środa, 11 czerwca 2014

Pretensje terytorialne Chin do Rosji.


Pretensje terytorialne Chin do Rosji. Brzeziński: mówią o tym dość jednoznacznie Foto: kremlin.ru Majowa wizyta Putina w Chinach umocnić miała strategiczny sojusz obu państw

Na gazowej umowie Chiny zyskały więcej niż Rosja. Temu geopolitycznemu tandemowi mogą w przyszłości zaszkodzić problemy, które teraz odsunięto w cień. Tak mówił Zbigniew Brzeziński podczas dyskusji ekspertów w waszyngtońskim Centrum Strategicznych Studiów Międzynarodowych (CSIS).

Azjatycka polityka Rosji i jej relacje z Chinami po szczycie w Szanghaju i podpisaniu umowy gazowej - na tym skupiali się uczestnicy dyskusji. Jednym z nich był Zbigniew Brzeziński.

Rosji zależy bardziej

Chiny ostrzegają przed demokracją, wskazując Ukrainę i Tajlandię

Najbardziej...
czytaj dalej »
- Stosunki Rosji z UE już znajdują się w ślepej uliczce i widać, że będą się pogarszać - mówił były doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa. Dlatego to Moskwie bardziej zależy na sojuszu z Chinami.

- Chiny także są zainteresowane wsparciem Rosji, która zapewnia określony stopień stabilności. Ale co, jeśli w kolejnych latach pojawią się nowe możliwości w sferze energetyki - np. ze strony Iranu? Lub nowe możliwości pozyskania surowców energetycznych od Arabii Saudyjskiej? Chiny już mają umowę z Turkmenistanem, którą wyraźnie chcą zachować, i może ona być rozszerzona. Mam takie wrażenie - nie patrząc na to, że ta umowa (gazowa - red.) jest korzystna dla obu stron, ze strategicznego punktu widzenia jest korzystniejsza dla Chin, niż dla Rosji. Chiny zostawiają sobie inne warianty, których w takim stopniu Rosji brak. Nie wiem, jaka była cena tego porozumienia, ale z rozmów z przedstawicielami krajów Azji Centralnej mam wrażenie, że Rosjanom przyszło pójść na poważne ustępstwa - mówił Brzeziński.

Uznaje on stosunki Chin z Rosją za asymetryczne z kilku powodów.

Broń atomowa

Rosja i Chiny stworzą swoją agencję ratingową

Rosja i Chiny...
czytaj dalej »
- Prezydent Obama niedawno próbował sprowadzić Rosję do szeregu mocarstw regionalnych - wyjaśniał.

- Ale jestem zmuszony przyznać, że we wszystkim, co dotyczy broni jądrowej, Rosja jest globalną potęgą, która jest nam praktycznie równa. Chiny na tej płaszczyźnie nie dorównują ani nam, ani Rosji. Chińczycy w ogóle trzymają się pozycji minimalnego atomowego odstraszania - nawet minimalne uderzenie będzie wystarczało, aby doprowadzić do oczekiwanych przez nich politycznych następstw - wskazywał politolog.

Gospodarka

"FT": umowa gazowa Rosja-Chiny to nie triumf Kremla

Zawarty przez...
czytaj dalej »
- Chiny to rosnąca gospodarcza potęga, Rosja taką nie jest - kontynuował Brzeziński. - Rosja to państwo w fazie spadkowej, w najlepszym razie - regionalne gospodarcze mocarstwo, i ten problem staje się dla Rosjan coraz poważniejszym. I nie wykluczone, że ukraińskie "przyłączenie" doprowadzi w efekcie do najcięższych geopolitycznych terytorialnych następstw w całej historii rosyjskiego imperium - stwierdził politolog.

Ziemia

Brzeziński jest przekonany, że terytorialne różnice między Rosją a Chinami jeszcze staną się przedmiotem otwartego sporu w przyszłości.

- Chiny mają dostatecznie złe relacje z sąsiadami, ze wzajemnymi pretensjami. Rosjan i innych to niepokoi. Największa część terytorium stracona przez Chiny okazała się trafić w ręce Rosji. Na razie Chińczycy nie podnosili tego problemu otwarcie. Jednak w rozmowach z niektórymi ludźmi - w tym ze mną - mówią o tym dość jednoznacznie. I to problem przyszłości, którego Rosjanie nie mogą zupełnie ignorować.

Kolejny problem na linii Moskwa-Pekin to rywalizacja o strefy wpływów w Azji Centralnej, która ma strategiczne znaczenie dla obu państw.

