sobota, 14 lipca 2012

Sprawa małej Madzi. To pogrążyło Katarzynę W.


"Super Express" do­tarł do wy­ni­ków badań, które po­grą­ży­ły Ka­ta­rzy­nę W. Po­zwo­li­ły one pro­ku­ra­to­rom po­sta­wić matce małej Madzi z So­snow­ca za­rzut za­bój­stwa. We­dług nich śmierć dziec­ka była wy­ni­kiem mi­ni­mum dwóch ude­rzeń. Rzecz­nicz­ka Pro­ku­ra­tu­ry Okrę­go­wej w Ka­to­wi­cach Marta Za­wa­da-Dy­bek ujaw­ni­ła tylko, że śmierć Madzi była "nagła i gwał­tow­na".

Sprawa małej Madzi, fot. Newspix
Sprawa małej Madzi, fot. Newspix

"Te dwa urazy po­wsta­ły w od­stę­pie kilku se­kund"

"Ma­dzia zmar­ła w kilka se­kund, co od­po­wia­da oszczęd­ne­mu opi­so­wi Marty Za­wa­dy-Dy­bek z Pro­ku­ra­tu­ry Okrę­go­wej w Ka­to­wi­cach, która w czwar­tek na kon­fe­ren­cji pra­so­wej okre­śli­ła, że dziec­ko zmar­ło »nagle i gwał­tow­nie«" - pisze "Super Express".

- Na­stą­pi­ło uszko­dze­nie rdze­nia prze­dłu­żo­ne­go, a więc w ob­rę­bie sta­wów krę­go­słu­pa szyj­ne­go i pod­sta­wy czasz­ki. Po takim ura­zie śmierć na­stę­pu­je na­tych­miast, bo do­cho­dzi do po­ra­że­nia trzech klu­czo­wych ukła­dów: od­de­cho­we­go, ner­wo­we­go i krwio­no­śne­go. W toku sek­cji stwier­dzo­no też uraz me­cha­nicz­ny głowy mię­dzy opo­na­mi twar­dą a mięk­ką. Te dwa urazy po­wsta­ły w od­stę­pie kilku se­kund - po­wie­dział ga­ze­cie ano­ni­mo­wo le­karz są­do­wy, który brał udział w sek­cji zwłok dziec­ka. Za­su­ge­ro­wał także, że śmierć dziec­ka na­stą­pi­ła w wy­ni­ku mi­ni­mum dwóch ude­rzeń.

Ka­ta­rzy­na W. w pią­tek, tuż po godz. 7.30, zo­sta­ła prze­wie­zio­na do aresz­tu śled­cze­go. "Jako osa­dzo­na bę­dzie trak­to­wa­na ze spe­cjal­ną uwagą i nie­ustan­nie ob­ser­wo­wa­na" - pisze "SE".

"To jest kłam­czu­cha sys­te­mo­wa"

Na ła­mach "Super Expres­su" znany psy­cho­log prof. Zbi­gniew Nęcki ana­li­zu­je za­cho­wa­nie Ka­ta­rzy­ny W. - Matka Madzi przez cały czas po­ka­zy­wa­ła różne twa­rze, raz była blon­dyn­ką, raz bru­net­ką, raz pła­ka­ła, innym razem tań­czy­ła na rurze. To cha­rak­te­ry­stycz­ne dla osoby, która jest psy­cho­pa­tycz­na, za­in­te­re­so­wa­na przy­jem­no­ścia­mi, która gwiż­dże na re­gu­ły i za­sa­dy życia spo­łecz­ne­go. To in­te­li­gent­na dziew­czy­na. Nie­ste­ty, by­strzy psy­cho­pa­ci są naj­gor­si, bo oni po­tra­fią grać - oce­nia.

- Od po­cząt­ku miała przy­go­to­wa­ny sce­na­riusz, wszyst­ko zo­sta­ło prze­my­śla­ne i zre­ali­zo­wa­ne. Miała parę wa­rian­tów w za­leż­no­ści od tego, jak będą re­ago­wać lu­dzie, wszyst­ko było na pokaz, w świe­tle kamer. To jest kłam­czu­cha sys­te­mo­wa i bez­względ­na, czyli two­rzy swoje wizje, a potem w nie wie­rzy i re­ali­zu­je bar­dzo sku­tecz­nie me­to­dą au­to­su­ge­stii - do­da­je. - Jak bę­dzie sie­dzia­ła w wię­zie­niu na­pi­sze książ­kę. Otwo­rzy­ły się przed nią duże moż­li­wo­ści biz­ne­so­we i to wy­ko­rzy­stu­je - prze­ko­nu­je Nęcki.

