sobota, 19 kwietnia 2008

Polbank 24 nie działa bez zarzutu

Paweł Pietkun
2007-12-10, ostatnia aktualizacja 2007-12-10 15:18

Klient Polbanku jest pozbawiony dostępu do swojego konta zdalnym kanałem. "Polbank24 działa bez zarzutu" - takie jest oficjalne stanowisko banku

Kiedy po raz pierwszy rozmawiałem z Romanem Jastrzębowskim, niespecjalnie wierzyłem w niesamowity splot okoliczności - czy to możliwe, żeby był jedynym klientem w Polsce, którego dotknął błąd kodu strony banku internetowego?

Pan Roman korzysta z wielu kont internetowych oferowanych na polskim rynku usług bankowych. To istotna informacja, oznacza bowiem, że radzi sobie z internetową bankowością. To po pierwsze, a po drugie, że zbadał rynek takich usług na tyle dokładnie, że zainteresowała go konkretna oferta konkretnego banku.

- Powiem krótko: założyłem w Polbanku konto z dostępem do internetu i ani razu nie udało mi się połączyć z kontem - tak wyglądała nasza pierwsza rozmowa, którą prowadziliśmy kilka tygodni temu. - Kilkakrotnie interweniowałem w tej sprawie telefonicznie, kilka razy mejlowo. Jeśli pan nie ma nic przeciwko temu, wyślę panu korespondencję mejlową w tej sprawie.

Po kilku godzinach oprócz zestawu krótkich listów dotyczących możliwości i niemożliwości logowania się klienta na konto w serwisie Polbank24 dostaję również zrzuty ekranu z licznych prób zalogowania się do systemu, oraz kod źródłowy strony logowania.

Próbuję zainteresować się pomysłem wysyłania mi kodu źródłowego. Wszak nawet jeśli interesuję się językami programowania, czytelnicy nie muszą o tym wiedzieć.

- Widzi pan - słyszę w słuchawce - ten kod źródłowy to pomysł pracowników Polbanku. Miałem go skopiować i zapisać jako plik tekstowy, żeby odesłać. Zgodnie z zapewnieniami miał się tym zająć dział IT.

- Zajął się? - pytam krótko.

- Ależ skąd - obrusza się Roman Jastrzębowski. - Jak nie miałem dostępu, tak nie mam. I pewnie mieć nie będę. Bo Polbank nie zrobił nic, podkreślam - NIC, w mojej sprawie.

Start z promocją

Początki bankowości internetowej Polbank24 to połowa roku 2006. Dziesiątki reklam w mediach elektronicznych i plakaty rozwieszone w największych miastach w Polsce informowały potencjalnych klientów, że już można korzystać z konta tego banku przez internet.

Ocen funkcjonalności konta podejmowały się portale internetowe zainteresowane polskim sektorem finansowym. "Pierwszego czerwca wystartowała długo oczekiwana bankowość internetowa w Polbank EFG! Aby uzyskać dostęp do usług Polbank24 należy odebrać w placówce kopertę z hasłem i PIN-em. System transakcyjny jest dość ascetyczny i udostępnia jedynie podstawowe funkcje" - tak głosił jeden z komunikatów. Dowiedziałem się z niego, że jako klient mam możliwość sprawdzenia salda rachunków, mogę wykonywać przelewy, sprawdzić podstawowe informacje na temat zaciągniętych w banku kredytów oraz uzyskać informacje o karcie kredytowej. Czyli bez fajerwerków. Podobne funkcje oferowało już wówczas większość banków internetowych. Ale uwaga! - mogłem także korzystać z funkcji spłaty karty kredytowej w innym banku, a to była w 2006 r. rzadkość.

Inny portal zauważał, że system transakcyjny działa szybko, a klient ma możliwość przeliczania stanu swojego rachunku na rekordową liczbę walut. "Na oko kilkadziesiąt" - dodawał portal. Dowiedziałem się również, że Polbank24 jest ergonomiczny i nie powinienem mieć kłopotów z jego obsługą.

Pytałem wśród znajomych, jak odbierają usługi internetowe Polbank24. Bez entuzjazmu, ale też nie usłyszałem specjalnych skarg. Doszedłem do wniosku, że być może wina leży jednak po stronie niesfornego klienta. Sięgam więc do licznych listów Jastrzębowskiego wymienianych z Polbankiem.

Pomocy!

