niedziela, 7 października 2007

Nike 2007 - nominacje

Maria Janion

Marek Radziwon
2007-09-04, ostatnia aktualizacja 2007-09-04 16:21
Zobacz powiększenie
Fot. Alina Gajdamowicz / AG

Niesamowita słowiańszczyzna

Zobacz powiekszenie
ZOBACZ TAKŻE
SERWISY
Kiedy zrodził się założycielski mit słowiański? Czy mógł być równie bogaty i nośny jak mity o prahistorii skandynawskiej lub mitologie grecka i rzymska? Czy, i jeśli tak, to co z tej prastarej, zapomnianej tradycji pozostało do dzisiaj?

Prof. Janion odwołuje się do romantycznych prób rekonstruowania mitologii prasłowiańskiej, do XIX-wiecznych rozpraw, m.in. "Wiary słowiańskiej lub etyki piastującej świat" Bronisława Trentowskiego lub "O słowiańszczyźnie przed chrześcijaństwem" Zoriana Dołęgi Chodakowskiego. Dalekie echa poglądów Chodakowskiego, tego badacza i czciciela słowiańszczyzny pierwotnej i pogańskiej, odnajdziemy w poezji romantycznej, m.in. u Juliusza Słowackiego lub w obrzędach z "Dziadów".

Jednak jednym z najtrwalszych spoiw wspólnotowych zawsze było w Polsce chrześcijaństwo, katolicyzm, który w okresie zaborów odgrywał rolę szczególną, zaowocował m.in. koncepcjami mesjanistycznymi. Naród pozbawiony państwa przez przeszło stulecie miał sporo bieżących "interesów do Boga", czekał na specjalne znaki. Później trudno było wyzwolić się, jak to ujmuje Janion, z "oparów mesjanistycznych złudzeń". "Katolicyzm w Polsce, w XIX i XX wieku stale zagrożony w swej religijnej i narodowej tożsamości, traktowany był jako pociecha i ucieczka (...). Konsolacyjna rola religii ogołacała z odczucia i przeżycia pierwiastka nadprzyrodzonego" - pisze Maria Janion i powołuje się także na Simone Weil w tłumaczeniach Czesława Miłosza. Bo Weil, inaczej niż to jest w polskiej tradycji, uważała, że "religia jako źródło pociechy jest przeszkodą do prawdziwej wiary". Być może tu także należałoby szukać źródeł odwiecznej niechęci do Rosji. Bo sakralizacja Polski jako ofiary musiała prowadzić do satanizacji zaborcy.

Właśnie po jednym z takich obszernych wywodów z historii idei autorka wybiega ku współczesności i wykazuje, że najwybitniejsze dokonania literatury polskiej ubiegłego wieku wcale nie żywią się męczeńskim stereotypem ufundowanym w epoce romantycznej: "Opowiadania Tadeusza Borowskiego i >>Inny świat<< Gustawa Herlinga-Grudzińskiego nie podzielają poglądów na polską wrodzoną wyższość moralną i nieskalanie przez żadne zło oraz na równie wrodzone, całkowite bestialstwo rosyjskich i niemieckich prześladowców Polski". Analizuje także najnowsze obrazy Rosji i stereotypu Rosjanina u pisarzy tak różnych jak Dorota Masłowska czy Mariusz Wilk.

Bo "Niesamowita słowiańszczyzna" jest w dużej mierze książką o współczesności. Janion m.in. właśnie w literaturze współczesnej odnajduje próby odejścia od tradycyjnych, romantycznych pojęć narodu, wspólnoty, źródłem są dla niej nawet polemiki prasowe, bo może w kulturze popularnej, w codziennych, najbardziej potocznych sporach najjaskrawiej ujawnia się nasza świadomość uformowana, jak się okazuje, przez rozmaite stare zbitki. Janion tropi więc odbicia dawnego mitu słowiańskiego w dzisiejszych dyskusjach politycznych, dowodzi, jak często w najprostszych zachowaniach społecznych jesteśmy niewolnikami przeszłości, pokazuje, jak trudno uwolnić się od trwałego kompleksu starej Europy, od której ma nas oddzielać słowiańska, wschodnia i północna inność. Wciąż jesteśmy, jak pisze, "na wschód od Zachodu i na zachód od Wschodu".

