niedziela, 16 stycznia 2011

"Obamie nie pozwolono by tam wylądować"

dzisiaj, 06:22 Jacek Nizinkiewicz / Onet.pl
Edmund Klich, fot. Wojciech Olkuśnik / Agencja Gazeta
Edmund Klich, fot. Wojciech Olkuśnik / Agencja Gazeta

- Oni nigdy nie powinni byli dopuścić do zejścia na tak niską wysokość. Kapitan działał jak zaprogramowany na to, że musi wylądować. Uzyskanie kontaktu wzrokowego z ziemią, nie było możliwe. Zabrakło wyobraźni. Zabrakło oceny ryzyka i zabrakło zdecydowanego działania drugiego pilota. Ja nie obwiniam załogi, ale ta załoga nie była odpowiednio wyszkolona – powiedział w pierwszej części rozmowy z Onet.pl płk Edmund Klich. - Jak wynika z rozmów w kabinie piloci o złej pogodzie w Smoleńsku wiedzieli dużo wcześniej. Padają słowa do dyrektora Kazany, że "przy tych warunkach nie siądziemy". TU-154M nie powinien był w ogóle wystartować do Smoleńska z Warszawy. Już na "dzień dobry" przepisy zostały złamane. Jeśli wylot byłby punktualny, ale z takim samym planem lotu, to do tej tragedii i tak prawdopodobnie by doszło – dodał Klich. Na pytanie czy przykładowo Amerykanie pozwoliliby na lądowanie Baracka Obamy na takim lotnisku, Klich stwierdził, "że absolutnie nie".

Jacek Nizinkiewicz: Raport MAK-u oddaje pełną prawdę o przyczynach tragedii TU-154M?

Edmund Klich: W części dotyczącej działania załogi, raport przedstawia prawdę. Chociaż można dyskutować nad jednym punktem, a mianowicie nad stwierdzeniem, że piloci nie reagowali na podawaną komendę: "horyzont". Komenda "horyzont" była według mojej oceny podana za późno. Załoga już wtedy nie miała szans na bezpieczne wyprowadzenie samolotu ze zniżania. I to powinno zostać wyjaśnione. Samolot wtedy był w stosunku do pasa na wysokości 10 metrów, a w stosunku do wysokości radiowej - czyli do wysokości terenu – na wysokości czterdziestu kilku metrów.

- Ale nie usłyszeliśmy z ust Tatiany Anodiny, szefowej MAK, że wieża podała komendę "horyzont" za późno.

- Bo Rosjanie mijają się z prawdą, a przynajmniej w tej kwestii. Według mojej oceny, co mam nadzieję potwierdzi komisja pana Millera, załoga działała już wtedy w celu przerwania procesu podejścia. Wcześniej padają słowa z kokpitu, że odchodzą z automatu. Z automatu przy tym systemie nie da się odejść. Naciśnięcie przycisku w celu odejścia z automatu, jeśli nie aktywuje się system automatycznego odejścia, nie zostawia śladów na żadnych zapisach. Załoga zdecydowała, że odchodzi, wcisnęła przycisk i nic się nie działo. Prawdopodobnie minęły 2-3 sekundy i kiedy się zorientowali to zdecydowanie przerwali zniżanie.

- Decyzja o odejściu padła za późno?

- Na pewno. Piloci powinni wcześniej samodzielnie podjąć decyzję o odejściu. Ta decyzja powinna paść na długo przed tym zanim padła komenda, że odchodzą. 100 metrów, czy 120 metrów to była minimalna wysokość, do której nie powinni byli dojść. W lotnictwie cywilnym jest procedura, dochodzi się do automarkera - przy tych warunkach - jeśli się jest poniżej minimalnej.

- Zejście na tak niską wysokość było naruszeniem procedur przez załogę?

- Oczywiście. Oni nigdy nie powinni byli dopuścić do zejścia na tak niską wysokość. Kapitan działał jak zaprogramowany na to, że musi wylądować. Uzyskanie kontaktu wzrokowego z ziemią, nie było możliwe. Zabrakło wyobraźni. Zabrakło oceny ryzyka i zabrakło zdecydowanego działania drugiego pilota.

