poniedziałek, 26 grudnia 2011

Lindsey Vonn - uśmiech przede wszystkim


Jakub Ciastoń
19.12.2011 , aktualizacja: 19.12.2011 17:29
A A A Drukuj
Lindsey VonnFot. Splash News Splash News/EAST NEWSLindsey Vonn
Najpierw zostawiła ojca, bo chciał ją kontrolować, potem męża, bo zaczął robić to samo. Nie zmieniło się tylko to, że wciąż wygrywa. W Pucharze Świata triumfowała już 46 razy.
Piękne boginie stoków na narty.sport.pl »

W narciarstwie alpejskim nie ma dziś większej gwiazdy. Nikt, także wśród mężczyzn, nie wygrywał od dawna z taką łatwością i regularnością. 27-letnia Amerykanka zwyciężyła w pięciu z siedmiu zawodów PŚ w tym sezonie. W poprzednim tygodniu wygrała dwa zjazdy i supergigant w kanadyjskim Lake Louise, a na dokładkę jeszcze supergigant w Beaver Creek w Kolorado. Ostatnią alpejką, która zgarnęła cztery lub więcej zwycięstw w PŚ z rzędu, była Niemka Katja Seizinger w 1997 r. 

Vonn szczególnie dumna była ze zwycięstwa w Beaver, bo zawody odbyły się na trudnej trasie Birds of Prey, gdzie w PŚ rywalizują wyłącznie mężczyźni. Kobiety wpuszczono na stok w drodze wyjątku, bo z powodu braku śniegu odwołano zawody we francuskim Val d'Isere.

Najlepsza w historii? 

Wygrana w Kolorado to 46. zwycięstwo Vonn w Pucharze Świata. Tylko dwie narciarki odniosły ich więcej. Vreni Schneider, czyli szwajcarska królowa slalomów z lat 80., na najwyższym podium stawała 55 razy. Annemarie Pröll, austriacka zjazdowa mistrzyni z lat 70. z 62 zwycięstwami i sześcioma Kryształowymi Kulami za wygranie klasyfikacji generalnej PŚ, uważana jest za najlepszą alpejkę w historii.

Vonn zbliża się do nich w błyskawicznym tempie - tylko od początku 2010 r. wygrała już 21 razy! Zdobyła złoto olimpijskie, dwa tytułu mistrzyni świata. Kryształowe Kule ma już trzy, a czwarta uciekła jej w poprzednim sezonie ledwie o 3 pkt - tyle wyniosła przewaga Marii Riesch. Niemka wygrała jednak PŚ w kontrowersyjnych okolicznościach, bo ostatnie zawody odwołano z powodu złej pogody.

Vonn to dominatorka wszechstronna - potrafi jeździć zjazdy i supergiganty, ale także techniczne slalomy, a ten sezon rozpoczęła od triumfu w gigancie uchodzącym dotąd za jej słaby punkt. To odróżnia ją m.in. od ostatniej kolekcjonerki Kryształowych Kul Janicy Kostelić, która punkty nabijała głównie w slalomach. Zjazdy nauczyła się pokonywać pod koniec kariery. Ale wtedy nie wytrzymały kolana Chorwatki - karierę zakończyła jako 24-latka z "tylko" 30 triumfami w PŚ (zdobyła za to cztery złote medale na igrzyskach). 

Córeczka tatusia 

Vonn ma końskie zdrowie, a jak stwierdził niedawno Andrzej Bachleda, jest też z niej "kawał baby" (178 cm, 72 kg). Wielu ekspertów uważa, że to właśnie potężna budowa pozwala Amerykance na agresywniejszy, bardziej męski styl jazdy i jest głównym czynnikiem jej sukcesu. 

