czwartek, 16 października 2008

Milczący Stanisław zabiera głos

Jacek Szczerba, Watykan
2008-10-15, ostatnia aktualizacja 2008-10-16 08:15

- To był mój obowiązek wobec Jana Pawla II. W ten sposób odpłaciłem mu za jego dobroć. Wytrzymał ze mną przez 39 lat - tak mówił kardynał Stanisław Dziwisz na wczorajszej konferencji prasowej w sali "La Stampa" przy placu Świętego Piotra przed światową premierą filmu "Świadectwo", w którym Dziwisz opowiada o okresie spędzonym u boku Karola Wojtyły.

Zobacz powiekszenie
Fot. Adam Kozak / AG
Konferencja prasowa przed premierą filmu "Świadectwo" / Press conference is being held prior to the premiere of "Testimony" / Conferenza stampa
Najpierw powstała wydana także po polsku książka "Świadectwo", w której Gian Franco Svidercoschi rozmawia z Dziwiszem o Janie Pawle II. Dziwisz pisał ją w ustroniu na chorwackim wybrzeżu Adriatyku. Tylko tam miał szansę na chwilę spokoju, tam dzwonił do niego Svidercoschi. - Po przeczytaniu książki czułem niedosyt - mówił wczoraj w Watykanie producent filmu Przemysław Hauser. - Owszem, była świetna, wspaniała, ale żebym był usatysfakcjonowany, powinna mieć 2 tys. stron. Dlatego pomyślałem o filmie.

Na film kardynała Dziwisza, zwanego Milczącym Stanisławem, namawiano przez kilka miesięcy. Potem mówił do kamery przez 16 godzin. Często przerywał: - Dosyć już tego, dosyć - i mówił dalej. Gotowy film, wyreżyserowany przez Pawła Piterę, ma tylko półtorej godziny, więc pozostało mnóstwo niewykorzystanego materiału.
- To nie jest kalendarium życia Jana Pawla II - tłumaczył Hauser. - Chodziło nam o dwie rzeczy: żeby film był prawdziwy i żeby pokazał papieża jako człowieka. Że będzie prawdziwy, gwarantował nam kardynał Dziwisz, bo lepszego świadka życia papieża nie znaleźliśmy. - Do tego czasu - zażartował na to Dziwisz.

Ekipa filmowa pracowała w naturalnych wnętrzach, m.in. w mieszkaniu Wojtyłów w Wadowicach (okazało się trudne dla filmowców, bo małe), w kurii krakowskiej, w Bazylice Świętego Piotra i w kaplicy Sykstyńskiej. Być może jako pierwsi w historii mieli możliwość nakręcenia fabularyzowanych scenek w Watykanie - o tym, jak papież wymyka się po kryjomu na narty albo jadącą przez Watykan karetką pogotowia. Do zdjęć używano naczyń liturgicznych papieża i jego szat. - To były relikwie - mówili filmowcy. - Początkowo nas paraliżowały, ale potem profesjonalizm zwyciężył.

W filmie "Świadectwo" kardynał Stanisław Dziwisz ma ujawnić fakty dotyczące drugiego, nieznanego opinii publicznej zamachu na Jana Pawła II. W 1982, rok po postrzale na placu Świętego Piotra, papież został zraniony nożem przez szalonego, ultrakonserwatywnego, hiszpańskiego księdza. Stało się to 12 maja w Fatimie, w Portugalii, dokąd Jan Paweł II udał się, aby podziękować za szczęśliwy powrót do zdrowia po ranie od kuli tureckiego zamachowca Mehmeta Alego Agcy. Ksiądz Juan Fernandez Krohn został aresztowany i spędził w portugalskim więzieniu kilka lat, zanim został deportowany do Hiszpanii. Papież kontynuował podróż, nie ujawniając odniesionych obrażeń. Dziwisz wyjawi także, że kilka dni przez śmiercią, gdy nie był już w stanie wymówić ani słowa, papież zdołał jednak powiedzieć swoim opiekunkom: "Jeśli nie będę mógł już mówić, znaczy to, że przyszedł na mnie czas".



Przygotowując się do filmu, zebrano kilkaset godzin materiałów dokumentalnych z Polski i ze świata; niektóre nigdy wcześniej nie były pokazywane, np. zapisany na kamerze 8 mm przez biskupa Tadeusza Pieronka materiał z ingresu Karola Wojtyły.