- Z czego to wynika?

- Ze szkolenia. Ja nie obwiniam załogi, ale ta załoga nie była odpowiednio wyszkolona. Nawet gdyby taka sytuacja zaistniała, to drugi pilot siłowo powinien przejąć stery. Nikt nie ma prawa dać się zabić. Do tragedii doszło m.in. z powodu braku szkolenia pilotów w zakresie współpracy w załodze i na symulatorach lotów. Podobnie było w przypadku Casy.

- Nie chce mi się wierzyć, że doświadczeni piloci wożący najważniejsze osoby w państwie nie mieli odpowiedniego przeszkolenia.

- Ale oni nie wiedzieli jak się zachować w takich warunkach. Nigdy nie lądowali w takich warunkach, bo by się rozbili. Nie trenowali również takich sytuacji na symulatorach. W tych warunkach nie można było lądować. Pilot powinien przeciwstawić się decyzji o lądowaniu. Drugi pilot powinien być odpowiednio przygotowany do tego aby przerwać zniżanie poniżej wysokości decyzji. To jest również kwestia charakteru. Kiedyś z najważniejszymi osobami w państwie latał tylko dowódca pułku. On miał inną pozycję i był lepiej przegotowany do podejmowania trudnych decyzji i przeciwstawiania się. W wypadku załogi TU-154M pilotami nie były osoby z najwyższego szczebla. Trzeba patrzyć na cechy charakterologiczne. Jeden jest bardziej podatny na naciski, a drugi idzie swoją drogą.

- Są jasne dowody na to, że była wywierana presja na pilotów i musieli lądować?

- Nie ma. Bezpośrednich dowodów, wskazujących na presję na pilotów nie ma. Nie padały wprost słowa: "musisz lądować". Ale sama decyzja - co zrobimy, spóźnimy się w pewnym sensie zrzuca na dowódcę odpowiedzialność za to, że zawali się cały program jeśli się nie wyląduje.

- Czy gen. Błasik wywierał bezpośrednią lub pośrednią presję na pilotów?

- Nie ma żadnych dowodów, ale sama obecność w kopicie pilotów już jest presją.

- Obecność dyrektora Mariusza Kazany w kopicie pilotów była dopuszczalna?

- Nie, to nie powinno było mieć nigdy miejsca. Ale to nie może być też tak, jak jest w lotnictwie cywilnym, że jest całkowicie sterylna kabina w sensie tym, że nikt nie wchodzi.

- Szefowa MAK mówiła, że kabina powinna być sterylna.

- Ale to mówi pani Anodina. Nie może być tak, że leci prezydent, czy premier i nie ma wpływu, nie wpływu w sensie na bezpieczeństwo, ale wpływu np. wyboru jednego z trzech zapasowych lotnisk, na których pogoda jest taka sama. Zresztą nad tym powinna czuwać jakaś komórka naziemna, która powinna wspierać pilotów i rozwiązywać te problemy. Tak jest w cywilu. Na przykład Centrum Operacji Powietrznych powinno się tym zająć. Ale COP zwiódł już przy Casie, a potem nie naprawiono tego.

- MON nie wyciągnął wniosków po wypadku Casy?

- Zaleceń było dużo, ale one okazały się nieskuteczne. Niekiedy było to tylko odfajkowywanie problemów. Wykłady ze specjalistami nie rozwiążą problemów. Powinno być szkolenie na symulatorach. Tego zabrakło.

- Jedną z przyczyn katastrofy smoleńskiej było złe szkolenie pilotów?

- Tak, chociaż przyczyn było kilka. Piloci popełniali niedopuszczalne błędy. Posługiwanie się radiowysokościomierzem na tym lotnisku było niedopuszczalne. Odejście w automacie, a to było niemożliwe jeśli nie ma ILS–a, to też świadczy o złym przygotowaniu. Na takim lotnisku nie wykorzystuje się autopilota. Piloci popełnili wiele błędów.