Początek jest dramatyczny - "Witam. Wczoraj założyłem konto. Chciałem zalogować się zgodnie z instrukcją, którą otrzymałem. Po wpisaniu nazwy użytkownika oraz hasła z koperty i zatwierdzeniu 'zaloguj' pojawia się ramka z pytaniem czy chcę opuścić stronę. Po kliknięciu, że 'nie', wyświetla się pusta strona Microsoft Internet Explorer. Pomocy!". I kolejny list: "Witam. Jutro mija miesiąc, jak zgłosiłem problem z uzyskaniem certyfikatu. Proszę o informację, kiedy będę mógł korzystać z usług internetowych Waszego banku". Ten list nie kończy się już tak dramatycznie, ale chłodnym zwrotem "z poważaniem".

Odpowiedzi pracowników banku niczego nie wyjaśniają. Wprost przeciwnie - kierują klienta na bezdroża opcji internetowych i języków programowania HTML i PHP. W końcu pada prośba o wysłanie kodu źródłowego strony. I krótka odpowiedź Jastrzębowskiego: "( ) w którym momencie procesu certyfikacji mam odczytać kod źródłowy?".

Korespondencja Polbanku z klientem z perspektywy dziennikarza jest na swój sposób zabawna. W całej wymianie e-maili biorą udział trzy osoby - klient, pani Kasia, specjalistka do spraw sprzedaży Polbank EFG oraz bliżej nieokreślony, cytowany w bankowej korespondencji pracownik działu IT. Bankowcy posuwają się nawet do krótkiej lekcji angielskiego z zakresu obsługi programu Internet Explorer. Wygląda to tak - "Należy wybrać opcję Pokaż źródło (ang: View Source), wówczas będzie wyświetlony kod źródłowy, należy go zapisać (w formacie txt) i przesłać do nas (kontakt@polbankefg.pl)".

To, co powinno uspokoić klienta, to hasłowo rzucone wyjaśnienia "najprawdopodobniej jest jakiś błąd w kodzie strony" cytowane przez panią Kasię.

Bo bank był tani

Kiedy dzwonię po raz drugi, Roman Jastrzębowski poznaje mnie bez kłopotu. Jego zainteresowanie Polbankiem jakby spadło. Co nie znaczy, że nie próbował interweniować. - Dzwoniłem, a jakże - wyjaśnia i chwali się skutecznością: - Wie pan, że nawet udało mi się dostać do menedżera związanego z obsługą IT w banku.

- Pomógł? - pytam.

- Gdzie tam - słyszę. - Dowiedziałem się za to, że pan menedżer pierwszy raz styka się z takim problemem. Obiecał interwencję. I na tym nasz kontakt się skończył.

Pytam więc Jastrzębowskiego o powody zainteresowania ofertą Polbank24. Głównym kryterium wyboru konta była cena. A dokładniej fakt, że konto było bezpłatne, podobnie jak przelewy. Jastrzębowski, który - jak zapewnia - wykonuje miesięcznie dużą ilość przelewów spodziewał się sporych oszczędności w związku z tą ofertą. Ale z niej nie korzysta.

- Irytuje mnie, że już ponad cztery miesiące szarpię się z tym kontem - opowiada. - Poszedłem do banku i zaproponowałem, żeby mi zezwolili robić zlecenia przelewu w oddziale za darmo. Ale to okazało się niemożliwe.

Sięgam więc po telefon i kontaktuję się z Polbankiem. Nauczony doświadczeniem próbę rozmowy poprzedzam zestawem pytań wysłanych drogą elektroniczną do reprezentującego bank Huberta Wojciechowskiego. Pytania są ogólne - o to, czy bank miał kłopoty z serwisem internetowym, czy i w jaki sposób rozpatruje reklamacje klientów oraz dlaczego wymaga od nich podawania kodu źródłowego strony logowania do konta osobistego.

- Czy możemy z tym zaczekać? - pyta Hubert Wojciechowski.

Po doświadczeniach Jastrzębowskiego nie zgadzam się na czekanie. Proszę o odpowiedzi możliwie najszybciej.

Przecież jest OK!

W grzecznym liście bank dziękuje mi za zainteresowanie się funkcjonowaniem bankowości elektronicznej Polbanku i odmawia udzielenia informacji dotyczącej tego konkretnego "rzekomego klienta" - wiadomo, tajemnica bankowa. Dalej dowiaduję się, że "system bankowości internetowej Polbank24 działa bez zarzutu i gwarantuje pełne bezpieczeństwo środków zgromadzonych na rachunkach klientów. Ewentualne utrudnienia w dostępie do usług bankowości internetowej mają miejsce najczęściej w przypadku prowadzonych przez bank prac konserwacyjnych i rozwojowych systemu bankowości internetowej, które zmierzają do podnoszenia jakości oraz bezpieczeństwa świadczonych przez nasz bank usług bankowości internetowej".

I kolejne zapewnienie: "Logowanie na strony bankowości elektronicznej Polbank EFG jest bardzo łatwe, pomimo bardzo nowoczesnych systemów zapewniających bezpieczeństwo transakcji".

