piątek, 16 października 2009

Kara za opieszałość

Agata Łukaszewicz 16-10-2009, ostatnia aktualizacja 16-10-2009 07:00
Obywatel nie jest bezradny wobec powolnych sędziów
Zniecierpliwiony zbyt długim postępowaniem w prokuraturze, sądzie czy u komornika obywatel ma szansę się upomnieć. Może złożyć skargę na ich opieszałość i domagać się pieniędzy za zbyt wolne załatwianie jego sprawy.
Skuteczna skarga może nie tylko finansowo wynagrodzić zbyt długie oczekiwanie na finał sprawy (maksymalnie sąd może przyznać 20 tys. zł), ale też przyspieszy procedowanie. Bez względu na to, na kogo się skarżymy, zasady jej składania są niemal identyczne. Różnią się jedynie nadawcy, adresaci skarg i gremia, które się nimi zajmują. Zacznijmy od skargi na leniwy sąd (jej składanie jest możliwe od pięciu lat).

Nie czekaj

Sprawa, w której bierzemy udział i na którą się skarżymy, musi toczyć się opieszale. Co to oznacza? Ustawa mówi, że dzieje się tak, gdy naruszone zostało prawo strony do rozpoznania sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki.
Ze złożeniem skargi nie można czekać do zakończenia procesu, a za jej wniesienie płaci się 100 zł.
Do jej przygotowania nie potrzeba adwokata ani radcy prawnego. Nie oznacza to jednak, że można ją napisać dowolnie. Muszą się w niej znaleźć konkretne informacje (jak ją napisać, patrz ramka). Skargę składa się do sądu, który prowadzi naszą sprawę, ale rozpatrywać ją będzie sąd wyższej instancji.
Czego można żądać? Albo zalecenia podjęcia odpowiednich czynności w wyznaczonym terminie oraz (albo) zasądzenia odpowiedniej sumy pieniężnej. Skargą, która ma braki, sąd nie będzie się zajmował, tylko ją odrzuci. Podobny los czeka pismo wniesione przez nieuprawnioną do tego osobę (kto może złożyć skargę, patrz ramka).

Przyczyny zwłoki

Co dalej? Sąd, do którego wpłynęła skarga, przedstawia ją niezwłocznie sądowi właściwemu wraz z aktami sprawy, w której toczy się postępowanie. Ten rozpoznaje ją w trzyosobowym składzie.
Co bada? Terminowość i prawidłowość podejmowanych czynności.
Bierze pod uwagę charakter sprawy, stopień jej faktycznej i prawnej zawiłości, znaczenie dla strony rozstrzygniętych w niej zagadnień oraz zachowanie się stron, w szczególności skarżącej. Są sprawy, na które sąd ma wpływ bezpośredni i pośredni, może np. dyscyplinować biegłych, a kiedy trzeba, także rezygnować z ich usług i wymienić na zdyscyplinowanych ekspertów. Na niestawiających się na wezwanie świadków, którzy usprawiedliwiają nieobecność ciężką chorobą, wpływ sądu jest już jednak niewielki.
Po dwóch miesiącach badania musi paść jednoznaczne stwierdzenie, czy do opieszałości doszło, czy też nie.
Jeśli tak, sąd może zalecić szybkie podjęcie odpowiednich czynności, a w dodatku zasądzić pewną kwotę jako swoistą rekompensatę za opieszałość – od 2 tys. zł do 20 tys. zł.
Pieniądze, które dostaniemy, wypłaci nam sąd, który zawinił, leniwie prowadząc naszą sprawę. Mało tego, tym, których skargi zostaną uwzględnione czy odrzucone, zwrócone zostanie także 100 zł (które wpłacili na początku).
Niezadowolony z decyzji sądu oceniającego skargę musi pamiętać jeszcze o jednym: złożenie kolejnej (w tej samej sprawie) może nastąpić dopiero po roku.
Marek Celej - sędzia Sądu Okręgowego w WarszawieIle czasu musi upłynąć, by można było mówić o opieszałości? Dla większości sądowych petentów jego sprawa trwa zbyt długo. To jednak nie oznacza jeszcze opieszałości. Żeby móc o niej mówić, trzeba wykazać, że naruszone zostało prawo obywatela do rozpoznania jego sprawy „bez nieuzasadnionej zwłoki”. Nigdzie nie znajdziemy przelicznika, że jest to tydzień, dwa tygodnie czy rok. Chodzi o to, czy wszystkie czynności podejmowane w sprawie – wyznaczanie rozpraw, wzywanie świadków, przedstawienie opinii przez biegłego – były podejmowane w rozsądnym terminie. Rozsądnym, czyli realnym, a to oznacza, że sędzia z głową planuje cały proces. Wyznacza kilka terminów rozpraw do przodu, wzywa na nie kilku świadków, zarządza opinię biegłego z wyprzedzeniem itd. Jeśli jest inaczej, choć to nie zawsze oznacza opieszałość, można wystąpić ze skargą.
Komu wolno pisać- w postępowaniu w sprawach o przestępstwa skarbowe i wykroczenia skarbowe – strona
- w postępowaniu w sprawach o wykroczenia – strona
- w postępowaniu dotyczącym odpowiedzialności podmiotów zbiorowych za czyny zabronione pod groźbą kary – strona lub wnioskodawca
- w postępowaniu karnym – strona oraz pokrzywdzony, nawet jeśli nie jest stroną
- w postępowaniu cywilnym – strona, interwenient uboczny i uczestnik postępowania
- w postępowaniu sądowoadministracyjnym – skarżący
- w postępowaniu egzekucyjnym oraz w innym postępowaniu dotyczącym wykonania orzeczenia sądowego – strona oraz inna osoba realizująca swoje uprawnienia w tym postępowaniu
Rzeczpospolita

