niedziela, 17 kwietnia 2016

Okręty podwodne III RP - przeszłość i przyszłość


Choć nigdy nie była to kluczowa gałąź naszej armii, w historii polskiej państwowości odnajdujemy chwalebne epizody rodzimej Marynarki Wojennej. Dzisiaj jednak, jak nigdy, jesteśmy świadomi niedostatków w tej dziedzinie, gdy nasi podwodniacy stoją w obliczu widma braku okrętów. Jak do tego doszło?

Udostępnij
3
Skomentuj
Okręty podwodne III RP - przeszłość i przyszłość



Marynarka Wojenna III RP zaczynała swoją historię z trzema okrętami podwodnymi otrzymanymi w spadku po Marynarce Wojennej Ludowego Wojska Polskiego. Były to wybudowane w latach 60. ORP Wilk i ORP Dzik (oba zezłomowane w 2003 roku) oraz ORP Orzeł z lat 80., który pozostaje w służbie do dziś. W latach 2002-2003 do tego ostatniego dołączyły: ORP Sokół, ORP Sęp, ORP Kondor i ORP Bielik.

Aby dopełnić obrazu stanu liczebnego polskich okrętów podwodnych, trzeba zaznaczyć, że wycofanie ze służby czterech ostatnich planowano wstępnie na ten rok, a najnowszego ORP Orzeł do 2022 roku. Wygląda więc na to, że już za sześć lat możemy zostać bez ani jednej jednostki tego typu, co przy czasie, jaki jest zazwyczaj potrzebny na wybudowanie nowego okrętu, oznacza, że ewentualne decyzje należałoby podjąć natychmiast.

Jakkolwiek zasadność inwestowania w okręty podwodne oraz rola, jaką miałyby odgrywać w Wojsku Polskim, jest kwestią niejednoznaczną i wciąż powracającą w dyskusjach analityków, to niestety politykom - przynajmniej w warstwie deklaratywnej - takie dylematy nie spędzają snu z powiek.

Starania rządzących pokazało zakończenie fazy analityczno-koncepcyjnej nabycia okrętów dla Marynarki Wojennej RP na początku 2014 roku, które przyniosło wytyczne MON o zakupie dwóch okrętów podwodnych, ale bez równoczesnego planu zakupu pocisków manewrujących.

Kontrowersyjność tej ostatniej decyzji, czyli wyposażenie okrętów w broń przeciw jednostkom podwodnym (wobec faktu, że Federacja Rosyjska całkowicie zrezygnowała z tego typu okrętów w basenie Morza Bałtyckiego) i nawodnym (wobec większej efektywności lotnictwa na niewielkim akwenie), przy jednoczesnej rezygnacji z uzbrojenia o realnej wartości taktycznej obnażyło nie tyle błędy w planowaniu, ile raczej kompletny jego brak.

Po koniecznych zmianach koncepcja zakupu okrętów podwodnych wróciła jesienią 2014 roku, już w wersji z pociskami manewrującymi i naciskiem na montaż jednostek w polskich zakładach.

Na dalsze konkrety musieliśmy czekać do lata ubiegłego roku, kiedy zaprezentowano program Orka, realizowany w ramach programu modernizacji Marynarki Wojennnej RP, której zakończenie przewidziano na lata 2022-2030. Budżet "Orki", w którego ramach mamy nabyć trzy okręty podwodne, ma wynieść nawet 9 mld złotych.

Chętnych na kontrakty na budowę polskich okrętów nie brakowało, odkąd o takim zamiarze poinformował MON, który swego czasu rozważał cztery spełniające warunki kandydatury. Niedawno pojawił się jeszcze jeden aspekt, który może przy zamówieniu działać na korzyść Polski. Jak doniósł serwis polska-zbrojna.pl, Inspektorat Uzbrojenia MON prowadzi rozmowy ze stroną norweską w sprawie wspólnego zakupu okrętów. Jak tłumaczył gen. bryg. Adam Duda na posiedzeniu sejmowej Komisji Obrony Narodowej, wymagania Norwegii i Polski są zbieżne, więc do zakupu polskich trzech jednostek mogłoby dołączyć sześć norweskich (nieoficjalnie mówi się również o zainteresowaniu wspólnym zakupem ze strony Holandii). Jeden kontrakt to nie tylko oczywista oszczędność, ale też ułatwienie współdziałania wojsk i wspólne szkolenia marynarzy obu nadbałtyckich krajów.