"Ka­ta­rzy­na ode­gra­ła przed­sta­wie­nie"

Po­dob­ny wer­dykt na ła­mach "Faktu" wy­da­je spe­cja­li­sta psy­chia­trii, dr Jerzy Po­bo­cha.

- Ka­ta­rzy­na ode­gra­ła przed­sta­wie­nie i dalej, kon­se­kwent­nie grała rolę. Teraz może de­mon­stro­wać jesz­cze swoją po­sta­wę np. dzia­ła­nia­mi de­struk­cyj­ny­mi, czego zresz­tą już wcze­śniej pró­bo­wa­ła - oce­nia.

- Dla prze­cięt­ne­go czło­wie­ka samo za­bój­stwo nie jest czymś nor­mal­nym, więc lu­dzie dzi­wią się: jak ona mogła zabić? Ale to nie do końca praw­da, je­ste­śmy zdol­ni do za­bi­ja­nia, wy­star­czy wziąć np. czas wojny, żeby się prze­ko­nać, że zdol­ni są do za­bój­stwa ci, któ­rzy nawet by tego u sie­bie nie po­dej­rze­wa­li. Dla spe­cja­li­stów opi­su­ją­cych za­bój­ców, w tym rów­nież ko­bie­ty, przy­pa­dek oso­bo­wo­ści po­dej­rza­nej nie jest ewe­ne­men­tem. Dla opi­nii pu­blicz­nej jest to sy­tu­acja wy­jąt­ko­wa także z tego wzglę­du, że mogła ob­ser­wo­wać ko­bie­tę, w róż­nych sy­tu­acjach, na prze­strze­ni czasu. Do­tych­czas bar­dzo rzad­ko się to zda­rza­ło. Dla mnie jest to oso­bo­wość nie­pra­wi­dło­wa - pod­kre­śla psy­chia­tra.

Matka Madzi usły­sza­ła za­rzut za­bój­stwa

Matce Madzi w czwar­tek przed­sta­wio­no za­rzut za­bój­stwa. Zo­sta­ła aresz­to­wa­na na trzy mie­sią­ce.

- Prze­pro­wa­dzo­ne czyn­no­ści, w tym uzy­ska­na w środę opi­nia bie­głych, po­zwo­li­ły na zmia­nę za­rzu­tu wobec Ka­ta­rzy­ny W., matki Magdy z So­snow­ca, na za­rzut za­bój­stwa - tłu­ma­czy­ła rzecz­nicz­ka Pro­ku­ra­tu­ry Okrę­go­wej w Ka­to­wi­cach Marta Za­wa­da-Dy­bek.

- Ta opi­nia zo­sta­ła wy­da­na w opar­ciu o dwie inne opi­nie, w tym opi­nię Gdań­skie­go Za­kła­du Me­dy­cy­ny Są­do­wej. Bie­gli na zle­ce­nie pro­ku­ra­tu­ry od­po­wia­da­li na py­ta­nie, jaka była przy­czy­na zgonu sze­ścio­mie­sięcz­nej Magdy z So­snow­ca i w tym za­kre­sie prze­pro­wa­dzi­li szcze­gó­ło­we ba­da­nia hi­sto­pa­to­lo­gicz­ne i tok­sy­ko­lo­gicz­ne - po­wie­dzia­ła Za­wa­da-Dy­bek.

Za­zna­czy­ła, że nie ma sprzecz­no­ści mię­dzy wcze­śniej uzy­ska­ny­mi opi­nia­mi a ostat­nią eks­per­ty­zą bie­głych oraz, że nie bę­dzie na razie ujaw­nia­na treść tej opi­nii. - Je­dy­ne, co mogę pań­stwu po­wie­dzieć, to to, że bie­gli wska­za­li, że śmierć dziec­ka miała cha­rak­ter nagły i gwał­tow­ny - po­wie­dzia­ła pro­ku­ra­tor.

Śledz­two, któ­re­go ter­min był po­cząt­ko­wo okre­ślo­ny na 24 lipca, zo­sta­ło prze­dłu­żo­ne na "ko­lej­ne mie­sią­ce".