Co dalej?

Chiny chcą swojej sieci sojuszy w Azji. Z Rosją, przeciw USA

Prezydent Chin Xi...
czytaj dalej »
- Rosja podąża w złym kierunku, różne wskaźniki rozwoju są złe - mówił politolog. - Zmniejsza się populacja. Talenty porzucają kraj. Kapitał prywatny - każdy przewidujący przedstawiciel średniej klasy próbuje przenieść pieniądze w inne miejsce. Nie ma wątpliwości, że to ostatnie zachodzi też w Chinach, i jądro miliarderów próbuje wywieźć dużą część swojego kapitału, ale poza tym nie ma tam tego, co się dzieje w Rosji.

Brzeziński także wskazuje, że głosowanie w ONZ ws. kryzysu na Ukrainie było wskaźnikiem złożoności stosunków Rosji i Chin: - Chiny się wstrzymały - nie poparły Rosji, nie próbowały blokować rezolucji, a to oznacza, że Rosja nie zajmuje głównej pozycji w priorytetach Chin - bardziej liczą się z USA.

W przyszłości, stwierdził politolog, jeśli Rosja zdecyduje się na konflikt z USA, Chiny będą jej nieodzowne - ale wtedy będzie to kosztowało wpływy na Dalekim Wschodzie i oznaczało de facto zgodę na bycie wasalem Chin.

Autor: //gak/zp / Źródło: Voice of America

wtorek, 10 czerwca 2014

Decyzja Sądu Najwyższego doprowadziła do legalizacji aborcji na życzenie


Drukuj Email

aborcja pd lekarz zdrowie martwe dziecko1

Wystarczył jeden wyrok Sądu Najwyższego USA by zmienić regulacje prawne w kwestii ochrony życia nienarodzonych w całym kraju. W tym roku mija 40 lat od sprawy Roe przeciwko Wade. W konsekwencji haniebnego orzeczenia sądu w USA wciąż są zabijane bezbronne, nienarodzone dzieci. Od tego momentu zginęło ich przed narodzeniem około 55 mln.

Do czasu wyroku z 22 stycznia 1973 roku Sąd Najwyższy dawał pierwszeństwo ochronie życia nie tylko matce, ale także poczętemu dziecku. Orzeczenie w sprawie Roe przeciwko Wade zapoczątkowało linię orzeczniczą Sądu Najwyższego zmierzającą przede wszystkim do zagwarantowania kobiecie prawa do dokonania aborcji.

 


Konsekwencją tak radykalnej zmiany stanowiska była konieczność zmian w przepisach prawa stanowionego i „dostosowanie" ich do gwarantowanego, zdaniem Sądu Najwyższego, prawa kobiety do decydowania o urodzeniu dziecka.

Odnosząc się do wyroku prezydent USA Ronald Reagan w swojej książce pt. „Aborcja i sumienie narodu" przyznawał, że mimo podejmowanych wysiłków w obronie życia nienarodzonych, czuł się bezradny wobec werdyktu Sądu Najwyższego ze stycznia 1973 roku.

Część prawników orzeczenie Sądu Najwyższego z 22 stycznia 1973 roku porównywało z wyrokiem z 6 marca 1857 roku w sprawie Dreda Scotta. Wtedy to sąd uznał, że czarnoskórzy nie mają praw konstytucyjnych i należą do swoich właścicieli, pozostając ich wyłączną własnością.

W rozumieniu sądu niewolnicy nie byli osobami, lecz tylko własnością tych, którzy ich kupili. Zrobić z nimi można było wszystko: sprzedać, kupić, używać, a nawet zabić. W 1857 roku Sąd Najwyższy jednoznacznie orzekł, że niewolnictwo jest legalne.

Początki sprawy Roe przeciwko Wade sięgają marca 1970 roku i stanu Teksas. Na sądową wokandę wniosły ją, reprezentując Normę L. McCorvey, dwie młode prawniczki: Lida Coffee i Sarah Weddington. Kobieta występowała pod pseudonimem „Jane Roe". Norma L. McCorvey twierdziła, że zaszła w ciążę w wyniku gwałtu. Miał to być jednym z argumentów na rzecz aborcji, na którą nie zezwalało ówczesne, lokalne prawo stanowe.
 
Jeszcze w czasie trwania procesu kobieta urodziła. Dziecko szybko oddała do adopcji. Prawniczki twierdziły, że ich klientka została zmuszona do urodzenia dziecka wbrew własnej woli.