W galerii przyglądamy się okrętom podwodnym III RP: tym już zezłomowanym, czekającym na rychłe zakończenie służby i tym, na których być może w najbliższych latach zawiśnie polska bandera.


ORP Orzeł w manewrach sił NATO

To największy i najnowocześniejszy z polskich okrętów podwodnych. Jest to jednostka o napędzie konwencjonalnym, zaprojektowana w ZSRR, zbudowana w Lenigradzie, a zwodowana w 1985 roku. Ten typ okrętów otrzymał oznaczenia NATO - Kilo, radzieckie - Warszawianka. Jednostka została zaprojektowana do zwalczania wrogich okrętów podwodnych.

POKAŻ MINIATURKI ▼

Okręty podwodne III RP - przeszłość i przyszłość (slajd 1 z 12)

SlideZGŁOŚ PROBLEMWYŁĄCZ ES

Eliminator Slajdów

Foto: wp.mil.pl

ORP Orzeł (fot. R. Pioch)

Jest to dość udana konstrukcja. Ze względu na swoje przeznaczenie, zastosowano w niej rozwiązania mające obniżyć poziom hałasu oraz sygnaturę magnetyczną, dzięki czemu jest on trudniejszy do wykrycia oraz zniszczenia za pomocą min magnetycznych. Był to jeden z najcichszych okrętów swoich czasów.

POKAŻ MINIATURKI ▼

Okręty podwodne III RP - przeszłość i przyszłość (slajd 2 z 12)

SlideZGŁOŚ PROBLEMWYŁĄCZ ES

Eliminator Slajdów

Foto: mw.mil.pl

ORP Orzeł

Główne uzbrojenie ORP Orzeł stanowi 18 torped o zasięgu około 20 kilometrów (TEST-71ME do zwalczania okrętów podwodnych oraz 53-65K przeciwko celom nawodnym). Niestety okręt nie ma możliwości wystrzeliwania pocisków manewrujących, przez co nie może on niszczyć na przykład celów lądowych.

POKAŻ MINIATURKI ▼

Okręty podwodne III RP - przeszłość i przyszłość (slajd 3 z 12)

SlideZGŁOŚ PROBLEMWYŁĄCZ ES

Eliminator Slajdów

Foto: mw.mil.pl

ORP Orzeł (fot. A. Polcyn)

ORP Orzeł był pierwszą w historii polskiej floty całkowicie nową jednostką, która nie była przeznaczona dla floty ZSRR, ani przez nią używana. Podniesienie polskiej bandery miało miejsce 13 czerwca 1986, wtedy też okręt z polską załogą na pokładzie wpłynął do Portu Wojennego w Gdyni. Pierwszym dowódcą był kmdr. ppor. Marek Ćwiklak. ORP Orzeł miał być pierwszym z czterech tego typu okrętów, zamówionych w ZSRR, jednak ze względu na trudności finansowe nabyto tylko jedną sztukę.

POKAŻ MINIATURKI ▼

Okręty podwodne III RP - przeszłość i przyszłość (slajd 4 z 12)

SlideZGŁOŚ PROBLEMWYŁĄCZ ES

Eliminator Slajdów

ORP Wilk i ORP Dzik

W latach 60. wyprodukowane zostały okręty ORP Wilk i ORP Dzik. Pierwsze dwie dekady jednostki odsłużyły w składzie Floty Północnej Marynarki Wojennej ZSRR, by w latach 1987 i 1988 przejść w ręce polskich marynarzy. Decyzja o wydzierżawieniu, a następnie zakupie tych dość wiekowych konstrukcji była podyktowana złą sytuacją ekonomiczną, która uniemożliwiła dokończenie planowanych zakupów czterech jednostek projektu 877E. Tym samym ORP Orzeł, jako jedyna z zakupionych zgodnie z planem jednostek, do dzisiaj pozostaje najnowocześniejszą.

Radziecka konstrukcja projektu 641 to (typ Foxtrot w klasyfikacji NATO) to okręt podwodny dalekiego zasięgu (maksymalny zasięg 40 tys. kilometrów) o napędzie diesel-elektrycznym (maks. prędkość 16 węzłów) i o długości 90 metrów. Wyposażony w 10 luków na pokladzie mógł przewozić do 22 torped. 78 członków załogi mogło w nim pozostawać bez wynurzenia przez 5 dni.

