czwartek, 10 stycznia 2008

Premier: Rada Gabinetowa powinna odbyć się z udziałem mediów

awe, PAP
2008-01-10, ostatnia aktualizacja 24 minuty temu

Premier Donald Tusk powiedział dziennikarzom w czwartek w Pradze, że chce, aby Rada Gabinetowa w sprawie służby zdrowia odbyła się z udziałem mediów.

Zobacz powiekszenie
Fot. Sławomir Kamiński / AG
Prezydent Lech Kaczyński zwołał na poniedziałek posiedzenie Rady Gabinetowej, czyli rządu pod jego przewodnictwem. - Bardzo chciałbym, aby to posiedzenie Rady Gabinetowej - bo sprawa dotyczy wszystkich Polaków - było w obecności mediów. Wtedy mielibyśmy pełną jasność co do intencji organizatorów i samego przebiegu - powiedział Tusk dziennikarzom tuż przed wylotem z Pragi, gdzie przebywał z jednodniową wizytą. Premier podkreślił, że z dużą nadzieją czeka na posiedzenie Rady Gabinetowej.

"Dobrze, że prezydent włącza się w sprawy służby zdrowia"

Pytany jak ocenia "prezydencką ofensywę" w sprawie służby zdrowia, Tusk powiedział, że ze względu na rangę sprawy, interes pacjentów i pracowników służby zdrowia każdą inicjatywę należy traktować poważnie i z dobrą wolą. - W związku z tym, niezależnie od tego, jak oceniam zachowanie prezydenta przez ostatnie dwa lata, uważam, że dobrze się dzieje, iż włącza się w te sprawy. Nie ma innych możliwości naprawy sytuacji w służbie zdrowia niż porozumiewanie się -zaznaczył szef rządu. - W związku z tym muszę założyć, choć kosztuje mnie to dużo wysiłku, że prezydent ma dobrą wolę, kieruje się interesem pacjentów, pielęgniarek, czy lekarzy, a nie interesem politycznym - dodał.

Podkreślił, że właśnie dlatego udzielił zgody minister zdrowia Ewie Kopacz na udział w rozmowach w Pałacu Prezydenckim, gdzie w czwartek Lech Kaczyński przeprowadził konsultacje z przedstawicielami klubów parlamentarnych w sprawie sytuacji w służbie zdrowia.

"Przez dwa lata nie zrobiono nic"

Tusk przyznał też, że projekty PO w sprawie reformy służby zdrowia nie są może doskonałe, ale - jak podkreślił - "dziwi go tak żywiołowa reakcja opozycji". - Wydaje się, że przez ostatnie dwa lata rządzący nie zrobili literalnie nic, jeśli chodzi o zmiany legislacyjne w służbie zdrowia. Wówczas pan prezydent nie interweniował - dodał. - Wydaje się, to mój pogląd, że napięcie w ochronie zdrowia, zagrożenie losów pacjenta, niezadowolenie z sytuacji płacowej przez ostatnie dwa lata były wyraźnie większe niż dzisiaj. Nie doczekaliśmy się wówczas ani Rady Gabinetowej ani interwencji pana prezydenta - mówił szef rządu.

- Ale powtarzam, być może dobrze się stało, bo ja także będę szukał w tej sprawie porozumienia. Na końcu najważniejsze jest, aby te projekty ustaw (zdrowotnych), nad którymi na pewno potrzebna jest praca, zyskały akceptację nie tylko koalicji, ale także innych klubów i podpis pana prezydenta - dodał.

"Okrągły stół"? Lepsze poparcie dla ustaw

Pytany, czy "okrągły stół" w sprawie służby zdrowia to rodzaj pomocy jakiej oczekiwałby od głowy państwa, Tusk odparł, że "nie może wskazywać prezydentowi co ma robić, a głowa państwa ma uprawnienia konstytucyjne, z mocy których działa autonomicznie.

- Ale w mojej ocenie prawdziwą pomocą byłoby albo wsparcie dla projektów ustaw, które złożyliśmy i złożymy (...) albo złożenie własnych projektów. Jeśli pan prezydent uważa, że ważne są takie spektakle, żeby spotykać się i dyskutować to rozumiem - mam taką nadzieję, że dyskusja będzie dotyczyła konkretnych projektów, które mogą zmienić tę rzeczywistość - dodał.

