niedziela, 27 kwietnia 2008

Nieudany zamach na prezydenta Afganistanu

mar, PAP
2008-04-27, ostatnia aktualizacja 2008-04-27 09:49
Zobacz powiększenie
Fot. OMAR SOBHANI REUTERS

Afgańskiego prezydenta Hamida Karzaja i towarzyszących mu dygnitarzy państwowych ewakuowano z uroczystości w Kabulu, gdzie zostali ostrzelani z broni automatycznej.

Zobacz powiekszenie
Fot. OMAR SOBHANI REUTERS Zobacz powiekszenie
Fot. OMAR SOBHANI REUTERS Zobacz powiekszenie
Fot. OMAR SOBHANI REUTERS
Prezydent Afganistanu Hamid Karzai
Zobacz powiekszenie
Fot. OMAR SOBHANI REUTERS
SERWISY
Rzecznik ministerstwa obrony powiedział, że prezydent, ministrowie i dwaj zagraniczni dyplomaci zostali przewiezieni w bezpieczne miejsce. Informację tę potwierdziło następnie biuro prezydenta. Ambasada USA w Kabulu podała, że ambasador tego kraju William Wood jest cały i zdrowy.

Dwaj afgańscy deputowani zostali ranni.

Niemal natychmiast do ataku przyznali się talibowie. Ich rzecznik poinformował, że na miejsce uroczystości przeniknęli bojownicy opasani materiałami wybuchowymi i uzbrojeni w broń automatyczną. Według rzecznika w wyniku walk zginęło trzech talibów.

Uroczystości, m.in. defilada wojskowa, odbywały się w związku z 16. rocznicą przejęcia Kabulu przez mudżahedinów.

Po strzelaninie na miejscu zapanował chaos. Setki ludzi rozbiegły się w popłochu.

Według agencji AFP, serię wystrzałów i dwie eksplozje słychać było tuż przed rozpoczęciem uroczystości.

24 lata przetrzymywał własną córkę, z którą miał siedmioro dzieci

tan, PAP, tvn24.pl, BBC
2008-04-27, ostatnia aktualizacja 2008-04-28 18:35

Makabryczna historii w Austrii: 73-letni Josef Fritzl przyznał się do przetrzymywania w swojej piwnicy własnej córki. Gdy miała 18 lat uprowadził ją i nie wypuścił przez następne 24 lata. Przez cały czas gwałcił ją. Siedmiokrotnie zaszła w ciążę, jedno z dzieci (bliźniak) zmarło po porodzie. Wówczas ojciec-dziadek spalił noworodka w piekarniku. Policja potwierdza wszystkie wcześniejsze spekulacje w tej sprawie i odpowiada dziennikarzom: "tej historii nie chcecie znać".

Zobacz powiekszenie
Fot. HO REUTERS
Łazienka jaką zbudował w więzieniu swojej córki Josef Fritzl
Zobacz powiekszenie
Fot. Anonymous AP
Ukryty pokój w domu rodziny Fritzlów w Amstetten
Zobacz powiekszenie
Fot. Helmut Stamberg AP
W tym domu w Amstetten Josef F. 24 lata przetrzymywał swoją córkę
Zobacz powiekszenie
Fot. Ronald Zak AP
Policjant opuszcza ogródek przy domu, w którym dokonała się tragedia.
Zobacz powiekszenie
Fot. HO REUTERS
Josef Fritzl
Zobacz powiekszenie
Fot. Anonymous AP
Josef Fritzl w biurze prokuratora
Gazety o skandalu w Austrii: "Zbrodnia potwora"



- Tam są rzeczy, których nie chcecie widzieć. Im mniej macie w głowie obrazów z tego miejsca, tym lepiej - relacjonuje austriackiej telewizji ORF funkcjonariusz, który brał udział w przeszukiwaniu piwnicy, gdzie więziono kobietę. Trzy klitki i korytarz, z sufitem na wysokości 1,70 m - w takich warunkach spędziła 24 lata uwięziona w piwnicy przez ojca Elisabeth Friztl i trójka z siódemki ich dzieci. Jedno zmarło tuż po urodzeniu. Powodem był brak właściwej opieki. Zwłoki zabrał i spalił ojciec noworodka.