W wyniku głosowania, 7 głosów za i 2 przeciw, sędziowie znieśli nie tylko chroniące życie prawo stanu Teksas, ale również i inne regulacje stanowe w tej dziedzinie. Sąd podkreślając prawo do prywatności, rozciągające się, jego zdaniem, także na prawo do podjęcia decyzji o aborcji. Zaznaczył przy tym, że prawo to nie jest bezwarunkowe i „musi być rozpatrywane z uwzględnieniem istotnego interesu stanu".

Werdykt sądu dopuszczał możliwość zabicia dziecka w pierwszych dwóch trymestrach ciąży. W kwestii aborcji w trzecim trymestrze, poszczególne stany mogły wprowadzać swoje własne przepisy.

W praktyce Sąd Najwyższy w późniejszych latach kilkakrotnie unieważniał prawa stanowe, ograniczające dostęp do aborcji. Odrzucał nawet prawa stanowe zakazujące aborcji w ostatnich 3 miesiącach ciąży.

Decyzja Sądu Najwyższego doprowadziła do legalizacji aborcji na życzenie. W konsekwencji tej decyzji życie straciło o wiele więcej osób niż w jakiejkolwiek innej katastrofie. Z tym tylko zastrzeżeniem, że np. w zamachu w jednym momencie życie traci wiele osób i wiele mówi się o nich w mediach. W czasie aborcji dzieci życie tracą pojedynczo i nikt o nich nie mówi…

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Quo vadis Opole? Awantura o Bednarka, żenujące żarty i goła pupa na scenie. Skazano nas na festiwal obciachu?

09.06.2014 16:50
A A A Drukuj
Edyta Geppert, Kamil Bednarek, Margaret

Edyta Geppert, Kamil Bednarek, Margaret (Kapif/TVP)

Zakończył się 51. Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu. Patrząc na to, co działo się na scenie amfiteatru, zastanawiam się, czy jest sens dalej silić się na organizację tego przedsięwzięcia. A może jest jeszcze ratunek?

Dobrze pamiętam nerwowe podniecenie, które ogarniało mnie na hasło "Opole", gdy byłam małą dziewczynką. Kolorowe stroje, światła, znane piosenki, wykonawcy i ta świadomość, że Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej podobnie jak ja będą oglądały tysiące osób. Następnego dnia nikt nie będzie uważał za powód do wstydu wyznanie, że wczorajszy wieczór spędziło się przed telewizorem.

Jeszcze 10-20 lat temu można było faktycznie uznać, że to co dzieje się w polskim przemyśle muzycznym, jest miarodajnie reprezentowane na festiwalowej scenie. W Opolu zbierali się artyści reprezentujący różne style muzyczne. Zgadzało się to z ideą Jerzego Grygolunasa i Mateusza Święcickiego, których uważa się za ojców KFPP.

Chłopcy z Trójki wymyślili, aby w Opolu zrobić Festiwal Polskiej Piosenki. Nie tej komercyjnej, co się ją w knajpie śpiewa do kotleta, przy czym co ponętniejsze panie refrenistki, do śpiewania używają wyłącznie bioder. Właśnie nie! Opole w programowym zamyśle Trójki stanowić miało spontaniczną i odformalizowaną konfrontację tego, co nuci się w studenckich kabaretach i piwnicach, na jazzowych mszach, przy żeglarskim ognisku, nawet na imieninach u cioci, zaś przede wszystkim na kolorowych i wrzaskliwych festynach, gdzie do wtóru młodzieżowych demonstracji szczęścia zaczął raczkować polski rock - pisał Bohdan Łazuka w książce "...Trzymam się".

PHOTO: MATEUSZ JAGIELSKI / EAST NEWS 2014.06.07 OPOLE 51. KRAJOWY FESTIWAL PIOSENKI POLSKIEJ OPOLE 2014 N/Z:  MARGARET MALGORZATA JAMROZYEAST NEWS/MATEUSZ JAGIELSKI

Patrzę jednak dziś na gwiazdę młodego pokolenia, która na Festiwalu Piosenki Polskiej śpiewa piosenkę po angielsku i dosłownie przed chwilą zdjęła spódnicę zostając w majtkach odsłaniających połowę pośladków. Znów analizuję zdanie Łazuki: "Nie tej komercyjnej, co się ją w knajpie śpiewa do kotleta, przy czym co ponętniejsze panie refrenistki, do śpiewania używają wyłącznie bioder".