POKAŻ MINIATURKI ▼

Okręty podwodne III RP - przeszłość i przyszłość (slajd 5 z 12)

SlideZGŁOŚ PROBLEMWYŁĄCZ ES

Eliminator Slajdów

Foto: wp.mil.pl

ORP Sokół (fot. M. Kluczyński)

Okręty typu Kobben lub 207, wybudowane w RFN dla marynarki wojennej Norwegii. W sumie powstało 15 tego typu jednostek, z których pierwsza weszła do służby w 1964 roku. Zmodernizowane w latach 1989-1992 jednostki zachowały wartość bojową dzięki zwiększeniu możliwości wykrywania i zwalczania celów oraz zasięgu okrętów.

POKAŻ MINIATURKI ▼

Okręty podwodne III RP - przeszłość i przyszłość (slajd 6 z 12)

SlideZGŁOŚ PROBLEMWYŁĄCZ ES

Eliminator Slajdów

Foto: mw.mil.pl

ORP Sęp

Pięć Kobbenów przekazano w latach 2002-2003 Polsce, gdzie otrzymały nazwy Sokół, Sęp, Bielik i Kondor. Piąta jednostka przeznaczona na magazyn części zamiennych w 2011 roku jako Jastrząb stanęła przy Akademii Marynarki Wojennej, gdzie służy jako laboratorium.

POKAŻ MINIATURKI ▼

Okręty podwodne III RP - przeszłość i przyszłość (slajd 7 z 12)

SlideZGŁOŚ PROBLEMWYŁĄCZ ES

Eliminator Slajdów

Foto: wp.mil.pl

ORP Kondor (fot. R. Pioch)

Okręty typu Kobben to niewielkie, jednokadłubowe konstrukcje, wyposażone w 8 wyrzutni torped. Z uwagi na brak miejsca wewnątrz okrętu, nie posiada on zapasowych torped, wszystkie znajdują się w wyrzutniach i zależnie od typu mogą służyć do zwalczania celów podwodnych, jak i nawodnych.

POKAŻ MINIATURKI ▼

Okręty podwodne III RP - przeszłość i przyszłość (slajd 8 z 12)

SlideZGŁOŚ PROBLEMWYŁĄCZ ES

Eliminator Slajdów

Kandydaci na polski okręt podwodny: Francusko-hiszpański okręt podwodny klasy Scorpène

Okręty klasy Scorpène do służby weszły dziesięć lat temu. To dwupokładowe, średniej wielkości łodzie wyposażone w silnik elektryczny zasilany z ogniw lub generatorów elektryczno-spalinowych. Scorpène wyposażony jest w szereg urządzeń do walki elektronicznej. Jest to m.in. zaawansowany sonar dużego zasięgu, sonar przeciwminowy i system pasywnego rozpoznania EDO AR-9000.

Z okrętów tych aktualnie korzysta marynarka Chile, Malezji i Indii. W 2016 roku do tej grupy ma dołączyć również Brazylia, a po 2020 roku być może Polska.

POKAŻ MINIATURKI ▼

Okręty podwodne III RP - przeszłość i przyszłość (slajd 9 z 12)

SlideZGŁOŚ PROBLEMWYŁĄCZ ES

Eliminator Slajdów

Niemieckie okręty typu 214

Niemcy od dłuższego czasu oferują nam swoje okręty typu 214. To produkt stworzony typowo na eksport, który pływa u wybrzeży Grecji, Korei Południowej i Portugalii.

POKAŻ MINIATURKI ▼

Okręty podwodne III RP - przeszłość i przyszłość (slajd 10 z 12)

SlideZGŁOŚ PROBLEMWYŁĄCZ ES

Eliminator Slajdów

Szwedzkie okręty klasy A26

Skandynawską propozycją są okręty klasy A26. Szwedzi oferują nam okręty o wyporności 1800 ton wyposażone w hybrydowe silniki elektryczno-spalinowe typu AIP (a więc niewymagające dostępu do powietrza nawet przy długich operacjach).