Tragiczna tajemnica Josefa Fritzla wyszła na jaw w sobotę. Wcześniej, przez 24 lata, nikt nie poddał w wątpliwość tezy obojga rodziców: nasza córka została uprowadzona przez sektę. Josef i jego żona Rosemarie wielokrotnie występowali w mediach, między innymi pokazując list od córki, w którym ona sugeruje, że została uprowadza przez religijną grupę. To prawdopodobnie jej ojciec zmusił ją do napisania listu.

Austrii brak jest słów

Cały kraj żyje tylko jednym pytaniem: Jak to mogło się stać? Dlaczego przez 24 lata nikt: ani sąsiedzi mimo, że Fritzl systematycznie powiększał piwnicę w której przetrzymywał swoją córkę, ani szkoła, do której chodziły dzieci pochodzące z kazirodczego związku, ani rodzina, ani policja która przez cały ten czas poszukiwała zaginionej dziewczyny nie sprawdził jak wygląda sytuacja w domu? - Stoimy w obliczu z niczym nie porównywalnej zbrodni. - powiedział minister spraw wewnętrznych Guenther Platter. - To, co się tam wydarzyło, przechodzi ludzkie wyobrażenie - dodał.

Uratowana przez córkę

42-letnią dziś Elizabeth uratowała córka. Chorując. Gdy 19-letnia córka Elizabeth i Josefa trafiła do szpitala lekarze postanowili zbadać matkę, bo podejrzewali, że choroba może być genetyczna. Wtedy Josef zdecydował się wyprowadzić Elisabeth i dwoje pozostałych dzieci z piwnicy, a żonie oznajmił, że zaginiona córka postanowiła wrócić. W sobotę został zatrzymany wraz z Elisabeth nieopodal szpitala. Do domu Frtizlów wkroczyła policja.

Elisabeth jest w bardzo złym stanie psychicznym i znajduje się pod opieką specjalistów. Także jej matka i dzieci trafiły na obserwację do pobliskiego szpitala psychiatrycznego. Kobieta zgodziła się zeznawać dopiero gdy dostała zapewnienie od władz, że już nigdy więcej nie będzie kontaktowała się ze swoim ojcem. Władze zgodziły się i jednocześnie zgodzili się przekazać dzieci "pod właściwą opiekę".

Ma 18 lat. W sobotę pierwszy raz ujrzał słońce

Dwóch synów - jeden pięcio, drugi osiemnastoletni, nigdy wcześniej nie opuściło piwnicy. Gdy ojciec ich uwolnił w sobotę po raz pierwszy w życiu zobaczyli światło słoneczne. Nigdy wcześniej nie wyszli z piwnicy - nie byli w szkole, nie byli u lekarza, nigdy z nikim nie rozmawiali. Przebadani dziś przez lekarzy okazują się być w zadziwiająco dobrym zdrowiu.

42-letnia dziś Elisabeth Friztl miała ze swym ojcem siedmioro dzieci, lecz jedno z nich zmarło niedługo po porodzie. Troje z nich - dwie dziewczynki i jeden chłopiec - mieszkało z Josefem i jego 69-letnią żoną Rosemarie, pozostała trójka - w piwnicy ze swoją matką.

Trójka dzieci, która wychowywała się z babcią i ojcem-dziadkiem, została podrzucona na progu domu w niemowlęctwie. Dzieci miały kartki napisane ręką Elisabeth, w których pisała, że nie ma warunków, by je wychować. Małżeństwo zeznało, że znaleźli dwie dziewczynki i chłopca na progu domu w latach 1993, 1994 i 1997. Bez problemów uzyskali zgodę na adopcję.

Amstetten w centrum świata

Historia Elisabeth błyskawicznie obiegła cały świat. Do Amstetten zjechali reporterzy wszelakich mediów od CNN i BBC po Al Jazeerę. To nie pierwszy przypadek dramatu więzionych kobiet w Austrii. Blisko dwa lata temu media rozpisywały się na temat Nataschy Kampusch, która uciekła po ośmiu latach przetrzymywania w piwnicy domu porywacza. 10-letnia Natascha została uprowadzona w 1998 roku na przedmieściach Wiednia. Udało się jej uciec 23 sierpnia 2006 roku. Po ucieczce Nataschy porywacz popełnił samobójstwo rzucając się pod pociąg. Według policji dziewczyna odczuwała emocjonalną więź z przestępcą, znaną jako syndrom sztokholmski.