Rosnące uczucie zażenowania owocuje kolejnymi pytaniami. Jak to się stało, że na tej samej scenie opolskiego amfiteatru oglądaliśmy kiedyś takie legendy polskiej muzyki, jak Czesław Niemen, Ewa Demarczyk, Anna German, Andrzej Zaucha czy Violetta Villas? Dlaczego obniżamy tę poprzeczkę?

Z chwilowego zamroczenia wyrywa mnie wrzaskliwy i prosty (żeby nie powiedzieć prymitywny) jingle, a na estradę wbiega grupa tancerzy w kolorowych garniturkach z wielkimi żółtymi maskami na twarzach. Do niepokojącej gromadki przyłączają się gospodarze Festiwalu. Kiedyś byli to Lucjan Kydryński czy Jacek Fedorowicz, dziś są Barbara Kurdej-Szatan, czyli "Blondyka z reklam Play" i Katarzyna Pakosińska, oskarżona o plagiat książki podróżniczej aktorka kabaretowa, właścicielka najbardziej rozpoznawalnego śmiechu w Polsce. Po co? Dlaczego? Odpowiedź rzecznika wprawia w jeszcze większe osłupienie.

Pierwszy koncert prowadził wyjątkowo roześmiany duet: Basia Kurdej-Szatan i Katarzyna Pakosińska. Aby podkreślić ich pozytywne nastoje, zdecydowaliśmy się wykorzystać popularne w internecie buźki, emotikonki. Zarzuca się nam, że jesteśmy nienowocześni. W tym roku chcemy to zmienić - powiedział w rozmowie z nami rzecznik Festiwalu Mikołaj Dobrowolski.

PublicznośćScreen z Facebook.com/festiwalwopolu

Aby upewnić się, czy przypadkiem nie zamieniłam się może w typowego, wiecznie niezadowolonego malkontenta i nie potrafię po prostu docenić lekkiej, przyjemnej formy letniej zabawy, włączam Facebooka. Coś faktycznie poszło nie tak, co bezlitośnie punktują internauci.

Komentarze internautów. Festiwal w Opolu.

Screen z Facebook.com/krajowyfestiwalpiosenkiwopolu

Kolejny dzień Festiwalu w Opolu nie przyniósł upragnionego ratunku po poprzednim uczuciu niesmaku. Estetyka koncertu SuperJedynek, który odbywał się następnego dnia, była utrzymana w podobnym tonie.

Konferansjerką zajęła się aktorka, Katarzynka Kwiatkowska, która niczym stereotypowa blondynka z kawałów biegała po scenie robiąc "selfie" z gwiazdami. Scenki z aparatem przerywane były krótkimi (zakładam, że w zamyśle autorów "satyrycznymi") rozmowami artystki ze współprowadzącym Arturem Orzechem, kiedy to tłumaczył podstawowe fakty swojej "naiwnej i mało inteligentnej koleżance".

Przejdźmy do SuperJedynek - powiedział Orzech do Kwiatkowskiej
Dentyści zawsze mi mówili, że mam super jedynki - odpowiedziała aktorka.

Katarzyna KwiatkowskaScreen z TVP

Koncert konkursowy przepleciony był z występem Maryli Rodowicz, która teksty Osieckiej zamieniła w tym roku na szlagiery z gatunku disco polo.

Kosztowało mnie to sporo nerwów Musiałam wziąć dużo leków uspokajających, bo uległam namowom telewizji, dałam się wpuścić w ten pomysł, a potem przyszły nerwy i niepewność, ale nie było już odwrotu - mówiła po koncercie Maryla Rodowicz na konferencji prasowej.

Całość oceniało zaimprowizowane jury złożone z członków kabaretu Paranienormalni, co stanowić miało parodię talent show konkurencyjnej stacji "Mam talent".

Nie trzymała ramy - mówił "Agustin Egurrola"
Jak chcesz se potrzymać ramę, to do działu z nabiałem - odparła "Agnieszka Chylińska".

 

Maryla, disco polo i Opole, a potem te żarciki. Śmiać się czy zacząć płakać? Znów sprawdzam Facebooka z nadzieją, że może to jednak jest dobre, tylko w rejestrach, które są mi niedostępne. Niestety, znów odnajduję refleksje internautów zbliżone do moich odczuć.

Komentarze internautów. Festiwal w Opolu.Screen z Facebook.com/krajowyfestiwalpiosenkiwopolu

Z estetycznej depresji wyrywa mnie dopiero mistrzowski recital Edyty Geppert, ale niestety na krótko. Jej wirtuozeria i kunszt podkreśliły tylko braki występów pozostałych wykonawców, którzy byli wyróżniani takimi nagrodami jak SuperZespół, SuperPrzebój, SuperShow, SuperArtysta.