Śmierć za udział w pogromach

Marcin Szymaniak 15-10-2009, ostatnia aktualizacja 16-10-2009 11:53
Sinkiang. Już 12 osób, w tym co najmniej jeden Chińczyk Han, zostało skazanych na śmierć za udział w krwawych zamieszkach etnicznych w mieście Urumczi.
źródło: AFP
W starciach pomiędzy muzułmańskimi Ujgurami i Chińczykami Han, które wybuchły 5 lipca w Urumczi, stolicy prowincji Sinkiang (Xinjiang), zginęło co najmniej 197 osób, a 1700 zostało rannych. Wczoraj sąd skazał na śmierć za udział w zamieszkach kolejnych sześć osób, w tym jednego rdzennego Chińczyka (Han).
– Władze szafują karami, bo chcą zastraszyć ludzi skłonnych sięgnąć po przemoc w tej wciąż bardzo niespokojnej prowincji – mówi „Rz” politolog dr Steve Tsang, ekspert ds. Chin z Uniwersytetu w Oksfordzie. – Należy pamiętać, że wyroki chińskich sądów są generalnie bardzo ostre. Trudno więc było się spodziewać, że w przypadku takich wydarzeń nie będzie drakońskich kar – zauważa.
Skazany na śmierć Chińczyk Junbo znalazł się w tłumie mężczyzn, którzy 7 lipca ruszyli na ujgurską dzielnicę miasta, bijąc jej mieszkańców kijami, metalowymi prętami i łańcuchami. Junbo wraz z innym uczestnikiem zajść dopadł dwóch Ujgurów, którzy uciekli na dach budynku. Jeden z napadniętych zeskoczył z dachu, odniósł ciężkie obrażenia. Drugiego Chińczycy zakatowali na śmierć, tłukąc go nawet wtedy, gdy leżał nieprzytomny w kałuży krwi.
Junbo usłyszał wczoraj wyrok razem z 13 innymi uczestnikami zamieszek. Pięć osób dostało kary śmierci, w tym trzy – w zawieszeniu na dwa lata. W praktyce kończy się to z reguły dożywotnim więzieniem. Pozostali oskarżeni usłyszeli wyroki więzienia – od dziesięciu lat do dożywocia.
Procesy w Urumczi potępili przebywający na emigracji liderzy ujgurskiej opozycji, podkreślając, że podsądnym nie dano możliwości wyboru własnych adwokatów. – Wyroki śmierci wzmogą jeszcze gniew Ujgurów – powiedziała AFP Rebija Kadir, szefowa emigracyjnego Światowego Kongresu Ujgurskiego.
Zdaniem ekspertów znaczące jest jednak skazanie na karę główną Chińczyka Han oraz częste pokazywanie w telewizji uwięzionych, czekających na procesy Hanów. Władze wysyłają w ten sposób sygnał, że samosądy na Ujgurach nie będą tolerowane. Pekin chce też złagodzić gniew ujgurskiej mniejszości, która – mając dosyć faworyzowania Hanów przez administrację – wywołała zamieszki 5 lipca.
Jak się okazało, duża część zabitych podczas tego pierwszego wybuchu przemocy to chińscy robotnicy, którzy przyjechali do pracy w Urumczi z centralnej części kraju. – Ujgurzy od dawna się skarżą, że Hanowie dostają najlepiej płatne posady w miastach, a oni wegetują w podupadających wioskach albo w miejskich slamsach. Konflikty w Sinkiangu pozostają nierozwiązane i żadne, nawet najbardziej surowe, wyroki tego nie zmienią – podkreśla dr Tsang.
W liczącym niecałe 20 milionów mieszkańców Sinkiangu Ujgurzy stanowią obecnie45 procent mieszkańców, a Hanowie, których udział stale rośnie, już 41 procent.
Rzeczpospolita

czwartek, 15 października 2009

Miłość do dentystki zaprowadziła go do więzienia

Piotr Machajski
2009-10-15, ostatnia aktualizacja 2009-10-14 23:27

- Chce mi się skakać i śpiewać ze szczęścia - powiedziała po wczorajszym wyroku sądu Angelika Krupska, ofiara stalkingu - przestępstwa, którego nie ma w polskim kodeksie karnym. Sąd odrzucił wczoraj apelację mężczyzny, który zamienił jej życie w koszmar