Dom, w którym przetrzymywana była Elizabeth i jej dzieci jest szary, niski, niczym się nie wyróżnia. W sobotni wieczór, gdy policja aresztowała Fritzla, pod jego domem zebrały się setki ciekawskich gapiów. Część z nich to byli najbliżsi sąsiedzi. Są zszokowani odkrytą tajemnicą. - Nie mieliśmy o niczym pojęcia. Nasze dzieci bawiły się z ich wnuczętami. Chodziły do tej samej szkoły - mówią. - To był bardzo dobry sąsiad. Zawsze pozdrawiał na przywitanie - mówi telewizji ORF jedne z sąsiadów. Ciepło wyrażają się także o żonie mężczyzny. - Bardzo miła starsza pani - mówią sąsiedzi.

Profesjonalne wiezienie

Wygląd piwnicy wskazuje, że Josef Fritzl profesjonalnie przygotowywał porwanie córki. Więzienie, w którym przetrzymywana była Elisabeth składało się z kilku ciasnych, pozbawionych okien pomieszczeń. Wejście do nich ukryte było za regałem i zabezpieczone kodem, który znał jedynie Josef. W regularnie rozbudowywanych, umeblowanych pomieszczeniach była łazienka i aneks kuchenny. Był tam również telewizor. - Wszystko jest bardzo wąskie, a wejście - bardzo małe. Trzeba się schylić. Żeby tam wejść - opisywał Polzer.

Żona Fritzla utrzymuje, że ani ona, ani wnuki przez nią adoptowane, nigdy nie schodzili do piwnicy.


Monika Olejnik. Kaczki? Muszą być dwie

Żałuje, że nie może oglądać wiadomości w samochodzie. W święta jej popisowym daniem są dwie kaczki. Wzbudza silne emocje polityków i rodziny. Jej najmłodszy bratanek całuje ekran telewizora, gdy widzi ciocię w „Kropce nad i”. W „Gali” Monika Olejnik po raz pierwszy pokazuje się z najbliższymi i udowadnia, że pogoń za newsem nie jest całym jej życiem.

W ciągu dnia krąży między radiem (poranna rozmowa w Radiu ZET), telewizją (wieczorna „Kropka nad i”) i gazetą. Pisze komentarze w „Gazecie Wyborczej” i „Dzienniku”. Zabiegana i zajęta. Spotykamy się w siedzibie Radia ZET. Niewielki, zarzucony papierami pokój, w zamontowanym pod sufitem telewizorze włączony kanał informacyjny. Monika Olejnik w topie na ramiączkach (chłodny kwietniowy dzień!) i modnych dżinsach biodrówkach nie sprawia wrażenia osoby wyciszonej. Nerwowo bawi się kluczami, widać, że trudno jej usiedzieć. W radiowym pokoju króluje prezydent Lech Kaczyński.

Na ekranie komputera piękna tapeta: Lech Kaczyński w wielkich okularach przeciwsłonecznych w grubej białej oprawie, od stóp do głów – łącznie z eleganckimi tenisówkami – ubrany na biało i tylko podkolanówki są w granatowo- białe paski. Zasiada w białym „kosmicznym” fotelu (tak naprawdę to fotomontaż fotografii i Lecha Kaczyńskiego i kadru z filmu „Charlie i fabryka czekolady”.)

Z kolei na tablicy, do której przypięto zdjęcia i wycinki z gazet, krzyczy tytuł: „Kaczyński wolał Olejnik”. Nie bez satysfakcji dziennikarka czyta pożółkły wycinek z lipca 2001 r.: „Niecodzienny przebieg miała uroczystość odwołania ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego oraz powołania jego następcy Stanisława Iwanickiego. Obecni na niej byli prezydent, premier oraz ministrowie. Zabrakło samego zainteresowanego: Lech Kaczyński poszedł na wywiad do Olejnik”. Więcej niż Kaczyńskiego w tym pokoju jest tylko zdjęć Marilyn Monroe: „Bo piękna kobieta i utalentowana aktorka”.

GALA: W internecie mnóstwo newsów o pani, ale widzę, że to obieg zamknięty. Zawsze jest pani podłączona do medialnego wodopoju? Nie da się żyć bez newsów?

