piątek, 23 kwietnia 2010

Kiedy naprawdę rozbił się tupolew?

Wciąż nie ma nagrań z czarnych skrzynek

Nikt nie wie, kiedy rozbił się tupolewGalerię

Prokuratura do dzisiaj nie wie, o której godzinie tak naprawdę rozbił się pod Smoleńskiem Tu-154 M. Jak ustalił "Dziennik Gazeta Prawna", godzina 8.56 nie jest prawdziwa. O tej porze jedynie włączono syreny alarmowe. Katastrofa zatem musiała wydarzyć się wcześniej.

Godzinę 8.56 polskiego czasu, jako moment zderzenia samolotu z ziemią kwestionują członkowie polsko-rosyjskiej komisji, do których dotarliśmy. Ten fakt potwierdza także symulacja, którą dla „DGP” przeprowadziła firma FDS OPS. Według niej Tu-154M powinien lecieć z Warszawy do Smoleńska 62 minuty, a zatem wylądować około 8.25 polskiego czasu. Są też inne poszlaki wskazujące na wcześniejszą godzinę katastrofy, jak zerwana linia energetyczna, co odnotowała smoleńska elektrownia.

„DGP” ustalił, że ani wojskowi prokuratorzy, ani Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (KBWL LP), ani specjaliści z Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych w Warszawie nie wiedzą, o której godzinie 10 kwietnia doszło do katastrofy samolotu m.in. z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie. Jak ustaliliśmy w źródłach zbliżonych do polsko-rosyjskiej komisji badającej przyczyny katastrofy, godzina 8.56 (10.56 czasu rosyjskiego) nie jest prawdziwa. – To moment, w którym zawyły syreny alarmowe na lotnisku Siewiernyj, ale moim zdaniem samolot rozbił się nawet dziesięć minut wcześniej – tłumaczy ekspert pracujący przy badaniu zapisu trzeciej czarnej skrzynki. I dodaje, że Rosjanie nie przekazali oficjalnej godziny katastrofy.

Odczyt danych ze skrzynki, nierejestrującej głosu, a jedynie podwyższone parametry techniczne lotu, odbywa się w Instytucie Technicznym Wojsk Lotniczych w Warszawie z udziałem strony rosyjskiej. Ich analiza pozwoli stwierdzić, w którym momencie doszło do niecodziennych zachowań w funkcjonowaniu podzespołów Tu-154M. Chodzi głównie o podejście do lądowania lub nagłe opuszczenie klap. To może dać odpowiedź na pytanie, kiedy dokładnie doszło do katastrofy.

Telefon o godz. 8.49

Informacje eksperta to niejedyny trop wskazujący na to, że Tu-154M rozbił się znacznie wcześniej, niż myśleliśmy. Innym dowodem jest relacja korespondenta Polsatu News Wiktora Batera, który pierwszy poinformował o katastrofie. – Dostałem telefon o wypadku o godzinie 8.49 – mówi „DGP” dziennikarz, który był wówczas w Katyniu. – 8.56? Ja wiem, że o tej godzinie wszyscy z samolotu już co najmniej od 10 minut nie żyli – mówi Bater. Jest jeszcze jedna poszlaka wskazująca na wcześniejszą godzinę tragedii. – Według informacji, jakie dotarły do komisji badającej przyczyny katastrofy, ok. godziny 8.39 samolot zerwał linię energetyczną przed lotniskiem. Najważniejsze jest teraz sprawdzenie, czy i o której godzinie to zdarzenie zostało zarejestrowane przez elektrownię – twierdzi nasz rozmówca. Zadzwoniliśmy do zakładu elektrycznego SmoleńskEnergo. – Nie możemy udzielić takiej informacji – usłyszeliśmy. Skontaktowaliśmy się z Międzypaństwową Komisją Lotniczą (ros. MAK). – Odpowiedź na to pytanie jest przedmiotem prac śledczych, które jeszcze trwają – oznajmił nam Oleg Jarmołow, zastępca przewodniczącego MAK. Informacje o zerwaniu linii energetycznej przez samolot znaleźliśmy na smoleńskim forum internetowym w wątku poświeconym katastrofie. Użytkownik „Aml” napisał: „Przy upadku samolot zaczepił i zerwał kable elektryczne. Moment uszkodzenia został dokładnie ujęty przez energetyków, z dokładnością co do sekundy. Od nich dostałem te informację: czas tego oberwania nastąpił w okolicach 10:40 (a dokładniej o 10:39:50)”.


Prokuratorzy nie rozmawiają

Czy istnieje inne wytłumaczenie różnic w godzinie katastrofy? – Według moich informacji prezydencki robił nad lotniskiem trzy okręgi. By sprawdzić czy są warunki do lądowania. To mogło trwać do 10 minut – mówi DGP Michał Makowiecki z firmy FDS OPS zajmującej się planowaniem lotów. Zaprzecza temu były szef 36 pułku – Wiem że Tu 154 nie „wisiał” nad lotniskiem, a od razu lądował – mówi DGP pułkownik Tomasz Pietrzak. Prokurator Generalny Andrzej Seremet odsyła do prokuratorów wojskowych.

Co na to Naczelna Prokuratura Wojskowa (NPW), której przedstawiciele wrócili wczoraj z Rosji? Nie chcieli z nami rozmawiać. – Jestem zmęczony – powiedział „DGP” płk Zbigniew Rzepa. Chwilę wcześniej Rzepa i Seremet wzięli udział w konferencji prasowej. Przyznali na niej, że nie wiadomo, czy Rosjanie przekażą nam stenogram, elektroniczną kopię lub oryginalne taśmy z nagrań z czarnej skrzynki.


Czy Tu-154 rozbił się 10 minut wcześniej niż sądzono?

jagor, ła, IAR
2010-04-23, ostatnia aktualizacja 19 minut temu

Wrak samolotu Tu-154, który rozbił się na wojskowym  lotnisku w Smoleńsku
Wrak samolotu Tu-154, który rozbił się na wojskowym lotnisku w Smoleńsku
Fot. Mikhail Metzel AP

Do tragedii pod Smoleńskiem mogło dojść o około 10 minut wcześniej, niż do tej pory podawano - twierdzi "Dziennik Gazeta Prawna" i dowodzi, że godzina 8.56, którą od 10 kwietnia uznano jako moment zderzenia samolotu z ziemią jest jedynie godziną włączenia syren alarmowych. Naczelna Prokuratura Wojskowa nie jest w stanie wykluczyć, że ta wersja może być prawdziwa.

"Dziennik Gazeta Prawna" powołuje się przy tym na członków polsko - rosyjskiej komisji. Ekspert, badający zapis z trzeciej czarnej skrzynki powiedział gazecie, że godzina 8.56 jest momentem zawycia syreny alarmowej na lotnisku Siewiernyj, ale samolot mógł się rozbić nawet 10 minut wcześniej.

Również symulacja, którą dla gazety przeprowadziła firma FDS OPS potwierdza, że do katastrofy doszło wcześniej. Zgodnie z tą symulacją Tu-154M powinien lecieć do Smoleńska 62 minuty, a zatem wylądować około 8.25 naszego czasu.

Są też inne poszlaki wskazujące na wcześniejszą godzinę katastrofy, jak zerwana linia energetyczna, co odnotowała smoleńska elektrownia. Komisja badająca przyczyny katastrofy dotarła do danych, według których do zerwania liny doszło o godzinie 8.39.

Rosyjski minister: Samolot Tu-154M zniknął z radarów o 10:50 czasu rosyjskiego

Tą wersję potwierdza także korespondent Polsatu News Wiktor Bater, który teraz twierdzi, że telefon o wypadku dostał o 8.49. O tym, że samolot rzeczywiście mógł spaść o kilka minut wcześniej niż do tej pory podawano świadczyć ma też raport rosyjskiego ministra do spraw nadzwyczajnych Siegieja Szojgu, który dostał premier Władimir Putin. "O godzinie 10:50 (czasu rosyjskiego) na lotnisku w Smoleńsku podczas podchodzenia do lądowania zniknął z radarów samolot Tu-154M wypełniając lot na trasie Warszawa - Smoleńsk" - cytuje raport Radio RMF FM.

"Samolot upadł na zalesionym terenie 300 metrów od pasa. Na pokładzie znajdowało się 97 ludzi, w tym 8 członków załogi. Wszyscy zginęli. Podczas uderzenia doszło do pożaru. Do jego ugaszenia o 10:51 na miejsce przybyły zastępy straży pożarnej z trzech jednostek w sile 40 ludzi i 11 sztuk sprzętu. O godzinie 11:01 pożar ugaszono"- raportował Szojgu

Prokuratura: Należy traktować te informacje jako wstępne

Tymczasem nawet Naczelna Prokuratura Wojskowa nie jest w stanie wykluczyć takiej wersji.

- Za wcześnie jednak na razie przywiązywać się do jakiś konkretnej godzin dopóki nie zostaną potwierdzone one badaniami przez specjalistów. Cały czas trwają prace komisji, które badają wszystkie urządzenia, rejestratory. Po dokonaniu tych analiz będzie można dokładnie ustalić parametry, czas lotu i godzinę katastrofy - mówi w rozmowie z TOK FM płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy Naczelnego Prokuratora Wojskowego i dodaje: - Dopóki nie będzie oficjalnego raportu w sprawie katastrofy wszystkie te informacje, które się pojawiają należy traktować jako wstępne .