W środku Andżelika Krupska, ofiara stalkingu
Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta
W środku Andżelika Krupska, ofiara stalkingu
- Naprawdę odetchnęłam - powiedziała "Gazecie" chwilę po wyjściu z sądowej sali. - Bardzo się bałam procesu. Tego, że coś się może zmienić w wyroku.

Angelika Krupska jest dentystką. Jesienią 2006 r. (jeszcze jako stażystka) pomagała w usunięciu zęba Sebastianowi W. Następnego dnia młody mężczyzna zjawił się pod gabinetem, w którym pracowała. - Zakochałem się - oznajmił. Roześmiała się, ale później nie było jej już do śmiechu.

Sebastian W. nie dał jej żyć. Przychodził pod dom, pojawiał się w pracy. Wyznaniem miłości oplakatował klatkę schodową. Dzwonił, wysyłał listy, chodził za nią krok w krok. Kiedyś rzucił się na samochód, którym jechała, i całował szybę. Innym razem wpadł za nią do autobusu i próbował obmacywać. Był agresywny w stosunku do niej i do bliskich, którzy próbowali ją chronić.

- Jak nikt nie mógł mnie odwieźć do pracy, to sprawdzałam, czy go nie ma, biegłam do taksówki, kładłam się na tylnym siedzeniu i krzyczałam: "Jedziemy!". Jak w filmie sensacyjnym. - mówiła latem w rozmowie z reporterem "Wysokich Obcasów"

Angelika Krupska jest modelową wręcz ofiarą stalkingu, czyli uporczywego nękania, nagabywania. W polskim prawie to ledwie wykroczenie, zagrożone jedynie karą grzywny. Dlatego policja przez długi czas zbywała jej prośby o pomoc. Aż wreszcie po skardze do ministra sprawiedliwości organy ścigania wzięły się do pracy. Sebastian W. został oskarżony z innych artykułów kodeksu karnego, m.in gróźb karalnych, zmuszania do określonego zachowania, naruszenia miru domowego i napastowania seksualnego (obmacywanie w autobusie). W marcu 2008 r. trafił do aresztu.

Niedługo potem rozpoczął się jego proces. Sąd uznał go winnym 12 z 13 różnych przestępstw, które zarzuciła mu prokuratura. Skazał go na 3,5 roku więzienia i, co niezwykle ważne dla pokrzywdzonej, zakaz zbliżania się do niej i jej bliskich przez 15 lat po wyjściu zza krat.

Sebastian W. odwołał się od tego wyroku. Wczoraj pojawił się w sądzie. Doprowadzili go tam policjanci uzbrojeni w pistolet maszynowy. Był skuty nie tylko kajdankami, ale też łańcuchami. Podczas jednej z poprzednich rozpraw próbował wyskoczyć przez okno, więc w areszcie ma status "niebezpieczny".

Sędziowie nie dali się jednak przekonać i odrzucili apelację. Uznali, że wyrok sądu pierwszej instancji był prawidłowy. A nawet, zasugerowali między wierszami, zbyt łagodny. Nie mogli jednak podwyższyć kary, bo ani prokuratura, ani Angelika Krupska nie apelowali. - Teraz żałuję, bo mam wrażenie, że sąd mógłby orzec nawet cztery i pół roku więzienia - przyznał po wczorajszej rozprawie mec. Rafał Rogalski, pełnomocnik dentystki. - Tylko że w pierwszym procesie nie byliśmy pewni, czy sąd da choćby dwa lata.

Angelika Krupska: - Chce mi się skakać i śpiewać ze szczęścia.

Mecenas Rogalski: - Dzisiejsza rozprawa pokazuje, że on niczego nie zrozumiał. Dalej uważa się za ofiarę spisku - zaznacza.

- Po roku i ośmiu miesiącach będzie mógł się starać o przedterminowe zwolnienie. Prędzej czy później wyjdzie z więzienia. A jak wyjdzie, to na pewno znów się pojawi. Będę musiała się na to przygotować - mówi Angelika Krupska.

Ale o tym, czy już wyszedł, nikt jej nie poinformuje. W polskim prawie nie ma przepisu, który by na to pozwalał.




Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna