poniedziałek, 19 maja 2008

Kto kręcił weryfikacją WSI

Wojciech Czuchnowski
2008-05-19, ostatnia aktualizacja 2008-05-19 07:59

Ujawniamy niektóre szczegóły śledztwa w sprawie korupcji w komisji weryfikacyjnej WSI. Czy do korupcji naprawdę doszło? Czy ABW i prokuratura zdołają to ustalić?

Zobacz powiekszenie
Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Przeszukanie domu Piotra Bączka przez ABW
Historia, która stała się głośna, gdy przed tygodniem ABW przeszukała domy czterech osób (w tym dwóch członków komisji) i zatrzymała dwie z nich, zaczęła się na początku 2007 r. Opublikowano wtedy pierwszą część raportu z weryfikacji WSI. Jednocześnie trwała weryfikacja byłych żołnierzy tej zlikwidowanej służby, którzy chcieli wstąpić do nowo utworzonego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego.

Jednym z nich był płk Leszek Tobiasz, który w WSI kierował samodzielną komórką kontrwywiadu i pracował w attachacie wojskowym przy jednej z polskich placówek zagranicznych.

Korupcyjna propozycja

Tobiasz próbuje zorientować się, jakie będą jego losy. Szuka nieformalnego kontaktu z komisją. Tak trafia na dawnego kolegę płk. Aleksandra Lichockiego, do 1990 r. szefa Zarządu I (kontrwywiadu) Wojskowej Służby Wewnętrznej, peerelowskiej poprzedniczki WSI, później urzędnika Agencji Mienia Wojskowego.

Jak później zezna, Lichocki powiedział, że może załatwić pozytywną weryfikację, bo „ma dojścia w komisji”. Musi to jednak kosztować. Lichocki podaje zawrotną kwotę 200 tys. zł. Tłumaczy, że to pieniądze dla niego, pośrednika i członka komisji, który „jest w finansowych kłopotach”.

Czy zapłacenie aż takiej sumy byłoby dla Tobiasza opłacalne? Wrócił właśnie z zagranicznej placówki. Gdyby przeszedł weryfikację, mógłby znów pracować za granicą.

Pośrednikiem, czyli kontaktem Lichockiego z komisją, ma być dziennikarz TVP Wojciech Sumliński. Ma on załatwić spotkanie z członkiem komisji Leszkiem Pietrzakiem, b. oficerem UOP, potem prokuratorem IPN.

Co nagrał Tobiasz?

Ale naprawdę Tobiasz prowadzi "prywatną grę operacyjną". Rozmowy z Lichockim nagrywa, by zebrać dowody na korupcję w komisji (taką wersję opowiedział prokuraturze).

Lichocki przekazuje Tobiaszowi numer telefonu komórkowego Pietrzaka, twierdząc, że Sumliński już przygotował weryfikatora i Pietrzak czeka na telefon.

Na przełomie lutego i marca Tobiasz dzwoni do Pietrzaka. Spotykają się w kawiarni na rogu ul. Świętokrzyskiej i Nowego Światu. Potem odbywają jeszcze co najmniej dwa spotkania. Tobiasz nagrywa również rozmowy z Pietrzakiem.

Doniesienie i śledztwo po wyborach

Z zebranym materiałem Tobiasz czeka do wyborów. Gdy PiS traci władzę, zgłasza się do prokuratury. Donosi o korupcji przy weryfikacji WSI i przekazuje nagrania. Twierdzi, że procederem kierują Lichocki z Sumlińskim, a Pietrzak sprzedaje pozytywne weryfikacje.

Przekazuje usłyszane od Lichockiego informacje, że np. inny członek komisji Piotr Bączek (zaufany głównego weryfikatora Antoniego Macierewicza) chce sprzedać kopię aneksu do raportu z weryfikacji WSI. Wśród zainteresowanych ma być podobno Agora (wydawca "Gazety").

Prokuratura wszczyna śledztwo. Doniesienie ma sprawdzić ten sam zespół oficerów śledczych ABW, którzy rozpracowywali Marka Dochnala i jego korupcyjne kontakty z posłem SLD Andrzejem Pęczakiem.

Za zgodą Tobiasza agenci zakładają podsłuch na jego telefonie, a także na telefonach Lichockiego, Sumlińskiego, Bączka i Pietrzaka. ABW monitoruje ich maile, korespondencję, konta bankowe.