POKAŻ MINIATURKI ▼

Okręty podwodne III RP - przeszłość i przyszłość (slajd 11 z 12)

SlideZGŁOŚ PROBLEMWYŁĄCZ ES

Eliminator Slajdów

Koreański okręt KSS-III klasy Chang Bogo

W grę wchodzi też zakup rozwijanego jeszcze koreańskiego projektu KSS-III klasy Chang Bogo. W założeniu projektantów KSS-III ma przede wszystkim mieć wyporność co najmniej 3000 ton oraz hybrydowy napęd elektryczno-spalinowy. Pierwsze KSS-III mają pojawić się w 2018 roku, a Koreańczycy już wstępnie zapowiedzieli chęć wystartowania w przetargu na "Orkę".

POKAŻ MINIATURKI ▼

Okręty podwodne III RP - przeszłość i przyszłość (slajd 12 z 12)

Karol Modzelewski. Poprawka ze chrztu


Maciej Stasiński
 
16.04.2016 01:02
A A A
Karol Modzelewski

Karol Modzelewski (Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta)

Ruś wybrała Konstantynopol, Miszka-Niedźwiadek i jego woje woleli Magdeburg. Zaprosili ludzi Kościoła, żeby wprowadzili nas do Europy, w krąg rzymskiej cywilizacji. Dokąd nas wyprowadzają świeccy nacjonaliści i kościelni klerykałowie? Z Karolem Modzelewskim rozmawia Maciej Stasiński
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Karol Modzelewski - ur. w 1937 r., historyk, profesor nauk humanistycznych, legenda opozycji, senator I kadencji. Pierwszy raz skazany w 1965 r. za napisany razem z Jackiem Kuroniem "List otwarty do partii", drugi raz za udział w wydarzeniach marcowych i trzeci raz w stanie wojennym. To on wymyślił nazwę "Solidarność". Wykładał na uniwersytetach Wrocławskim i Warszawskim. Autor m.in. dzieła "Barbarzyńska Europa". Jego autobiograficzna książka "Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca" zdobyła nagrodę Nike.

Maciej Stasiński: Właśnie przeczytałem w PAP, że 1050. rocznica chrztu Polski jest obchodzona paleniem ognisk w całym kraju. 

Prof. Karol Modzelewski: Pogański obrzęd.

Jak to? Kościół wyjaśnił, że ogień symbolizuje Ducha Świętego. 

- Duch Święty patronuje rozumowi. Nie wydaje mi się, by ostatnio gościł wśród Episkopatu.

Kto został ochrzczony? Mieszko czy Polska? Czy może to było wtedy to samo? 

- Nie, nie to samo. Ochrzczeni zostali książę i jego najbliższe otoczenie, a państwa jeszcze nie było. Wówczas to było powszechne, żeby zaczynać od samej góry. Od ogniwa scalającego wspólnotę plemienną.

Chrzest Mieszka to był wstęp, pierwszy krok w budowie przyszłego państwa. On stał wówczas na czele związku, czyli federacji plemion, która nie obejmowała jeszcze ani Pomorza, ani Śląska i Małopolski, a może nawet Mazowsza. Takich federacji było wówczas w tej części Europy sporo. Składały się z kilku segmentów, plemion, z których każde miało własny wiec, własnego księcia i swoje instytucje kultu pogańskiego. Każdy z tych segmentów składał się z kolei z mniejszych wspólnot sąsiedzkich zwanych u nas opolami lub o(b)sadami.

Nie brakowało zresztą plemion, które w ogóle nie miały księcia czy króla albo jeśli go miały, to był on przywódcą wspólnoty, a nie władcą. Te wspólnoty praktykowały przymus kolektywistyczny, czyli nacisk grupy na jednostkę wyłamującą się z norm, ale nie znały przymusu administracyjnego. Książę czy król, niemiecki "König", skandynawski "konung", staroangielski "cyning" (king) czy ruski "kniaź" wywodzą się z tego samego indoeuropejskiego wyrazu oznaczającego przywódcę plemiennego o atrybutach militarnych i politycznych.