Jerzy Pilch

Marek Radziwon
2007-09-04, ostatnia aktualizacja 2007-09-04 16:23
Zobacz powiększenie
Jerzy Pilch
Fot. Wojciech Surdziel / AG

Moje pierwsze samobójstwo

Zobacz powiekszenie
ZOBACZ TAKŻE
SERWISY
Codziennie prezentujemy po jednej z książek nominowanych do Nagrody Literackiej Nike. Dzisiaj "Moje pierwsze samobójstwo" Jerzego Pilcha.

"Moje pierwsze samobójstwo" to trochę powieść a trochę zbiór opowiadań. W kolejnych częściach tomu pojawiają się te same miejsca i te same postaci, echa epizodów z początku, słyszymy w finale. Rozpoznajemy także bohatera - to chłopak z Wisły, wychowany w surowym, protestanckim domu. To on jest przewodnikiem i bohaterem całości, to o jego życiu jest ta opowieść. Prowincjusz z Wisły, który trafia do wspaniałego Krakowa już się zresztą w twórczości Pilcha pojawiał.

W opowieściach zawartych w "Moim pierwszym samobójstwie" jest sporo charakterystycznego dla Jerzego Pilcha sarkazmu. Tak jest w opowiadaniu tytułowym, kiedy narrator przypomina sobie po 40 latach, jak wymyślił, żeby targnąć się na swoje życie. Operacja był skomplikowana, trzeba ją było przeprowadzić nocą, bo wtedy bohatera nawiedzały młodzieńcze depresje, ale należało działać tak, żeby nie obudzić śpiących rodziców. Do rangi wielkiego przedsięwzięcia urastała więc kwestia bezszelestnego odsuwania zasłon na balkon. Autor długo się wprawiał: "Ćwiczenia są drogą żywota" - komentuje w pewnej chwili.

Fraza "Ćwiczenia są drogą żywota" wraca jak refren wielokrotnie. Z jednej strony to tylko prosta formuła z małomiasteczkowego, protestanckiego żywota. Z drugiej jednak refleksja nad całą egzystencją bohatera - pisarza, który przekroczył pięćdziesiątkę, człowieka samotnego, który ma kłopoty z alkoholem, rozmaite zmartwienia z samym sobą, który, jak w "Rozdziale o nieruchomo siedzącej postaci", zmaga się z licznymi kompleksami erotycznymi, faceta, który ma poczucie, mniejsza, zasadne, czy nie, że sporą część dotychczasowego życia zmarnował. Właśnie ten ton serio, chociaż wyrażony dowcipną Pilchowską frazą, porusza w "Moim pierwszym samobójstwie" najbardziej i powoduje, że efektownie skrojony zbiór wybija się na prawdziwą artystyczną niepodległość, stawia ważne, zasadnicze pytania, staje się powieścią nie tylko o ciekawym życiu chłopaka z Wisły, który przeniósł się do Krakowa, żeby przenieść się po latach do Warszawy, ale o życiu po prostu.

Tak jest np. z niefortunnym przemówieniem, jakie bohater wygłasza na uroczystości sześćdziesięciolecia rodziców. Ta opowieść od samego początku idzie jak świetna anegdota, ale przecież kryje się w niej, od chwili tego toastu, kiedy uroczysty obiad to już nie jest obiad, ale katastrofa, także wzruszający ton poświęcony ojcu i matce. Podobnie jest w "Sobowtórze zięcia Tołstoja". Ojciec bohatera zamówił u stolarza specjalny stolik do gry w szachy. Pomysł jest obłąkany, tatuś chyba oszalał, a jednak po latach stary krakus i warszawiak wspomina tamten wiślański epizod z nie udawanym chyba wzruszeniem: "Mało, bardzo mało razy widziałem w życiu mojego starego w pełni szczęścia. Trzy, może cztery razy. Kiedyś schodziliśmy z Partecznika i nagle, jak się wyszło zza zakrętu, na przeciwległym stoku pokazał się w żółtawym blasku gasnącego nad Czantorią słońca nasz, dopiero co postawiony dom - może wtedy był szczęśliwy. Może był szczęśliwy, jak na rok przed śmiercią wrócił ze szpitala domu, otwierał furtkę, wchodził po schodach i życia zdawało się, było przed nim"