- Przyczyną katastrofy TU-154M są te, które podał MAK, czyli: 1. Nie podjęcie decyzji na czas o odejściu na lotnisko zapasowe przy otrzymaniu informacji na czas o warunkach pogodowych, 2. Obniżanie lotu bez widoczności naziemnych punktów i wbrew ostrzeżeniom, 3. Brak odpowiedniej reakcji i wymaganych działań przy wielu ostrzeżeniach systemu TAWS i zejście poniżej minimów, 4. Podejście do lądowania mimo braku zgody z wieży kontrolnej, 5. Na decyzję pilotów miała wpływ presja psychologiczna?

- Jest ich dużo więcej. Ten samolot nie powinien był w ogóle wystartować z Warszawy. Jestem przekonany, że załoga wiedziała, że warunki są poniżej minimalnych już przy starcie z Warszawy.

- Piloci, gen. Błasik, Lech Kaczyński wiedzieli już w Warszawie, że na lotnisku w Smoleńsku jest fatalna pogoda uniemożliwiająca lądowanie?

- Tego dokładnie nie wiem. Jak wynika z rozmów w kabinie piloci o złej pogodzie w Smoleńsku wiedzieli dużo wcześniej. Padają słowa do dyrektora Kazany, że "przy tych warunkach nie siądziemy". TU-154M nie powinien był w ogóle wystartować do Smoleńska z Warszawy. Już na "dzień dobry" przepisy zostały złamane. Mogli przeczekać, albo rozważyć inne rozwiązanie. W regulaminie, szczególnie HEAD-a, jest, że nie wolno startować kiedy nie ma warunków na lotnisku lądowania i są poniżej minimalnych. Nawet jeśli zdecydowali się lecieć, to powinni ustalić alternatywne rozwiązanie i wskazać konkretne lotnisko do awaryjnego lądowania.

- Awaryjne lotnisko było przygotowane?

- Pod kątem lądowania samolotu - chociaż Witebsk był zamknięty, ale był Mińsk - to było, ale pod kątem zabezpieczenia dyplomatycznego, to tego już nie jestem tego taki pewien.

- Spóźnienie się prezydenta Lecha Kaczyńskiego na samolot i opóźnienie lotu mogło mieć wpływ na doprowadzenie do tragedii? Jakby wylecieli zgodnie z planem, to mogłoby nie dojść do katastrofy?

- Nawet jakby wylecieli te 30 min. wcześniej, to pogoda, może była trochę lepsza, ale już była poniżej minimum. Zgodnie z procedurami nie powinni byli lecieć na lotnisko w Smoleńsku, nawet gdyby prezydent się nie spóźnił. Jeśli wylot byłby punktualny, ale z takim samym planem lotu, to do tej tragedii i tak prawdopodobnie by doszło.

- MON dysponował lepiej przygotowanymi pilotami?

- Pytanie do komisji pana Millera. Zapóźnienia sięgają wielu lat wstecz. Szkoda, że MAK nie skoncentrował się na wieży, a tylko na locie. MAK powinien zbadać też zachowanie wieży, bo podanie zbyt późnej komendy "horyzont" mogło być jedną z przyczyn lub okoliczności tej tragedii. Rosjanie nie powinni wyrazić zgody na podejście - to drugi błąd Rosjan. Gdyby nie było presji w kokpicie i w wieży i pilot i kontroler działał samodzielnie, to nie doszłoby do tej tragedii. Nikt nie miał tej samodzielności.

- A lotnisko w Smoleńsku nie powinno było być zamknięte?

- Nie mamy dokumentów, które dotyczą tych procedur więc nie mogę się wypowiadać w 100 proc. Ale jeśli my wysyłamy na to lotnisko prezydenta, a wcześniej premiera, to chyba są jakieś instytucje, które powinny dbać o bezpieczeństwo. Myśmy nie sprawdzili, ale również Rosjanie pozwolili lądować tam wcześniej swojemu prezydentowi. Wcześniej na tym lotnisku lądował przecież Putin. Zbyt lekko podchodzimy do tematyki bezpieczeństwa.

- Przykładowo Amerykanie pozwoliliby na lądowanie Baracka Obamy na takim lotnisku?