Źródło: "Dz"

Mamy tonę skarbów

Krzysztof Kowalski 22-04-2010, ostatnia aktualizacja 23-04-2010 00:43

Do kraju dotarł skarb: 60 skrzyń zabytków wykopanych przez Polaków w Sudanie

autor: Piotr Nowak
źródło: Fotorzepa
Zabytki  przybyły do Polski drogą lotniczą. Obecnie  znajdują się w magazynie firmy spedycyjnej RATPOL w Warszawie. Zajmują  się nimi badacze z Centrum  Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Mają sporo  pracy, na rozpakowanie  czeka 60 skrzyń.
autor: Piotr Nowak
źródło: Fotorzepa
Zabytki przybyły do Polski drogą lotniczą. Obecnie znajdują się w magazynie firmy spedycyjnej RATPOL w Warszawie. Zajmują się nimi badacze z Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Mają sporo pracy, na rozpakowanie czeka 60 skrzyń.
autor: Piotr Nowak
źródło: Fotorzepa

Takiego transportu nie było od pół wieku, gdy do Muzeum Narodowego nadeszły słynne freski z Faras w Sudanie sprowadzone przez prof. Kazimierza Michałowskiego.

Tego rodzaju przesyłek w ogóle już nie ma na świecie, ponieważ w kontaktach międzynarodowych nie praktykuje się już wywozu zabytków. Przeciwnie, wiele krajów – zwłaszcza Grecja, Egipt, Meksyk – czyni starania o zwrot wywiezionych w XIX wieku i jeszcze dawniej.

Egipt posunął się nawet do tego, że nie zezwala na wywóz ze swojego terytorium próbek do analizy wieku metodą węgla radioaktywnego C 14. Wszystkie próbki pochodzące z Egiptu są teraz analizowane w laboratorium w Kairze zakupionym w Stanach Zjednoczonych za pięć milionów dolarów.

O mały włos

Wbrew temu światowemu trendowi do naszego kraju trafiły zabytki wykopane przez polskich archeologów w ostatnich latach w Sudanie – w starożytności nazywano tę krainę Nubią. Była ona kulturowym, gospodarczym i demograficznym zapleczem państwa faraonów.

Tymczasem niewiele brakowało, by ten dar poszedł na marne. Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego nie dysponowało wystarczającą sumą na niespodziewany wydatek. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego też nie było w stanie ponieść całych kosztów frachtu.

Informowaliśmy o tej sytuacji: "Polska otrzymała 60 skrzyń wspaniałych starożytnych zabytków znad Nilu. Wykopali je nasi archeolodzy w Sudanie. Ale brakuje pieniędzy na transport tych skarbów do naszego kraju" ("Tona skarbów do wzięcia", "Rz" 26. III).

Po tym artykule jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki problem zniknął. Z pomocą przyszedł PKN Orlen, główny sponsor Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej UW w tej akcji. Do naszej redakcji, a potem do Centrum zadzwonił także Wojciech Pluta -Plutecki, prezes zarządu Konimpex sp. z o.o. z Konina i zaoferował wsparcie finansowe. To samo uczynił Hubert Kiersnowski (osoba prywatna). Dzięki nim zabytki trafią do Muzeum Narodowego. Władze Sudanu zdecydowały się na ten krok ze względu na pomoc polskich uczonych. Sudan wybudował w rejonie IV katarakty na Nilu tamę. Powstało sztuczne jezioro długości 180 km. Pod wodą znalazły się tereny zupełnie dziewicze pod względem archeologicznym.

Pomogli

Piotr Nowak / Fotorzepa
Naszyjniki z kamiennych paciorków zdobiły mieszkańców Nubii 2 tys. lat temu

Gdyby nie międzynarodowa pomoc, świat nigdy nie dowiedziałby się o tym, co na zawsze zniknęło pod wodą. W ciągu minionej dekady polscy archeolodzy odnajdywali stanowiska archeologiczne i nanosili je na mapę. Fotografowali teren z powietrza; ponieważ lotniczy zwiad archeologiczny w Sudanie jest praktycznie niemożliwy, dr Bogdan Żurawski stosował latawiec z podwieszonym aparatem fotograficznym, w którym migawka uruchamiana jest zdalnie.

Okazałe stanowiska archeolodzy rozkopywali. Znalazły się wśród nich obiekty od epoki kamienia, sprzed 5 tys. lat, po średniowiecze. Wśród badanych obiektów znalazły się osady, cmentarzyska, świątynie.

O tych badaniach "Rz" informowała systematycznie od 2000 roku. W Banganarti, gdzie dr Żurawski odkrył średniowieczny warowny kościół (jego początki sięgają VII wieku), miejsce pielgrzymek z całej Nubii, Polacy zbudowali muzeum odwiedzane przez turystów z całego świata. Badania ratownicze w rejonie IV katarakty zmieniły obraz dziejów Nubii. W sierpniu w Londynie w British Museum 400 naukowców podsumuje te badania. Spośród pięciu wiodących referatów trzy wy