Wyścig z przeciekami

ABW ściga się z czasem. Na początku 2008 r. o śledztwach dotyczących nadużyć przy weryfikacji dowiaduje się sejmowa komisja ds. służb specjalnych. W lutym "Gazeta Wyborcza" pisze, że nowy szef kontrwywiadu zawiadomił prokuraturę o wycieku tajnych dokumentów. "Dziennik" informuje o próbach sprzedaży aneksu lub jego fragmentów.

W marcu "Gazeta" pisze, że specsłużby i prokuratura sprawdzają, czy w komisji doszło do korupcji. I że nowe szefostwo SKW cofnęło lub ograniczyło dostęp do tajnych informacji aż 60 osobom przyjętym do tej służby za czasów Macierewicza. Wśród nich są dwaj członkowie komisji weryfikacyjnej. Pod koniec kwietnia "Dziennik" w kontekście korupcji w komisji wymienia Lichockiego i Pietrzaka.

Przecieki do mediów sprawiły, że prowadzący śledztwo uznali, że trzeba zakończyć jego tajną fazę i przejść do akcji. Wtedy następują rewizje u Lichockiego, Sumlińskiego, Pietrzaka i Bączka (dwóch pierwszych zatrzymano).

Co kogo obciąża?

Nasi rozmówcy z prokuratury i ABW przyznają, że nie mają twardych dowodów, by Pietrzak i Bączek świadomie uczestniczyli w korupcyjnym procederze.

Pietrzaka obciąża fakt, że nieformalnie spotykał się z Tobiaszem. Ale w ich rozmowach temat "weryfikacji za łapówkę" nie padł wprost, a przynajmniej nie ma na to dowodu, bo Pietrzak byłby wówczas podejrzanym - podczas gdy jest jedynie świadkiem (podobnie jak Bączek).

Lichockiego obciążają nie tylko zeznania (i nagrania) Tobiasza, ale i inne relacje zebrane w śledztwie. Pierwsza to sprawa Jerzego G., przedsiębiorcy branży teleinformatycznej i b. oficera WSI, któremu Lichocki proponował wykreślenie z raportu. W materiałach jest też informacja o rozmowach z Lichockiego z pracownikiem PR jednego ze znanych biznesmenów, w której jest mowa o "korekcie" nazwiska biznesmena w aneksie.

Osoby obciążające Lichockiego podają, że umawiał się z nimi na spotkania na parkingu warszawskiego centrum handlowego Klif. ABW zabezpieczyła tam nagrania z kamer przemysłowych.

Sumlińskiego obciąża fakt, że dobrze znał się z Lichockim od 1998 r. Prokuratura jest też przekonana, że dziennikarz miał świetny kontakt z Pietrzakiem i Bączkiem. Dostawał od nich przecieki, a nawet gotowe fragmenty raportu z weryfikacji WSI - ujawnione w TVP przed odtajnieniem dokumentu. Tobiasz zaś twierdzi, że Sumliński był obecny przy jego pierwszym spotkaniu z Pietrzakiem.

Bączek i Pietrzak oraz Macierewicz i politycy PiS twierdzą, że cała sprawa jest prowokacją przeciwko komisji. Lichocki do niczego się nie przyznaje.

Sumliński mówi "Gazecie", że Lichocki "wykorzystał go w swojej grze": - Od lat piszę o peerelowskich służbach specjalnych. Lichocki był moim informatorem. Tylko raz pytał mnie o umożliwienie kontaktu w komisji. Odmówiłem. Tobiasza nie pamiętam. Zatrzymanie, rewizja, noc w areszcie, a teraz te zarzuty, to najtragiczniejsze zdarzenia w moim życiu. Znajomość z Lichockim była moim największym życiowym błędem.

Co teraz zrobią śledczy?

Lichocki i Sumliński nie zostali przez sąd aresztowani, ale dalej mają zarzut "płatnej protekcji". Sąd nie podważył też tezy, że "działali wspólnie i w porozumieniu". Mają policyjny dozór, zakaz opuszczania kraju i muszą wpłacić po 70 tys. zł. kaucji.

Z domów Bączka i Pietrzaka, oprócz dokumentów, z których część może być tajna i dotyczyć prac komisji, zabrano dwa laptopy należące do komisji. U Sumlińskiego i Lichockiego zabezpieczono tylko dokumenty.

Teraz ABW sprawdza, czy w laptopach nie ma aneksu lub jego części, ale przede wszystkim porównuje materiały z komputerów członków komisji z dokumentami znalezionymi u Sumlińskiego i Lichockiego.