- Ten film okazał się moim przeznaczeniem - wyznał wczoraj brytyjski aktor Michael York ("Kabaret", "Trzej muszkieterowie"). - Byłem akurat w Warszawie w innej sprawie i spotkałem producenta, który spytał mnie, czy nie chciałbym zostać narratorem w filmie, w którym kardynał Dziwisz wspomina papieża Jana Pawła II. Intuicja podpowiedziała mi, żeby się zgodzić, i intuicja miała rację. Wiedziałem dużo o Janie Pawle, ale nie tak dużo jak Polacy, Włosi czy w ogóle katolicy. To, że jestem na zewnątrz każdej z tych kategorii, pomogło mi przy pracy. Podziwiam Jana Pawła II. Dzięki temu filmowi zrozumiałem, że papież był także wojownikiem. To w ogóle była niezwykła osobowość - odwaga i charyzma. Mnie interesowało także to, że Wojtyła chciał być aktorem, lecz rzucił scenę teatralną dla innej sceny, którą był cały świat.

Na konferencji prasowej do pytań wyrywali się dziennikarze z wielu krajów. Kardynał Dziwisz mówił im: - Papież kochał dziennikarzy, także gdy pisali o nim źle. Kiedyś, przeczytawszy we włoskiej gazecie krytyczny artykuł o swej pielgrzymce, powiedział: "Zasłużyłem na coś znacznie gorszego". - Co takiego miał Jan Paweł II, że ludzie wciąż o nim mówią? - dociekała głośno włoska dziennikarka. - To chyba zawiera się w jednym słowie: miłość - odpowiedział jej Dziwisz. - Każdy, kto spotkał Jana Pawła, mówił potem: To na mnie spojrzał Ojciec Święty, to do mnie się zwrócił.



"Świadectwo" trafi jutro do polskich kin. Zasadnicza wersja filmu została nagrana po angielsku, choć Dziwisz mówi w nim po polsku. Powstaną też wersje: włoska, francuska, niemiecka i hiszpańska. - Baliśmy się spolszczyć papieża - zastrzegał się w Watykanie Hauser. - Papież należy przecież do całego świata. Chcieliśmy pokazać naszego wspólnego papieża.

Muzykę do filmu Pitery napisali Vangelis (temat przewodni) i Robert Janson. Na dzisiejszej premierze w Auli Pawla VI "Świadectwo" obejrzy Benedykt XVI.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Z ziemi polskiej...

Adam Szostkiewicz
2008-10-15, ostatnia aktualizacja 2008-10-15 16:07

Zobacz powiększenie
16 października 1978: Jan Paweł II tuż po wyborze na Papieża pozdrawia wiernych w Watykanie
Fot. Massimo Sambucetti / AP

Jak 30 lat temu doszło do wyboru Karola Wojtyły na papieża.

Zobacz powiekszenie
Fot. AP
12 maja 1982. W Fatimie, w pierwszą rocznicę zamachu na swoje życie Papież odwiedził słynne sanktuarium, by podziękować Maryi za ocalenie. Wieczorem tego dnia, 12 maja, Juan Fernandez Krohn, wyświęcony na księdza przez ultrakonserwatywnego abp. Lefebvre'a, usiłował zamordować Papieża sztyletem
Zobacz powiekszenie
Okładka ostatniego numeru ''Polityki''
ZOBACZ TAKŻE
GALERIA ZDJĘĆ
SERWISY

Jan Paweł II - serwis specjalny



Kardynał Karol Wojtyła dowiedział się 29 września 1978 r. w Krakowie, przy śniadaniu, o nagłej śmierci papieża Jana Pawła I. Był wiadomością poruszony, jak cały świat katolicki. Albino Luciani zmarł w swoim apartamencie w Watykanie po zaledwie 33-dniowym pontyfikacie, mając 66 lat. 2 października metropolita krakowski wraz z prymasem Stefanem Wyszyńskim wyruszył do Rzymu na konklawe. Jan Paweł I został wybrany szybko, teraz jednak tak być nie musiało. Kardynałowie elektorzy mogli się zastanawiać, czy nie czas poszukać następcy poza grupą kardynałów Włochów.