Ogniwem podejmującym najważniejsze decyzje był wiec, zgromadzenie mężczyzn pod bronią, z reguły z włóczniami, którzy obradowali pod mirem sakralnym, czyli pokojem gwarantowanym przez bóstwo opiekuńcze - Peruna, Swarożyca, Świętowita. Kult sprawowali kapłani i oni przewodzili rytuałowi wyroczni. Czy podjąć wyprawę wojenną? Czy będzie zwycięska i przyniesie łupy? Czy zawrzeć pokój z sąsiadami, a może przymierze wojskowe? Saksończyk Helmold z Bozowa napisał w połowie XII wieku, że u Rugian kapłan cieszy się większym poważaniem niż król, bo kapłan słucha wyroczni, a król i lud zgromadzony na wiecu słuchają kapłana.

Zresztą bogowie opiekowali się nie tylko politycznymi i wojennymi przedsięwzięciami wspólnoty, ale też jej życiem codziennym. Każdy z pogańskich bogów zapewniał w swojej dziedzinie trwanie przyjaznego człowiekowi porządku natury. Dzięki ich pomocy wyrastało zasiane zboże, cieliły się krowy i owocowały drzewa. Porzucenie bóstw, czyli wyrzeczenie się ich opieki, budziło lęk o przetrwanie ludzi. Dlatego taką wspólnotę trudno było oderwać od jej wierzeń.

CZYTAJ TEŻ: "Chrzest Mieszka i Polan"



Co wiemy o pogaństwie, kulcie, kapłanach i otoczeniu Mieszka? 

- Bezpośrednio nic. Ta przyszła Polska nie była w zasięgu kamer, była oddalona od ówczesnych mediów, czyli kronik oraz żywotów świętych i misjonarzy. Mieszko i jego otoczenie nie umieli czytać i pisać, nie znali łaciny. Polska była wówczas analfabetką, nie miała własnego piśmiennictwa. Wiemy natomiast sporo o pogaństwie i pierwszych krokach chrystianizacji ościennych ludów pomorskich i północnopołabskich. W XI i XII wieku pisali o nich niemieccy i duńscy kronikarze, a wysłani do tych plemion misjonarze, zwłaszcza jeśli zginęli, mieli szansę na kanonizację i na opisanie ich czynów.

Północno-zachodni kraniec słowiańskiego świata najdłużej opierał się chrystianizacji, więc skupił na sobie zainteresowanie wszystkich mediów cywilizowanej Europy. Z kolei Ruś, która przyjęła wzory chrystianizacji z Konstantynopola i pisała od początku w rodzimym języku, zanotowała tradycję o miejscowym kulcie pogańskim i o tym, jak wyglądał chrzest. Na tych porównawczych podstawach możemy sobie wyobrazić, jak wyglądały pogaństwo i chrzest na terenach księstwa Mieszka.

Kiedy po chrzcie Rusi w 988 r. duchowieństwo greckie przybyłe z Konstantynopola rekrutowało miejscową młodzież na naukę do klasztorów, rodziny opłakiwały uczące się potomstwo jak zmarłych. Bo stawali się zakonnikami i byli odtąd straceni dla życia wspólnoty.

CZYTAJ TEŻ: "Początki państwa polskiego. Polska Mieszka I na salonach Europy"



Jak wyglądał ten chrzest księcia i drużyny? Wchodzili cali do wody? 

- Najpierw, jak przy chrzcie dziecka, należało spełnić obrzędowy wymóg "wyrzeczenia się diabła i wszystkich spraw jego". W wypadku wspólnoty politycznej, jaką było księstwo, oznaczało to demonstracyjne i szokujące zniszczenie na oczach wyznawców świątyń i rzeźbionych figur bóstw.

Zachował się opis zdobycia Rugii przez duńskiego króla Waldemara. Oblegana załoga pogańska poddała się, gdy Duńczykom udało się spalić chorągiew Świętowita. Obrońcy uznali, że utracili opiekę bóstwa. Zwycięzcy zaproponowali zwyciężonym układ: - Nie będziemy palić i grabić, ale ochrzcimy.

Biskup Absalon, który na tej wyprawie odgrywał rolę politruka, pozostawił szczegółowy opis zniszczenia najświętszego tabu, czyli posągu bóstwa ukrywanego za kotarą. Świętowit stał na wielkim cokole wkopanym w ziemię z czterema twarzami zwróconymi w cztery strony świata, w rękach miał miecz i róg. Duńczycy podcięli mu nogi, wywlekli na zewnątrz i pociągnęli na powrozie do swojego obozu, gdzie go porąbali i rzucili jako podpałkę, na której ugotowali sobie zupę. Ta publiczna profanacja znaczyła, że bóstwo straciło moc. Duński kronikarz zapisał, że gdy wleczono Świętowita na miejsce ostatecznego pohańbienia, jedni wyznawcy bóstwa lamentowali, a niektórzy się śmiali.