Rut­kow­ski przed pro­ku­ra­tu­rą

W czwar­tek przed pro­ku­ra­tu­rą po­ja­wił się wła­ści­ciel biura de­tek­ty­wi­stycz­ne­go Krzysz­tof Rut­kow­ski, który był za­an­ga­żo­wa­ny w po­szu­ki­wa­nia dziec­ka. Dzien­ni­ka­rzom po­wie­dział, że nie jest za­sko­czo­ny de­cy­zją pro­ku­ra­tu­ry.

Za­gi­nię­cie pół­rocz­nej Magdy zgło­szo­no w stycz­niu br. Po­cząt­ko­wo jej matka utrzy­my­wa­ła, że dziew­czyn­kę po­rwa­no. Potem przy­zna­ła, że zgi­nę­ła ona w wy­ni­ku nie­szczę­śli­we­go wy­pad­ku; miała wy­paść jej z rąk. Wska­za­ła miej­sce ukry­cia zwłok. Ko­bie­ta spę­dzi­ła bli­sko dwa ty­go­dnie w aresz­cie.

Wcze­śniej pro­ku­ra­tu­ra sta­wia­ła Ka­ta­rzy­nie W. za­rzu­ty nie­umyśl­ne­go spo­wo­do­wa­nia śmier­ci dziec­ka, po­wia­do­mie­nia o nie­po­peł­nio­nym prze­stęp­stwie (rze­ko­mym po­rwa­niu) oraz two­rze­nia fał­szy­wych do­wo­dów (kie­ro­wa­nia śledz­twa prze­ciw rze­ko­me­mu po­ry­wa­czo­wi).

Ka­len­da­rium zda­rzeń zwią­za­nych z Ka­ta­rzy­ną W.

24 stycz­nia br. - in­for­ma­cja o do­mnie­ma­nym za­gi­nię­ciu pół­rocz­nej Magdy z So­snow­ca.

z 24 na 25 stycz­nia - kil­ku­set po­li­cjan­tów po­szu­ku­je dziec­ka na te­re­nie So­snow­ca; w na­stęp­nych dniach roz­po­czy­na się akcja roz­wie­sza­nia ulo­tek z po­do­bi­zną Magdy, także poza mia­stem; za in­for­ma­cje po­moc­ne w od­na­le­zie­niu dziew­czyn­ki po­li­cja wy­zna­cza 5 tys. zł na­gro­dy, którą na­stęp­nie po­dwa­ja so­sno­wiec­ki sa­mo­rząd.

27 stycz­nia - matka dziew­czyn­ki wy­stą­pi­ła z me­dial­nym ape­lem o pomoc w po­szu­ki­wa­niach Madzi.

z 2 na 3 lu­te­go - po­li­cjan­ci bez­sku­tecz­nie prze­cze­su­ją rejon na rzeką Prze­mszą w So­snow­cu, gdzie - jak miała wy­znać za­an­ga­żo­wa­ne­mu w spra­wę de­tek­ty­wo­wi Krzysz­to­fo­wi Rut­kow­skie­mu matka dziec­ka - miało znaj­do­wać się ciało.

3 lu­te­go - matka wy­zna­je po­li­cjan­tom, że Magda zmar­ła w wy­ni­ku nie­szczę­śli­we­go wy­pad­ku, a ciało zo­sta­ło ukry­te.

z 3 na 4 lu­te­go - po­li­cja znaj­du­je ciało dziec­ka w zruj­no­wa­nym bu­dyn­ku w kom­plek­sie par­ko­wym przy to­rach ko­le­jo­wych w So­snow­cu. To ok. 1,5 km od miej­sca, wska­za­ne­go przez nią wcze­śniej.

4 lu­te­go - usły­sza­ła za­rzu­ty nie­umyśl­ne­go spo­wo­do­wa­nia śmier­ci dziec­ka i zo­sta­ła aresz­to­wa­na na dwa mie­sią­ce.

6 luty - wy­ni­ki sek­cji zwłok - uraz głowy przy­czy­ną śmier­ci dziec­ka.

15 lu­te­go - po­grzeb Magdy; Ka­ta­rzy­na W. opusz­cza areszt; wy­da­jąc de­cy­zję o jej zwol­nie­niu z aresz­tu sąd okrę­go­wy uznał, że obawa uciecz­ki lub ukry­wa­nia się po­dej­rza­nej, musi być opar­ta na do­wo­dach, a nie na do­mnie­ma­niach.