- Według mnie absolutnie nie. I nie on decydowałby o tym, ale ludzie dbający o bezpieczeństwo. Obamie nikt nie pozwoliłby wylądować w Smoleńsku. Prezydent jest dobrem państwowym.

Koniec części pierwszej.

Rozmawiał: Jacek Nizinkiewicz

Autor: Jacek Nizinkiewicz Źródła: Onet.pl


sobota, 15 stycznia 2011

Niewykorzystanie tych zapisów to kompromitacja

Tomasz Pietryga 08-05-2010, ostatnia aktualizacja 08-05-2010 07:18

Genowefa Grabowska, profesor Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach

RZ: Rząd tłumaczy, że nie skorzystał z porozumienia z 1993 r., gdyż ma ono zbyt niską rangę – zawarto je na szczeblu międzyresortowym. Czy słusznie?

prof. Genowefa Grabowska: Absolutnie nie. Mamy umowy różnego typu zawierane w imieniu państwa. Nie można więc powiedzieć, że umowa międzyresortowa jest mniej warta niż umowa zawarta przez głowy państwa. Porozumienie, o którym mówimy, jest to klasyczna umowa międzynarodowa odpowiadająca wszystkim rygorom, jakie stawia konwencja genewska o prawie traktatów z 1968 r.

Jednak rząd twierdzi, że porozumienie to nie określa żadnej procedury, zgodnie z którą miałoby być realizowane.

To nie jest przecież porozumienie techniczne. Ustalenia leżą już w gestii państw stron umowy. Skoro w porozumieniu się mówi, że strony robią to wspólnie, to niechże na Boga minister właściwy, czyli Bogdan Klich, wystąpi do swojego partnera rosyjskiego i przypomni, że takie porozumienie obowiązuje. Przecież ta umowa dotyczy wyjaśniania wypadków lotniczych.

Urzędnicy argumentują, że nie było czasu na ustalenie procedur współpracy.

A czy to porozumienie upoważnia strony do szczegółowych porozumień?

Nie.

Czyli ich nie trzeba. Wystarczy powołać się na ten dokument i zwrócić się do drugiej strony o jego realizację. Porozumienie to mówi, że strony będą współpracować, a nie, że ustalą procedury współpracy.

Nie każda umowa musi być rozpisana na czynniki pierwsze i nie każda ustala, kto do kogo wystąpi. Czy ktoś z polskiej strony powołał się na ten dokument?

Publicznie nie, powoływano się głównie na konwencję chicagowską.

Dlaczego? Czy w ogóle druga strona jest świadoma, że podpisała przed laty taki dokument?

Wybrano konwencję chicagowską.

Ta konwencja jest prawem międzynarodowym powszechnym. Są tam różne ograniczenia mające u podstaw choćby suwerenność terytorialną. Tymczasem dwustronne porozumienia mogą takie ograniczenia znosić. I w tym dokumencie właśnie zostało to zrobione w ramach dobrosąsiedzkich stosunków. Dlatego należało przywołać właśnie ten dokument. To nie spowoduje przecież zadrażnienia stosunków z sąsiadem, bo chodzi o porozumienie, na które obie strony wyraziły wcześniej zgodę.

Jaka jest różnica między konwencją a porozumieniem?

Tu działa zasada lex specialis derogat legi generali, czyli prawo o większym stopniu szczegółowości należy stosować przed prawem ogólniejszym. Inaczej mówiąc, umowa szczegółowa odsuwa te ustalenia, które były poczynione w umowie ogólnej.

Czyli ktoś coś zaniedbał?

W MON jest departament współpracy zagranicznej, który powinien wiedzieć, jak się taką umowę egzekwuje. Jeżeli są jakiejś wątpliwości, to powinien zwrócić się o pomoc do departamentu prawno-traktatowego w MSZ, gdzie to porozumienie jest zarejestrowane. Dziwię się, że premier nie został poinformowany o istnieniu tego dokumentu. Rozumiem, że tak było, bo gdy przekazywał parlamentowi informacje w związku z katastrofą, powoływał się tylko na konwencję chicagowską. Dziwię się, że służby prawne w resortach o to nie zadbały, że to dziennikarze muszą im podpowiadać, iż istnieją inne zobowiązania. To kompromitacja tych służb.

