Rozmawiał Robert Błoński
2007-09-23, ostatnia aktualizacja 2007-09-23 21:48
Odkąd strzeliłem bramkę Rosji, przyszła forma i niebywała skuteczność - opowiada skrzydłowy reprezentacji, którego gol w 83. min dał Wolfsburgowi wyjazdowe zwycięstwo 2:1 z Energie Cottbus.
Robert Błoński: Niemcy piszą: "Krzynówek wygrał mecz dla VfL".
Jacek Krzynówek: To miłe, nawet nie wiedziałem. Trzech poprzednich spotkań nie udało się nam wygrać. Raz zremisowaliśmy, dwa razy przegraliśmy, choć w każdym z tych meczów jako pierwsi strzelaliśmy gola! W sobotę też prowadziliśmy 1:0, potem Marcelinho zdobył drugą bramkę, ale sędzia uznał, że Brazylijczyk był na spalonym. Kiedy Cottbus wyrównało, myślałem, żeby - nie daj Boże - nie powtórzył się scenariusz z poprzednich meczów. Ale nie, wygraliśmy. Energie ma słabszy zespół niż rok temu, sprzedali nam Radu oraz Munteanu i nie mają kim grać z przodu.
Jak padł zwycięski gol?
- Szczerze mówiąc, nawet nie wiem, jak piłka wpadła do bramki. Wyszliśmy z szybką kontrą. Zagrałem na prawą stronę do Dejagha. On wygrał pojedynek jeden na jednego i mi odegrał. Piłkę próbował przejąć Mariusz Kukiełka, doszło do małej przepychanki między nami. Mariusz wybił ją za lekko. Wymieniłem trzy podania z Josue i strzeliłem z ostrego kąta, z dziesięciu metrów.
Rzadko strzela pan bramki z pola karnego.
- Tym bardziej cieszę się z tego, co stało się w sobotę.
Skąd ta forma?
- Jestem bardzo dobrze przygotowany do sezonu. Ciężko trenowałem i nie miałem żadnych problemów ze zdrowiem. O trenerze Feliksie Magathcie krążą w Niemczech legendy, że jest katem dla piłkarzy, ale ja rzeczywiście takiego okresu przygotowawczego jeszcze nie przeżyłem. To znaczy: cieszę się, że przeżyłem. Byliśmy na dwunastodniowym zgrupowaniu w Austrii. Na tak długo w Bundeslidze zwykle się nie wyjeżdża. Trenowaliśmy trzy razy dziennie, biegaliśmy sprinty z piłkami lekarskimi po piachu. Wchodziło w nogi jak diabli, ale mnie wyszło na dobre. Mieliśmy przez ten czas tylko jedno wolne popołudnie. Ja nigdy nie miałem problemów z wydolnością. Tyle że po MŚ w Korei zerwałem więzadła krzyżowe w prawym kolanie. Pół roku w ogóle nie grałem w piłkę, dochodziłem do formy, a później trafiłem do Leverkusen. Od tamtej pory zdrowie dopisuje.
Ale Magath sadzał pana na ławce. Nie zagrał pan w dwóch pierwszych meczach sezonu... Do składu wszedł dopiero po meczu z Rosją w Moskwie.
- Trener nie wziął mnie na pierwszy mecz, w Pucharze Niemiec. Tuż przed pierwszym meczem ligowym, z Arminią, naciągnąłem mięsień. Nie mogłem wystąpić także i w drugiej kolejce, z Duisburgiem. Mimo tego władze klubu wyraziły zgodę, bym jechał na mecz kadry do Moskwy. Lekarz reprezentacji pozwolił mi grać, a trener Leo Beenhakker zaufał. To było moje pierwsze 90 minut w sezonie i mój pierwszy gol.
Felix Magath widział piękną bramkę w Moskwie?
- Nie wiem, nawet nie pytałem. Chciałbym, żeby zobaczył.
Ważne, że później wstawił pana do składu.
- W meczu z Rosją dostałem wiatru w żagle. Potem "poprawiłem" bramką na 2:2 w Lizbonie. Można powiedzieć, że gole zdobyte w reprezentacji niosą mnie i w Bundeslidze. Oby jak najdłużej.
O co Wolfsburg ma walczyć w tym sezonie?