- Jeżeli znajdziemy dowody, że podejrzani o płatną protekcję mieli materiały pochodzące komisji lub z tych laptopów, to będzie znaczyło, że rzeczywiście mieli w komisji wpływy i dostali od jej członków materiały - mówi wysoki oficer ABW.

A jeśli nie? - Wtedy sprawa ograniczy się tylko do tych, którzy składali korupcyjną propozycję, a może tylko do Lichockiego.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Uczeń nie może zaskarżyć błędu komisji egzaminacyjnej

Winę za tegoroczne błędy na egzaminie gimnazjalnym ponoszą autorzy arkuszy. Uczniowie nie mogą kwestionować błędów proceduralnych i merytorycznych popełnianych przez egzaminujących. Za rok gimnazjaliści nie będą mogli decydować, jaki język obcy chcą zdawać na egzaminie.

System egzaminów zewnętrznych w szkołach

System egzaminów zewnętrznych w szkołach

ANALIZA

Centralna Komisja Egzaminacyjna (CKE) nie radzi sobie z organizacją egzaminów zewnętrznych. Źle przygotowuje zadania dla zdających, nie pozwala uczniom kopiować swoich prac i kart ocen, nie rozpatruje ich skarg w terminie umożliwiającym im kontynuowanie nauki.

Z kolei resort edukacji nie potrafi efektywnie nadzorować jej działalności i konsekwentnie usprawiedliwia jej ewidentne błędy. Eksperci podkreślają, że płaci za nie młodzież, tracąc szansę na naukę w danej szkole czy na wymarzonym kierunku studiów. Postulują szybką naprawę zewnętrznego systemu oceniania.

Dyskwalifikujące pytanie 32

W tym roku gimnazjaliści w części humanistycznej egzaminu mieli napisać charakterystykę bohatera Syzyfowych prac lub Kamieni na szaniec. W wielu szkołach nie omówiono jednak tych lektur i ich uczniowie mogą stracić 16 punktów, czyli prawie 1/3 wszystkich możliwych do zdobycia. Zdaniem CKE i Ministerstwa Edukacji Narodowej problem dotyczy tylko 5 tys. z 500 tys. zdających.

Irena Dzierzgowska, była wiceminister edukacji, wskazuje jednak, że ani jedno dziecko nie powinno czuć się pokrzywdzone. Dodaje, że na egzaminie nie powinno być pytań odwołujących się do konkretnych lektur. Również Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty uważa, że konstrukcja zadania jest niezgodna z obowiązującymi przepisami prawa.

Ani resort, ani Komisja nie przyznają się jednak do błędu. Nie przygotowały też żadnej propozycji rozwiązania tego problemu. Resort zaproponował wprawdzie, aby to kuratorzy indywidualnie rozpatrzyli sprawę każdego ucznia, ale zapomniał, że nie mają oni prawa ingerować w proces rekrutacji. Zasady przyjęć muszą być ogłoszone do końca lutego danego roku i potem nic nie można zmieniać. Co więcej, w większości szkół rekrutacja jest elektroniczna. Uczniowie wpisują jedynie liczbę uzyskanych punktów i oceny. W formularzu nie ma miejsca na uwagi kuratora.

Bez prawa do odwołania

- Zgodnie z przepisami uczniowie mogli w ciągu dwóch dni od zakończenia egzaminu zgłosić dyrektorowi właściwej okręgowej komisji egzaminacyjnej (OKE), że zostały naruszone przepisy dotyczące przeprowadzenia egzaminu - wskazuje możliwość rozwiązania tego problemu Maciej Osuch, społeczny rzecznik praw ucznia.

Większość jednak tego nie zrobiła. Joanna Król, jedna z pokrzywdzonych gimnazjalistek, podkreśla, że dwa dni to za mało na napisanie odwołania. Podobnego zdania są dyrektorzy szkół.

- Uczniowie są zaabsorbowani egzaminami i nie są w stanie w tak krótkim czasie przeanalizować procedur odwoławczych - mówi Jacek Rudnik, dyrektor Gimnazjum nr 3 w Puławach (woj. lubelskie).

Co gorsza, przepisy oświatowe traktują uczniów gorzej niż pozostałe osoby. Kodeks postępowania administracyjnego daje 14 dni na wniesienie odwołania. Maciej Osuch wskazuje też, że decyzja dyrektora OKE jest ostateczna. Uczeń nie może więc odwołać się od niej ani do dyrektora CKE, ani zaskarżyć jej do sądu.