Mariusz Szczygieł

Marek Radziwon
2007-09-04, ostatnia aktualizacja 2007-09-04 16:20

Gottland

Zobacz powiekszenie
Fot. Albert Zawada / AG
Mariusz Szczygieł
ZOBACZ TAKŻE
SERWISY
Codziennie prezentujemy po jednej z książek nominowanych do Nagrody Literackiej Nike. Dzisiaj "Gottland" Mariusza Szczygła.

"Gottland" to zbiór opowieści o czeskiej historii najnowszej - od końca XIX wieku do dzisiaj. Spisuje je reporter. Korzysta wprawdzie z reporterskiego warsztatu - natrętnie szuka dawnych bohaterów lub ich rodzin, słucha świadków, grzebie w archiwach, ale w końcu po zebraniu całego materiału zachowuje się jak pisarz, pisze bardziej opowiadanie dokumentalne niż klasyczny reportaż prasowy i pozwala sobie w zindywidualizowanym stylu i w formie na znacznie więcej niż pozwoliłaby mu jakakolwiek gazeta. Oprócz paru obszernych tekstów, znajdziemy w tomie także miniatury, jakby przerywniki miedzy dużymi rozdziałami - niektóre nie przekraczają kilku akapitów. To ledwie szkice, pojedyncze obrazki, przyczynki, wstępne pomysły, które z rozmaitych powodów nigdy nie przerodziły się w skończone opowieści.

W pierwszej chwili wybór tematów i bohaterów może się wydawać karkołomny - Szczygieł opowiada m.in. o najsłynniejszych ikonach czeskiej kultury popularnej: L~dzie Baarovej, Karelu Gotcie, Helenie Vondráekovej. Czy da się jeszcze powiedzieć coś ciekawego o ludziach, którzy już dawno stali się naj głośniejszymi symbolami swojego kraju i swoich czasów? Z książki wyłania się jednak zupełnie nowe oblicze starych bohaterów, bo w "Gottland" rozbity zostaje w Polsce akurat mocno ugruntowany stereotyp Czech jako kraju wesołego i trochę na niby, Czechów zaś jako społeczeństwa, które unika trudnych wyzwań i zasadniczych rozstrzygnięć .

Poruszające są losy właściwie wszystkich bohaterów tej książki np. Marty Kubišovej, w latach 60. najpopularniejszej czeskiej piosenkarki, którą władze skazały po Praskiej Wiośnie na całkowite zapomnienie. Kubišov á śpiewała w tercecie z Heleną Vondráekovą i Václavem Necká em, Szczygieł pisze jakby żywot równoległy całej trójki. Fantastycznie i złowrogo brzmi opowieść o gigantycznym pomniku Stalina wybudowanym w Pradze w latach 50., o tragicznych losach jego autora, rzeźbiarza Otokara Šveca, dla którego triumf stał się przekleństwem.

Dlatego w jakimś sensie opowieści zawarte w "Gottland" są przygnębiające. Praga lat stalinizmu okazuje się miastem tak samo ponurym, jak wszystkie stolice na wschód od Berlina, system wobec przeciwników nie mniej opresyjny i bezwzględny, a współczesne rozliczenie z dawną pamięcią równie trudne i niejednoznaczne.

