Maria Janion
Marek Radziwon
2007-09-04, ostatnia aktualizacja 2007-09-04 16:21
Niesamowita słowiańszczyzna
ZOBACZ TAKŻE
- Sami sobie cudzy (19-09-07, 02:00)
- Nike 2007: nominowana dwudziestka (17-05-07, 20:12)
Prof. Janion odwołuje się do romantycznych prób rekonstruowania mitologii prasłowiańskiej, do XIX-wiecznych rozpraw, m.in. "Wiary słowiańskiej lub etyki piastującej świat" Bronisława Trentowskiego lub "O słowiańszczyźnie przed chrześcijaństwem" Zoriana Dołęgi Chodakowskiego. Dalekie echa poglądów Chodakowskiego, tego badacza i czciciela słowiańszczyzny pierwotnej i pogańskiej, odnajdziemy w poezji romantycznej, m.in. u Juliusza Słowackiego lub w obrzędach z "Dziadów".
Jednak jednym z najtrwalszych spoiw wspólnotowych zawsze było w Polsce chrześcijaństwo, katolicyzm, który w okresie zaborów odgrywał rolę szczególną, zaowocował m.in. koncepcjami mesjanistycznymi. Naród pozbawiony państwa przez przeszło stulecie miał sporo bieżących "interesów do Boga", czekał na specjalne znaki. Później trudno było wyzwolić się, jak to ujmuje Janion, z "oparów mesjanistycznych złudzeń". "Katolicyzm w Polsce, w XIX i XX wieku stale zagrożony w swej religijnej i narodowej tożsamości, traktowany był jako pociecha i ucieczka (...). Konsolacyjna rola religii ogołacała z odczucia i przeżycia pierwiastka nadprzyrodzonego" - pisze Maria Janion i powołuje się także na Simone Weil w tłumaczeniach Czesława Miłosza. Bo Weil, inaczej niż to jest w polskiej tradycji, uważała, że "religia jako źródło pociechy jest przeszkodą do prawdziwej wiary". Być może tu także należałoby szukać źródeł odwiecznej niechęci do Rosji. Bo sakralizacja Polski jako ofiary musiała prowadzić do satanizacji zaborcy.
Właśnie po jednym z takich obszernych wywodów z historii idei autorka wybiega ku współczesności i wykazuje, że najwybitniejsze dokonania literatury polskiej ubiegłego wieku wcale nie żywią się męczeńskim stereotypem ufundowanym w epoce romantycznej: "Opowiadania Tadeusza Borowskiego i >>Inny świat<< Gustawa Herlinga-Grudzińskiego nie podzielają poglądów na polską wrodzoną wyższość moralną i nieskalanie przez żadne zło oraz na równie wrodzone, całkowite bestialstwo rosyjskich i niemieckich prześladowców Polski". Analizuje także najnowsze obrazy Rosji i stereotypu Rosjanina u pisarzy tak różnych jak Dorota Masłowska czy Mariusz Wilk.
Bo "Niesamowita słowiańszczyzna" jest w dużej mierze książką o współczesności. Janion m.in. właśnie w literaturze współczesnej odnajduje próby odejścia od tradycyjnych, romantycznych pojęć narodu, wspólnoty, źródłem są dla niej nawet polemiki prasowe, bo może w kulturze popularnej, w codziennych, najbardziej potocznych sporach najjaskrawiej ujawnia się nasza świadomość uformowana, jak się okazuje, przez rozmaite stare zbitki. Janion tropi więc odbicia dawnego mitu słowiańskiego w dzisiejszych dyskusjach politycznych, dowodzi, jak często w najprostszych zachowaniach społecznych jesteśmy niewolnikami przeszłości, pokazuje, jak trudno uwolnić się od trwałego kompleksu starej Europy, od której ma nas oddzielać słowiańska, wschodnia i północna inność. Wciąż jesteśmy, jak pisze, "na wschód od Zachodu i na zachód od Wschodu".
