niedziela, 27 stycznia 2008

AustOpen: Wreszcie nowy mistrz Wielkiego Szlema!

Korespondencja Jakub Ciastoń, Melbourne
2008-01-27, ostatnia aktualizacja 2008-01-27 18:18
Zobacz powiększenie
Novak Djoković wygrał Australian Open
Fot. Rob Griffith AP

Muhammad Ali tenisa, czyli Jo-Wilfried Tsonga, bił mocno, ale na deski nie powalił. Novak Djoković zasłużenie wygrał Australian Open, odnosząc pierwsze wielkoszlemowe zwycięstwo dla siebie i Serbii - korespondencja Sport.pl z Melbourne.

SERWISY
Relacje prosto z Australii na blogu Jakuba Ciastonia





lpI setII setIII setIV set
Jo-Wilfried Tsonga6436
Novak Djoković4667
Djoković pokonał Tsongę w dramatycznym finale na Rod Laver Arena 4:6, 6:4, 6:3, 7:6 (7-2), wprawiając serbskich kibiców w Melbourne w ekstatyczny taniec. - Nie wiem, co się teraz dzieje w Belgradzie, ale wyobrażam sobie, że na ulice wyszły tłumy ludzi i cieszą się tak samo jak my tutaj. Dla naszego małego kraju to gigantyczny sukces - mówił po finale szczęśliwy Djoković, który jest pierwszym od trzech lat nowym wielkoszlemowym mistrzem. Od stycznia 2005 r. wszystkie tytuły zgarniali Roger Federer i Rafael Nadal. Djoković i Tsonga przerwali ten marsz, pokonując ich w półfinałach.

Serbscy kibice tańczyli i śpiewali, ale byli w mniejszości. Przemożna większość z 17 tys. widzów na korcie była za Tsongą, który w Australii przez dwa tygodnie stał się postacią absolutnie kultową. Nazywany Muhammadem Ali tenisa (ze względu na uderzające podobieństwo do legendy boksu) 22-letni Francuz bił w Melbourne faworytów niczym Ali rywali w ringu, a gesty Tsongi na korcie do złudzenia przypominały zachowanie słynnego pięściarza.

Tych bokserskich skojarzeń dopełniła w niedzielę jeszcze jedna genialna historia - do Melbourne na finał przyleciał ojciec Tsongi Didier, który w latach 70. wyemigrował do Francji z Konga. Nim jednak to zrobił, 30 października 1974 r. na własne oczy obejrzał w Kinszasie, jak Muhammad Ali pokonuje George'a Foremana w jednej z największych walk bokserskich, czyli legendarnej "Rumble in the Jungle".

Australijczycy marzyli, by ta bajka miała piękny finał, czyli że ojciec znów zobaczy, jak Ali triumfuje... Gdy Tsonga wygrał genialnym półlobem arcytrudną piłkę i wyszedł na prowadzenie 1:0 w setach, jego ojciec nie wytrzymał, podniósł się z fotelika i wykonał gest, jakby pięściarz zadawał nokautujący prawy sierpowy. Publiczność była w ekstazie.

Serbski sposób na fetę

Ta bajka nie miała jednak szczęśliwego zakończenia, przynajmniej nie dla Tsongi, który mógł zostać pierwszym od 25 lat francuskim mistrzem (Yannick Noah). Z drugiej strony siatki ciosy równie silne i zdecydowanie celniejsze zadawał bowiem prawdziwy, jak się później okazało, mistrz wagi ciężkiej - Novak Djoković.

Rozstawiony z trójką pogromca Rogera Federera zaczął jednak mecz na nogach jak z waty. Zmienił się w przestraszonego nowicjusza, który chyba za bardzo przejął się stawką. Był to dla niego drugi po US Open 2007 wielkoszlemowy finał, ale po raz pierwszy wystąpił w roli faworyta (w Nowym Jorku przegrał z Federerem). W garść wziął się dopiero w połowie drugiego seta. Serwis zaczął funkcjonować, forhendy trafiać w cel i wtedy Tsonga się zachwiał. W czwartym secie niesiony fantastycznym dopingiem Francuz zdołał jeszcze doprowadzić do tie-breaka, ale "Djoko" zagrał w nim jak profesor, jak Federer za najlepszych czasów.