Szczygieł nie ogranicza się zresztą tylko do czechosłowackiego powojnia. Pisze o tragicznym politycznym uwikłaniu Lidy Baarovej, słynnej aktorki filmowej, którą oskarżono po wojnie o kolaborację z Niemcami i romans z Josephem Goebbelsem, opowiada o wielkim imperium obuwniczym Tomaša i Jana Batów. W historii tych niezwykłych fabrykantów nie chodzi zresztą tylko o zawrotne kariery i bajeczne fortuny. Mówi się tu także o trudnych próbach utrzymania interesu w czasie wojny, o powojennej nacjonalizacji, przede wszystkim zaś o nowatorskim i utopijnym projekcie społecznym, jaki się jeszcze w początkach XX wieku przemysłowcom ze Žlina zamarzył. Wprowadzili szkoły dla dzieci pracowników, stypendia dla najlepszych, budowali tanie domki jednorodzinne dla pracowników - wszystko to były w owych latach niesłychane nowości. Jedni uważali Batów za wielkich dobrodziejów i hojnych filantropów, inni za cynicznych właścicieli wielkiej korporacji, jeszcze inni widzieli w nich orwellowskiego Wielkiego Brata

Wiesław Myśliwski - Traktat o łuskaniu fasoli

Marek Radziwon
2007-09-04, ostatnia aktualizacja 2007-09-04 16:19

Traktat o łuskaniu fasoli

Zobacz powiekszenie
Zobacz powiekszenie
Fot. Rafal Michalowski / AG
Wiesław Myśliwski
ZOBACZ TAKŻE
SERWISY
Prezentujemy książki nominowane do Nagrody Literackiej "Nike". Dziś "Traktat o łuskaniu fasoli" Wiesława Myśliwskiego.

Sytuacja jest najprostsza z możliwych: do starszego człowieka, który pilnuje domków letniskowych nad jakimś malowniczym zalewem zagląda przypadkowy miastowy przyjezdny. Chce kupić we wsi trochę fasoli, ale zostaje na dłużej, żeby wysłuchać kilku wspomnień gadatliwego stróża. Sezon się skończył, domki stoją puste, nie ma z kim pogadać. Tymczasem niewinna gawęda samotnika szybko zmienia się w niezwykłą opowieść o całym jego życiu. "Traktat o łuskaniu fasoli", książka obszerna, z poważnym epickim rozmachem, jest jednym wielkim monologiem bohatera. W tak pomyślanej formie dokonuje się najważniejsze powołanie literatury - opowiadanie historii.

U Myśliwskiego nie ma nagłych zwrotów akcji, ani zaskakujących puent. Młodość w latach 50. bohater powieści spędził na budowach, był elektrykiem, później wyjechał na Zachód i przez lata grał w rozmaitych zespołach na saksofonie. Na starość wrócił do kraju i osiadł na tej spokojnej prowincji. Jednak bohater "Traktatu" powoli odkrywa przed nami tajemnice - okazuje się, że na letnisku nie znalazł się przypadkowo.

W "Traktacie o łuskaniu fasoli" jest kilka wspaniałych opowieści - niektóre krótkie, na kilka akapitów, jak ta o psach, które służą bohaterowi - jednego znalazł w lesie uwiązanego do drzewa, drugiego odebrał jednemu z wczasowiczów, kiedy ten wsadził szczeniaka do worka pełnego kamieni i przyjechał nad brzeg zalewu. Inne historie są obszerne, np. ta o wojennych losach bohatera, który, kiedy mordowano jego rodzinę, skrył się w ziemiance koło chałupy, później został przygarnięty przez partyzantów, w opiekę wzięła go młoda sanitariuszka i była dla niego siostrą i matką jednocześnie. Jednak najbardziej poruszająca jest opowieść o przypadkowym spotkaniu kilkadziesiąt lat po wojnie z jakimś obcym przechodniem w jednym z zachodnich miast. Wydają się sobie znajomi, chociaż ani jeden ani drugi nie umie powiedzieć, czy i kiedy się poznali. Siadają w kawiarni i starszy nieznajomy zaczyna wspominać ojca, który po powrocie z wojny nie chciał dłużej żyć. Ojciec o powiedział synowi o pewnym wojennym zdarzeniu, którego nie umiał wymazać z pamięci. Krótko potem popełnił samobójstwo.

Można by powiedzieć, że zbyt wiele tu przypadków i podejrzanych zbiegów okoliczności. Ale przecież nie jest ważne, czy zdarzenia opowiedziane przez Myśliwskiego wydarzyły się naprawdę. Ważne, że mogły się wydarzyć. I sama ta możliwość ma wielkie znaczenie.