- W państwie prawa sprawa nie może być rozpatrywana tylko przez jedną instancję - podkreśla Elżbieta Czyż z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

A rzecznik praw obywatelskich już trzeci rok z rzędu, w trzech kolejnych listach do ministra edukacji wskazuje, że kwestie dotyczące procedury oceniania, przeprowadzania i unieważnienia egzaminów powinny podlegać kontroli sądowej.

Przymusowy język obcy

Także w przyszłym roku część gimnazjalistów będzie mieć problemy związane z egzaminem i rekrutacją. Za rok na egzaminie gimnazjalnym trzeba będzie zdać język obcy. Teoretycznie do wyboru będą: angielski, francuski, hiszpański, niemiecki, rosyjski i włoski. W praktyce jednak uczeń będzie musiał wybrać ten, którego uczy się w danej szkole jako obowiązkowego. Jan Marek, uczeń II klasy gimnazjum, chce zdawać język angielski, bo uczy się go od szkoły podstawowej i uczęszcza na dodatkowe lekcje. W gimnazjum jednak jako obowiązkowy wybrał język niemiecki, bo w ten sposób mógł poznać drugi język.

- Egzaminu z niemieckiego nie napiszę na tyle punktów, na ile zaliczyłbym angielski. A wyniki egzaminu decydują o przyjęciu do szkoły średniej - podkreśla Jan Marek.

Jacek Rudnik uważa, że resort powinien albo wprowadzić możliwość wyboru języka, albo przesądzić, że wynik z tej części egzaminu nie ma wpływu na rekrutację do szkół ponadgimnazjalnych.

Komisja uważa jednak, że nie można uczniom pozwolić na wybór języka.

Marek Legutko, dyrektor Komisji, tłumaczy, że egzamin ma sprawdzać, czego uczeń nauczył się w szkole, a nie poza nią. Maturzyści jednak mogą wybrać język, który zdają na maturze. Komisja wyjaśnia, że egzamin maturalny nie jest przeprowadzany dla uczniów, ale dla absolwentów i sprawdza ogólne kompetencje językowe, niekoniecznie nabyte w szkole.

30 minut na obejrzenie pracy

Jeszcze większe kłopoty niż gimnazjaliści mają od lat osoby zdające maturę. Janusz Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich, zwraca uwagę, że uniemożliwia się im kopiowanie sprawdzonych i ocenionych prac pisemnych. Obecnie maturzysta może jedynie obejrzeć arkusz, ale w miejscu i terminie wskazanym przez dyrektora OKE. W praktyce uczniowie mogą je zobaczyć dopiero pod koniec lipca, już po zakończeniu rekrutacji na studia, przez maksimum 30 minut. Rzecznik wskazuje, że konstytucja stanowi, że każdy ma prawo dostępu do dotyczących go urzędowych dokumentów i zbiorów danych. Przywilej ten może ograniczyć tylko ustawa. Jego zdaniem pełny dostęp do dokumentacji ograniczyłby liczne spekulacje wokół zasad oceniania i zmniejszyłby liczbę skarg.

Rzecznik podkreśla też, że dyrektor OKE powinien wydawać decyzje administracyjne, na które przysługiwałaby skarga do sądu. Dyrektor OKE ma m.in. prawo do unieważnienia pracy, np. z powodu niesamodzielnego jej napisania. Co roku dyrektorzy OKE unieważniają ponad 800 prac z egzaminów maturalnych. Od ich decyzji nie można się odwołać.

1,4 mln uczniów przystąpiło w tym roku do egzaminów w podstawówkach, gimnazjach i szkołach średnich organizowanych przez CKE

Podatkowcy rozdali nagrody swoim następcom

Katarzyna Pawlak 19-05-2008, ostatnia aktualizacja 19-05-2008 07:10

Moneta Aurea trafiła w tym roku do Wojciecha Stillera, studenta Europejskiego Uniwersytetu Viadrina, a Moneta Platina – do Daniela Dragi z Akademii Ekonomicznej w Katowicach

Dla laureatów udział w konkursie był przyjemnością, ponieważ wiązał się z ich zainteresowaniami. Obaj finaliści chcą w przyszłości zajmować się podatkami i rachunkowością. Daniel Draga (z lewej) i Wojciech Stiller
autor zdjęcia: Jerzy Dudek
źródło: Rzeczpospolita
Dla laureatów udział w konkursie był przyjemnością, ponieważ wiązał się z ich zainteresowaniami. Obaj finaliści chcą w przyszłości zajmować się podatkami i rachunkowością. Daniel Draga (z lewej) i Wojciech Stiller

Nagrody przyznano w piątek podczas uroczystego finału największego w Polsce konkursu dla studentów. Wzięło w nim udział ponad 5000 osób.