Jerzy Pilch
Marek Radziwon
2007-09-04, ostatnia aktualizacja 2007-09-04 16:23
Moje pierwsze samobójstwo
ZOBACZ TAKŻE
- Lekką ręką ducha nie dotkniesz (26-09-07, 18:35)
- Nike 2007: nominowana dwudziestka (17-05-07, 20:12)
"Moje pierwsze samobójstwo" to trochę powieść a trochę zbiór opowiadań. W kolejnych częściach tomu pojawiają się te same miejsca i te same postaci, echa epizodów z początku, słyszymy w finale. Rozpoznajemy także bohatera - to chłopak z Wisły, wychowany w surowym, protestanckim domu. To on jest przewodnikiem i bohaterem całości, to o jego życiu jest ta opowieść. Prowincjusz z Wisły, który trafia do wspaniałego Krakowa już się zresztą w twórczości Pilcha pojawiał.
W opowieściach zawartych w "Moim pierwszym samobójstwie" jest sporo charakterystycznego dla Jerzego Pilcha sarkazmu. Tak jest w opowiadaniu tytułowym, kiedy narrator przypomina sobie po 40 latach, jak wymyślił, żeby targnąć się na swoje życie. Operacja był skomplikowana, trzeba ją było przeprowadzić nocą, bo wtedy bohatera nawiedzały młodzieńcze depresje, ale należało działać tak, żeby nie obudzić śpiących rodziców. Do rangi wielkiego przedsięwzięcia urastała więc kwestia bezszelestnego odsuwania zasłon na balkon. Autor długo się wprawiał: "Ćwiczenia są drogą żywota" - komentuje w pewnej chwili.
Fraza "Ćwiczenia są drogą żywota" wraca jak refren wielokrotnie. Z jednej strony to tylko prosta formuła z małomiasteczkowego, protestanckiego żywota. Z drugiej jednak refleksja nad całą egzystencją bohatera - pisarza, który przekroczył pięćdziesiątkę, człowieka samotnego, który ma kłopoty z alkoholem, rozmaite zmartwienia z samym sobą, który, jak w "Rozdziale o nieruchomo siedzącej postaci", zmaga się z licznymi kompleksami erotycznymi, faceta, który ma poczucie, mniejsza, zasadne, czy nie, że sporą część dotychczasowego życia zmarnował. Właśnie ten ton serio, chociaż wyrażony dowcipną Pilchowską frazą, porusza w "Moim pierwszym samobójstwie" najbardziej i powoduje, że efektownie skrojony zbiór wybija się na prawdziwą artystyczną niepodległość, stawia ważne, zasadnicze pytania, staje się powieścią nie tylko o ciekawym życiu chłopaka z Wisły, który przeniósł się do Krakowa, żeby przenieść się po latach do Warszawy, ale o życiu po prostu.
Tak jest np. z niefortunnym przemówieniem, jakie bohater wygłasza na uroczystości sześćdziesięciolecia rodziców. Ta opowieść od samego początku idzie jak świetna anegdota, ale przecież kryje się w niej, od chwili tego toastu, kiedy uroczysty obiad to już nie jest obiad, ale katastrofa, także wzruszający ton poświęcony ojcu i matce. Podobnie jest w "Sobowtórze zięcia Tołstoja". Ojciec bohatera zamówił u stolarza specjalny stolik do gry w szachy. Pomysł jest obłąkany, tatuś chyba oszalał, a jednak po latach stary krakus i warszawiak wspomina tamten wiślański epizod z nie udawanym chyba wzruszeniem: "Mało, bardzo mało razy widziałem w życiu mojego starego w pełni szczęścia. Trzy, może cztery razy. Kiedyś schodziliśmy z Partecznika i nagle, jak się wyszło zza zakrętu, na przeciwległym stoku pokazał się w żółtawym blasku gasnącego nad Czantorią słońca nasz, dopiero co postawiony dom - może wtedy był szczęśliwy. Może był szczęśliwy, jak na rok przed śmiercią wrócił ze szpitala domu, otwierał furtkę, wchodził po schodach i życia zdawało się, było przed nim"
Mariusz Szczygieł
Marek Radziwon
2007-09-04, ostatnia aktualizacja 2007-09-04 16:20
Gottland
ZOBACZ TAKŻE
- Polacy jednak lubią Czechów (05-10-07, 18:48)
- Jestem krypto-Czechem (05-09-07, 19:35)
- Nike 2007: nominowana dwudziestka (17-05-07, 20:12)
"Gottland" to zbiór opowieści o czeskiej historii najnowszej - od końca XIX wieku do dzisiaj. Spisuje je reporter. Korzysta wprawdzie z reporterskiego warsztatu - natrętnie szuka dawnych bohaterów lub ich rodzin, słucha świadków, grzebie w archiwach, ale w końcu po zebraniu całego materiału zachowuje się jak pisarz, pisze bardziej opowiadanie dokumentalne niż klasyczny reportaż prasowy i pozwala sobie w zindywidualizowanym stylu i w formie na znacznie więcej niż pozwoliłaby mu jakakolwiek gazeta. Oprócz paru obszernych tekstów, znajdziemy w tomie także miniatury, jakby przerywniki miedzy dużymi rozdziałami - niektóre nie przekraczają kilku akapitów. To ledwie szkice, pojedyncze obrazki, przyczynki, wstępne pomysły, które z rozmaitych powodów nigdy nie przerodziły się w skończone opowieści.
