środa, 25 listopada 2009

Wielka wojna Obamy


Wojciech Jagielski
2009-11-25, ostatnia aktualizacja 2009-11-24 23:11

Wczoraj, prowincja Paktia na granicy z Pakistanem. Amerykański żołnierz robi zdjęcie tęczówki oka do identyfikacji
Wczoraj, prowincja Paktia na granicy z Pakistanem. Amerykański żołnierz robi zdjęcie tęczówki oka do identyfikacji
Fot. BRUNO DOMINGOS REUTERS

Amerykański prezydent posłuchał generałów - USA wyślą do Afganistanu w przyszłym roku ok. 35 tys. dodatkowych żołnierzy, by szybko przechylić na swoją korzyść szalę wojny z talibami. Kilka tysięcy mają dorzucić europejscy sojusznicy Ameryki, w tym Polska

Polscy żołnierze wyruszają na patrol, Afganistan
Fot. Damian Kramski / AG
Polscy żołnierze wyruszają na patrol, Afganistan
ZOBACZ TAKŻE
Amerykańskie media, powołując się na anonimowe źródła w rządzie, twierdzą, że po prawie stu dniach wahań prezydent Barack Obama podjął decyzję w sprawie wojny w Afganistanie. Stało się to po poniedziałkowej nocnej naradzie wojennej z najbliższymi współpracownikami.

- Chcę wreszcie zakończyć tę wojnę - mówił wczoraj Obama, który oficjalnie ogłosi decyzję 1 grudnia w orędziu do narodu. Już jednak wiadomo, że podzieli Amerykanów - wczorajszy sondaż telewizji CNN pokazał, że aż 49 proc. z nich nie chce wysłania tak wielu żołnierzy.

W przyszłym roku liczba wojsk USA w Afganistanie ma przekroczyć 100 tys. (dziś jest ich 68 tys.), a wszystkich zachodnich sił sięgnie 150 tys. Taką liczbę żołnierzy utrzymywał w Afganistanie w apogeum interwencji zbrojnej w połowie lat 80. Związek Radziecki.

30 tys. wojsk USA pojedzie na afgańskie południe i wschód, gdzie toczą się najcięższe walki z rosnącymi w siłę talibami. Pozostałe 4-5 tys. zajmie się szkoleniem afgańskiego wojska, by jak najpilniej mogło zastąpić zachodnie kontyngenty.

Amerykanie mają zluzować na południu przede wszystkim żołnierzy z Kanady i Holandii, których rządy postanowiły wycofać oddziały - Kanadyjczycy prawie 3 tys. żołnierzy w przyszłym roku, a Holendrzy ok. 2 tys. w 2011 r.

Waszyngton oczekuje jednak, że pozostali sojusznicy, głównie z NATO, także wyślą do Afganistanu dodatkowe wojska. Wczoraj Obama podkreślał, że cały świat musi czuć się odpowiedzialny za tę wojnę. Amerykańscy dyplomaci i wojskowi zamierzają twardo domagać się tego podczas grudniowej narady ministrów obrony i dyplomacji Sojuszu.

Jednak Europa bez entuzjazmu reaguje na ten pomysł. Wielka Brytania obiecała na razie pół tysiąca dodatkowych żołnierzy, tysiąc wyśle Gruzja, pół tysiąca Turcja, 250 Słowacja, a 120 - Niemcy.

Szef MON Bogdan Klich zapowiedział, że na wiosnę może dosłać 200 żołnierzy, a według informacji "Gazety" w kolejnym kontyngencie szkoli się jeszcze 600 wojskowych. W Afganistanie jest 2 tys. Polaków.

Waszyngton liczy też na Francuzów, Włochów i Rumunów.

Pilnego wzmocnienia wojsk w Afganistanie jeszcze pod koniec sierpnia domagał się ich dowódca, amerykański generał Stanley McChrystal. Ostrzegał, że bez tego nie wygra z talibami. Obecny rok jest dla zachodnich wojsk najkrwawszy w historii ośmioletniej wojny - zginęło już 481 żołnierzy.

W raporcie dla Obamy McChrystal przedstawił trzy rozwiązania: wysłanie 80 tys. żołnierzy, 40 tys. lub jedynie 10-15 tys., co oznaczałoby rezygnację z wojny z talibami i skupienie się na walce z członkami Al-Kaidy z użyciem bezzałogowych samolotów szpiegowskich.