28 marca - dwa ko­lej­ne za­rzu­ty dla Ka­ta­rzy­ny W. do­ty­czą­ce za­wia­do­mie­nia or­ga­nów ści­ga­nia o nie­po­peł­nio­nym prze­stęp­stwie oraz two­rze­nia fał­szy­wych do­wo­dów sta­wia ka­to­wic­ka pro­ku­ra­tu­ra.

12 lipca - za­rzut za­bój­stwa dla matki dziew­czyn­ki.

(Super Express/Fakt/Onet/PAP, TSz)

środa, 11 lipca 2012

Ile jest złota w Goldzie? Wyniki finansowe Amber Gold


Mikołaj Chrzan, Michał Jamroż
10.07.2012 aktualizacja: 2012-07-11 08:05
A A A Drukuj
Gdańsk, nowy terminal T2 Portu Lotniczego Rębiechowo Fot. Dominik Werner / Agencja Gazeta
Coraz głośniej wokół 28-letniego gdańszczanina Marcina Plichty, właściciela oferującej lokaty w złoto firmy Amber Gold oraz linii lotniczych OLT Express. Media ostrzegają przed piramidą finansową. Plichta w odpowiedzi publikuje wyniki finansowe, zapewnia, że jest wypłacalny i grozi dziennikarzom procesami
Ciężko przejść przez miasto, by nie natknąć się na reklamę gdańskiej firmy z charakterystycznym logo w postaci krzyża patriarchalnego. Na wielkich plakatach uśmiechnięci modele zachęcają do inwestycji w złoto, które mają przynieść niespotykane zyski.

Obecnie Amber Gold kusi oprocentowaniem 13,9 proc. w przypadku lokaty na 12 miesięcy. To parę razy więcej niż oferują banki: mBank proponuje za taki sam okres odsetki w wysokości 4,4 proc., a PKO BP - zaledwie 2,8 proc.

Finansista anonimowo: to piramida

Nic dziwnego, że mająca siedzibę w Gdańsku firma budzi coraz większe zainteresowanie mediów. Ostatnio "Rzeczpospolita" cytowała anonimowego przedstawiciela jednego z Towarzystw Funduszy Inwestycyjnych. - Schemat działalności Amber Gold to klasyczna piramida finansowa. Na spłatę zapadających lokat wraz z odsetkami firma przeznacza pieniądze z lokat dopiero co założonych, kończących się później. Interes się kręci, dopóki do systemu napływają pieniądze. Kiedy klienci przestaną wpłacać, Amber Gold nie będzie miał z czego oddać tym, którzy lokaty już pozakładali - mówił dziennikarzowi "Rzeczpospolitej" finansista.

"Rzeczpospolita" przypominała też, że Marcin Plichta był w przeszłości skazany prawomocnie za przywłaszczenie mienia. Chodzi o firmę Multikasa, która miała umożliwiać płacenie rachunków np. za prąd w kasach sklepów. Po pewnym czasie jej funkcjonowania wpłacane w sklepach pieniądze przestały docierać do adresatów. Sąd uznał, że szefowie firmy te pieniądze przywłaszczyli.

W ostatni weekend Plichta postanowił przejść do kontrataku. Na stronie internetowej swojej spółki opublikował oświadczenie. Co się w nim znajduje?

- "Skrócony bilans finansowy" (tak zestawienie kilku danych finansowych nazwał Plichta),

- Informacja o trwającym w firmie audycie biegłego rewidenta,

- Zapowiedź pozwów przeciwko mediom, które w publikacjach "poddają w wątpliwość wypłacalność i rzetelność spółki",

- Oskarżenie, że działania Komisji Nadzoru Finansowego, która od lat ostrzega publicznie przed Amber Gold i donosi na nią do prokuratury (postępowanie wciąż trwa), mają "znamiona nękania",

- Informację o tym, że działania KNF utrudniają realizację nowych projektów takich jak linie lotnicze OLT Express, które "z sukcesem konkurują z dużo większymi podmiotami na rynku w tym również z państwową spółką LOT".

KNF: Nie liczcie na Bankowy Fundusz Gwarancyjny

Wywołana do tablicy Komisja Nadzoru Finansowego nie czuje się winna nękania. - W każdym przypadku, kiedy istnieje podejrzenie, że jakiś podmiot wykonuje czynności bankowe bez wymaganego przepisami prawa zezwolenia, informujemy o tym fakcie prokuraturę - informuje Katarzyna Mazurkiewicz z Komisji Nadzoru Finansowego. - Ponieważ usługi o charakterze finansowym świadczone przez podmioty wskazane w rejestrze "Ostrzeżenia publiczne" publikowanym przez urząd [tam znajduje się informacja o Amber Gold - red.] kierowane są do nieprofesjonalnych uczestników rynku, celem tej informacji jest umożliwienie potencjalnym klientom takich podmiotów podjęcia w pełni świadomej decyzji w zakresie korzystania z usług podmiotów nienadzorowanych przez KNF. Co więcej, środki finansowe powierzone takim podmiotom nie podlegają ochronie np. Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, co ma miejsce w przypadku instytucji bankowych w Polsce.

