poniedziałek, 3 marca 2008

Weterani pana prezydenta

Paweł Wroński
2008-03-03, ostatnia aktualizacja 2008-03-03 08:12

Zobacz powiększenie
Prezydent Lech Kaczyński wielokrotnie podkreślał, że jego celem jest przywracanie pamięci Polakom. Tu na tle szwadronu ułanów podczas defilady 15 sierpnia 2007 r.
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG

Powstaje Korpus Weteranów Rzeczpospolitej pod patronatem prezydenta. Tytuł weterana będzie przyznawał prezydencki minister. Szans nie mają żołnierze AL i część żołnierzy armii Berlinga. Weteran musi być zlustrowany.

ZOBACZ TAKŻE
Projekt ustawy z dnia 11 lutego 2008 r. o weteranach walk o niepodległość trafił do nas przypadkowo. Powstał w prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Projektu nie czytał jeszcze szef Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych Janusz Krupski.

- Dwukrotnie przedstawiano mi założenia, o ile pamiętam jeszcze w ubiegłym roku, za każdym razem przedstawiliśmy liczne zastrzeżenia. Nie chciałbym się wypowiadać na temat tekstu, którego nie znam - powiedział "Gazecie". - Nie jestem przeciwnikiem dowartościowania przez prezydenta tych, którzy walczyli o niepodległość, rzecz w tym, jak to zrobić.

Projekt ustawy zakłada, że tytuł weterana będzie przyznawał szef prezydenckiego BBN. Każdy z weteranów dostanie 200 zł dodatku kombatanckiego miesięcznie (waloryzowanego corocznie), darmowe leki, specjalny dodatek pogrzebowy, asystę kompanii honorowej na pogrzebie i specjalną odznakę weterana.

Weteranom, o ile będą nosili odznakę na widocznym miejscu, mają salutować żołnierze oraz funkcjonariusze formacji mundurowych. To zwyczaj nawiązujący do II Rzeczypospolitej, gdy salutowano weteranom powstania 1863 r., którzy nosili specjalne mundury.

Nie każdy może

Delikatną sprawą okazało się jednak określenie, kto ma być weteranem walk o niepodległość. Mają nimi być wszyscy ci, którzy walczyli o niepodległość Polski nawet w I wojnie światowej i w powstaniach narodowych, oraz żołnierze II wojny światowej i formacji powojennego podziemia niepodległościowego.

Autorzy ustawy mieli problem z definicją podziemia niepodległościowego. Ostatecznie uznali, że są to osoby, które: "po 8 maja 1945 r. brały udział w walce zbrojnej z reżimem komunistycznym na terytorium Państwa Polskiego w jego granicach sprzed 1 września 1939 r. oraz w granicach powojennych w okresie od wkroczenia armii ZSRR". Tu - uwaga - brakuje daty granicznej, do której można zostać weteranem.

Jednak weteran w założeniu twórców ustawy to ktoś inny niż kombatant, dlatego ustawa wprowadza wiele zastrzeżeń, kto weteranem być nie może.

Berlingowcy pod szczególnym nadzorem

Szczególne trudno jest tym, którzy służyli w armii Berlinga (I i II Armia Wojska Polskiego utworzone w ZSRR pod patronatem komunistycznego Związku Patriotów Polskich, walczyły do końca wojny razem z Armią Czerwoną, łącznie ok. 370 tys. ludzi, z tego ok. 200 tys brało udział w walkach).

Nie mogą się o status weterana ubiegać ci, którzy u Berlinga byli oficerami politycznymi lub wychowawczymi (taki status mieli też kapelani wojskowi), albo nie uznając zwierzchnictwa Naczelnego Wodza i Rządu RP organizowali na terenie ZSRR "formacje wojskowe złożone z obywateli polskich".

Weteranem nie może być również osoba "pełniąca służbę w formacjach podziemnych lub organizacjach podległych Polskiej Partii Robotniczej" (PPR to utworzona w czasie wojny organizacja polskich komunistów kontrolowana przez ZSRR). Za tą formułą kryje się wykluczenie z grona weteranów partyzantów Armii Ludowej i współpracujących z nią organizacji.

AL też niedobra

Według projektu ustawy przygotowanej przez BBN żołnierze podlegli PPR nie walczyli o niepodległość Polski.

Zapytaliśmy BBN, czy weteranami nie mogą być na przykład żołnierze Armii Ludowej walczący w Powstaniu Warszawskim. Oto odpowiedź: "Nieliczni członkowie AL, którzy niespodziewanie dla siebie znaleźli się w ogniu walki Powstania Warszawskiego, dołączyli do walk prowadzonych przez Armię Krajową. Skoro w tej sytuacji podjęli decyzję nieprzyłączania się do Armii Krajowej, wnioskujemy, że ich udział w walkach w Powstaniu Warszawskim nie jest związany z ideą walki o niepodległość".