"System dziurawy jak szwajcarski ser"

Zadeklarował, że jest otwarty na rozmowę o wszystkich pomysłach na ochronę zdrowia, chociaż - powiedział - "jest przywiązany" do kierunku, który wytyczył rząd.

Podkreślił jednocześnie, że jeśli jedynym projektem ze strony prezydenta, Pis-u albo lewicy byłby wzrost opodatkowania poprzez podniesienie składki zdrowotnej, to uzna to za błędny kierunek.

- Polski pacjent płaci dużo pieniędzy, zarówno w postaci składki jak i dodatkowych obciążeń. System jest dziurawy jak ser szwajcarski, w tym systemie nikt do końca nie wie, kto ile zarabia. Kompletujemy te dane i będę przygotowany na posiedzenie Rady Gabinetowej, żeby pan prezydent wiedział też, na czym stoimy. Dopóki ten system nie zostanie naprawiony obciążanie podatnika większą składką, wydaje mi się zupełnie nieuzasadnione i będę przeciwko temu oponował - zapowiedział Tusk.

Co się działo na oddziale prof. Religi przed przyjściem dr. G ?

Agnieszka Kublik, Monika Olejni, rind
2008-01-10, ostatnia aktualizacja 2008-01-10 17:44

Dr Marek Durlik, były dyrektor szpitala MSWiA w Warszawie opowiada Agnieszce Kublik i Monice Olejnik o kulisach aresztowania dr. Mirosława Garlickiego. Wywiad ukaże się w sobotniej Gazecie Wyborczej w ramach cyklu "Dwie na jednego"

Zobacz powiekszenie
Fot. Jerzy Gumowski / AG
Doc. dr hab. Marek Durlik, Agnieszka Kublik i Monika Olejnik
Agnieszka Kublik & Monika Olejnik: Prof. Antoni Dziatkowiak, konsultant do spraw kardiochirurgii szpitala MSWiA mówi, że dr Mirosław Garlicki obejmował oddział w stanie "lenistwa i nieróbstwa". Przed Garlickim oddziałem szefował prof. Zbigniew Religa. Było tam aż tak źle?

Doc. dr hab. Marek Durlik, chirurg, do 16 lutego 2007 r. dyrektor szpitala MSWiA w Warszawie: - Prof. Dziatkowiak ma wiedzę, by to ocenić, bo on z tymi kolegami operował i spotykał się jako konsultant. Ja powiem tylko o liczbach: po przyjściu Garlickiego ilość trudnych operacji kardiochirurgicznych wzrosła trzykrotnie. Prof. Religa był lubiany przez asystentów, bo często go po prostu nie było w szpitalu, np. w związku z jego działalnością polityczną.

To prawda, że Garlicki zastał po Relidze rozpity zespół lekarzy?

- Nie jest tajemnicą, że w wielu zespołach było normą okazyjne picie alkoholu dostarczanego przez pacjentów. Te butelki były w szpitalach wszędzie.

Garlicki skończył z piciem?

- Tak, jest abstynentem i fanatycznym wrogiem alkoholu.

Religa miał do Pana żal, że przyjął Pan Garlickiego?

- Tak. Religa rywalizował z Dziatkowiakiem, więc i z Garlickim. Bo z ośrodkiem Religi w Zabrzu nagle zaczął konkurować ośrodek krakowski Dziatkowiaka. Okazało się, że jest tam taki młody doktor Garlicki, niezwykle sprawny technicznie, dyspozycyjny, może w każdej chwili wsiąść do samolotu i pobrać serce, przeszczepić a pacjenci przeżywają. Całe środowisko wiedziało o tej rywalizacji.

W tej całej sprawie od początku do końca chodzi o ambicje, o ludzką zawiść. Ja od początku mówiłem, że nie można niszczyć szpitala, Garlickiego, bo cała sprawa polega na ludzkiej zawiści.

Pamięta pan komentarz Religi po konferencji CBA o Garlickim?

- Tak. Powiedział, że "są świnie i ludzie". Wystąpił bardzo zdecydowanie przeciw Garlickiemu. Byłem bardzo zaskoczony.

