wtorek, 15 kwietnia 2008

Sześć dni Benedykta XVI w USA

2008-04-15, ostatnia aktualizacja 2008-04-14 18:03

Sześć dni Benedykta XVI w USA

Waszyngton, wtorek, godzina 22 czasu polskiego: przylot na lotnisko wojskowe Andrews, krótkie powitanie przez George'a i Laurę Bushów.

Środa: oficjalna wizyta w Białym Domu, 45-minutowa rozmowa z Bushem; modlitwa w Narodowej Bazylice Niepokalanego Poczęcia i spotkanie z biskupami z USA, papież wygłosi do nich przemówienie.

Czwartek: msza dla 60 tys. wiernych na stadionie bejsbolowym zespołu Nationals; spotkanie z nauczycielami na Amerykańskim Uniwersytecie Katolickim; spotkanie międzyreligijne z przedstawicielami m.in. islamu, hinduizmu i judaizmu w Centrum Kultury im. Jana Pawła II. Wspólna modlitwa o pokój.

Nowy Jork, piątek: przemówienie w ONZ; modlitwa ekumeniczna z 300 przedstawicielami katolicyzmu, prawosławia i wyznań protestanckich w parafii św. Józefa na Manhattanie.

Sobota: msza dla duchownych i sióstr zakonnych w katedrze św. Patryka przy Piątej Alei; spotkanie z młodzieżą i niepełnosprawnymi w seminarium św. Józefa pod Nowym Jorkiem.

Niedziela: wizyta i modlitwa w Strefie Zero - miejscu po zniszczonych przez terrorystów 11 września 2001 r. wieżowcach World Trade Center; msza dla 100 tysięcy ludzi na stadionie bejsbolowym drużyny Yankees.

Sobota, godzina 2 w nocy czasu polskiego: odlot do Rzymu

Uzależniony od prostytutek

To, co mnie wkurza podczas debaty o prostytucji, to spekulowanie na temat motywów, jakby chodziło o jakiś niesamowity sekret, który odkryć może tylko zespół genialnych psychologów: „Dlaczego to zrobił?”, „Jak się czuł?”, „Jak tak mógł? Co go skusiło? Przecież ma dziewczynę!”, „Czy jego penis jest mikroskopijnie mały?”, „Musiał odczuwać podświadomą żądzę zabicia swojej matki”.
Przez sześć lat byłem uzależniony od prostytutek. Wszystkie symptomy jak z podręcznika: przyspieszony puls, hiperwentylacja, niezdolność do odejścia, po tym jak opadała czerwona mgiełka pożądania, niesamowity haj przed i totalny, miażdżący dół po wszystkim, beznadziejne próby wymazania wstydu, nawet na kilka minut – zazwyczaj poprzez kupowanie seksu. Dlaczego pożądałem prostytutek jak ćpun nowych dragów? Chciałem niczego nie czuć, zapomnienie sprawdza się doskonale po złym dniu w pracy lub na kacu.

Przede wszystkim, pozwólcie mi skruszyć kilka mitów o klientach, zwanych zwyczajowo „Johnami”. Nigdy nie byłem: brzydki, bezrobotny, śmierdzący, intelektualnie niedorozwinięty, niepiśmienny, niewykształcony lub dumny z tego, co robiłem. Jak większość ludzi, mogę być dobrym kumplem, ale mogę też okazać się idiotą. Zawsze miałem dobre, chociaż ciut na dystans, stosunki z moją rodziną (z ręką na sercu mogę powiedzieć, że lubię moją matkę). Przez większą część mojego dorosłego życia miałem też dziewczyny.

Jestem młody (35 lat) i dzięki Bogu żonaty z dziewczyną, która zna moją przeszłość i której nigdy bym nie zdradził. To prawda, w przeszłości piłem za dużo, a żądza płatnego seksu zanikała tak samo jak żądza papierosa – dopiero wtedy, kiedy „wysychałem”. Wszyscy nałogowcy pragną tego stanu, kiedy nic innego nie ma znaczenia. Docierałem tam dzięki alkoholowi, a następnego dnia, przy akompaniamencie kaca, dzięki seksowi. Nazywałem to dylematem hedonisty.