MONIKA OLEJNIK: Nie da. Szkoda, że nie można oglądać telewizji podczas prowadzenia samochodu. Choć może to i lepiej, bo jeszcze spowodowałabym stłuczkę. To rodzaj uzależnienia. Ostatnio jeszcze kupiłam sobie iPhone’a, więc pewnie wpadnę w sidła i tego gadżetu. Ale wciąż największą przyjemność sprawia mi poranne czytanie gazet na papierze.

GALA: Jak kiedyś znikła pani na kilka miesięcy z ekranów, przechodząc pomiędzy jedną stacją tv a drugą, syn Jurek skarżył się, że „mama urządza mu codziennie »Kropkę nad i« w domu”.

MONIKA OLEJNIK: Rozstawałam się z telewizją TVN i funkcjonowałam „na stendbaju”. Nie było mnie w telewizji, ale pracowałam w radiu. Nie uważam tego za trudny czas mimo żartów Jerzego. Tak naprawdę nigdy nie byłam odstawiona od mikrofonu.

GALA: Nie przeżywała pani okresów odwyku?

MONIKA OLEJNIK: Odwyk następuje, jak wyjeżdżam na wakacje. Jest to jednak odwyk taki sobie, bo zdarza się, że akurat wtedy dużo się dzieje. I jest tak jak ostatnio na wakacjach we Włoszech. Właściwie cały czas nie wychodziłam z kawiarenek internetowych.

GALA: To co to za odpoczynek?

MONIKA OLEJNIK: Wiem, nie musiałam. Ale ciągnęło mnie. Poza tym zwiedzałam, pływałam…

GALA: ...i kupowałam buty. Znam wiernych telewidzów „Kropki”, którzy liczą każdą nową parę butów ze słynnej kolekcji. Pewna stylistka wmawiała mi, że markowe firmy wypożyczają pani buty, by pokazała je pani na wizji. Jest pani w końcu kimś, o kim się mówi: trendsetter.

MONIKA OLEJNIK: Niestety światowi projektanci – ach, jaka szkoda – jeszcze nie przysyłają mi swoich wzorcowych, bezpłatnych egzemplarzy. Moje słynne buty kupuję sobie sama na Żurawiej i na Mokotowskiej w Warszawie, w butikach we Florencji i w Mediolanie. Za własne pieniądze.

GALA: Jak wielka to kolekcja?

MONIKA OLEJNIK: Nie liczę, ale na pewno nie jest to codziennie nowa para. To tylko kwestia oświetlenia. Te same buty inaczej oświetlone dają inny efekt. Oczywiście, jestem w zmowie z oświetleniowcem „Kropki”.

GALA: Pani syn Jerzy Wasowski, który ma imię po wielkim dziadku, jest jak on muzykalny?

MONIKA OLEJNIK: Jest bardzo muzykalny, ale nie gra na żadnym instrumencie. Jak wielu młodych ludzi lubi Kabaret Starszych Panów, zna ich piosenki na pamięć, uważa za ponadczasowe. Fajnie, że pojawili się młodzi wykonawcy, którzy przypominają twórczość Wasowskiego i Przybory rówieśnikom.

GALA: To dzięki pani wpływowi syn zaczął studiować socjologię?

MONIKA OLEJNIK: Nie, sam sobie wybrał kierunek i już kończy IV rok. Dużo rozmawiamy, mam z nim bardzo dobry kontakt na co dzień.

GALA: Jest pani osobą rodzinną?

MONIKA OLEJNIK: Tak. Często widuję się z rodzicami. Mam brata, który z żoną i dziećmi mieszka na tym samym piętrze. Jego dzieci bardzo często nas odwiedzają, wpadają właściwie częściej do mnie niż ja do nich, bo mam mniej czasu.

GALA: No proszę, Monika Olejnik ciocią. A jaka pani jest dla bratanków?

MONIKA OLEJNIK: Kontakt mamy bardzo dobry, bo to fajne dzieci. Młodszy, 3-letni Adaś, jak mnie widzi na ekranie, to go całuje. To, że najpierw widzi mnie w telewizorze, a potem z tego telewizora wychodzę i wracam korytarzem, to dla niego jakaś magia.

GALA: Starszy też?

MONIKA OLEJNIK: Już nie. Spa, czyli Spafundo, ma 10 lat. Ich mama pochodzi z RPA. Brat poznał żonę w Durbanie.