- Świadomość, że jestem na wyciągnięcie ręki od triumfu, trochę mnie przerosła. Tsonga grał świetnie i nie miał nic do stracenia. Ja dopiero później odnalazłem mój rytm - mówił Djoković. Zapytany, jak będzie świętował sukces, uśmiechnął się: - Mamy na to w Serbii swoje sposoby.

Czy chodziło o śliwowicę, czy coś zupełnie innego - tego się nie dowiemy. Na pewno Djoković był wczoraj najszczęśliwszym Serbem na świecie. - Kiedy byłem chłopcem, oglądałem w telewizji, jak wygrywają nasze drużyny piłkarskie, koszykarskie, siatkarskie, piłkarzy wodnych. Cieszę się, że teraz ja, ale też Ana Ivanović, Jelena Janković i wielu innych naszych tenisistów może sprawić trochę frajdy naszym kibicom - mówił Djoković.

Czy Federer się pozbiera?

Finał trwał 3 godziny i 6 minut i był pięknym widowiskiem, ale też meczem szczególnym dla męskiego tenisa. Poza tym, że stanowi wyłom w dominacji Federera i Nadala, to także najmłodszy wielkoszlemowy finał od pięciu lat, gdy Lleyton Hewitt pokonał na Wimbledonie Davida Nalbandiana. Tsonga ma 22 lata, Djoković - 20. Przed tym drugim z pewnością otwiera się wielka kariera - nikt nie ma co do tego wątpliwości. O Francuzie też powinniśmy teraz słyszeć częściej, bo jego tenis, wstrzymywany w ostatnich latach przez liczne kontuzje, może wreszcie rozwinie się bez przeszkód.

Jim Courier powiedział, że w tym turnieju tylko czterech zawodników prezentowało styl uprawniający do wielkoszlemowych triumfów, czyli wybuchową mieszankę skutecznej defensywy i miażdżącego ataku. To Federer, Nadal, Djoković i Tsonga.

Djoković nie byłby sobą, gdyby nie włożył kija w mrowisko - w końcówce czwartego seta, gdy Tsonga miał piłki na przełamanie na 6:5, wykrzyknął kilka brzydkich słów w stronę widowni. Odpowiedziało mu przeraźliwe buczenie. Potem z wdziękiem jednak z tego wybrnął. - Nie żyliśmy może ze sobą dobrze. Znów byliście po stronie mojego rywala, ale i tak was kocham - powiedział Serb, odbierając czek na 1,3 mln dol. Tsonga mówił mało, bo jego angielski nie pozwala mu rozwinąć skrzydeł, ale brawa dostał potężne. Czek na blisko 700 tys. dol. to więcej, niż Francuz zarobił w całej dotychczasowej karierze. W poniedziałek awansuje z 38. w okolice 18. miejsca w rankingu ATP.

W męskim tenisie po Australian Open jest jeszcze jedno ważne pytanie: co dalej z Federerem? Czy mistrz pozbiera się po porażce? Jak dowiedzieliśmy się od szwajcarskich dziennikarzy w Melbourne, Federer wczoraj nie wyleciał jeszcze z Australii. Być może - wbrew wcześniejszej deklaracji - oglądał nawet finałowy mecz w telewizji, analizując, jak następnym razem poradzić sobie z Djokoviciem. Na rozmyślania ma ponad miesiąc. Następny turniej zagra dopiero w marcu w Dubaju, czyli można powiedzieć, że u siebie w domu, bo Szwajcar ma tam bazę treningową. Humor Federer poprawi sobie jednak z pewnością już w przyszłym tygodniu, gdy podpisze nową, wartą według spekulacji ponad 100 mln dolarów, umowę sponsorską z firmą Nike.