Bo przypadek nie jest u Myśliwskiego ślepy. Przypadek, powiada narrator, to porządek, którego nie umiemy rozpoznać. Ta kluczowa myśl wraca w różnych miejscach powieści i jest chyba najważniejszym tematem "Traktatu". Przekonanie, że nie tkwimy w chaosie, ale jesteśmy poddani działaniu jakiejś wielkiej siły, której nie umiemy zrozumieć i opisać czyni z realistycznej powieści Myśliwskiego tekst tajemniczy i metafizyczny. Powieść Myśliwskiego z ładnej, malowniczej i mądrej historii o jednym życiu typowym dla pokolenia wojennego, staje się wielką, natchnioną i symboliczną opowieścią o życiu w ogóle. To tu udaje się uchwycić najważniejsze egzystencjalne pytania, wspiąć się na poziom wielkich spraw i zasadniczych wartości - śmierci, miłości, dobra, zła. Takich pytań zwykle wprost się nie stawia.

Nike 2007 dla Mysliwskiego

Marek Radziwon
2007-10-07, ostatnia aktualizacja 2007-10-07 20:58

Zobacz powiększenie
Wiesław Myśliwski odbiera statuetkę NIKE z rąk Wandy Rapaczyńskiej i Adama Michnika
Fot. Kuba Atys / AG

Nagroda Literacka Nike 2007 dla Wiesława Myśliwskiego za "Traktat o łuskaniu fasoli"! - Chciałem w tej książce opisać dzieje przeciętnego człowieka w XX wieku. Wieku wielkich nadziei i wielkiego upadku - mówił "Gazecie" pisarz, który odebrał Nike po raz drugi - poprzednia jego powieść, "Widnokrąg", była laureatką pierwszej edycji nagrody dziesięć lat temu

Zobacz powiekszenie
Zobacz powiekszenie
Fot. Kuba Atys / AG
Wiesław Myśliwski odbiera statuetkę NIKE
Zobacz powiekszenie
Fot. Kuba Atys / AG
Wiesław Myśliwski odbiera statuetkę NIKE z rąk Wandy Rapaczyńskiej i Adama Michnika
Zobacz powiekszenie
Fot. Kuba Atys / AG
Wiesław Myśliwski odbiera statuetkę NIKE z rąk Wandy Rapaczyńskiej i Adama Michnika
Zobacz powiekszenie
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Wiesław Myśliwski podczas gali wręczania NIKE
SERWISY
Wiesław Myśliwski odbiera statuetkę NIKE (zdjęcia TVP2)



Laudacja na cześć Wiesława Myśliwskiego wygłoszona przez przewodniczącą jury Małgorzatę Szpakowską (zdjęcia TVP2)



"Traktat o łuskaniu fasoli" ukazał się po przeszło dziesięciu latach pisarskiego milczenia Wiesława Myśliwskiego. Poprzednia jego książka, "Widnokrąg", jest laureatką pierwszej edycji nagrody Nike w 1997 roku, a sam Myśliwski pierwszym pisarzem, który odebrał Nike po raz drugi, chociaż jeszcze niedawno mówił: - Po "Widnokręgu" nie wiedziałem, czy cokolwiek jeszcze napiszę. Teraz, po wydaniu "Traktatu", słyszę pytania o kolejną powieść. Irytują mnie one. Bo choć częstokroć życzliwe, są rodzajem presji, że coś muszę. A ja czuję się wolny, wolny także od konieczności pisania.

Sytuacja w "Traktacie" jest najprostsza z możliwych. Oto do starszego człowieka pilnującego domków letniskowych nad zalewem zagląda miastowy przyjezdny. Chce kupić we wsi trochę fasoli, ale zostaje na dłużej i słucha gadatliwego stróża. Niewinna gawęda samotnika, który po sezonie nie ma wielu okazji, żeby sobie pogadać, zamienia się w niezwykłą opowieść o całym jego życiu. "Traktat o łuskaniu fasoli", chociaż obszerny, prawie 400 stronicowy, jest monologiem. W tak pomyślanej formie dokonuje się pierwotne powołanie literatury - niespieszne opowiadanie historii.