Wszystko zaczęło się jednak od techniki, której uczyła się w Minnesocie, czyli stanie płaskim jak stół. "New York Times" żartował, że ruchome schody w supermarkecie mają większe nachylenie niż pagórek Buck Hill, gdzie ojciec Lindsey - Alan Kildow, założył trzyletniej córce narty na nogi. To właśnie Alan, niegdyś juniorski mistrz USA, któremu kontuzja pokrzyżowała karierę, rozkochał Lindsey w nartach. Z pomocą austriackiego trenera Ericha Sailera pracującego wówczas w Buck Hill ukształtował technikę przyszłej mistrzyni. Sailer wspomina, że ojciec zaszczepił też Lindsey ducha rywalizacji. - Ten facet nigdy nie odpuszczał, nie znał słowa "lęk". Pod tym względem córka jest jego lustrzanym odbiciem - mówił Austriak.

Tata idzie w odstawkę 

Amerykanie mają dziś wielu genialnych narciarzy, bo pod koniec lat 90. reaktywowali sportowe szkoły i kluby. Ogromny nacisk położono na kształcenie narciarzy alpejskich jako element przygotowań do igrzysk w Salt Lake City w 2002 r. To dzięki nim USA wróciły po 20 latach, które minęły od sukcesów Phila Mahre i Tamary McKinney, do pierwszej ligi obok Austriaków, Szwajcarów i Skandynawów. Bode Miller wychował się w najsłynniejszej kuźni talentów Wschodniego Wybrzeża - Carrabassett Valley Academy w stanie Maine. Vonn to uczennica niemniej słynnego Ski Club Vail w Kolorado. Genialna była ponoć od samego początku - jako 12-latka wygrywała z 16-latkami. Trenerzy musieli tylko szlifować diament.

Punktem zwrotnym w życiu Lindsey było poznanie Thomasa Vonna, byłego narciarza, który kręcił się przy kadrze USA i pomagał jako konsultant. To była ponoć miłość od pierwszego wejrzenia. Ale też miłość trudna, bo ojciec Alan nigdy jej nie zaakceptował. Uważał, że starszy o dziewięć lat Thomas nie będzie dobrym mężem dla córki. Tak naprawdę chodziło jednak o to, że dalej chciał kierować jej karierą. Doszło do kłótni, po której Lindsey i ojciec nie odzywali się do siebie przez cztery lata. Alan nie dostał zaproszenia na ślub Vonnów w 2007 r.

Konflikt z ojcem nie przeszkodził jednak Lindsey w zwycięstwach, a Thomas szybko urósł do roli jej menedżera i głównego trenera-mentora. To on stał za podpisaniem lukratywnych kontraktów sponsorskich, m.in. z Red Bullem. Amerykanka ze swoim optymistycznym nastawieniem i uśmiechem wiecznie przyklejonym do twarzy stała się marketingową gwiazdą, choć głównie w Europie, bo w USA trudno się przebić z niszowymi nartami przez zaporę baseballu, futbolu i NBA. 

Thomas zrewolucjonizował też treningi żony - postawił na perfekcyjne przygotowanie fizyczne. - Lindsey jest w stanie zjechać po arcytrudnym stoku dziesięć razy i nie poczuje zmęczenia, inni umierają po pięciu zjazdach. Na tym polega różnica - mówił Thomas. Szczegóły treningu to pilnie strzeżona tajemnica, ale podczas obozów w Austrii Lindsey spędza w sali gimnastycznej i na siłowni po siedem godzin dziennie. - Czasem pompki robi nawet w samolocie, ale to już lekka przesada, ludzie nie mają jak przejść do toalety - żartował Thomas. 

Połączenie techniki z siłą czołgu dało piorunujący efekt. W ostatnich latach tylko wspomniana Niemka Riesch, równie wysoka i mocno zbudowana, umiała nawiązać walkę z Vonn. 

Bez męża też można 

Tandem Vonnów funkcjonował idealnie ("Wyszłam za mąż, to wygrywam" - mówiła Lindsey w wywiadzie dla "Gazety" w 2009 r.), aż pod koniec listopada gruchnęła wieść, że się rozwodzą. - Nie poznałam nikogo innego, po prostu nasze drogi się rozeszły, to dojrzewało od jakiegoś czasu - powiedziała tajemniczo Lindsey w wywiadzie dla "Denver Post". Dodała, że zamierza pozostać przy nazwisku męża oraz że prosi media o uszanowanie "najtrudniejszego momentu w życiu". Na forach internetowych trwają spekulacje, na ile znaczenie miały rozterki sercowe obojga, a na ile różne wizje rozwoju sportowo-biznesowego przedsiębiorstwa pod szyldem "Lindsey Vonn".