Liczba Australian Open

3

tylu Serbów zagrało w finałach w Melbourne. Djoković wygrał w męskim singlu, Ana Ivanović przegrała finał kobiet, a Nenad Zimonjić z zagraniczną partnerką triumfował w mikście

A mogło być podium... Małysz 4. w Zakopanem, wygra wiatr

Dariusz Wołowski, Bartłomiej Kuraś, Zakopane
2008-01-27, ostatnia aktualizacja 2008-01-27 21:05
Zobacz powiększenie
Fot. Mateusz Skwarczek / AG

Adam Małysz czwarty w Zakopanem. To jego najlepszy wynik w sezonie, ale Polak całkowicie szczęśliwy być nie mógł. Chciał walczyć o podium, drugą serię jednak odwołano.

Klasyfikacja generalna Pucharu Świata

Dariusz Wołowski o konkursie w Zakopanem



Obraz trenerów podających sobie ręce na pożegnanie był pierwszym zwiastunem, że niedzielny konkurs w Zakopanem został przerwany. Czekający na drugi skok Małysz pokręcił tylko głową. Za chwilę 25 tys ludzi na trybunach Wielkiej Krokwi oficjalnie dowiedziało się, że silny wiatr uniemożliwił dokończenie zawodów. Małyszowi nie było więc dane powalczyć o podium, choć do Simona Ammanna tracił niecałe trzy punkty. Zawiedziony był też Kamil Stoch, który w drugiej serii osiągnął świetny wynik (131,5 m) i prowadził.

Ale wkrótce zaczęło wiać, najpierw skrócono rozbieg unieważniając skok Stocha, a potem odwołano zawody.

Na pocieszenie Małysz został "człowiekiem dnia" - ten tytuł przyznaje się najlepszemu zawodnikowi spoza czołowej dziesiątki w Pucharze Świata. Ale nie o to walczył polski mistrz w Zakopanem. Po zapaści formy jaka zdarzyła się w Predazzo i Harrachovie Wielka Krokiew była nadzieją na odrodzenie. W piątek do odrodzenia nie doszło, ale było lepiej, bo Małysz był jedenasty - po raz pierwszy od czterech konkursów PŚ awansował do finałowej trzydziestki. Pytany o swoje nadzieje na podium powiedział wtedy, że w jego obecnej formie trzeba by cudu.

W niedzielę, w przełożonych z powodu wiatru z soboty zawodów, cud mógł się zdarzyć.

- Jestem coraz bardziej pewny siebie, dlatego bardzo chciałem skakać drugi raz - mówił Małysz. - Nie są to jeszcze skoki świetne, ale już dobre. Mam bardzo dobre wyniki mocy, problemem są jeszcze błędy techniczne i nad wyeliminowaniem ich będę pracował.

Ten skok w pierwszej serii na 133,5 m nie był wyjątkiem, bo w serii próbnej Małysz też poleciał daleko - 127,5 - i miał jedną z najlepszych odległości.

Zawiedziony, że odwołano drugą serię był nawet zwycięzca Norweg Anders Bardahl, bo jak mówił jest w formie, a wtedy przed taką publicznością jak w Zakopanem zawodnik bardzo chce skakać.

Pierwszy raz na podium w Tatrach stanął dwukrotny mistrz olimpijski z Salt Lake City i mistrz świata ze skoczni K120 w Sapporo Simon Ammann.

- Niby zawodnik zawsze koncentruje się na skoku, a nie na kibicach, ale w Zakopanem publiczność jest tak niesamowita, że trochę człowieka spina i wygrywa się tu trudniej niż gdzie indziej - mówił Amman.