Prof. Genowefa Grabowska pracuje w Katedrze Prawa Międzynarodowego Publicznego i Prawa Europejskiego Uniwersytetu Śląskiego, była senatorem SLD – UP i europosłanką
Rzeczpospolita

środa, 12 stycznia 2011

Najważniejsze wnioski z raportu MAK [ZESTAWIENIE]

opr. dżek, IAR, PAP
2011-01-12, ostatnia aktualizacja 24 minuty temu
Fragment animacji MAK z lądowania TU-154 10 kwietnia 2010 roku
Fragment animacji MAK z lądowania TU-154 10 kwietnia 2010 roku

Dziś MAK ogłosił ostateczne przyczyny katastrofy smoleńskiej. Najważniejsza to lądowanie TU-154 w niesprzyjających warunkach atmosferycznych pod silną presją psychiczną wywieraną na załogę.

- Musimy być otwarci i opublikować prawdę - nawet najbardziej gorzką - powiedziała Tatiana Anodina, szefowa MAK na specjalnej konferencji prasowej. WIĘCEJ>>

Najważniejsze ustalenia Rosjan:

1. Lot do Smoleńska miał status lotu międzynarodowego. Oznacza to, że to jego dowódcy są odpowiedzialni za jego przebieg i biorą odpowiedzialność za decyzje podjęte w trakcie lotu.

2. Samolot przed wylotem był sprawny. Silniki oraz inne systemy działały prawidłowo, nie było też wybuchów przed zderzeniem z ziemią.

3. W organizacji lotu wystąpiły istotne braki dotyczące przygotowania załogi i wyboru dodatkowych lotnisk.

4. Załoga rządowego Tupolewa lecącego do Smoleńska była niewłaściwie przygotowana do lotu na lotnisku Siewiernyj. - Zademonstrowała niewystarczające przygotowanie włączając automat ciągu przy próbie lądowania na lotnisku, które nie miało systemu ILS - stwierdzili przedstawiciele MAK.

5. Załoga była kilkakrotnie informowana o tym, że warunki atmosferyczne nie są dobre. Informacje pochodziły od dyrekcji lotniska Siewiernyj, władz Białorusi, nad którą przelatywał samolot oraz od załogi polskiego Jaka, który wcześniej wylądował w Smoleńsku. Nie było zgody wieży na lądowanie.



6. W kokpicie znajdowały się dwie osoby postronne - w tym dowódca sił powietrznych - gen. Andrzej Błasik. Udało się ustalić, że generał miał alkohol we krwi - 0,6 promila.



Nie podano nazwiska drugiej osoby.

7. Na dowódcę samolotu Tu-154M była wywierana presja psychiczna, m.in. dlatego, że w kokpicie znajdował się szef sił powietrznych. Stwierdzono, że załoga obawiała się negatywnej reakcji głównego pasażera. Cała załoga "znajdowała się w stanie podwyższonego napięcia emocjonalnego i psychologicznego."

8. Nie ma zapisu wskazującego, że prezydent Lech Kaczyński polecił lądowanie w Smoleńsku.

9. Współpraca w załodze samolotu Tu-154 M do Smoleńska było niewystarczająca.

10. Samolot schodził do lądowania zbyt stromo i za szybko. Wysokościomierz w samolocie mylił się o 170 metrów.

11. Stwierdzono, że znajomość rosyjskiego u dowódcy załogi była satysfakcjonująca. Wcześniej sugerowano, że członkowie załogi niewystarczająco znali język rosyjski i nie rozumieli, co mówią do nich kontrolerzy z wieży na lotnisku.

12. Niedostatki w infrastrukturze lotniska w Smoleńsku i nienajlepszy stan techniczny urządzeń rejestrujących na lotnisku nie były przyczyną katastrofy.

13. Nie było nacisków, presji na kontrolerów z wieży w Smoleńsku.

14. Żadne z uchybień prowadzących do katastrofy nie obciąża strony rosyjskiej.

Cały raport rosyjskiej komisji ma 210 stron. Zapoznaje się z nim teraz strona polska.