Prawdy na razie nie zna nikt, ale kilka dni później na mecie zawodów z udziałem Lindsey znów widziano jej ojca Alana. W Vail Lindsey też spędzała czas z rodziną. Odwiedzili ją: mama, dwóch braci i siostra. - Wygrałam w domu. Tu uczyłam się jeździć na nartach, a wokół mnie są najbliżsi mi ludzie - stwierdziła z uśmiechem Lindsey, która od ogłoszenia informacji o rozwodzie nie przegrała jeszcze ani razu. 

- Przygotowanie fizyczne jest ważne, ale nastawienie mentalne też. Jestem optymistką. W sporcie nie odniesiesz sukcesu, jeśli wszystko cię denerwuje, a trening to udręka. Łatwiej harować z uśmiechem na ustach. To moja filozofia - mówiła Vonn w wywiadzie dla "Gazety" w 2009 r. 

14 

z ostatnich 19 supergigantów PŚ wygrała Lindsey Vonn 

37 tysięcy fanów. Plus jeden? Profil Sport.pl na Facebooku >

opodatkowanie prezesa zarządu spółki z o.o.


2006-10-02
Dominik Szczygieł

Forum Doradców Podatkowych 

 
 


Witam serdecznie Panie Prezesie! Gratuluję awansu!

Dzień dobry. Widzę, że już Pan wie o mojej nowej funkcji. Właśnie moje wątpliwości dotyczą spraw opodatkowania mojego ewentualnego wynagrodzenia z tytułu członkostwa w zarządzie spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Interesują mnie kwestie podatkowe zarówno po mojej stronie, jak i z punktu widzenia spółki, którą zarządzam.

Proszę powiedzieć, czy już stworzono podstawę formalnoprawną wypłaty Pańskiego wynagrodzenia?

Jeszcze nie. Mam w tym zakresie wolną rękę. Jednak wspólnicy przeznaczyli w budżecie zamkniętą kwotę na koszty mojego stanowiska. Siłą rzeczy interesuje mnie więc minimalizacja obciążeń podatkowych i ZUS-owskich - tak, żebym "na rękę" dostawał jak największą część zabudżetowanej kwoty.

Przepisy nie stanowią, w jakiej formie należy podejmować decyzję co do wynagrodzenia członków zarządu. W praktyce przyjmuje się, że wynagrodzenie związane i wynikające z powołania na członka zarządu ustanawia i określa w drodze uchwały ten organ (zgromadzenie wspólników). Możliwe są tu dwie sytuacje:
  • po pierwsze - zostanie podpisana umowa zlecenie, umowa o pracę, kontrakt menedżerski. Tu zaznaczam, zgodnie z art. 210 § 1 K.s.h., w umowie między spółką a członkiem zarządu, spółkę reprezentuje rada nadzorcza lub pełnomocnik spółki powołany uchwałą zgromadzenia wspólników. Należy pamiętać, że brak dochowania tej procedury może być podstawą do wyłączenia wydatków na Pańskie wynagrodzenie z kosztów uzyskania przychodów,
  • po drugie - wspólnicy mogą poprzestać na podjęciu uchwały w sprawie określenia Pańskiego wynagrodzenia.

Szczerze mówiąc, nie interesuje mnie ani umowa zlecenia ani kontrakt menedżerski. Sporo się ostatnio dowiedziałem od znajomych o ich problemach związanych z kontraktami. Interesuje mnie - czym różni się zawarcie umowy o pracę od tej drugiej sytuacji, tj., gdy jest uchwała, a nie ma żadnej umowy.