Ale też Religa publicznie powiedział, że nie ma mowy o zabójstwie i potwierdził to w ekspertyzie dla prokuratury.

- Nie wyobrażam sobie, aby mógł wydać inną opinię. Wiele miesięcy później niemiecki ekspert światowej sławy kardiochirurg prof. Roland Hetzer to potwierdził.



"Dwie na jednego" Agnieszki Kublik i Moniki Olejnik z dr Markiem Durlikiem w sobotniej Gazecie Wyborczej. Dr Durlik opowiada m.in. o rodzinie jednego z ministrów rządu PiS próbującej wręczyć po operacji kopertę pewnej sławie medycznej.

Badanie DNA obciąża Jakuba T.

Michał Kopiński
2008-01-10, ostatnia aktualizacja 18 minut temu

Po sześciu godzinach obrad sąd w angielskim mieście Exeter zdecydował się utrzymać dowód z badania DNA, który jest podstawą oskarżenia o brutalny gwałt 25-letniego Jakuba T. z Poznania

To zła wiadomość dla poznaniaka, którego proces rozpocznie się w poniedziałek. Gdyby obronie udało się obalić dowód z badania DNA, uniewinnienie Polaka byłoby niemalże przesądzone. Obrońcy Jakuba T. chcieli, żeby obciążający 25-latka wynik badania DNA nie był brany pod uwagę podczas procesu. Mec. Mariusz Paplaczyk przekonywał, że wynik badania nie może obciążać poznaniaka, ponieważ Jakub poddał się badaniu dobrowolnie. - Zgodnie z europejskim prawem nikt nie ma obowiązku dostarczania dowodu swojej winy - tłumaczył Paplaczyk. W czwartek, po godz. 17 czasu polskiego, sąd w Exeter odrzucił tą argumentację.

- Nie wszystko stracone - przekonuje poznański adwokat. - Podczas procesu o wyniku badania DNA wypowiedzą się jeszcze eksperci.

Jakub T. od 11 miesięcy siedzi w aresztach - najpierw polskich, potem angielskich. Na początku lutego 2007 r. poznańska policja wydała suchy komunikat: "Zatrzymaliśmy mężczyznę podejrzanego o brutalny gwałt na Angielce".

Sprawa wydawała się prosta. Jakuba T. zatrzymano na podstawie europejskiego nakazu aresztowania, który wystawiły za nim brytyjskie organy ścigania. Tamtejsi policjanci twierdzili, że podczas swojego pobytu w miejscowości Exeter, w hrabstwie Devon, młody poznaniak okradł, zgwałcił ze szczególnym okrucieństwem i próbował zabić 48-letnią kobietę. Miało do tego dojść 23 lipca 2006 r.

Jakub T. faktycznie był wówczas w Exeter. Pojechał tam do pracy z siostrą i dwiema koleżankami. Nocy, której doszło do gwałtu, wracał razem z nimi z imprezy. W pewnym momencie odłączył się od dziewcząt i poszedł do hotelu, w którym pracował, po papierosy. Tam rozmawiał z kolegą. Potem wrócił do domu, zamienił kilka słów z dziewczynami i poszedł spać. W listopadzie, kiedy był już w Polsce, zadzwonili do niego angielscy policjanci. Poprosili, żeby poddał się badaniu DNA. - To może nam pomóc rozwikłać sprawę gwałtu z 23 lipca - usłyszał poznaniak. Jakub od razu poddał się próbie.

I właśnie badanie DNA jest dowodem rzekomej winy mężczyzny. Jednak jego rodzina, przyjaciele i adwokaci od początku kwestionują wynik badania. Twierdzą, że doszło do pomyłki. Na posiedzenia poznańskich sądów, które decydowały o wydaniu mężczyzny stronie angielskiej, każdorazowo przychodziły tłumy. Dziesiątki osób powtarzały dokładnie to samo: - On nie mógł tego zrobić, to niemożliwe.

W czerwcu angielska prokuratura wycofała się z postawionego Jakubowi zarzuty usiłowania morderstwa. Nadal jednak oskarża go o brutalny gwałt, za co przed tamtejszym sądem grozi dożywocie.