Teraz rozumiem Romana Jastrzębowskiego. Już nie on jeden, ale obaj mamy w dłoniach wydruki z ekranu nieudanego logowania na konto Polbank24, kod źródłowy strony i zapewnienia, że przecież wszystko jest w porządku. l

Źródło: Gazeta Bankowa

Marcinkiewicz: Ziobro będzie szefem PiS-u

mar, IAR
2008-04-19, ostatnia aktualizacja 2008-04-19 09:32

PRZEGLĄD PRASY. Kazimierz Marcinkiewicz zapowiada, że zostanie w Londynie, nawet jeśli prezes NBP zablokuje jego ponowne powołanie na stanowisko dyrektora w EBOR-ze. W rozmowie z "Dziennikiem" mówi też o relacji PiS-u z R. Maryja: - Obawiam się, że ceną za poparcie Radia Maryja dla Lecha Kaczyńskiego będzie prezesura PiS dla Zbyszka Ziobry.

Zobacz powiekszenie
Fot. Bartosz Bobkowski / AG
Kazimierz Marcinkiewicz
SONDAŻ
Jakim prezesem dla PiS-u byłby Ziobro?

Takim jak Kaczyński
Lepszym niż Kaczyński
Gorszym niż Kaczyński
Nieważne: to i tak nie zmieni sytuacji PiS-u

W wywiadzie dla "Dziennika" Marcinkiewicz mówi, że ma sygnały, jakoby to Pałac Prezydencki miał wstrzymać jego nominację.

Były premier planuje, że jeśli straci stanowisko w EBOR-ze, będzie pracował w innej instytucji finansowej. Nie precyzuje, jaka to instytucja, zapowiada natomiast, że ujawni to, gdy pozna decyzję prezesa Sławomira Skrzypka.

Kazimierz Marcinkiewicz zapowiada, że nie będzie wracał do polityki. "Ja nie wypadłem z polityki, tylko z niej odszedłem" - mówi. Krytykuje także rządy Prawa i Sprawiedliwości. Jak twierdzi, to co wtedy działo się w spółkach Skarbu Państwa było "jeśli nie gorsze, to takie samo jak za rządów SLD".

"To Ziobro będzie prezesem PiS-u"

Zdaniem Marcinkiewicza, PiS jest LPR-em bis, gdyż odwołuje się do tego samego elektoratu, skupionego wokół Radia Maryja. Jak dodaje były premier w wywiadzie dla "Dziennika", rekompensatą za poparcie przez to środowisko Lecha Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich będzie stanowisko prezesa PiS dla Zbigniewa Ziobry. Według Marcinkiewicza, były minister sprawiedliwości ma "specjalne relacje z Ojcem Dyrektorem".

Marcinkiewicz wspomina awanturę wokół ratyfikacji Traktatu z Lizbony: - To była bardzo ciekawa gra środowiska radiomaryjnego. Ci ludzie już teraz myślą o wyborach prezydenckich. W zamian za poparcie dla Lecha Kaczyńskiego zażądają bardzo wysokiej ceny, tę cenę będzie musiał zapłacić Jarosław Kaczyński. I myślę, że zapłaci.

Czyli?

Obawiam się, że ceną za poparcie Radia Maryja dla Lecha Kaczyńskiego będzie prezesura PiS dla Zbyszka Ziobry, który ma silne - choć nie zawsze ujawnione - środowisko wewnątrz PiS. Ziobro ma zresztą specjalne relacje z ojcem dyrektorem.

Kaczyńskiemu wyrasta pod bokiem niebezpieczny przeciwnik?

Jest w PiS od samego początku i jest bardzo ważnym elementem tej partii. To, co robił w rządzie, w ogromnej mierze zaważyło najpierw na sukcesach, a później na porażkach PiS.

Źródło: "Dz"

Wiedeń jest, Turcy są, odsiecz nadciąga, tylko Jana Sobieskiego brak

Rafał Romanowski, Kraków
2008-04-19, ostatnia aktualizacja 2008-04-18 20:28

Bitwa pod Wiedniem z 1683 roku bez króla Sobieskiego? Odsiecz wiedeńska bez Polaków? To możliwe w filmie dokumentalnym na antenie telewizji Planete.

Zobacz powiekszenie
Fot. EAST NEWS EAST NEWS
"Jan III Sobieski pod Wiedniem" - obraz Jerzego Siemiginowskiego
Zdaniem historyka prof. Janusza Tazbira, historyka, nakręcić filmu o wielkiej bitwie z 1683 r. bez Polaków i Sobieskiego "po prostu się nie da". Profesor nie ma racji.

Jaki Sobieski?