Według amerykańskich mediów, decydując się na wysłanie 35 tys. żołnierzy, Obama chciał wybrać wariant najbezpieczniejszy, a jednocześnie dający nadzieję na przechylenie szali wojny na korzyść Zachodu, i to już w ciągu najbliższego półrocza. Najważniejsi politycy Partii Demokratycznej są coraz bardziej podzieleni w sprawie tego konfliktu. Boją się, by Afganistan nie zaciążył na prezydenturze Obamy jak Wietnam na rządach Lyndona B. Johnsona w latach 60.

Media w USA spekulują, że jeśli wysłanie dodatkowych wojsk nic nie da, już w czerwcu 2010 r. Obama może drastycznie zmienić strategię i zacząć przygotowywać się do wycofywania z Afganistanu. A pakistańska gazeta "Dawn" twierdzi, że przedstawiciele wywiadów USA i Wielkiej Brytanii za pośrednictwem Pakistanu i Arabii Saudyjskiej chcą jak najszybciej nawiązać rozmowy z przedstawicielami talibów. Ich emir mułła Omar wyznaczył do rokowań swego ministra dyplomacji Aghę Motsama.

wtorek, 24 listopada 2009

Stępień: Dwa ośrodki władzy to ciągła wojna domowa

Rozmawiała Katarzyna Kolenda-Zaleska
2009-11-24, ostatnia aktualizacja 2009-11-24 09:53
Prof. Jerzy Stępień
Prof. Jerzy Stępień
Fot. MARTYNA JAROSZ/ AGENCJA GAZE

Gościem Katarzyny Kolendy-Zaleskiej w "Poranku Radia TOK FM" był Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego

Katarzyna Kolenda-Zaleska: Polacy nie chcą oddawać władzy w jedne ręce, bojąc się, biorąc pod uwagę historyczne doświadczenia, że to może grozić dyktaturą. Zresztą opozycja użyła tego argumentu.

Jerzy Stępień: Polacy się zawsze bali dyktatury i słusznie. W pierwszej RP baliśmy się absolutum dominium, bo obserwowaliśmy Iwana Groźnego czy jakieś rządy absolutystyczne we Francji czy w Niemczech. Natomiast nie możemy zapomnieć, że od 17 października 1999 roku w pełni działa Trybunał Konstytucyjny. I to jest autentyczny, bardzo silny tzw. weto-aktor, którego weta nie można odrzucić, który stoi na straży naszych wolności i praw. A to jest najważniejsze dla obywateli. Trybunał Konstytucyjny jest znakomitym obrońcą tej sfery. To jest doświadczenie nie tylko polskie, ale całej Europy Zachodniej i tej, która weszła na drogę demokratycznych przemian. Ci, którzy pisali tę konstytucję nie mogli sobie wyobrazić wcześniej jak silnym weto-aktorem będzie Trybunał. Więc spokojnie, żadna dyktatura nam nie grozi. Władza jest w Polsce podzielona, nie tylko na trzy podstawowe elementy, ale także na wiele innych, mamy inne zabezpieczenia instytucjonalne praw i wolności obywatelskich. Natomiast powinniśmy stworzyć warunki, żeby ktoś nareszcie zaczął tutaj rządzić. Bo jak są dwa ośrodki władzy, to jest dwuwładza. A jak jest dwuwładza, to nic dobrego dla państwa z tego nie może wyniknąć. Jak jest dwuwładza, to jest ciągła wojna domowa. Teraz toczona środkami pokojowymi. Ale po co nam wojna domowa? Nam potrzebna jest sytuacja, gdzie szybko podejmujemy decyzje i wyrównujemy te różne deficyty, które w Polsce mamy.

Katarzyna Kolenda-Zaleska: Sytuacja jest taka, że premier rzucił jakąś propozycję, o której marszałek mówi, że "to jest idea", zaprosił nas do debaty, my debatujemy, ale projektu nie ma. Czy pana zdaniem nie powinno być tak, że premier składa te propozycje i jednocześnie projekt ustawy, który znajduje się w komisji konstytucyjnej. A komisji nie ma.