Do puli takich potencjalnych papieży wchodził także Wojtyła. Miał nie tylko osobowość i doświadczenie; miał też zwolenników w osobach tak wpływowych osobistości Kościoła jak watykański sekretarz stanu kard. Jean Villot, Amerykanin polskiego pochodzenia kard. John Krol i kardynał wiedeński Franz König.

Wsparcie wiedeńskie

Zwłaszcza König od dawna urabiał kardynałów do głosowania na Wojtyłę, którego znał od wielu lat. Rzymskiemu taksówkarzowi wiozącemu go razem z Wojtyłą miał powiedzieć jeszcze na długo przed wyborem: Niech pan jedzie szczególnie ostrożnie, wiezie pan przyszłego papieża. König mieszkał i działał w kraju na ówczesnej granicy dwóch wrogich bloków - zachodniego i radzieckiego. Biskup Wiednia uważał, że doświadczenie życiowe, historyczne, a zwłaszcza duszpasterskie kogoś takiego jak Wojtyła może być ważne i przydatne w Kościele i świecie. Na dodatek kardynał z Krakowa miał opinię jednego z promotorów pojednania polsko-niemieckiego.

Austriak nie patrzył na Wojtyłę przez pryzmat stereotypu panującego choćby w Niemczech, że Polak katolik musi być nacjonalistą, romantykiem i mesjanistą, a więc potencjalnym źródłem kłopotów w cywilizowanej Europie. Widział w Wojtyle człowieka Kościoła na trudne czasy. Także w tym sensie, że kardynał z Krakowa reprezentował Kościół wciąż żywej masowej religijności, gdy na Zachodzie sekularyzacja robiła szybkie postępy. I gdy w Ameryce Łacińskiej równie szybkie postępy robiła tzw. teologia wyzwolenia, czyli próba pogodzenia marksizmu z Ewangelią. Wojtyła znał marksizm jako teorię i jako praktykę, wiedział, na czym polega różnica.

Niezbędnik inteligenta - Rynek w cuglach Dlaczego wolny rynek jest mitem? Kłopoty gospodarki amerykańskiej i światowej analizuje Edmund S. Phelps, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii.



Niewykluczone, że bez wsparcia Austriaka nie byłoby papieża Polaka. Nigdy się tego na sto procent nie dowiemy, bo każde konklawe osnuwa mgła nakazanej tajemnicy. Nie wyklucza to przecieków, zwłaszcza od kardynałów emerytów, którzy nie mogą głosować, ale mogą odrobinę uchylać rąbka tajemnicy, nie mając tak silnego poczucia, że łamią embargo informacyjne. To dlatego wiadomo było, że podczas konklawe, które wybrało na papieża Lucianiego, nazwisko Wojtyły już pojawiło się na kartach do głosowania - otrzymał dziewięć głosów.

Także szerszy kontekst październikowego konklawe mógł działać na korzyść opcji papieża nie-Włocha. W Kościele włoskim i innych na Zachodzie ścierały się obozy katolickiej prawicy i lewicy, trwał też spór, czy reformy podjęte na II Soborze Watykańskim (1962-1965) nie poszły za daleko, wpędzając katolicyzm w turbulencją. We Włoszech bardzo świeże i wciąż bolesne było wspomnienie dramatu porwania wiosną 1978 r. i zamordowania przez lewicowych ekstremistów lidera włoskiej chrześcijańskiej demokracji Aldo Moro, który popierał ideę kompromisu historycznego chadecji z komunistami w celu solidarnego działania dla dobra kraju. Tymczasem katolicka prawica krytykowała politykę wschodnią Pawła VI, który dążył do budowania kontaktów z władzami w bloku radzieckim dla dobra tamtejszych katolików.

Biskup ze Wschodu

Dla tych katolickich antykomunistów nawet duchowni takiej rangi jak kardynał Wojtyła wydawali się podejrzani: czy aby nie przemycą tu do nas idei bolszewickich? Podejrzliwość opierała się na przekonaniu, że w komunizmie Kościół jeśli funkcjonuje, musi być totalnie infiltrowany, a jego przywódcy nie mogą być niezależni od państwa komunistycznego.

Polscy komuniści przez pewien czas usiłowali manipulować Wojtyłą, dając mu do zrozumienia, że jest w rządzie i kierownictwie PZPR widziany jako dostojnik, z którym władze mogą rozmawiać, a nawet współpracować, inaczej niż w przypadku prymasa Stefana Wyszyńskiego. Ks. Andrzej Bardecki, wieloletni asystent kościelny "Tygodnika Powszechnego", i Jan Nowak-Jeziorański podają, że partyjny dostojnik Zenon Kliszko odrzucał wszystkie kandydatury przedstawiane (zgodnie z praktykami w PRL) przez prymasa Wyszyńskiego, gdy po śmierci abp. Eugeniusza Baziaka w 1962 r. powstał wakat na urzędzie metropolity krakowskiego.

Rywingate: będzie odwet? Śmierć Janiny Sokołowskiej, skazanej w aferze Rywina, przeszła prawie niezauważona. Ale inni -bohaterowie afery szykują odwet.



Obowiązki te pełnił, ale tylko tymczasowo, biskup pomocniczy Karol Wojtyła. Wakat przedłużał się. W końcu prymas zgłosił kandydaturę Wojtyły i partia zgodziła się niemal natychmiast w przeświadczeniu, że ten woli filozofię i chodzenie po górach niż politykę i nie będzie z nim kłopotu. "Gdyby władze komunistyczne nie odrzucały po kolei sześciu kandydatów prymasa - być może nie mielibyśmy papieża Polaka" - konkluduje Nowak-Jeziorański. Ta gra na poróżnienie obu wybitnych liderów spaliła ostatecznie na panewce w dniu wyboru Wojtyły na papieża. Władze zorientowały się, że Wojtyłą nie da się manipulować. Co gorsza, dla nich, Wojtyłę żywo interesowała rozwijająca się w Polsce opozycja demokratyczna i utrzymywał z niektórymi jej działaczami bliskie kontakty. O tym wszystkim wiedział mało kto poza Polską i znającymi sprawy polskie katolikami na Zachodzie.

Spoza układu

W październiku 1978 r. kluczowe dla kardynałów pytanie brzmiało tak samo jak przed wyborem Jana Pawła I: kto zaradzi kryzysowi, jaki ogarnął świat katolicki po soborze? Luciani był papieżem kompromisu między tradycjonalistami a zwolennikami dalszych reform. Znaczenia nabrała też kondycja fizyczna kandydatów - Paweł VI umarł na raka, w ostatnich latach pontyfikatu popadał w depresję, Jan Paweł I chorował na serce, nie chciał być papieżem, przyjął wybór z poczucia obowiązku i odpowiedzialności za Kościół.

Według wielu relacji, największe szanse na wybór miał Włoch Giovanni Benelli - umiarkowany reformista. Liczył się też inny Włoch - Giuseppe Siri, twardy konserwatysta i antykomunista. Ale ta wyrazista opozycja wcale nie ułatwiała zadania elektorom. I w tym tkwiła szansa kandydata trzeciej siły, kogoś szanowanego, ale spoza układu watykańskiego. Znaczyło jednak to także, że nie może to być przedstawiciel silnych Kościołów narodowych - z Niemiec, Francji, Ameryki Północnej - bo taki kandydat na pewno nie zdobyłby głosów kardynałów Włochów. Obawiali się oni o swoje wpływy, a papież z któregoś z tych krajów pociągnąłby za sobą do Watykanu armię księży cieszących się jego zaufaniem.

Kandydat z jakiegoś kraju peryferyjnego nie byłby takim zagrożeniem dla Włochów w watykańskich urzędach kościelnych. Rachuby tego rodzaju nie mają przy wyborze papieża znaczenia zasadniczego, ale nie można ich lekceważyć. Wiedzieli o tym dobrze ci, którzy zaczęli przekonywać kardynałów do Wojtyły - był stosunkowo młody (58 lat), znany, ceniony i lubiany, w doskonałej formie fizycznej, no i pochodził z dalekiego kraju, którego język na pewno nie wyparłby z Watykanu włoskiego.

Doktor filozofii Doktor House, bohater emitowanego również w Polsce serialu, to największa osobowość telewizyjna ostatnich lat. Na jego temat pisze się już prace naukowe.



Najważniejsze zaś, że uważał soborowe otwarcie na świat za właściwy kierunek Kościoła, a zarazem trudno było mu zarzucić słabość do lewicy. Wielu kardynałów lękało się, że posoborowy klincz konserwatystów z postępowcami doprowadzi do jakiegoś kościelnego kompromisu historycznego - trochę tak, jak w ówczesnej polityce włoskiej między chadecją a eurokomunistami. Tego z kolei nie znieśliby na przykład kardynałowie z Niemiec.

Dzięki przedwyborczej agitacji szanse Wojtyły rosły, ale ktoś zadbał też o pomoc inną niż wsparcie perswazją i modlitwą. Tuż przed pierwszą turą głosowania kardynałowie dostali kopie wywiadu udzielonego przez kardynała Siriego, który nie krył w nim swego antyreformatorskiego nastawienia. Lektura musiała wstrząsnąć elektorami o bardziej otwartych poglądach.

Pierwsze tury głosowania potwierdziły, że kandydatury Włochów wzajemnie się blokują - żadna nie zdobyła wyraźnej przewagi. Stało się jasne, że trzeba szukać wśród nie-Włochów. W ósmej turze głosowania, 16 października, kandydatura Wojtyły zebrała ponoć 99 głosów wśród 108 elektorów. W notesie biskupim zapisał on pod datą 16 października 1978 r.: "Około godz. 17.15 - papież Jan Paweł II". Zwyczajowy hołd kardynałów odebrał na stojąco, a nie w przygotowanym zawczasu fotelu-tronie. Wybrane imię papieskie mówiło, że uważa się za kontynuatora soborowej linii swych poprzedników.

W Krakowie wieść o papieżu Polaku powitał dzwon Zygmunta w katedrze wawelskiej. Państwowe media czekały na instrukcje z centrali PZPR. Kazimierz Kąkol, ówczesny szef Urzędu do spraw Wyznań, pisze we wspomnieniach, że pierwsze reakcje partyjnych notabli były negatywne i pełne obaw. Nastroje rozładował Edward Czyrek, który podsunął towarzyszom z KC myśl, iż lepszy papież Wojtyła w Rzymie niż prymas Wojtyła w Warszawie. Mało kto tak bardzo się pomylił w diagnozie. Istotę nowej sytuacji lepiej wyczuł ambasador radziecki we Włoszech. Podczas inauguracji pontyfikatu Wojtyły miał on powiedzieć do prof. Henryka Jabłońskiego, szefa delegacji PRL na tę uroczystość, że "największym osiągnięciem Polski Ludowej jest to, że dała Kościołowi papieża". Rosjanin oczywiście ironizował, ale w jakimś sensie trafił w sedno.

Jaki prezydent dla Polski? Prezydentura Wałęsy - przy współudziale Kaczyńskich - posiała złe ziarno, które dziś wydało fatalne plony -pisze na swoim blogu Adam Szostkiewicz.



Plony najważniejsze

Entuzjazmu katolików w Polsce państwowe media nie pokazały. Organ partii "Trybuna Ludu" wydrukował dzień po wyborze wiadomość, owszem, na pierwszej stronie, ale obok dużo obszerniejszego materiału "o pełnym zebraniu plonów jako najważniejszej sprawie wsi". W "Polityce" datowanej na 21 października na czołówce jest rozmowa z działaczem Stronnictwa Demokratycznego i korespondencja z Pragi pióra Jerzego Urbana. Na trzeciej stronie komentarz redakcyjny, który cytuje depeszę gratulacyjną władz PRL na ręce papieża Wojtyły. Depesza łączy wybór kardynalskiego konklawe z sukcesami budowy socjalizmu w Polsce. Autor komentarza dodaje od siebie, że "między Bugiem a Odrą tworzą się podstawy współpracy między socjalistyczną władzą państwową a Kościołem".

Inaczej postąpiły nieliczne, cenzurowane czasopisma katolickie, z krakowskim "Tygodnikiem Powszechnym" na czele. Jego redaktor naczelny Jerzy Turowicz od lat znał się i kontaktował z Wojtyłą, a pismo wspierało reformy soborowe i drukowało autorów, którzy w prasie oficjalnej byli na czarnej liście. Turowicz słał z Rzymu do Krakowa korespondencje na temat konklawe. Wybór Wojtyły pismo powitało nagłówkiem "HABEMUS PAPAM", wielkim zdjęciem, komentarzem "Radość wielka" i korespondencją Turowicza. "Jestem pod wrażeniem tego, co się stało, i w sytuacji zupełnie nowej, i mimo wszystko niespodziewanej" - pisał naczelny "TP" i zaznaczał, że Wojtyła do końca zbywał sugestie, że może wyjść z głosowania papieżem, zwrotem: wolne żarty. A czołowy publicysta religijny "TP" Tadeusz Żychiewicz życzył nowemu papieżowi, aby na wysokościach nie zaznał chłodu, "bo samotny będzie i tak".