Podobnie opisano śmierć pogańskich bogów i zbiorowy chrzest ludności w Kijowie. Książę Włodzimierz I wkroczył na Krym, zdobył miasto Chersonez i zażądał od Konstantynopola, gdzie panowało dwóch cesarzy, ich siostry Anny Porfirogenetki, którą zażyczył sobie poślubić, i zapowiedział, że się ochrzci. Kiedy mu ją przysłano, oddał Chersonez jako wiano Bizantyńczykom i wrócił do Kijowa z postanowieniem, że ochrzci Ruś.

Kazał porąbać lub spalić figury bóstw przed jego rezydencją, a najważniejszą, Peruna, przywiązać do końskiego ogona i wlec przez miasto nad Dniepr na oczach tłumu. 12 wojowników okładało bóstwo kijami na "poruganje biesu", czyli na urągowisko diabłu, który oszukiwał tą postacią ludzi. "Niech więc przyjmie odpłatę od ludzi". Następnie wrzucono Peruna do rzeki i odpychano od brzegu, póki nie znikł za porohami. Obecni płakali, bo "jeszcze nie zaznali łaski chrztu", ale nazajutrz stawili się nad Dnieprem na rozkaz księcia i weszli do wody po pas lub po pierś, przyjmując zbiorowy chrzest.

Podobnie musiało być u Mieszka. Zapewne odbyło się publiczne pohańbienie diabelskiego kultu. Nie zachował się ślad materialny, ale można dopatrywać się świadectwa demonstracyjnej poniewierki pogańskich bogów w zabytkach zachowanych na górze Ślęża, dokąd księstwo Mieszka nie sięgało. Na jej szczycie są resztki kręgu sakralnego z granitowych głazów. Z kroniki Thietmara wiadomo, że odprawiano tam "przeklęte pogaństwo". W XVIII i XIX wieku znaleziono u podnóża i na stokach góry rzeźby granitowe przedstawiające postaci ludzi i zwierząt nadnaturalnych rozmiarów. Ważyły bardzo dużo, więc musiano je wywlec z kręgu, najpewniej wołami, i sprofanować.

Dlaczego nie powstała zapisana kronika chrztu Mieszka? 

- Bo nie został zabity ani misjonarz, ani Mieszko, ani Dobrawa. Jakby zginęli, to pewnie byliby kanonizowani i spisano by ich żywoty. Historia kocha nieszczęścia. A tak nie było komu spisać kroniki. Misjonarz, który przyjechał, zapewne biskup - ale kto, nie wiemy - odjechał i zapewne też nie został świętym, bo zachowałby się jego żywot. Raczej nie został też przy Mieszku inny duchowny z pierwszej misji. Nie miał kto zapisać, co się wydarzyło. A pogańska tradycja oralna, czyli podawana z ust do ust, zanikła, bo przestali działać ci, którzy ją przekazywali. A potem nikt już nie pamiętał, jak to było.

Na Rusi doszło do układu między Włodzimierzem i Konstantynopolem, a między dawnymi ludźmi pogańskiej tradycji oraz nowymi duchownymi ludźmi pióra nie było już obcości. W germańskich sagach jest zapisana pogańska tradycja ustna, ale dotyczy prawa, a nie samego chrztu, np. pochodzenia i dziejów Longobardów. W Polsce było inaczej. Pierwszy biskup Jordan przybył dwa lata po chrzcie, ale nie zostawił zapisu ani nie został świętym.

Więcej szczęścia do świadectw mieli pogańscy Prusowie. Bo zabili Wojciecha, który został świętym, i spisano jego żywoty. Zapisano w nich, że Prusowie bali się chrystianizacji, bo po odrzuceniu rodzimych bogów krowy nie będą się cielić, drzewa nie wydadzą owoców, a ziemia nie urodzi plonów.

CZYTAJ TEŻ: "1050. rocznica chrztu Polski? Historyk: Rok? 965, nie 966. Ochrzcili nas Niemcy!"