O komentarz do wyników poprosiliśmy także jednego z finansistów pracujących w gdańskim banku. - Nie chcę mieć ich prawników na głowie, mogę się wypowiedzieć tylko anonimowo - tłumaczy. - Pierwszy raz spotykam się z czymś takim, co nazwane jest "skrócony bilans finansowy". Takiego pojęcia w profesjonalnym świecie finansów nie ma. Poza tym, to co podał Plichta, bardziej przypomina rachunek zysków i strat, a nie bilans. Tak naprawdę nie wiadomo jednak nic: ani o tym, czym tak naprawdę są te przychody (czy to tylko prowizja za "przechowywanie" kruszców, czy całość wpłacanych przez klientów pieniędzy?), ani o ich prawdziwej wysokości (jak czytamy w oświadczeniu w firmie trwa dopiero audyt biegłego rewidenta).

Krytycznie też na temat oświadczenia Plichty wypowiada się dziennikarz ekonomiczny "Gazety Wyborczej" Maciej Samcik. - Oświadczenie jest ostre i stanowcze, ale niestety niewiele wyjaśnia - pisze Samcik na blogu samcik.blox.pl. - To, że quasi-lokaty, oferowane przez Amber Gold, mają pokrycie w kruszcu, nie ma nic wspólnego z wiarygodnością gwarancji zysków z inwestycji, którymi kusi Amber Gold. Wciąż nie wiemy na czym - poza słowem honoru Marcina Plichty - owa wiarygodność się zasadza. Zamiast wysokości zysków i przychodów Amber Gold, wolałbym przeczytać w oświadczeniu o tym, w jaki sposób, z użyciem jakich mechanizmów lub instrumentów finansowych - poza standardowym trzymaniem kciuków za wzrost ceny uncji złota i srebra na światowych giełdach - Amber Gold zapewnia stałe oprocentowanie depozytów towarowych.

Reklamy Businessclick
Samochód na prąd?
Zobacz auta Renault z silnikiem elektrycznym.
Alergia na Pyłki
Zobacz aktualną mapę pylenia. Sprawdź - Otrivin Allergy!
Zdrowe zęby
Nowa pasta Elmex Przeciw Erozji chroni i wzmacnia szkliwo zębów!
 
Co dalej z OLT Express?

Sprawa jest o tyle ciekawa, że kłopoty Amber Gold oznaczałyby kłopoty OLT Express - linii lotniczych uruchomionych przez Plichtę, które - niskimi cenami i dużą częstotliwością połączeń - doprowadziły do rewolucji w połączeniach krajowych. Polacy zaczęli masowo podróżować po kraju samolotem, a ceny biletów, u takich przewoźników jak LOT czy Eurolot, obniżyły się.

O ile to, że linie są deficytowe, nie jest niespodzianką (szefowie linii zapowiadali, że straty w tym roku mają wynieść ok. 120 mln zł), to ewentualne kłopoty Amber Gold mogą znacznie utrudnić OLT Express znalezienie finansowania, niezbędnego nie tylko do utrzymania obecnej siatki połączeń, ale i do jej zaplanowanej, znacznej rozbudowy.

Od miesiąca na konto przewoźnika wpływają pieniądze za sprzedaż biletów na połączenia międzynarodowe. Loty z Polski do 28 miast w Europie mają ruszyć 29 października. Na tych trasach na OLT Express czeka poważna i doświadczona konkurencja tanich przewoźników (m.in. Ryanair i Wizzair).