Życiorys bohatera "Traktatu" jest tragiczny i symboliczny. Wszystkich mieszkańców jego rodzinnej wsi, w tym najbliższą rodzinę, rozstrzelano w czasie okupacji. On sam ocalał cudem, schowany w ziemiance. Po wyzwoleniu, jako sierota wojenna, tułał się po domach wychowawczych, skończył szkołę zawodową, dostał pracę przy elektryfikacji wsi, później żył w hotelach robotniczych, pracował na wielkich budowach, w końcu wyjechał na Zachód - grywał trochę w orkiestrach zakładowych, a ponieważ był saksofonistą samoukiem, znajdował pracę w restauracjach i zespołach dancingowych.

Jest w tej powieści kilka wspaniałych fragmentów, które mogłyby być samodzielnymi opowiadaniami, np. właśnie okupacyjne wspomnienie pacyfikacji wsi i następująca zaraz potem opowieść o spotkaniu bohatera i syna niemieckiego żołnierza, do jakiego doszło kilkadziesiąt lat później. To spotkanie przypadkowe, w każdym razie takim się wydaje. Mężczyźni mijają się na ulicy i chociaż ani jeden, ani drugi nie umie powiedzieć, czy i kiedy się poznali, czują, że łączy ich jakaś bliskość. Siadają w kawiarni i starszy zaczyna opowiadać o ojcu, którego po powrocie z wojny dręczyły straszne wspomnienia. Jednym z takich wspomnień był obraz ziemianki, w której skryło się dziecko.

Czy ojciec nieznajomego był tym żołnierzem, przed którym ukrył się bohater powieści? Nie ma to większego znaczenia, bo w "Traktacie" na przykładzie tego jednego losu opisana zostaje symboliczna sytuacja każdej zagłady, każdej wojny i każdej zbrodni. Myśliwski stara się budować taki świat, który, chociaż pozornie realny i sprawdzalny, będzie się jednoznacznemu opisaniu wymykał. Tu wszystko jest możliwe - ślepy traf i metafizyczna zagadka. Dlatego powieść Myśliwskiego z ładnej, malowniczej i mądrej historii o jednym życiu, dość zresztą typowym dla pokolenia wojennego, staje się wielką opowieścią o życiu w ogóle. To tu udaje się uchwycić najważniejsze egzystencjalne pytania, wspiąć się na poziom wielkich spraw i zasadniczych wartości: śmierci, miłości, winy, odkupienia, dobra, zła. Takich pytań zwykle wprost się nie stawia.

Wiesław Myśliwski uchodzi za pisarza pracującego bardzo wolno, niektóre pomysły nosi w sobie wiele lat. I tak np. pomysł na narratora, który snuje swoją opowieść, łuskając fasolę, zrodził się przed prawie 40 laty. Chociaż Myśliwski jest jednym z najważniejszych pisarzy polskich i należy do starszego pokolenia twórców, w dorobku ma jeszcze - oprócz "Traktatu o łuskaniu fasoli" i "Widnokręgu" - tylko trzy powieści: "Kamień na kamieniu", "Nagi sad" i "Pałac". O pracy nad "Traktatem" mówi tak: - "Traktat", jak każda moja powieść, miał dwie wersje. Po napisaniu pierwszej w jakiś sposób zapanowałem nad całym tym żywiołem epickim, co mi pozwoliło dostrzec, co jest nieudane, a co warto zostawić. Samo poprawianie nic tu nie mogło pomóc. Trzeba było raz jeszcze wejść w tę materię i napisać całość na nowo. Druga wersja "Traktatu" była krótsza o 100 stron, "Widnokręgu" o prawie 250. Tuż przed wydaniem "Traktatu" Znak przysłał mi wydruk, a ja im jeszcze sporo fragmentów wprowadziłem. Na dobrą sprawę o żadnej książce nie mógłbym powiedzieć, że ją ostatecznie skończyłem. Książkę można pisać bez końca. I może tak powinno się robić.