Wspomniana przeze mnie druga sytuacja opiera się na rozróżnieniu aktu powołania (jako stosunku korporacyjnego) od zawiązania dodatkowego stosunku - obok aktu korporacyjnego. Czym innym jest bowiem powołanie danej osoby na członka zarządu, a czym innym zawarcie umowy z takim członkiem zarządu. Możliwe jest pełnienie funkcji bez powiązania dodatkowym stosunkiem prawnym (zwanym w literaturze stosunkiem wewnętrznym). Możliwe jest również poprzestanie przez wspólników na ustaleniu wynagrodzenia z tytułu pełnionej funkcji w uchwale wspólników.

Czy w obu ww. sytuacjach będziemy mieli do czynienia z wydatkiem stanowiącym dla spółki koszt uzyskania przychodów?

Oczywiście - dokonanie zaś przez spółkę z o.o. wypłaty wynagrodzeń za pełnione przez członków zarządu funkcje, dokonane na podstawie prawnie skutecznej uchwały i ewentualnie - umowy, w świetle przepisów art. 15 ust. 1 i art. 16 ust. 1 pkt 38 ustawy z dnia 15 lutego 1992 r. o podatku dochodowym od osób prawnych, stanowi podstawę do zaliczenia wypłaconego wynagrodzenia do kosztów uzyskania przychodów spółki.

Wracając do pierwszej sytuacji - czy dałoby się uniknąć procedury powoływania pełnomocnika wspólników? To trochę kłopotliwe. Może umowa spółki mogłaby ten wymóg zmodyfikować, np. żebym mógł zawrzeć umowę ze spółką reprezentowaną przez innego członka zarządu, prokurenta lub nawet sam ze sobą?

Niestety, nie. Przepis art. 210 K.s.h. ma charakter bezwzględnie obowiązujący, a to oznacza, że jakiekolwiek odmienne postanowienia umowy spółki w tym zakresie są nieważne, tak jak i umowa, która zostałaby zawarta z naruszeniem procedury z art. 210 K.s.h. Skutkiem tego wydatki poczynione na podstawie tak wadliwie zawartej umowy nie mogłyby stanowić kosztu uzyskania przychodów.

Moim zadaniem jest "postawienie spółki na nogi". To będzie wymagało wielu zabiegów marketingowych, które wiążą się z wieloma nieraz kosztownymi wyjazdami. Zatem, czy koszty moich wyjazdów służbowych, np. na targi, czy negocjacje, związane z noclegami, wyżywieniem, spółka będzie mogła zaliczyć do kosztów podatkowych?

To drażliwy temat. Zalecam w takich sytuacjach szczególną rozwagę i zapobiegliwość. Zdecydowanie sugerowałbym odpowiednie zapisy poczynić w umowie spółki, jak też w ewentualnej umowie Pana ze Spółką, względnie - jeżeli umowy takiej Pan nie zawrze - w uchwale wspólników. Dokumenty te powinny określić kryteria ustalenia zasadności i weryfikowania konieczności ponoszenia takich wydatków przez spółkę.

No dobrze, a co z podatkami od mojego wynagrodzenia?

Pańskie honorarium - bez względu na podstawę jego wypłaty, stanowić będzie podstawę opodatkowania podatkiem dochodowym od osób fizycznych. Źródłem przychodu jest tu działalność wykonywana osobiście. Za przychody z tej działalności, zgodnie z treścią art. 13 pkt 9 ustawy, uważa się m.in. przychody uzyskane na podstawie umów o zarządzanie przedsiębiorstwem, kontraktów menedżerskich lub umów o podobnym charakterze. W art. 13 pkt 7 ustawodawca wskazuje ponadto, jako przychody z działalności wykonywanej osobiście, przychody otrzymywane przez osoby, niezależnie od sposobu ich powoływania, należące do składu zarządów, rad nadzorczych, komisji lub innych organów stanowiących osób prawnych. Jeżeli zawrze Pan umowę o pracę, ?ródłem przychodu będzie tzw. "stosunek służbowy".

Czy mamy tu do czynienia z progresją podatkową?