Finanse Amber Gold

Przychody ze sprzedaży:

2009 - 1,5 mln zł

2010 - 79,9 mln zł

2011 - 198, 7 mln zł

Zysk netto firmy: 

2009 - 0,7 mln zł

2010 - 42,3 mln zł

2011 - 53,1 mln zł

* Dane niezweryfikowane, podane za stroną internetową ambergold.com.pl


Więcej... http://trojmiasto.gazeta.pl/trojmiasto/1,35636,12101029,Ile_jest_zlota_w_Goldzie__Wyniki_finansowe_Amber_Gold.html#ixzz20IgFjgyB

czwartek, 5 lipca 2012

Narodowemu Centrum Badań Jądrowych grozi upadłość? "Skandal na skalę światową"


Paweł Chełchowski
04.07.2012 , aktualizacja: 04.07.2012 11:56
A A A Drukuj
Wejście do reaktora atomowego w ŚwierkuFot. Albert Zawada / AGWejście do reaktora atomowego w Świerku
Świetnie prosperujące Narodowe Centrum Badań Jądrowych może ogłosić upadłość. Bierze udział w prestiżowych, międzynarodowych projektach, produkuje specjalistyczne urządzenia diagnostyczne i radiofarmaceutyki na światową skalę, a nie ma pieniędzy na wypłaty dla pracowników. - Jesteśmy w paradoksalnej sytuacji: możemy umrzeć z głodu, leżąc na pieniądzach - alarmuje dyrektor NCBJ.
Centrum Badań Jądrowych powstało w zeszłym roku na mocy rozporządzenia Rady Ministrów, z połączenia Instytutu Energii Atomowej i Instytutu Problemów Jądrowych. W należącym do Centrum ośrodku w Świerku jest jedyny w Polsce reaktor jądrowy - "Maria". Prowadzi dziesiątki projektów badawczych, w tym międzynarodowych (np. projektuje część XEFL -największego lasera świata powstającego w Hamburgu), współpracuje z CERN przy projekcie Wielkiego Zderzacza Hadronów. Jednak dostaliśmy od pracowników Centrum informacje, że ośrodkowi grozi upadłość. Spotkaliśmy się w tej sprawie z dyrektorem Centrum.

Czy NCBJ rzeczywiście może upaść?

- Dostaliśmy dwie istotne decyzje Ministerstwa Nauki. Jedna przyznaje nam 12 mln zł na "specjalne urządzenie badawcze" - reaktor "Maria" wraz z infrastrukturą. Druga decyzja to odmowa zwiększenia dotacji "statutowej" - na 2012 rok dostaliśmy 13,6 mln zł, czyli na głowę badacza dwukrotnie mniej niż w innych instytutach badawczych i trzykrotnie mniej niż w instytutach PAN. To stawia NCBJ w kuriozalnej sytuacji: Po raz pierwszy od wielu lat mamy duże środki na infrastrukturę, na urządzenie badawcze, ale nie dostaliśmy pieniędzy na obsługujących je pracowników - mówi prof. Grzegorz Wrochna, dyrektor Narodowego Centrum Badań Jądrowych. - Mamy dużą sumę, której nie możemy wykorzystać na pensje. Na wynagrodzenia co miesiąc brakuje. Idziemy coraz głębiej pod wodę. A ustawa mówi, że jednostka, która nie wykonuje swoich zobowiązań pieniężnych (np. wypłaty wynagrodzeń), powinna ogłosić upadłość.

Centrum działa na skalę międzynarodową

Prof. Grzegorz Wrochna, szef Centrum, wylicza, skąd jego placówka ma pieniądze: - Środków mamy dużo. Dotację z Ministerstwa Nauki na "specjalne urządzenie badawcze", dotację na restrukturyzację, pieniądze z projektów unijnych, które zdobyliśmy, a także z międzynarodowych projektów badawczych, gdzie budujemy istotne elementy aparatury.

- Kontrakt na budowę elementów akceleratora w CERN, wstrzykującego protony do akceleratora LHC, to milion euro. Takich kontraktów mamy więcej, a więc środków finansowych nie brakuje - wyjaśnia dyrektor.

Kolejne źródło dochodu Centrum to radiofarmaceutyki. Reaktor jądrowy i ośrodek radioizotopów produkują radiofarmaceutyki ratujące życie setkom tysięcy pacjentów.

- Jakieś trzy-cztery lata temu zdarzyło się tak, że reaktor w Petten w Holandii był w remoncie, a reaktor w Kanadzie po prostu się zepsuł. Zrobił się gigantyczny kryzys. Reaktorów produkujących radiofarmaceutyki jest na świecie tylko kilka. Organizacje międzynarodowe typu OECD, Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej czy Komisja Europejska tworzyły specjalne grupy antykryzysowe debatujące, jak temu problemowi zaradzić. Wtedy właśnie w ten rynek wszedł nasz reaktor "Maria". Uratowaliśmy sytuację nie tylko w skali polskiej czy europejskiej, ale naprawdę globalnej - podkreśla dyrektor Wrochna.