Moneta Aurea i Moneta Platina to konkursy sprawdzające wiedzę o podatkach i rachunkowości. Mogli jednak wziąć w nich udział nie tylko studenci prawa czy ekonomii, wystarczyło zainteresowanie tą dziedziną wiedzy.

Wielki finał

W ostatecznym starciu każdy z finalistów miał pięciominutowe wystąpienie. Wszyscy odpowiadali na to samo pytanie. Poznali je tydzień wcześniej, a autoprezentację szlifowali podczas poprzedzającego finał dwudniowego szkolenia.

Finaliści konkursu Moneta Aurea opisywali, przed jakimi dylematami etycznymi może podczas wykonywania zawodu stanąć doradca podatkowy. Rachunkowcy z kolei ustosunkowywali się do projektu połączenia w jedną ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych i ustawy o rachunkowości. – Zeszłoroczny finał był inny, ponieważ pytania ułożono z poczuciem humoru. Tu zabrakło pewnej dozy zabawy, jednak było ambitniej i bardziej branżowo – oceniał Patryk Zamorski z firmy Deloitte.

Oba konkursy zorganizowała firma doradcza Deloitte we współpracy z Europejskim Stowarzyszeniem Studentów Prawa ELSA Poland, portalem Interia.pl, firmą AIESEC oraz dziennikiem „Rzeczpospolita”.

Na łamach naszej gazety publikowaliśmy teksty oznaczone logo konkursu i na ich podstawie powstawała część pytań konkursowych.

Wiedza wymagana od uczestników była dosyć szczegółowa. Musieli wiedzieć np., jakie są zasady ustalania miejsca świadczenia usługi transportowej.– Wystarczyła mi wiedza, którą zdobyłem podczas pięciu lat studiów, choć nieco wykraczała ona poza ich program. Jednak interesuję się tą tematyką, więc nie musiałem się specjalnie uczyć przed kolejnymi etapami – mówił po otrzymaniu nagrody Daniel Draga.

Także drugi laureat nie przygotowywał się specjalnie do konkursu. – Chociaż pracuję w niemieckiej kancelarii, często zajmuję się kwestiami prawa podatkowego w Polsce, ponieważ nasi klienci mają czasem zobowiązania wobec tego kraju – mówił Wojciech Stiller.

Obaj laureaci startowali w konkursie już po raz drugi. Daniel Draga dotarł w zeszłym roku do ścisłego finału. Wojciech Stiller odpadł w ćwierćfinałach.

Płatne staże w nagrodę

W jury zasiedli wybitni przedstawiciele środowiska podatkowego i finansowego, a wśród nich dwóch naszych redakcyjnych kolegów – Konrad Piłat i Przemysław Wojtasik. Honorowy patronat nad imprezą objął Jerzy Stępień, prezes Trybunału Konstytucyjnego.

Zwycięzcy oprócz tytułów „najlepszych” otrzymali cenne nagrody rzeczowe, m.in. laptopy oraz możliwość odbycia płatnej praktyki w dziale audytu i doradztwa podatkowego Deloitte oraz stażu dziennikarskiego w dziale podatków „Rzeczpospolitej”. Obaj wiążą karierę z tematyką podatkową.

Konkurs składał się z czterech etapów. Pierwszy, który odbył się w kwietniu tego roku, polegał na rozwiązaniu testu w trybie online. Test składał się z 60 pytań jednokrotnego wyboru. Na prawidłowe odpowiedzi uczestnik miał godzinę. 80 osób, które zdobyły w nim najwięcej punktów, zaproszono do dalszej rywalizacji. W jej wyniku wyłoniono już ostatecznie dziesięciu półfinalistów.

Do konkursu pomógł się przygotować wykaz aktów prawnych, które znajdowały się na stronie internetowej konkursu, oraz lektura żółtych stron „Rz”.

Konkurs Moneta Aurea odbył się już po raz czwarty. Moneta Platina jest młodsza o dwa lata.

Organizatorzy już dziś serdecznie zapraszają do udziału w przyszłorocznych zmaganiach.

Źródło : Rzeczpospolita