Jako nastolatek zostałem wysłany do wyłącznie męskiej szkoły z internatem, gdzie czułem się samotnie, nienawidząc mentalności grupowej. Straciłem dziewictwo w wieku 15 lat, ale tak jak wszyscy chłopcy z mojego otoczenia, moje pierwsze doświadczenia seksualne związane były z kobietami w magazynach porno. Skończyłem szkołę jako chłopak średniego wzrostu i temperamentu (z odrobiną porywczości), z umiejętnością odnoszenia się do przeciwnej płci na poziomie poniżej przeciętnej.

Moim problemem nie było to, że nie potrafiłem przelecieć kobiety, po prostu nie potrafiłem z nimi rozmawiać. Mój pierwszy raz miał miejsce w moje 18. urodziny w Amsterdamie. Byłem pijany i pod wpływem narkotyków wraz z sześcioma znajomymi ze szkoły, którzy zdecydowali, że w planach mamy odwiedzenie burdelu. Czy czułem, że przekraczam jakąś granicę? Niespecjalnie. Nie mogłem po wszystkim wstać, a kiedy zaczęło się zbiorowe przechwalanie – słowo „ogier” było wtedy na topie – skłamałem. Pamiętam, że myślałem wtedy: „To było gorsze od stracenia dziewictwa!” Doświadczenia tamtej nocy nie wywołały u mnie nałogu płatnej miłości. Ale pozostały lekcje znane mi już z pornografii: że kobiety istnieją tylko w jednym celu.

Nie wiem, skąd wzięła się teoria, jakoby z usług prostytutek korzystał jeden na dziesięciu mężczyzn. Moim zdaniem, przynajmniej 50-60 proc. odwiedziło którąś z nich przynajmniej raz w życiu. Nie wydaje mi się, by mężczyźni lubili na ten temat rozmawiać nawet między sobą, ale od czasu do czasu komuś się wypsnie, zazwyczaj podczas popijawy. Mowa jest o „miłej Szwedce”, „dobrej” lub „profesjonalnej” dziewczynie. „Dobra” oznacza, że wszystko udawała i dobrze ukryła obrzydzenie dla twojej osoby. Co do „profesjonalizmu”... Przyjaciel opowiedział mi o pewnym miejscu w Chelsea, gdzie się udał: siedziały tam dwie kobiety, oglądające „Przyjaciół”. „Wybierz jedną”, usłyszał. Jego zdaniem nieprofesjonalne było to, że dziewczyna, której nie wybrał, była wyraźnie z tego faktu zadowolona. „Odeszła w radosnych podskokach”, jak mi powiedział.

Trzeba mieć nie po kolei w głowie, by myśleć że prostytutka lubi uprawiać z tobą seks. Ale docenisz każdą kobietę, która pozwoli na zawieszenie niewiary. „Dobra” prostytutka nie patrzy na zegarek w połowie, nie daje ci też znać, że przez płacenie za seks stałeś się ucieleśnieniem wszystkiego, czego w mężczyznach nienawidzą kobiety.

Dlaczego mężczyzna idzie do prostytutki? By ją przelecieć – tak brzmi skrócona wersja odpowiedzi. Pomyłką jest wiązanie płatnego seksu z uczuciami. Lepiej myśleć już o braku uczuć, odrobinę strasznej pustce, niemożności seksualnego i emocjonalnego komunikowania z partnerem. Przelecenie prostytutki nie rozwiązuje problemów emocjonalnych. Nie leżysz na jej łóżku, tłumacząc jej swoje problemy sercowe, nie próbujesz jej uratować z ponurych okowów zawodu. Dlaczego mężczyzna potrzebuje prostytutki, jeśli ma cudowną dziewczynę w domu? Niezależnie od wspaniałości urody i charakteru kobiety, z którą sypia, potrzebuje czegoś innego, a potem jeszcze czegoś innego. Czasami chodzi o wyrwanie się z otaczającej rzeczywistości, szczególnie dzięki nienawiści do samego siebie. Nigdy nie miałem tej samej prostytutki dwa razy.

Swoją drugą prostytutkę kupiłem cztery lata po pierwszej. Byłem w centrum Londynu, na kacu i zobaczyłem wizytówkę w budce telefonicznej. Przez głowę przeleciała mi myśl: „Jeśli zadzwonię pod ten numer, mogę za pięć minut uprawiać seks”. Nagle pragnienie seksu stało się tak fizycznie intensywne, że miałem problemy z oddychaniem.