Jednak w czasie Powstania Warszawskiego dowódca AK gen. Bór-Komorowski odznaczał żołnierzy AL Krzyżami Virtuti Militari. Żołnierze AL dawali swoje legitymacje akowcom, którzy chcieli przepłynąć Wisłę, a akowcy dawali legitymacje idącym do niewoli żołnierzom AL po powstaniu (bo inaczej rozstrzeliwali ich Niemcy).

Aby być weteranem, trzeba się też zlustrować i sprawdzić, czy dana osoba nie donosiła władzom komunistycznym lub, "wykorzystując władzę otrzymaną od instytucji stosujących represję, wykorzystała ją do ciemiężenia więźniów".

Na pytanie, czy ustawa nie jest sposobem na kolejne podzielenie środowiska kombatanckiego, otrzymaliśmy z BBN odpowiedź: "Nie".

Według naszych informacji ustawa w najbliższym czasie ma być przesłana do konsultacji organizacjom kombatanckim. Minister Krupski twierdzi, że dopiero po stwierdzeniu, ile osób znalazłoby się w korpusie weteranów, można byłoby powiedzieć, jakie byłyby koszty wprowadzenia tej ustawy w życie.

W rejestrze urzędu ds. kombatantów są 93 organizacje kombatanckie. Największe to Związek Kombatantów RP i b. Więźniów Politycznych, Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej, Stowarzyszenia Byłych Żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Miedwiediew: Wybraliśmy drogę Putina

mar, jg, AP, PAP, IAR
2008-03-02, ostatnia aktualizacja 2008-03-03 00:01
Zobacz powiększenie
Putin i Midwiediew na Placu Czerwonym po ogłoszeniu wyników wyborów
Fot. POOL REUTERS

Dmitrij Miedwiediew podziękował za poparcie, udzielone mu przez obywateli Rosji w wyborach. - Razem zdołamy pójść dalej drogą zaproponowaną przez Władimira Putina. Razem zwyciężymy. Wybraliśmy drogę rozwoju - oświadczył. Poparło go 68,19 proc. wyborców - podała Centralna Komisja Wyborcza po przeliczeniu głosów z połowy lokali wyborczych.

Zobacz powiekszenie
Fot. GRIGORY DUKOR REUTERS
Członkowie prokremlowskiej młodzieżówki cieszą się ze zwycięstwa Miedwiediewa
Zobacz powiekszenie
Fot. RIA Novosti REUTERS
Władimir Putin, Dymitrij Miedwiediew, premier Wiktor Zubkow i przewodniczący Dumy Dorys Gryzłow w restauracji, do której poszli po oddaniu głosu
SERWISY
Wynik wyborów komentuje Wacław Radziwinowicz z "Gazety Wyborczej":



''Dziedzic'' liberał? - sylwetka Dymitrija Miedwiediewa

Wybory w Rosji - serwis specjalny

Jak głosowała Rosja - relacja | zdjęcia

Gratulacje przyszłemu prezydentowi Rosji złożył dotychczasowy szef państwa Władimir Putin, który podkreślił, że takie zwycięstwo stanowi gwarancję kontynuowania dotychczasowego kursu.

Obaj politycy przemawiali ze sceny koncertu "Naprzód Rosjo!", który w niedzielę wieczorem odbył się na Placu Czerwonym w Moskwie. - Takie zwycięstwo zobowiązuje. Stanowi gwarancję, że dotychczasowy kurs będzie kontynuowany - zauważył Putin.

"Będę kontynuował politykę obrony interesów narodowych"

Na krótkim spotkaniu z dziennikarzami zorganizowanym w nocy z niedzieli na poniedziałek Miedwiediew potwierdził, że misję sformowania nowego rządu powierzy Putinowi.

Przyszły prezydent zapowiedział, że w czasie dwóch miesięcy jakie dzielą go od inauguracji, zamierza zająć się "kształtowaniem konturów przyszłej władzy wykonawczej". - Będę nad tym pracować razem z przyszłym premierem - Władimirem Putinem - oświadczył. - Jestem przekonany, że razem stworzymy

skuteczny system władzy wykonawczej - dodał.

Zapytany, czy Putin po zakończeniu prezydentury zachowa gabinet na Kremlu, Miedwiediew odparł, że "w Rosji siedzibą prezydenta jest Kreml, a premiera - (moskiewski) Biały Dom".