Game over, czyli witamy w Islandystanie

Dominika Pszczółkowska, Reykjavik
2008-10-15, ostatnia aktualizacja 2008-10-15 21:18

Islandczycy nie kupują już dziś land roverów. Ale to nie największy problem mieszkańców i gospodarki tej wyspy. Wszyscy zastanawiają się, jak wielką katastrofę spowoduje krach islandzkich banków.

Zobacz powiekszenie
Fot. BOB STRONG REUTERS
Islandia
SERWISY
W ogromnym salonie samochodowym na przedmieściach Reykjaviku obok pojazdów średniej klasy pyszni się kilkadziesiąt wielkich land roverów i BMW. Jeszcze niedawno wyjeżdżały z salonu jeden po drugim. - W zeszłym roku sprzedawaliśmy siedem-osiem pojazdów dziennie. Wiele osób brało luksusowe auta na kredyt - wspomina szef salonu Heidar Sveinsson.

Teraz jest zupełnie inaczej. Od początku roku kupowane za granicą auta zdrożały o 50 proc. Wszystko przez spadek kursu islandzkiej korony. Salon podniósł ceny o 30 proc., bo tylko na tyle pozwalała coraz ostrzejsza konkurencja. Na sprzedaży nowych samochodów firma więc nie zarobi w tym roku. Pozostała tylko sprzedaż używanych i serwis.

To był jednak dopiero początek kłopotów. Gdy dwa tygodnie temu wybuchł na dobre kryzys bankowy, Islandczycy zamarli. Czekają, jakie będą rozmiary katastrofy gospodarczej. I nie w głowie im kupowanie samochodów. - Dziś nie przyszedł ani jeden klient - przyznaje Sveinsson.

Równie trudno za chwilę będzie właścicielom wszelkich innych firm na wyspie, a nawet pracownikom na etatach. Banki, które jeden po drugim stanęły na progu bankructwa, zostały znacjonalizowane. A były najszybciej rozwijającym się sektorem islandzkiej gospodarki. Ich aktywa przekraczały wielokrotnie PKB wyspy. To pracownicy bankowości dawali zarobić wszystkim innym: od budowlańców po restauratorów i sklepikarzy. - Potrzebowaliśmy np. coraz więcej pilotów i stewardes do wożenia bankowców między Islandią a Londynem i Nowym Jorkiem - tłumaczy poseł do islandzkiego parlamentu Bjarni Benediktsson. Największy bank Kaupthing płacił więcej podatków niż cały sektor rybołówczy, który stanowi podstawę islandzkiej gospodarki.

Islandczycy kupują świat

Jeszcze kilka miesięcy temu mało kto sądził, że islandzki cud gospodarczy może skończyć się tak szybko i tak gwałtownie. Wyspa wielkości jednej trzeciej Polski, zamieszkana przez zaledwie 320 tys. ludzi, ostatnio rozwijała się bardzo szybko i stała się jednym z najbogatszych krajów świata pod względem PKB na mieszkańca (w Europie wyprzedzają ją tylko Luksemburg i Norwegia). W dodatku - jeśli wierzyć rankingowi ONZ za 2007 r., w którym oprócz wysokości PKB na głowę bierze się pod uwagę takie czynniki jak długość życia czy wykształcenie - Islandia jest najlepszym krajem do mieszkania na świecie.

Boom ostatnich lat miał swe źródło w sektorze rybnym. W 1990 r. wprowadzono system dozwolonych kwot połowów, które rozdzielano między poszczególne firmy. Kwoty można było sprzedawać i kupować. - To sprawiło, że branża zaczęła działać efektywniej i odniosła sukces ekonomiczny. W dodatku handel kwotami uwolnił kapitał i przyczynił się do rozwoju sektora bankowego - tłumaczy Birgir Petursson, szef niezależnego Centrum Badań Społecznych i Ekonomicznych w Reykjaviku.