Drugi Thomas Morgenstern zapewniał, że jeszcze nie czuje się posiadaczem Kryształowej Kuli, choć zrobił w tym kierunku kolejny krok. Zwłaszcza, że goniący go w klasyfikacji generalnej PŚ Fin Janne Ahonen skakał w Zakopanem wyjątkowo słabo (15. miejsce).

Małysz nie jedzie do Japonii na kolejne zawody Pucharu Świata. Będzie szlifował formę, jak mówią jego trenerzy: "tam, gdzie będzie śnieg". Możliwe, że w rodzinnej Wiśle, bo spadł tam śnieg. Ale w polskiej ekipie nie chcą ujawnić miejsca treningów. Potem Puchar Świata wraca do Europy, do Liberca. Tam Małysz ma startować. Najlepsi skoczkowie będą się też szykować do mistrzostw świata w lotach w Oberstdorfie. Małysz nie ma jeszcze medalu tej imprezy.

Jego cel na ten sezon wydaje się oczywisty. Do walki o obronę Kryształowej Kuli się już nie włączy, ale jeśli odbuduje formę, powalczy o zwycięstwa w kilku konkursach PŚ, które zbliżą go do rekordu legendarnego Matti Nykaenena (46 zwycięstw w PŚ).

W Zakopanem bardzo wiele mówiło się też o Klimku Murańce.

- Sam chciałem skakać, i choć wypadłem słabo, nie żałuję - mówił 13-letni Klimek, który w czwartek wziął udział w kwalifikacjach zostając najmłodszym zawodnikiem zgłoszonym do Pucharu Świata. W niedzielę podpisał swój pierwszy profesjonalny kontrakt z Indeco, ważny do pełnoletności. Kontrowersje jednak pozostały, bo nawet mistrz olimpijski z Sapporo Wojciech Fortuna zaapelował do rodziców Klimka, by nie poddawali syna więcej takiej presji jak w Zakopanem, bo zmarnują mu karierę.

Wyniki 2. konkursu PŚ w Zakopanem (rozegrano 1. serię):

1. Anders Bardal (Norwegia)149,1 pkt (137,0 m)
2. Thomas Morgenstern (Austria)145,0 (135,0)
3. Simon Ammann (Szwajcaria)144,2 (136,5)
4. Adam Małysz (Polska)141,3 (133,5)
5. Andreas Kuettel (Szwajcaria)141,2 (134,0)
6. Anders Jacobsen (Norwegia)139,8 (136,0)
7. Tom Hilde (Norwegia)137,5 (132,5)
8. Gregor Schlierenzauer (Austria)137,1 (132,0)
9. Harri Olli (Finlandia)137,1 (132,0)
10. Dmitrij Wasiliew (Rosja)135,5 (132,5)
...-
25. Kamil Stoch (Polska)120,1 (124,5)
35. Stefan Hula (Polska)108,9 (118)
41. Maciej Kot (Polska)102,4 (115,5)

Blog Leszka Millera: Dno dna małego prezydenta

27 stycznia 2008

 

Polityczny taniec na szczątkach umarłego samolotu z użyciem bilingów i wzajemnych potwarzy obraża pamięć i godność poległych oficerów. Ogłoszenie pretensji na parę godzin przed końcem żałoby, którą samemu się ogłosiło, że nie wiedziało się tego, co wiedziała cała Polska jest dnem dna. Małego prezydenta musiały gryźć wielkie kompleksy skoro w tak nieodpowiedzialny sposób postanowił przypomnieć o swoim istnieniu. Przebudzony wirus ulicznej pyskówki z łatwością poruszył ambicje  polityków.  Tandeta i małość wypełzły z najważniejszych dworów dotykając wszystko zaduchem sutereny.

Nieznośną atmosferę błotnego targowiska spotęgował brat prezydenta ogłaszając w dniach żałoby, że Lech Kaczyński odejdzie w chwale z urzędu prezydenta w 2015 roku.

Panowie, a gdybyście to widzieli z  pokładu rozbitej CASY?

Leszek Miller