- Najpierw chcemy uniknąć tego, co było w dwóch poprzednich, czyli nie bronić się przed spadkiem. Mamy mocniejszą drużynę niż rok temu. Doszło piętnastu zawodników! Trener Magath potrzebuje jednego: czasu. Nawet jak przegraliśmy dwa poprzednie mecze, nie robił żadnych nerwowych ruchów. Dokonał tylko dwóch zmian w podstawowej jedenastce, a jedna z nich była wymuszona - Brazylijczyk Grafite skręcił kostkę. W sobotę zagraliśmy innym systemem niż wcześniej, trzema napastnikami. Trener Magath raczej nie zmienia zawodników, tylko taktykę - w każdym meczu dostosowuje ją do przeciwnika.
Po raz pierwszy w tym sezonie Bundesligi zagrał pan od pierwszej do ostatniej minuty.
- Może to jest recepta na sukces zespołu? (śmiech). Cieszę się tylko, że pomogłem wygrać w Cottbus. Zasłużenie, bo byliśmy lepsi.
Dlaczego ma pan koszulkę z numerem 10? Jakoś nigdy nie palił się pan do gry z tym numerem?
- To prawda, ale nie miałem wielkiego wpływu. Dał mi go poprzedni szkoleniowiec Klaus Augenthaller. Chciałem "ósemkę", ale była zarezerwowana dla Mariana Christowa, więc dostałem "dychę". W ogóle to w poprzednim sezonie Augenthaller wymyślił sobie, że podstawowa jedenastka będzie grała z numerami od jednego do jedenastu. A poza tym "dycha" w Wolfsburgu traktowana jest specjalnie. Kilka lat temu nosił ją nieżyjący już, niestety, reprezentant Polski Krzysztof Nowak. Ciężka choroba przerwała jego karierę. Być może dostałem dziesiątkę po nim, jako kolejny Polak.
Jacek Krzynówek: To miłe, nawet nie wiedziałem. Trzech poprzednich spotkań nie udało się nam wygrać. Raz zremisowaliśmy, dwa razy przegraliśmy, choć w każdym z tych meczów jako pierwsi strzelaliśmy gola! W sobotę też prowadziliśmy 1:0, potem Marcelinho zdobył drugą bramkę, ale sędzia uznał, że Brazylijczyk był na spalonym. Kiedy Cottbus wyrównało, myślałem, żeby - nie daj Boże - nie powtórzył się scenariusz z poprzednich meczów. Ale nie, wygraliśmy. Energie ma słabszy zespół niż rok temu, sprzedali nam Radu oraz Munteanu i nie mają kim grać z przodu.
Jak padł zwycięski gol?
- Szczerze mówiąc, nawet nie wiem, jak piłka wpadła do bramki. Wyszliśmy z szybką kontrą. Zagrałem na prawą stronę do Dejagha. On wygrał pojedynek jeden na jednego i mi odegrał. Piłkę próbował przejąć Mariusz Kukiełka, doszło do małej przepychanki między nami. Mariusz wybił ją za lekko. Wymieniłem trzy podania z Josue i strzeliłem z ostrego kąta, z dziesięciu metrów.
Rzadko strzela pan bramki z pola karnego.
- Tym bardziej cieszę się z tego, co stało się w sobotę.
Skąd ta forma?
- Jestem bardzo dobrze przygotowany do sezonu. Ciężko trenowałem i nie miałem żadnych problemów ze zdrowiem. O trenerze Feliksie Magathcie krążą w Niemczech legendy, że jest katem dla piłkarzy, ale ja rzeczywiście takiego okresu przygotowawczego jeszcze nie przeżyłem. To znaczy: cieszę się, że przeżyłem. Byliśmy na dwunastodniowym zgrupowaniu w Austrii. Na tak długo w Bundeslidze zwykle się nie wyjeżdża. Trenowaliśmy trzy razy dziennie, biegaliśmy sprinty z piłkami lekarskimi po piachu. Wchodziło w nogi jak diabli, ale mnie wyszło na dobre. Mieliśmy przez ten czas tylko jedno wolne popołudnie. Ja nigdy nie miałem problemów z wydolnością. Tyle że po MŚ w Korei zerwałem więzadła krzyżowe w prawym kolanie. Pół roku w ogóle nie grałem w piłkę, dochodziłem do formy, a później trafiłem do Leverkusen. Od tamtej pory zdrowie dopisuje.
Ale Magath sadzał pana na ławce. Nie zagrał pan w dwóch pierwszych meczach sezonu... Do składu wszedł dopiero po meczu z Rosją w Moskwie.