Tłumy milionerów pojawiły się jednak dopiero wraz z zawrotnym rozwojem sektora bankowego. Od prywatyzacji w 2002 r. banki rozpoczęły gwałtowną ekspansję na europejskim i światowym rynku finansowym. Brały kredyty za granicą, skutecznie pomnażały pieniądze, po czym inwestowały je w Europie i nie tylko. Dziś w islandzkich bankach mają swe pieniądze Brytyjczycy, Holendrzy, Duńczycy i inni (tyle że część klientów nie może ich wypłacić). Islandzkie firmy są właścicielami lub współwłaścicielami wielu sklepów i firm za granicą np. brytyjskiego Woolworths czy drużyny piłkarskiej West Ham United, a w Polsce - operatorów telefonicznych Netia i Play.

Wysoko kwalifikowani i świetnie opłacani pracownicy inwestowali w kraju. Coraz bardziej ostentacyjna konsumpcja napędzała krajową gospodarkę. Islandczycy zaczęli wierzyć, że nic ich nie zatrzyma. Brali coraz więcej kredytów, za które kupowali coraz lepsze domy, samochody, a nawet grali na giełdzie. Banki ułatwiały to, nie stawiając kredytobiorcom wysokich wymagań. Znakiem firmowym młodego pokolenia jest Range Rover.

Game over

Dziś dowcipni Islandczycy przechrzcili to auto na "game over". Bańka pękła, gdy światowy kryzys finansowy uderzył w wyspę szczególnie boleśnie. Nic dziwnego, w końcu Islandia była uzależniona od sektora finansowego. W ciągu zaledwie kilku dni rząd musiał upaństwowić wszystkie trzy wielkie banki. Dziś Islandczycy zastanawiają się, czy tak musiało się stać. Bo na złą sytuację na światowych rynkach nałożyły się jeszcze liczne błędy islandzkich bankierów władz.

Wszyscy zgadzają się, że banki zbyt się rozrosły. Niewielki kraj mający niewielkie rezerwy walutowe nie był w stanie wpływać na sytuację w sektorze finansowym, który wart był wielokrotnie więcej niż PKB całego kraju. - Na wiosnę przyjęliśmy prawo, które miało zwiększyć rezerwy walutowe. Było to jednak za mało i za późno - przyznaje poseł Bjarni Benediktsson.

Islandzki bank centralny próbował co prawda powstrzymać szaleństwo kredytowe i ekspansję banków, podnosząc stopy procentowe (do 15,5 proc.), ale z tego powodu na świecie zaczęto spekulować islandzkimi obligacjami.

Kolejnym błędem było to, że część islandzkich banków zamiast zakładać za granicą miejscowe spółki, otwierała po prostu swoje oddziały. To oznaczało, że w razie bankructwa to islandzkie, a nie miejscowe władze muszą wypłacać klientom gwarantowaną prawem kwotę 20 tys. euro. Właśnie dlatego, gdy banki się zachwiały, premier ostrzegł współobywateli, że zbankrutować może całe państwo.

- Na Islandii miała miejsce wyolbrzymiona wersja tego, co dzieje się w wielu krajach. Specyficznie islandzkim problemem była lokalna waluta, która nie mogła utrzymać stojącej za nią gospodarki. Pozostałe problemy były jednak takie same jak na całym świecie: zbyt dużo kredytów mieszkaniowych, które nie zostaną spłacone, nadmiernie wysokie ceny akcji spółek finansowych - mówi profesor Gylfi Magnusson z Uniwersytetu Islandii.

Ości zamiast ryb

Bardziej niż przyczyny kryzysu zwykłych Islandczyków interesują dziś jego skutki. Nikt nie jest w stanie przewidzieć ich dokładnie, ale jedno jest pewne: ucierpi cała gospodarka wyspy.

Niektóre branże, np. budowlana czy samochodowa, czuły że sytuacja się pogarsza już od wielu miesięcy. Gdy zagraniczni spekulanci zaczęli pozbywać się islandzkich obligacji, a rynek kredytowy coraz bardziej się kurczył, islandzka korona zaczęła tracić na wartości. Coraz bardziej brakowało środków na inwestycje.

Dziś wszyscy zastanawiają się, na ile krach finansowy pociągnie za sobą całą gospodarkę. Od tego sektora zależeli na wyspie wszyscy. Gdy wielu bankowców i innych wysoko kwalifikowanych pracowników straci pracę, nie będzie komu napędzać boomu konsumpcyjnego. - Z pewnością pojawi się duże bezrobocie - prognozuje profesor Gylfi Magnusson.

