaszeniem stoją puste trzy krzesła. Dwa po lewej mieli zająć nasi dziennikarze. Krzesło po prawej – było dla prezydenta, który miał nam udzielić ekskluzywnego wywiadu zaraz po uroczystościach...
„Późnym wieczorem, docieram na miejsce katastrofy. Widzę Jarka Olechowskiego (na zdjęciu - red.)z papierosem w ręku – palenie rzucił rok temu, ale dziś w jednej chwili wrócił do nałogu". (fot. arch.)
Późnym wieczorem, docieram na miejsce katastrofy. Widzę Jarka Olechowskiego z papierosem w ręku – palenie rzucił rok temu, ale dziś w jednej chwili wrócił do nałogu. Umawiamy się, że zostanie pod bramą lotniska do późnej nocy. Ja mam się wyspać i zająć jego miejsce następnego dnia o świcie. Zasypiam około trzeciej w nocy. Wcześniej przez okno obserwuje jak przed bramą lotniska ustawia się sześć wielkich samochodów – chłodni. Kolejne dni pracujemy od świtu do nocy. Nikt tu nie liczy przepracowanych godzin. 

Na miejscu pojawiają się dziesiątki polskich dziennikarzy i fotoreporterów. Wszyscy sobie pomagamy, znika obecna na co dzień rywalizacja między redakcjami. Ci, dla których zabrakło miejsca w hotelu śpią na podłodze u tych, co przyjechali wcześniej. 

11 kwietnia po południu na naszym stanowisku pod bramą lotniska zmienia mnie Jarek Olechowski. Idę do hotelu wziąć prysznic i zjeść obiad. Widzę na parkingu trzy duże autokary wyładowane dziennikarzami. W ostatniej chwili wskakuję do autobusu. Pytam się innych, dokąd jadą. Dowiaduję się, że na lotnisko gdzie odbędzie się ceremonia przekazania trumny z ciałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W ten sposób, zupełnie przypadkowo wziąłem udział w najbardziej wzruszającej uroczystości, która miała miejsce w Smoleńsku. Pierwszy raz w życiu widziałem polskich fotoreporterów robiących zdjęcia ze łzami w oczach. 

Kolejne dni upływały nam na trwającej od świtu do nocy pracy. Większość dziennikarzy wyjechała – była potrzebna w Polsce, bo to właśnie tam, działo się teraz najwięcej. My zostaliśmy dłużej. Byliśmy świadkami akcji podnoszenia wielkich fragmentów wraku samolotu. Widzieliśmy jak ze szczątków kadłuba wygrzebano niemal nienaruszony prezydencki wieniec, który Lech Kaczyński miał złożyć na cmentarzu katyńskim. I po raz pierwszy w życiu spotkaliśmy się z problemem, jak mówić o tym, co się wydarzyło. Szczegóły, które poznawaliśmy od osób, biorących udział w akcji ratunkowej były tak drastyczne i przerażające, że musieliśmy zachować je tylko dla siebie.
„Pamiętam jak koleżanki z redakcji dzwoniły do Kancelarii Prezydenta. Na głośnomówiącym odezwała się kobieta. Nie można było zrozumieć co mówi… tak płakała. Wtedy wiedzieliśmy, że stało się najgorsze". (fot. arch.)
Jakub Stefaniak: „Nad pustą kartką księgi kondolencyjnej po raz pierwszy zacząłem płakać". 

Godzina 18.56 czasu moskiewskiego. Poniedziałek, 12 kwietnia 2010 r. Kilkadziesiąt kilometrów od centrum Moskwy. Za chwilę odjedzie pociąg, który ma zawieźć mnie na Białoruskij Wokzał w stolicy Rosji. Tam mam spotkać się z naszym moskiewskim korespondentem, który da mi jakieś pieniądze, bo te co zabrałem w pośpiechu z Polski wystarczyły zaledwie na bilet kolejowy i kawę na lotnisku Szeremietiewo. Jestem wystraszony. Boże, przecież ja nigdy nie byłem w Rosji, zawsze przerażał mnie ten kraj. 

Osiem godzin temu byłem przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie. Miałem wejścia na żywo. Obok mnie setki ludzi i cisza – taka, że było słychać jak płonie tysiące zniczy. Czekałem na telefon od Piotra Dudy – ówczesnego ministra z Kancelarii Prezydenta. Telefon zadzwonił, ale to była moja szefowa. Przekazała krótki komunikat: wracaj do redakcji, za kilka godzin masz samolot do Moskwy. Nie było czasu na pakowanie i przygotowania. Na Okęcie pojechałem tak jak stałem. Gdy lotowski embraer wzniósł się w powietrze wróciły wspomnienia sprzed dwóch dni. 

10 kwietnia 2010 godzina 8.30 – byłem wtedy w redakcji TVP Info w Warszawie. Szykowałem się do pracy. Miałem przygotować materiał – relację z obchodów 70. rocznicy zbrodni katyńskej. Około godziny 9. pierwszy komunikat: Coś wydarzyło się z prezydenckim samolotem. Wykonałem kilka telefonów. Z każdą chwilą napięcie wzrastało. W końcu – padła informacja – ta, której nikt nie chciał usłyszeć. Samolot spadł. Nie wiadomo, czy ktokolwiek przeżył. Pamiętam jak koleżanki z redakcji dzwoniły do Kancelarii Prezydenta. Na głośnomówiącym odezwała się kobieta. Nie można było zrozumieć co mówi… tak płakała. Wtedy wiedzieliśmy, że stało się najgorsze. 

Mój pociąg dojechał do stacji Białoruski Wagzal. Tam czekał na mnie Marcin Śmiałowski – od stycznia 2010 r. korespondent TVP w Moskwie. Wtedy się poznaliśmy, wcześniej kilka razy rozmawiałem z nim przez telefon. – Dokąd jedziemy?– zapytał. Powiedziałem, że do Instytutu Ekspertyz Sądowych, bo o 22.15 czasu polskiego mam wejście do „Info Dziennika". Wtedy nie wiedziałem nawet jeszcze gdzie będę spał. 

Weszliśmy do metra. To tam przed katastrofą smoleńską doszło do zamachów terrorystycznych. Przeszły mi lekkie ciarki po plecach. Po 40 minutach wysiedliśmy na stacji Krasnogwardirskaja. Stamtąd jeszcze 25 minut piechotą między magazynami i zabudowaniami przypominającymi składy wojskowe. W oddali widziałem białego mercedesa z napisem TVP. To nasz wóz satelitarny. Przyjechał z Kielc. W szoferce trzy osoby – zmarznięte i głodne. Nie ucieszyły się, że mnie widzą, bo były tu od rana, a moje przybycie oznaczało, że jeszcze nie pójdą spać. Zrozumiałem tę złość, bo wiedziałem , że przez cały dzień pracowali, a całą ostatnią noc jechali do Moskwy ze Smoleńska. Przywitałem się, porozmawialiśmy chwilę i zaczęliśmy przygotowywać się do pracy.
„Czekaliśmy też na każde wyjście Ewy Kopacz. Polska minister zdrowia przychodziła do nas często. Prosiła, by nie podawać niesprawdzonych informacji, a my prosiliśmy, by co jakiś czas podawała nam nowe fakty, żebyśmy nie musieli bazować na spekulacjach" (fot.arch.)
Marysia Stepan, koleżanka z „Wiadomości" przekazała mi najważniejsze informacje, które pojawiły się, gdy byłem w podróży. Do tego dodałem to, co wiedziałem już wcześniej. O godzinie 22.15 byłem już na antenie. Nie pamiętam co wtedy opowiadałem, zarejestrowałem zaledwie jedno pytanie które w tej rozmowie – relacji się pojawiło: „Jak zachowują się Rosjanie?" Powiedziałem, że już po wyjściu z samolotu widziałem służby czekające na przybyszów z Polski – rodziny ofiar katastrofy. Milicjanci trzymali kartki z napisem: „Pomoc dla osób, które przyjechały do Moskwy w związku z tragedią pod Smoleńskiem". Tych kartek nie zapomnę do końca życia. 

Pracę kończymy o pierwszej w nocy. Jesteśmy 40 km od centrum, nie kursuje już metro. Wcześniej dowiedziałem się, że redakcja załatwiła mi hotel. Nazywał się „Sovietski". Jak dostać się do hotelu? Nie miałem pojęcia – od Marcina Smiałowskiego dostałem jakieś dolary. Co zrobić? Jak zamówić taksówkę? W tym czasie zadzwonił ktoś z Warszawy. – Kuba, jutro masz pierwsze wejście o 6 rano – usłyszałem. To oznaczało, że muszę być przy budynku instytutu o 5.30. 

Podszedłem do milicjanta, jednego, z tych, którzy całą dobę pilnowali wjazdu do Instytutu Ekspertyz Sądowych. Poprosiłem o pomoc w zamówieniu taksówki. – Wy z Polszy? – zapytał. – Da – odpowiedziałem. Milicjant zawołał młodszego stopniem, coś mu powiedział i za chwilę podjechała czarna wołga. Wysiadł z niej starszy mężczyzna w czerwonym szaliku i skórzanej kurtce. Okazało się, że na co dzień ten pracownik komunikacji miejskiej w Moskwie pracował teraz jako taksówka socjalna, wożąca ludzi związanych z tragedią pod Smoleńskiem. Byliśmy jego kolejnymi pasażerami, ale chyba nas polubił, bo gdy dowiedział się że jestem po raz pierwszy w Moskwie bardzo chciał zrobić nam wycieczkę i obwieźć dookoła Kremla. 

 Wy biedaki możecie nie mieć czasu w dzień, więc chociaż obejrzycie sobie w nocy z okna samochodu – mówił. Byłem wściekły, bo wiedziałem że tracę cenne minuty mojego snu. Mężczyzna wioząc nas zwalniał, gdy mijaliśmy jakiś zabytkowy budynek. Nie wiem do końca co mówił, wiem, że miał dobre intencje. 

Około pierwszej w nocy przywitały mnie olbrzymie drzwi Hotelu Sowieckiego. Pokój był czysty, ale bardzo sowiecki. Padłem na łóżko. Za chwilę obudził mnie dźwięk budzika w komórce. Szybka toaleta i wymarsz do metra. Recepcjonistka wskazała mi drogę. Stacja Dynamo. 55 minut i byłem już blisko celu. Jeszcze tylko 25 minut marszu i znalazłem się przed Instytutem Ekspertyz Sądowych. W międzyczasie telefony z Warszawy. – Czy jesteś już gotowy? Czy możemy ustalić szczegóły twojej relacji? - słyszałem w słuchawce. Była 5.30. W Instytucie Ekspertyz Sądowych trwały już przygotowania do uroczystego przewiezienia na lotnisko trumny z ciałem Marii Kaczyńskiej...
Za murami polskiej ambasady w Moskwie - chwila odpoczynku między kolejnymi wejściami na żywo (fot.arch.)
Tego dnia również nie zapomnę. Nie było czasu na jedzenie, Warszawa dzwoniła co chwilę i chcieli relacji na żywo. W głowie huczało mi od dźwięku pracującego agregatu, ale trzeba było zebrać myśli. Co chwila pojawiały się nowe informacje. Wszyscy – bo obok mnie byli też radiowcy i Krzysio – kolega z PAP-u wymienialiśmy się pozyskiwanymi informacjami. Ustaliliśmy też, że nie przekraczamy pewnych granic – nie podajemy szczegółów dotyczących stanu ciał konkretnych osób, jesteśmy bardzo delikatni jeśli chodzi o rodziny ofiar katastrofy. Czekaliśmy też na każde wyjście Ewy Kopacz. Polska minister zdrowia przychodziła do nas często. Prosiła, by nie podawać niesprawdzonych informacji, a my prosiliśmy, by co jakiś czas podawała nam nowe fakty, żebyśmy nie musieli bazować na spekulacjach. 

Kolejny trudny dzień – kilka godzin snu i droga z hotelu do Instytutu Ekspertyz Sądowych. Tam już przygotowania do transportu kolejnych trumien z ciałami ofiar wypadku do Polski. W ciągu dnia dotarł do nas komunikat – musicie przestawić wóz satelitarny w okolice polskiej ambasady. Mieliśmy zaledwie kilka godzin na przemieszczenie się do miejsca oddalonego od Instytutu Ekspertyz Sądowych o kilkadziesiąt kilometrów. 