Niestety, tak - i to w każdej sytuacji. Dochody podatnika osiągającego przychody z działalności wykonywanej osobiście podlegają opodatkowaniu na ogólnych zasadach przy zastosowaniu skali podatkowej, określonej w art. 27 ust. 1 ustawy. Spółka, dokonując wypłaty należności, obowiązana jest pobierać zaliczki na podatek dochodowy w wysokości 19% należności pomniejszonej o koszty uzyskania przychodów w wysokości określonej w art. 22 ust. 9 ustawy oraz pomniejszonej o składki potrącone przez płatnika w danym miesiącu na ubezpieczenia emerytalne i rentowe oraz na ubezpieczenie chorobowe, o których mowa w art. 26 ust. 1 pkt 2 lit. b) ustawy.

Czy istnieje tu możliwość skorzystania z opodatkowania liniowego 19%?

Niestety, nie. Ustawa wyłącza tę możliwość nawet dla tych menedżerów, którzy zawrą kontrakt menedżerski w ramach działania swojego przedsiębiorstwa, w którego zakres działalności wchodzą także usługi zarządcze. Tym samym - nawet w takiej sytuacji - mamy do czynienia ze ?ródłem przychodów z art. 13 pkt 9, a więc - z progresją podatkową i "pracowniczymi" kosztami uzyskania przychodów.

A gdybym tak zawarł ze spółką dwie umowy. Np. o pracę na minimalne wynagrodzenie i jednocześnie umowę na usługi doradcze świadczone w ramach własnej działalności gospodarczej? Ta druga umowa przynosiłaby oczywiście znacznie wyższe wynagrodzenie...

To możliwe. Ale wiąże się ze znacznym ryzykiem - i dla Pana, i dla Spółki. Umowa o świadczenie usługi doradczej zawarta z członkiem zarządu cieszy się wzmożonym zainteresowaniem służb podatkowych. Proszę spojrzeć - jeżeli jest tak, że pobiera Pan wynagrodzenie z tytułu sprawowania zarządu, a oprócz tego świadczy na rzecz spółki usługę doradczą - to rodzi się pytanie nie tyle o zasadność uznawania kosztów tej usługi za koszt uzyskania przychodów, ile o sam sens (logikę) takiej konstrukcji. Obowiązkiem członka zarządu, będącego organem wykonawczym spółki, jest przecież zarządzanie spółką, z czym wiąże się m.in. opracowywanie strategii spółki, polityki marektingowej oraz podejmowanie innych koniecznych działań. Obowiązek ten wynika już z samego faktu bycia członkiem zarządu. Od razu pojawiłoby się pytanie, dlaczego spółka ma dodatkowo płacić za coś, co jest jej należne od członka zarządu bez żadnej dodatkowej umowy?

A co z ZUS? Jak rozumiem - w przypadku umowy o pracę mamy do czynienia z pełnym "oskładkowaniem". W przypadku umowy zlecenia, czy kontraktu menedżerskiego - składki ZUS zależą od ewentualnego zbiegu tytułów do ubezpieczenia. Ale co z sytuacją, gdy nie ma żadnej umowy?

Brak istnienia umownego stosunku łączącego Pana ze Spółką ma poważne znaczenie dla składek na ZUS. Pełnienie funkcji członka zarządu w spółce na podstawie samego aktu powołania nie jest tytułem do powstania obowiązkowych ubezpieczeń społecznych. Wśród tytułów rodzących obowiązek ubezpieczeń społecznych nie wymienia się bowiem pełnienia funkcji członka zarządu jedynie na podstawie aktu powołania. Nie jest to również tytułem do ubezpieczenia zdrowotnego. Przepisy ustawy zdrowotnej nie wymieniają bowiem pełnienia funkcji członka zarządu jako tytułu do obowiązkowego ubezpieczenia.

Podsumowując - w razie gdyby pełnił Pan funkcję członka zarządu na podstawie dodatkowo zawartej umowy o pracę, umowy zlecenia lub innej umowy o świadczenie usług, to podlegałby Pan co do zasady ubezpieczeniom społecznym i ubezpieczeniu zdrowotnemu na zasadach ogólnych. Natomiast pełnienie przez Pana funkcji wyłącznie na podstawie samego aktu powołania nie rodziłoby obowiązku ubezpieczeń społecznych i ubezpieczenia zdrowotnego. Jest to więc najkorzystniejsze rozwiązanie z Pana punktu widzenia. Pomimo iż Spółka wydatkuje tę samą zabudżetowaną kwotę, Pan uzyskuje najwyższą możliwą kwotę "dla siebie" . Jedyne obciążenie, to podatek...