Jerzy Stępień: To się czasami tak robi. Rządy zapowiadają pewne zmiany ustawodawcze i patrzą jaka jest reakcja społeczna, po czym zgłaszają projekt.

Katarzyna Kolenda-Zaleska: Taki bardziej rozmiękczony?

Jerzy Stępień: Bardziej rozmiękczony, bardziej realistyczny. I myślę, że tak będzie. Ale chcę zwrócić uwagę, że istnieje gotowy projekt, pisany przez ekspertów, czyli konwersatorium Doświadczenie i Przyszłość. Myśmy ten projekt pisali przez wiele miesięcy z udziałem ekspertów z różnych dziedzin - psychologii, socjologii, zarządzania. Kiedy pokazałem na czym polega mechanizm rządzenia w Polsce pewnemu specjaliście od zarządzania, to on powiedział: "No przecież to nie może działać". Ale w latach 90' przy pisaniu konstytucji nikt nie pytał specjalistów od zarządzania. A myśmy pytali.

Prezydent to urzędnik, który "rozdziela medale". Zmiana konstytucji konieczna


as Radio TOK FM
2009-11-24, ostatnia aktualizacja 2009-11-24 13:15

Jerzy Stępień
Jerzy Stępień
Fot. Wojciech Surdziel / Agencja Gazeta

- Wybieranie za kilkaset milionów urzędnika, który na dobrą sprawę nic nie może i rozdaje medale, to chyba za duży wydatek. Mamy więcej posłów i senatorów niż w Stanach Zjednoczonych, a kraj trochę mniejszy - argumentował zwolennik zmiany konstytucji Jerzy Stępień. B. prezes TK wierzy, że ustawę zasadniczą uda się szybko zmienić.

Zagłosuj w sondażuCzy jesteś za zmianami?

- Sytuacja jest doskonała, żeby dokonać zmian. Jeszcze przed wyborami - uważa gość Poranka Radia TOK FM. - Wierzę i wiem, że politycy w pewnych sytuacjach potrafią bardzo szybko iść po rozum do głowy i zmienić konstytucję. Tak jak w 1989 roku. Bo jak długo można żyć w krainie absurdu? - mówił były prezes Trybunału Konstytucyjnego.



Stępień razem z profesorami Zollem i Safianem już na początku września zgłosił projekt zmian konstytucji.

Mniej prezydenta w polityce

W przygotowanym przez trzech byłych prezesów TK projekcie, tak jak w propozycjach premiera Tuska, nie ma powszechnych wyborów prezydenta. Dlaczego? - Wybieranie za kilkaset milionów złotych urzędnika który nic nie może i rozdziela medale, to chyba za duży wydatek. Ale ogół tego nie rozumie - tłumaczył Stępień. Ale nie kryje, że wybory prezydenckie szybko nie znikną. - Najprawdopodobniej taki model zostanie, bo do ludzi chyba nie dociera że bezpośredni wybór nie ma związku z kompetencjami - mówił. Według b. prezesa TK konieczne jest tez ograniczenie możliwości wetowania przez prezydenta ustaw przyjętych przez parlament.



Gość Poranka Radia TOK FM - w przeszłości senator - jest zwolennikiem ograniczenie liczby parlamentarzystów. - Mamy więcej posłów i senatorów niż w Stanach Zjednoczonych a kraj trochę mniejszy - argumentował.

"Dwuwładza to właściwie ciągła wojna domowa"

Zdaniem Jerzego Stępnia nie ma nic dziwnego w tym, że premier proponuje zmiany konstytucji, ale nie pokazuje gotowego projektu. - Czasami tak się robi. Rządy zapowiadają zmiany, patrzą jakie są reakcję i dopiero potem zgłaszają złagodzony projekt - wyjaśnił. Krytykom zmian b. prezes TK odpowiada. - Żadna dyktatura nam nie grozi. Władza jest w Polsce podzielona nie tylko na ustawodawczą, wykonawczą, sądowniczą, ale mamy też inne gwarancje instytucjonalne praw i wolności jednostki.



Dlatego według Stępnia zmian nie należy się bać. - Musimy stworzyć warunki żeby ktoś w końcu zaczął tu rządzić. Jak jest dwuwładza to właściwie jest ciągła wojna domowa prowadzona środkami pokojowymi - argumentował.