Za bramą ambasady poczułem się lepiej… trochę jak w Polsce. Płot ambasady tonął w kwiatach. Posesji pilnowało kilkunastu rosyjskich milicjantów. Flagi były opuszczone. Przyszedł do nas ambasador Jerzy Bahr. 

– Teren ambasady jest do waszej dyspozycji – powiedział. – Możecie ustawić wóz satelitarny gdzie chcecie, z szefem ochrony ustalcie od której do której chcecie pracować. Może jeszcze mogę wam w czymś pomóc? – zapytał. – Tak – odpowiedziałem. – Panie ambasadorze, nie mieliśmy możliwości dokonania wpisu do księgi kondolencyjnej w Polsce. Czy możemy to zrobić w ambasadzie? 

Bahr oczywiście zgodził się, mimo że sala z księgą była już zamknięta. Otworzono nam pomieszczenie. Było tam kilka stołów. Przy głównym wpisów dokonywali oficjele, przy bocznych – pozostali mieszkańcy Moskwy. Tam też usiedliśmy. Otworzyłem księgę na stronie, na której widniał wpis polskich zakonnic z pobliskiego kościoła. Przewróciłem na pustą, kolejną kartkę i zacząłem pisać. Wtedy po raz pierwszy od przyjazdu do Moskwy zacząłem płakać…. Boże! Przecież większość tych ludzi znałem. Wielu z nich często nagrywałem w sejmowych korytarzach, wielu spotykałem przy różnych oficjalnych okazjach. Do tej pory mam w telefonie ich numery… nie mam odwagi ich skasować.
Do naszej ekipy dotarła też inna informacja – w sobotę jedziemy na miejsce katastrofy, do Smoleńska. Przez całą niedzielę będziemy relacjonować co dzieje się na miejscu tragedii. To oznaczało dla nas że być może jest szansa na złapanie kilku godzin snu w samochodzie – z Moskwy do Smoleńska jest ok. 400 km. Myliłem się. Przez całą drogę nie mogłem zasnąć… 

Smoleńsk – niedziela rano – tego dnia udało nam się po raz pierwszy zjeść śniadanie. Z hotelu udaliśmy się w okolice lotniska. Było zimno, szaro. Pierwsze co pomyślałem o tym miejscu to, że jest idealnym planem filmowym do kręcenia horrorów. Wokół miejsca, gdzie od kilku dni paliły się znicze leżało mnóstwo połamanych, zmielonych wręcz drzew. To niemi świadkowie tragicznej katastrofy…. 

Około ósmej czasu polskiego pierwsza relacja. Odpowiedź na pytanie, jak w dzień pogrzebu prezydenckiej pary wygląda miejsce tragedii nikogo nie zdziwiła. Od rana przychodziło tu mnóstwo Rosjan. Niewiele mówili. Kładli kwiaty, palili znicze, modlili się lub po prostu stali w zadumie. Przyjeżdżali też Białorusini. Byli także polscy kierowcy ciężarówek. By zapalić znicz, parkowali ciężarówki na skraju drogi – wąskim poboczu. Pewnie w normalnych okolicznościach dostaliby mandat od miejscowej drogówki. Wtedy – nie, mimo, że milicjanci z stali tam prawie cały dzień. Stali tylko po to, by pilnować bezpieczeństwa, a nie uniemożliwiać oddanie hołdu tragicznie zmarłym. 

Dochodziła 20. Robiło się ciemno. Ludzi nie ubywało. Przez chwilę poczułem się trochę jak w Polsce, jakby był 1 listopada. Wiedziałem, że powoli nadchodzi czas mojego powrotu do Polski. Z lotniska w Smoleńsku udałem się na dworzec kolejowy. Marek Czunkiewicz – producent TVP wręczył mi bilet. Podjechał pociąg do Grodna, stamtąd miałem jechać do Kuźnicy Białostockiej i później do Warszawy. Wsiedliśmy z Markiem do wagonu. Przez okno zerknąłem raz jeszcze na stary komunistyczny napis – neon widniejący nad dworcem. Napis oznajmiał: „Smoleńsk: Miasto Bohater".
 Pomyślałem o tym miejscu to, że jest idealnym planem filmowym do kręcenia horrorów.