Przyszły prezydent zadeklarował, że Rosja będzie kontynuowała dotychczasową politykę zagraniczną; politykę - jak zaznaczył - "obrony interesów narodowych w ramach obowiązującego prawa".

Zapowiedział, że jednym z jego priorytetów będą stosunki z sąsiadami, i że pierwszą wizytę zagraniczną w charakterze głowy państwa złoży w jednym z krajów poradzieckiej Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP).

Indagowany o to, kto teraz będzie miał decydujący głos w polityce zagranicznej Rosji - prezydent, czy premier - Miedwiediew podkreślił, że zgodnie z konstytucją leży to w gestii szefa państwa.

Oznajmił również, że nie przewiduje się zmiany uprawnień szefa państwa i szefa rządu, wynikających z konstytucji i ustaw konstytucyjnych.

Przytłaczająca przewaga Miedwiediewa

Wyniki exit polls pokazują, że namaszczony przez Putina na następcę pierwszy wicepremier Rosji zgodnie z oczekiwaniami wygrał wybory. Jego zwycięstwo potwierdziły dane z połowy lokali, ogłoszone przez Centralną Komisję Wyborczą.

Według ośrodka badania opinii publicznej WCIOM, 42-letni Miedwiediew uzyskał 69,6 proc. głosów. Natomiast ośrodek FOM podał, że na obecnego pierwszego wicepremiera głosowało 67,4 proc. wyborców.

Rezultat Miedwiediewa jest nieco gorszy niż ten uzyskany przez Putina w 2004 roku, kiedy to także w pierwszej turze otrzymał on 71,31 proc. głosów.

Z danych WCIOM wynika, że rywale Miedwiediewa zupełnie nie liczyli się w głosowaniu. Lider Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej Giennadij Ziuganow zebrał 17,2 proc. głosów, przywódca nacjonalistycznej Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji Władimir Żyrinowski - 11,4 proc., a szef prokremlowskiej Demokratycznej Partii Rosji Andriej Bogdanow - 1,8 proc. głosów.

Z kolei FOM przekazał, że na Ziuganowa głosowało 19,5 proc. wyborców, na Żyrinowskiego - 10,5 proc. a na Bogdanowa - 1,4 proc.

CKW ze swej strony zakomunikowała, że z podliczenia 24,5 proc. głosów wynika, że Miedwiediewa poparło 65,53 proc. wyborców; lider KPRF zgromadził 19,45 proc. głosów, przywódca LDPR - 12,15 proc., a szef DPR ś 1,5 proc.

Frekwencja wyborcza wyniosła 64,23 proc., czyli była o 3 proc. wyższa, niż podczas wyborów prezydenckich w 2004 roku.



Kampania bez emocji

Dziś, podobnie jak podczas całej kampanii wyborczej, emocji w Rosji nie było. - Jeśli jakiś zagraniczny turysta byłby dziś w Moskwie i nie widział, że są wybory, to mógł się nie zorientować - mówiła reporterka Radia TOK FM Dorota Grabowska. - W mieście widać było więcej plakatów reklamujących nadchodzący dzień kobiet niż dzisiejsze wybory. Dopiero wieczorem na Placu Czerwonym zaczął się koncert "Naprzód Rosjo". Emocji nie przeżywał dziś ani Dymitrij Miedwiediew, ani jego protektor Władimir Putin. Po głosowaniu spotkali się na obiedzie. Byli w doskonałych nastrojach - relacjonowała Grabowska.

"Mamy dowody na fałszowanie wyborów"

Opozycja - od demokratycznego Jabłoka po KPRF - informowała o licznych nieprawidłowościach wyborczych w różnych regionach Rosji. O przypadkach łamania ordynacji wyborczej informowało także niezależne stowarzyszenie Gołos, które monitorowało niedzielne głosowanie.

Jako jeden z przykładów wymieniło ono Samarę, gdzie "bomżom", czyli ludziom bez stałego miejsca zamieszkania, oferowano po 500 rubli (ok. 21 dolarów), za oddanie głosu zamiast osób, które figurują w spisach wyborców, ale o których było wiadomo, że nie przyjdą głosować.

Lider komunistów Ziuganow oświadczył, że w związku z wieloma nieprawidłowościami podejmie odpowiednie kroki prawne. - Mamy dowody na fałszowanie wyborów i pójdziemy z nimi do sądu - zapowiedział. Uważa, że głosowało na niego 30-35 procent wyborców.