Komentarze internautów. Festiwal w Opolu.Screen z Facebook.com/festiwalpiosenkipolskiejwopolu

Całą nadzieję w uratowaniu tegorocznego Festiwalu pokładałam w niedzielnym koncercie: "25lat! Wolność - kocham i rozumiem!". Prowadzili go Małgorzata Kożuchowska i Adam Woronowicz, których nie byłam sobie w stanie wyobrazić, gdy wymieniają się żenującymi żartami albo w otoczeniu "ludzi-emotikonów".

Małgorzata KożuchowskaDarek Majewski

Całe szczęście nie rozczarowałam się. Wyprowadzili oni konferansjerkę z poziomu "-1000" do takiego, który można uznać za poprawny i co najważniejsze - niedrażniący. Choć gdyby jeszcze wyrzucić z przemówień aktorów połowę stwierdzeń, jak to strasznie było w PRL-u oraz jak to kiedyś dzieci się dobrze bawiły na świeżym powietrzu, byłoby jeszcze lepiej.

Jak dzieci wychowane na smartfonach wciskają przycisk w windzie? - pytała Kożuchowska - Nie tak jak my, palcem wskazującym, ale kciukami! - na potwierdzenie swoich słów aktorka szybko zaczęła poruszać kciukami.

Facebook.com/FestiwalWOpolu Facebook.com/FestiwalWOpolu

Ze sceny zapachniało nieco atmosferą dawnego Opola. Wystąpili Michał Bajor, Magda Umer, Krystyna Janda, Maryla Rodowicz (tym razem zaśpiewała "Polska Madonno" i "Ja to mam szczęście), ale także artyści z coverami legendarnych utworów, np. Kayah z "Świecie nasz", LemON z "Nie pytaj o Polskę" i "Sen o Victorii" czy Kamil Bednarek z piosenką "W moim ogrodzie" pierwotnie wykonywaną przez zespół Daab. Okazuje się, że grupa Daab nie była jednak poinformowana o tym fakcie. Swojemu niezadowoleniu dała wyraz na Facebooku.

Zespół Daab o BednarkuScreen z Facebook.com/daab.muzykaserc

Rzecznik Festiwalu Mikołaj Dobrowolski, przyznał w rozmowie z nami, że nie brali pod uwagę udziału Daab w koncercie w Opolu.

Chcieliśmy połączyć tradycję z nowoczesnością, uatrakcyjnić koncert. Scenariusz został napisany tak, aby zaprezentować widzom piosenki wykonane przez ich autorów, a także w formie coverów. Nie rozważaliśmy udziału Daab w koncercie - powiedział rzecznik.

Choć "W moim ogrodzie" usłyszeliśmy w wersji zaproponowanej przez Bednarka, w mojej opinii nie uchybiła ona twórcom przeboju.

Kamil BednarekScreen z TVP

51. Festiwal w Opolu trwał 3 dni. Każdy z koncertów po 4 godziny w najlepszym czasie antenowym miał wysłać imprezę w XXI wiek. Festiwal faktycznie odleciał, jednakże mam spore wątpliwości, czy we właściwym kierunku. W takim układzie, nie chcę obserwować jego dalszej drogi. W pewnych aspektach fantazja poniosła organizatorów za daleko. Aż chciałoby się zadać patetyczne pytanie "Quo vadis Opole?". Opole stara się sprostać gustom odbiorców. W pogoni za wynikami i w walce o jak największą liczbę odbiorców traci na jakości. Masa jednak nie jest buforem wysokiej kultury, a taką promowano w końcu dawniej w Opolu.

Czy dla Opola jest ratunek? Owszem, ale chyba należy zerwać z presją stworzenia wielkiej ogólnopolskiej imprezy. Dziś to, co najlepsze w kulturze, wywodzi się z małych inicjatyw artystycznych, którymi stopniowo fascynują się coraz większe grupy ludzi. Marzy mi się, aby Opole odzyskało dawny sznyt. Zamiast jednak patrzeć wstecz na wielkie festiwale z czasów PRL, warto spojrzeć w przyszłość. Na nowoczesne festiwale, takie jak Męskie granie, Karuzela Cooltury, Malta czy Halfway Festival . Mniej znaczy więcej.

Zuzanna Iwińska