Serdecznie dziękuję za poradę. Proszę o wystawienie faktury.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Możliwa jest akcja zbrojna po stronie Korei Płn.

Nie można wykluczyć incydentów zbrojnych po stronie Korei Północnej; być może jakiś generał zechce umocnić swoją pozycję, podejmując akcję zbrojną - ostrzega prof. Krzysztof Gawlikowski z Zakładu Azji Wschodniej i Pacyfiku Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Nicolas Levi z Centrum Studiów Polska-Azja wskazuje, że teraz oficjalnie władzę obejmie syn dyktatora Kim Dzong Un, ale faktycznie państwem będą kierowały inne osoby z rodziny zmarłego Kim Dzong Ila. 



Zobacz też: To on będzie następcą Kim Dzong Ila 

Według niego jest mało prawdopodobne, aby śmierć Kim Dzong Ila poważnie zdestabilizowała sytuację na Półwyspie Koreańskim. - Wojska Korei Płd. postawiono w stan gotowości, ponieważ wojska Korei Płn. są od zawsze w stałej gotowości, a na granicy z Koreą Płd. stacjonuje około 2 mln żołnierzy. Oczywiście jest pewne zaniepokojenie, ale wydaje się, że nic złego się nie stanie na Półwyspie Koreańskim. Śmierć Kim Dzong Ila na pewno nie jest tam powodem do wojny - powiedział Levi. 

Śmierć Kim Dzong Ila "zaskoczeniem" 

Podkreślił jednocześnie, że "ponieważ Korea Płn. jest niestabilną dyktaturą" każdy scenariusz możliwych wydarzeń musi zostać przeanalizowany przez władze USA, Korei Płd. i Japonii. - To standardowa procedura w sytuacjach nadzwyczajnych - dodał Levi. Zauważył przy tym, że śmierć Kim Dzong Ila jest zaskoczeniem. 

W ocenie Leviego, Korea Płn. nadal będzie potrzebowała międzynarodowej pomocy gospodarczej, w tym Korei Płd., a także Chin i Japonii. - Dlatego Korea Płn. będzie dążyła do tego, aby mieć co najmniej poprawne stosunki z tymi krajami i będzie dalej liczyć na współpracę zwłaszcza z Chinami - podkreślił Levi. 

Zobacz też: Tajemnice zmarłego dyktatora Korei Północnej 

Jego zdaniem następca Kim Dzong Ila, Kim Dzong Un, który ma zaledwie 29 lat, posiada "bardzo ograniczone doświadczenie". - 
Kim Dzong Un będzie pełnił ograniczoną, symboliczną rolę przywódcy Korei Płn., za to inne osoby z rodziny Kim Dzong Ila będą kierowały państwemNicolas Levi
Kim Dzong Un będzie pełnił ograniczoną, symboliczną rolę przywódcy Korei Płn., za to inne osoby z rodziny Kim Dzong Ila będą kierowały państwem - dodał Levi. 

Nicolas Levi jest absolwentem ekonomii na Uniwersytecie Paris X Nanterre we Francji, a także zarządzania ESSEC Business School oraz Polskiej Akademii Nauk i Collegium Civitas w zakresie politologii. Jest analitykiem biznesowym i autorem artykułów na temat Korei Płn. 

Szansa na dekompozycję obozu władzy 

Dyrektor Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego prof. Edward Haliżak uważa, że po śmierci Kim Dzong Ila "istnieją duże szanse na dekompozycję obozu władzy w Korei Północnej". - Zbyt młody wiek przywódcy (ma nim zostać syn zmarłego - Kim Dzong Un) i jego niedoświadczenie sprawiają, że w tego rodzaju reżimach w establishmencie mogą wyłonić się różne grupy interesów, np. wojsko, służba bezpieczeństwa, grupa reprezentująca rolnictwo albo przemysł itp. - uważa profesor. 