Dziesięć minut później leżałem na cienkim materacu ze starszą Angielką. Wspomnień nie mam żadnych, ale biorąc pod uwagę alkoholowy bałagan, jakim stawało się powoli moje życie, sam fizyczny akt przyniósł ukojenie. Na jakieś osiem minut życie stawało się bańką, piersiami i łonem, pokojem pełnym waty. Potem dochodziłem do siebie, a pokój opuszczała nieznana mi kobieta. W powietrzu unosił się, niezależnie od okoliczności, zapach wybielacza.

W chwili, kiedy przestałem korzystać z prostytutek, powoli zacząłem dochodzić do trzycyfrowego wyniku. W najgorszym okresie spotykałem się z trzema kobietami tygodniowo, zazwyczaj w Soho, gdzie wtedy można było kupić „full serwis” za 20 funtów. Żądza seksu zawsze była najmocniejsza na kacu. Niepokój jest wielkim afrodyzjakiem.

Wyszedłem od prostytutki tylko dwa razy – kiedy okazała się mieć ponad 50 lat, a raz kiedy dziewczyna była przykuta łańcuchem do łóżka (nie wiedziałem, czy to część jej numeru, czy też prawda). To kolejny mit o tym biznesie, że klient poczuje się jak Richard Gere i uratuje kobietę z jej tarapatów. Co zrobisz, dasz swojej prostytutce pięć tysięcy funtów? Nie mogłem uwierzyć, że niektóre z dziewczyn, które spotkałem, pracują w tej branży. Jedna Niemka była bardzo wyedukowana – musiało się jej w życiu przytrafić coś złego. Próbowałem ją odnaleźć i dać jej numer telefonu znajomego, który mógł dać jej pracę, ale lokal został zamknięty.

Niektórzy mężczyźni twierdzą, że idą tam dla rozmowy, ale litości, nie idziesz do burdelu rozmawiać. „Cześć”, mówi ona. „Cześć”, odpowiadasz. „Skąd jesteś?”. „Z Neapolu”, odpowiada. „Byłem we Włoszech!”, odpowiadasz, jak totalny palant. „Skąd ty jesteś?”, pyta ona, totalnie nie zainteresowana odpowiedzią. „Erm, z Anglii”, odpowiadasz. I to by było na tyle.

Najdłuższa rozmowa, jaką przeprowadziłem, polegała na omówieniu tego, co moja prostytutka robiła na siłowni. Ale większość z nich nie rozmawia. W telewizorze w pokoju może iść film porno, żebyś poczuł atmosferę. Gdzieś w twoich myślach obrzydzenie dla samego siebie miesza się z przekonaniem, że nie jesteś taki zły, że musiała spać z gorszymi typami. Prostytucja to poniżające doświadczenie dla obydwu stron. Jako klient musisz dużo zapłacić, a twoje samopoczucie cierpi na tym strasznie. W większości przypadków masz życiowe problemy i w większości przypadków prostytutka może to samo powiedzieć o sobie.

Prostytutka na Berwick Street powiedziała raz mojemu znajomemu, że przypomina jej byłego i „w ramach promocji” zrobili to bez prezerwatywy. Był oczywiście pijany, a po wszystkim niesamowicie przestraszony. Czy to była jej zemsta? Czy miała nie po kolei w głowie? Czy miała HIV? Czy on teraz też miał HIV?

Istnieje paru totalnie szczęśliwych nałogowców: czujemy się jak outsiderzy i dlatego robimy to, co robimy. Ale kiedy poszedłem na spotkanie AA, zobaczyłem pokój pełen ludzi dokładnie takich samych jak ja. Czułem się wyalienowany, a tutaj nagle spotkałem całą masę ludzi opowiadających o sobie dokładnie tak, jakbym mógł to zrobić ja sam.

Opisywali pięć, dziesięć, piętnaście minut przed piciem, narkotykami, grą w pokera lub seksem, kiedy szalejesz, kiedy myślisz że nie możesz tego zrobić. Opisali ten stan umysłu, to „nie powinienem tego robić”, zabierające dech wrażenia podczas aktu i patetycznie wstydliwą pustkę po wszystkim. Opisali rozmyślanie o potencjalnych konsekwencjach i podążanie za zewem nałogu mimo wszystko. Opisali uczucie wyjątkowości i izolacji. Po chwili zdałem sobie sprawę z najwstydliwszej prawdy: wcale nie byłem inny od nich.