GALA: Zastanawiam się, czy chciałabym zamieszkać tak blisko z energicznym młodszym bratem. Czyj to był pomysł?

MONIKA OLEJNIK: Szczęśliwy przypadek. Mój starszy brat Jacek pływa, jest kapitanem żeglugi wielkiej i często nie ma go w domu. Poza tym, nawet jak się mieszka obok siebie, to nie jest tak, że się kontaktujemy dzień w dzień. Każdy ma swoje zajęcia. A że dom jest bez windy, biegamy po piętrach i się na nich mijamy. Ale na pewno zawsze możemy na siebie liczyć. Tak jak mogę liczyć na moich rodziców, na mojego partnera Tomka, na mojego syna.

GALA: Pani bratankowie są dwujęzyczni?

MONIKA OLEJNIK: Powiedziałabym, że nawet wielojęzyczni. Mówią w zulu, po angielsku i po polsku, a ten mniejszy, Adaś, mówi w jeszcze jednym, własnym języku.

GALA: Spa lubi polską szkołę?

MONIKA OLEJNIK: Chodzi do tej samej szkoły, do której ja chodziłam i do której chodził mój brat, zwykłej podstawówki publicznej na Saskiej Kępie. Myślę, że lubi. Doszliśmy w końcu do tego, że żyjemy w kraju tolerancyjnym. Inny kolor skóry nie wywołuje takich emocji jak kiedyś. Przynajmniej tak mi się zdaje. Dzieci bywają okrutne nie tylko z powodu koloru skóry… Nam się dobrze układa. Żadnych incydentów nie było.

GALA: A gdyby się zdarzyły podczas nieobecności pani brata w kraju, co zrobiłaby ciocia Monika?

MONIKA OLEJNIK: Kiedyś mieliśmy incydent medyczny. Mój syn zajął się wtedy i dziećmi, i moją bratową. Mnie nie było w kraju, a Jurek był pogotowiem ratunkowym i opiekuńczym.

GALA: Rozmawia pani z bratową o polityce, o Polsce, o RPA?

MONIKA OLEJNIK: Sindy mieszka w Polsce od wielu lat i to jej bardzo odpowiada. Jest zakochana w moim bracie. Jeśli czegoś tu nie lubi, to zimy, woli ciepło.

GALA: Ale wyszło na to, że bywa tu sama, podczas gdy jej ukochany krąży po morzach i oceanach świata.

MONIKA OLEJNIK: Poszła za głosem miłości, zmieniła dla Jacka całe swoje życie. W Polsce zajmuje się domem i dziećmi.

GALA: Jest pani wiecznie zajęta. Ma pani siłę na gotowanie, sprzątanie?

MONIKA OLEJNIK: Ostatnio na świąteczną ucztę udało nam się upiec z moim synem kaczki.

GALA: Ile tych kaczek było?

MONIKA OLEJNIK: Dwie.

GALA: Pani zawsze o polityce?

MONIKA OLEJNIK: Rodzina duża, więc kaczki dwie. Tym razem ja naprawdę o kulinariach. A poza tym na co dzień nie przepadam za gotowaniem, bo nie umiem i nie mam czasu. Każdy z rodziny ma swoje zajęcia, zabiegany je najczęściej na mieście.

GALA: Sądząc po figurze, jedzenie rzeczywiście nie jest pani pasją.

MONIKA OLEJNIK: Ależ nie, jeść lubię, choćby japońską kuchnię. Figurę mam taką, bo jak wspomniałam, od lat mieszkam bez windy. I jeszcze ćwiczę trzy razy w tygodniu na siłowni.

GALA: A jak pani tak ćwiczy, to ma w oczach oblicza ostatnio przepytywanych polityków, analizuje wywiady? W końcu to rodzaj szermierki słownej.

MONIKA OLEJNIK: Nie, to tylko ujście dla emocji. Gdy biegam na bieżni stacjonarnej, oglądam jakieś filmy albo programy. Podczas orędzia premiera Tuska biegałam i słuchałam, ale mnie wykończył. Przemawiał ponad trzy godziny, a ja wytrzymałam na bieżni tylko półtorej.

Rozmawia: Liliana Śnieg-Czaplewska
Nr 17/2008, od 21 do 27 kwietnia