Chrzest Mieszka był przełomem cywilizacyjnym i kulturalnym? 

- Był szokiem, i tego wymagał obrzęd. Należało poganom pokazać bezsilność ich kultu. Ale na początku ten szok dotyczył tylko ograniczonej grupy z otoczenia księcia, elity książęcej i mieszkających nieopodal ludzi.

Polska stawała się chrześcijańska bardzo powoli. Thietmar, który zmarł w 1018 roku, chwalił Bolesława Chrobrego za stanowczość, bo karał łamanie postu wybijaniem zębów, a cudzołóstwo - przybiciem, by tak rzec, organów przestępstwa do pomostu targowego, gdzie zbierali się mieszkańcy na targ. Ukaranemu zostawiał nóż, żeby wybrał: albo się zabije, albo się uwolni, odcinając sobie to i owo. Żeby schrystianizować całą ludność, trzeba było pokoleń duchownych i dzieci duchownych. Bo należy pamiętać, że instytucji celibatu nie znano u nas do XIII wieku. Trzeba było dopiero stworzyć sieć parafialną, która objęła ludność wiejską, bo najpierw biskupstwa i kościoły powstawały w głównych ośrodkach: Gnieźnie, Poznaniu, Krakowie i Wrocławiu.

Chrystianizacja Polski zajęła blisko 300 lat. Dopiero w XIII w. niemieccy koloniści skarżą się na inny kalendarz obrzędów chrześcijańskic h niż znają ze swoich krajów. To znaczy, że miejscowy polski kler i wierni mają już swoje utrwalone obrzędy. O skutecznej chrystianizacji świadczą też wyzwiska, które przetrwały z tamtych czasów: "ty pieronie", wywodzące się od Peruna. To ktoś paskudny, szpetny, wredny. Oraz "bałwan" w znaczeniu idol, pogańskie bóstwo.

Dla Polski chrystianizacja oznaczała kulturowe przystąpienie do Europy - wejście w krąg cywilizacji śródziemnomorskiej w jej wersji zachodniej, rzymskiej. Dla Rusi było to wejście w krąg cywilizacji wschodniej, bizantyńskiej. Ich fascynował Konstantynopol, Mieszkowi i jego otoczeniu bliższe były Magdeburg czy Ratyzbona.

Mieliśmy szczęście, że przypadł nam krąg zachodni. Choć po prawdzie Mieszko, czyli Miszka, niedźwiadek, nie miał wyboru. Tak czy owak, przyniosło nam to dużo dobrych rzeczy. Z tego pnia wyrosła dzisiejsza Europa.

CZYTAJ TEŻ: "Początki państwa polskiego. Ni Czech, ni wiking - skąd pochodzą Piastowie"



Jeśli chrystianizacja była dla Polski awansem cywilizacyjnym, europeizacją i uniwersalizacją, to czy dzisiejszy polski katolicyzm nie prowadzi do zapadania się w sobie, w zaściankowość, wbrew Europie? 

- Za wcześnie, by o tym mówić. To są procesy powolne. Dzisiaj ma miejsce polityczna instrumentalizacja katolicyzmu. Katolicyzm wpada w pułapkę klerykalizmu. Ten proces wyraża mentalność hierarchów. Kościół postanowił skorzystać z upadku komunizmu i zaprowadzić państwo katolickie. Z pewnością obniżyła się kultura instytucjonalna Kościoła. Odchodzi się od tego, co robił i mówił Jan Paweł II, który miał duży i pozytywny wpływ na polski Kościół.

To zjawisko groźne dla Kościoła. Mój przyjaciel, ksiądz i zakonnik - jego tożsamości nie ujawnię - mówi, że klerykalizm jest grzechem. A sam Jarosław Kaczyński kiedyś powiedział, że to prosta droga do dechrystianizacji Polski. On to mówił apropos Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego wpływowego w pierwszej dekadzie po 1989 roku. I to się już odbywa, trwa pchanie Polaków w stronę przyspieszonej laicyzacji, bo odpowiedzią na klerykalizację jest właśnie szybka laicyzacja. Obawiam się, że jeśli będzie zbyt szybka, doprowadzi do nihilizmu moralnego społeczeństwa. Może stworzyć długotrwałą i groźną pustkę moralną w społeczeństwie przywiązanym do katolicyzmu.