Wywiad przeprowadziła STEFANIE MARSH

Trzeci raz Berlusconi

Tomasz Bielecki, Rzym
2008-04-15, ostatnia aktualizacja 2008-04-15 00:12

Zobacz powiększenie
Fot. GREGORIO BORGIA AP

Miłośnik futbolu, miliarder i magnat telewizyjny wygrywa z politykiem intelektualistą. Zmęczeni i zniecierpliwieni coraz gorszymi zarobkami i emeryturami Włosi liczą na cud gospodarczy po zmianie rządu

Wstępne wyniki wyborów dawały wczoraj wieczorem centroprawicowej koalicji Silvio Berlusconiego ok. 8 pkt proc. przewagi nad centrolewicową Partią Demokratyczną kierowaną przez niedawnego burmistrza Rzymu, pisarza i dziennikarza Waltera Veltroniego. Zwolennicy Berlusconiego wyszli na ulice Rzymu, by świętować jego rychły powrót na fotel premiera. A był nim już dwukrotnie.

-Koniec z komunistami, lewakami, przefarbowanymi katolikami -mówili o odchodzącym rządzie Romano Prodiego.

Przeciwnicy Berlusconiego nazywają go drugim Putinem i śmiertelnym zagrożeniem dla włoskiej demokracji. Zwolennicy widzą w nim jedyny ratunek przed klasą zawodowych i nudnych polityków, którzy pogrążają Włochy w szarości i kryzysie.

Dla tych drugich jest błyskotliwym magnatem medialnym, dla pierwszych- brutalnym monopolistą, który jako premier wspierał brudnymi metodami kanały telewizyjne należące do jego rodziny. Dla jednych jest przestępcą podatkowym, dla drugich - godnym podziwu spryciarzem, który potrafi wykorzystywać luki prawne. Dla zwolenników to telewizyjny mesjasz, a dla wrogów - 71-letnia podreperowana sylikonem gwiazdka.

-Berlusconiemu pomagał nie tylko czar jego telewizji, ale i zmęczenie Włochów centrolewicą. Odchodzący rząd zrobił wiele dobrego dla gospodarki, ale ludzie nie zdążyli dostrzec efektów reform -mówi publicysta Gigi Riva.

W 2008 r. wzrost gospodarczy ma wynieść zaledwie 0,5 proc. Włosi coraz mniej zarabiają i dostają coraz niższe emerytury w porównaniu z innymi krajami "starej" Europy i dlatego szukają ratunku w zmianie rządu.

Zarówno Berlusconi, jak i Veltroni obiecywali obniżki podatków i ułatwienia wprowadzeniu drobnego biznesu. Ich programy ekonomiczne były tak podobne, że Włosi ukuli dla nich żartobliwą zbiorczą nazwę "Veltrusconi".

Brak wyraźnych różnic programowych sprawił, że dla wielu Włochów ważniejsza była przeszłość i styl obu polityków. Wybierali między Berlusconim, który wyzywał rywali od głupków i naiwniaków, a Veltronim zapewniającym o szacunku dla rywali. Między Berlusconim, który tłumaczył młodym kobietom, że ślub z jego synem to najszybsza droga do zrobienia kariery, a Veltronim mówiącym o programach wspierających emancypację kobiet i młodych bezrobotnych.

Odrzucili byłego komunistę Waltera Veltroniego, którego idolem jest Mały Książę, a zagłosowali na tradycjonalistę Berlusconiego oskarżanego, że tak jak Książę Machiavellego dla władzy cynicznie manipuluje społeczeństwem. Rzeczywiście, będąc po raz drugi premierem (2001-06), wyrzucał z publicznej telewizji niewygodnych dziennikarzy i kazał swym deputowanym uchwalać ustawy ratujące go przed procesami.

Lęk Włochów przed imigracją sprawił, że sprzymierzona z Berlusconim ksenofobiczna Liga Północna zdobyła aż 8 proc. głosów. Niewykluczone, że teraz stanie się tak wymagającym partnerem, że Berlusconi ją porzuci i za kilka miesięcy zgodzi się na wielką koalicję rządową z Veltronim. -Kampania była mniej agresywna niż w 2006 r. To może ułatwić porozumienie - uważa prawicowa publicystka Elisa Calessi.

Źródło: Gazeta Wyborcza