- Produkujemy też akceleratory do radioterapii nowotworów i diagnostyki przemysłowej oraz urządzenia do wykrywania materiałów niebezpiecznych. Rozwijamy nowe modele tych urządzeń - mówi.

Centrum ma pieniądze, ale nie na pensje dla wybitnych naukowców

Centrum zatrudnia prawie 1100 osób. - Rada, którą często słyszę - mówi dyr. Wrochna - to redukcja personelu. Ale gdzie są te nadwyżki kadrowe? Ok. 300 osób pracuje nad przynoszącymi zyski projektami komercyjnymi. Redukcja w tym obszarze zmniejszyłaby przychody, a więc jeszcze pogorszyła sytuację. Kolejne 400 etatów to pracownicy administracyjni, techniczni i służb bezpieczeństwa. Ośrodek z reaktorem jądrowym wymaga całodobowych dyżurów służb ochrony fizycznej, bezpieczeństwa jądrowego i ochrony radiologicznej, służb ewakuacyjnych, przeciwpożarowych, technicznych itp. Jak dotąd, wszystkie kontrole wykazywały, że obsada służb jest na minimalnym poziomie gwarantującym bezpieczeństwo i sugerowały jej zwiększenie w dalszej perspektywie. Pozostaje wreszcie ok. 400 pracowników bezpośrednio zaangażowanych w badania. Spośród nich mniej więcej 150 osób zajmuje się projektami finansowanymi z funduszy unijnych. Pozostaje ok. 250 osób, które teoretycznie można by zwolnić. Tyle że to najważniejsi dla Centrumpracownicy naukowi.

- Ich prace to jest to, co daje nam bardzo wysoką pozycję na świecie i w kraju. Wśród nich są ci, którzy przyczynili się do największego odkrycia ostatnich lat ogłoszonego właśnie w tych dniach: znalezienia cząstki Higgsa - mówi prof. Wrochna.

Problem polega na tym, że pensje tych właśnie naukowców, realizujących cele statutowe i pracujących czysto badawczo, mogą zostać wypłacone jedynie z dotacji ministerstwa. Przepisy mówią, że dyrekcja nie ma swobody w korzystaniu ze swoich środków.

- Gdybyśmy musieli ich zwolnić, instytut przyjąłby osobliwy kształt - zarabialibyśmy pieniądze, mielibyśmy doskonały personel techniczny, ale zero naukowców. Nie realizowalibyśmy naszej podstawowej działalności - stwierdza szef NCBJ.

Mamy spór z ministerstwem, jak wyliczać dotację

Rada Ministrów zadecydowała w sierpniu 2011 r. o utworzeniu NCBJ poprzez połączenie dwóch mniejszych instytutów m.in. po to, my mógł skutecznie współpracować i rywalizować z silnymi ośrodkami w innych krajach.

- Dlatego obcięcie dotacji przez Ministerstwo Nauki zaledwie w kilka miesięcy później było takim zaskoczeniem - wyjaśnia prof. Wrochna. Dodaje, że stawka dotacji została przez Ministerstwo Nauki formalnie obcięta o 20 procent w stosunku do sumy dotacji łączonych instytutów z zeszłego roku. - To zły punkt odniesienia, nie ma przepisu, który pozwalałby na taką operację.

Według NCBJ stawka dotacji powinna być liczona inaczej.

- Zgodnie z rozporządzeniem ministra w przypadku utworzenia nowego instytutu należy liczbę pracowników zaangażowanych w badania pomnożyć przez średnią dotację per capita w podobnych instytutach. Dałoby to wynik dwukrotnie większy od przyznanej nam kwoty. Problem w tym, że prawnicy ministerstwa widzą to inaczej - stwierdza prof. Wrochna.

- Nie mamy do czynienia ze złą wolą, to nie jest tak, że Ministerstwo Nauki chce nam zrobić krzywdę. Przyznało nam przecież inne dotacje, co - mając świadomość ograniczonych środków - należy szczególnie docenić. Nie daje nam dotacji na działalność statutową w takiej wysokości, w jakiej oczekujemy, bo prawnicy uważają, że nie może. To spór o interpretację niejasnych przepisów prawa - mówi dyrektor NCBJ.