"Sułtan, czyli władca" - tak nazywa się emitowany na antenie telewizji Planete dokument z 2002 r. Nakręciła go dwójka niemieckich reżyserów Angela Volkner i Peter Bardehle. Współpracują z hamburskim studiem Vidicom Media Productions, które dostarcza filmy dokumentalne wielu telewizjom, m.in.: ARD, ZDF, RAI, ARTE, Channel 5 i polskiej Planete.

Od marca "Sułtana, czyli władcę" wyświetlono w Polsce kilkanaście razy. Przez 90 minut Volkner i Bardehle starają się pokazać kilkaset lat historii imperium osmańskiego. Przed kamerami wypowiadają się niemieccy i tureccy historycy, żyjący do dziś potomkowie dynastii Osmanów oraz znawcy strategii tureckich sułtanów, którzy kilkakrotnie podchodzili pod Wiedeń. Niektóre sceny zainscenizowano, grzmią armaty w kolejnych podbojach, przechadzają się dostojni członkowie dworu Sulejmana Wspaniałego.

Potęgę Osmanów złamała dopiero odsiecz wiedeńska oraz bitwa pod Wiedniem z 1683 roku. To jedna z najważniejszych bitew w dziejach świata, która definitywnie zatrzymała turecki pochód na Europę. Ogromną rolę odegrali w niej Polacy pod wodzą króla Jana III Sobieskiego. Wie o tym każde dziecko już po podstawówce, wiedzą też polscy, niemieccy, austriaccy historycy. Ale u reżyserów "Sułtana, czyli władcy" o Polakach nie ma słowa. Ani razu z ust lektora i występujących w filmie autorytetów nie pada nazwisko "Sobieski". Przesłanie filmu: wypędzenie Turków spod Wiednia Europa zawdzięcza dzielnym Niemcom

pod wodzą cesarza Leopolda.

Dlatego Polscy widzowie Planete od kilku tygodni zasypują redakcję stacji setkami listów, a na internetowym forum wzywają jej szefów do wytłumaczenia: "Poziom tego ahistorycznego bełkotu przekroczył mą cierpliwość" - pisze jeden z internautów. "Specjalnie siadłam z córką przed telewizorem. Chciałam zobaczyć coś o Sobieskim, a tu nie bąknęli o Polakach nawet słowem" - denerwuje się inny.

Zdziwieni są też polscy historycy. - Wiadomo, że niektórzy Austriacy czy Niemcy próbowali przez lata dezawuować polski udział w tamtych wypadkach, ale z takim nonsensem jeszcze się nie spotkałem - mówi "Gazecie" prof. Janusz Tazbir. - Jestem jak najdalszy od krzyku, że ktoś Polaków chce skrzywdzić i zafałszować historię, ale co innego docierająca do wąskiego kręgu odbiorców rozprawa historyczna, a co innego bzdury w popularnonaukowym filmie w telewizji dla milionów ludzi - uważa Tazbir.

Wygrał Leopold, który uciekł

Wybitny znawca historii odsieczy wiedeńskiej prof. Jan Wimmer mówi, że takie filmy wprowadzają niepotrzebny zamęt do dawno ustalonych kwestii. Tłumaczy: - Zachowało się mnóstwo świadectw, m.in. z klasztoru w Raichradzie na południe od czeskiego Brna, pod którego murami szły wojska polskie na pomoc Wiedniowi. Są relacje nuncjusza apostolskiego przy Sobieskim czy nawet listy Karola Lotaryńskiego, który wspólnie z naszym królem dowodził brawurowym atakiem na tureckie obozy. Według tych źródeł Polaków dotarło pod Wiedeń około 21 tys., głównie konnej jazdy, która zadała wrogowi decydujące ciosy z prawego, najważniejszego skrzydła. Stanowi to pokaźną część z 69-tysięcznej armii sprzymierzonej (Polacy, Niemcy, Austriacy, Sasi), którą dowodził przecież Sobieski! Opowiadanie więc, że Turków wypędzili Niemcy pod wodzą cesarza Leopolda, to idiotyzm. Leopold uciekł z Wiednia na wieść o podejściu Turków! - kreśli obraz tamtych czasów w rozmowie z "Gazetą" prof. Wimmer.

Joanna Owsianko z biura prasowego Planete przyznaje, że redakcja dostaje protesty od widzów. - Jest nam z tego powodu przykro, ale jako medium globalne i obiektywne Planete chce prezentować różne punkty widzenia, także takie, które się wielu ludziom nie podobają. Jesteśmy czymś w rodzaju lustra dla tego, co dzieje się w kinie dokumentalnym, nawet jeśli niektórzy autorzy prezentują wizję niezgodną z prawdą historyczną - mówi rzeczniczka kanału.