Wcześniej jako przykłady nieprawidłowości wymieniał m.in. nieprzestrzeganie ciszy wyborczej i zwożenie do lokali wyborczych w zorganizowanych grupach ludzi z zaświadczeniami o prawie do głosowania poza miejscem zamieszkania.

Podane wyniki kwestionuje także Żyrinowski. Uważa on, że frekwencja nie wyniosła 60-70 procent, jak podawała CKW, a 50 procent. - Naruszenia podczas wyborów prezydenckich wystąpiły tak samo, jak 2 grudnia w wyborach do Dumy - dodał.

Wybory bez przedstawicieli demokratów

Po raz pierwszy od 1991 roku wśród pretendentów do kremlowskiego tronu nie było ani jednego przedstawiciela sił demokratycznych. Kontrolowana przez władze CKW, zasłaniając się względami formalnymi, odmówiła zarejestrowania kandydatury byłego premiera Michaiła Kasjanowa, który jako jedyny reprezentant obozu demokratycznego zdołał spełnić wszystkie restrykcyjne wymagania, jakie stawia ordynacja.

W związku z głosowaniem w całym kraju podjęto nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. Od czwartku wszystkie lokale wyborcze były strzeżone przez milicję. W niektórych regionach przy wejściu do lokali ustawiono bramki do wykrywania metalu. Porządku pilnowało prawie pół miliona milicjantów i żołnierzy wojsk wewnętrznych. Ich działania koordynowała Federalna Służba Bezpieczeństwa.

Polscy komandosi oskarżeni o tchórzostwo w Iraku


Marcin Górka, Adam Zadworny
2008-03-03, ostatnia aktualizacja 2008-03-03 07:57

Armia już wydała na nas wyrok - żalą się trzej żołnierze z elitarnej 25. Brygady Kawalerii Powietrznej z Tomaszowa Mazowieckiego. Oskarżono ich, że ze strachu nie pomogli rannym w ataku kolegom.

Zobacz powiekszenie
Fot. Piotr Janowski / AG
Polscy żołnierze w Iraku
SERWISY
Trwa śledztwo o ostrzelanie afgańskiej wioski Nangar Khel, a tymczasem w cieniu tej sprawy przed warszawskim sądem garnizonowym toczy się bezprecedensowy proces polskich komandosów służących w Iraku.

Marcin i Kamil to sanitariusze, trzeci - Radek - był kierowcą sanitarki. 7 lutego ub. roku polski konwój wpadł w zasadzkę terrorystów. Zginął żołnierz "dwudziestej piątej" st. szer. Piotr Nita. Zdaniem prokuratury oskarżeni byli tak sparaliżowani strachem, że mimo rozkazu dowódcy nie wyszli z sanitarki, by pomóc rannym kolegom. Nie zabrali też ciała zabitego.

- Waliłem w drzwi, żeby mi otworzyli. Patrzę na nich, a na ich twarzach widzę tylko przerażenie! - opowiada kpt. Sławomir K., dowódca konwoju ranny w tym zamachu.

Sąd ma kłopot z ustaleniem przebiegu wydarzeń. Oskarżeni twierdzą, że wyszli z sanitarki i zabrali ciało Nity. Większość żołnierzy nie pamięta szczegółów tragedii.

Nie ma paragrafu na tchórzostwo, ale oskarżonym żołnierzom postawiono zarzut: "nieudzielenie pomocy i odmowa wykonania rozkazu". Grozi im dziewięć lat więzienia.

Armia już pozbywa się dwóch oskarżonych. Kamilowi K. i Marcinowi M. wojsko odmówiło przedłużenia kontraktów. - Chłopcy ze szwadronu już im nie ufają - mówi dowódca 25. Brygady płk Marek Sokołowski.

- Dla żołnierza, który nie pomaga rannemu koledze z drużyny, nie powinno być miejsca w armii - dokłada ówczesny szef MON Aleksander Szczygło.

Jednak opinie na temat tej sprawy nie są w armii jednoznaczne. - To nie tchórzostwo, ale reakcja organizmu nieprzygotowanego na tak drastyczną sytuację - tłumaczy mjr dr Angelika Szymańska, psycholog z zaprawionej w bojach w Iraku 12. Brygady Zmechanizowanej ze Szczecina. - Ci żołnierze przeżyli atak, są więc doświadczeni, a to bezcenne. Jak odbudują się psychicznie, mogą być świetnymi sanitariuszami.

- Nie ma przebacz, wojna dokonuje prostej, brutalnej eliminacji - mówi jednak oficer, główny świadek oskarżenia.

Reportaż Marcina Górki i Adama Zadwornego dziś w "Dużym Formacie"

Źródło: Gazeta Wyborcza