- Może to być grupa nastawiona nacjonalistycznie, na kontynuację systemu albo grupa nastawiona na pewną zmianę. Tego drugiego nie można wykluczyć. Istnieje spora szansa na to, że, pod wpływem Chin, w establishmencie północnokoreańskim ukształtuje się grupa proreformatorska - jakkolwiek by brzmiało to paradoksalnie. W takiej sytuacji może dojść do walki o władzę i konfliktu - dodał. 

W związku z tym prof. Haliżak rysuje dwa możliwe scenariusze. - W pierwszym zwycięża opcja proreformatorska: selektywnego otwarcia, ale tylko na współpracę z Chinami. Pewne symptomy wprowadzania reform prorynkowych w Korei Północnej są widoczne, istnieje możliwość wprowadzenia drobnego handlu, a nawet wykonywania usług. Ale są to bardzo nieśmiałe próby - wskazuje. 


 W drugim scenariuszu wygrywa opcja związana z resortami siłowymi; następuje centralizacja władzy i kontynuacja kursu, gdyż przedstawiciele resortów siłowych i struktur bezpieczeństwa w obecnym systemie mają największe poczucie bezpieczeństwa. Jakiekolwiek zmiany, reformy, rozluźnienie systemu, zagrażają im - wyjaśnia ekspert. - Wyłonienie się dwóch kierunków działania stwarza okazję na turbulencje, na zmiany wewnętrzne. To może mieć charakter kontrolowany, ale może także mieć charakter wybuchu - dodaje. 

Chiny najbardziej zainteresowane


Prof. Haliżak jest zdania, że negatywne konsekwencje ewentualnej walki i władzę w Korei Północnej dotknęłyby przede wszystkim Chiny, ponieważ zaowocowałoby to rozluźnienie kontroli granicznej i masową emigracją Koreańczyków do północno-wschodni Chin. - Dlatego Chiny to państwo, które może najbardziej odczuwać skutki niestabilności - ze względu na potrzebę akomodacji do dużej fali uchodźców. Koreańczycy z Północy mają tylko jedno miejsce potencjalnej emigracji, właśnie Chiny - podkreśla. 

Ekspert wskazuje, że Pekinowi zależy na stabilizacji i "selektywnych" reformach w Korei Północnej, aby ta w mniejszym stopniu była uzależniona od chińskiej pomocy. Władze chińskie "uważają też, że im zdrowsza ekonomicznie gospodarka Korei Północnej, tym lepszym kraj ten będzie sojusznikiem i tym lepsze będzie miał możliwości - także negocjowania ze Stanami Zjednoczonymi, Japonią czy Koreą Południową". 

- Chińczycy starają się uświadomić establishmentowi północnokoreańskiemu, że stawianie na siłę militarną prowadzi w ślepą uliczkę; natomiast stawianie na rozwój, reformowanie i naśladowanie modelu chińskiego - to jest droga i wskazówka, którą przekazują władzom Korei Północnej - mówi prof Haliżak. 

Jak wyjaśnia, oba kraje to zupełnie dwa inne światy. Podczas gdy Korea Północnajawi się jako "najgorsza dyktatura", Chiny pod pewnymi względami to "oaza wolności i swobody", choć w ograniczonym zakresie. - Chińczycy mają możliwość podróżowania, zakładania biznesu, dokonywania transakcji; nikt im tego nie zabrania. To są wolności, które w Korei Północnej nie występują. Dla Koreańczyków z Północy Chiny to ziemia obiecana - zauważa. 

Możliwe selektywne zmiany w Korei Płn. 

- Oceniam, że 
scenariusz dopuszczający selektywne zmiany jest tym razem możliwy bardziej niż w przypadku poprzedniej sukcesji władzy w KoreiProf. Edward Haliżak
scenariusz dopuszczający selektywne zmiany jest tym razem możliwy bardziej niż w przypadku poprzedniej sukcesji władzy w Korei. Przemawia za tym niedoświadczenie przywódcy oraz możliwość kłócenia się establishmentu, która jest duża jak nigdy przedtem - uważa wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego.