W pierwszej chwili wybór tematów i bohaterów może się wydawać karkołomny - Szczygieł opowiada m.in. o najsłynniejszych ikonach czeskiej kultury popularnej: L~dzie Baarovej, Karelu Gotcie, Helenie Vondráekovej. Czy da się jeszcze powiedzieć coś ciekawego o ludziach, którzy już dawno stali się naj głośniejszymi symbolami swojego kraju i swoich czasów? Z książki wyłania się jednak zupełnie nowe oblicze starych bohaterów, bo w "Gottland" rozbity zostaje w Polsce akurat mocno ugruntowany stereotyp Czech jako kraju wesołego i trochę na niby, Czechów zaś jako społeczeństwa, które unika trudnych wyzwań i zasadniczych rozstrzygnięć .
Poruszające są losy właściwie wszystkich bohaterów tej książki np. Marty Kubišovej, w latach 60. najpopularniejszej czeskiej piosenkarki, którą władze skazały po Praskiej Wiośnie na całkowite zapomnienie. Kubišov á śpiewała w tercecie z Heleną Vondráekovą i Václavem Necká em, Szczygieł pisze jakby żywot równoległy całej trójki. Fantastycznie i złowrogo brzmi opowieść o gigantycznym pomniku Stalina wybudowanym w Pradze w latach 50., o tragicznych losach jego autora, rzeźbiarza Otokara Šveca, dla którego triumf stał się przekleństwem.
Dlatego w jakimś sensie opowieści zawarte w "Gottland" są przygnębiające. Praga lat stalinizmu okazuje się miastem tak samo ponurym, jak wszystkie stolice na wschód od Berlina, system wobec przeciwników nie mniej opresyjny i bezwzględny, a współczesne rozliczenie z dawną pamięcią równie trudne i niejednoznaczne.
Szczygieł nie ogranicza się zresztą tylko do czechosłowackiego powojnia. Pisze o tragicznym politycznym uwikłaniu Lidy Baarovej, słynnej aktorki filmowej, którą oskarżono po wojnie o kolaborację z Niemcami i romans z Josephem Goebbelsem, opowiada o wielkim imperium obuwniczym Tomaša i Jana Batów. W historii tych niezwykłych fabrykantów nie chodzi zresztą tylko o zawrotne kariery i bajeczne fortuny. Mówi się tu także o trudnych próbach utrzymania interesu w czasie wojny, o powojennej nacjonalizacji, przede wszystkim zaś o nowatorskim i utopijnym projekcie społecznym, jaki się jeszcze w początkach XX wieku przemysłowcom ze Žlina zamarzył. Wprowadzili szkoły dla dzieci pracowników, stypendia dla najlepszych, budowali tanie domki jednorodzinne dla pracowników - wszystko to były w owych latach niesłychane nowości. Jedni uważali Batów za wielkich dobrodziejów i hojnych filantropów, inni za cynicznych właścicieli wielkiej korporacji, jeszcze inni widzieli w nich orwellowskiego Wielkiego Brata