Nikt w to nie wierzy, ale zgodnie z prawem muszę ogłosić upadłość

Jednak konsekwencje tego sporu mogą być dramatyczne. - Ustawa o instytutach badawczych odsyła do prawa upadłościowego i naprawczego. A to jednoznacznie stwierdza, że niewykonywanie zobowiązań pieniężnych skutkuje ogłoszeniem upadłości - tłumaczy swoje stanowisko dyrektor Wrochna. - Nikt jednak nie wierzy, że taki duży instytut może upaść. To tak jak w Stanach Zjednoczonych długo nikt nie wierzył, że duży bank może upaść.

Dyrektor Centrum zwrócił się do Ministerstwa Gospodarki jako organu nadzorującego z prośbą o interwencję do ministra nauki bądź o znalezienie innego rozwiązania. Ma nadzieję, że do spotkania z ministrem gospodarki dojdzie w najbliższych dniach.

Konsekwencje bankructwa? "Skandal na skalę światową"

- Mamy zobowiązania międzynarodowe. W imieniu własnym i państwa polskiego realizujemy wiele projektów o skali miliardów euro. Nasze w nich zaangażowanie to kilka procent, ale wkład, który wnosimy - w postaci aparatury - jest kluczowy dla realizacji całości. Jeśli nie dostarczymy tej aparatury na czas, to całe urządzenie za miliard euro nie będzie na czas skończone i cała Europa będzie na tym cierpiała - stwierdza profesor. Jako przykład podaje projekt XFEL w Hamburgu. - To laser mający 3,5 kilometra długości, w którego tworzeniu mamy duży wkład. Jest realizowany na podstawie konwencji międzynarodowej, ratyfikowanej przez parlament. Jej zerwanie byłoby skandalem na skalę międzynarodową - mówi profesor.

Problemem byłoby też wygaszenie reaktora jądrowego "Maria". - Jądra atomowe nie podporządkują się żadnemu rozporządzeniu i będą się dalej rozpadały. Reaktor musi stygnąć kilkanaście do kilkudziesięciu lat - stwierdza. Równocześnie reaktor nie przynosiłby dochodów. - Paradoksalnie zamknięcie reaktora jest dużo bardziej kosztowne niż jego utrzymanie - wyjaśnia. Ważniejsze jest jednak to, że setki tysięcy pacjentów zostałyby pozbawione środków medycznych produkowanych przez NCBJ.

- Jestem przekonany, że rozwiązanie zostanie znalezione, bo przecież nie jest to kwestia braku pieniędzy o skali istotnej dla państwa. Problemem nie jest brak środków, tylko regulacje prawne, które nie pozwalają dostępnych środków optymalnie wykorzystać. Aby jednak wyjść z tych kleszczy prawnych, konieczne jest działanie na poziomie rządu - podsumowuje dyrektor NCBJ.

Ministerstwa przerzucają się odpowiedzialnością

W sprawie sytuacji NCBJ skontaktowaliśmy się zarówno z Ministerstwem Nauki, jak i Ministerstwem Gospodarki.

- Pragniemy zwrócić uwagę, że organem nadzorującym Narodowe Centrum Badań Jądrowych jest Ministerstwo Gospodarki, które wraz z Państwową Agencją Atomistyki powinno mieć szerszą wiedzę dotyczącą funkcjonowania Centrum - informuje biuro prasowe Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. - Minister właściwy do spraw nauki przyznaje dotacje na utrzymanie potencjału badawczego i nie ma możliwości odpowiadać za kondycję finansową całej jednostki.

Z kolei Ministerstwo Gospodarki stwierdza, że "obecne trudności z zapewnieniem finansowania nawynagrodzenia w NCBJ wynikają z decyzji podjętych w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego w odniesieniu do finansowania podstawowej infrastruktury badawczej". Dodaje w przesłanej nam odpowiedzi, że finansowanie pozostające w kompetencji ministra gospodarki przeznaczane jest na poprawę stanu bezpieczeństwa i zadania edukacyjne w zakresie energetyki jądrowej. - Dodatkowe możliwości rozwoju współpracy NCBJ z Ministerstwem Gospodarki pojawią się po przyjęciu polskiego programu energetyki jądrowej przez Radę Ministrów, co planowane jest na IV kwartał tego roku - informuje Piotr Żbikowski, główny specjalista departamentu energii jądrowej w ministerstwie. I dodaje lakonicznie, że w sprawie problemów finansowych Centrum "prowadzone są prace" m.in. w porozumieniu z Państwową Agencją Atomistyki oraz Ministerstwem Nauki.