Czytam właśnie "Ideę Katolickiego Państwa Narodu Polskiego", studium Jana Józefa Lipskiego o ideologii ONR Falangi. On przytacza obszerne cytaty z narodowej publicystyki lat 30., a ja mam wrażenie, że czytam przemówienia Jarosława Kaczyńskiego albo wypowiedzi biskupów. To brzmi jak bałwochwalstwo, a tym bałwanem jest ubóstwiony Katolicki Naród Polski. 

- Nie mam wątpliwości, że klerykalizacja w świeckim wydaniu PiS-u i w wydaniu hierarchii kościelnej, choć nie wszystkich biskupów, jest antychrześcijańska. To niestety przeważający ton wśród biskupów.

Ale do pogaństwa raczej się nie cofniemy. Zbyt jesteśmy związani z Kościołem powszechnym. A że katolicyzm oznacza powszechność, moim zdaniem zanik chrześcijaństwa i uniwersalizmu w polskim Kościele to temat dla watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary.

Wymuszanie przeobrażenia się katolicyzmu i Polski w Katolickie Państwo Narodu Polskiego nie może się powieść. To dążenie musi spowodować wstrząs. To gwałt na mentalności narodu polskiego. Musi zrodzić napięcia i wstrząsy.

Jakie? 

- Nie jestem wróżką, tylko historykiem.

Ale działa pan ponad 50 lat w polityce i wyobraźnia coś panu podpowiada. 

- Wyobraźnia nie daje mi dzisiaj odpowiedzi na pytanie, co się stanie.

Dlaczego polscy biskupi nie umieją się odnaleźć w zjednoczonej Europie i w demokracji? 

- Nie wiem. Mój przyjaciel, historyk idei Bohdan Cywiński, mawiał w latach 70.: "Są w Polsce dwie instytucje hierarchiczne, które nie praktykują demokracji. Ale tylko jedna z nich wie, czym demokracja w teorii jest. Tę teoretyczną wiedzę ma Polska Zjednoczona Partia Robotnicza". W tej sprawie uważam, że dobrze jest słuchać głęboko przekonanych katolików - a Cywiński nim był.

W demokracji Kościół poczuł się zagubiony i od razu postanowił odzyskać to, co kiedyś miał. I to był gruby błąd. Po pierwsze, odzyskać dobra materialne, choć byli księża, którzy ostrzegali, jakie to groźne dla Kościoła. A po drugie, wykorzystać usłużność sił politycznych, które zabiegały o przychylność Kościoła. To się okazało pułapką, w którą Kościół nie umiał nie wpaść.

Okazało się, że te siły wykorzystują Kościół bardziej niż on je. Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma. 

- Wszystko jedno, w każdym razie to bardzo niedobre dla Kościoła. Tak czy owak sądzę, że dzisiaj nikt, ani PiS, ani biskupi, nie odważy się ogłosić powstania Katolickiego Państwa Narodu Polskiego. To może zrobić ONR, kiedy już podepcze PiS, a obóz demokratyczny okaże się niezdolny do reakcji. Już dochodzi do głosu faszyzujący nacjonalizm i jak zacznie zwyciężać, pańskie pytanie stanie się aktualne. To wprowadzą w życie polityczne wnuki wodza Falangi oraz powojennego kolaboranckiego PAX-u Bolesława Piaseckiego.

A dlaczego nie PiS? Przez całą karierę w wolnej Polsce Jarosław Kaczyński robił wszystko, żeby go nikt nie obszedł z prawej strony, i przejmował coraz bardziej nacjonalistyczne żywioły. 

- Kaczyński nie może przyjąć tego hasła, bo to grozi pęknięciem w jego obozie. On by zaprzeczył swojej tożsamości ideowej.

Nie widział pan występów całego gabinetu PiS-u u ks. Rydzyka w Toruniu, tych tańców i śpiewów poddańczych? 

- Roman Giertych też kiedyś bywał u Rydzyka. To inteligentny człowiek, który wyciąga wnioski. A Giertych mówi: "Ksiądz Rydzyk nie ma przyjaciół, ma tylko interesy". Może Jarosław Kaczyński też to wie.

Wideo "Magazynu Świątecznego" to coś więcej - więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy - w polityce, kulturze, nauce.