W hiszpańskiej restauracji w centrum Reykjaviku goście - nawet obcy ludzie - licytują się prognozami. "Będzie lepiej za dwa lata?" "Nie, raczej za 10". "No, to ustalmy, że za pięć". W mediach króluje czarny humor. Angielskojęzyczne pismo "Reykiavik Grapevine" umieściło na pierwszej stronie monetę jednokoronową. Zamiast ryby jest na niej szkielet. "Witamy w Islandystanie!" - głosi tytuł.

Kryzys finansowy uderzy w emerytów, którzy trzymali oszczędności w funduszach inwestujących na giełdzie, we władze lokalne, które także czerpały zyski z giełdy, no i oczywiście w budżet całego państwa, który nie będzie mógł liczyć na ogromne dochody z podatków. Jeśli korona się nie wzmocni, wielu ludzi z kredytami w obcych walutach będzie miało do spłacenia mnóstwo pieniędzy i nieruchomości warte o wiele mniej niż zaciągnięty na nie kredyt. Po mieście krążą już plotki, że kilka osób popełniło samobójstwo z powodu strat finansowych, że w Reykjaviku trzeba było powiększyć oddział psychiatryczny.

Będzie równiej

Mimo to większość Islandczyków się nie poddaje. Niektórzy zwracają wręcz uwagę, że kryzys może mieć pewne pozytywne skutki. Wyjątkowo egalitarne islandzkie społeczeństwo w ostatnich latach rozwarstwiło się. - Wraz z pojawieniem się nowobogackich, którzy latali swoimi prywatnymi samolotami i budowali sobie pałace, po raz pierwszy byliśmy podzieleni - mówi dziennikarz publicznej telewizji Ingolfur Sigfusson. - Teraz kryzys może ponownie zjednoczyć ludzi.

Na tym nie koniec. Zdaniem niektórych skurczenie się sektora bankowego może sprawić, że zaczną bardziej dynamicznie rozwijać się inne, bardziej realne sektory gospodarki. - Dotychczas wszyscy najlepsi i najambitniejsi, nie tylko absolwenci kierunków ekonomicznych, lecz także np. inżynierowie, szli do sektora bankowego. Teraz będziemy mieli wiele talentów do zagospodarowania - uważa Birgir Petursson. Być może będzie to w energetyce wodnej i geotermalnej, z której słynie Islandia, a którą zapewne będą potrzebowały rozwijać inne państwa. Być może w przetwórstwie aluminium, które wydobywa się na wyspie. Niewykluczone, że w turystyce, której sprzyja tania waluta. - A może wymyślą jeszcze coś zupełnie nowego - zastanawia się Petursson.

To jednak bardziej długoterminowa perspektywa. Tymczasem nikt nie ma wątpliwości, że ta zima będzie na wyspie wyjątkowo surowa. Pojawiły się plotki, że w sklepach zabraknie produktów żywnościowych, które Islandczycy kupują za euro. Jak na razie sklepy są pełne. Mieszkańcy boją się jednak, że nawet jeśli towary będą, nie będzie ich na nie stać. - Koleżanki z pracy, które mają dzieci, zastanawiają się, czy już teraz nie kupić im zimowych ubrań, bo mogą zdrożeć. Atmosfera jest napięta - opowiada Anna Leoniak, polska architekt pracująca w Reykjaviku.

Mimo to przedsiębiorczy mieszkańcy Islandii już obmyślają sposoby, jak przetrwać trudny czas. Uniwersytet Islandii postanowił, że będzie przyjmował na studia od semestru wiosennego. - Lepiej żeby się czegoś uczyli niż próżnowali - mówi profesor Magnusson.

Także Heidar Sveinsson z salonu samochodowego pod Reykjavikiem znalazł już dla siebie i swoich pracowników sposób, by mimo braku klientów nie próżnować. - Malujemy nasze biura. Gdy wrócą, będziemy gotowi - tłumaczy. - Bo my, Islandczycy, łatwo się nie poddajemy - dodaje.

Pytanie brzmi jednak, ile Islandczykom przyjdzie poczekać na powrót dobrych czasów. - Poprawa może przyjść już za kilka miesięcy - uważa Magnusson. Jest jednak jedno wielkie "ale". - Wszystko będzie zależało od stanu całej światowej gospodarki, od tego, czy będziemy mieli komu sprzedawać nasze towary i usługi.

Źródło: Gazeta Wyborcza