- Trener nie wziął mnie na pierwszy mecz, w Pucharze Niemiec. Tuż przed pierwszym meczem ligowym, z Arminią, naciągnąłem mięsień. Nie mogłem wystąpić także i w drugiej kolejce, z Duisburgiem. Mimo tego władze klubu wyraziły zgodę, bym jechał na mecz kadry do Moskwy. Lekarz reprezentacji pozwolił mi grać, a trener Leo Beenhakker zaufał. To było moje pierwsze 90 minut w sezonie i mój pierwszy gol.
Felix Magath widział piękną bramkę w Moskwie?
- Nie wiem, nawet nie pytałem. Chciałbym, żeby zobaczył.
Ważne, że później wstawił pana do składu.
- W meczu z Rosją dostałem wiatru w żagle. Potem "poprawiłem" bramką na 2:2 w Lizbonie. Można powiedzieć, że gole zdobyte w reprezentacji niosą mnie i w Bundeslidze. Oby jak najdłużej.
O co Wolfsburg ma walczyć w tym sezonie?
- Najpierw chcemy uniknąć tego, co było w dwóch poprzednich, czyli nie bronić się przed spadkiem. Mamy mocniejszą drużynę niż rok temu. Doszło piętnastu zawodników! Trener Magath potrzebuje jednego: czasu. Nawet jak przegraliśmy dwa poprzednie mecze, nie robił żadnych nerwowych ruchów. Dokonał tylko dwóch zmian w podstawowej jedenastce, a jedna z nich była wymuszona - Brazylijczyk Grafite skręcił kostkę. W sobotę zagraliśmy innym systemem niż wcześniej, trzema napastnikami. Trener Magath raczej nie zmienia zawodników, tylko taktykę - w każdym meczu dostosowuje ją do przeciwnika.
Po raz pierwszy w tym sezonie Bundesligi zagrał pan od pierwszej do ostatniej minuty.
- Może to jest recepta na sukces zespołu? (śmiech). Cieszę się tylko, że pomogłem wygrać w Cottbus. Zasłużenie, bo byliśmy lepsi.
Dlaczego ma pan koszulkę z numerem 10? Jakoś nigdy nie palił się pan do gry z tym numerem?
- To prawda, ale nie miałem wielkiego wpływu. Dał mi go poprzedni szkoleniowiec Klaus Augenthaller. Chciałem "ósemkę", ale była zarezerwowana dla Mariana Christowa, więc dostałem "dychę". W ogóle to w poprzednim sezonie Augenthaller wymyślił sobie, że podstawowa jedenastka będzie grała z numerami od jednego do jedenastu. A poza tym "dycha" w Wolfsburgu traktowana jest specjalnie. Kilka lat temu nosił ją nieżyjący już, niestety, reprezentant Polski Krzysztof Nowak. Ciężka choroba przerwała jego karierę. Być może dostałem dziesiątkę po nim, jako kolejny Polak.
- Jeszcze prawie sto rozegrałem w II lidze, gdzie też strzeliłem 22 bramki. W 2004 roku miałem już podpisany kontrakt z Leverkusen, a mimo to Norymberga mnie nie puściła i dodatkowy rok spędziłem w II lidze. Tak więc tych występów w I lidze i bramek powinno być więcej. No, ale nie ma co narzekać, mam jeszcze dwuletni kontrakt z "Wilkami" i liczę, że to sobie odbiję.
W połowie października mecz eliminacyjny z Kazachstanem. Zbliżają się decydujące rozstrzygnięcia w walce o awans do Euro 2008.
- Szanse mamy ogromne. Meczów coraz mniej, nam i Finom zostały trzy, Portugalczykom i Serbom cztery, ale to wciąż Polska jest liderem grupy I. Już mówiłem, że teraz każdy mecz musimy traktować jak pojedynek ostatniej szansy, o wszystko. Nie wyobrażam sobie, byśmy 13 października nie wygrali z Kazachstanem w Warszawie. Na szczęście układ w tabeli jest taki, że nie musimy oglądać się na innych. Cel jest prosty: w październiku wygrana z Kazachstanem, w listopadzie - z Belgią w Chorzowie i zobaczymy, jaka będzie sytuacja przed ostatnim pojedynkiem grupowym, w Belgradzie. Ideałem byłoby jechać do Serbii, będąc pewnym awansu.
Liczby Krzynówka
7 - tyle oficjalnych meczów rozegrał tej jesieni (trzy w reprezentacji, cztery w Bundeslidze)
5 - tyle strzelił w nich bramek (dwa dla kadry, trzy dla Wolfsburga)