Zdaniem prof. Haliżaka, ważną rolę może odegrać postawa dyplomacji amerykańskiej. - Amerykanie w końcu zdecydowali się, żeby rozmawiać bezpośrednio z Koreą Północną, licząc na to, iż w jej establishmencie ujawnią się zwolennicy dialogu USA, którzy mogą uzyskać wpływy i będą opowiadać się za selektywnym dialogiem ze Stanami Zjednoczonymi, podczas gdy inni mogą przeciwko temu protestować. Podejście USA w sposób naturalny może prowadzić do polaryzacji stanowisk w establishmencie - mówi. 

Profesor zwrócił również uwagę na fakt, że w Korei Północnej ze względów klimatycznych ma miejsce nieurodzaj - klęska głodu. - Rządzący reżim, jeśli zachował jeszcze resztki humanitaryzmu, musi zwrócić się do zagranicy po pomoc humanitarną, nie chcąc dopuścić do masowego głodu i zmniejszenia liczby ludności, co w naturalny sposób osłabiałoby jego gospodarkę. To sprawia, że reżim jest uzależniony od czynnika zewnętrznego i stwarza szansę na zwiększenie wpływu przez tych, którzy chcą nieco zreformować ten zmurszały system - podkreśla prof. Edward Haliżak. 

Po śmierci Kim Dzong Ila jego następca - Kim Dzong Un - będzie najprawdopodobniej dążył do zachowania status quo, rządząc, ale jednocześnie nie zapominając o przyjemnościach płynących z życia - uważa dziennikarz i komentator "Polityki" Krzysztof Mroziewicz. 

Mroziewicz powiedział, że 29-letni Kim Dzong Un najprawdopodobniej przywykł do życia w dobrobycie i raczej nie porzuci tego stylu życia. - Kim Dzong Un będzie jednak najprawdopodobniej starał się zachować umiar w korzystaniu z życia, bo gdyby chciał w pełni popróbować tego dolce vita i gnić w tym nieprawdopodobnym dobrobycie, który tam panuje w gronie rządzących, armia mogłaby pomyśleć o stopniowym odsuwaniu go od decyzji, ale w taki azjatycki sposób, tak że on sam sądziłby, że decyzje podejmuje - powiedział dziennikarz.

Zdaniem Mroziewicza zachowanie równowagi w rządzeniu i korzystaniu z życia przez Kim Dzong Una jest konieczne, by w Korei Północnej zachowane zostało status quo. - Jakiekolwiek naruszenie równowagi w tym rejonie mogłoby spowodować trzęsienie ziemi - ocenił. 

"W Korei Płn. zawsze rządziła i rządzi armia" 

Zdaniem Mroziewicza w Korei Północnej panują procedury ćwiczone jeszcze za życia Kim Dzong Ila. - W Korei Północnej zawsze rządziła i rządzi armia, ale jest to siła podległa "wielkiemu następcy". Ktoś z rodziny Kimów zawsze był naczelnym dowódcą sił zbrojnych i tak w tej chwili będzie - powiedział Mroziewicz. 

Dziennikarz dodał, że jego zdaniem, nie zmieni się podejście Korei Północnej do programu nuklearnego. - Oni wiedzą, że to jest bardzo dobry sposób straszenia Zachodu czy krajów sąsiednich. Gdy Korea postraszy bronią jądrową, to zaczyna się pomoc żywnościowa, bo tam przecież panuje kontrolowany głód - powiedział. 

Jako najmniej prawdopodobny scenariusz rozwoju zdarzeń w Korei Północnej, Mroziewicz wymienił "pójście drogą podobną do chińskiej czyli wprowadzenie kontrolowanych reform gospodarczych". - Kim Dzong Un mógłby pójść tą drogą, m.in. rozdając ziemię Koreańczykom, by sadzili sobie, co chcą, oraz wypuszczając ludzi na łowiska, żeby łowili ryby, a nie uciekali do Japonii czy do Chin - powiedział dziennikarz. 


(db, tbe, ap, tw)